Dwie matki/Część pierwsza/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Richebourg
Tytuł Dwie matki
Wydawca Redakcja "Głosu Narodu"
Data wyd. 1897
Druk W. Kornecki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Deux mères
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


III.
Niema szczęścia bez chmur.

Na drugi dzień po ślubie, kiedy młoda para odbywała podróż do Włoch, pani de Perny i syn jej przenosili się ze szczupłego pomieszkania do wspaniałych apartamentów w pałacu de Coulange.
Udając bezgraniczne przywiązanie do córki, czuła matka oświadczyła zięciowi, że cierpiałaby bardzo, żyjąc zdala od Matyldy i że byłby to może dla niej cios śmiertelny.
Wtedy tenże oznajmił, że będą mieszkali razem i że apartament w jednem skrzydle pałacu de Coulange, zostanie oddany do dyspozycji pani de Perny.
Nadto, margrabia zapewniał utrzymanie de Perny, powierzając mu stanowisko zarządcy swych dóbr z płacą dwudziestu czterech tysięcy franków rocznie.
W myśli teściowej, zięć jej zrobił dla nich jeszcze bardzo mało.
Margrabia okazał się równie wspaniałomyślnym względem swej żony. Przy kontrakcie ślubnym zapisał jej posag, wynoszący dwieście tysięcy franków.
Matylda nie mieszała się w te zarządzenia. Matka jej i brat uwiadomili ją o nich tylko dla formy. Przyzwyczajona oddawna stosować się we wszystkiem do woli matki, przyjmowała to, co postanowili we dwoje, nie próbując nawet stawiać im oporu. Ale wspaniałomyślność margrabiego wzruszyła ją głęboko i pierwszem jej uczuciem dla niego był podziw.
Pomimo młodości miała wiele rozsądku, a wrodzona intuicja zastępowała jej niedoświadczenie. Nie trudno jej przyszło odkryć, że ten mąż, którego jej prawie narzucono, obdarzony był najszlachetniejszymi przymiotami serca i umysłu. Zresztą, każdy dzień usposabiał ją przychylniej dla niego.
Podczas podróży, zawsze pełen czci i uwielbienia, margrabia okazywał się uprzedzająco grzecznym, otaczając ją troskliwością i staraniami.
Wtedy poznała, że kocha ją prawdziwie. Uczuła, że serce jej przepełnia radość, i zdawało jej się, iż wszystko naokoło mej jaśnieje. Miłość objawiła jej się w całej swej czystości, wielkości i pięknie.
Nie doznawszy nigdy w życiu pieszczot ze strony matki i brata, zmuszona tak długo ukrywać w głębi serca tę potrzebę kochania, którą odczuwają wszystkie stworzenia, dziś widziała, że posiada serce, czekające tylko, ażeby odpowiedziała na jego bicie.
I tym, który ją kochał, był jej mąż, człowiek, którego najwięcej podziwiała i który jej się wydawał najwspanialszym.
Mogła wreszcie otworzyć swoje serce bez narażania się na pogardę lub obojętność.
Wiemy dobrze o potędze miłości i cudach, które ona dokonywa. Miłość margrabiego podbiła serce jego żony. Kochała go już, nim mogła zdać sobie dokładnie sprawę ze swego uczucia. U Matyldy miłość powstała z podziwu.
Już od dwóch dni byli w drodze do Paryża, kiedy młoda kobieta odkryła z tak żywą radością, że kocha i jest kochaną.
I to olbrzymie szczęście, obiecujące jej tak piękną przyszłość, zawdzięczała swej matce i swemu bratu. Ogarnęło ją uczucie głębokiej wdzięczności.
— Tym razem, nie oszukali mnie w istocie — pomyMając za wiele uczciwości, ażeby módz nawet przypuścić złą myśl u drugich, nie domyślała się, że małżeństwo jej było wypływem nikczemnego wyrachowania.
Cała postać młodej kobiety zmieniła się nie do poznania. Radość malowała się na jej ślicznej twarzyczce, przemawiała z jej oczu i jaśniała na jej czole.
Pani de Perny, dostrzegłszy pierwsza tę przemianę, nie mogła odgadnąć przyczyny. Ciekawość jej była podniecona do najwyższego stopnia. Pod pozorem prawdziwego zajęcia się córką, poczęła ją badać w nadziei wywołania zwierzeń z jej strony.
Ale zaufania nikt nie narzuci; młoda kobieta czuła, że trudnoby jej było otworzyć serce swej matce i zamknęła w sobie swe tajemne myśli. Odpowiadała pani de Perny wymijająco, utrzymując, że zadowolnienie jej i wesołość wypływa z powrotu do Paryża.
Matka nie miała dłużej nalegać.
— Matylda nie mówi mi prawdy rzekła w duchu. — Co tam takiego zaszło?
Młoda kobieta, znalazłszy się wieczorem sam na sam z mętem, rzuciła mu się na szyję.
— Oh! jestem bardzo szczęśliwa! — zawołała.
— Jesteś szczęśliwa i płaczesz? — zapytał ze zdziwieniem.
— Tak, płaczę... ale z radości, ze szczęścia!
Następnie, zbliżywszy usta do ucha margrabiego, dodała szeptem:
— Edwardzie, kocham cię!
Pierwszy raz mówiła mu po imieniu.
Margrabia wydał okrzyk radości.
— A ja cię ubóstwiam! — odparł.
I przycisnął ją silnie do piersi.
— Drogie dziecko — przemówił — wiedziałem, że mnie pokochasz... Cierpiałem bardzo, widząc cię zimną, ale miałem nadzieję, czekałem...

∗             ∗
Upłynęło ośmnaście miesięcy, ośmnaście miesięcy szczęścia, któregoby żadna chmura nie zaćmiła, gdyby margrabina miała przy sobie matki.

Chociaż silnie wspierana miłością swego męża, nie mogła się uwolnić od zgubnego wpływu, który matka na nią wywierała. Gdy była młodą dziewczyną, wola pani de Perny złamała ją, zmiażdżyła; jako młoda kobieta, pomimo oporu, nie miała dość siły, aby uniknąć tej potwornej władzy. To nie wszystko: odkryła z głęboką przykrością, połączoną z przerażeniem, że matka zazdrości jej szczęścia.
Zdawało się, że pani de Perny znajdowała przyjemność, wzniecając przy każdej sposobności wątpliwość w sercu córki. Matylda unikała starannie każdej rozmowy w cztery oczy z matką, bo wtedy doznawała już nietylko obawy, lecz uczucia, bardzo zbliżonego do trwogi.
Na szczęście, charakter margrabiego budził uszanowanie w jego teściowej, która w interesie swego syna czuła konieczność zachowywania pewnej ostrożności względem córki. Bez tego, położenie ich byłoby się stało niemożliwe. Oświadczając głośno, że trzyma się na uboczu i nie miesza się w niczem w sprawy młodego małżeństwa, pokryjomu, pod pozorem miłości, ze zręcznością wyrachowaną i pełną obłudy, zadawała ciosy sercu Matyldy.
Młoda kobieta ufała mężowi; pani de Perny próbowała obudzić w niej podejrzenie.
Matylda podziwiała margrabiego; matka starała się poniżyć go w jej oczach.
Zasięgnąwszy wiadomości o przeszłości margrabiego, wiedziała, że przez kilka lat pędził on życie bardzo awanturnicze. Odkryciem tem podzieliła się z całą skwapliwością z córką. W ten sposób młoda kobieta] dowiedziała się, co było obowiązkiem matki ukryć przed nią, że postępowanie jej męża nie było zawsze wolne od zarzutów, że utrzymywał metresy i przetrwonił część majątku swych przodków.
Nie ulega wątpliwości, że przeszłość nie ma związku z teraźniejszością; ale kobiety kochające są po większej części bardzo drażliwe. Przypuściwszy nawet, że ich przeszłość nic nie obchodzi, są rzeczy, których wiedzieć nie powinny i o których mówić im jest zawsze niebezpiecznie.
Kiedy margrabia wieczorem sam wychodził, uwiadomiwszy pierwej żonę, że idzie do kasyna lub na inne męskie zebranie, pani de Perny nie omieszkała nigdy uśmiechnąć się złośliwie.
— Mężowie mają mnóstwo pozorów, ażeby opuszczać swoje żony — mówiła Matyldzie. — Kiedy było się światowcem, miało się wiele kochanek. Kilka przyjemnych znajomości pozostaje zawsze. Nigdy nie zrywa się pewnych stosuneczków.
Albo:
— Kilka lat temu pan de Coulange zgrywał się w karty do nitki; nie ma nic straszliwszego niż namiętność do gry. Nie rzadko spotyka się mężów, zapominających o wszystkich swoich obowiązkach wobec zielonego stolika albo przenoszących nad żonę damę pikową lub karową!
Ale zaledwie skończyła mówić, udawała zrozpaczoną tem co powiedziała; słowa wyrwały jej się mimowoli z ust i pragnęła zmniejszyć ich znaczenie; ale wrażenie zostawało, wymierzone uderzenie nie chybiło celu!
Za każdą taką przymówką młoda kobieta czuła, że ostrze stalowe przeszywa na wskróś jej serce.
Łatwo zrozumieć, dlaczego margrabina, nie poszukując bynajmniej towarzystwa matki, unikała starannie każdej z nią rozmowy. Prawda, że pieszczota lub pocałunek męża uspakajały ją niebawem, lejąc jak gdyby balsam na jej zranione serce. Pomimo tego, często miewała chwile smutku i zamykała się w swoim pokoju, ażeby wypłakać się do woli.
Margrabia nie domyślał się tego, co się działo w jego domu.
Pełna szacunku dla matki, Matylda ukrywała mu z największym staraniem swoje niepokoje, przeciwności i ból wewnętrzny. Wstydby jej było skarżyć się przed nim i oskarżać swoją matkę.
Ażeby nie podejrzywał niczego, ukazywała mu zawsze twarz rozjaśnioną, to samo spojrzenie, pełne miłości, ten sam uśmiech na ustach. Zresztą nie potrzebowała zmuszać się do tego: sama obecność męża wystarczała, ażeby spędzić z jej czoła chmurę i zmienić bieg jej myśli.
Choroba margrabiego zaczęła się objawiać wielkiem znużeniem wszystkich członków, za którem nastąpiło niebawem zupełne osłabienie. Stan jego nie budził zrazu żadnych obaw, lecz gdy choroba czyniła coraz bardziej zatrważające postępy, zaniepokojenie wzrosło.
Zawezwani lekarze orzekli, że pan de Coulange został dotknięty bardzo groźną anemją, Wtedy to radzono mu pobyt w cieplejszym klimacie; ponieważ zaś sprzeciwiał się z uporem opuszczeniu Paryża, lekarze oświadczyli, iż uważają stan chorego za bardzo niebezpieczny.
Pani de Perny i syn jej byli w rozpaczy. W istocie śmierć margrabiego obracała w niwecz wszystkie ich nadzieje, rzucając ich napowrót w tę kłopotliwą egzystencję, z której uwolniło ich małżeństwo Matyldy.
Obojgu przyszła do głowy ta sama myśl:
— Margrabia musi zrobić testament na korzyść swej żony...
Teraz pani de Perny nie krępowała się już z córką. Stała się śmielszą i starała się za wszelką cenę złamać jej wolę.
Między bratem a matką, wyczerpana boleścią, nie śmiejąc mniej niż kiedykolwiek szukać u męża opieki, Matylda nie znalazła siły do oporu. Musiała ugiąć się pod zgubnym wpływem swej matki.
Odtąd pani de Perny mogła łatwo dążyć do celu. Do tego wszystkie środki były dobre. W swem samolubstwie mało się troszczyła o to, czy zrani serce swej córki. Z chwilą, gdy sprawa jej i jej syna była w niebezpieczeństwie, kobieta ta nie miała litości.
Donosząc córce, że lekarze stracili nadzieję uratowania jej męża, ośmieliła się nawet powiedzieć, że choroba ta była następstwem jego rozwiązłego życia i że zarodki tkwiły w nim już przed ślubem.
Po tych słowach uznała za stosowne rozczulić się, żałować, że była tak mało przewidującą i oskarżać się, że dała się olśnić świetną przyszłością, która czekała jej córkę.
— Na nieszczęście — dodała — w tym czasie nie wiedziałam o wszystkiem; dopiero później przyjaciele otworzyli mi oczy, udawadniająo, kim był margrabia de Coulange.
— To też — ciągnęła dalej — doznałam wielkiego zmartwienia, spostrzegłszy, że nie czujesz się z nim szczęśliwą. Niestety! zrozumiałam wreszcie, dlaczego go odrazu nie przyjęłaś. Biedne dziecko, miałaś przeczucie twego nieszczęścia!
Młoda kobieta żywo zaprzeczyła.
— Mylisz się, mamo; mąż mój był dla mnie zawsze najlepszym; kocha mnie i uczynił mnie szczęśliwą, jak tylko kobieta być może. Bez tej choroby, która mnie przeraża, zapewniam cię, że czułabym się dzisiaj najszczęśliwszą z kobiet.
Pani de Perny potrząsnęła głową.
— Matce swojej młoda kobieta nie przyzna się nigdy, że nie jest szczęśliwą — odrzuciła z fałszywym uśmiechem.
Wszystko to były wycieczki, mające na celu przygotowanie do pierwszego ataku.
— Chcę wierzyć, że pan de Coulange cię kocha — ciągnęła dalej pani de Perny. — Mężczyźni mają tak dziwne sposoby objawiania swej miłości... Lecz dziś życie jego jest zagrożone i powinnaś zająć się własną przyszłością.
— Nie rozumiem.
— Zaraz ci to wytłómaczę. Musisz zażądać od pana de Coulange, czego ci prawdopodobnie nie odmówi, ażeby zrobił testament i mianował cię swoją jedyną spadkobierczynią.
Młoda kobieta wyprostowała się oburzona.
— Ja, żądać tego od mego męża... nigdy!
Pani de Perny przygryzła wargi.
— Oh! wiem, jak-jesteś bezinteresowną — rzekła — ale to jeden powód więcej, ażebym ci pokazała, w jakiem się znajdziesz położeniu zaraz po śmierci pana de Coulange.
— Naprzód, moja matko — odparła margrabina — nie wierzę w tak prędką śmierć mego męża, a gdyby nawet Bóg nie oszczędził mi tego okropnego ciosu, to i w takim razie nie zrobię kroku, który znajduję wstrętnym.
— Więc dobrowolnie zrzekasz się majątku?
— Pan de Coulange zaślubił mnie bez posagu i wspaniałomyślnie zapisał mi dwieście tysięcy franków.
— To prawda; lecz powinnabyś pojąć, że z jakiemiś dziesięcioma tysiącami franków rocznego dochodu trudno ci będzie nosić godnie tytuł margrabiny.
Młoda kobieta była jednak niewzruszoną w swem postanowieniu i na razie pani de Perny uznała za stosowne ustąpić.
— Prędzej czy później — pomyślała z wściekłością — muszę cię przełamać!
Ale stan margrabiego nie pozwalał na zakładanie rąk bezczynnie. Po prostu niknął w oczach. Lada chwila mógł zgasnąć, jak lampa, której nagle brakło oliwy.
Wtedy to Sosthène de Perny przypomniał sobie o jednym ze swoich dawnych kolegów, który, skończywszy świetnie nauki, został lekarzem.
Ernest Gendron był jednak biednym i nieznanym; ale już mówiono o nim, jako o człowieku wielkiej wiedzy i mającym przyszłość przed sobą.
— Ernest Gendron przypomni sobie o naszej dawnej zażyłości — rzekł w duchu Sosthène — i nie będzie ukrywał mi prawdy.
Natychmiast napisał do młodego lekarza, prosząc go, ażeby przyszedł do margrabiego de Coulange.
Ernest Gendron nie śmiał uznać margrabiego za człowieka straconego, dał jednak panu de Perny do zrozumienia, iż katastrofy należy się spodziewać lada chwila. Tak bowiem osądzili jego uczeni koledzy, a on nie miał odwagi wystąpić przeciwko ich zdaniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Richebourg i tłumacza: anonimowy.