Dwie matki/Część druga/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro pojawiła się w szpitalu dla obłąkanych, Gabryela Liénard wzbudziła żywą sympatję i niezwykłe zainteresowanie się jej nieszczęściem tak w dozorczyniach, lekarzach, jak i wśród całej służby domowej.
Bo też serce krajało się każdemu, patrząc na tę biedaczkę, wychodzącą zaledwie z lat dziecięcych, a już dotkniętą tak straszną niedolą.
Ktokolwiek spojrzał na jej profil, o linjach klasycznie czystych, na twarzyczkę bledziutką wprawdzie, ale tak uroczą, na to piękne wysokie czoło, na oczy czarne, głębokie, jak u jakiej Maury tanki, musiał pomyśleć z westchnieniem:
— Jakaż to była prześliczna dziewczyna przed rokiem, gdy kwitnęła zdrowiem i krasą pierwszej młodości!
W dni kilka dowiedziano się szczegółowo jej smutnej historji. Wtedy podwoiła się jeszcze litość całego otoczenia Gabryeli, i przesadzano się w okazywaniu jej serdecznego współczucia i życzliwości.
We Francji w ogóle chorzy, czy w zwykłych lecznicach, czy też w domu dla obłąkanych, są starannie pielęgnowani, bez różnicy stanu lub majątku. Każdy z nich ma prawo takie same do rad pełnych poświęcenia, najlepszych i najsławniejszych lekarzy specjalistów. I lekarzom wolno jednak mieć więcej sympatji i względów, dla tego lub owego pacjenta, czy pacjentki. To jest kwestja uczucia wrodzonego każdej ludzkiej istocie. Temu niepodobna zapobiedz. Tam bo również jak i gdzieindziej, są chorzy milsi i wzniecający w otoczeniu większą sympatję.
Gabryela została więc wkrótce ulubioną chorą przez wszystkich. Zasługiwała zresztą na te dowody czułej troskliwości, przez swoją nadzwyczajną łagodność i uległość iście rozrzewniającą. Była zawsze całkiem spokojną. Spędzała długie godziny, siedząc nieruchomo na jednem miejscu; ust nie otworzywszy, z głową opuszczoną smutnie na piersi, z oczami dużemi, wlepionemi bezmyślnie w jeden punkt.
Jej szaleństwo było zupełnie ciche; główną zaś jego cechą był brak pamięci. Jeżeli pytano ją się o coś, z chwili bieżącej, odpowiadała bardzo rozsądnie, czem zdumiewała każdego. Skoro jednak próbowano wybadać ją w kwestji, tyczącej się jej lat dziecięcych pierwszej młodości, jej przeszłości w ogóle; wytrzeszczała na mówiącego swoje oczęta zdziwione i jakby zaniepokojone pytaniami, potrząsając smętnie głową. Mogło się zdawać, że nie rozumie języka, w którym do niej przemawiają, albę że nagle oniemiała. Czasem tylko szepnęła z rozczulającą prostotą:
— Nie wiem... nie pamiętam...
Dzień każdy przechodził dla niej jednakowo. Zapadał on w noc głęboką, nieprzeniknioną, która pochłonęła od razu wszystkie dawniejsze lata jej życia... Nie tracono nadziei pomimo tego, że będzie uleczoną prędzej czy później. Postępowano wytrwale na drodze raz wytkniętej, poddając biedną obłąkaną jak najlepszej metodzie leczenia.
Pominąwszy szczere chęci wyleczenia Gabryeli, przez najsławniejszych pod tym względem specjalistów paryskich i sądowi szło wielce, aby prędko mogła odzyskać pamięć i świadomość samej siebie. Po niefortunnych zabiegach, najsprytniejszych wyżłów policyjnych, którzy nikogo nie znaleźli i niczego nie odkryli co do zbrodni, wykradzenia dziecka, biednej, młodziutkiej matce; liczono jedynie na samą ofiarę dramatu, odegranego w domu ustronnym w Asnières, że wskaże sądowi zbrodniarzy i dopomoże mu do rozplątania tej tajemniczej awantury. Gabryela gdyby odzyskała pamięć, mogłaby najłatwiej wprowadzić trybunał na właściwe tory i wydać nazwiska tych, którzy uknuli ten plan ohydny.
Tymczasem w aktach sądowych znajdowało się jedynie sprawozdanie komisarza policji, którego wezwano na miejsce zbrodni popełnionej, ajenta Morlot i innych ajentów, rozesłanych na wszystkie strony. Żaden z nich jednak nic nie odkrył.
Rok dobiegał od dnia, w którym przywieziono Gabryelę do Salpêtrière. Lekarz, mający ją w opiece swojej od początku, spostrzegł z radością, łatwą do pojęcia, że stan umysłowy młodziutkiej pacjentki, zaczyna się znacznie polepszać. Odtąd była ona przedmiotem badań najtroskliwszych z jego strony. Wkrótce pojawiły się u niej błyski, jakby budzącej się pamięci. Zrazu było to światło przelotne, niby błyskawica, rozdzierająca na chwilę czarną chmurę, zwisłą nad ziemią, tonącą w nocnym pomroku, podczas wichru i deszczu ulewnego. Skoro błyskawica gasła, noc zapadła na nowo.
Chwile jaśniejsze zdarzały się jednak coraz częściej teraz u Gabryeli. Za każdym takim błyskiem, odszukiwała w pamięci jakiś urywek z swojej przeszłości. Ta praca jej umysłu, to podniecenie tegoż władz, dotąd uśpionych najzupełniej postępowały stopniowo, bardzo zwolna, budząc nie mniej w lekarzu błogą nadzieję; przejętego tem dziwnem zjawiskiem.
Duch zaczynał ożywiać na nowo to ciało, jakby zamarłe pod względem moralnym.
Dnia pewnego lekarz ordynarjusz zaprosił na konsyljum najsławniejszych psychiatrów, aby zbadali ostatecznie stan umysłowy Gabryeli. Wszyscy orzekli zgodnie, że kuracja powiodła się najzupełniej. Odzyskała zdrowe zmysły i pamięć utraconą. Aby przekonać się o tem, dość było popatrzeć na łzy, które wylewała strumieniami, przypominając sobie ból straszny, jaki ją spiorunował, aż do pozbawienia rozumu, gdy spostrzegła nieszczęsna matka, że jej dziecko wykradziono.
Pomimo że tyle wycierpiała fizycznie nawet, nie znać tego było na niej. Miała zawsze swoje przecudowne włosy ciemno-szatynowe, długie i gęste. Czoło również było gładkie jak marmur kararyjski, bez zmarszczki. Jeden tylko ślad pozostał po przebytej, ciężkiej chorobie, z której została uleczoną istnym cudem. Twarz jej była kredowej bladości, niby z wosku ulepiona, i dziwnie sztywna, jakby muszkuły w niej zostały sparaliżowane. Wyglądała zdaleka jak widmo pozagrobowe. Gdy mówiła, zaledwie poruszała wargami, bez kropli krwi, jak i reszta twarzy. Oczy jej przynajmniej nie straciły blasku dawniejszego; patrząc tak rzewnie, że się każdemu na płacz zbierało. Prześliczne łuki brwi ciemnych i takież długie rzęsy, odbijały dziwnie od twarzy białej jak płatek śniegu. Nadawało to całej fizjonomj, wyraz niezwykły.
Skoro uznano Gabryelę za wyleczoną, nie było powodu trzymać jej dalej w szpitalu. Zanim jednak dyrektor wypuścił ją na wolność, dopełnił jednej powinności. Doniósł o to sądowi, że Gabryela Liénart odzyskawszy pamięć, może odpowiadać w sprawie zbrodni, dotąd niewyjaśnionej, a ją obchodzącej najbliżej.
Zaraz nazajutrz zjechał sędzia do Salpêtrière, w towarzystwie owego komisarza z policji, który był naocznym świadkiem sceny tragicznej w Asnières.
Stawiono Gabryelę przed dwoma urzędnikami. Była zrazu mocno pomięszana i wahająca. Sędzia przemówił jednak do niej tak serdecznie, że wreszcie nabrała odwagi. Wytłumaczył jej, że im dokładniej opowie swoją przeszłość, tem łatwiej będzie sprawiedliwości wpaść na trop zbrodaiarzów.
— Nie ukrywaj niczego przed nami, moje biedne dziecię — kończył sędzia. — Szczegół najmniej znaczący w twoich oczach, może mieć dla nas wartość nieocenioną i naprowadzić na ślad, którego dotąd znaleść nie możemy. Zbrodniarze muszą być ukarani; na to jednak trzeba ich dostać w ręce sprawiedliwości. Na tem nie koniec jeszcze. Ukradziono ci dziecię. Co z niem zrobiono? Gdzie ukryto? Musimy dowiedzieć się i o tem. Abyśmy mogli zwrócić ci syna, trzeba wpaść na trop zbrodniarzów. Widzisz więc sama, że wymaga tego twój własny interes, abyś wyjaśniła wszystko ze szczegółami, wobec nas, wykonywujących sprawiedliwość.
Po tej przemowie zacnego urzędnika, Gabryela zdecydowała się wreszcie opowiedzieć mi swoją smutną historję, szczerze, jakby na spowiedzi.
Sędzia przerywał jej kiedy-niekiedy, zadając jedno lub kilka pytań, na które odpowiadała jak mogła najdokładniej. Doszła wreszcie do owej pani Trélat, która przedstawiła się jej, ginącej już prawie z nędzy na poddaszu, w Clichy, jako posłana przez bardzo bogatą i miłosierną damę, interesującą się i wspierającą przeważnie biedne, uwiedzione, a później opuszczone dziewczęta, znajdujące się w stanie poważnym, jak Gabryela.
Sędzia siedząc przed stolikiem, zarzuconym papierami, notował skrzętnie, cokolwiek wydało mu się ważniejszem i rzucającem pewne światło na sprawę tak zawikłaną.
Zakończyła nieszczęśliwa opisem strasznego bolu, który jej chwilowo zmysły pomięszał, gdy spostrzegła się samą w domku w Asnière; oszukaną nikczemnie przez kobietę, udającą dla niej tak serdeczną przychylność.
Przypomniała sobie jeszcze i ten szczegół, że obudziwszy się zrana, i nie widząc dziecka przy sobie, ani w kolebce, krzyknęła przerażliwie, i zdawało się jej, że usuwa się pod nią posadzka, a ona leci w jakąś przepasć niezgłębioną. I upadła wtedy rzeczywiście na wznak. Później nie przypominała sobie już więcej.
Przestała mówić. Sędzia dumał nad czemś, z głową opartą na dłoniach. Gabryela pozostała milczącą i nieruchomą, czekając na nowe pytania.
Nad czem tak rozmyślał sędzia?
Usłyszał wprawdzie całą, smutną historię biednej Gabryeli. Odczuł, że powiedziała mu wszystko najszczerzej. Znajdywał jednak, że tego jeszcze za mało. Spodziewał się czegoś więcej, łudził się nadzieją, że wytryśnie nowe światło, z opowiadania biednej, młodej matki, rozpraszając zwycięsko otaczające ich dotąd ciemności. Tajemnica tymczasem pozostała nieprzeniknioną. Zapewne, można było po zeznaniu Gabryeli, rozpocząć na nowo poszukiwania przewidywał jednak z góry sędzia, że będą one tak jak i przedtem, nadaremne.
Podniósł wolno głowę, wpatrując się w Gabryelę, z serdecznem współczuciem: — Dziękuję pani, za udzielenie mi tych szczegółów — przemówił.
— Czy zadowolniły one pana?
— Poniekąd... nie tak jednak, jakbym pragnął. Na nieszczęście, nic w pani opowiadaniu nie wprowadza nas na ślad owej kobiety, która wobec ciebie kazała się nazywać Felicją Trélat.
— Nie zataiłam niczego, panie sędzio.
— Jestem o tem przekonany, Nie możesz pani opowiedzieć nam tego o czem nie wiesz sama. Mniejsza o to! Zaczniemy szukać na nowo.
— I ja będę szukała z mojej strony tej niegodziwej kobiety! — pomyślała Gabryela.
Po chwili milczenia, przemówił sędzia:
— Pani wiesz, gdzieś się dotąd znajdowała?
— Wiem panie sędzio.... Nie tajono tego przedemną, żem była przez czas jakiś obłąkaną. Umieszczono mię więc w Salpêtrière.
— Obecnie, skoro panią uleczono, nie mogą zatrzymywać cię tu dłużej. Dziś... jutro, musisz oddalić się stąd Gdzież zamieszkasz?
— Nie pomyślałam dotąd o tem, panie sędzio.
— Czy przyjmiesz pani radę odemnie.
— Ależ najchętniej, panie sędzio.
— Powróć zatem do twego ojca, moje biedne dziecię.
Gabryela spuściła głowę.
— Rozumiem — wtrącił sędzia — nie chcesz mi pani powiedzieć wręcz, że nie usłuchasz mojej rady, co?....
— Możebym i powinna tak uczynić panie sędzio. Wyszłam jednak z domu mego ojca, aby tam już nigdy nie powrócić.
— Masz pani w tem swoje powody, które wypada mi uszanować, Jesteś zupełnie wolną, uczynisz co uznasz za stosowne, jeżelibym jednak potrzebował wezwać ciebie w jakie ważnej sprawie, muszę wiedzieć, gdzie się pani umieścisz, wyszedłszy z Salpêtrière.
— Nie oddalę się wcale z Paryża, panie sędzio.
— Dobrze.... ale Paryż jest ogromny.... i gdybym nie miał pani adresu?....
— Nie wiem panie sędzio, gdzie zamieszkam. Skoro jednak umieszczę się na stałe, nie omieszkam posłać panu swój adres do biura sądowego.
— Doskonale. Tylko nie zapomnij pani o swojej obietnicy. Musiałbym bowiem w razie przeciwnym szukać jej przez policją.
...Teraz nie mam już nic więcej do mówienia z panią. Możesz odejść.
Wstała Gabryela, żegnając ukłonem, pełnym godności, naprzód sędziego, potem komisarza policji. Krokiem wolnym skierowała się ku drzwiom i wyszła.