<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Pan de la Tour-Vandieu zadumał się głęboko a potem:
— Może to pani Leroyer? odrzekł.
— Niepodobna! odparł uśmiechnąwszy się Theifer. Ta kobieta jest umierającą!
— Może jej córka?
— Zbyt młode dziewczę. Zresztą agenci postawieni na czatach upewnili mnie, że wychodziła raz tylko wczoraj, i to po lekarstwo do apteki.
— Dziwne to... w rzeczy samej, wyszepnął Jerzy. Czyliż Klaudja Varni mogłaby działać w porozumieniu z Ireneuszem Moulin? Nie po tysiąc razy nie!... To być nie może!... Słowa tego człowieka podsłuchane na cmentarzu Montparnasse, upewniają, mnie, że on nie zna jej wcale.
Jakkolwiek Jerzy szeptał cicho te słowa, Theifer posłyszał je dobrze.
— Wasza książęca mość uważa więc stanowczo panią Varni za swoją nieprzyjaciółkę? zapytał przerywając.
— Niewątpliwie... i to za najgroźniejszego wroga?
— Pokonamy ją!
Pan de la Tour-Vandieu potrząsnął głową, z powątpiewaniem.
— Nie znasz Klaudji odrzekł. To co raz postanowi, wypełnić musi!... Cokolwiek bądź obmyśli, wykona, nie zrażając się przeszkodami.
— A więc to szatan w kobiecej postaci? zapytał Theifer z uśmiechem.
— Gorzej mówię ci niż szatan!... Jest to niezmordowana energja, oddana na usługi żelaznej woli i przebiegłości bez granic, pełnej piekielnych pomysłów!... Lękam się tej kobiety, mimo, że bojaźliwym nie jestem... Przekonasz się kiedyś Theiferze, iż ja przez nią, zgubionym zostanę!...
Przerażony temi złowrogo wygłoszonemi słowy drżał Jerzy jak w febrze.
Agent zdumiony tym niewidzianym dotąd stanem księcia patrzył na niego z pod oka, ukradkiem.
— Jeżeli wasza książęca mość. obawia się jakiego wybuchu, to niezaszkodziłoby może posłuchać mej rady, jaką miałem honor raz już udzielić.
— Jakiej rady?
— Należałoby księciu wyjechać z Paryża.
— Czyż to jest możebne?
— Dla czego nie? Ta nieobecność mogłaby się znacznie przedłużyć.
— Byłoby to najwyższym nierozsądkiem z mej strony. Zostawiłbym wolne pole mym wrogom. Działali by swobodnie na moją szkodę, nie znajdując nigdzie zapory.
— Tem lepiej... Działając albowiem, odsłonili by nam swe plany.
— I jakąż korzyść otrzymałbym z tego?
— Przekonanie, czego się obawiać należy.
— Na nic by mi się to nieprzydało, będąc nieobecnym w Paryżu. Gdyby mi nawet największe groziło niebezpieczeństwo, nie mógbym go usunąć.
— Słuszna uwaga, w rzeczy samej, rzekł Theifer. Nasuwa mi ona myśl inną, a mianowicie, iż książę nieopuszczając Paryża, mógłby rozpuścić wiadomość o swoim wyjeździe za granicę. Z ukrytego natenczas jakiego zakątka naszego miasta można by było śledzić nieprzyjaciół, i przysposabiać się do obrony. Jakże się podoba ten projekt waszej mości?
— Sposób nie zły... lecz czy możliwy do wykonania? Odbieram codziennie liczne korespondencje na które bezzwłocznie odpowiadać muszę...
— Czyż niema książę jakiego zaufanego sługi, któryby na oznaczone miejsce nadsełał przychodzące listy?
Jerzy przecząco potrząsnął głową.
— Nie wierzę, odrzekł, i nie ufam nikomu.
— Pomyślmy, może wynajdziemy sposób na taką drobnostkę, zaczął znowu Theifer.
Pan de la Tour-Vandieu zaczął szybkim krokiem przechadzać się po gabinecie, głęboko zadumany. Agent wodził za nim oczyma, jak kot czyhający na zdobycz.
Po chwili, Jerzy, zatrzymał się nagle.
— Znalazłem!... zawołał.
Theifer oczekiwał w milczeniu.
— Czy pan wiesz? zaczął książę, że mój pałacowy ogród rozciąga się do Uniwersyteckiej ulicy, i że w ogrodzie tym mam piękny pawilon?
— Wiem, odparł agent, ale oczekuję dalszego wyjaśnienia.
— A więc posłuchaj. Jeden z moich przodków miał czarownie piękną kochankę, którą ubóstwiał, a zmuszonym był ukrywać się z tem przed żoną. Kazał więc na końcu ogrodu wybudować pawilon, w którym ją umieścił. Korzystając z wyjazdu żony na czas dłuższy za granicę, wezwał umiejętnych robotników, którzy urządzili skryte przejście między pawilonem a jego gabinetem. To przejście dotąd istnieje, ja tylko je znam i posiadam klucz od niego. Czy pan rozumiesz teraz?
— Rozumiem... Książę chciałby zamieszkać w tym pawilonie.
— Tak; ale jest to za blizko mojego pałacu... Znają mnie w tej dzielnicy... Lecz z drugiej strony korzystając z tajemnego przejścia mógłbym co noc dostawać się do mego gabinetu i przeglądać korespondencje.
— Świetny pomysł! zawołał Theifer; ale o jednej rzeczy wasza książęca mość zapomina. Cóżby pomyślał ten człowiek któryby przynosił z poczty listy i gazety, a nie zastawał ich nazajutrz?
— To prawda!... odparł smutno Jerzy. Ciężka do zwalczenia przeszkoda.
— Możnaby się w ten sposób urządzić, rzekł agent po chwili namysłu. Wasza książęca mość mógłby parę razy na tydzień zakradać się w nocy do swego pałacu, przeczytać wszystkie listy, i napowrót zalepić je w kopertach. Nieobecność księcia będzie wszystkim wiadomą, a owa pani Klaudja Varni, nie da o ile sądzę długo oczekiwać na siebie. Jakże się podoba mój projekt?
— Nad wyraz!... Będę miał ustronne mieszkanie z którego rzadko kiedy na świat się wychyla. W zamian ty panie Theifer, będziesz mi donosił o wszystkiem.
— W dodatku, nauczę waszą książęcą mość robienia pewnej sztuki, którą nazywamy „charakteryzacją twarzy“, a która tak zmieni oblicze, że książę będzie mógł nawet wychodzić w dzień biały nie będąc poznanym.
— Wybornie!... zawołał z radością pan de la Tour-Vandieu. Idź pan zaraz i wynajmij u mego notarjusza pawilon przy Uniwersyteckiej ulicy, rozumie się pod fałszywym nazwiskiem, i zapłać z góry za sześć miesięcy.
— Jest to zupełnie niepotrzebnem. Do całej tej sprawy notarjusz mięszać się nie powinien, ani o niej wiedzieć. Gdyby o tem posłyszano, że pawilon jest wynajęty, nie jednemu przyszła by chętka zobaczenia nowego lokatora. Posunięto by się może nawet do szpiegowania... Ścisła tajemnica zachowaną tu być powinna.
— Masz słuszność zupełną.
— Czy ten pawilon jest umeblowany?
— Tak.
— Zrobimy więc z niego chwilowe schronienie gdyby okazała się tego potrzeba. A co do mieszkania, czy książę sobie życzy abym mu wynalazł takowe?
— Prosiłbym cię o to... ale w dzielnicy w której mnie nikt nie zna.
— Proszę więc rozgłosić między znajomemi o rychłym swoim wyjeździe za granicę. Ja dziś wieczór mieszkanie mieć będę.
— Theiferze... pomnij, że liczę na ciebie!...
— Słusznie mości książę, gdyż jestem mu duszą i ciałem oddany, służąc wiernie tej sprawie. To mówiąc z niskim ukłonem, wyszedł z gabinetu.
Po odejściu agenta, pan de la Tour-Vandieu zadzwonił na kamerdynera.
— Ferdynandzie! rzekł do wchodzącego sługi, zapakuj moje walizy... Wyjeżdżam na czas dłuższy.
Lokaj nawykły do biernego posłuszeństwa nie okazał wcale zdziwienia, zapytał tylko:
— Czy będę miał zaszczyt towarzyszyć waszej książęcej mości? i mam przygotować dla siebie rzeczy?
— Nie potrzeba, pojadę sam. Niech tylko wszystko będzie na jutro upakowanem.
Wyszedłszy na miasto Jerzy, udał się do swego bankiera, od którego wziął przekazy na różne zagraniczne banki, ztamtąd pojechał do kilku przyjaciół, rozgłaszając wszędzie o zamiarze rychłego swego wyjazdu. Dziwiono się wprawdzie tej opóźnionej nieco manji podróżowania, lecz każdy inaczej tłumaczył ją sobie.
Wiedziano, że książę był dobrze widzianym u dworu, nie wierzono więc w jego osobistą zachciankę, lecz przypuszczano, że wyjeżdża z jakąś powierzoną sobie misją, do Włoch zkąd coraz bardziej niepokojące nadchodziły wieści. Henryk dowiedział się również od ojca swej narzeczonej, hrabiego de Liliers, u którego pan de la Tour-Vandieu był z pożegnaniem, o rychłym wyjeździe z Paryża swego przybranego rodzica.
Wieczorem dnia tego, spotkali się oba.
— Wyjeżdżasz ojcze zapytał.
— Tak.
— Pisuj choć do mnie.
— Wątpię czyli to będzie możebnem. Zbyt mało będę miał czasu.
— To może sobie życzysz abym ja pisywał do ciebie.
— Byłoby to daremnem rzekł Jerzy. Nie zatrzymując się nigdzie dłużej, nie odebrałbym żadnego z twych listów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.