Dwie sieroty/Tom III/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Henryk de la Tour-Vandieu spojrzał przenikliwie na mówiącego i dostrzegł w jego wzroku otwartość i szczerość .Ireneusz wydał mu się być sympatycznym człowiekiem, podobała mu się prostota jego odpowiedzi.
— Chcąc z pożytkiem poprowadzić pańską sprawę odrzekł, potrzeba mi poznać ciążące na panu podejrzenia. Muszę przeczytać akta dotyczące tej sprawy. Prawdopodonie zajmę się pańską obroną, lecz jest koniecznem ażebyś pan wyznał, mi prawdę, jasną, czystą prawdę.
— Panie!... zawołał mechanik, przysięgam, iż niemam nic do ukrywania.
— Nierozumiem adwokata, — mówił dalej Henryk, który wobec trybunału sędziów ucieka się do kłamstwa, w celu obrony swojego klijenta. Nie potrafiłbym nikogo przekonać nie będąc sam przedtem głęboko przekonany. Według mojego sposobu widzenia rzeczy, mój fach, który mi się jednym z najwznioślejszych być zdaje, nie jest fachem, ale zawodem kapłańskim... Siłą wykrętnej wymowy starać się obronić winnego od zasłużonej kary, uważam za czyn niegodny, i niewłaściwy.
— Masz pan słuszność zupełną, odparł Ireneusz podzielam pańskie zapatrywania jakie mu zaszczyt przynoszą.
— Zechciej pan zatem wtajemniczyć mnie w krótkości w szczegóły swojego życia.
Moulin opowiedział o swoim pobycie w Anglji o przyjeździe do Paryża, i zaaresztowaniu go przy wyjściu z cmentarza Montparnasse, gdzie towarzyszył pogrzebowemu konduktowi. Nie mogąc jednakże wydać nie należącej do siebie tajemnicy, pokrył milczeniem wszystko co dotyczyło rodziny Leroyer.
Wymienił kolejno wypadki w których uczestnictwo zarzucił mu sędzia śledczy, i powtórzył swoje odpowiedzi udzielone temuż.
Opowiedział wreszcie o najściu policji na swoje mieszkanie, i ujemnym rezultacie tego najścia.
— Czy rzeczywiście zgubiłeś pan klucz od swego mieszkania? pytał adwokat.
— Tak panie; odrzekł Ireneusz, zmuszony do tego kłamstwa wiadomemi nam powodami.
— Jak dawno wyjechałeś pan pierwotnie z Paryża?
— Przed dwudziestoma laty.
— I przez cały ten czas aż do obecnej chwili przemieszkiwałeś w Portsmouth?
— Tak; nie wydalałem się ztamtąd wcale.
— Czy mógłbyś pan złożyć świadectwo firmy w której lat tyle pracowałeś?
— Miałem takie świadectwo, lecz zabrano mi je wraz z innemi papierami. Możnaby jednak otrzymać kopję, zażądawszy jej z Anglji.
— Jestżeś pan pewnym, że w pańskich papierach nie znaleziono nic kompromitującego?
— Nie mogli znaleść tego, czego nie było.
— Jak więc tłumaczyć sobie pańskie uwięzienie?
— Sam nie pojmuję tego.
— Nie podejrzywasz pan oskarżenia któregoś z nieprzyjaciół?
— Niemam nieprzyjaciół o których bym wiedział. Nie znam zresztą nikogo w Paryżu, prócz pewnej ubogiej wdowy, której zmarłego syna odprowadzając na cmentarz, spotkałem raz pierwszy po moim powrocie do Francji.
— Jak długo bawiłeś w Paryżu przed zaaresztowaniem?
— Niespełna tydzień.
— Czem pan się przez te dni zajmowałeś?
— Szukałem tej właśnie biednej kobiety. Jest to wdowa po moim pierwszym pryncypale.
— Nierozprawiałeś pan czasem głośno w kawiarniach o polityce?
— Nigdy!... ponieważ jak to mówiłem sędziemu śledczemu podobnemi kwestjami nie zajmuję się wcale. Zresztą, nie chodzę po kawiarniach i nie mam zwyczaju rozprawiać z nieznajomemi. Wszelako o ile sobie przypominam, pewnego wieczora znajdowałem się w zakładzie restauracyjnym pod „Srebrnym Krukiem“, utrzymywanym przez niejakiego Loupiat’a, mego dawnego znajomego... Tego to wieczora miałem szczęście uratować życie pewnemu komisarzowi policji.
— W jakich to było okolicznościach?
Ireneusz opowiedział wiadome nam już zdarzenie, jakie w krótkości notował młody adwokat w swoim pugilaresie.
— Jak się nazywa komisarz, zapytał, któremu pan oddałeś tę tak wielką przysługę?
— Niepomnę jego nazwiska, wiem tylko, że jest komisarzem w tamtym okręgu miasta.
— O nazwisku trzeba się będzie dowiedzieć, ponieważ prawdopodobnie zapotrzebujemy jego pomocy, rzekł Henryk. A teraz zejdę do kancelarji ażeby przejrzeć pańskie papiery.
— Dziękuję panie adwokacie, odparł Ireneusz. Pozwól pan dodać, że co do kwestji honorarjum możesz pan być zupełnie spokojnym; mam na to przygotowane pieniądze.
— Pomówiemy o tem później; przerwał Henryk z uśmiechem.
— Lecz jeszcze mam jedną prośbę do pana...
— Cóż takiego?
— Poważyłbym się prosić o wyświadczenie mi pewnej łaski...
— Jakiej?
Moulin zdawał się być zaambarasowanym.
— Mów pan... zobaczymy; nalegał Henryk. Może pan chciałbyś przedstawić mi kogoś któryby mógł poświadczyć za panem?
— Nie, panie adwokacie...
— A więc mów jasno, zgadywać nie umiem.
— Jest tu pewien więzień, zaczął Moulin, który mnie bardzo interesuje. Biedak ten, nie posiada i szeląga, a chciałby koniecznie być przez pana w sądzie bronionym. Przyrzekłem, że złożę za niego panu honorarjum.
— Jestże ten więzień równie jak pan obwinionym w kwestji politycznej?
— Bynajmniej.
— O cóż więc takiego?
— O kradzież... wyszepnął Moulin.
Henryk de la Tour-Vandieu okazał gest wstrętu.
— Jednakże, dodał z pośpiechem mechanik, przysięga, że jest niewinnym.
— A może na to złożyć dowody?
— Tak panie. Może dostarczyć świadków, i to wiarogodnych.
— Czy jest powtórnie karanym?
— Tego na pewno niewiem, lecz zdaje mi się że tak jest.
— A jak tłumaczy swoje zaaresztowanie?
— Mówi, że oskarżył go fałszywie przez zemstę, jeden z jego towarzyszów.
— Jak się nazywa ten więzień przez pana protegowany?
— Nazywa się Jan-Czwartek.
— Jest to przydomek czy nazwisko?
— Nazwisko, nie posiada innego będąc porzuconym sierotą... Znaleziono go w dniu świętego Jana, we Czwartek, w polu, nad rowem.
Słysząc to Henryk de la Tour-Vandieu drgnął lekko. I on wszakże mimo wysokiego jakie obecnie zajmował stanowiska, był wychowańcem domu podrzutków, człowiekiem bez nazwiska.
— Jest to okoliczność wiele łagodząca winę, w moim przekonaniu, rzekł do Ireneusza. Te nieszczęśliwe istoty przychodzące na świat z piętnem występku, nie spotykają nigdy dobrej rady, nie widzą dobrych przykładów!... Rzadko kiedy spotykają życzliwą rękę któraby niemi kierować zechciała, a nigdy kochającego serca!... Zobaczę się z pańskim protegowanym.
— Dziś... panie? Henryk spojrzał na zegarek.
— Tak, dzisiaj... odrzekł, każę go natychmiast przywołać.
— Wynagrodzenie za tę sprawę, raczy pan adwokat przyjąć odemnie.
— Dobrze... dobrze! — odparł uśmiechając się młodzieniec. Pomówimy o tem później. Możesz liczyć na mnie mój przyjacielu... Wydajesz mi się być uczciwym człowiekiem.
— Przekonam pana adwokata, iż w sądzie o mnie niepomylił się...
Henryk zadzwonił. We drzwiach ukazał się strażnik dla odprowadzenia Ireneusza.
— Pragnąłbym się widzieć z Janem-Czwartkiem: rzekł do niego młody adwokat.
— Przyprowadzę go natychmiast, odrzekł, i wyszedł z Moulin’em.
— Jestem pewny, rzekł do siebie Henryk po ich odejściu, że ten biedny człowiek jest ofiarą gorliwości policji. Agenci chcą się odznaczyć w swej służbie, za jaką bądź cenę. Mechanik ten przybył z Anglji, gdzie jest siedlisko wichrzycieli; czyż to nie dosyć ażeby wzbudzić podejrzenie? Aresztują go więc; jeśli okaże się winnym dobra z niego zdobycz, jeżeli nie, tem gorzej dla niego!... Ha! zapominacie, moi panowie, że tym nieszczęśliwym służy prawo obrony...
W tej chwili, drzwi otworzono. Strażnik wprowadził Jana-Czwartka.
— Oto więzień, z którym pan żądałeś się widzieć panie adwokacie, rzekł popychając Jana na środek sali, i zamykając drzwi za nim.
Jan-Czwartek ukłoniwszy się, podszedł do młodzieńca. Przypominamy sobie, że nazwisko adwokata wygłoszone przez Renaud’ego, mocno go zajęło. Pamiętał bowiem, że notarjusz „Gęsie pióro“, mówił o jakimś dygnitarzu noszącym to miano, który pisał list do niego, dwadzieścia lat temu, jaki według jego przekonania wywołał ową zbrodnię na moście de Neuilly.
Z zamiarem więc rozpoczęcia ukrytego śledztwa w tej sprawie, Jan-Czwartek uprosił Moulin’a o wezwanie tego a nie innego adwokata do wspólnej obrony ich obu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.