Dwie matki/Część czwarta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz po ich przyjeździe do zamku Coulange, usiedli rano, po śniadaniu, margrabia z żoną na terasie, stanowiącej letni salon. Patrzyli z góry na dzieci, grające w obręcze na trawniku, pod bacznem okiem jednej z ochmistrzyń. Matylda trzymała w prawej ręce książkę otwartą, nie czytając jej wcale. Była mocno zadumaną. Myśli jej nie musiały być zbyt wesołe, wyglądała bowiem blado, i była czemś bardzo przygnębioną. Mąż spozierał na nią kiedy niekiedy wzrokiem pełnym czułej troskliwości.
Tak, biedna Matylda była znękaną i zbolałą. Myślała bez ustanku, o owym ajencie policyjnym, nazywającym się Morlot; a każde słowo wypowiedziane przezeń, wyryło się głęboko w jej pamięci.
Sądziła zrazu biedaczka że ajent pragnie sprzedać jej drogo swoje milczenie. Przypominając sobie jednak wyraz jego twarzy, tak poczciwy i sympatyczny; jego postawę pełną uszanowania; wzrok jasny, jakim patrzał jej prosto w oczy, sposób wyrażania się szczery, otwarty; mniej drżała z trwogi, która była ją z razu ogarnęła po rozmowie z Morlotem, w matki pokoju. Czuła w powietrzu niebezpieczeństwo, nie mogąc odgadnąć, czego właściwie chce od niej agent? Celem tego człowieka, nie mógł być nikczemny szantaż; chęć wyzyskania margrabiny. i zdobycia za tajemnicę jak najwięcej pieniędzy.
Ten człowiek miał uczucia nadto delikatne i szlachetne, aby dopuścić się czynu tak podłego. Im więcej się nad tem zastanawiała, tem bardziej zachodziła w głowę, z jakiej przyczyny Morlot pragnie rozmówić się z nią sam na sam?
Po wypaleniu cygara, margrabia przysunął się z krzesłem tuż blisko, obejmując pieszczotliwie w pół kibić żony.
— Matyldo kochana — przemówił słodko jak zwykle — żeś smutna po tylu przejściach bolesnych, nie dziwi mnie wcale. Widzę jednak w tobie nienaturalny, prawie gorączkowy niepokój, i nad tem się zastanawiam, nie mogąc odgadnąć przyczyny tego rozdrażnienia nerwowego. Co ci jest najdroższa moja? Co ci tak dolega? Powiedz mi, błagam.
Podniosła na męża w milczeniu oczy łzawe. Dodał, nie otrzymując od niej odpowiedzi:
— Możem i odgadł żoneczko powód twego niepokoju, chociaż nie chcesz zwierzyć mi się z ciężką troską?
Drgnęła kurczowo.
— Myślisz o Sostenie, nieprawdaż?
— O tak.... tak.... o moim bracie! — westchnęła.
— Pytając się w duchu, co się z nim stanie, gdy nie ma już matki, która go utrzymywała, co?
Westchnęła powtórnie.
— Podzielam jak zawsze, twoją troskę i twój niepokój, droga Matyldo. Chcesz zastanowić się bliżej razem ze mną, nad Sostena położeniem?
— Proszę, mów Edziu.... Słucham cię z natężoną uwagą.
— Obecnie jest on pozbawiony wszystkiego. Dowiedzieliśmy się przez ciąg lat siedmiu, że nie potrafi zająć się niczem, i nie jest w stanie zapracować na własne utrzymanie. Jest on próżniakiem nieuleczonym, trutniem nieużytecznym w społeczeństwie; bez woli, bez energji, słowem do niczego! Przed kilku laty, mógłbym był jeszcze wystarać się dla niego o jaką posadę przyzwoitą. Dziś nie śmiałbym go nikomu polecić, uważając to za coś przeciwnego memu sumieniu. Smutna to rzecz, ale niemniej prawdziwa niestety, że Sosten swojem życiem rozwiązłem, używając sławy jak najgorszej, zamknął samochcąc przed sobą wszelką karjerę. Doszło dziś do tego, że ja sam nie użyłbym go nigdy, i nikomu nie polecił. Jakkolwiek postępuje niegodziwie, nie możemy opuścić go całkowicie. Sądzę, że dotąd nie stał się człowiekiem pozbawionym honoru; uważam więc za moją powinność, uratować go, nie dopuszczając do ostatecznego upadku. Nie Matyldo, nie pozwolę żeby twój brat tarzał się w rynsztoku! Patrzę z przerażeniem na jego przyszłość rozpaczliwą, gdyby został nędzarzem. Drżę na myśl okropną, że mógłby obryzgać nas i nasze dzieci błotem, w którem by się zanurzył do reszty. Pragnę zostawić moim dzieciom, nazwisko nieskalane, jakie mi przekazano w spuściźnie po przodkach, poważane przez ogół. Wierz mi Matyldo, wołałbym śmierć, niż najlżejszą plamę na moim honorze!
Margrabina zbladła jak ściana.
— Jest niestety możebną ostateczność, której obawiam się dla twego brata — kończył margrabia — dlatego też chcę odwrócić od nas zawczasu niebezpieczeństwo. Sosten nie wart niczego, to nie wątpliwe; litość moja nad nim, przewyższa jednak gniew i oburzenie, na jego niecne postępki. Z musu jedynie, chcę mu dopomódz. Będę co prawda w rozterce z własnem sumieniem i przekonaniem; ale pokonam moje skrupuły, mówiąc w duchu: — Nie czynię tego dla rozpustnika i hulaki, Sostena de Perny, ale dla mojej żony i moich dzieci!
— Czy pozwolisz mi spytać, co zamyślasz uczynić dla mego brata?
— Wiesz przecie najdroższa, że nie przedsiębiorę niczego ważniejszego w życiu, nie poradziwszy się ciebie. Sosten zabierze wszystko po matce. Niewiele to tam wyniesie, gdyż od dawna już posprzedawała biedna staruszka cichaczem swoje srebra, i wszelkie rzeczy kosztowniejsze. Poleciłem uporządkowanie tej sprawy memu notarjuszowi. Podpiszemy oboje akt zrzeczenia się spadku po matce, na rzecz Sostena i koniec.... Na cmentarzu, nad grobem pani de Perny, podałem pierwszy rękę Sostenowi... Wymagała tego sama przyzwoitość... patrzono na nas.... wyciągano wnioski rozmaite.... Napomknąłem również, że wszystko po matce należy do niego.
— A.... wspomniałeś mu i o twoich planach na przyszłość?
— Nie. Chciąłem najprzód pomówić o tem z tobą najdroższa Matyldo.
— Chcesz więc?....
— Wypłacać mu dalej rocznie dziesięć tysięcy franków, wyznaczonych twojej matce.
nie będziesz ty temu przeciwną, ma się rozumieć. Będzie mógł żyć wygodnie, choć bez niepotrzebnego przepychu; oddając się słodkiemu far niente, co zdaje się być szczytem jego marzeń i pragnień. Nie będzie przynajmniej zmuszony nędzą i głodem do niebezpiecznych eksperymentów, które prowadzą częstokroć i na galery! Tej hańbie trzeba zapobiedz koniecznie!
— Zapewne... nie możemy opuścić zupełnie Sostena — margrabina przemówiła głosem drżącym. — Oby się udało nam zatrzymać go nad brzegiem przepaści! Ah! Edziu! Edziu! — wybuchnęła gorzkim płaczem:
— Jakież fatalne pokrewieństwo zyskałeś, łącząc się ze mną!
Mąż przycisnął ją czule do piersi, zcałowując łzy z oczów.
— Alem dostał ciebie żoneczko, wzór kobiet, wcielenie wszelkich cnót! Eh! jedno twoje słodkie spojrzenie i uśmiech czarujący, wystarczy mi, abym zapomniał o tamtym, niegodnym nas. Nie ma róży bez cierni i szczęścia tu, na ziemskim padole, bez cierpień i przykrości. Wobec ciebie jednak, chmury usuwają się, rozpromienia się jasnością nasz widnokrąg, wszelkie zło oczyszcza się i znika. Nieocenione przymioty siostry, każą zapominać z łatwością o wadach brata.
Zamilkli na chwilę; Matylda dumała nad czemś dalej.
— Czy wie Edziu, twój prawny zastępca, co chcesz uczynić dla mego brata? — spytała.
— Coś mu o tem napomknąłem.
— Dotąd jednak nie postanowiłeś niczego?
— Mówiłem ci przed chwilą, żem chciał przedtem zasięgnąć pod tym względem twojej rady. Notarjusz czeka z wygotowaniem aktu, na moje rozkazy. Czy wydaje ci się dostatecznym dochód roczny z dziesięciu tysięcy?
— Najzupełniej!
— Dziś więc jeszcze napiszę do notarjusza w tym interesie.
— Pragnę cię o coś prosić Edziu.
— Bądź pewną, że przystanę na wszystko, czego zażądasz.
— Pozwól mi zająć się samej tą sprawą.
— Ależ i owszem kochana Matyldo.
— Pisząc więc do notarjusza.... dziś.... czy jutro.... nie ma w tem bowiem nic pilnego.... uprzedź go łaskawie, że będę miała prawdopodobnie pewne do niego polecenie. Wszak uczynisz to?
— Najchętniej — uśmiechnął się margrabia. — I dodam, że ma tak samo zastosować się do woli margrabiny de Coulange, jak i do mojej własnej.
— Stokrotne dzięki!
— A czy mogę ja wiedzieć, co zamyślasz?
— Jeszcze nie teraz. Czy uda mi się plan przeprowadzić? Nie wiem. Gdy wrócisz mężu z twojej wycieczki w Pireneje, czy powiedzie mi się zamiar, czy nie, powiem ci, com chciała zrobić.
— Przygotowujesz mi zatem niespodziankę, droga Matyldo?
— Sądzę, że będziesz z tego zadowolony.
— Rób więc jak myślisz, Wiesz, że wiara moja w ciebie, jest zupełną i bezgraniczną.
— Czyś już postanowił dzień odjazdu?
— Przypominasz mi Matyldo twojem pytaniem, żem cię dotąd nie uprzedził o odwiedzinach, których oczekuję lada chwila. Przysłano mi list dzisiejszą pocztą, adresowany do Paryża, w którym obiecuje mi się na dni kilka, mój serdeczny przyjaciel, od lat najmłodszych, hrabia de Sisterne. Znasz go już. Pisze dalej, że cieszy się niezmiernie nadzieją zobaczenia nas wkrótce. Odpowiedziałem mu telegraficznie, zapraszając usilnie do zamku w Coulange. Nie wątpię, że otrzymawszy w Paryżu depeszę, pospieszy na moje wezwanie.
— Hrabia de Sisterne będzie mi gościem miłym i pożądanym. Podobał mi się pod każdym względem, gdy nas odwiedził przed pięciu laty.
— Zajedzie dziś może do swojej siostry, hrabiny de Valcour. Jutro mógłby już być u nas. Chciałem wyjechać pojutrze, ale skoro Oktaw przyjeżdża, muszę odwlec moją podróż.
— Jak długo zabawi u nas hrabia?
— Tego nie wiem na pewno. Zapewne krótko, jak zawsze. Sisterne to ptak przelotny, jak wszyscy marynarze. Zabawi z tydzień; ze trzy dni u siostry, a resztę czasu u nas.... Tak się spodziewam.... Ma się udać stąd prosto do Tulonu. Odprowadzę go tam, a z Tulonu udam się w góry pirenejskie.
— Niby student na wakacjach — zażartowała z uśmiechem żona.
— Rzeczywiście przyznał margrabia — ale z przyjacielem, więc nie potrzebujesz być o niego zazdrosną droga Matyldo.
— Czy hrabia bogaty? — spytała.
— Bardzo.... Posiada jeden z najpiękniejszych majątków w Saintonge.
— Dziwię się, że obrał sobie tak niebezpieczny zawód — wtrąciła margrabina.
— Do marynarki trzeba mieć powołanie od urodzenia, tak prawie, jak do stanu kapłańskiego. Oktaw poszedł za przykładem ojca i dziadka, którzy zajmowali wysokie stopnie w marynarce. Ich rodzina poświęciła się temu zawodowi od dwóch wieków, mniej więcej. Niepodobna zliczyć przysług drogocennych, które oddali Francji Sisternowie. Ich protoplasta, Piotr Longauet, uszlachetniony przez króla Franciszka I., został niebawem hrabią, w nagrodę za rozmaite czyny bohaterskie. Widzisz z tego, że to stary ród, który wzniósł się wysoko własną zasługą. Oktaw wstępuje godnie w ślady swoich przodków. Przed pięciu latami porucznik, dziś jest już kapitanem w marynarce. Ponieważ lubi morze namiętnie, nie cofnie się w pół drogi. Jego fregata Eponina, stoi obecnie na kotwicy, w porcie tulońskim.
— I dotąd jest kawalerem?
— Zawsze.... niezmiennie.
— Rozmiłował się zapewne do tego stopnia w zdradliwej toni morskiej, że nie zostało już miejsca w jego sercu, na miłość dla kobiety.
— Sądzę i ja, że uważa zawód marynarza niestosowny, i niezgodny z stanem małżeńskim. Pytałem go raz, dlaczego się nie żeni? — „Musiałbym naprzód — odpowiedział — znaleść kobietę, którą bym pokochał. Nie szukam zaś z tej prostej przyczyny, bo jestem z góry przekonany, że nie przypadnie mi żadna do serca.
— Dziwna odpowiedź! — wtrąciła Matylda.
— Dałem spokój dalszym badaniom. spostrzegłszy i domyśliwszy się, żem wpadł na przedmiot draźliwy, o którym nie chce mówić w ogóle. Nawet pomiędzy druhami najserdeczniejszymi, są w życiu tajemnice, które powinno się uszanować, nie wyciągając gwałtem nikogo na zwierzenia.
— Oh! to prawda! — szepnęła z westchnieniem Matylda.
— Z drugiej strony — kończył margrabia — nie wierzę, żeby Sisterne miał być zawsze tak obojętnym na wdzięki niewieście, za jakiego chciałby uchodzić obecnie. Przy puszczam raczej, że rozczarował się w pierwszej młodości, i nie wygoił dotąd rany w sercu, zadanej pierwszym bolesnym zawodem miłosnym. Pojmiesz łatwo droga Matyldo, żem nie zdradził się przed nim z tą myślą. Jeżelim trafnie odgadł, i Sisterne nosi się istotnie w duszy, z tajemnicą miłosną, nie dziwię się, że ukrywa takową najstaranniej wobec świata całego. Byłoby okrucieństwem dotknąć się rany, może tylko zabliźnionej pozornie, a krwawiącej wewnątrz.