Dwie matki/Część czwarta/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cztery dni czułych i troskliwych starań, ze strony obojga Morlotów wystarczyły, aby postawić na nogi Gabryelę, i powrócić jej zdrowie w zupełności.
— Jesteś pani uratowaną, i silną jak przedtem — rzekł raz Morlot do młodej kobiety. — Bądź jak bądź, był czas najwyższy, abyś wyszła na świat boży ze swego więzienia. Przechodzą mnie ciarki dziś jeszcze, gdy pomyślę, że nazajutrz byłbym już może przybył zapóźno!
— Przy was drodzy przyjaciele — uśmiechnęła się słodko Gabryela — zapominam o okropnem niebezpieczeństwie, które o mało nie pozbawiło mnie życia. Zdaje mi się, że ta cała historja była tylko ciężkim snem.
— Abyś pani wymazała zupełnie z pamięci owe straszne obrazy — zauważył Morlot — najlepiej zmienić miejsce. Postanowiłem więc i poleciłem Melanji, spakować rzeczy jeszcze dziś na wieczór. Wyprawię was obie jutro, pociągiem południowym.
— Jutro? — zawołała Gabryela.
— Tak.... Uprzedziłem o waszym przyjeździe naszego krewnego Blaisois. Przygotował dla was dwa schludne pokoiki, i czeka gości niecierpliwie. Ponieważ jestem przekonany, że nie znudzicie się w Miéran, moje drogie panie, możecie przeto tam spędzić ze dwa miesiące, a nawet zabawić i dłużej, jeżeli zechcecie. Będziecie tam swobodniejsze, niż w Paryżu. Odetchniecie świeżem, wiejskiem powietrzem; otoczy was cisza i spokój niczem nie zamącony, czego potrzeba ci nieodzownie pani Gabryelo. Za jakich dwa tygodnie, odżyjesz tam pani. Widząc, że młoda kobieta milczy, z głową spuszczoną.
— Czyż pani niechętnie jedziesz do Mieran? — spytał. — Tak się dawniej tem cieszyłaś.
— Przecież wiesz pan, żem sama prosiła o to Melanję.... tylko nie spodziewałam się opuścić tak rychło Paryża.
— Nie mówisz pani szczerze całej twojej myśli. — Morlot potrząsł głową z uśmiechem.
— Rzeczywiście — spłonęła rumieńcem Gabryela — radabym była zajrzeć przedtem raz lub dwa do ogrodu Tuilleryjskiego.
— Gdzie nie spotkałabyś już pani, ani margrabiny de Coulange, ani jej dzieci.
— Na prawdę?!
— Przechodziłem wczoraj przez ulicę Babilońską, i dowiedziałem się przypadkiem, że pałac pusty, margrabiostwo bowiem wyjechali na wieś z całym domem, przed trzema dniami.
— Do zamku Coulange?
— Nie inaczej....
Rozpromieniły się radośnie oczy Gabryeli. Zwróciła się żywo do Melanji:
— A więc to rzecz ułożona, co? Pakujemy natychmiast nasze kuferki, aby jutro puścić się w drogę.
— Pojadę za wami moje panie niebawem — wtrącił Morlot.
Żona odciągnęła go na bok.
— Dlaczego wysyłasz nas tak wcześnie do Miéran? — spytała zaciekawiona.
— Ejże! — odpowiedział żartobliwie. — Czy nie myślisz skarżyć się o to na mnie? Kończy się maj, wiosna w pełnem rozkwicie; miesiąc cudownej zieleni, łąk umajonych i woniejących; w gaju śpiew słowików i świergot innych ptasząt.
Może wam krzywda, że na wieś jedziecie?
— Mężusiu, ty coś knujesz?
— Być może.... Ale wiesz, do czegom się zobowiązał: Aż do nowego rozkazu, milczenie!
— Ah! szkaradny jesteś z temi wiecznemi tajemnicami! — roześmiała się Melanja.
Przez trzy dni po pogrzebie pani de Perny, Morlot nie przestał szukać i szperać wszędzie. Przeniknął na wskróś życie ohydne Sostena. Dowiedział się szczegółowo, że oszukuje w grze, czerpiąc z tego podłego rzemiosła źródło, jakich takich dochodów. Wykrył również szulernię przy ulicy Prowanckiej, utrzymywanej przez kochankę Sostena. Nie wahał się tym razem uwiadomić o tem naczelnika policji. Odtąd śledzono pilnie dom wskazany. Pomyślał zatem Morlot:
— Nie potrzebuję więcej zajmować się tą sprawą. Dziś, jutro — przymkną damulkę i jej wspólników. Zobaczymy, czy nie pochwycą jednocześnie i pana de Perny! Tak, czy inaczej, już on się nie wymknie z moich rąk. Potrzebuję tylko ramię wyciągnąć. Czekajmy jeszcze z tydzień cierpliwie, a potem toż to się dopiero uśmiejemy. Tylko muszę zastanowić się dobrze naprzód, co wyjawię, a o czem ani wspomnę wobec sędziego. Babuś cudzego dziecka, fałszerz, szuler oszukujący w grze, matko-bójca.... wprawdzie nie z rozmysłem, ale z kradzieżą znaczną, dokonaną z włamaniem.... Nie ma co mówić, ładny komplet.... Czekają cię panie de Perny galery dożywotnia, gdybym powiedział wszystko. Będzie to zależało od mojej rozmowy z panią margrabiną. Siostra rozstrzygnie przyszłe losy brata. Bądź jak bądź, bardzo niezwykłe położenie!
Morlot bojąc się zapewne zbytniej ciekawości Melanji, perswazji z jej strony, nie wspomniał jej wcale o uczynionem odkryciu na ulicy Terne, w pomieszkaniu pani de Perny. Zataił przed nią również swoje spotkanie tamże z Matyldą. Po dokładnem zbadaniu, położenia nader drażliwego, ułożył cały plan postępowania w przyszłości, i chciał go przeprowadzić, idąc za własnem natchnieniem.
Wieczorem doprowadził na kolej żonę i Gabryelę, i umieścił je w wagonie drugiej klasy.
— Sądzę, że Blaisois będzie czekał na was, na dworcu w Artaud. Gdyby nie przybył na czas, zatrzymajcie się trochę w poczekalni.
Odezwał się dzwon po raz trzeci. Melanja pospieszyła ucałować męża po raz ostatni, przed odejściem pociągu.
— A mnie nie uściskasz na odjezdnem, panie Morlot? — spytała z słodkim uśmiechem Gabryela.
— Oh! z całego serca! — wykrzyknął. — Jeżeli mi tylko wolno to uczynić?
Podała mu swoją bladą twarzyczkę. Konduktor zamknął drzwiczki. Pociąg ruszył.
— Do zobaczenia, jak najprędzej! — zawołała Melanja.
— Wkrótce! wkrótce! — zapewnił Morlot — przybędę i ja do was.
Widział jeszcze przez chwilę poruszające się w oknie wagonu, ręce żony i Gabryeli, nareszcie pociąg zniknął mu z oczu.
— Wszystko idzie wyśmienicie — pomyślał agent. — Ho! ho! przygotowuję wszystkim nie lada niespodziankę!
Opuścił dworzec, wstąpił do najbliższej trafiki, po cygara, zapalił jedno z nich i puścił się krokiem wolnym wzdłuż bulwaru strasburskiego. O kwadrans na drugą, znalazł się w małej kawiarni na przeciw Pałacu sprawiedliwości. Rzuciwszy okiem na prawo i lewo, zbliżył się do stolika pod oknem, w pierwszej salce. Usiadł przy dwóch kolegach, znacznie młodszych od niego i uściskał im dłonie serdecznie, a zastawszy ich przy piwie, kazał podać i sobie kufelek. Nazywali się oni Mouillon i Jardel. Chociaż niedawno byli w policji, licząc zaledwie po dwadzieścia cztery lat, Morlot potrafił ocenić ich zdolności, dobre chęci i uczciwość nieposzlakowaną. Odznaczał ich też niezwykłem zaufaniem, powierzając sprawy najbardziej drażliwe i zawikłane.
— Bardzo to chwalebnie z waszej strony, kochani koledzy — przemówił — żeście stawili się na schadzkę w miejscu umówionem, punktualnie, na minutę.
— Czyż moglibyśmy kazać ci czekać, panie Morlot? — zawołali.
— Dowodzi mi wasz pośpiech, że spełniacie chętnie dane wam przezemnie polecenia, co?
— Ma się rozumieć! — rzekł Mouillon z zapałem. — Będziesz z nas zadowolony panie Morlot.
— Wszak to zaszczyt i prawdziwa przyjemność, pracować według pańskich wskazówek — zapewnił Jardel.
— Chcę wam powierzyć koledzy sprawę, niesłychanie ważną — szepnął Morlot. — Możecie od razu pozyskać szewrony i awansować o kilka stopni. Nie potrzebuję powtarzać dlaczego was wybrałem? Znam was na wylot i wiem ileście warci. Pokochałem też serdecznie, bo z was poczciwi chłopcy.
— Proszę mówić, a prędko! o co idzie.
— Wskutek awantury nader tajemniczej, o której nie mogę wam powiedzieć szczegółowo, dla pewnych przyczyn, wpadłem przypadkiem na trop całej bandy rabusiów bardzo niebezpiecznych. Możemy schwytać ich wszystkich razem.
— Pyszna rzecz! — rzekł Mouillon.
— Zastanówcie się tylko drodzy koledzy.... kilkudziesieciu złoczyńców, w najgorszym rodzaju: złodziei, przechowywaczów cudzej własności, a nawet ludzi zdolnych do morderstwa, ofiar, zawadzających im na ziemi.... możecie schwytać w sidła, byle tylko nastawić je mądrze. Jak każda podobna wyprawa, i ta przedstawia dość trudności, i może być bardzo niebezpieczną. Spodziewam się jednak, że nam się uda przeprowadzić ją świetnie. Uprzedzam was, że muszę oddalić się z Paryża, na dni kilka. To niczego nie popsuje. Według mego obrachunku, potrzeba wam z tydzień czasu, aby wykonać roboty przygotowawcze, które wam polecę. Jeżeli pójdzie wszystko po mojej myśli, skoro wrócę, uwiniemy się z łotrami szybko i sprytnie. Słuchaj mnie najpierw ty Mouillon.
— Uważam panie Morlot....
— Na ulicy Bretońskiej, pod numerem 22, ma skład rozmaitych rupieci, kupiec Joblot na nazwisko.
— Dobrze — mruknął Mouillon.
— Musisz zbadać dokładnie przeszłość tego człowieka. Dowiesz się zręcznie, z boku, z kim przestaje, kto u niego bywa, a szczególniej, u kogo kupuje towary? Dobrze by było nawiązać bliższe stosunki z jego znajomymi.
— Ho! ho! rozumiem.... to przechowywacz rzeczy skradzionych przez ową bandę? — wtrącił Mouillon.
— Skoroś to pojął koleżko od razu — uśmiechnął się Morlot — nie potrzebuję mówić o tem dłużej. Wiem że poprowadzisz sprawę z należytą ostrożnością, i wrodzonym ci sprytem. Kolej na ciebie Jardel.
Drugi agent pochylił się nad Morlotem, który szukał czegoś w pularesie.
— Masz przy sobie noteskę? — spytał Morlot.
— Oto jest panie inspektorze.
Morlot wyjął ołówek z kieszeni, kreśląc tych kilka słów:
„Pan Juljusz Vi.... 18, ulica Świętego...., Paryż.“
— Czytaj! — rzekł, oddając mu noteskę.
Młody człowiek wlepił w mówiącego wzrok osłupiały, w którym czytało się najwyraźniej:
— „Niech mnie powieszą, jeżeli wiem o co idzie?“
— Dałem ci, kochany Jardel tłumaczył Morlot dokładną kopję adresu, na kopercie przez pół spalonej. Rzecz naturalna, że nie mogę wygrzebać z popiołu całego adresu. Liczę jednak na twoją inteligencję, że potrafisz adres uzupełnić. Oto praca, którą daję tobie. Rozchodzi się o wyszukanie ptaszka, któremu Juljusz na imię, a nazwisko zaczyna się na Vi.... Trzeba również dowiedzieć się, który to święty dany jest za patrona ulicy, gdzie on mieszka pod numerem ośmnastym. Znasz Paryż jak twoją własną kieszeń. i masz nogi młode, a silne, jak u charta. Nie wątpię, że znajdziesz wkrótce rozwiązanie tego, czegoś, niby szarady. W końcu obszedłszy wszystkie ulice ze świętymi, natrafisz na dom pod numerem wskazanym, w którym będzie mieszkał ów Juljusz Vi.... Może znajdziesz go za dzień, lub dwa.... Szansa, jest rodzaju żeńskiego, a z ciebie taki piękny chłopak, że niewiasty powinny by ci sprzyjać ogólnie. Licz zatem na powodzenie w tej pracy mozolnej. Czyś zrozumiał nareszcie?
— Doskonale panie inspektorze.
— Skoro dowiesz się gdzie mieszka ów ptaszek wielce podejrzany, nie spuścisz go więcej z oka, snując się za nim niby cień.
— A gdyby zebrała go chętka wyjechać za granicę?
— Sądzę, że nie wyprowadzi się aż tak daleko — roześmiał się Morlot. — Musisz jednak czuwać nad nim, jak matka najtroskliwsza, nad swojem niemowlęciem; dzień i noc. Będziesz jadł wtedy, kiedy on; odpoczniesz, gdy on uśnie.... Teraz rozważcie dobrze każde moje słowo. Działajcie spokojnie, roztropnie, i bez zbytniego pośpiechu, choćby wam się zdawało, żeście porobili nader ważne odkrycia. Nie źle to jest przychwycić dwóch.... trzech łotrów; lepiej jednak zabrać od razu, i wytępić całą bandę, aby nie został ani jeden zbój z niej na nasienie. Patrzcie, słuchajcie, zapisując skrzętnie każdy szczegół. Daję wam na to tydzień czasu. Ostatecznie zaś czekajcie na mój powrót z rozpoczęciem kampanji.
— Licz panie Morlot, na moją gorliwość — odezwał się Mouillon.
— Nie zawiedziesz się pan i na mnie — zawołał Jardel.
— Cieszę się z tego, moi przyjaciele. A więc.... do dzieła!