<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Gdzie oni?

Hrabia Sisterne przemówił na nowo:
— Aby ukryć, ma się rozumieć, mój miłosny stosunek przed siostrą i szwagrem, wynająłem w sekrecie mieszkanko, zastosowane do okoliczności, na ulicy Richelieu’go. Nie przeszkadzało mi to jadać u nich prawie codziennie objadu, a sypiać kiedy niekiedy w pokoju, który przeznaczyli dla mnie, na cały czas mojego urlopu. Musiałem jednak wskazać inny adres Gabryeli, i mieć ją gdzie przyjąć. Odwiedzała mnie nader rzadko, pomimo wszystkiego. Wolała spotykać się ze mną gdzieś za miastem. Robiliśmy też częste wycieczki na wieś w okolicach Paryża. Płoszyła ją i przerażała lada drobnostka; była niesłychanie drażliwą i uważającą na każdy krok, czem mnie zachwycała. Dnia pewnego.... a było to na sześć tygodni przed końcem mego urlopu.... gdym zjawił się w domu siostry, po dwóch dniach niebytności, co zdarzyło mi się raz pierwszy.... zastałem dużą urzędową kopertę, z pieczęciami biura ministerjalnego dla marynarki. Przysłano mi rozkaz udania się do dni czterech, do Brestu, na pokład okrętu „Orgon“, który odpływał na wyspy antylskie. Dostałem przytem awans, którego nie spodziewałem się wcale. Kiedy indziej byłbym się czuł dumny z tego i najszczęśliwszy w świecie. Wyjazd przychodził jednak tak nagle i niespodziewanie, żem był na razie spiorunowany rozkazem, poczytując go za najwyższą niedolę. Na dobitek, list oddano przedwczoraj, nie miałem więc ani chwili do stracenia. Co czynić? Rozkaz był stanowczy. Musiałem odjechać natychmiast.
Posądzałem wtedy mego szwagra, i dziś myślę taksamo, że dowiedziawszy się coś niecoś o moich stosunkach z Gabryelą, nie znalazł niczego innego na prędce, aby im koniec położyć; jak wypłatać im tego figla po za plecami, używając po temu całego swojego wpływu w ministerstwie marynarki.
Skoro spakowałem i zamknąłem kufer podróżny, wysyłając przodem na kolej, pobiegłem do Hotel-garni, przy ulicy Richelieu’go, aby zabrać i z tamtego mieszkania trochę rzeczy, i niektóre ważne papiery. Ztamtąd napisałem zaledwie kilkanaście wierszy do Gabryeli, tłumacząc pobieżnie mój nagły odjazd, z obietnicą dłuższego listu z drogi. Oddałem go z dobrym napiwkiem kelnerowi w hotelu, nakazując żeby odniósł list natychmiast podług adresu. Sam pospieszyłem na dworzec. W godzinę po mojem przybyciu do Brestu, „Orgon“ podnosił kotwicę, wypływając na pełne morze. Nie miałem więc czasu, napisać nowego listu do mojej biednej Gabryeli. Napisałem do niej szeroko i długo, wysyłając list do Francji, ale aż po dwóch miesięcacą naszej żeglugi.
W tym liście, podyktowanym przez moje serce, pełne dla niej czułości najszczersze; odkryłem jej wreszcie całą prawdę. Przysięgałem uroczyście, że nie zapomnę o niej nigdy, i kochać nie przestanę. Obiecywałem ponownie zrobić z niej hrabinę de Sisterne, skoro powrócę do Francji. Wskazałem jej w jaki sposób ma mi odpisać, dając jednocześnie adres mojego notarjusza. Błagałem ją najgoręcej, aby kazała mu sobie przysłać tyle pieniędzy, ile tylko może potrzebować. Nie będzie przecież żyła w niedostatku, przyszła hrabina de Sisterne.
Ani na ten list, ani na kilka następnych, nie odebrałem odpowiedzi. Nie wiedziałem zupełnie, jak sobie tłumaczyć uparte milczenie Gabryeli. Przez cały ciąg żeglugi, byłem w śmiertelnym niepokoju, z tego powodu. Myślałem o niej wyłącznie, czując, że oddalony od niej, kocham ją coraz goręcej. Widzisz zatem, w jakiem znalazłem się fatalnem położeniu, i domyślasz się zapewne, ile wycierpiałem w tym czasie. Nie będę zastanawiał się dłużej nad tem.
Wróciłem do Francji w półtrzecia roku. Udałem się najprzód do moich dóbr w Sisterne. Tam zastałem odesłane trzy listy, adresowane do Gabryeli, przez dyrekcję poczty. Co się stało z resztą? O tem nie dowiedziałem się dotąd. Po uporządkowaniu na prędce, najpilniejszych spraw majątkowych, co zabrało mi cały tydzień, mogłem nareszcie udać się do Paryża. Tu zajechałem nie do mojej siostry, ale wprost do Hotel-garni, na ulicy Bichelieu’go zapisując się znowu jako Oktaw Longuet.
Nie potrzebuję ci mówić, jak byłem niecierpliwy, żeby dowiedzieć się czegoś o mojej drogiej i niezapomnianej Gabryeli. Zastałem w hotelu jeszcze tego samego kelnera. Przyznał mi się mocno zmięszany i zakłopotany, że zgubił niestety list powierzony mu; Gabryela więc nie odebrała niczego odemnie, nawet i tych kilku słów, uspakajających jej obawy na przyszłość. Jakby rażony piorunem, pospieszyłem do magazynu na ulicę Montmartre....
Tu hrabia de Sisterne powtórzył margrabiemu znane nam już szczegóły dalszych smutnych dziejów Gabryeli.
— Udałem się nawet i do Orleanu — kończył hrabia. — Tam odpowiedziano mi, że nikt nie widział na oczy panny Liénard, odkąd opuściła przed laty dom ojcowski. Dowiedziałem się również, że pan Liénard umarł (tak bowiem nazywał się ojciec Gabryeli) ale dotąd nie zgłosiła się córka po spadek, należący się jej z prawa i z urzędu.
Biedna moja Gabryela, musiała mnie zatem uważać za prostego, najpodlejszego uwodziciela! Uwierzyła w końcu, żem jej nigdy nie kochał, wtrącając nieszczęśliwą w przepaść z krwią najzimniejszą; opuściłem zaś nikczemnie, skorom nasycił dostatecznie żądzę namiętną posiadania jej! Co ona wtedy o mnie pomyślała? Ah! nie śmiem zastanowić się nad tem!
....Z sercem złamanem, zraniona do głębi, shańbiona i napiętnowana na zawsze, jako istota upadła, bez przyszłości, zobaczyła się zgubioną bez ratunku! Złorzeczyła mi zapewne, topiąc miłość, jaką czuła niegdyś dla mnie, w morzu pogardy i wstrętu dla człowieka niegodziwego, który oszukał ją najhaniebniej!
Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie, w tej nieszczęsnej awanturze! Ah! i przeciw mojej ofierze! Prześladowało nas od początku do końca fatum złowrogie, druzgocąc bez litości! Czyżby mnie to tłumaczyło? Bynajmniej. Jestem przekonany o wielkości mego błędu.... mojej zbrodni raczej, i do dziś srogo za nią pokutuję! Oh! kara straszna za krzywdę wyrządzoną biednej, niewinnej istocie; trwa ciągle i będzie ciężyła nademną, do tchu ostatniego!.... Czy żyje nieszczęśliwa Gabryela? Czy urodziła szczęśliwie nasze dzieciątko? Nikt mi tego nie umiał powiedzieć na pewno. Któż wie, czy zrozpaczona, widząc przed sobą straszne widmo nędzy, nie targnęła się na życie własną dłonią, byle skończyć raz i zerwać jedno pasmo cierpień i hańby niczem niezasłużonej?.... Od chwili, gdy wyniosła się z nędznej izdebki, na przedmieściu Batignolles, ginie w cieniu, przepada niby kamień w wodę wrzucony. Jeżeli nie umarła, co się z nią stało? Gdzież są oboje? Młoda matka i nasze dziecko? Tajemnica, nie do odgadnienia!....
Może nie dowiem się o nich niczego, do końca życia, a ta zupełna nieświadomość ich losu, udręcza mnie najokropniej. Wspomnienie mojej biednej Gabryeli, i dzieciątka, które nosiła w łonie, prześladuje mnie we śnie i na jawie; nie opuszcza mnie nigdy, ani na chwilę. Miłość dla niej zamknąłem w sercu, jak świętość najwyższą. Nie wyruguje jej stamtąd, i nie sprofanuje żadne inne uczucie. Wszak pojmujesz teraz Edwardzie, jaki ból serce mi rozdziera? Zrozumiałeś ile goryczy mieści w sobie każde wspomnienie o mojej drogiej i nieodżałowanej Gabryeli?
— Doskonale, kochany Oktawie. Skrucha i żal szczery, mażą i najcięższe grzechy. Wielką zaiste była twoja wina, ale i nie mniejszą pokuta. Przebaczy ci i Bóg miłosierny i twoja ofiara, czy tu, czy tam w niebie.
Zapomnisz jeszcze o niej, znajdując ukojenie w cierpieniu, w innem uczuciu.
— Nigdy! — wykrzyknął Oktaw energicznie. — Nie wolno wymierzyć czas karze; gdy nie można nagrodzić krzywdy uczynionej, gdy nie da się naprawić złego przez nas sprawionego. Będę żył dalej mojem wspomnieniem, trując się gorzkiemi wyrzutami własnego sumienia. Nie znajduje się szczęścia na drodze, mój Edwardzie, niby jakiejś rzeczy zgubionej nieopatrznie. Dziwią się moi najlepsi przyjaciele, dlaczego się nie żenię. Ileż to razy spróbowano mnie swatać. I rzeczywiście, podsuwano mi panienki czarujące, zdolne obudzić w sercu niezajętem, miłość namiętną. A jednak patrzyłem na tyle wdzięków i przymiotów, zimny, jak posąg marmurowy. Czyż mógłbym się żenić? To wprost niemożliwe! Nie istnieje na świecie taka kobieta, którą byłbym w stanie pokochać. Uważam zaś małżeństwo bez miłości, za profanacją, rzeczy świętej i nietykalnej!
Gdy mi radzą żeniaczkę, aby mieć w życiu miłą towarzyszkę, i używać słodkich rozkoszy u ojca rodziny, słucham w milczeniu, myśląc w duchu o mojej Gabryeli i naszem dziecku. Zadałeś i ty mi to samo pytanie. Masz moją odpowiedź. — Nie ożenię się nigdy.... Możeby nazwano uczucie, które mną powoduje, zbytnią egzaltacją; czemś zakrawającem na śmieszny i przesadzony purytanizm.... Nie obchodzą mnie wcale sądy ludzkie. Pozostanę wiernym do grobu mojej pierwszej miłości. Nie oddam nazwiska Sisternów, choćby kobiecie najdoskonalszej, bom już przyrzekł takowe komu innemu.
Co do rozkoszy rodzinnych, któremi kuszą mnie znajomi, wiedząc, że przepadam w ogóle za dziećmi, nie jestem ich zupełnie pozbawionym. Emę, trzech letnią moją siostrzeniczkę, i córkę chrzestną, kocham jak własne dziecko. Na siostrzenicę przeleję całą miłość, którą byłbym czuł dla Gabryeli i mego dziecięcia! Gdy kiedyś przyjdzie mi porzucić morze, osiędę przy siostrze i siostrzenicy, stary, samotny w świecie... jak wilk morski.
Zamilkł na chwilę. Odezwał się trochę później, z smutnym uśmiechem:
— Wiesz Edwardzie, co mi nagle strzeliło do głowy?
— Cóż takiego kochany Oktawie?
— Że gdyby Emcia była taką, na jaką się zanosi, mógłby ją twój syn poślubić.
— Zapewne — margrabia uścisnął mu dłoń serdecznie — widują się dość często. Jeżeliby tylko pokochali się nawzajem, ja bym z pewnością nie zaprotestował przeciw temu związkowi.
— Oto na com zeszedł! — rzekł z niewysłowioną goryczą Sisterne. — W sile wieku, zamiast myśleć o własnem szczęściu, swatam kogo? trzechletnią Emcię, z ośmioletnim Geniem!
Byli już tylko o kilkadziesiąt kroków od zamku. Uprzedzona o ich powrocie, przez chłopczyka, zeszła na dół Matylda, aby spotkać się z nimi w ogrodzie. Trzymała w ręce bukiet z polnych kwiatów, ofiarowany jej przez Genia.
— Kochany Edwardzie — wtrącił szybko Sisterne — wszystko com ci opowiedział, zostanie między nami, nieprawdaż?
— Powtórzyć komukolwiek, powierzoną mi tajemnicę, uważałbym za zdradę nikczemną — rzekł margrabia
— Proszę cię usilnie, żebyś nie wspomniał nawet o tem przed twoją żoną.
— Nie dowie się o niczem z ust moich i Matylda; bądź zupełnie spokojny co do tego Oktawie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.