<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Thefer przeszedł na drugą stronę ulicy i oczekiwał na rezultat swojego listu.
Kadryl się kończył gdy właściciel restauracji podał go Czwartkowi.
List zawierał te słowa:
„Kochany kolego! — Niemogąc stawić się dzisiaj na twoje zaproszenie z powodów jakie ci później wyjaśnię! muszę się jednak w dniu dzisiejszym widzieć z tobą koniecznie. Idzie tu o wiadomą ci sprawę. Mam ci powiedzieć bardzo ważne rzeczy. Opóźnienie zgubić nas może. O godzinie pierwszej w nocy będę na ciebie oczekiwał w Belleville. Gdybyś się spóźnił, wszystko stracone. Ireneusz Moulin. Jan przeczytawszy stanął jak wryty.
— Stracone! — zawołał, — co to ma znaczyć? Ireneusz potrzebuje się widzieć ze mną, iść więc potrzeba. Która godzina? — zapytał towarzyszów.
— Dziesięć minut po dwunastej, — odparł restaurator.
— Poślij pan natychmiast po dorożkę. A gdzież moje ubranie? — dodał, spostrzegłszy nieład w swej toalecie.
Usłużny Mignolet pobiegł do drugiego pokoju, a przyniósłszy tużurek, dopomógł ubrać się Janowi.
— Moi przyjaciele, — rzekł on zwracając się do towarzyszów, — muszę was na chwilę pożegnać. Schadzka z ładną kobietą, powołuje mnie do domu, Tańczcie, pijcie, bawcie się, wszystko jest zapłacone. Za dwie godziny będę z powrotem. Sądzę, że ten czas prędko wam przejdzie. Bywajcie zdrowi... do widzenia.
Z temi słowy wybiegł na ulicę chwiejącym się krokiem. Mignolet zniknął w chwilę po nim. Niepotrzebujemy mówić że urzeczywistnił on swoje marzenia. Niosąc ubranie Jana wyciągnął mu z kieszeni pugilares i wraz z nim wybiegł z restauracji, aby w bezpiecznem miejscu ukryć swą zdobycz.
Wsiadłszy w pierwszą spotkaną dorożkę, a wyjąwszy znajdujące się w nim pieniądze, wyrzucił go przez okno dorożki na ulicę, potem udał się pod „Czarną gałkę“.
— Zkąd wracasz? — pytali go wszyscy.
— Z sali tańca, — odrzekł.
— Miałem tam naznaczoną schadzkę z ładną dziewczyną. Tańczyłem zaciekle. Jestem zmęczony. Dajcie mi się czego napić.
Podczas gdy się to działo w restauracji, inna niemniej ważna scena odgrywała się na Uniwersyteckiej ulicy, w pawilonie księcia de la Tour-Vandieu.
Dziewiątą wskazywał zegar ścienny.
Edmund Loriot z Ireneuszem siedzieli przy łóżku chorej, która z każdą chwilą wracała do sił i zdrowia.
— Jeśli się pani czujesz lepiej, — rzekł Edmund, — to może zechciałabyś nam opowiedzieć wszystko coś przecierpiała. Bardzo nam potrzebne te wiadomości do dalszego prowadzenia śledztwa w tej sprawie:
— Najchętniej! — odparło dziewczę, — opowiem wam wszystko, a przekonacie się, jak daleko zajść może nikczemność ludzka.
I w krótkich słowach przedstawiła co zaszło na płaskowzgórzu Capsulerie.
Edmund Loriot zerwał się, niemogąc zapanować nad swoim wzruszeniem.
— Ha! jeśli kiedy to teraz, — zawołał, — wykryjemy morderców doktora z Brunoy i oczyścimy pamięć nieszczęśliwego męczennika Pawła Leroyer, ściętego za cudzą, zbrodnię Usłyszawszy to Berta zadrżała.
— Zkąd pan wiesz o tem? — zapytała kryjąc twarz w dłoniach, kto ci wyjawił tę straszną tajemnicę?
— Jedynie tylko przypadek. Przysięgam że nie śledziłem twych kroków. Przed kilkoma dniami dostałem w rocznikach sądowych, opis zbrodni na moście Neuilly. Z niego to domyśliłem się, że matka pani zmieniła nazwisko by ukryć niezasłużoną hańbę. Domyśliłem się, że jesteś córką tego nieszczęśliwego człowieka i wtedy dopiero poznałem całą z mej strony względem ciebie winę. Błagam cię Berto, przebaczyszże mi teraz?
— Z całego serca! — odparło dziewczę podając mu rękę. — Ale powiedz mi pan, czy wierzysz w niewinność mojego ojca?
— Najzupełniej! i to nie ja jeden tylko mój zacny przyjaciel, znany zaszczytnie adwokat, jest tegoż samego zdania. Ofiarował się poprowadzić tę sprawę, gdyby wypadła tego potrzeba.
— Daj Boże byśmy jak najprędzej mogli udać się do niego! — westchnęła panna Leroyer.
— A teraz opowiedzcie mi coście przez ten czas porabiali?
Ireneusz opowiedział o zajściu na balu u pani Dick-Thorn i o zniknięciu Jana Czwartka.
— A czy pan byłeś w moim mieszkaniu? — zapytała Berta.
— Byłem i poleciłem odźwiernej by na zapytania ciekawych odpowiadała, że pani wyjechałaś na wieś.
— To dobrze, ale mnie niepokoi, że pan nie zabrałeś z tamtąd swoich pieniędzy. To, co nastąpiło na Królewskim placu, może się powtórzyć i u mnie.
— Nie przyszło mi to na myśl, — odparł Moulin.
— To źle. Natychmiast załatwić to trzeba. Przy tej sposobności, przywieź mi pan trochę bielizny i ubrania.
— Dobrze, jadę natychmiast. Za godzinę powrócę.
— Będę oczekiwał tu na pana, — rzekł Edmund.
Moulin wyszedł z pawilonu i około jedenastej przed północą stanął na ulicy Notre-dame des Champs, Odźwierna już się udawała na spoczynek. Gaz na schodach był pogaszony.
— A to pan... panie Ireneusz, — zawołała uradowana. — Cóż się dzieje z naszą panienką?
— Zdrowa jest. Bawi się na wsi dobrze.
— A jak prędko do nas powróci?
— Za dwa tygodnie. Przyjechałem po bieliznę i suknie dla niej. Jutro rano odjeżdżam.
— To może pan zabierzesz list który tu do niej przysłano z Hawru?
— Daj mi go pani.
Schował list do kieszeni a załatwiwszy się w mieszkaniu Berty, wracał z pośpiechem do niej.
— Oto masz, — rzekł — wszystko czego żądałaś. Wspólny nasz kapitał oddam na przechowanie doktorowi, tam będzie mu najbezpieczniej. A obok tego masz i list jakiś z Hawru.
— Z Hawru... od kogo?
— Przeczytaj, a dowiesz się.
Berta rozerwała spieszno kopertę, a spojrzawszy na podpis wykrzyknęła radośnie:
— Od Jana Czwartku!... od Jana... Oczekuje on na ciebie panie Ireueuszu dziś o szóstej w restauracji pod „Czarną gałką“ na bulwarze Rochechonart.
— Czy podobna?
— Czytaj pan.
Ireneusz pochwycił dane sobie pismo.
— Jan Czwartek w Paryżu!... — zawołał, — i chce widzieć się ze mną. Bóg wreszcie ulitował się nad nami. Doktorze nie traćmy ani chwili. Może go jeszcze zastaniemy w restauracji, a gdyby nie, to pojadę do niego do Belleville. Muszę dziś jeszcze mieć papiery które zabrał pani Dick-Thorn.
— Spieszcie, — odrzekła Berta, — ja za was modlić się będę.
Obaj z pośpiechem wyszli z pawilonu.
Na rogu Uniwersyteckiej ulicy spostrzegli toczącą się zwolna dorożkę.
— Hej! czy jesteś wolny? — zapytał Ireneusz.
— Wolny, — odparł znany mu głos.
— Zabiorę panów, ale wyprzedzam, że jechać prędko nie mogę. Mój koń zmęczony. Wracam do domu.
— Mój stryj! — zawołał Edmund.
— Pan Loriot!
— To ty! — rzekł zdziwiony woźnica. — A to spotkanie! Cóż u was nowego?
— Jest nowego wiele, ale to na później. Obecnie potrzebujemy byś z narażeniem Milorda zawiózł nas jaknajprędzej do restauracji pod „Czarną gałkę“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.