Dwie sieroty/Tom VI/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Siadajcie, — odrzekł Piotr. — Milord dla takiej sprawy wytęży wszystkie swe siły.
Po upływie kwadransa stanęli na bulwarze przed restauracją w chwili gdy Mignolet zażądał wina dla pokrzepienia sił.
— Otóż i Jan-Czwartek powraca, — zawołał jeden z biesiadników.
— Przyspieszone kroki dały się słyszeć na schodach i Ireneusz Moulin w towarzystwie doktora wbiegł do sali.
Na widok nieznajomych głęboka cisza zapanowała.
— Panowie, — zapytał Moulin, — czy jest tu pomiędzy wami Jan-Czwartek?
— W tej chwili go niema, — odparł Mignolet. Pojechał na schadzkę, którą mu oznaczono w Belleville.
— Na schadzkę... o północy? — zawołał Ireneusz. — Ależ to nie niepodobna!
— Niepodobne, a jednak prawdziwe. Jego przyjaciel Ireneusz Moulin wezwał go tam.
— Ależ to ja jestem Ireneusz Moulin, a ja go nie wzywałem.
— Ha! ha! — zaśmieli chórem, — on go niewzywał, a list jego dotąd jest u nas.
— Mój list? — pytał mechanik zdziwiony.
— Tak, pański list, — odparł jeden z biesiadników podając mu papier znaleziony na podłodze.
Ireneusz spojrzawszy na pismo krzyknął przerażony.
— Co się stało? — zapytali wszyscy.
— Wielkie nieszczęście! W tej chwili może już Jan-Czwartek nie żyje. Użyto podstępnie mojego nazwiska aby go w ciągnąć w zasadzkę. Spieszmy panie Edmundzie — rzekł do doktora, — może jeszcze na czas przybyć zdołamy. I wybiegli z restauracji.
— Jakże? — zapytał Piotr Loriot, — czyście go znaleźli?
— Ach! nie, niestety, i kto wie czy go zastaniemy przy życiu.
— Do djabła! — zawołał woźnica.
— Co prędzej zawieź nas stryju do Belleville, na ulicę Rébeval.
— Ulica Rébeval? — powtórzył Piotr. — Przed paroma godzinami zawoziłem tam jakiegoś pana, który tu był przyjechawszy z Hawru.
— To on! to Jan-Czwartek. W drogę co koń wyskoczy.
— Gdybym był wiedział, — pomyślał Loriot — byłbym im przyszedł z pomocą, ale o niczem nie wiedziałem.
∗
∗ ∗ |
Théfer po wyjściu Jana z restauracji, podążył spiesznie do oczekującej na siebie dorożki i kazał się zawieść na ulicę Rébeval.
W pół godziny stanął na miejscu, to jest pod murem, gdzie miał się spotkać z Jerzym de la Tour-Vandieu, po dokonanej zbrodni.
Oddalony turkot dorożki dobiegł do jego uszu.
— To on! — pomyślał zbrodniarz. Chwila stanowcza się zbliża.
Nie mylił się, był to w rzeczy samej Jan-Czwartek.
— Która godzinna? — zapytał woźnicy wysiadając.
— Trzy kwadranse na pierwszą, — odparł tenże.
— Nie spóźniłem się więc. Roztworzył drzwi i wszedł do swego mieszkania.
Jerzy wypełniając polecenie Théfera nie opuszczał sypialni Czwartka. Oczekiwał w ciemności na przybycie wroga.
Jedna myśl tylko zajmowała go teraz. Za jaką bądź cenę pragnął odzyskać spokój, skończyć z tem życiem pełnym trwogi, jakie rozpoczęło się dla niego w dniu spotkania Ireneusza na cmentarzu Montparnasse.
Śmierć Jana-Czwartka wróci mu spokój. Drżącą też ręką ściskał sztylet którym miał cios zadać.
To nowe zabójstwo przerażało go zrazu. Przez kilka minut rozważał jak postąpić mu trzeba. Zimny rozsądek, poparł dziką wolę.
Usłyszawszy nadjeżdżającą dorożkę, skrył się na wskazane przez Théfera miejsce, z mocnym postanowieniem dokonania czynu.
Klucz obrócił się w zamku. Jan-CZwartek wszedł do pokoju.
Głęboka ciemność panowała w mieszkaniu. Jan zamknąwszy drzwi za sobą, postępował zwolna, z wyciągniętemi naprzód rękoma.
Idąc, potrącił o stół.
— Nic nie poradzę tu bez światła, — rzekł do siebie. Trzeba rozniecić zapałkę. I wyjąwszy zapalniczkę z kieszeni, zapalił stojącą na stole świecę.
W tej chwili Czwartek zwrócony był tyłem do Jerzego de la Tour-Vandieu. Trzy kroki zaledwie ich oddzielały od siebie. Wystarczyło wyciągnąć rękę ażeby zadać cios śmiertelny. Przypomniał jednak zastrzeżenie Théfera.
Dla zmylenia poszukiwań policji, należało tak uderzyć aby uczynić przypuszczalnem samobójstwo.