Dwie sieroty/Tom III/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

W epoce w której się to działo, to jest w roku 1837, prowadzono w najlepsze przekopywanie Paryża. Zaczęły powstawać nowe szerokie ulice, olbrzymie bulwary przerzynały wnętrze miasta, wpuszczając powietrze i światło do dzielnic, gdzie dotąd słońce znano tylko z opowiadania.
Chcąc się dostać na ulicę de la Reynie, ten wąski stary zaułek, mechanik wraz ze swym towarzyszem, musieli przebywać place zasypane gruzem, omijać kawały murów spadających z łoskotem pod narzędziami robotników.
Olbrzymie dzieło Hausmana uporządkowanie Paryża, posuwało się naprzód bez przerwy. Od miesiąca już przebijano długą linję, jaka dziś nosi nazwę dzielnicy Sewastopolskiej.
Ireneusz z Janem poszli ulicą świętego Marcina, aby łatwiej się dostać do dzielnicy Targowej. Zastali ulicę de la Reynie natłoczoną rusztowaniami i wozami wywożącemi gruzy.
— Pod jaki numer idziemy? zapytał Moulin.
— Pod siedemnasty.
Szli dalej. Ireneusz spoglądał pilnie na numera umieszczone nad bramami domów.
Nagle przystanął. Jan-Czwartek również się zatrzymał.
— Do stu piorunów! wykrzyknął, fatalność nas ściga! dom rozwalony.
Moulin zmarszczył brwi i pochylił głowę.
— Jeszcze jeden zawód! wyszepnął z cicha.
Jan-Czwartek przechadzał się tam i napowrót, jak niedźwiedź w klatce zamknięty pomrukując.
— Kończą się domy na trzynastym numerze. Następne cztery kamienice zburzone.
— A jesteś pewien żeś się niepomylił w numerze?
— Jaknajpewniejszy! Numer siedemnasty było tu zapisane, odparł rzezimieszek, dotykając palcem czoła. A to co tu raz napisane, na zawsze pozostaje.
Trzeba się nam rozpytać.
— Gdzie... w jaki sposób?
— Przecież tu muszą znać właściciela zburzonego domu, wiedzą zapewne gdzie mieszka. Pójdziemy do niego i odbierzemy rzeczy notarjusza, których zapewne nie zakopał pod gruzami.
— Dobra myśl, idę na zwiady. Tu Czwartek wszedł pod numer trzynasty.
Po kilku minutach pojawił się z zafrasowaną miną.
— I cóż? zapytał Ireneusz.
— Ha cóż? niepowodzenie na każdym kroku i koszta. Jeśli tak dalej pójdzie, to niedojdziemy do celu.
— Nie wiedzę, więc, gdzie ten właściciel mieszka?
— Gdyby to tylko!... Możnaby go odszukać w adresowym biurze... lecz gorzej niż wszystko, bo umarł przed miesiącem i rzeczy po nim sprzedał przed zburzeniem domu.
Moulin rzucił się gniewnie.
— Trzeba się nam więc wyrzec nadziei znalezienia tego listu, zawołał zirytowany, oto co znaczy niemieć szczęścia!...
— Mówiłeś, że „Gęsie Pióro“ siedzi w więzieniu? dodał po chwili milczenia.
— Tak.
— A czy niemożnaby się z nim widzieć?
— Byłoby to trudno. Najpierw trzebaby wiedzieć dokąd go zesłano, a dalej nie wiem, czyby nam pozwolono go zobaczyć, bo nie jesteśmy jego krewnemi. Zresztą nic by nam to niepomogło, bo on mi opowiedział szczegółowo co zawierał ten list. Powtórzyłem ci to, czegóż nam więcej potrzeba?
— A czy masz pewność, odparł Moulin, że cyfry któremi ten list był podpisany, są te a nie inne?
— Książe de la T. V., jestem tego pewny, odparł Jan.
— A zatem trzeba się nam jeszcze o jednej rzeczy przekonać.
— O czem takim?
— Zobaczysz. Poszukajmy jakiej Czytelni.
— Znajdziemy ją około Palais-Royal.
Idąc tam, wstąpili do kilku Czytelni, lecz nie znaleźli w żadnej tego, czego potrzebowali.
— Dostaniemy może w księgarni, rzekł Ireneusz.
I wszedł z Janem pod arkady, przebiegł galerję i zatrzymał się przede drzwiami sklepu słynnego wydawcy, króla Paryzkich księgarzy.
Za szybami widać było różnokolorowe okładki, niezliczonego mnóstwa książek, na których błyszczały nazwiska najznakomitszych autorów.
Moulin wszedł do sklepu, Czwartek, onieśmielony, czekał na niego przed drzwiami.
— Panie, zapytał mechanik jednego z subjektów, czy mógłbym znaleść u panów spis wszystkich rodzin szlacheckich zamieszkałych w Paryżu?
— Panie Souyestne, zwrócił się subjekt z zapytaniem do zarządzającego, czy taki spis istnieje.
— Jest, odparł zapytany, i są w nim wymienione alfabetycznie nazwiska wszystkich szlacheckich rodzin mieszkających nietylko w Paryżu ale i na prowincyi. Znajdziesz pan w składzie dwadzieścia egzemplarzy. Litera Z. trzeci oddział, szósta półka, skrzynka 137.
— Prosiłbym o taki egzemplarz, dodał Ireneusz.
Zechciej pan zatrzymać się kilka minut.
Subjekt zniknął na krętych schodach wiodących do podziemia i wkrótce ukazał się niosąc książkę w ręku.
Moulin zapłaciwszy, wyszedł z grubym tomem z księgarni.
— Znalazłeś czegoś potrzebował? zapytał Czwartek.
— Mam! idźmy na ulicę Valois! wejdziemy do pierwszej lepszej kawiarni i dowiemy się co myśleć o tom.
Usiadłszy z Janem przy stole, otworzył książkę i przepatrywał spis nazwisk zaczynający się od tych samych liter.
Znalazł ich trzy z tytułami książąt a mianowicie:
Zygmunt de la Tour-Villeneuve. Zenon de la Tour-Vallier. Zenobjusz de la Tour-Vandoeuve.
— Widzisz, rzekł po przeczytaniu głośno tych nazwisk, widzisz, że początkowe litery niczego nie dowodzą, i że miałem słuszność powątpiewania.
— To prawda! wyrzeknął Jan, co tu teraz robić?
— Musimy użyć raz powziętego sposobu, to jest, zobaczyć księcia de la Tour-Vandieu i przekonać się, czy to ten sam człowiek z mostu de Neuilly?
— A jeżeli to nie on?
— Znajdziemy pozór do odszukania innych książąt kolejno.
— Masz słuszność, idźmy na ulicę św. Dominika. Ale gdy zażądamy widzieć się z synem, to nie zobaczymy ojca?
— Moja w tem rzecz... Zobaczymy go, będąc raz w jego domu.
W pół godziny później Ireneusz dzwonił do pałacowej bramy. Drzwi otworzono, i obaj weszli w podwórze.
— Potrzebujemy, rzekł, zobaczyć się z księciem de la Tour-Vandieu.
— A z którym, bo jest ich dwóch?
Moulin zawahał się, wspomniawszy że od jego odpowiedzi zależy może powodzenie całej sprawy.
— Ze starszym księciem, odpowiedział, sądząc że jeśli zobaczy się z Jerzym, będzie mógł łatwo wytłumaczyć swoją pomyłkę.
— Niema księcia w domu, rzekł odźwierny.
— A o której godzinie powróci?
— Niepowróci wcale. Wyjechał za granicę przed kilkoma miesiącami, i niewiadomo kiedy przyjedzie do Paryża!
— Wyjechał? rzekł Moulin mocno zdziwiony. A syn jego?
— To rzecz inna... Pan Henryk jest w sądzie, gdzie broni sprawy... Jeżeli pan masz jaki interes do niego, można się z nim widzieć codziennie przed dziesiątą rano.
— Dziękuję za objaśnienie. Przyjdziemy tu kiedy. I mocno zmartwiony wyszedł z pałacu wraz z Czwartkiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.