Dwie sieroty/Tom V/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Otóż to właśnie jeden z tych trzech listów przyniósł roznosiciel na Plac Królewski. Théfer zamierzał przyjąć go, czując że zawiera w sobie ważne dla niego wiadomości.
Idąc do domu przemyśliwał nad zdobyciem tego drogiego dla siebie dokumentu, licząc że się coś dowie z niego, coś o stosunkach Moulin’a, a może nawet i o jego zamiarach.
Wszedłszy do swojej garderoby, spojrzał na wszystkie strony, jak gdyby od rozwieszonych kostjumów i peruk żądał od nich pomocy lub natchnienia.
Nie długo czekał na dobry pomysł. Wysunął z kąta drewnianą pustą paczkę, nakładł w nią niepotrzebnych papierów i starych rupieci, zapakował starannie, obwiązał sznurem i położył na wierzchu adres Ireneusza Moulin. Sam zaś przebrawszy się za posłańca, wyruszył na ulicę.
Jak się domyślamy, zwrócił się na Plac Królewski do Ireneusza Moulin.
Tam zastawszy w domu odźwierną, prosił o pokwitowanie, pozostawiając przesyłkę.
Odźwierna chcąc zadosyć uczynić żądaniu posłańca, wyszła do przyległej stancyjki, a tymczasem Théfer schował z pośpiechem list do kieszeni adresowany do Moulin’a który leżał na stole.
Załatwiwszy jaknajpomyślniej tak wątpliwą dla siebie sprawę, wybiegł co prędzej chcąc dowiedzieć się najrychlej o treści zabranego listu.
Z kilku wierszy napisanych przez Czwartka dowiedział się, że Ireneusz pozostawał w przyjaznych stosunkach z poszukiwanym rzezimieszkiem.
Wiedział już teraz gdzie się zwrócić by szukać go obecnie.
— Nakoniec! — zawołał, — mam nitkę po której dojdę do kłębka. Wypadek posłużył mi lepiej niż cała rutyna policjancka. Mam teraz już Jana-Czwartka, więcej mi do szczęścia niepotrzeba. Zna on Ireneusza, to rzecz jasna, ale kto wie czy porozumieli się z sobą co do wspólnej tajemnicy?...
Ireneusz od miesiąca wyjechał z Paryża, nie wie więc zatem o zajściu u pani Dick-Thorn. Jan-Czwartek znów nie wie o tem, że niema tu Ireneusza. Wszystko więc idzie dobrze. Chciałbym jednak wiedzieć gdzie się z sobą poznali?
Zadumał chwilę a potem mówił dalej:
— Kto wie, czy ich znajomość nie datuje się od chwili uwięzienia Moulin’a? Jeżeli tak, wszystko mam wytłumaczone.
Za kilka dni Jan-Czwartek pozbawionym zostanie swoich papierów. Muszę dziś wieczór pobiegnąć zawiadomić o wszystkiem księcia Jerzego.
Następnego dnia około jedenastej pospieszył do prefektury ze swoim dziennym raportem.
Zastał tam ruch i gwar nadzwyczajny. Wszyscy byli pomieszani i strwożeni. Mówiono o zniknięciu Plantada.
Sędzia śledczy już od godziny konferował z naczelnikiem bezpieczeństwa, który nie odebrawszy w wilją dnia tego raportu od Plantada, przypuszczał że ów przebiegły agent ukrył się gdzieś dla lepszego śledzenia.
Po upływie dwóch dni zaniepokojony naczelnik posłał do jego mieszkania.
Tam powiedziano mu, że inspektora od dwóch dni nie widziano.
To niespodziewane zniknięcie nie dało się niczem wytłumaczyć, ponieważ nie wolno było agentom opuszczać Paryża, nawet i w sprawie urzędowej bez poprzedniego zawiadomienia prefektury. Nie można więc było przypuszczać że Plantade tak dobrze znający przepisy, zaniedbał je lub lekceważył.
Wysłano natychmiast agentów do Bagnolet dla dowiedzenia się czy był tam inspektor i kiedy mianowicie go widziano po raz ostatni.
Komisarz policji dostarczył w tej mierze najświeższych wiadomości, oznajmując, że inspektor był u niego w wilją, dnia tego i że wyszedł od niego o godzinie ósmej wieczorem.
Niespokojność zamieniła się teraz w przerażenie.
Miałżeby Plantada dotknąć cios zabójczy z ręki poszukiwanych przez niego zbrodniarzy?
Zdarzało się to nieraz, kto wie zatem, czy nieszczęśliwa gwiazda nie zaświeciła nad głową agenta?
— Trzeba się zabrać energicznie do tej sprawy, — rzekł zaniepokojony naczelnik bezpieczeństwa do sędziego śledczego. — Zniknięcie Plantada pozostaje w związku ze sprawą dorożki Nr. 13.
— I ja tak sądzę, — odparł sędzia, ale niewiem jakiego przeznaczyć panu agenta do tego zawikłanego śledztwa. Niemamy obecnie tak uzdolnionego człowieka.
Naczelnik zadumał przez chwilę.
— Ja sam poprowadzę to śledztwo — wyrzekł stanowczo. — Wszędzie pójdę gdzie tylko pojawiał się Plantade, wszędzie go szukać będę. Liczę że mi i pan w tem względzie dopomożesz.
— Jestem gotów na każde wezwanie pana naczelnika; odparł sędzia. Czy weźmiemy z sobą agentów?
— Niepotrzeba. Sami lepiej szukać będziemy. Za chwilę przyślę po pana.
Thefer przechodził tymczasem z jednej grupy do drugiej, podsłuchując co mówią o zniknięciu Plantada. Początkowo, silne na nim robiła wrażenie każda wzmianka o nieszczęśliwym, powoli jednak z tem się oswoił.
Po upływie kwadransu, pojawił się na sali naczelnik publicznego bezpieczeństwa. Wszyscy go powitali głębokim ukłonem. Niebawem spostrzegł Théfera.
— Bardzo rad jestem, że pana tu spotykam, — rzekł do niego. Chodź pan ze mną.
Théfer pośpieszył za nim mocno zaniepokojony.
— Znasz pan zdaje mi się Bagnolet? panie Théfer, — zapytał sędzia śledczy wszedłszy do gabinetu naczelnika. Możesz więc nam być użytecznym w sprawie jaką przedsiębierzemy. Nie wiem bo czy pan o tem słyszałeś, że pański następca Plantade, został prawdopodobnie zamordowany?
— Zamordowany!... — wykrzyknął Théfer z dobrze udanym przerażeniem.
— Tak, zamordowany!... — dodał naczelnik. — Choćby nam przyszło świat cały przewrócić, musimy odnaleść tego albo tych, którzy się dopuścili takiej zbrodni!
— A kogóż pan naczelnik posądza? — zapytał Théfer.
— Ludzi którzy zabrali dorożkę Piotrowi Loriot, lub tych którzy rabunkiem kierowali.
— Odnajdziemy ich — szepnął były inspektor ukrywając obawę. — Gdzież się naprzód zwrócimy?
— Do Bagnolet.
Théfer zbladł jak marmur. Zmiana ta jednak w jego twarzy przeminęła szybko jak błyskawica niedostrzeżona przez nikogo.
Na dole oczekiwał powóz naczelnika. Rącze konie uniosły wszystkich trzech kłusem.
— Przedewszystkiem zwrócimy się do komisarza, — rzekł naczelnik.
Z tej strony Théfer nie obawiał się niebezpieczeństwa, nie znał komisarza, a komisarz jego. Pocieszał się obok tego myślą, że Berta śmiertelnie raniona przez księcia ujść nie mogła z pożaru.
Ztąd też w rzeczy samej nie zabłysł żaden promyk światła naczelnikowi.
Udano się do pana Servana, lecz i tam nie lepiej się powiodło.
Zwrócili się do szpitala św. Antoniego. Tam zrobiono im wyciąg z księgi:
Dziewczyna znaleziona w Bagnolet nazywała się Elżbieta Duchemin i mieszkała w Passy. Wypadek przypisywano jej ciekawości. Jej kuzyn Piotr Duchemin, zabrał ją w przededniu do siebie. Wszystko to niedoprowadziło do żadnego rezultatu.
Niezadowolony naczelnik wrócił do Paryża.
Théfer uszczęśliwiony, w duchu powtarzał:
— Szukajcie moi kochani, szukajcie!... Jestem pewien że nic nie znajdziecie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.