<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

— Tak, sam ją zabiłem, — odparł Jerzy z nieukrywanym cynizmem. Przygotowałem sobie grunt do obfitego żniwa. Schwytany chwilowo w gęstą matnię, pozrywałem sieci by się uwolnić. Wyprawa była po mojej stronie. Tymczasem wzrosła jak z pod ziemi Jan-Czwartek, i niweczy wszystko!... Skoro ciebie wynalazł, nie ulega wątpliwości że i do mnie trafi! Pojmujesz teraz zapewne dla czego książę de la Tour-Vandieu ukrywa się pod przybranym nazwiskiem Fryderyka Bérard?
— Ach! — zawołała Klaudja, — gdzie szukać tego Jana-Czwartka? Jakim sposobem wykryć jego schronienie?
— Niepodobna wzywać policji na pomoc, — rzekł książę. — Przytrzymanie człowieka, który niegdyś był ślepym naszym narzędziem, zaprowadziłoby nas nad brzeg przepaści.
— Przedawnienie sprawy, ocala nas po części, — wtrąciła pani Dick-Thorn.
— Zbrodnia wczoraj przezemnie dokonana nie uległa jeszcze temu prawu; — odparł Jerzy. — A wstyd i skandal, to rachujesz za nic? — Denuncjacja Jana-Czwartka sprowadziłaby natychmiastowe śledztwo. Ireneusz i Berta Leroyer musieliby stanąć jako świadkowie.
— A zatem Jan-Czwartek działał na swoją rękę? — przerwała Klaudja. Zdradziłam się niemogąc znieść na scenie tego obrazu.
— O jakim obrazie mówisz? — pytał książę.
Pani Dick-Tliorn w krótkich słowach opowiedziała szczegóły.
— To co przed dwudziestoma laty, nie udało się nam, musi udać się teraz! — zawyrokował książę. Jan-Czwartek zginąć musi!... Ale gdzie odnaleść tego nikczemnika?
Turkot nadjeżdżającej dorożki przerwał dalszą rozmowę.
Jerzy podbiegł do okna, a uchylając zasłonę:
— To Théfer!.. Théfer! — zawołał radośnie.
— Któż to jest ten Théfer? — zapytała Klaudja.
— Agent policji, przezemnie protegowany, a który na to służy mi pożytecznie i wiernie. To człowiek pełen genialnych pomysłów!... to mój przewodnik... moja prawa ręka, słowem, moje „ja“ drugie!...
— Nie obawiasz się jednego świadka więcej? zapytała Kaudja z niepokojem.
— Och tego obawiać się niemam potrzeby. Zapewniam mu majątek.
— Co mu nieprzeszkodzi opuścić cię przy pierwszej sposobności, a może cię nawet i oskarżyć!
Jerzy przecząco potrząsnął głową.
— Zbytnia przezorność! — odrzekł. Théfer jest przebiegłym, ale uczciwym, z resztą jego własny interes nakazuje mu oszczędzać mnie jak — najdłużej.
Pociągnięcie dzwonka przerwało rozmowę. Książe podszedł do drzwi.
— Zamierzasz więc przyjąć tu tego człowieka? zapytała z obawą pani Dick-Thorn. Nie zwracasz uwagi na moją obecność?
— Sądzę że skorośmy wspólnie popełnili winę, należy nam wspólnie za nią pokutować.
Drugie silniejsze zadzwonienie rozległo się po chwili.
Jerzy pospieszył otworzyć.
— Wejdź Théferze... wejdź! — wołał; przychodzisz w samą porę.
Agent bezpieczeństwa przestąpił próg przedpokoju. Wszedłszy do pierwszej izby, zatrzymał się na widok obcej kobiety, witając nieznajomą ukłonem pełnym poszanowania.
— Przedstawiam panu panią Dick-Thorn, o której panu mówiłem; zaczął uprzejmie książę.
— Pani Dick-Thorn... powtórzył z pomięszaniem agent, patrząc na dawniejszą kochankę Jerzego.
— Obecność tej pani w mojem mieszkaniu pojmuję że zadziwia pana. Przed chwilą byliśmy jeśli nie wrogami to przeciwnikami. Wspólne niebezpieczeństwo połączyło nas na nowo.
— Wspólne niebezpieczeństwo? powtórzył inspektor coraz mocniej zdumiony.
— Tak, niestety.
— Musiało więc zajść coś nieprzewidzianego i naglącego? Czy wolno wiedzieć co zagraża waszej książęcej mości?
— Nieprzyjaciel; nasz wróg nieprzejednany.
— Ireneusz Moulin?
— O! nie... Tego niemam się powodu obawiać.
— Kogóż więc zatem?
— Wspomniałem panu kiedyś o człowieku którego przed dwudziestoma laty użyłem jako narzędzia w sprawie na moście Neuilly. Przypomina pan sobie?
— Pamiętam doskonale!.. ale i to także pamiętam, że książę mi mówił o nim jako o człowieku nie żyjącym.
— Myliłem się; żyje on, na nasze nieszczęście.
— To zła sprawa; rzekł Théfer potrząsając głową. A czy odnalazł księcia?
— Mnie nie; ale panią.
— Wszedł do mego mieszkania dzisiejszej nocy dodała Klaudja, wyłamał zamek, i zabrał z biurka pugilares, zawierający znaczną sumę pieniędzy. Na miejsce skradzionych banknotów, bezwstydny łotr tę kartę mi oto pozostawił.
Agent z uśmiechem na ustach przebiegł pokwitowanie Jana-Czwartka.
— Dowcipny i sprytny człowiek, wyrzekł po chwili. Czuje się zabezpieczonym od wszelkich poszukiwań, mocą wspólnej tajemnicy. Daje wyraźnie do zrozumienia że jest to tylko „zaliczka“. Należy się spodziewać że o wypłatę całej należytości niedługo się upomni.
— Théferze! — zawołał Jerzy błagalnie. Tyle razy dawałeś mi dowody swojej życzliwości. Słuchając rad twoich zawsze dobrze wychodziłem, ratuj mnie i teraz! — Trzeba odnaleść tego nędznika!
— To będzie trudne... a może nawet i niemożebne.
— Opuszczasz mnie więc w takiej strasznej chwili?
— Nie! — ale muszę uprzedzić księcia że walka z coraz to nowemi i coraz to groźniejszemi nieprzyjaciółmi, jest bardzo niebezpieczną. Służenie waszej książęcej mości skompromitowało mnie w obec władzy. Uprzedzam więc, że mimo całej chęci, pomagać księciu dalej nie mogę, gdyż lada dzień podam się do uwolnienia i wyjadę za granicę, by tam pod obcem nazwiskiem użyć trochę spokoju.
Wyraz strasznej trwogi, odbił się na twarzy Jerzego.
— Później się usuniesz ze służby, zawołał błagalnie. Ten człowiek mnie przeraża!.. musisz go odnaleść i usunąć z mej drogi.
— Pomyśl pan, dodała Klaudja, że Jan-Czwartek jest i dla pana niebezpiecznym.
— W czem? jeśli wolno wiedzieć... zapytał przebiegły agent. Z Janem-Czwartkiem nie łączy mnie nic wspólnego.
— Wszystko jest możliwe: wyrzekła pani Dick-Thorn. Jeżeli bruljon listu pisany przezemnie w Anglji dostał się do rąk nieznanego mi człowieka we Francji i stał się powodem tylu utrapień, to można przypuszczać że i pana zaniepokoi Jan-Czwartek. Jesteśmy schwytani w pułapkę, ratuj nas pan!.. Obecność pańska w prefekturze, zażegna niebezpieczeństwo. Będziesz wiedział o wszystkiem i zapobiedz zdołasz. Pozostań więc pan na swojem miejscu dopóki nie odnajdziemy Czwartka i nie usuniemy go z drogi. Zrób to pan przez wzgląd na księcia który z taką ufnością zwrócił się do pana!
Argumenta Klaudyi znać przekonywająco oddziałały na Théfera, przyrzekł wszelką pomoc i opiekę.
— Zostanę w prefekturze, odrzekł po chwili; niech książę mną rozporządza.
— Dziękuję ci! rzekł Jerzy podając mu rękę, niepożałujesz tego ze względów pieniężnych.
— Należy więc teraz obmyśleć środki ostrożności; wtrąciła Klaudja.
— I to obmyśleć natychmiast!,, dodał z naciskiem Théfer. Pani popełniła błąd wielki zachodząc tu do mieszkania pana de la Tour-Vandieu.
— Błąd... a w czem? zapytała.
— Racz pani posłuchać. Jan-Czwartek poznał panią lecz nie wie że jej wspólnikiem był książę ukrywający się obecnie pod nazwiskiem Fryderyka Bérard. Gdyby mu więc przyszła myśl śledzenia pani, już by w tej chwili wiedział co w tej sprawie sądzić. Pomimo woli byłabyś pani wydała na pastwę księcia potężnemu wrogowi!
— To prawda! — przywtórzył Jerzy bledniejąc.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.