Dwie matki/Część czwarta/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Serce Gabryeli.

Obie kobiety doszły biegiem prawie, jakby przed kimś uciekały do mostu, dzielącego Coulange od Miéran. Dopiero znalazłszy się po drugiej stronie rzeki, blisko domu, w którym mieszkały, zwolniły kroku. Zatrzymała się po chwili Gabryela, ocierając czoło zlane potem.
— Jesteś okropnie znużoną, droga Ello — przemówiła pani Morlot. — Bo i pocośmy tak goniły? Zaledwie mogłam ci nastarczyć. Usiądźmy, ot tu, na trawie, nad brzegiem Marny. Pójdziemy dalej, gdy trochę odpoczniesz.
— I owszem — odpowiedziała Gabryela. — Nie mogę utrzymać się prawie na nogach.
Usiadły naprzeciw frontu zamku Coulange, który odbijał prześlicznie białemi ścianami, od ciemnej drzew zieleni, w głębi.
— Co za czarujący widok! — wykrzyknęła Melanja w zachwycie.
— Wszak podzielasz moje zdanie Ello kochana?
— Rzeczywiście — szepnęła zapytana mimochodem, jakby nieświadoma, o co idzie właściwie. Tonęła cała w głębokiej zadumie. Wzrokiem rozmarzonym, błądziła po parku w Coulange, czy nie ujrzy raz jeszcze dwóch mężczyzn i Genia z nimi, bodaj z daleka. Westchnęła ciężko, nie widząc nigdzie nikogo.
— Musieli wrócić do zamku — wtrąciła Melanja, odgadując tajemne pragnienie towarzyszki.
— Prawdopodobnie....
Traf jednak, przyznaj Ello, usłużył nam doskonale. Przeszedłszy daremnie trzy razy po pod bramę zamkową, przyszło nam, a właściwie tobie, niby natchnienie z góry, przechadzać się dalej nad brzegiem rzeki. Powiedziałaś mi wychodząc z Miéran.
— „Gdybym Genia mogła zobaczyć bodaj z daleka!“ — Tymczasem trzymałaś go w ramionach, a i on rzucił ci się na szyję, pieszcząc i całując bez końca i miary.
— Byłam też niewypowiedzianie szczęśliwą, droga Melanjo.
— Poznał cię od razu, a jak się tobą ucieszył!
— Oh! Skarb mój najdroższy.... Poznał mnie, choć nie mógł się spodziewać, że zobaczy nas na wsi u siebie.
— Słyszałaś jego okrzyk radosny? Z jakim to impetem, biegł chłopczyna w twoje objęcia!
— Miałam zaledwie dość czasu, aby otworzyć mu ramiona. Rozmawiałaś Meluniu z panem margrabią. Cóż on ci powiedział?
— Oh! był nader łaskawym i pełnym jak zawsze uprzejmości. Zdziwił się zrazu, spotykając ciebie w Coulange. Pospieszyłam wytłumaczyć mu rzecz całą.
— I był zadowolony z twego wyjaśnienia?
— Najzupełniej.
— Nie zabroni mi widywać Genia?
— Cóż znowu! Mój Boże, margrabia de Coulange taki wielki magnat! Czemże ja jestem uboga kobieta wobec niego?
— A chcesz wiedzieć Ello co on myśli o tem? Nietylko nie ma nic przeciw temu, żebyś popieściła jego syna kiedy niekiedy, ale co więcej, zaprosił nas obie najgrzeczniej, abyśmy wstąpiły do parku na przyszły raz, obiecując nam serdeczne przyjęcie.
— Możesz to być Meluniu?
— Czyżbym kłamała Ello przed tobą?
— Ah! i on jest więc taksamo dobry i szlachetny, jak jego żona!
— Gdybyś była zostawiła margrabiemu chwilkę czasu kochana Ello, ręczę, że byłby powtórzył i tobie, swoje uprzejme zaproszenie.
Gabryela spuściła smutno głowę i.... milczała.
— Pozwolisz mi być szczerą Ello.
— Ależ mów tylko śmiało Meluniu.
— Nie pojmuję dlaczegoś tak uciekała, jakby kto chciał gonić za nami?
— Zapewne, nie możesz zrozumieć tego, moja droga.
— Mogło to wydać się dziwnem panu margrabiemu.
— Czyż nie ogłoszono mnie już od dawna za dziwaczkę? — odpowiedziała Gabryela, siląc się na uśmiech blady i smętny.
— Sądziłam, że wypuściwszy z objęć Genia, idziesz ku margrabiemu, aby wytłumaczyć się przed nim bodaj w kilku słowach.
— Pragnęłam podziękować mu całem sercem, że nie przywołał syna do siebie, gdy ten rzucił mi się na szyję.
— I zamiast uskutecznić ten zamiar, stanęłaś w miejscu jak wryta, i uciekłaś nie przemówiwszy ani słówka.
— Prawda....
— Na twojej zaś twarzy, malowało się zdumienie, przestrach i niezadowolenie.
— Nie Meluniu. Byłam tylko skamieniałą ze zdziwienia, i przerażona w stopniu najwyższym.
Spojrzała na nią Melanja osłupiała:
— I to margrabia?.... — spytała.
Gabryela potrząsła głową, nie dając jej dokończyć.
— Stał obok niego drugi mężczyzna — szepnęła.
— Ktoś znajomy.... zaprzyjaźniony zapewne z panem margrabią. Uderzyła mnie jego mina wielko-pańska i ułożenie nader dystyngowane. Musi być bogaty, i z tej samej sfery, co margrabia. W dziurce u niego, dostrzegłam rozetkę oficerską, od krzyża „Legji“. Ten więc nieznajomy tak cię przestraszył droga Elunju?
— Nie inaczej....
— I z jakiego powodu?
— Poznałam go natychmiast....
— Ejże! No, to tłumaczy zupełnie twój przestrach i zdziwienie.
— Uważałaś Meluniu, jak mi się przypatrywał?
— Rzeczywiście.... Wlepił w ciebie wzrok mocno zaciekawiony....
— Nie dostrzegłaś w jego oczach Melanjo niczego więcej, prócz ciekawości?
— Niczego.... zupełnie niczego.
— Chwała Bogu! Mogę więc być pewną, że on mnie nie poznał. Ten towarzysz pana de Coulange, dowiedz się Meluniu, to Oktaw Longuet.... ojciec mego dziecięcia.
Melanja aż podskoczyła.
— Może złudziło cię Ello nadzwyczajne podobieństwo? To się trafia czasem.
— Nie omyliłam się, wierz mi Meluniu. On nie zmienił się tak jak ja! Przysięgam ci, że to Oktaw Longuet, nikt inny!
Melanja oniemiała ze zdunfenia.
— Coś nadzwyczajnego! — wyszeptała po chwili głosem zdławionym:
Przyjaźń między margrabią de Coulange, a niegodziwym uwodzicielem biednej Gabryeli, wikłała jeszcze bardziej w oczach Melanji, sprawę i tak dość niejasną i nieodgadnioną.
— Gdy spotkały się nasze oczy — przemówiła na nowo Gabryela — sądziłam, że i on mnie pozna. Zdjęła mnie wtedy i ubezwładniła na razie trwoga śmiertelna. Jeżeli na szczęście twarz moja nie przypomniała mu dawnej Gabryeli, inaczej by było z moim głosem. Ten dźwięku nie zmienił. Nie otwierając ust, wydałam się prawdopodobnie panu margrabiemu dziwaczną lub niesłychanie ograniczoną. Wolę jednak tę niemiłą ostateczność, niż gdybym była się naraziła na poznanie mnie przez Oktawa Longuet.
— Na twojem miejscu Ello, byłabym postąpiła wręcz przeciwnie. Wywołałabym właśnie poznanie, przemawiając wprost do niego:
— Choćby mnie i poznał, na cóżby mi się to przydało? Nie Meluniu. Nie żądam dziś niczego, i on nie może mi obecnie w niczem dopomódz. Nie zmieni mego smutnego życia; nie w jego mocy powrócić mi ułud i nadziei pierwszej młodości, naprawić wyrządzoną mi krzywdę, oddając mi moje dziecko! Sądzi zapewne, żem umarła. Pocóż wywodzić go z błędu? Tam jest widocznie bogaty, szczęśliwy.... prawdopodobnie żonaty od dawna.... Nie chcę zakłócać jego spokoju i jego szczęścia domowego. Wyglądałoby to na chęć pomszczenia na nim krzywdy wyrządzonej, nieprawdaż? W mojej zaś duszy nie postała nigdy nienawiść dla niego! Boleję tylko nad stratą mego syna, przebaczając wszystko z serca.... jego ojcu.
— Ten pan jednak mógłby ci może dopomódz Ello, w odszukaniu waszego dziecka?.... i w ogóle wynagrodzić ci krzywdę uczynioną....
— W jaki sposób?
— Nie wiem.... sądzę tylko, że....
— Powtarzam ci Meluniu, że nie ma rady na moją niedolę. Niczego nie żądam, i nic dla mnie nie jest w stanie uczynić obecnie, pan Oktaw Longuet. Jestem zresztą winniejszą od niego. Powinnam była unikać okazji do grzechu, i uciekać przed niebezpieczeństwem, póki nie było na to zapóźno.
— I ty go jeszcze tłumaczysz? Takiem zawsze wzniosłem, szlachetnem jest twoje serce Ello!
— Gdybym nie starała się go uniewinnić Melanjo, musiałabym złorzeczyć temu, który złamał mi życie bezpowrotnie.
— Zapewne....
— Wiesz z tych szczegółów, które pozbierał o nim twój mąż, że nie mam nawet prawa oskarżać pana Longuet, o niegodne kłamstwo i oszukiwanie mnie. Zdaje się ze wszystkiego, że kochał mnie szczerze i czynił co mógł, aby mnie odszukać. Nie jego w tem wina, żem rozmyślnie zatarła ślady za sobą. Zaciężyła nademną fatalność, a ja schyliłam przed nią głowę, nie próbując nawet walki z moim losem nieszczęsnym. Co komu w górze przeznaczono, tego nie uniknie, i to się na nim spełnić musi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.