<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

— Nie mylisz się!.. — rzekła do drżącej jeszcze ze strachu kucharki. — Ta szyba wykrojoną została i weszli tu oknem. Oto są ślady na kamiennej posadzce ich zabłoconego obuwia.
Tu pochyliwszy się podniosła kawałek szkła okrągło wyciętego i przypatrywać mu się uważnie zaczęła.
Na środku tego szklannego odłamka, rysowała się wyraźnie szeroka czarna i tłusta plama, z której rozchodząca się woń przekonywała o prawdzie.
— To smoła!.. zawołała Klaudja; nagle jakieś odległe wspomnienie zbudziło się w jej pamięci. Pobladła widocznie, zacisnęła usta, brwi namarszczyła.
— To dziwne!... — wyszepnęła cicho. — Przed laty dwudziestu, w tejże samej porze roku człowiek nazwiskiem Jan-Czwartek zakradł się w Neuilly do mego mieszkania, w celach rabunku. Następnie został moim wspólnikiem... lecz po tem wszystkiem zmarł od zadanej sobie trucizny...
Stała przez kilka chwil zadumana z wlepionym wzrokiem w odłamek szkła, trzymanego w ręku, powtarzając:
— To dziwna!... Czy rzeczywiście umarł Jan-Czwartek natenczas?..
— Pani!.. ozwała się służąca zajęta uprzątaniem, trzebaby pójść zawiadomić komisarza...
Klaudja Dick-Thorn drgnęła, jakby osoba nagle ze snu przebudzona.
— Nie potrzeba! — zawołała; ale natomiast trzeba sprowadzić szklarza; ażeby wprawił nową szybę.
— Lecz pani!.. komisarz..
— Milcz! — powtórzyła wdowa.
— Nie lubię ażeby — ze mną dyskutowano wbrew mojej woli! Milcz! i bądź posłuszną!...
— Cóż pani zatem rozkaże?
— Otóż przedewszystkiem zabraniam ci rozgadywać komukolwiekbądż o tem co zaszło u nas tej nocy. Najmniejsze nieposłuszeństwo w tym razie, a zostaniesz przezemnie wygnaną!
— Nie powiem... ani słowa! odparła dziewczyna wpatrując się w swoją panią zdumionym wzrokiem. Niemogła pojąć albowiem jak można było otaczać tajemnicą złodzieja, który każdej chwili mógł ponowić rabunek.
— Spiesz się... biegnij po szklarza! wołała pani Dick-Thorn.
— Biegnę! odpowiedziała służąca. I wyszła z pospiechem.
Znalazłszy się na ulicy, przykładała po kilkakrotnie rękę do czoła, co znaczyło:
— Widocznie iż moja pani jest obłąkaną!
Klaudja Varni zostawszy samą, rzuciła kawałek szkła na kamienną posadzkę, które się rozproszyło na czystki, a wydobywszy nóż z kredensu, podważyła nim i rozbiła resztki szyby w oknie pozostałej.
— Niechcę ażeby o tem wiedziano... wyszepnęła — a w razie potrzeby, zaprzeczę wszystkiemu. Nie lubię mieć do czynienia z policją.
Głęboko zadumana wróciła do swego pokoju, powtarzając bezwiednie:
— Jan-Czwartek... Jan-Czwartek!..
— Nie! to niepodobna! — zawołała nagle. Jan-Czwartek umarł... Tak! musiał umrzeć!.. Wszakżem gorliwie odszukiwała jego śladów przed dwudziestoma laty... Nic nie znalazłam... to dowód że zabity piorunującą trucizną, wpadł do Sekwany, pogrążywszy poprzednio w jej falach dziecię Estery i księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu. Nurty głębokie tej rzeki, ukryły jego trupa.
— Żaden ze świadków sprawy dokonanej na moście de Neuilly, dziś nie istnieje, a gdyby nawet jakimś cudem ocalony ten człowiek żył jeszcze i znalazł się na mojej drodze nie mógł by mnie poznać po latach dwudziestu. Nic nie znaczy to usiłowanie kradzieży z włamaniem. Dzienniki głoszą codziennie o tysiącach takich wypadków.
Pani Dick-Thorn pragnęła się uspokoić, ale dokonała tego zaledwie w połowie.
— Jeden szczegół tylko pozostaje dla mnie niewyjaśnionym, zaczęła nanowo. — Jakiś człowiek wszedł do pałacu tej nocy... Znajdował się tak blisko mego pokoju, że odgłos jego kroków, lub też potknięcie się o krzesło, przebudziło mnie ze snu...
— Dla czego nic nie wziął? Na myśl, że mogłam się spotkać twarz w twarz jak niegdyś w Neuilly z tym złodziejem, mordercą... drżę cała!... Eh! nie myślmy już o tem, dodała, — każę okratować okna wychodzące na podwórze, i to wystarczy do zażegnania niebezpieczeństwa.
Tu zadzwoniła na pokojówkę, która jeszcze nie zeszła z facjaty, i rozpoczęła swoją tualetę, podczas gdy szklarz wprawiał w kuchni rozbitą szybę.
Oczekiwała na przysłanie sobie powozu i koni zakupionych wczoraj, oraz stangreta, jakiego wystarać się dla niej przyobiecał właściciel remizy.
Brakowałoby jej natenczas tylko lokaja, którego nastręczyć mógł stangret.
Pani Dick-Thorn postanowiła prowadzić dom okazale, urządzić dnie przyjęcia i skompletować służbę.
Gdy się to działo w pałacyku, Jan-Czwartek przybył na Berlińską ulicę, mocno zaciekawiony, czyli spostrzegłszy ślady kradzieży wniesiono skargę do policji.
W pałacu panowało głębokie milczenie, żadne zbiegowisko nie miało tu miejsca.
Ów łotr znając dobrze ciekawość paryzkiej gawiedzi, upewnił się iż nie nastąpiło żadne śledztwo policyjne.
Na wprost pałacyku znajdował się dom świeżo budowany. Wsunął się po za rusztowania i oczekiwał.
Gdy nic nie dostrzegł, po upływie godziny, i zamierzał już wyjść ze swego ukrycia, spostrzegł nadjeżdżający powóz, uprzężony we dwa piękne konie, ktoremi kierował stangret w liberję przybrany. W powozie siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich zadzwonił do pałacowej bramy.
W bramę otwartą na oścież wjechał ten powóz i drzwi za nim zamknięto.
— Dobrze o tem wiedzieć!.. — pomyślał Czwartek. — Utrzymuje więc powóz i konie, ma służbę męzką. Nic dla mnie łatwiejszego, jak zabrać z niemi znajomość, a tym sposobem wiedzieć wszystko co się w tym domu dzieje. Na dziś dość tego.
— Teraz należy się powiadomić, gdzie mieszka książę de la Tour-Vandieu... Wiedząc to, ukryję się w pobliżu, choćby mi przyszło przez tydzień wyczekiwać tam codziennie. Czy owa osobistość wyjdzie pieszo, czy wyjedzie konno, lub w powozie, zdemaskuję go i przekonam się czy to ów mieszkaniec z Neuilly?.. tego tylko mi trzeba!
Tak rozmyślając, znalazł się łotr niezadługo na placu Karuzelu.
Przechodząc ulicą Vandome, dostrzegł kilka wspaniałych ekwipażów, oczekujących przy wejściu do pałacu Sprawiedliwości.
Skromny fjakr stał w tyle po za niemi, jak gdyby upokorzony owem arystokratycznem sąsiedztwem.
Świetna myśl przemknęła Czwartkowi przez głowę.
— Wszyscy ci słudzy wielkich panów znają się między sobą, — pomyślał, — otóż to właśnie będzie mi mogło znakomicie ułatwić zadanie.
Zbliżył się do powozów, a zobaczywszy młodego lokaja stojącego przy chodniku, zbliżył się ku niemu.
— Wybacz pan, rzekł z ukłonem, wybacz iż prosić cię będę o małe objaśnienie.
— O co chodzi? odparł zapytany.
— Sądząc po uprzęży i ekwipażu, widzę iż to wszystko należy do jakiejś wysokiej znakomitości.
— Odgadłeś przyjacielu, mój pan jest markizem i zarazem sekretarzem Stanu spraw zagranicznych. Ale dla czego zapytujesz mnie o to?
— Ponieważ potrzebuję odnaleść adres pewnego wielkiego pana...
— Nazwisko tej osobistości?
— Książę de la Tour-Vandieu.
Lokaj zaczął się śmiać głośno.
— Cóż w tem śmiesznego? — pytał zmięszany Jan-Czwartek.
— Śmieję się nie z twojego zapytania, — odrzekł służący, ale z dziwnie przychylnego dla ciebie zbiegu okoliczności...
— Jakto... nierozumiem?
— Widzisz ten powóz uprzężony we dwa czarne konie?
— Widzę go.
— Tego stangreta i lokaja w żałobnej liberji?
— Widzę ich również.
— A więc... jest to ekwipaż i służba księcia de la Tour-Vandieu, o którego adres zapytujesz.
— Masz słuszność, że traf okazał się dla mnie bardzo przychylnym w tym razie, odparł Jan-Czwartek, zacierając ręce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.