Dwie sieroty/Tom III/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

— I co więcej? powtórzył naczelnik.
— Nie... panie.
— Proszę mi wręczyć te papiery.
— Idę po nie, natychmiast.
Po wyjściu pani Amadis, zabrano się do spisania protokółu, i dopełnienia potrzebnych formalności, poczem można było natychmiast przewieść obłąkaną do jednego z wyznaczonych szpitalów. Theifer tymczasem zbliżył się do Estery, która w zupełnem obezwładnieniu siedziała na kanapie.
Sądząc że nie zwraca na niego uwagi, schylił się po papier leżący na podłodze, jaki oddawna przykuwał jego uwagę.
Ruch ten spostrzegła obłąkana, i po raz drugi krzyknęła przeraźliwie:
— „Złodziej!... Złodziej!...“
Agent blady z przerażenia, cofnął się od tych zaciśniętych palców wyciągniętych ku sobie, aż doktór któremu już raz się powiodło uspokoić Esterę, zbliżył się do niej, i położył kres gwałtownej scenie.
Po spisaniu protokółu, przeczytano go na głos.
— Czyś pani zrozumiała wszystko co tu napisano? zapytał naczelnik panią Amadis.
— Zrozumiałam, panie.
— Niemasz pani nic temu aktowi do zarzucenia?
— Niestety! nie, panie.
— Proszę go więc podpisać.
— Czyż to konieczne?
— Najniezbędniejsze.
— Jakkolwiek samolubstwo było główną wadą naszej wdowy, nie bez wyrzutów sumienia i niepokoju wzięła pióro do ręki. Położywszy podpis zaledwie czytelny, wybuchnęła płaczem.
— Teraz więc, rzekł naczelnik, pozostaje nam pożegnać panią.
— A więc panowie zabieracie mi już Esterę?
— Wszakżeśmy po to przyjechali?
— A gdzież ją panowie odwieziecie?
— Niewiadomo gdzie nam wydział administracyjny umieścić ją wyznaczy. Na teraz, jest ta wiadomość zbyteczną dla pani, gdyż w pierwszych początkach stanowczo nikogo do chorej niedopuszczają. Przez wzgląd na zdrowie swojej wychowanicy, niepowinnaś się pani tego domagać. Upewniam, że skoro tylko stan zdrowia jej się poprawi, zawiadomię panią o dozwolonych odwiedzinach.
— Jeżeli pan naczelnik pozwoli, przerwał Theifer to będę pośrednikiem pomiędzy panem a panią Amadis.
— Najchętniej. Sądzę że pan będziesz mile widzianym zwiastunem pomyślnej wiadomości.
Pani Amadis uspokojona, ukazaną sobie w oddaleniu nadzieją, zbliżyła się do Estery, a pochwyciwszy ją w objęcia, wśród łez i uścisków, żegnała ukochaną towarzyszkę.
Estera nie pojmując co się wokoło niej dzieje, patrzyła błędnym wzrokiem przed siebie, pogrążona w jakiejś dla niej tylko zrozumiałej zadumie. Theifer tymczasem zbliżył się do chorej, i silnie ujął jej dłonie.
Na jego widok twarz Estery przybrała wyraz dzikiej srogości. To jednak nie przeraziło agenta. Ściskając jej ręce coraz silniej, na wzór doktora, wpatrywał się bystro w jej oczy, powtarzając te same co i on wyrazy, i po chwili otrzymał skutek pożądany. Obłąkana spuściła głowę na piersi, i stała przed nim jak głaz nieruchoma.
— Teraz, zobowiązuję się, rzekł odwieść ją gdzie mi rozkażecie panowie. Jestem pewny, że mi będzie posłuszną.
Estera nie opierając się, szła za nim bezwiednie, nie obejrzawszy się wcale na swoją łzami zalaną opiekunkę.
Przed bramą, oczekiwały już dwie dorożki. W jedną z nich wsiadł Theifer, naczelnik i Estera, drugą zajęli doktorzy.
Szybko ruszono do prefektury, gdzie bezzwłocznie położono potrzebne podpisy, i w niespełna pół godziny doręczono Theiferowi rozkaz; przewiezienia chorej do zakładu obłąkanych w Charentou.
Ulokowano ją wygodnie na tylnem siedzeniu powozu; obok niej zajął miejsce Theifer, na przodzie usiedli dwaj agenci, jako niezbędna pomóc w razie potrzeby, lub jako świadkowie w innym wypadku.
Po półgodzinnej jeździe,, dziwna myśl przyszła Theiferowi do głowy. Wyjął z pugilaresu udzielony sobie rozkaz i wpatrywał się weń z wielką uwagą.
Rozkaz ten nie zawierał nic szczególnego. Zanotowano tam tylko że chorą usuwa się z domu „w interesie bezpieczeństwa publicznego“. Rubryka więc uwag pozostała wolną i niezapisaną.
Wyraz nieokreślonej radości odbił się na twarzy nikczemnika, plan nakreślony poprzednio, dojrzewał widocznie w jego głowie. To też skoro zakręcać miał na bity gościniec, wiodący do zakładu, którego piękne zabudowania przedstawiały się jak duża wiejska osada. Theifer kazał się zatrzymać woźnicy.
— Pilnujcie chorej, rzekł do agentów, ja tu za chwilę powrócę. I szybkim krokiem oddalał się w stronę mostu, gdzie wszedł do pierwszej napotkanej oberży.
— Podać mi piwa!... zawołał, i wszystko czego potrzeba do pisania.
Podano mu piwo, papier, kałamarz i pióro.
Po wychyleniu piwa, wziął się powtórnie do przejrzenia rubryki rozkazu, a rozłożywszy go przed sobą na stole, nakreślił w marginesie uwag pod słowami: „W interesie bezpieczeństwa publicznego“.

Wyrazy: „Odosobniona — pod sekretem“.

I to co napisał, podkreślił dwa razy.
Pismo było zupełnie podobne do pierwszych wyrazów.
Gdy wyschło, zapłacił w oberży należytość, schował papier w pugilares, i wsiadł do powozu.
W kwadrans później, wjeżdżał z Esterą w podwórze domu warjatów w Charentou.
Esterę zaprowadzono do pokoju dyrektora, który po przeczytaniu rozkazu zapisał ją w regestr przybywających.
— Gdzie ją mam umieścić panie dyrektorze? zapytał dozorca po wyjściu Theifera z agentami.
— W dziale odosobnionych pod opieką naszego pomocnika doktora Edmunda Loriot.
Theifer wróciwszy do Paryża, udał się do prefektury,
by tam zdać sprawę ze swego posłannictwa, a załatwiwszy się z tem, poszedł na ulicę Pot-de-Fer.
Książę spostrzegłszy wypogodzoną twarz agenta i wzrok jego błyszczący ukontentowaniem, uśmiechnął się po raz pierwszy od dni wielu.
Twarz policjanta kazała się domyślać że wszystko dobrze idzie, a ten wniosek stał się pewnikiem, gdy Theifer opowiedział w krótkości o tem co zaszło.
— Brawo! wykrzyknął uradowany pan de la Tour-Vandieu. Prowadzisz rzecz cudownie, i zasługujesz na pochwałę.
— Czynię co mogę, a moja gorliwość jest moim obowiązkiem dla księcia. Niech wasza książęca mość zaszczycać mnie raczy i nadal swoim zaufaniem, a możemy być pewni zwycięstwa.
— Moje zaufanie posiadasz już w zupełności.
— Jestem pewien, że na nie zasłużę.
— Już zasłużyłeś, i to z wielu ważnych powodów, a głównie żeś mnie oswobodził od tej warjatki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.