Dwie matki/Część czwarta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— A to dopiero! — zawołał Genio, gdy weszli wszyscy trzej do parku.
— Zostawiłem nad rzeką mój śliczny bukiet, który miałem dać mamie.
— Uzbierasz drugi synku, jeszcze świeższy i piękniejszy — uśmiechnął się margrabia. — Biegaj po kwiatki na łąkę.
— Zapewne! — klasnął w dłonie chłopczyna, i pobiegł galopem zrywać kwiaty na nowo.
— Usiądźmy tu w cieniu, pod płaczącym jesionem na ławeczce — rzekł margrabia do swego towarzysza. Tu nikt nam w rozmowie nie przeszkodzi.
— Nie mógłbyś mi powiedzieć Edwardzie, kim jest ta piękna, blada kobieta, która zdaje się być tak bardzo przywiązaną do twego syna?
— Widziałem ją sam dzisiaj po raz pierwszy w życiu, nie znam jej więc zupełnie. Opowiem ci jednak najchętniej, ile wiem o niej.
Powtórzył margrabia w kilku słowach, całe spotkanie dzieci z Gabryelą, w ogrodzie Tuilleryjskim. Nie pominął i tego szczegółu, że malcy, którzy zresztą kochali ją bardzo, wymyślili dla niej przezwisko: — „Woskowa figura“ — z powodu, że była taka strasznie blada. Sisterne słuchał z wytężoną uwagą, nie przerywając opowiadania ani jednem słowem.
— Nazywa się zatem panią Ludwiką? odezwał się — dopiero, gdy margrabia umilkł.
— Tak przynajmniej sama mówi.
— I zdaje się ludziom szaloną, co?
— Mogłeś przecie dostrzedz sam Oktawie, coś nienaturalnego w jej wzroku pałającym gorączkowo; a przytem patrzącym w koło z rodzajem obłąkania. Mnie bo uderzyło w jej całej postawie, coś chorobliwego.
— Nie, jam nie zauważył w niej niczego podobnego, kochany Edwardzie. Dziwna jest tylko, że ta twarzyczka jest bez kropli krwi, a jednak tak piękna i urocza.
— Co do mnie, jestem przekonany Oktawie, że mieliśmy przed sobą wprawdzie nie żadną furjatkę, niebezpieczną i gwałtowną, tylko biedaczkę, słodką, łagodną, ale niemniej pozbawioną zdrowych zmysłów.
— Nieszczęśliwa! nieszczęśliwa kobieta! — szepnął smutno Sisterne.
— W każdym razie — wtrącił margrabia — jest zupełnie taką, jak mi ją opisano. Fiksacja jej nie szkodzi i nie zawadza nikomu. W swojem łagodnem i rozmarzonem szaleństwie, kocha w czambuł wszystkie dzieci, które spotyka gdziekolwiek. Jest to u niej raczej chorobliwym stanem nerwów, i zbyt wyegzaltowaną czułością.
Na chwilę zamilkli obaj.
— Pytałeś mi się drogi Edwardzie — przemówił pierwszy Oktaw — co mi dolega? Słyszałeś mnie wzdychającego i patrzyłeś zdumiony na mój niepokój, pomieszanie i smutek nagły.
— Rzeczywiście, uderzyło mnie to wszystko — odpowiedział margrabia.
— Otóż wprowadził mnie w ten stan wyjątkowy, widok biednej, bladej, młodziutkiej kobiety. Nie potrafię określić i odmalować ci słowami, co się dzieje w mojej duszy. Jedno jej spojrzenie, przeniknęło mnie na wylot, niby uderzenie piorunu.
Zaraz to zrozumiesz: Jej rysy, wiotka kibić, barwa włosów, cała słowem postawa, a szczególniej oczy! te oczy czarujące! przypomniały mi żywo, pewną dzieweczkę piękną i czystą, z duszą anielską, którą kochałem niegdyś, kocham dotąd i kochać nie przestanę do ostatniego serca uderzenia. Drogie to wspomnienie zachowam czyste, niby świętość. Nie potrafię już nigdy pokochać tak gorąco innej kobiety.
— Oh! nie żądam, abyś odkrywał przedemną Oktawie, tajemnicę bolesną, twojej pierwszej miłości — rzekł margrabia mocno wzruszony. — Wolisz zamilczeć o wszystkiem, niż gdybyś miał później żałować, żeś zwierzył się z tem przed kimkolwiek.
Sisterne potrząsł smutno głową.
— Nie Edwardzie, nie będę nigdy żałował, żem otworzył serce przed tobą. Dla kogoż jak ty, którego uważam prawie za brata, nie chcę mieć tajemnic. Ona mnie zresztą dławi, niszczy, zabija zwolna; ta nieszczęsna tajemnica, którą wlokę wszędzie za sobą, na lądzie i morzu, niby galernik kulę przykutą do nogi. Zdaje mi się, że gdy podzielę się nią z tobą, sprawi mi to pewną ulgę. Gdyby został mi tylko w pamięci czarowny obraz kobiety ukochanej, a przedwcześnie utraconej, owe krótkie i przelotne chwile szczęścia, wystarczyły by mi, jako błogie wspomnienie na resztę życia. Ale nie mam spokoju; czyni mi bowiem gorżkie wyrzuty własne sumienie, i nie mogę niczem zagłuszyć jego głosu.... Chcę nie tylko zwierzyć się z czemś przed tobą, kochany Edwardzie, ale musisz wysłuchać niejako mojej spowiedzi.
— Mów śmiało Oktawie. Zaczynam już ubolewać nad tobą; później zaś, dowiedziawszy się o wszystkiem, spróbuję pocieszyć cię, jeżeli to będzie możliwem.
— Nie ma dla mnie pociechy na tym świecie. Pożałuj mnie jednak przyjacielu, bom istotnie bardzo a bardzo nieszczęśliwy!.... Powiedziałem ci przed chwilą, że widok młodej, bladej kobiety, przeniknął mnie do głębi.... Zdawało mi się, że zjawia się przedemną duch mojej Gabryeli.... Tak się nazywała moja pierwsza i.... ostatnia miłość.... Omyliłem się. To nie była moja Ella urocza i świeża jak poranek majowy. Pytam się, czy istnieje naprawdę jakiekolwiek podobieństwo między temi dwiema istotami; czy też było to tylko chorobliwem przywidzeniem, mojej podnieconej gorączkowo wyobraźni?
— Sądzę i ja — rzekł margrabia — że było to niejako sennem zjawiskiem na jawie. Zdarzają się podobne wypadki, których.... jak zresztą wielu innych objawów niezwykłych.... nie umiemy wytłumaczyć ludzkim rozumem.
— Bądź jak bądź — odezwał się na nowo Sisterne — jestem odrętwiały z bólu. Spiorunował mnie na razie wzrok tej biednej kobiety. Ona to swojem nagłem pojawieniem się na mojej drodze, wzbudziła we mnie chęć niepowstrzymaną,
wyspowiadania się szczerze przed tobą.
Po chwilowym namyśle, Oktaw potarł czoło ruchem nerwowym, i zaczął mówić temi słowy:
— Z powodu ślubu mojej siostry, w dniu ośmnastego sierpnia, w roku 1852, podałem się o urlop i otrzymałem go na całych sześć miesięcy. Nie mogli mi go odmówić; wracałem bowiem do Francji po ciężkich trudach, i pięciu latach spędzonych wyłącznie na morzu, z nader krótkiemi przestankami. W kilka dni po ślubie, który odbył się w naszym parafialnym kościółku na wsi, towarzyszyłem do Paryża młodemu małżeństwu. Szwagier mój był jak wówczas.... takim jest zresztą do dzisiaj... najpoczciwszym i wesołym chłopcem. Czynił więc, co tylko było w jego mocy, abym nie znudził się w tegoczesnym Babilonie, i nie rozchorował się na spleen. Miał jednak wiele pracy w ministerstwie marynarki; czas zaś, pozostający mu od zajęć biurowych, poświęcał wyłącznie swojej żonie. Nie mogłem narzekać, czując się cokolwiek opuszczonym i zaniedbywanym przez nich. Patrzyłem przeciwnie z rodością najwyższą, na ich miłość wzajemną; na szczęście niczem nie zamącone mojej siostry jedynej. Byłem częstokroć zostawiony samemu sobie; a nawet usuwałem się umyślnie, aby im nie przeszkadzać moją obecnością, i nie przerywać słodkiego „sam na sam“.... Nie znałem wówczas nikogo w Paryżu, nie mogłem więc poprosić jednego z przyjaciół, aby mi wskazali, gdzie mógłbym się rozerwać i zabawić. Tyś był wówczas chory obłożnie. Odwiedziwszy cię dwa, czy trzy razy, nie śmiałem zaglądnąć więcej do pałacu Coulange, pogrążonego w ciężkim smutku i trosce o ciebie. Nudziłem się okropnie, a życie niczem nie zajęte, wydawało mi się straszliwym ciężarem, prawie nie do zniesienia.
Upłynął dopiero pierwszy miesiąc z mojego półrocznego urlopu, tak gorąco upragnionego, a ja zachodziłem już w głowę, co pocznę dalej z sobą? Strach mnie ogarnął na myśl o długich pięciu miesiącach, życia bezczynnego. Postanowiłem uciec z Paryża, i zwiedzić Anglję, Niemcy i Włochy.
Wyznaczyłem już był sobie dzień odjazdu za granicę, gdy przechodząc pewnego wieczora, ulicą św. Honorarjusza, strzeliło mi nagle do głowy, żeby wstąpić do sali balowej w Valentino. Nigdy przedtem noga moja nie postała na podobnym balu. Nie potrzebuję opisywać ci lokalu; wszystkie one bowiem wyglądają jednakowo, a niema nikogo pomiędzy nami, żeby nie znał bodaj jednego z pomiędzy nich. Tego wieczora w Valentino, był ścisk niesłychany. Olśniony światłem kinkietów, ogłuszony hałaśliwą orkiestrą, i zahukany ciągłym ruchem w koło mnie, szedłem przez salę, chwiejąc się prawie, potrącany i popychany co chwila. Spostrzegłem na szczęście wolne miejsce na ławeczce pod ścianą i zająłem je natychmiast. Traf zrządził, że i znalazłem się obok młodziutkiej panienki, olśniewającej, czarującej piękności. Spojrzałem na nią zrazu ukradkiem, z zachwytem najwyższym. Purpurowe usteczka uśmiechały się roskosznie na jej jasnem czole, i w słodkiem, powłóczystem spojrzeniu, malował się spokój niczem niezamącony. i anielska niewinność. Całe jej skromne ułożenie, dowodziło czystości jej duszy dziewiczej. Można było domyśleć się z łatwością, że nie wie ona dotąd, czem jest grzech, że nie padł cień najlżejszy, na zwierciadło jej duszy.
Mogła mieć najwyżej lat siedmnaście. Pączek polnej różyczki, na pół rozkwitły, uosobiona wiosna! Ah, jakże odbijała, z zadumą na jasnem czole, w słodkiem, idealnem rozmarzeniu, od tłumu dziewcząt rozpasanych w tańcu jak bachantki, które kręciły się ustawicznie w koło mnie! Tego kontrastu uderzającego, nie potrafię opisać ci słowami Edwardzie.
Po chwili ośmieliwszy się cokolwiek, przemówiłem do niej.
— Pani nie tańczy? — spytałem.
Podniosła na mnie swoje cudne oczy. Nie zapomnę do śmierci tego spojrzenia zamglonego, czarująco powłóczystego i pełnego wyrazu, które przeniknęło mnie do głębi. Zostałem nim olśniony. Uczułem płomień w sercu, w głowie, jakby jej oczy miały nademną tę moc niezwykłą. Byłem upojony rozkoszą, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyłem. Nie byłem w stanie zbadać na razie, co się ze mną dzieje. Poddawałem się tylko bez namysłu, słodkiemu upojeniu.
Odpowiedziała mi głosem melodyjnym, pieszczotliwym, trochę nieśmiało, cała zapłoniona:
— „Zaciągnęły mnie tu prawie przemocą, moje dwie towarzyszki. Lubią one taniec namiętnie. Ja zaś bawię się, patrząc na nie. Sama nie tańczę nigdy“.
— Dlaczego? Czy nie sprawia to pani przyjemności?
— „Oh! przeciwnie.... tańczyłabym z chęcią — odpowiedziała z całą otwartością — tylko wydaje mi się, że taniec w miejscu publicznem, nie byłby może dla mnie stosownym. Z tego powodu, odmawiam sobie tej przyjemności“.
Byłem uszczęśliwiony tą odpowiedzią. Zadałem jej jeszcze kilka pytań.
Tu powtórzył hrabia de Sisterne szczegóły, opowiedziane mu przez Gabryelę, z jej życia krótkiego wprawdzie, ale niemniej bogatego w cierpienie i zawody bolesne.
— Opuściłem o wpół do dwunastej w nocy salę balową jednocześnie z Gabryelą i jej towarzyszkami — kończył hrabia de Sisterne. Nie byłem jeszcze na tyle śmiałym spytać ją gdzie mieszka, uznawszy sam coś podobnego za rzecz niestosowną. Wiedziałem zresztą, że nie otrzymałbym żadnej odpowiedzi. Nie mogłem jednak opanować chęci namiętnej, dowiedzenia się gdzie mieszka. Podszepnął mi szatan kusiciel myśl śledzenia jej potajemnie. Odkryłem w ten sposób, że mieszka w pokoiku umeblowanym, w hoteliku trzeciorzędnym, przy ulicy Tiquetonne. Myślałem o niej wyłącznie przez resztę nocy. Stała mi w oczach, we śnie i na jawie, z słodkim uśmiechem, z jasnem czołem, z minką skromną, prawdziwego niewiniątka, z spojrzeniem, przenikającem do głębi serca. Nazajutrz ani mi w głowie nie postało, opuszczać Paryż. Przestałem się nudzić. Paliła mnie żądza dotąd nieznana, która powinna by była ostrzedz mnie przed groźnem niebezpieczeństwem. Znalazłem na miejscu zajęcie i rozrywkę, za którą chciałem jechać aż za granicę. Obecnie pragnąłem jedynie widywać częściej czarującą Gabryelę i zdobyć jej miłość. A co potem będzie?.... To pytanie nakazywała mi prosta uczciwość. Gdybym był się zdobył od razu na zimną analizę moich uczuć i obrachowanie naprzód możebnych następstw; idąc za głosem honoru i sumienia, było moją powinnością spakować czemprędzej kuferek, uciekając z Paryża najbliższym pociągiem. Na nieszczęście przyszło za późno rozsądne zastanowienie się nad tą całą sprawą. Uległem zaraz w pierwszej chwili grzesznemu popędowi, ścigając młodą panienkę aż do jej mieszkania. Może była w tem zrazu tylko ciekawość zbyteczna... ale uczyniłem już krok, wiodący do przepaści. Popychała mnie naprzód, po tej niebezpiecznej pochyłości, jakaś fatalność niepokonana. Miałem odegrać wobec tego dziecka nieświadomego dotąd, czem jest zło w ogóle, rolę nikczemną uwodziciela, niegodną mnie, a przeciwną moim zasadom, memu honorowi! I nie wstrzymał mnie jej wiek prawie dziecięcy, i jej anielska niewinność!.... Ileż wyrzutów czyniłem... za późno niestety! sam sobie. Ah! byłem bardzo występny!... Jedyną moją wymówką mogłaby być miłość gwałtowna i pożerająca Kochałem ją całą siłą młodości!....
Urwał w pół Sisterne, ogarnięty nadzwyczajnem wzruszeniem.
— Rzecz to wielkiej wagi, rzeczywiście — rzekł margrabia — i jesteś naprawdę godnym pożałowania. Ale mów dalej kochany Oktawie. Słucham cię z najwyższem zajęciem.
— Nie potępiasz mnie zatem Edwardzie?
— Chwila byłaby nader źle wybrana do czegoś podobnego. Skoroś zresztą sam osądził swój czyn, nie potrzebuję objawiać mego zdania o nim.
Sisterne przemówił na nowo:
— Pragnąłem gorąco zobaczyć Gabryelę; upłynęły jednak trzy dni, a nie udało mi się spotkać jej. Zniecierpliwiony, postanowiłem napisać do niej, podpisując list: Oktaw Longuet, nazwiskiem naszego pierwszego protoplasty, który później zdobył własnemi zasługami, szlachectwo i tytuł hrabiego de Sisterne. Dlaczego ukryłem przed Gabryelą mój tytuł, i prawdziwe nazwisko? Sam przed sobą nie umiałem tego wytłumaczyć. Było i w tem pewne, podstępne wyrachowanie. Bałem się spłoszyć od razu Gabryelę, budząc w niej podejrzenie, co do czystości moich zamiarów, i co za tem idzie.... baczną ostrożność w stosunkach ze mną. Wszedłem zupełnie w rolę uwodziciela z zawodu! Oktaw Longuet, pospolity mieszczanin, mógł zyskać jej ufność. Hrabia de Sisterne natomiast, oficer marynarki, byłby niewątpliwie przestraszył ją, i byłaby mnie odtąd strzegła się jak ognia. Muszę ci wyznać aby niczego przed tobą nie zataić, żem ją cokolwiek podejrzywał. Pomimo szczerego i naiwnego wyznania biedaczki, jakby księdzu na spowiedzi i sympatycznego wrażenia, jakie wywarła na mnie, na pierwszy rzut oka, wątpiłem w cnotę nienaruszoną.... panny w magazynie.
Niestety tacy my wszyscy mężczyźni. Nawet i najbardziej honorowi pomiędzy nami, gotowi zawsze posądzić o najgorsze, i znieważyć w myśli bodaj.... kobietę. Jest to nikczemnem i niegodziwem. Ah! mój drogi, jakżeśmy odbiegli daleko od owej epoki, w której nasi ojcowie czcili kobietę, nieledwie na równi z Bóstwem. Utraciliśmy ową świętą wiarę, a z nią razem utraciliśmy zwolna i wszelkie ideały.... Otóż pomimo, że się oburzało na to moje serce, zaczynałem wątpić w czystość Gabryeli. Oh! pamięć o tem, wywołuje rumieniec wstydu na moje czoło do dzisiaj! Jakże byłem ślepy i nikczemny, aż do podłości!
List mój pozostał bez odpowiedzi. Spodziewałem się tego po trochu, ale to mnie nie zniechęciło, i nie skłoniło do zaniechania niecnych zamiarów uwiedzenia biednej panienki. Nie zdolny oprzeć się chęci szalonej, zobaczenia powtórnie Gabryeli, wstąpiłem do magazynu przy ulicy Montmartre, gdzie była zajętą przez cały dzień. Zmięszała się okropnie widząc mnie wchodzącego, i stanęła cała w płomieniach. Zrozumiałem, żem i ja nie obojętny dla niej, i że mój list wywarł skutek pożądany. Poprosiłem ją o różne drobiazgi, a przez tych kilka minut, wzbierając to i owo, potrafiłem szepnąć jej zręcznie parę słówek. Wracałem bardzo często do magazynu, rozdając później przedmioty zakupione, bądź pokojówce mojej siostry, bądź dzieciom odźwiernej w ich domu.
Pewnego wieczora nakoniec, osądziłem, iż czas wielki rozmówić się z nią stanowczo. Czekałem więc na Gabryelę, przed bramą jej hoteliku. Ująłem ją pod ramię, prawie przemocą i zacząłem przechadzać się z nią wzdłuż trotoaru, tam i nazad. Dziś nie pomnę com jej mówił; w każdem jednak słowie, była chęć uśpienia jej czujności, chęć niegodziwa uwiedzenia biedaczki. Słuchała mnie w stanie gorączkowego rozdrażnienia. Nie mogła tchu złapać w pierś ścieśnioną a drżała jak liść osiki. Wspomniałem od niechcenia o moim liście.
— Oh! — zawołała głosem zdławionym. — Nie mogłam ochłonąć z przerażenia przez dzień cały! A jednak — dodała z zachwycającą, naiwną prostotą — gdybyś pan nie był się pojawił w naszym magazynie, byłabym może potrafiła zapomnieć zupełnie o nim.
Po tej odpowiedzi, która wymknęła się jej mimowolnie, poszło mi z łatwością wydobycie z niej wyznania, że podziela i ona moją miłość namiętną. Rozpływałem się niemal, w nadmiarze radości. Objąłem ją w pół, i przycisnąłem do jej czoła usta rozpalone. Odtąd byłem pewny zwycięstwa; chociaż musiałem jeszcze walczyć czas jakiś z jej oporem instynktowym; z ostatniemi szańcami, po za któremi chowała się jej cnota, jej czystość, pełna trwogi i jej skrupuły.
Nadto mnie jednak kochała biedaczka, aby nie miała upaść w końcu i uczynić zadość moim prośbom. Wierzyła zresztą święcie mojej obietnicy, ożenienia się z nią, skoro pozwolą mi na to okoliczności. Ufając mi bezgranicznie, uległa w końcu....
— Jakto? — zawołał margrabia zdumiony. — Obiecywałeś nawet poślubić ją?
— Nie inaczej....
— Oh! to było źle.... źle bardzo!
— Sam to przyznaję drogi Edwardzie; było to niegodziwością z mojej strony. Po dokonanem uwiedzeniu moje nieszczęśliwej ofiary, powtórzyłem uroczystą obietnicę, nazwania jej wkrótce moją żoną. Tym razem byłem szczery; przekonawszy się o anielskiej czystości jej myśli i uczuć. Zrozumiałem, jakie skarby nieprzebrane, znajdują się w sercu Gabryeli, i postanowiłem naprawdę zaprowadzić ją przed ślubny ołtarz.
— Czyś powiedział jej wtedy przynajmniej, że jesteś właściwie hrabią de Sisterne?
— Bynajmniej.
— Dlaczego?
— Aby nie rumienić się przed ukochaną, za moje poprzednie kłamstwo. Sądziłaby, że i teraz oszukuję tylko biedaczkę, obiecując ożenić się z nią.
— Licha wymówka, pozwól sobie powiedzieć kochany Oktawie.
— Chciałem zresztą patrzeć z radością w chwili stanowczej, na jej przyjemne zdziwienie, gdy dowie się całej prawdy. Wszystko jednak skończyło się najfatalniej. Wkrótce przekonasz się sam o tem. Nie wyobrazisz sobie Edwardzie, ile było szlachetności, ile wzniosłych uczuć w duszy tej czarującej istoty! Co za delikatność wrodzona! Mogła zaledwie wyżyć z ciężkiej pracy, mieszkała w nędznej izbie, na poddaszu. Chciałem nająć jej stosowniejsze mieszkanie, i ładnie umeblować. Pragnąłem obsypać ją podarunkami; sukniami, klejnotami i zaopatrzyć w pieniądze. Nie przyjęła niczego! — „Nie — powtarzała, z rozrzewniającą stanowczością. — Chcę pozostać godną ciebie, mój najdroższy. Przyjmując cokolwiek, zanim nazwiesz mnie dobrą żoną; sprofanowałabym tylko naszą miłość“.
— Pojmujesz teraz Edwardzie, co to była za święta istota?
— Tak rzeczywiście.... Wielkie i szlachetne serce, biło w jej dziewiczem łonie Oktawie.
— Oto skarb, który utraciłem na zawsze!
— Jakże to się stało?
— Tatku! — ukazał się w tej chwili przed rozmawiającymi Genio cały zdyszany, z ogromnym snopem kwiatów uzbieranych.
— Czy mogę wrócić aleją świerkową wprost do mamy?
— Owszem synku drogi rzekł z uśmiechem margrabia. Biegnij naprzód. I my pośpieszymy wkrótce za tobą.
Zadowolony z pozwolenia, puścił się chłopczyna galopem ku zamkowi.
Sądzę, że skończę po drodze moje opowiadanie — wtrącił Sisterne.
— Mamy na to kwadrans czasu — zauważył margrabia.