Dwie sieroty/Tom I/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nie zaprzeczaj daremnie!.. złożono mi twój rysopis...
— Wtedy znajdowałem się tam obok innego osobnika...
— Jakiego innego? — Twego wspólnika...
— Tak, panie sędzio; to on, przysięgam, ukradł te zegarki. Ja stałem na straży... pilnowałem, jak to już wyżej mówiłem.
— I będziesz twierdził zapewne że ów wspólnik u ciebie ten łup pozostawił?
— Nie inaczej... Tak było, mówię prawdę.
— Jakże się nazywa ów drugi złodziej, ten mniemany twój wspólnik?
Szpagat opuścił głowę i milczał, mnąc czapkę w ręku.
— Odpowiadaj!... zawołał sędzia niecierpliwie. Jeżeli byłeś tylko wspólnikiem, wymień nazwisko tamtego, inaczej będę przekonany o jakimś niezręcznym wybiegu z twej strony w celu zrzucenia z siebie odpowiedzialności.
Jesteś recydywistą... Byłeś raz już karanym za kradzież biżuterji z wystawy sklepowej... Przedtem nie miałeś złych poszlak, a więc skazano cię tylko na dwa miesiące więzienia. Tym razem jednak surowiej będziesz sądzonym. Zawyrokuję cię na 13 miesięcy do centralnego domu kary i poprawy i będziesz pozostawał pod nadzorem policji, jeżeli nie wskażesz wspólnika winnego bardziej od ciebie.
Usłyszawszy to Szpagat zadrżał i pobladł.
Nadzór policji przestrasza srodze wszystkich złodziei. Jest on jak ów klasyczny miecz Demoklesa, zawieszony bezustannie nad ich głowami. Zmuszonemi są oni natenczas po wyjściu z więzienia przebywać we wskazanej przez policję miejscowości.
Daje to pewność zostania przytrzymanym w razie ucieczki do Paryża, i nowego zawyrokowania z obostrzoną karą.
— Jakto panie sędzio? — zawołał Szpagat, za pół tuzina zegarków między któremi dwa były tombakowe, trzynaście miesięcy więzienia, i pod dozór?
— Jest to najmniejsza kara, jaka spotkać cię może jeżeli jesteś sprawcą pomienionej kradzieży. Gdybyś zaś był tylko wspólnikiem, zyskasz złagodzenie. Może by nawet wybaczono tobie zuchwałe twoje rzucenie się na komisarza policji...
Szpagat załamał ręce, przybierając obłudnie błagalną postawę.
— Och! panie sędzio!.. — wyjąknął łzawym głosem, zapomnieć o tem należy!... zapomnieć trzeba. Żałuję z całego serca mojego uniesienia, i gotów jestem to oblewać łzami, jak pokutująca Magdalena. Za wiele natenczas wypiłem, i wpadłem w gniew zobaczywszy iż mnie schwytano. Byłem nieprzytomnym... prawie szalonym!... Sam niewiedziałem co robię... co mówię... i na kolanach błagam przebaczenia za ubliżenie urzędnikowi który przyszedł mnie aresztować.
— I którego byłbyś zabił na pewno, dodał sędzia, — gdyby nie pomoc dzielnego chłopca, który rzuciwszy się na ciebie, rozbroił cię, z niebezpieczeństwem własnego życia... Lecz dajmy pokój temu, a kończmy sprawę zegarków. Radzę ci, wymień wspólnika, jeżeli go masz rzeczywiście.
— Och! jakże to ciężko denuncjować kolegę, zawtórzył nicpoń z westchnieniem, lecz mimo to każdy powinien przede wszystkiem myśleć o sobie, a ponieważ koniecznie trzeba, decyduję się...
— Mów zatem...
— Wspomniany mój kolega nazywa się Jan-Czwartek, inaczej zwany Słowikiem.
Sędzia śledczy wziął arkusz papieru, na nagłówku którego były wyryte dużemi literami te słowa:
— Któż to jest ów Jan-Czwartek? zapytał.
— Jan-Czwartek jest moim dawnym kolegą, odrzekł Szpagat. Niepomnę już ile odsiadywał wyroków, między któremi jeden na lat pięć więzienia, z nadzorem dziesięcioletnim.
— Gdzie mieszka teraz?
— Przy ulicy Vinaigriers.
— Pod numerem?...
— Dwudziestym pierwszym.
Sędzia śledczy zapisawszy to sobie, prowadził dalej badanie. Pisarz podał do odczytania protokół, na którym Szpagat swój podpis położył.
— Zaprowadźcie obwinionego do więzienia! rzekł sędzia do stojącego gwardzisty.
Szpagat dał poznać gestem iż mówić pragnie.
— Czego żądasz?
— Pan sędzia rozkaże zapewno przyaresztować Jana-Czwartka?
— To cóż?
— Owóż ja prosiłbym o łaskę ażeby mnie nie pomieszczano w tem więzieniu, gdzie on będzie odsiadywał karę. Jest to zły chłopiec, osobistość nader niebezpieczna i mściwa. Zostawszy przytrzymanym, odgadnie że to ja jego zadenuncjował i mogą z tąd wyniknąć bardzo przykre dla mnie następstwa. Wyświadczył by mi pan sędzia wielką łaskę zesławszy mnie do „Magdalenek“.
Tak zwane narzeczem gminnym „Magdalenki“ było to stare więzienie, które w kilka lat później zburzonem zostało.
— Dobrze, postaram się o to... odparł sędzia.
— Składam pokorne dzięki! Pan uratujesz mi życie!
Sędzia śledczy zapełnił pismem arkusz papieru z wydrukowanym nagłówkiem: „Rozkaz przyaresztowania“, nakreśliwszy na nim nazwisko Jana-Czwartka, zwanego Słowikiem. Na drugim arkuszu napisał kilka wyrazów i zadzwonił na woźnego.
— Zanieś to do pana naczelnika, — rzekł do niego, niechaj natychmiast rozpoczną działanie.
W kilka minut później, woźny doręczył papiery, powtarzając zlecenie.
— Pan sędzia prosi, aby natychmiast rozpoczęto działanie.
— Wydam rozkazy, odrzekł naczelnik przeczytawszy papiery, a zwróciwszy się do obecnego w gabinecie agenta:
— Jobin.... zawołał.
— Jestem...
— Trzeba się będzie tobie zająć tą sprawą...
— O co chodzi, panie naczelniku?
— O przyaresztowanie pewnego indywiduum przy ulicy Vinaigriers nr. 21.
— Któż to jest?
— Niejaki Jan-Czwartek... przezwany Słowikiem.
— Jan-Czwartek... przezwany Słowikiem? powtórzył zamyślając się Jobin. Ha!... dodał po chwili, znam ja... znam tego łotra.
Jest to recydywista, który wymknąwszy się z pod nadzoru, przybył do Paryża: Szukamy go od dawna... a wiedząc że nieposiada żadnych środków utrzymania, jesteśmy pewni, że zarabia złodziejstwem. Ale to sprytny ptaszek, nie da się on schwytać na gorącym uczynku!...
— Znasz jego rysopis?
— Doskonale! Wysoki djabeł czterdziestoletni, a chudy jak szkielet!
— Weź z sobą do pomocy dwóch agentów. Oto rozkaz przyaresztowania... Dalej w drogę, bo to rzecz pilna.
— Abyśmy tylko zastali go w domu, to dziś wieczorem jeszcze będzie się znajdował w więzieniu, — odparł Jobin, chowając rozkaz do pugilaresu.
Ukłonił się podchodząc ku drzwiom gabinetu.
— Posłuchaj... jeszcze słowo! — dodał naczelnik. Musisz załatwić po drodze interes bardzo pilny, jaki ci wiele czasu nie zabierze... Wsiądź do fiakra...
— Jestem na rozkazy. O cóż chodzi?
— Zanieś tę paczkę do ministerjum sprawiedliwości do wydziału spraw wewnętrznych i oddaj do rąk własnych naczelnikowi biura, mówiąc że to odemnie. Jest to rzecz bardzo ważna!
— Czy trzeba otrzymać pokwitowanie?
— Nie potrzeba.
— Biegnę więc, panie. Tu Jobin wyszedł z gabinetu.
Wróćmy do przyaresztowanych.
Były notarjusz oczekiwał niecierpliwie na powrót Szpagata.
— I cóż? — zapytał, spostrzegłszy go we drzwiach.
— Fakt dokonany. Osądzono mnie na lat parę więzienia, a może i na dozór, ale ten podły Jan-Czwartek otrzyma na co zasłużył.
— Oskarżyłeś go? Tak; jako głównego sprawcę kradzieży zegarków.
— A o mnie nic nie mówiłeś?
— O tobie?... Zkąd?... W niczem mi nie zawiniłeś.
— Jesteś prawdziwym moim przyjacielem... zawołał Brisson.
Zresztą, za co by mnie mieli ukarać. Przeszłą mnie co najwyżej do „Magdalenek“. Staraj się i ty tam dostać, będziemy mieli czas do porozmawiania z sobą.
We dwie godziny później, Szpagat został wezwanym do sądowej kancelarji, a za chwilę wsiadał wraz z innemi łotrami do więziennego wozu, zwanego pospolicie „koszem od sałaty“.
Podczas drogi, zacierał ręce, myśląc sobie:
— Jeżeli nie znajdziesz sposobów uniewinnienia się, ty podły Janie-Czwartku, notowany za poprzednie swe sprawki, będziesz miał do uregulowania dobry rachunek.
— Nieprzewidziany zawód oczekiwał łotra po przybyciu na miejsce. Sędzia śledczy nie uwzględnił żadnej z proźb jego.
Wysiadłszy z wozu ów nędznik został wtrąconym nie do „Magdalenek“, lecz do więzienia świętej Pelagji.