Dwie matki/Część druga/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego samego dnia pod wieczór, dyrektor szpitalu poprosił do siebie Gabryelę. Przyjął ją w gabinecie, wskazał jej krzesło naprzeciw siebie, i tak przemówił:
— Urzędnicy, którzy badali panią przed chwilą, mówili mi dużo o niej. Jak ja, jak zresztą wszyscy w tym zakładzie, pan sędzia i komisarz, zajmują się serdecznie dalszemi losami pani. Radził pani sędzia powrócić do domu ojca. Nie zataiłaś przed nim, żeś spaliła mosty za sobą, i nie możesz tam powrócić. Odjechał bardzo zaniepokojony jej przyszłością. Podzielam i ja ten jego niepokój. Wychodząc stąd, ujrzysz się pani samotną, bez żadnej opieki. Cóż poczniesz bez pomocy w tem olbrzymiem mrowisku, nazywającem się Paryżem; gdzie na każdym kroku, może napotkać poważne niebezpieczeństwo, kobietę młodą i zupełnie opuszczoną. Ani przeczuwasz pani, ile czyha na ciebie w ukryciu bolesnych zawodów, ułud rozwianych bez powrotnie, w tem mieście, gdzieś już tyle wycierpiała!... Oto w jakiem znajdujesz się położenin. Błagam więc panią usilnie, chciej się nad tem zastanowić. Co chcesz czynić dalej? Czy znasz może w Paryżu jaką uczciwą rodzinę, która wzięłaby cię do domu i zaopiekowałaby się tobą?
— Nie znam nikogo panie dyrektorze — odpowiedziała. A choćbym nawet i znała, nie udałabym się do niego o pomieszczenie mnie u siebie.
— Nieszczęśliwe dziecię! To mnie właśnie przeraża, że będziesz zupełnie opuszczoną.
— Nie panie dyrektorze — wskazała ręką niebo. — Wierzę w Bożą Opatrzność, wiedząc, że Ona zaopiekuje się mną nadal.
— Może... Powiada jednak francuskie przysłowie: — Pomagaj sobie, to wtedy i Bóg ci dopomoże.“
...Czemże chcesz się zająć?
— Jestem biegłą w robotach rozmaitych, panie dyrektorze. Zajmowałam się dawniej robieniem ozdób szmuklerskich. Umiem również szyć i haftować. Nie myślę próżnować. Mam odwagę i chęci jak najlepsze. Nie zabraknie mi więc pracy. Tylko te, co nie chcą, nie znajdują zajęcia w Paryżu.
— Zapewne.... tak jednak licho płacą robotę kobiecą.
— Prawda i to, panie dyrektorze. Tylko że mnie potrzeba tak mało do życia!
— Obok wyżywienia, pomyśl pani o tych wydatkach niezbędnych, szczególniej u pań.
— Oddano mi wczoraj panie dyrektorze kuferek z mojemi rzeczami. Zastałam tak suknie, jak i bieliznę w dość dobrym stanie. Z małemi naprawkami nie potrzebuję niczego kupić przez cały rok.
— Musisz pani jednak umieścić się gdziekolwiek A nuż nie znajdziesz roboty na poczekaniu?
— Wspominał pan dyrektor dziś rano, że wręczy mi na odchodnem małą sumkę, nieprawdaż?
— Tak.... trzysta franków, należących do pani.
— Do mnie? — spytała zdziwiona.
— Znaleziono pieniądze na kominku w pani pokoju, w domu, gdzieś syna urodziła.
— To nie moje pieniądze, panie dyrektorze!
— Nikt się od dwóch lat o nie nie upomniał.
— Gdy mnie zabierała z sobą pani Trélat, na letnie mieszkanie w Asnières, nie miałam i jednego franka przy duszy.
— Trzeba więc z tego wnioskować, że ktoś pani darował tę sumkę... Kto?... Prawdopodobnie jakaś szlachetna osoba, litująca się nad pani losem, lub ci, którzy ukradli dziecię. Mniejsza o to, pieniądze w każdym razie należą do pani...
Zdaje się, żeś powzięła zamiar nieodwołalny... Jest to poniekąd przykrym zawodem dla tych, którzy chcieli ci szczerze dopomódz. Chcę jednak oznajmić pani, co zamyślano dla niej uczynić.... Oto mogłabyś być umieszczoną w jakim klasztorze, wychodząc z Salpêtrière.
Drgnęła Gabryela.
— Otoczonoby tam panią należnemi jej względami mówił dalej dyrektor. Zasłużyłaś na nie twojemi nieszczęściami i twoją niezrównaną dobrocią i łagodnością. Nie zabrakłoby ci tam dowodów współczucia, ani starań najczulszych. Znalazłabyś cichą i pewną opiekę przed niebezpieczeństwem w dalszem życiu. Z czasem postawionoby cię na czele jakiego wydziału, w „Pracy kobiet“, jako dozorczynię... robiąc z ciebie później nawet i dyrektorkę.
Potrząsła głową przecząco.
— To, co mi proponujesz panie dyrektorze, jest niesłychanie pożyteczne i zaszczytne nawet dla takiej, jak ja zgubionej istoty. Serce moje jest też przepełnione wdzięcznością najprzód dla pana, a potem dla wszystkich osób szlachetnych i dobroczynnych, które raczyły zajmować się moją przyszłością. Nie mogę jednak przyjąć tego wszystkiego i muszę wyrzec się tej propozycji. Pragnę bowiem i pożądam zupełnej, nieograniczonej niczem wolności. Odkąd odzyskałam przytomność — przycisnęła dłonią czoło — mam jedną jedyną myśl i jedyny cel w życiu. Poprzysięgłam uroczyście przed Bogiem nie spocząć, póki nie uskutecznię mojego zamiaru.
— Czy wolno mi zapytać, co pani zamyślasz czynić dalej?
— Oh! Czyż nie odgadłeś panie dyrektorze? Chcę odszukać mojego syna!
— Biedna matko!
— Muszę wyrwać moją własność z rąk nikczemnych rabusiów — mówiła dalej podniecona coraz bardziej. — Zaledwie dozwolono mi spojrzeć na mego syna i obsypać namiętnemi pocałunkami... Widzę go, jakim był w tej pierwszej chwili, gdy złożono go w moje ramiona. Po długich miesiącach szaleństwa, odnajduję nietkniętą w mojej pamięci, jego cudną, anielską twarzyczkę! Dla czegóż zamknęłam oczy i zasnęłam? Złowrogi śnie! Nie byłoby mi sił zabrakło, ręczę za to; potrafiłabym syna obronić; byłabym drapała i kąsała jak lwica rozjuszona, podłych rabusiów... Spałam niestety!... A syn mój leżał tuż blisko w kolebce, licząc na pomoc macierzyńską.... Spałam!... Jakby matka miała prawo spać!...
Spałam a tymczasem ukradziono mi dziecię! A ja zupełnie o tem nie wiedziałam!.... Jestem wprawdzie młodą — szeptała niby sama do siebie — wzięłam jednak rozbrat raz na zawsze ze wszystkiemi ułudami, jak i rozkoszami w tem życiu. Została mi li nadzieja odszukania syna po tym strasznym pogromie! Dla niego wszystkie myśli moje i pragnienia!.... Dla niego wszelka czułość, jaka mi jeszcze w sercu została!... Gdzież on jest, mój syn?... Nie mam o tem najlżejszego wyobrażenia... Nie wiem nawet, czy żyje dotąd... Szepcze mi jednak do duszy jakiś głos tajemny:
— „Nie trać nadziei.... syn twój żyje i odszukasz go w końcu.“ — Paryż co prawda bardzo rozległy; większą jednak od niego jest cała Francja, a jeszcze obszerniejszym świat... Mniejsza o to; będę syna szukała, choćby mi przyszło przepłynąć oceany i dojść do końca świata!.... Bóg jest sędzią dobrym i sprawiedliwym. Poddał mnie ciężkim próbom, kazał cierpieć niesłychane katusze, ale w końcu znowu zliczywszy moje gorzkie łzy i moje męki, powie:
— „Ta już dość się nacierpiała!“ — Wtedy zeszle łaskawie na moją drogę samotną, jedną z Jego gwiazd przewodnich, a ta zaprowadzi mnie wprost do mojego dzieciątka!
Dyrektor był bardzo wzruszony i rozrzewniony. Pomimowolnie stanęły mu łzy w oczach. Uścisnął serdecznie w obu dłoniach rękę Gabryeli, i rzekł:
— Nie trać nadziei moje biedne dziecię! To jedyna jeszcze pociecha w nieszczęściu. Goi ona, a przynajmniej zabllźnia i najgłębsze rany. Jestem i ja przekonany, że prędzej czy później, odda ci Bóg twego syna.
Pierś Gabryeli podniosła się ciężkiem westchnieniem.
— Kiedyż pragniesz pani opuścić ten dom?
— Jak najrychlej, panie dyrektorze.
— Dziś mamy sobotę.... zabawisz u nas pani przez niedzielę, a w poniedziałek będziesz zupełnie wolną.
— Dziękuję serdecznie panu dyrektorowi — odrzekła Gabryela z niskim ukłonem.
Odeszła do swojego pokoiku.
Dnia trzeciego, o pierwszej po południu, otworzono Gabryeli bramę szpitalną.
Czekał na nią powóz. Kuferek z jej rzeczami włożono tymczasem na koziołek.
— Gdzie mam panią odwieźć? — spytał woźnica.
— Na ulicę Clichy — odpowiedziała.
Wsiadła do powozu i pojechała.
Woźnica śmignął lekko batem swojego rumaka, po bokach mocno zapadłych, i konisko pomknął truchcikiem w kierunku wskazanym.
Dla czego Gabryela kazała się zawieść tam. a nie gdzieindziej? Pomyślała, że owa damulka, która przedstawiła się jej jako wdowa Trélat, tam ją znalazła niegdyś. Może więc odszuka złodziejkę, raczej w tej części miasta, niż gdzieindziej.
Wiedziała doskonale, jak jest okropnie zmienioną, że nikt z dawnych znajomych nie poznałby jej na pewno. Mogła więc ukazać się śmiało nawet swoim najserdeczniejszym towarzyszkom z magazynu.
Po ozdrowieniu, spojrzawszy raz pierwszy w źwierciadło, aż krzyknęła Gabryela z wielkiego zdziwienia. Nie mogła rozpoznać sama siebie. Zaigrał na jej bladych ustach uśmiech nieokreślony, i pomyślała:
— Tem lepiej! Nikt z tych, co znali mnie dawniej, nie odszuka w tej twarzy marmurowej, i nie pozna w niej Gabryeli Liénard.
Z tą pewnością, że nie zostanie poznaną, była o wiele mniej zakłopotaną, co się z nią stanie, gdy rzuci się ponownie w wir życia robotniczego. Znajdzie się tak samo obcą w Paryżu, gdy zawitała doń przed laty prosto z domu ojca. To dodawało jej siły, i było jednym więcej bodźcem, aby nie ustawać ani na chwilę, w raz powziętym zamiarze, póki nie osiągnie celu upragnionego. Wolna jak ptak, niekrępowana żadnemi obowiązkami, mogła wychodzić o każdej porze dnia; patrzeć, badać i.... szukać!
Mniej więcej w dwie godziny po wyjeździe Gabryel! z Salpêtrière, zgłosił się jakiś mężczyzna, prosząc o rozmowę z samym dyrektorem, lub tegoż zastępcą. Widząc, że odźwierny zamiast okazać się grzecznym i usłużnym, mierzy go wręcz przeciwnie wzrokiem podejrzliwym, wyjął szybko kartę drukowaną, podsuwając ją pod oczy srogiego cerbera. Zmienił natychmiast cerber, postawę zaczepno-odporną; skłonił się przed przybyszem z uszanowaniem, otwierając mu drzwi do obszernej poczekalni. Potem udał się do dyrektora z doniesieniem, że pragnie widzieć się z nim wyższy ajent policyjny.
Za chwilę stanął na progu zawezwany.
— Oznajmiono zapewne panu dyrektorowi — skłonił mu się przybysz — kim jestem?.. Nazwisko moje Morlot.
— Przysyła więc pana dyrektor policji?
— Bynajmniej, panie doktorze.
— Czemże mogę mu służyć?...
— Idzie mi o pannę Gabryelę Liénard...
— Oh!... naprawdę?...
— Dowiedziałem się dopiero dziś rano, że została cudownie uleczoną — z chwilowego szaleństwa, i że ją badał przedwczoraj sędzia śledczy.
— To prawda, panie Morlot.
— Trzeba wiedzieć panu dyrektorowi, że interesuję się niesłychanie przyszłością tej nieszczęśliwej, a tak młodziutkiej istoty.
— Wszyscy, którzy ją znamy, interesujemy się tak samo panną Gabryelą, wierz mi panie Morlot.
— Otóż ja to pierwszy panie dyrektorze, ujrzałem ją leżącą na podłodze w domku ustronnym w Asnières, i niby już dogorywającą. Choćby była moją siostrą, a nawet córką, nie mógłbym być jej szczerzej oddanym i najprzychylniejszym. Może to pana dziwi?... Mój Boże!... ja sam tego nie pojmuję. To następstwa owej strasznej chwili, kiedym zobaczył ją jak martwą, rozciągniętą na podłodze; a później złożoną na łóżku, nieruchomą, i obezwładnioną. Nie zapomnę nigdy, jakim spłonąłem gniewem, gdy obecni wskazali mi próżną kolebkę, tłumacząc zbrodnię popełnioną na matce nieszczęśliwej. Przysiągłem tego dnia i nie spocznę, póki nie dopełnię uczynionej przysięgi, chyba że mnie Bóg każe wędrować przedtem na tamten świat. Przysiągłem, że odszukam nikczemnych zbrodniarzów i wydam w ręce sądu... Postanowiłem jednocześnie zwrócić syna matce... Nie zaniedbam niczego w tej sprawie; żadna ofiara z mojej strony, nie wyda mi się zbyt trudną. Poświęcę tej sprawie moje skromne dochody, moje stanowisko, mój spokój... choćby i życie własne.
....Blisko od dwóch lat przetrząsnąłem w tym celu wszystkie najciaśniejsze i najbrudniejsze zaułki w Paryżu; owe nory straszne, w których gnieżdżą się wszelkie nałogi, a ukrywają... zbrodnie... Obecnie zacznę szperać na nowo. Gdybym szukał nadaremnie w Paryżu, udam się dalej, na prowincję. Oh! jestem uparty i posiadam wolę niezłomną. Gdy raz co postanowię, muszę tego dokonać!... Znajdę i zbrodniarzów i dziecko tej biednej kobiety!... Dowiadywałem się już u sędziego śledczego o szczegóły przesłuchania panny Gabryeli. Nie zadowolniły one mnie w zupełności. Są one niestety! dziwnie niejasne i nieokreślone. Bądź jak bądź, z tymi, których mi ona sama dostarczy, spodziewam się wpaść na trop właściwy.... Powiedz mi więc z łaski swojej panie dyrektorze, kiedy wypuścisz na świat twoją pacjentkę?
— Panna Liénard opuściła nasz dom przed kilku godzinami....
— Jakto?... Już jej tu niema?! — wykrzyknął Morlot osłupiały. — Jestem zrozpaczony panie dyrektorze!.... Dokądże odjechała?...
— Nie powiedziała tego nikomu, ż tej prostej przyczyny, że wyjeżdżając stąd, nie wiedziała jeszcze gdzie się umieści.
— Może zabrała się z powrotem do Orleanu?...
— Tego nie przypuszczam, panie Morlot. Oświadczyła stanowczo tak sędziemu, jak i mnie, że nie wróci do ojca pod żadnym warunkiem.
— Cóż teraz pocznie nieszczęśliwe dziecię, co się z niem stanie?... Przybyłem więc o dwie godziny za późno. Chciałem udać się tu przed południem, pragnąłem jednak porozumieć się wpierw z moją żoną. Nie mamy dzieci. Nie będąc bogaczami, powodzi nam się nieźle. Powziąłem więc zamiar wziąć do nas pannę Gabryelę, przynająwszy dla niej jeden pokoik więcej.
— Zamiar był chwalebny, i żałuję niezmiernie panie Morlot...
— Gdzież ją teraz odszukam? Odjechała biedaczka, nie zastanowiwszy się wcale, że ją czeka nędza prawdopodobnie!
— Odjeżdżała pełna odwagi i otuchy. Chce poświęcić całe życie na odszukanie swego syna.
— To pewna, że i ona będzie go szukała najgorliwiej. Sama, uboga wyrobnica, zmuszona pracować z dnia na dzień, na kęs chleba, aby nie zginąć z głodu, cóż potrafi zdziałać? To smutne, bardzo smutne panie dyrektorze!
Nie ukrywał Morlot swojego wielkiego niezadowolenia, i bolesnego zawodu. Wpił palce w gęstą, czarną czuprynę drapiąc się po głowie z całej siły.
— Czy odeszła stąd pieszo? — spytał po chwili.
— Nie. Miała przecież spory kuferek do zabrania. Sprowadzono jej doróżkę.
Czoło ajenta policyjnego, rozchmurzyło się nagle.
— Skoro tak, odszukam ją niezawodnie!
— Tyle mogę jeszcze dodać panie Morlot, że kazała wieść się na ulicę Clichy.
— Rozumiem dla czego! — mruknął Morlot półgłosem.
Nie miał już co robić w Salpêtrière. Pożegnał dyrektora zakładu, i wyszedł.