Dwie sieroty/Tom V/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oddźwierny nie otrzymawszy żadnego polecenia od lokatora, wskazał jej mieszkanie Fryderyka Bérard.
Jerzy cofnął się w osłupieniu, nietyle przerażony obecnością pani Dick-Thorn ile groźnym wyrazem jej spojrzenia.
Klaudja weszła.
— Zgadłam!... zawołała z dzikim uśmiechem. Ów plenipotent Fryderyk Bérard, który mieszka w nędznym domu na oddalonym przedmieściu, nie jest kim innym jak tylko księciem de la Tour-Vandieu.
Jerzy nie odpowiedziawszy ani słowa wyszedł do przyległego pokoju. Jego oblicze było sino bladem. Wielkie krople potu spływały z czoła na policzki, ręce mu się trzęsły jak w febrze.
Pani Dick-Thorn ośmielona jego pomięszaniem, szła krok w krok za nim, nie spuszczając go z oczu.
— Tak więc, — ciągnęła dalej, — pan zażartowałeś ze mnie jak z głupca, knułeś spiski na moją zgubę, aby ujść gróźb moich, mej zemsty!...
— Dla czego mi pani to mówisz? — zapytał Jerzy przyciszonym głosem. Czy dla tego, że ukrywałem przed panią, iż nazwisko Fryderyka Bérard jest przybranem.
— Radabym wiedzieć w jakim celu szlachetny książę de la Tour-Vandieu zmienił się na plenipotenta, — mówiła dalej szyderczo. — Dla czego porzucił pałac swych przodków, aby zamieszkać na poddaszu?
— Ta moja podwójna osobistość nie powinna panią obchodzić, odrzekł Jerzy odzyskawszy nieco krwi zimnej.
— Chcę wiedzieć w jakim celu to było zrobione?
— Wiedziałem o bliskim pani przyjeździe do Paryża, — Tak; ty nędzniku!
— Kogóż więc według pani upoważniłem do tego czynu?
— Człowieka który dwadzieścia lat temu za naszą namową zabił doktora na moście Neuilly, człowieka, o którym byłam przekonaną że dawno nie żyje!..
Jerzy zachwiał się na nogach.
— Jan-Czwartek! wykrzyknął bozprzytomnie.
— Tak; Jan-Czwartek.
— A więc ten nędznik przy życiu pozostaje?
— Daremna komedja!.. wykrzyknęła gwałtownie Klaudya. Spodziewałam się po tobie tej udanej nieświadomości i obawy. Miejże przynajmniej teraz odwagę, wyznać całą prawdę. Nasłałeś dzisiejszej nocy Jana-CZwartka do mego mieszkania w podwójnym celu. Najpierw odegrał swoją rolę w obmyślonym przez ciebie obrazie, jaki miał mi przypomnieć tę straszną noc mordu, a następnie korzystając z mojego omdlenia również zapewne przewidzianego, wyłamał w biurku szufladkę, i wykradł papiery potrzebne tobie do zupełnego zwycięstwa.
Jako nagrodę, przeznaczyłeś mu widocznie owe sto tysięcy franków, przysłanych mi rano. Że je zarobił, to więcej niż pewna!
Jerzy w ciągu tych słów, patrzył na Klaudję, osłupiałemi oczyma.
— Nie to wszystko jest snem!.. powtarzał bezwiednie. To niepodobieństwem!..
— Jeżeli chciałeś, ciągnęła dalej szyderczo pani Dick-Thorn, by całą tę sprawę pokrywała tajemnica, nie należało swojemu pomocnikowi naigrywać się ze mnie. Okradając mnie bezczelnie, miałeś jeszcze odwagę zostawić mi dowcipne pokwitowanie.
To mówiąc, podsunęła przed oczy Jerzemu pozostawiony papier przez Czwartka.
Książę patrzył jak wryty nierozumiejąc tego o czem mu mówiono. Pokwitowanie pozostawione przez rzezimieszka, przywiodło go nakoniec do przytomności.
Zachwiał się pod tym nowym a nieprzewidzianym ciosem. Oczy mu krwią, nabiegły a biała piana pojawiła się na ustach. Przerażenie graniczące z szaleństwem zawładnęło całą jego istotą.
— Jakto? — zawołał przygasłym głosem, — Jan-Czwartek żyje... i jest w Paryżu?... Ten nędznik posiada dowód naszej zbrodni? Ha! jeśli tak, zginęliśmy teraz bez ratunku.
Niezdolny opierać się dłużej strasznemu wrażeniu, runął na poblizkie krzesło.
Po chwili jednak wróciła mu dawna energja. Zerwał się jak za dotknięciem iskry elektrycznej mówiąc z pośpiechem:
— Wszystkie więc moje starania i zabiegi miałyby się obrócić w niwecz? W chwili kiedy usunąłem wszystko, nawet wspomnienia przeszłości, zabijając córkę skazanego, taż sama przeszłość zmartwychwstaje w osobie Jana-Czwartka!... A zatem do szeregu moich zbrodni, bezpożytecznie dołączyłem ostatnią!... Przekleństwo mi!... Biada mojej głowie!!...
Klaudja patrząc na Jerzego niepojmowała słów jego, nierozumiała przestrachu. Widoczna zmiana na jego twarzy, przekonywała ją, że książę nie odgrywał komedyi. Nawet najdoskonalszy aktor niemógłby lepiej uplastycznić przerażenia i rozpaczy.
— A zatem nie wiedziałeś, że Jan-Czwartek żyje? — zapytała.
— Przysięgam na wszystko!... — odrzekł, zrywając z szyi krawat który dusił go prawie, — przysięgam!.... że o niczem nie wiedziałem!... I wolałbym te przeklęte papiery u ciebie pozostawić, jak być na łasce u takiego łotra!
— A więc nie dla ciebie wykradł je on tej nocy?
— Nie! po sto razy nie!... Czyliż posądzasz mnie o utratę umysłów, bym taką tajemnicę zawierającą życie i mój honor, oddał w ręce podłego człowieka?... w ręce mordercy?... Z góry byłbym przewidział, że posiadając papiery nie omieszka z nich skorzystać na twoją zgubę, mszcząc się za otrucie, o jakim wie niewątpliwie. Niebezpieczeństwo jest wielkie rozbicie niezawodne. Wpływając do portu, tracimy życie. Usunąłem wszystko, by choć na starość zakosztować spokoju. Widocznie inaczej mi przeznaczono. Czy przypominasz sobie bruljon listu pisanego do mnie z Anglji?
— Przypominam sobie, lecz zdaje mi się, że niewymieniałam w nim żadnego nazwiska, — odparła pani Dick-Thorn.
— Wspomniałaś w nim plac Zgody, most zwodzony, most w Neuilly, i dzień 24 Września 1837 roku.
— To prawda.
— A więc ten bruljon listu dostał się do rąk pewnego człowieka, ucznia Pawła Leroyer, i ten człowiek postanowił prawdy dochodzić!
— Boże! — zawołała Klaudja załamując ręce.
— Uspokój się list ten spaliłem, Ireneusza Moulin obezwładniłem chwilowo, a sierotę po Pawle Leroyer, zabiłem!
— Zabiłeś!... — powtórzyła Kluudja, — własną ręką zabiłeś?