Dwie matki/Część druga/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tak samo jak Gienio, miała i mała Lola swoją osobną ochmistrzynią, której nakazano nie spuszczać z oka dziewczynki, szczególniej, jeżeli Matylda wydalała się z domu na kilka godzin. Lola spala razem z ochmistrzynią w pokoju, tuż obok sypialni margrabiny.
Zanim udała się Matylda na spoczynek tak niezbędny, po doświadczonych silnych wrażeniach, zapragnęła zobaczyć najdroższą córeczkę i dotknąć bodaj jej czoła ustami. Weszła do dziecka pokoju, oświetlonego nader słabo nocną lampką, przyćmioną umbrą niebieską. Ochmistrzyni spała jak zabita.
Stapała na palcach margrabina, z szyją naprzód wyciągniętą, a zbliżywszy się do łóżeczka Loli, podniosła delikatnie firaneczki koronkowe, żądna widoku, słodkiej twarzyczki, swego aniołka uśpionego. Wyprostowała się nagle i cofnęła się o krok w tył, wodząc w koło wzrokiem obłąkanym, skamieniała z trwogi śmiertelnej. Nie było w łóżeczku małej dziewczynki. Chciała krzyknąć, tak jednak była na razie spiorunowaną, że głos uwiązł jej w gardle zdławionem. Przypomniało jej się to wszystko, o czem słyszała dziś wieczór u hrabiny de Germond. Strzeliła jej do głowy myśl straszliwa, czy nie skorzystano z jej niebytności, aby wykraść ukochaną córeczkę?
Otrząsła się po chwili z ubezwładnienia, a rzuciwszy się na śpiącą ochmistrzynią, niby lwica rozjuszona, szarpnęła ją za ramię z niesłychaną gwałtownością. Kobieta zbudzona nagle z pierwszego snu, skoczyła z łóżka na równe nogi, wytrzeszczając na margrabinę oczy ogłupiałe z przerażenia. Zdołała nareszcie Matylda dobyć głosu z piersi ścieśnionej:
— Gdzie Lola?.... Gdzie moje dziecię?! — zawołała głucho.
— Mała Lola?.... — wybełkotała ochmistrzyni, przecierając oczy zaspane. —
Ja nie wiem.... spała przecież w swojem łóżeczku....
— Tak to pilnujesz mojej córki, nędznico! wybuchnęła margrabina oszalała.... prawie nieprzytomna, biegnąc do taśmy od dzwonka. W chwili, gdy miała się na niej uwiesić, zwołując całą służbę, obił się o jej uszy śmieszek dziecięcy, srebrny i rozkoszny. Wychodził z jej pokoju sypialnego. Tak potrafiła się tylko śmiać jej Lola najmilsza.
— Ah! — krzyknęła, odetchnąwszy całą piersią. Potrzebowała jednak dłuższego czasu, aby ochłonąć z trwogi śmiertelnej.
— Jak też mogłam przypuścić tę okropność? — pomyślała. — Oszalałam na prawdę!
Lola musiała być niesłychanie zadowoloną. bo śmiała się dalej na cały głos.
— Niepotrzebnie obudziłam cię pani Germain — przemówiła Matylda z pewnem pomieszaniem. — Możesz położyć się nazad.
Po tych słowach otworzyła drzwi do swojej sypialni. Przedstawił się jej oczom zdumionym obrazek rozkoszny i rozrzewniający jednocześnie. Margrabia wciśnięty w fotel, trzymał Lolę na kolanach i podrzucał, bawiąc się w „Jedzie, jedzie pan. — Dziecko było uszczęśliwione tym zupełnie nowym wynalazkiem. Oswoiła się z ojcem w jednej chwili. Ciągnęła go za wąsy i brodę, najmilszy rozkoszny, psotliwy chochlik, wybuchając śmiechem raz po raz. Skoro przestawał podrzucać dziewczynkę, aby ucałować jej buzię okrągłą, lub tłuściutkie ramiona, wychodzące z koszuliny, wołała z zachwytem:
— Jeszcze tatusiu! jeszcze.... „Jedzie, jedzie pan. na koniku sam“....
I margrabia posłuszny rozkazowi małej, rozkosznej despotki, podrzucał ją jak piłkę, coraz wyżej. Radość bez granic, zdumienie i szczęście, wyrwały z piersi Matyldy, krzyk idący prosto z serca. Po śmiertelnem przerażeniu, którego doświadczyła przed chwilą, co za upojenie! Na krzyk matki Lola zwróciła ku niej główkę co żywo, wołając: — Mama! mamusia!....
Nie mogła pohamować się dłużej Matylda. Pierś jej podniosła się łkaniem i upadła przed mężem na kolana, wpatrując się w niego z zachwytem, swojemi cudnemi oczami, pełnemi łez:
— Edwardzie mój! Oh! Edwardzie! — jęknęła głosem stłumionym.
— Żoneczko droga — margrabia uśmiechnął się znacząco — ucałowałaś przed chwilą naszego synka, musiałem zatem przyjść uściskać naszą córeczkę.
— Ty ją więc kochasz Edwardzie! kochasz twoją córkę! — wykrzyknęła Matylda.
— Czyż tego nie widzisz? Tak, kocham ją z całej duszy.... Mogłażeś przypuścić, żebym nie kochał dziecka własnego?
— Niestety! wierzyłam w to.... i umierałam z bólu!....
— Naśladowałem w tem tylko ciebie, kochana Matyldo — mówił dalej margrabia tonem łagodnym. — Skoroś ty oddała serce Loli bez podziału, a syn jakby nie istniał dla ciebie, udawałem i ja obojętność dla tej naszej ślicznotki; poświęcając się wyłącznie synowi. Starałem się wynagrodzić biedakowi ile możności, brak zupełny pieszczot i uścisków macierzyńskich i naprawić krzywdę, wyrządzaną mu przez ciebie. Chciałem, żebyś osądziła sama twoją niesprawiedliwość względem Gienia, i zrozumiała, jak jest dziwnem twoje postępowanie z synem. Matka powinna tak jak i ojciec, kochać wszystkie dzieci jednakowo.
...Długo czekałem, ale mniejsza o to, skoro dopiąłem celu. Ileż razy, nie wiedząc jak to sobie mam tłumaczyć, rozdrażniony do najwyższego stopnia, chciałem wywołać między nami wyjaśnienie tej kwestji drażliwej, i pomówić z tobą na serjo o naszym synu. Wstrzymywała mnie zawsze uwaga, która mi przychodziła na myśl, że nie da się zmusić nikogo do miłości, jeżeli jej sam nie uczuje. Powtarzałem więc w duchu; „Bądźmy cierpliwi. Matylda pozna kiedyś sama swój błąd, i postara się go naprawić“. — Nie potrafię określić słowami, ile kosztowało mnie nadludzkiego przezwyciężenia milczenie, które zachowywałem; ile wycierpiałem, ukrywając starannie, i powstrzymując się co chwila w porywach serca własnego.... Dziś wieczór, zapomniałem o tych wszystkich męczarniach w jednej chwili. Obecnie przenika mnie całego radość bezgraniczna.
Otoczył margrabia ramionami żonę i córeczkę, tuląc obie do łona. Tworzyli razem grupę zachwycającą.
— Słyszałem twoje słowa Matyldo — kończył margrabia — wyszeptane nad głową naszego syna: „Biedne dziecię, byłam niesprawiedliwą względem ciebie, przebacz mi i zapomnij o wszystkiem“ — i zobaczyłem usta twoje, dotykające się jego czoła.... Wysunąłem się na palcach, rozpromieniony, i zapragnąłem uściskać natychmiast naszą córkę. Zastałem Lolę obudzoną. Uśmiechnęła się słodko, wyciągając do mnie rączęta. Uniosłem ją w ramionach do twego pokoju, ciesząc się naprzód z niespodzianki, którą ci zgotuję tym widokiem.
— Oh! niespodzianka najmilsza, jaka mnie spotkać mogła — szepnęła Matylda.
— Jesteś więc zadowoloną?
— Najszczęśliwszą drogi Edwardzie, o ile tylko może być nią ludzka istota.
— I ja nie zapomnę nigdy tej błogiej chwili kochana Matyldo, która rozjaśnia ostatecznie nasz małżeński widnokrąg. Zaciemniała nam go chmura złowroga.
Dwa pocałunki rozprószyły ją na zawsze. Spodziewam się, że odtąd nic nam już nie zamąci szczęścia i spokoju. Teraz dopiero złączymy się węzłem najściślejszym, nierozerwalnym; mając te same myśli i pragnienia, żyjąc dla naszych dzieci i w naszych dzieciach.
— Tak, dla szczęścia przyszłego naszych dzieci — powtórzyła niby wierne echo, margrabina.
— Czuję to — uśmiechnął się mąż — że Lola będzie zawsze lgnęła więcej do ciebie. Obiecuję ci jednak solennie, nie być nigdy o to zazdrosnym. Niech cię tak samo nie boli i nie dotyka, jeżeli zauważysz, że ja poświęcam więcej czasu naszemu synowi. Chłopiec potrzebuje bardziej męskiego kierunku, dziewczynka zaś należy z prawa do matki, Któż potrafi lepiej wlać w to młode serduszko, wszelkie wzniosłe uczucia, niezbędne u kobiety? Zacząłem już wychowywać Genia, i nie mogę jak tylko pochwalić jego uległość i niezwykło zdolności. Jestem przekonany, że wyrośnie na człowieka dzielnego, pożytecznego dla społeczeństwa, i stanie się godnym w przyszłości, nosić nazwisko margrabiego de Coulange.
Na to już nic nie odpowiedziała margrabina.
— Zdaje się, że pannę de Coulange — zażartował margrabia — nie bardzo zajęła nasza rozmowa. Patrz żonusiu — zniżył głos do szeptu. — Śpi jak najsmaczniej....
— W twoich ramionach, przy twojem sercu — dodała Matylda, z wyrazem, nie dającym się oddać słowami. Za uboga na to ludzka mowa.
Wzięła ostrożnie Lolę z rąk ojca i odniosła nazad do jej łóżeczka, po podwójnym pocałunku rodziców, złożonym na jej jasnem czole.
— Czy wiesz droga Matyldo, że to już pierwsza po północy? — zauważył mąż, spojrzawszy na zegarek, gdy wróciła po chwili.
— Tylko w cierpieniu wloką się leniwo godziny — odpowiedziała margrabina z słodkim uśmiechem. — W radosnem upojeniu, mkną z szybkością strzały. Nie czekała też na mnie Julka i poszła spać. Dobrze uczyniła.
Odchyliła drzwi do gabinetu obok. Pokojowa wciśnięta w róg niskiej sofeczki, zdawała się spoczywać w śnie głębokim. Musiała wołać na nią Matylda aż trzy razy. Zerwała się nakoniec, niby ktoś, obudzony nagle z pierwszego snu.
— Co tu panna robisz? Czemuś się dotąd nie położyła? — spytała surowo margrabina.
— Jaśnie pani kazała mi czekać odpowiedziała pomięszana.
— Usiadłam w gabinecie i jakoś sen mnie zmorzył pomimowolnie....
Margrabina była niesłychanie dobrą i pobłażliwą dla sług. Zadowolniła się więc tą wymówką.
— Mniejsza o to — skinęła ręką. — Idź i połóż się spać. Rozbiorę się dziś sama. Tylko pamiętaj na drugi raz, że nie wolno ci czekać na mnie w moim gabinecie.
Julja odeszła w milczeniu, z głową spuszczoną.
— Czy przypuszczasz, że twoja pokojowa ukryła się w gabinecie, aby nas podsłuchiwać? spytał mąż Matyldę.
— Tak sądziłam zrazu.... zdaje mi się jednak, żem posądzała ją niesłusznie, i że spała po prostu twardo.
— W każdym razie nie byłaby podchwyciła tajemnicy zbyt zajmującej — wtrącił margrabia. — Mówiliśmy o rzeczach, które tylko dla nas przedstawiają jakikolwiek interes.
Mylili się oboje. Julja wcale nie spała i wysłuchała całej rozmowy margrabiostwa, która wydała się jej nader ważną.
Skoro znalazła się w swoim pokoiku, zamiast udać się na spoczynek, zasiadła do pisania listu:
„Prowadzi się tu życie niesłychanie jednostajnie. Jestem niemniej zadowolona z tego miejsca, które otrzymałam dzięki pańskiej protekcji. Nie pisuję często, nie mając niczego do doniesienia. Nie sądź pan jednak, że nie podpatruję bacznie i nie wytężam słuchu, aby nie uszło nic mojej uwadze. Nie zapominam o niczem z tego, coś mi pan polecił. Dziś nakoniec, zdarzyło się coś niezwykłego“.
„Pani margrabina wyjeżdżała pod wieczór, a wróciwszy po jedenastej w nocy, udała się prosto do pokoju małego Genia i pocałowała malca raz pierwszy, od kiedy przyszedł na świat“.
„Pan margrabia. który żonę śledził, ile się zdaje, usłyszał również jak mówiła z cicha sama do siebie: — „Biedne dziecko, byłam względem ciebie niesprawiedliwą, przebacz mi!“....
„Potem pan margrabia poszedł z kolei do pokoju swojej córeczki; a ponieważ zastał ją przebudzoną, wziął na ręce, bawił się z Lolą dość długo i pocałował bez przesady, kilkadziesiąt razy! Tak ich zastała pani margrabina, i nie posiadała się z radości“.
„Rozmawiali ze sobą z godzinę, wyłącznie o dzieciach“.
— „Udawałem, że nie kocham Loli — mówił pan margrabia, — aby tobie oczy otworzyć i zrobić czulszą dla naszego syna“.
Pani margrabina rozpłakała się, uściskali się nawzajem i teraz ile się zdaje, są w zupełnej zgodzie co się tyczy dzieci“.
„Nie wiem czy przyda się panu na co ten szczegół. Donoszę o nim po północy, mając nakazane surowo donosić o wszystkiem co się w domu dzieje, a szczególniej, jeżeli to się tyczy którego z dzieci“.
Pokojowa wsunęła list w kopertę, adresując: — „Do Pana de Perny, ulica Richepanse, Nr. 3“.
Sosten dostał list nazajutrz po południu. Przeczytawszy go z uwagą, zamyślił się przez chwilę, z brwiami ściągniętemi. Nagle z ócz jego strzeliła błyskawica, i szepnął głucho: Co może znaczyć ta zmiana w Matyldzie?