<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

— O której godzinie spostrzegłeś pan zniknięcie dorożki? — badał dalej Ireneusz.
— Na kilka minut przed dziesiątą.
— Upłynęło więc półtrzeciej godziny od chwili kradzieży dorożki do odnalezienia jej na przedmieściu Rapée.
— Tak. Ale czy chcesz pan wiedzieć jeszcze jeden, szczegół którego ja niepojmuję?
— Cóż takiego?
— Oto mówił mi jeden z policjantów, że Milord miał uwiązany u szyi worek z obrokiem i najspokojniej spożywał takowy.
— Był to z ich strony tylko zręczny wykręt. Po odstawieniu panny Berty do miejsca przeznaczenia, przyprowadzono widać dorożkę nad brzeg Sekwany, i założono koniowi torbę z obrokiem, ażeby pana omanić, że koń sam ruszył z przed traktjerni.
— Chciano tym sposobem snadź zatrzeć ślad wszelki.
— Tak być musiało, — dodał smutno Edmund.
— I ja tak sądzę; — wtrącił Piotr Loriot. Jakkolwiek niechce mi się wierzyć aby zbrodniarze ryzykowali przejechać cały Paryż dla dostania się nad brzeg rzeki.
— Zapominasz pan, — rzekł Moulin, że można tę samą drogę odbyć po za miastem, od strony Bercy, Vincennes a nawet i Montreuil. Otóż więc jestem pewny że błoto na kołach zdobyli na popsutych drogach do Montrenil.
— Pan więc utrzymujesz, że wywieziono pannę Bertę po za rogatki? — pytał młody doktór.
— Tak; i dla tego pragnąłbym rozpocząć w tamtych stronach poszukiwania, niezależnie od tych, jakie rozpocznie policja znaglona przez pana Loriot.
— Jeśli dorożka przejeżdżała rogatkę, zauważono ją pewnie.
— Bardzo być może; — Piotr odrzekł. — Numer 13 zawsze zwraca na siebie ludzką uwagę.
Ireneusz obchodził w około dorożkę, przypatrując jej się ze wszystkich stron.
— Jeszcze jeden zawód więcej, — zawołał z boleścią. — Numer dorożki widocznie był zaklejony, gdyż ślady klajstru niezmyte dotąd na pudle pozostały.
— A! to łajdaki!... — wykrzyknął Piotr Loriot — obchodzili się z moją trzynastką po macoszemu. Dałbym ja im, gdybym ich tylko pochwycił w me ręce!
— Na nieszczęście dalecy jesteśmy od tego. — rzekł Edmund. — I jakkolwiek panie Moulin nieodmawiam swojej pomocy, lecz słabą mam nadzieję byśmy coś zrobić mogli.
Trzeba jednak brać się do dzieła, na pośpiechu zyskać możemy. Samo przypuszczenie, że biedna Berta daremnie wzywa naszej pomocy, omal że do szaleństwa mnie nie doprowadza. Cóż pan więc obmyśliłeś, panie Ireneuszu?
— Przedewszystkiem niech stryj pański wniesie skargę do policyi.
— Zaraz to uczynię, ale pozwólcież mi przed tem zjeść śniadanie. O głodzie nie wiele co udać się może. Ale... dajcież mi ten guziczek od trzewika.
Moulin podał przedmiot żądany, a Piotr schował go starannie do portmonetki.
— Teraz na mnie kolej, — rzekł były marszałek pani Dick-Thorn, jadę na Berlińską ulicę by powiadomić moją chlebodawczynię, że natychmiast opuszczam jej służbę. Potrzebuję całej swobody umysłu i wiele czasu. Nieomieszkam wszakże pilnować jej zdala, na tem skorzystać tylko możemy.
— Ja zaś — dodał Edmund, — niemógłbym w obecnych okolicznościach pozostać bezczynnym. Będę więc przepatrywał okolice Paryża te, któreś mi pan wskazał. Gdzie i kiedy spotkać się będziemy mogli?
— Co wieczór przyjdę do pana dla wzajemnego porozumienia się i ułożenia nowych planów.
— Pan mieszkasz zawsze na Placu Królewskim?...
— Od dziś się wyprowadzam; wieczorem powiadomię pana gdzie mieszkać będę. Do widzenia zatem dziś wieczorem.
Ireneusz po serdecznem uściśnieniu dłoni, pożegnał stryja i synowca, wskoczył do oczekującej na siebie dorożki, i szybko odjechał.
Piotr Loriot zjadłszy śniadanie u Edmunda, pojechał do pałacu Sprawiedliwości.
Pani Dick-Thorn upadająca od znużenia i wewnętrznego niepokoju, przez całą noc oczu nie zamknęła. Widziadła przeszłości zapełniały jej wyobraźnię, przedstawiając w czarnych kolorach tak błogo przed chwilą wymarzoną przyszłość.
Wstała około dziesiątej rano, a ubrawszy się spieszno kazała przywołać kamerdynera.
Powiedziano jej, że pan Laurent wyszedł za interesami, co jej nie zadziwiło bynajmniej.
W kwadrans później wychodziła z pałacu.
Czytelnicy odgadują zapewne dokąd się udawała? Szła ona do księcia de la Tour-Vandieu, którego posądzała o nasłanie Jana-Czwartka. Tak jak przed laty użył go do morderstwa, myślała, tak go dziś nasłał do kradzieży.
Z wściekłością w sercu, groźbą na ustach, zdążała do swego dawnego kochanka, pragnąc zedrzeć maskę z twarzy Fryderyka Bérard, i zawładnąć nim jak dawniej strasząc publicznym skandalem. Słowem była na wszystko zdecydowaną.
W najętym ekwipażu kazała się zawieść na ulicę Pont-dever.
Nie będąc powiadomionym o mojej wizycie, mówiła sobie, nie zabroni mi wstępu do swojej kryjówki. Nic mnie już zresztą powstrzymać nie zdoła, postawiłam wszystko na jedną kartę.
Wyprzedzimy Klaudję u Jerzego.
Po rozstaniu się z Théferem, zbity moralnie i fizycznie książę, powrócił do swego mieszkania.
Wrażenie dnia tego zarówno silne na Berlińskiej ulicy, jak i przy pożarze, odebrały resztę siły ducha. Daremnie rzucił się na łóżko wzywając snu na znużone powieki.
Nocne wspomnienia sprawiły mu niewysłowione męczarnie, rozpalały krew w żyłach sprowadzając gorączkę.
Miał wciąż przed oczyma ten straszny dramat, zakończony pchnięciem noża i łuną pożaru. Drżał na myśl popełnionego czynu; lecz się pocieszał nadzieją, że dokonana na dziewczynie zbrodnia pozostanie na wieczne czasy pokrytą zgliszczami zawalonych murów.
Ubywał mu więc jeden potężny wróg w osobie zabitej Berty. Druga nieprzyjaciółka niemniej groźna Klaudja, łatwiejsza do zaspokojenia, była w jego mniemaniu już na wpół zjednaną. Ustępował jej część swego majątku, poświęcając nawet jej życzeniom przyszłość przybranego syna.
Jerzy za namową swego złego ducha Théfera, postanowił zerwać małżeństwo Henryka z panną de Lilliers, i nakłonić go do zaślubienia Oliwji.
Jakiegóż jednak miał użyć środka by skłonić dorosłego już młodzieńca do posłuszeństwa sobie?
Obecnie nic jeszcze nie wiedział, licząc na to że przebiegły jego rozum zawsze gotów do wykrętów, i w danym razie nie odmówi mu swojej pomocy.
Obiecał wprawdzie dać nazajutrz w południe stanowczą odpowiedź, tymczasem wszyscy wiedzieli, że przebywa za granicą. Niepodobieństwem więc było prowadzić tak prędko, i bez przygotowania zerwać małżeństwo syna tak gorliwie przed tem przezeń popierane.
Przemyśliwał więc nad wynalezieniem sposobu, który by uspokoił dawną jego kochankę i pozwolił jej czekać cierpliwie na stanowczą decyzję. W tym celu postanowił napisać do niej, woląc lepiej załatwić to listownie, aniżeli się ustnie usprawiedliwiać.
— Wczoraj dałem jej dowód, — mówił sobie, — moich dobrych chęci. Sto tysięcy franków, to nie bagatela. Znając ją dobrze z lat dawnych nie przypuszczam aby w przystępie gniewu chciała udusić kurę niosącą jej złote jaja. Umyśliwszy więc w ten sposób kwestję załatwić, usiadł przy biurku i zaczął pisać z pośpiechem.

Szanowna pani!

„Osoba, z którą się pani wczoraj widziałaś poleciła mi donieść Tobie, że twe życzenia zostaną spełnione, lecz nie tak gwałtownie jak pani sobie tego życzysz.
Stanowcze wystąpienie i brutalne narzucenie swej woli, nie zdołałaby zerwać wiadomego małżeństwa ułożonego od dawna. Potrzeba na to nieco czasu, i wiele sprytu dyplomatycznego. Nie obawiaj się jednak pani niczego, i ufaj osobie która ci to przyrzekła.
Najusilniejszym jej staraniem będzie zadowolnić panią. W tych dniach odbierzesz pani wiadomość jakiej pragniesz, a tymczasem przyjmij zapewnienie szacunku gotowego zawsze na twe usługi

Fryderyka Bérard.

Skończywszy list, Jerzy zasnął uspokojony nad ranem. O godzinie dziewiątej otworzył oczy. Widziadła ubiegłej nocy, jak we mgle rysowały się w jego wyobraźni. Przeczytał list który mu się wydał być bardzo dobrym!
Nagle usłyszał turkot zajeżdżającego powozu.
Spojrzał na zegarek.
Jeszcze niema dziesiątej; — wyszepnął, — zapewne Théfer do mnie przybywa.
Wsunął list w kopertę, zakleił i położył adres:

„Pani Dick-Thorn
we własnym pałacu
Numer 24 ulica Berlińska.

Silne pociągnięcie dzwonka rozległo się w przedpokoju.
— Nie omyliłem się; — pomyślał — to Théfer! Coś niezwykłego stać się musiało skoro tak wcześnie przychodzi.
Zwolna, drżąc cały, zbliżał się aby otworzyć.. Uchyliwszy drzwi, omal nie runął na ziemię.
Przed nim stała Klaudja Varni! a z jej oczu tryskały błyskawice gniewu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.