<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Jan-Czwartek spojrzał z osłupieniem.
— Na moście de Neuilly? powtórzył przytłumionym głosem.
— Tak: odrzekł Ireneusz.
— A kiedy to było?
— W nocy, dnia 24 Września 1837 roku.
— W nocy... 24 Września... wyjąknął zbrodniarz. „Plac Zgody...“ „Most zwodzony“.
Na te wyrazy Moulin, zerwał się z ławki.
— Nie ulega już wątpliwości, pomyślał. „Plac Zgody“... „Most zwodzony“... te same nazwy zawiera w sobie bruljon listu. Czwartek więc zna tych nędzników, których ja szukam...
— Janie!... rzekł głośno, słuchaj i odpowiadaj mi.
Nieszczęściem stary rzezimieszek, doszedł do ostatnich granic opólstwa, pochylił się na kamienną ławkę, i chrapać zaczął.
Moulin potrząsnął nim silnie. Jan odpowiedział na to niewyraźnym mruknięciem.
— Bezprzytomny jak bydlę, pomyślał mechanik, nie jest w stanie zrozumieć czego chcę od niego. Dziś, nic się już nie dowiem, ale za tydzień będzie przecież wolnym. Wtedy wybadam go, i musi mi dać broń do walki i zwycięstwa.
Jan-Czwartek spał tak twardo, że jego chrapanie rozlegało się po całej „Pułapce“.
Przybyły strażnik spostrzegłszy opólstwo Czwartka, mocno się zaniepokoił.
Więzień będący pod jego nadzorem pijany!... Występek przeciw regulaminowi był wielki, i sprowadzić mógł zasłużoną karę. Przeklinał więc w myśli szynkarza, którego fałszowane wino tak uderzało do głowy.
Posiedzenia sądowe ukończonemi zostały. Nadeszli strażnicy ażeby zabrać skazanych i poodprowadzać ich do więzienia.
Jan-Czwartek nie mogąc ruszyć się o własnej sile, został wyniesionym z „Pułapki“, podczas gdy Ireneusz w towarzystwie policyjnego agenta jechał do świętej Pelagji, ażeby się wykreślić z więziennych rejestrów.
Z więzienia, kazał się zawieść prosto na ulicę Notre-Dame des Champs, w przekonaniu, że tam oczekują na niego niecierpliwie. Nieobecność pani Leroyer w sądzie, mocno go zaniepokoiła, chciał zatem przed udaniem się na górę zasięgnąć niektórych wiadomości, i w tym celu zatrzymał się przed stancyjką odźwiernej.
Powiadomiła go ona o smutnej rzeczywistości. Berta została sierotą.
Śmierć wdowy ugodziła ciężko w serce Ireneusza. Niweczyła ona jak sądził, wszystkie jego projekta, przynajmniej na teraz. A może, pomyślał, w chwili zgonu, uchyliła przed córką zasłonę ukrywającą tę krwawą przeszłość.
Gdyby umarła nic nie wyjawiwszy, byłoby to dowodem, że chciała zabrać z sobą do grobu ową tajemnicę. W takim razie, należałoby uszanować wolę nieszczęśliwej kobiety, i Moulin byłby zmuszonym zrzec się oczyszczenia pamięci Pawła Leroyer.
Przygnębiony temi myślami, wchodził zwolna po schodach, z pochyloną głową.
Przyszedłszy pode drzwi mieszkania sieroty przystanął i łzy otarł. Serce mu biło gwałtownie, silne wzruszenie dech mu tamowało.
Pociągnął lekko za dzwonek.
Szybkie kroki wewnątrz słyszeć się dały i Berta ukazała się we drzwiach.
Spojrzała szybko na stojącego przed sobą z odkrytą głową wyrytym smutkiem na twarzy.
— Pan wiesz o wszystkiem, nieprawdaż? zapytała. Moja matka... moja biedna matka nie żyje!... I zalała się łzami a łkanie gwałtowne wybiegło z jej piersi.
Ireneusz płakał także. Po chwili jednak zapanował nad swoim wzruszeniem i zbliżywszy się do dziewczyny, ujął jej ręce.
— Odwagi!... pani. rzekł, odwagi!... Wiem, że jej pani potrzebujesz wiele... Bóg ciężko doświadcza ciebie!
— Och! bardzo ciężko... powtórzyła Berta.
— Wszak jeśli teraźniejszość jest smutną, zaczął po chwili, przyszłość nam za to przynieść może pociechę.
— Przyszłość? odpowiedziała sierota z westchnieniem; ta przyszłość będzie pokryta żałobą, dopóki nie zostanie zmytą krwawa plama, która hańbą przeszłość okrywa.
Ireneusz spojrzał zdumiony.
— Dziwią pana moje słowa? zapytała Berta.
— Tak; bo nie wiedziałem... I przerwał niedokończywszy zdania.
— Niewiedziałeś pan że mi jest wiadomą ta okropna tajemnica? dokończyła dziewczyna. Moja matka czując zbliżającą się chwilę śmierci, opowiedziała mi wszystko... Nie mogąc pójść sama, złożona chorobą, mnie posłała do pańskiego mieszkania po kopję owego listu, w którym znalazłeś pan dowód, że mój ojciec postradał życie za zbrodnię przez innych spełnioną.
— Ten więc list, dzięki Bogu jest w pani rękach? wykrzyknął z radością mechanik. Za pomocą tego listu, odnajdziemy winnych... z tym listem w ręku będziemy mogli przekonać sędziów, o niewinności twojego ojca, zażądać powrócenia czci jego nazwisku, i otrzymać zadośćuczynienie; ale niestety prawdziwych sprawców zbrodni nie uda nam się postawić przed sądem, bo przedawnienie tej sprawy zapewnia im bezkarność!...
— Podczas tych słów Moulin’a Berta pochyliła smutnie! głowę.
— Tak... odpowiedziała, moglibyśmy to uczynić, gdybyśmy ten list mieli w posiadania.
— Pani więc go niemasz? zapytał żywo mechanik.
— Niemam.
— Cóż się z nim stało? Gdzie on jest...
— Spalono go w moich oczach, wyjąknęła z boleścią.
Ireneusz zbladł nagle.
— Spalono go?... powtórzył.
— Tak.
— Któż go spalił?
— Dwóch nędzników, którzy w chwilę po moim przyjściu dostali się do pańskiego mieszkania widocznie w tym celu ażeby wyszukać tego listu i zniszczyć go.
— Wiedzieli więc o jego istnieniu?
— Zapewne, bo poszli wprost do szuflady biurka w której był ukrytym.
— Boże!... co to wszystko znaczy? zawołał Moulin chwytając się za głowę. Zdaje mi się, że oszaleję:... Słucham a nic nie rozumiem... Wytłumacz mi to pan... Błagam opowiedz mi wszystko!...
Berta, przerywanym głosem, opowiedziała szczegóły znane już czytelnikom. Ireneusz słuchał z przerażeniem opowiadania o tym dziwnym dramacie odegranym w jego mieszkaniu.
— Dwóch ludzi?... wyjąknął po chwili; weszli oni do mnie, mówisz pani, i zabrali ten list?...
— Tak; i powtarzam panu, że naprzód wiedzieli gdzie szukać go mają.
— A pani nie znasz żadnego z tych mężczyzn?
— Żadnego.
— Nigdy ich pani nie widziałaś?
— Nigdy!...
— Ale poznać byś ich mogła?
— O! niezawodnie!... Nawet po dziesięciu latach, tak dobrze jak dziś!... Ich twarze wyryły się głęboko w mojej pamięci. Szczególniej pamiętam tego, który spalił list. On to musi być wspólnikiem kobiety od której ten list pochodził.
— Tak pani sądzisz?
— Przysięgłabym, że tak jest!... Jasno tego dowodzą wyrazy jakie wymówił po przeczytaniu tego tajemniczego listu. Był bladym, drżącym i szeptał zdławionym głosem: „Ona... w Paryżu?“ „I ten człowiek miał to w swoim ręku?... „Byłbym zgubionym gdyby nie ten traf szczęśliwy“.
— W istocie, odparł po namyśle Moulin ten nędznik musi być jej wspólnikiem lecz zkąd mógł wiedzieć, że kopja tego listu u mnie się znajduje? To pozostaje dla mnie zagadką nierozwiązalną.
— A może zrozumiesz to pan łatwiej po przeczytaniu tej kartki, jaką po spaleniu listu ten człowiek wsunął w błękitną kopertę?
— Kartkę tam wsunął? powtórzył Moulin.
— Tak; i gdybym jej była nie zabrała z sobą byłbyś pan zgubionym!...
— Gdzież jest ta kartka?
— Proszę... czytaj pan.
Mechanik przebiegł ją szybko oczyma i zbladł straszliwie.
— Ha! — masz pani słuszność!... wyrzekł po chwili. Tu już nie policja poprawcza lecz sądy przysięgłych byłyby mnie sądziły jako wspólnika Orsiniego. Ci nikczemnicy potrzebowali mnie zgubić, aby usunąć od twojej matki i obezwładnić w waszej sprawie. Mam nieprzyjaciół strasznych, nieubłaganych... bo wiedzą, że znam tajemnicę ich zbrodni!... Nie dadzą mi wytchnienia... wiem o tem!... Lecz gdzie ich szukać? Jak ich odnaleść? Ukrywają się w ciemnościach, i niemam sposobów do ich zwalczenia!... A! prawda, dodał po chwili, mam sprzymierzeńca... Mam Jana-Czwartka!...
— Jana-Czwartka? powtórzyła Berta.
— Tak!
— O kim pan mówisz?... Kto jest ten Jan-Czwartek.
— Wytłumaczę pani wszystko, ale muszę się trzymać jakiegokolwiek porządku. Środki do jakich uciekają się nasi wrogowie są dowodem, że chcą mnie zgubić, chociażby nawet najbardziej zbrodniczym sposobem. Widocznie więc wiedzą jaki jest mój cel i aby uniknąć otwartej walki chcą mnie się pozbyć... usunąć mnie. Otóż ta kartka podłożona przez nich, może stać się kiedyś groźną bronią na tych łotrów, którzy mi ją sami w ręce podali. Służy nam ona za ostrzeżenie... Miejmy się zatem na baczności, bo nieufność starczyć nam może za puklerz. Nie jesteśmy od nich silniejszemi, bądźmy więc zręczniejsi!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.