<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Ireneusz Moulin kazał sobie zarówno podać śniadanie, a zjadłszy je z dobrym apetytem, pokrzepił wraz z ciałem i upadającego swojego ducha.
Czas niesłychanie wolno upływał naszemu mechanikowi, dopiero około czwartej po południu wezwano go do badania.
Pod eskortą dwóch uzbrojonych żandarmów przeprowadzonym został przez liczne schody i korytarze, do gabinetu sędziego śledczego pana Camus-Bressoles.
Zastał owego prawnika siedzącego przy biurku, tyłem do światła, tak, że jego twarz pozostawała w głębokiem półcieniu. Na oblicze Ireneusza padało za to całe światło z okna, tak, iż najdrobniejsze nawet przelotne uczucie odbijające się we wzroku jako naturalnym zwierciadle duszy, dostrzedz było można.
Przy bocznym stoliku, siedział pisarz sądowy notujący zeznania obwinionych.
Ireneusz wszedłszy do gabinetu, ukłonił się z właściwą sobie swobodą. Przekonany o swojej niewinności nie obawiał się niczego, wiedząc zaś że pani Leroyer zabierze wieczorem z mieszkania pieniądze wraz z ową szacowną kopją listu, postanowił odpowiadać szczerze na zapytania, a w razie potrzeby podać i swój adres. Nie mając powodów do ukrywania się, mógł prawdę wyjawić.
— Imię wasze? pytał na wstępie sędzia.
— Ireneusz Moulin.
— Miejsce urodzenia?
— Paryż. Ulica św. Antoniego, № 185.
— Wiek?
Moulin podał datę swojego urodzenia.
— Czem się zajmujesz? pytał sędzia dalej.
— Jestem mechanikiem.
— Masz rodzinę?
— Niemam nikogo... ani blizkich, ani dalekich krewnych.
— Przybywasz z Londynu?
— Tak panie... czyli raczej z Portsmuth.
— W każdym razie, przejeżdżałeś przez Londyn?
— Byłem tam tylko kilka godzin. Stałem w hotelu Kasterbury, oczekując na statek parowy. W Portsmuth przebywałem przez lat osiemnaście, w ostatnich latach zamianowano mnie nadzorcą fabryki.
— Ciągle pracowałeś w jednej i tejże samej fabryce przez lat osiemnaście?
— Tak panie.
— A dla czego opuściłeś to miejsce?
— Zwierzchnik mój umarł, a z nowym zgodzić się nie mogłem.
— Czem się zajmowałeś w poza obowiązkowych godzinach pracy?
— Czytywałem panie... pracowałem nad własnym ukształceniem, uczyłem się mechaniku. W naszym zawodzie pracować dużo i kształcić się trzeba.
— Bywałeś w Portsmouth na zebraniach emigrantów francuzkich?
— Bywałem!... ale rzadko kiedy. Byłem wszystkiego trzy czy cztery razy. To o czem tam mówiono, nie zajmowało mnie wcale.
— Uwierzywszy temu co mówisz, można by sądzić, że kwestje polityczne nie obchodzą cię zupełnie?
— Tak panie... a ponieważ tam wyłącznie tylko o tem rozprawiano, przestałem uczęszczać na te zebrania. Pomienione kwestje rozdrażniają mi nerwy.
Sędzia śledczy, przypatrywał się bacznie Ireneuszowi, na którego poczciwej twarzy malował się głęboki spokój ducha. Jasno błękitne oczy mechanika patrzyły pogodnie w oblicze pana Bressoles.
— W tych zebraniach przyjmowali udział i Włosi zapewne? pytał podsądnego dalej.
— Tak panie, odparł Moulin.
— Jak wielu ich tam bywało?
— Około dziesięciu lub dwunastu.
— Znałeś osobiście niektórych?
— Znałem... Nie żyłem jednak z niemi w żadnych bliższych stosunkach. Nasza znajomość kończyła się przy butelce porteru, w jakiej podrzędnej restauracji.
Ireneusz nie namyślał się po nad odpowiedziami. Mówił prawdę, same mu one więc do ust płynęły.
— Proszę mówić wolniej!... zawołał sędzia. Nie staraj się oszołomić mnie zbytecznym napływem wyrazów, bo to nadaremne!...
Moulin zmieszał się nie wiedząc co mu czynić wypada.
— A zatem, przyznajesz się do stosunków z Orsinim Brussonim, Benedettim, i tym podobnemi? ciągnął dalej sędzia.
— Niech Bóg uchowa! zawołał przerażony Ireneusz. Mówiłem panu i powtarzam, że to była tylko przelotna znajomość przy kuflu piwa.
— Nie zaprzeczysz jednak, że oni żyli w przyjaźni z emigracją francuzką?
— Tego nie wiem panie czy poza obrębem knajpy widywali się gdzieindziej? Nie mogę zatem twierdzić, ani zaprzeczać.
— Znałeś wszelako ich zapatrywania się i zasady?
— Nie ukrywali się z niemi.
— I ty zapewne także myślałeś jak oni?
— Nie panie! Praca jest wyłącznym celem mojego życia. Polityka mnie nudzi, a w dodatku czuję wstręt do wszelkich nieporządków i zaburzeń ulicznych, bo przy takim stanie rzeczy zamykają fabryki, i robotnikom grozi śmierć głodowa.
— Czy o wyjeździe swoim do Francji mówiłeś komu w Portsmouth?
— Mówiłem mojemu zwierzchnikowi, z którym uregulować musiałem rachunki, mówiłem i kolegom, z któremi wypadało się pożegnać.
— A Włochom mówiłeś?
Ireneusz zamilkł, szukając w pamięci czy z którym ze znajomych sobie Włochów rozmawiał w tej kwestyi?
— Namyślasz się nad odpowiedzią, co znaczy że kłamiesz; zawołał surowo sędzia.
— Nie panie! odrzekł mechanik. Zawahałem się, dla tego, że chcę powiedzieć prawdę. Nie przypominam sobie czylim o moim wyjeździe któremu z nich powiedział. Zresztą, nie miałem powodu do ukrywania się z podróżą.
— Po co przybyłeś do Paryża?
— Przed wszystkim, pragnąłem ujrzeć mój kraj rodzinny, a następnie szukać w nim pracy. Polubiłem mój zawód, i własnym ziomkom radbym nim być użytecznym. Jestem za młody jeszcze ażeby wypoczywać.
— Nie miałeś innego celu?
— Nie panie.
— To fałsz! krzyknął gwałtownie sędzia.
Ireneuszowi wszystka krew napłynęła do twarzy.
— Lecz panie... zaczął się tłumaczyć.
Pan de Bresolles nakazał mu milczenie.
— Przybywszy do Paryża, nie szukałeś pracy! zawołał, ale chodziłeś od domu do domu po różnych dzielnicach miasta, szukając niby jakiejś rodziny co było zręcznie obmyślonym pozorem. Rzeczywiście zaś, szukałeś swoich wspólników...
Moulin zdumiony tak szczegółowym sprawozdaniem policji, nie starał się już zapierać.
— Tak; odrzekł, chodziłem w rzeczy samej przez dni kilka po mieście.
— I roznosiłeś umówione hasło?... dodał sędzia.
— Roznosiłem hasło? powtórzył zdumiony mechanik. Nic nie rozumiem o czem pan sędzia mówi, i nie wiem o co jestem posądzony?...
— Udajesz że nie wiesz... odparł Camus de Bresolles.
— Przysięgam na Boga, że o niczem nie wiem!...
— Nie spodziewałem się z twej strony takiej bezczelności!
— Raczej nie wiadomości panie sędzio.
— A zatem, dowiedz się, że jesteś oskarżony o tajemne knowania polityczne...
Ireneusz przeczuwał, że jakąś sprawę w tem rodzaju przyczepiono do niego, lecz nigdy się niespodziewał tak strasznego zarzutu.
Przez kilka sekund stał jak skamieniały, aż wreszcie zapanowawszy nad sobą.
— Ja miałbym mieszać się w podobne rzeczy? zawołał ja?... zajęty wyłącznie mą pracą? Podobne oskarżenie jest szaleństwem, jeśli nie jest najwyższą podłością!
— Przekonaj mnie zatem, że jesteś niewinnym, złóż dowody żeś nie miał szkodliwych zamiarów...
— W jaki sposób dowieść tego mogę?
— Określając wyraźnie cel twego przyjazdu do Paryża.
— Miałem już honor powiedzieć panu, że szukałem pracy, zajęcia...
— Podaj mi adresy tych fabryk w których czyniłeś odpowiednie kroki...
Ireneusz nieprzewidział tego zapytania. Nie mogąc się bronić wobec potępiających go okoliczności; milczał, smutno opuściwszy głowę w oczekiwaniu na dalsze badanie.
— Widzisz? zawołał sędzia tryumfująco.
Radzę ci zatem, zmień przyjęty system postępowania, bo ten do niczego nie doprowadzi. Na pierwsze lepsze zapytanie, braknie ci odpowiedzi... Przyznajesz się więc do wspólnictwa w tajemnych knowaniach?
— Zaprzeczam temu jaknajmocniej!
— Słowem, że nie masz nic na sumieniu?
— Nic... nic! zupełnie!
— I zapewne uwięziono cię, przez pomyłkę?
— Tak jest... przysięgam! Sędzia badał już teraz Moulin’a z widoczną ironją, a ten odpowiadał w całej prostocie ducha, mimo, że coraz więcej czuł się zmieszanym i niespokojnym.
— Skoro tak byłeś pewny swojej niewinności badał dalej pan Bresolles, i nic nie miałeś do ukrywania przed policją, dla czego nie chciałeś odpowiadać na pytania inspektora publicznego bezpieczeństwa pana Theifer który cię pierwszy przyaresztował? Zapewne dlatego, że schwytany niespodziewanie, nie miałeś jeszcze natenczas przygotowanych odpowiedzi?
— Dlatego nieodpowiadałem wysłanemu po mnie agentowi, że nie uznawałem ażeby miał prawo mnie badać.
— Ale tego prawa sądzę mnie niezaprzeczysz?
— Bezwątpienia.
— Otóż jeżeli nie należysz do żadnych potajemnych stowarzyszeń, i nie wdajesz się w politykę, to żądam abyś wyjawił mi powód dla jakiego chodziłeś po domach w różnych dzielnicach miasta?
— Było to w interesie familijnym, odrzekł Ireneusz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.