<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

— Trzeba więc natychmiast, ciągnął dalej Thefer opuścić księcia mieszkanie, ażeby zmylić poszukiwania Jana-Czwartka i Moulin’a.
— Gdzież więc mam się przenieść?
— W najodleglejszą dzielnicę miasta, to jest do Batignolles. Niech wasza książęca mość powiadomi odźwierną że wyjeżdża na kilka tygodni, i zobowiążę ją datkiem by pilnowała pozostawionych tu rzeczy. Trzeba się zająć jak-najśpiesznej wynalezieniem lokalu, i nie przebierać, bo czas nagli. Dziś wieczorem trzeba opuścić te strony, bacząc pilnie by nikt nie śledził. Pani zaś ośmielę się dać jedną radę, zamknij pani dom, i bądź gotową do wyjazdu. Ja ze swej strony będę poszukiwał Czwartka. Niech książę dziś jeszcze powiadomić mnie raczy o swojem nowem schronieniu.
Po tych słowach pożegnawszy się Théfer miał już wychodzić. Ode drzwi wrócił się jeszcze.
— Radzę waszej książęcej mości nie widywać się wcale z panią Dick-Thorn dodał. W razie potrzeby ja będę służył chętnie za pośrednika. — Dziękuję ci za twą życzliwość Théferze, rzekł Jerzy.
Agent bezpieczeństwa wyszedł z tryumfującym uśmiechem; idąc po schodach myślał sobie.
— Za tę nową robotę każę ja zapłacić wam po książęcemu. Teraz stanowczo powiedzieć mogę, że jestem bardzo bogatym.
— Ten człowiek, mówiła Klaudja po wyjściu Théfera, będzie nam służył z całą gorliwością.
— Wierzysz więc teraz że cię nie okłamywałem zapytał Jerzy.
— Wierzę ci w obec grożącego niebiezpieczeństwa, łączymy się z sobą jak niegdyś.
— Sądzę że przyszłość nie rozdzieli nas z sobą tak prędko.
— Niezaprzeczam, ale na teraz pożegnać cię muszę.
— Już? — zawołał z uprzejmością książę.
— Przygotowania do zmiany lokalu, wiele ci czasu zabiorą.
— Nadmieniłaś mi że cię okradziono, rzekł książę zmieniając ton rozmowy. Zapewne potrzebujesz pieniędzy?
— Zgadłeś; wdzięczną ci jestem za względność.
Jerzy podpisał nowy czek, i uściśnieniem ręki pożegnał dawną kochankę.
Zbytecznem byłoby wyjaśniać że ta cała serdeczność ze stron obu była tylko zręcznie odegraną, komedją.
W godzinę potem, pan de la Thour-Vandieu wynajął w Batignolles przy ulicy św. Stefana mały pawilon bez odźwiernego. Okna jego wychodziły na ogród, otoczony wysokim murem.
Mieszkający w pobliżu tapicer, umeblował mu na prędce mieszkanie do którego mniemany Fryderyk Bérard wprowadził się jeszcze tego wieczora oznajmiwszy wprzódy odźwiernej przy ulicy Pont-de-fer że wyjeżdża na kilka tygodni.


∗             ∗

Wyszedłszy od doktora Edmunda Loriot, Ireneusz pojechał na Berlińską ulicę.
Wysiadł na Clichy, spodziewając się spotkać z Janem-Czwartkiem, z którym co wilję dnia tego umówił się w tem miejscu.
Niezastał tu jednak starego rzezimieszka.
Nędznik ten ma teraz pieniądze, pomyślał Moulin, wymyka mi się z rąk przeto, i zapomina o zemście. Gdy wszystko roztrwoni, powróci do mnie, ale czy wtedy nie będzie za późno? Jest to ciężkie nieprzewidziane nieszczęście!
Smutny i niespokojny, wrócił do domu, gdzie go powiadomiono że pani Dick-Thorn wyjechała.
Wszedłszy do swego pokoju, zaczął rzeczy pakować, którą to robotę gdy skończył, powiadomiono go że Klaudja wróciła, i wzywa go do siebie.
Poszedł, myśląc w duchu:
— Porzucę służbę u tej kobiety, i będę ją śledził z daleka, szukając Berty i Jana-Czwartka.
Pani Dick-Thorn oczekiwała na niego w małym salonie, gdzie stało owo uszkodzone biurko.
— Wyjeżdżałeś dziś rano Laurent? zapytała go.
— Tak pani, musiałem pozałatwiać rachunki z kilkoma dostawcami.
— A inni?
— Sami przyszli, i obliczyłem się z niemi. Oto są rachunki i pokwitowania.
— Połóż je na stole, a weź tę paczkę. Jest to miesięczna twoja zapłata.
— Moja miesięczna zapłata? powtórzył zdziwiony Moulin.
— Tak! — Jestem bardzo zadowolona z twej służby, ale mimo to, rozstać się musimy. Niespodziewane okoliczności zmuszają mnie do opuszczenia Paryża. Odjeżdżam jutro wraz córką do New-Yorku, dokąd mnie powołują interesa familijne. Pozostanę co najmniej przez rok w Ameryce i niemogę nikogo tam z sobą zabierać, jak niemniej pozostawiać tu bez użytecznej mi służby. Dla tego więc oddalam wszystkich.
Zapowiedź tego wyjazdu, zatrwożyła Moulin’a. Spostrzegł w tej mierze powód przestrachu jaki sprawił Klaudyi Jan-Czwartek, i zrozumiał niemożebność powstrzymania tej kobiety od ułożonej przez nią podróży.
Wszystkie plany naraz mu się pogmatwały.
— Bardzo mi się podoba u pani, wyszepnął lecz powód który panią skłania do wyjazdu zapewne ważnym być musi.
— Obliczyłam ile jestem winną mej służbie, odparła Klaudja zwracając na inny przedmiot rozmowę. Proszę im zapłacić. Oto jest potrzebna suma na zaspokojenie, do jakiej dołączam dla każdego z nich, małą gratyfikację. Zatrzymuję tylko moją pokojówkę Elżbietę. Niech wszyscy opuszczą dziś przed wieczorem mój dom.
— Dobrze pani. Czy będę mógł zaraz oddalić się po wypełnieniu polecenia?
— Możesz.
W godzinę potem służba opuszczała swoje dotychczasowe stanowisko. Ireneusz sprowadził dorożkę, umieścił w niej swoje rzeczy, a wsiadając wydał rozkaz woźnicy tak głośno ażeby być słyszanym przez służącego Franciszka.
— Wynajmuję cię na godzinę; zawieść mnie na stacyę drogi żelaznej prowadzącej do Vincennes.
Miał zamiar udać się na Plac Królewski, lecz przyszło mu na myśl że byłoby to z jego strony wielką nieostrożnością, rozgłaszać o tem z czego nieprzyjaciele Berty Leroyer skorzystać by mogli.
Nie należało mu teraz pokazywać się wcale, i bardziej niż kiedykolwiek utrzymać ich w przekonaniu że go niema w Paryżu.
Wkrótce po wyruszeniu, zmienił kierunek swej drogi, i kazał się zawieść na ulicę Notre-dame des Champs, by się upewnić po raz ostatni czy Berta nie powróciła.
Wiemy jaką dostał odpowiedź.
Zrozpaczony, wsiadł do oczekującej na siebie dorożki, i kazał się zawieść do Belle-ville.
Przy rogatce woźnica się zatrzymał.
— W którą stronę Belle-ville udaje się pan? zapytał.
— Na ulicę Rebéral.
Powracał do Jana-Czwartka, lecz i tu też samą znowu otrzymał odpowiedź od odźwiernej. Pomimo to, stukał kilkakrotnie do drzwi, ale bez skutku.
— Ponieważ nie mam zamiaru pozostać nadal w moim lokalu na Placu Królewskim, myślał sobie, trzeba się postarać o jakie nowe mieszkanie, Jeden pokój wystarczy mi na teraz. Poszukam w tych stronach aby mi było dogodniej czatować na Jana-Czwartka.
Jedź wolno, rzekł do woźnicy, i zatrzymaj się przed każdą kartą obwieszczającą mieszkanie.
— To niedaleko ujedziemy panie; kart tutaj nie braknie.
W rzeczy samej, pod 9 numerem przy ulicy Vincent odnalazł pokój na piątem piętrze za skromną zapłatą stu czterdziestu franków rocznie. Zapłacił kwartalnie z góry, i kazał sobie przynieść meble z sąsiedniego sklepu.
Spokojny już teraz że nikt nie odnajdzie jego kryjówki, zapłacił woźnicy, a sam pobiegł za szukaniem Jana-Czwartka.
Znając ustronne zakłady w których zbierali się nędznicy tego rodzaju, rozpoczął na ślepy traf poszukiwania.
Zostawmy go tam, a wróćmy do naszego rzezimieszka.
Wyszedłszy z domu pani Dick-Thorn, Jan-Czwartek zaopatrzony w pugilares zawierający sto tysięcy franków, a w dodatku w sekretnej kieszonce testament księcia Zygmunta i pokwitowanie Corticellego, udał się na przedmieście Halles, aby zjeść cośkolwiek.
Uszedłszy jednak kilkadziesiąt kroków zatrzymał się nagle. Przyszło mu na myśl że z tak dobrze zaopatrzonym pugilaresem nie było bezpiecznie zapuszczać się w tak odludną dzielnicę. Udał się więc na ulicę Rébeval aby schować pieniądze u siebie w domu, a potem dopiero udać się na wędrówkę.


∗             ∗

Jan-Czwartek czując pieniądze w kieszeni, nie umiał nigdy pokonać swoich zachcianek. Nieprzestraszał go żaden wydatek, przed żadnym się nie cofał. Nie dowierzając zatem swojej naturze, wsiadł w przejeżdżającą dorożkę i kazał się zawieść na ulicą Rébeval, gdzie niewidziany przez nikogo wszedł tylnemi drzwiami ażeby ukryć skarb zdobyty.
Tu dopiero siadłszy przy stole przypatrywać się zaczął pugilaresowi.
Nie wątpił on że w jego wnętrznościach kryły się banknoty, lecz nie przypuszczał aby ich ilość była tak znaczną, że stanowić by mogła majątek dla nie jednej rodziny.
Znalazłszy się w obec niespodziewanych skarbów wydał okrzyk radości. Rzeczywistość przeszła jego oczekiwania.
Drżącemi rękoma obliczał paczki banknotów a promieniujące radością oczy o mało mu nie wyskoczyły z pod powiek.
— Sto tysięcy franków! — zawołał nakoniec ochrypłym od wzruszenia głosem; sto tysięcy franków — powtórzył. Skarb ten w całości do mnie należy. Jestem pewien że owa zacna dama z mostu de Neuilly nie pójdzie ze skargą na mnie do prokuratora. Nie myślę także nic dać Ireneuszowi, bo przez jego głupią skrupulatność, omal nie utraciłem całej zdobyczy. Nie pojmuję dla czego stawiał mi przeszkody, skoro nie chciał na to pozwolić, nic nie dostanie. Zresztą jest to zaliczka zaciągnięta na mój osobisty rachunek. Sto tysięcy franków!.. to nie fraszka.
Kobiety nosić mnie będą na rękach!.. Ile to kieliszków dobrego wina wypić za to można!
Na myśl oczekujących go przyjemnościach, biegał jak szalony po pokoju.
— Dość tego! — zawołał po chwili. O bym tylko zmysłów nie postradał z radości. Taka wesołość nie przystoi mojemu wiekowi. Lepiej obmyślmy jaką bezpieczną kryjówkę na moje skarby, bezpieczniejszą od kasy ogniotrwałej.
W tym celu, zaczął chodzić po swojem mieszkaniu, upatrując dogodnego miejsca. To jednak co zakończył, nie odpowiadało jego wymaganiom. Wreszcie na grawerskim warsztacie spostrzegł blaszane pudełko średniej wielkości, stojące tam bez użytku.
Powkładał w nie banknoty, pozostawiwszy sobie tylko trzy tysiące franków na bieżące wydatki, owinął starannie pudełko, i wyszedł z mieszkania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.