Dwie sieroty/Tom I/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dziękuję za objaśnienie, —. mówił łotr dalej, — w rzeczy samej niezwykłe dzisiaj spotyka mnie szczęście...
Tu zwrócił się do wysokiego draba w żałobnej liberji, któremu niejeden pozazdrościł by jego pięknych faworytów.
— Powiedziano mi, zaczął, iż pan należysz do grona służących księcia de la Tour-Vandieu?
— Tak jest; odrzekł z dumą lokaj.
— I oczekujesz na księcia?
— Nie inaczej; pojedziemy ztąd do Senatu, gdzie książę zamierza wygłosić mowę.
— A więc za chwilę wyjdzie z Ministerjum?
— Ma się rozumieć!
— Będę go mógł widzieć?
— Zapewne...
— I mówić z nim?
— A! to rzecz inna... Książę niema zwyczaju udzielać posłuchań na ulicy. Ale cóż u czarta masz pan mu do powiedzenia?
— Jestem synem jednego z dawnych sług jego ojca, i chciałem prosić księcia o miejsce dla siebie w stajniach...
— Do jakiej roboty?
— Do posług stajennego.
— Na teraz mamy wszystkie miejsca zajęte, odrzekł lokaj wyniośle. — Skoro jednak książę przypomni sobie twojego ojca, być może zechce zająć się tobą. We własnym wszelako swoim interesie, posłuchaj mej rady...
— Najchętniej.
— Nie zaczepiaj księcia teraz przy jego wyjściu z Ministerjum. Idź lepiej na ulicę świętego Dominika i zaczekaj w pałacowej bramie...
— A... zatem książę mieszka w pałacu, przy ulicy św. Dominika?
— Niewiedziałeś o tem?
— Kiedyś mi ojciec nadmienił, lecz zapomniałem. Skorzystam z udzielonej mi rady, ale nie będę trudnił księcia dzisiaj moją prośbą. Chciałbym go tylko zobaczyć.
— Jak zechcesz.
Jednocześnie jakiś mężczyzna wyglądający z pozoru na urzędnika, wyszedł z Ministerjum i zwrócił się do fjakra, oczekującego w tyle, po za bogatemi pańskiemi ekwipażami.
Mijając się z Janem-Czwartkiem na chodniku, spojrzał na niego. Drgnął i przystanął, wpatrując się uporczywie w rzezimieszka.
Trwało to tylko minutę, poczem pewien, iż się nie myli, podszedł i ujął go za rękę.
Jan nie zbyt czysty na sumieniu, stanął przerażony. Śmiertelna bladość twarz mu pokryła a nadrabiając zuchwałością:
— Co pan chcesz odemnie? zapytał.
— Mam ci powiedzieć słów kilka, — odparł Jobin, wracający właśnie od naczelnika spraw wewnętrznych, któremu oddał pakiet powierzony sobie przez swego zwierzchnika.
— Ze mną pomówić... odrzekł łotr, usiłując uwolnić się z rąk agenta.
— Pan się mylisz... Ja pana nieznam wcale!
— Ale ja znam ciebie... i znam doskonale!
— To być niemoże!..
— Jesteś Janem-Czwartkiem!.. inaczej zwany Słowikiem... szepnął mu na ucho Jobin. Nie zaprzeczaj daremno... Poznałem cię za pierwszym rzutem oka.
Rzezimieszek postanowił bronić się zuchwale.
— Przypuśćmy, gdyby tak było?.. Któż pan jesteś?
— Jestem policyjnym agentem.
— Cóż zatem? Odbyłem przeznaczoną mi karę. Spłaciłem mój dług sprawiedliwości, i niemam żadnych obrachunków z policją. Pytam powtórnie, czego pan żądasz odemnie?
— Ja osobiście nic... Lecz pan Bouvaret sędzia śledczy, chce z tobą pomówić i rozkazał mi przyprowadzić cię do jego gabinetu.
— Niepójdę! — krzyknął z uporem Jan-Czwartek.
— Tak?
— Tak!
Tu łotr usiłował powtórnie wymknąć się i uciec.
Przewidując to Jobin, ścisnął mu rękę z niebywałą siłą, szepcąc:
— Bez oporu i skandalu!.. rozumiesz? — Mam rozkaz przyaresztowania ciebie, musisz pójść ze mną!
— Rozkaz przyaresztowania mnie? — powtórzył z przestrachem złodziej.
— Tak. Chcesz, to ci pokażę ów rozkaz?..
— Niepotrzeba! Lecz skutkiem czego mnie aresztują?
— Nie wiem... Ty sam powinieneś wiedzieć lepiej odemnie.
— W niczem nie przewiniłem...
— Powiesz to sędziemu śledczemu.
Dwaj miejscy gwardziści pełniący służbę przy Ministerjum, spostrzegłszy, że pomiędzy temi dwoma mężczyznami wszczęła się jakaś sprzeczka, zbliżyli się do nich.
— Jestem policyjnym agentem, rzekł do nich Jobin.
Znając go dobrze strażnicy, salutowali po wojskowemu.
— Otrzymałem rozkaz przytrzymania tego ptaszka, — mówił agent dalej, dopomóżcie mi w tem...
— To niepotrzebne, mruknął Jan-Czwartek. Pójdę za panem dobrowolnie.
— Tak?... i w drodze ucieknę... dodał z ironiją agent. Znam ja się na waszych wybiegach... Starego jak ja wróbla, nie weźmiesz na plewy!
Dwaj miejscy strażnicy umieścili się, jeden po prawej, drugi po lewej stronie Jana-Czwartka.
Jobin skinął na fjakra, do którego kazał wsiąść aresztowanemu. Sam usiadł obok niego, a miejski strażnik umieścił się naprzeciw.
— Do kroć tysięcy piorunów!.. — pomyślał Czwartek, aresztują mnie, sam niewiem za co i dlaczego. Przeszkodzi mi to w zobaczeniu księcia de la Tour-Vandieu, ku czemu miałem tak dobrą sposobność... Jakaż przeklęta fatalność!..
Denuncjacja Szpagata szybko odniosła skutek pożądany, a traf oszczędził Jobinowi trudzenia się na ulicę de Vinaigriers.
W trzy kwadranse później, Jan-Czwartek siedział w policyjnym areszcie.
— Niech djabli porwą! — pomrukiwał, przechadzając się wzdłuż i wszerz, jak dzikie zwierzę, schwytane w zasadzkę. — W chwili gdym miał nasycić mą zemstę i zgarnąć pieniądze schwytano mnie i na klucz zamknięto!..
— Ależ to przyaresztowanie nie jest bez przyczyny... Jakiż może być powód ku temu? Moja dzisiejsza nocna wyprawa?.. Niepodobna!.. ponieważ nic nie ukradłem... Zresztą, któżby mógł odkryć że to ja właśnie wszedłem do pałacu? Ostatniemi czasy „pracowałem“ sam, bez wspólników, a więc zdradzić mnie nikt niemógł...
— Rzecz dziwna jednak, ażeby więzić uczciwego chłopca przeciw któremu nieposiada się dowodów popełnionej winy. Widocznie że tu zaszła pomyłka... Wzięto mnie za kogoś innego. Niemam się czego obawiać!.. Sędzia śledczy, uwolni mnie, na pewno!
Znajdując się sam w areszcie, mówił głośno gestykulując zapalczywie, przyczem tak zagłębił się w swych rozmyślaniach, iż niesłyszał, jak się drzwi otwarły i zamknęły.
Nagle czyjaś ręka spoczęła na jego ramieniu. Obrócił się szybko. Stał przed nim jego współkolega były notarjusz Brisson uśmiechnięty.
— Ty, tu?... „Gęsie-Pióro“?.. zawołał.
— Tak, i mnie to raczej dziwić się trzeba że cię tak prędko zamkniętego widzę.
— Tak prędko? odparł Jan z osłupieniem, wiesz zatem o wszystkiem co się stało?
— Ma się rozumieć...
— Opowiedz więc co znaczy ta cała historja?
— To znaczy że Szpagat cię zadenuncjował... lecz ja w tem nie brałem udziału... przeciwnie robiłem, com tylko mógł z mej strony, aby powstrzymać rozszalałą falę, ale nadaremnie...
— Zagniewany jest więc na mnie?
— Śmiertelnie...
— Zkąd... za co?
— Przekonanym jest, żeś ty umyślnie kazał nas pochwycić policji, aby na swoją rękę poprowadzić interes na Berlińskiej ulicy.
— To fałsz! — wykrzyknął Jan-Czwartek.
— Wiem o tem... Jestem przekonany... Ale on tak nabił sobie tem głowę, że niechce wierzyć żadnym usprawiedliwieniom.
— Zkąd mu to przyszło do mózgownicy? Wszak nie „pracowaliśmy“ razem?.. Nic przeciw mnie powiedzieć nie może!..
— Zkąd sobie uroił coś podobnego, niewiem! Ty sam powinieneś to rozwiązać. Przychodzę ostrzedz cię, abyś się miał na baczności i wiedział jak masz odpowiadać, skoro cię wezwą przed sędziego śledczego.
— Ha! łajdak... infamus! — wołał Czwartek. Czy on jest tutaj?
— Niema go. Wzywany był na badanie, a potem odprowadzono go pod konwojem do „Magdalenek“. Powiedział mi, że tam będzie odsiadywał karę.
Jan-Czwartek zacisnął pięści.
— Dobrze! zawołał chrypliwie. Mnie także zapewne oznaczą pobyt u „Magdalenek“, a wtedy zobaczymy!..
— No!... no!.. uspokój się... — mówił „Gęsie-Pióro“, który będąc zwolennikiem zgody, nienawidził gwałtownych uniesień i rozlewu krwi, gdybyś go zabił w przystępie szału, pogorszyło by to tylko twą sprawę. Napij się szklankę zimnej wody i porozmawiajmy. Chcesz ze mną pomówić?
— O czem do pioruna? — odmruknął gniewnie Czwartek.