Dzieła Juliusza Słowackiego tom I (1894)/Od wydawcy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Biegeleisen
Tytuł Od wydawcy
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego. Tom I
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Piller i spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Od wydawcy.

Zapoznany za życia, po śmierci przeceniony, zajmuje dziś Juliusz Słowacki pierwsze po Mickiewiczu miejsce.
Ale kiedy dzieła Adama stoją niby granitowy pomnik poezyi polskiej, to utwory Juliusza sprawiają wrażenie łuku tęczowego, zawieszonego nad wodospadem. Autor „Pana Tadeusza“ skupiał to, co rozbite i rozlane w złoty natchnienia pierścień, kiedy twórca „W Szwajcaryi“ rozpływał się i mienił niby gra obłoków w promieniach słonecznych.
Pieśń Juliusza, jak wyrzucona w powietrze raca, iskrząca, niewstrzymana w pędzie, porywa, zadziwia, ale prędko gaśnie — wyjątkowo tylko płonie jasnem i spokojnem światłem Adama.
Skrzydła wyobraźni Juliusza, blaskiem wschodu złocone i barwione południa lazurem, pławiły się chętnie pod obcem niebem, bardziej rodzima fantazya Mickiewicza nie odlatywała nigdy ziemi ojczystej, skąd i na obczyźnie czerpała wszystkie soki żywotne. Bogactwo ruchliwej, ognistej fantazyi wynosi Słowackiego wysoko po nad poziom współczesnych mu poetów, przepychem obrazów przewyższa nawet Mickiewicza — brak mu wszakże jego równowagi i harmonii.
Syn wychowańca szkoły krzemienieckiej, (która w dziejach naszej oświaty zapisała się jako szkoła rozsadnicza wolnomyślności) i szlachetnej ale trochę czułostkowej matki, pozostał Słowacki na zawsze marzycielem, w rozdźwięku między ideałem a rzeczywistością, w rozterce między głową a sercem.
Miał przytem w sobie coś z natury bluszczu, owijającego się około dębów, jakimi byli dla niego w młodości Byron — Szekspir i Dante w okresie dojrzałości, na schyłku Kalderon a przez całe życie — geniusz opiekuńczy matki. Dusza jego podobna była do rozkołysanego morza, którego przezrocze odbija na chwilę, acz w falistych liniach, każdą gwiazdkę wysuwającą się z horyzontu. Życie, oderwane od rzeczywistości, podsycało tę wrażliwość, tak że ten niedościgniony mistrz słowa, posiadający na swej palecie takie zasoby kolorystyki, zapożyczał się u obcych na opędzenie najniezbędniejszych potrzeb. Snać w skarbnicy idealisty były brylanty, ale brakowało monety zdawkowej, powszechny kurs mającej.
Twórczość poetycka J. Słowackiego, oddzielona niby dwoma słupami granicznymi: powstaniem listopadowem (1830) i rewolucyą lutową (1848), wystrzeliła na schyłku trzeciego dziesiątka najpiękniejszym kwiatem.
Latawiec po nieprzejrzanych szlakach wyobraźni, pnący się w wysokość samotnych szczytów alpejskich, bo tylko z tej wysokości mógł dostrzec sinych krańców ojczyzny — wędrowiec po dzikich ścieżkach wygnania, nie zaznał szczęścia rodzinnego, nie spoczął w cieniu domowym, który po nieszczęśliwej w świat wycieczce użycza czasem skromnego przytułku, ochłody i sił pokrzepienia.
Pojony goryczą i piołunami, które rozlewały się po wszystkich kartach jego twórczości, nie poddawał się cierpieniu, ale uzbrojony w dumę, piekielne wyzywał potęgi do walki ze złem i gryzł je własnem sercem. Jak wielki duch zniszczenia przeszedł po szerokich łanach literatury z hasłem „kocham lud więcej niż umarłych kości“... Zaszczepiając jad ironii, przez Eumenidowe rózgi przepędzał głupotę i zdzierał tradycyjne szaty z tych, co w starych trumien popiele spoczywali snem na wawrzynach.
Owoce jego posiewu zeszły w piorunujących skargach Jeremiego, odrodziły się w skrach brylantowych liry Asnyka, i do dziś są pokarmem duchowym najmłodszej dziatwy Apollina. Bo też jakiś duch młodzieńczy, wiośniany wieje z jego pieśni. Młodzież polska, ta „zwrócona ku słońcu źrenica narodu“, znajduje w niej odbicie wieku marzeń i burz, górnych polotów i dążeń zapalnych; całe pokolenie nerwowych upaja się jak haszyszem poezyą, co łechce i szarpie, głaszcze i targa zarazem.
Pochodowi sławy Juliusza nie dotrzymują tylko kroku mętne koleje wydawnictwa jego dzieł. Za życia nie doczekał się ich wydania zbiorowego, ani powtórzenia, choćby jednego arcydzieła, w drugiej edycyi, Pod koniec odstąpił całe paki niezbroszurowanych egzemplarzy księgarzowi lwowskiemu za bezcen.
A kiedy potem koło sławy obróciło się, tak, że publiczność wyrywała sobie z rąk jego pisma, a powstańcy nosili je w „tornistrach“ — dzierżył je samowładnie w swoich szponach obcy spekulant, tuczący się krwią polskiej literatury.
Jedyna jaśniejsza smuga światła pada na te brudy wydawnicze: jest to staranne i bezinteresownie przez Ant. Małeckiego podjęte (w r. 1866) wydawnictwo pism pośmiertnych Juliusza, z zastrzeżeniem praw własności na rzecz stypendyum im. Słowackiego. Małecki postawił mu też swem znakomitem dziełem spiżowy pomnik — artystycznie wykończony w nieocenionych studyach Stanisława Tarnowskiego.
W ostatnim lat dziesiątku namnożyło się na rynku literackim dużo tanich wydań. Uprzystępniły one wprawdzie korzystanie z zapasów duchowych szerszym i mniej zamożnym warstwom czytelników, spaczyły jednak myśl poety, skoszlawiły jego kształty do tego stopnia, że czasem pod łachmanami kopciuszka ledwie domyślisz się książęcego pochodzenia dziecka jego ducha.
Staraniem więc naszem było podać czytelnikom dzieła Juliusza w brzmieniu autentycznem, w nieskalanej czystości, tak jak wyszły spod pióra mistrza. A że ostatnią rękę przykładał do nich przed oddaniem do druku, a nieraz dopiero podczas korekty, której sam dozorował, należało przedewszystkiem sięgnąć do tych źródeł t. j. do pierwszych i jedynych wydań, wyszłych pod okiem samego poety. Dzięki naszym instytucyom naukowym: bibliotekom uniwersytetu lwowskiego i krakowskiego, muzeum Rapperswylskiemu, ks. Czartoryskich, zakładowi im. Ossolińskich, i t. p. miałem wszystkie pierwsze edycye dzieł, wierszy, broszur i artykułów Słowackiego, pomieszczonych w czasopismach — i na nich to głównie oparte jest niniejsze wydanie. Życzliwości dla mnie rodziny J. Słowackiego, czcigodnego profesora Ant. Małeckiego, Ant. hr. Wodzickiego, Z. Wasilewskiego, mecenasa L. Méyeta i kilku innych, zawdzięczam możność zużytkowania niezwykle bogatej spuścizny rękopiśmiennej po Juliuszu. Dość tu będzie nadmienić, że miałem do użytku oprócz pamiętników poety, w części tylko drukowanych, całą jego korespondencyę w oryginale, kiedy nawet Ant. Małecki posługiwać się musiał tylko odpisami, niejednokrotnie bardzo niedokładnymi.
Starałem się zebrać skrzętnie po nieprzebytych gąszczach literatury wszystko, co się odnosiło do Słowackiego: od współczesnych świstków począwszy a skończywszy na najświeższych studyach literackich — obacz Bibliografię przy końcu tomu V. str. 375. i n. — i na tej szerokiej podstawie przystąpiłem do wydania dzieł ulubionego poety.
Złożyłem w tę pracę cały swój — szczupły zresztą — zasób sił umysłowych, moralnych i fizycznych...
Owoc tych usiłowań i dróg, jakiemi poszedłem, leży złożony w objaśnieniach, zawartych w V. i VI. tomie niniejszego wydawnictwa. Tutaj nadmieniając, że dźwigałem sam ciężar trzech korekt sześciu tomów, wytłómaczę się tylko ogólnikowo z układu i zasad pisowni, jakich przestrzegałem, odsyłając po bliższe szczegóły do V. tomu, na str. 478-484.
Niniejsze wydanie obejmuje wszystkie poezye i wszelkie utwory prozą Słowackiego, ogłoszone za jego życia, bądź osobno, bądź w pismach czasowych, od najrańszej młodości aż do samej niemal śmierci — Podaję je w własnej autora pisowni a nawet w właściwej mu interpunkcyi, których nie tylko nie zacierałem, ale owszem uwydatnić się staram o ile możności najwierniej.
W formach językowych, w wymowie, osłoniętych niejednokrotnie pisownią, zdradzających pochodzenie i wpływy otoczenia, w samem przecinkowaniu (w nadużyciu np. znaku zapytania w okresie Byronowskim a domyślników w epoce mistycyzmu) leży potężny kawał osobowości poety. W objaśnieniach zastosowałem się do przyjętej powszechnie pisowni.
Układ pism Słowackiego jest ściśle chronologiczny i ma na celu w całej pełni uwidocznić rozwój twórczości poety, dotychczas krępowany u nas scholastycznemi jeszcze pojęciami gatunków poetyckich, podziału na poezye i prozę i. t. p.
Tom pierwszy obejmuje utwory z lat młodzieńczych Juliusza (1829 — 33) nacechowane goryczą i Byronowskim na świat poglądem. Pieśni rewolucyjne (jak Bogurodzica, Kulik i t. p.) które, rzucone w sam ogień walki, pierwsze rozniosły sławę młodego poety, musiały naturalnie ustąpić miejsca wcześniejszym, choć później ogłoszonym, utworom z okresu przedrewolucyjnego (jak n. p. Mindowe , Mnich, Jan Bielecki, Marya Stuart, Arab). Ale że tak te, jak tamte uległy, przed oddaniem do druku (w Paryżu 1832), pewnym zmianom w ostatniej redakcyi, nie dał się więc zatrzymać podział na utwory przed i porewolucyjne, czyli na pisane w kraju i zagranicą, tem bardziej, że niektóre n. p. Żmija ciągną się przez oba te okresy. Przestrzegając następstwa czasu, trzeba było oddzielić np. wiersz Do M. Skibickiego, od Minicha i Araba, które mu poświęcił, i umieścić między wierszami powstałymi na emigracyi, jak Paryż i Duma o Wacławie Rzewuskim.
Właściwie nie Lambro ale Godzina myśli miałaby zamykać tom pierwszy dzieł Słowackiego. Ze względu jednak na przedmowę i ostatnie poprawki powieści greckiej, dokonane dopiero w kwietniu 1833 r., znajdzie niniejszy porządek pewne usprawiedliwienie.
Od tego ostatniego utworu począwszy, po przez cały drugi i najważniejszy okres działalności literackiej Juliusza (1833—1842), krzyżuje porządek chronologiczny głównie okoliczność, że utwory Słowackiego nie powstają jeden po drugim, ale współcześnie. Nie skończywszy jednego, zaczyna inny, wcześniejszy przerabia później a cały ten proces twórczości od pierwszego pomysłu aż do przyłożenia ostatniej ręki w druku, tak jest jeszcze ciemny, odnośnie do utworów właśnie z tej najdojrzalszej doby jego życia, że nie podobna było, mimo analitycznych badań, podjętych umyślnie w tym kierunku, dojść do zadowalniających wyników. I tutaj właśnie oddalam się od ustalonej przez A. Małeckiego chronologii.
Kordjan, jak wiadomo, stojący na pograniczu produkcyi z okresu Byronowskiego a dziełami najwyższego rozkwitu, otwiera szereg kreacyj, któremi manifestuje Słowacki łączność z narodowym charakterem naszej poezyi.
Mazepę i Balladynę, zaczęte jeszcze 1834, wykończone dopiero w cztery czy może w pięć lat później, należałoby właściwie umieścić po erotykach: Przekleństwo, Ostatnie wspomnienie i Sumienie, powstałych jeszcze w tym czasie (1835), kiedy miłość zazdrosnej panny Eglantyny Patteg stawała w drodze rodzącemu się w duszy poety uczuciu do młodziutkiej Maryi Wodzińskiej.
Najpiękniejsze wiersze liryczne: Grób Agamemnona i Smutno mi Boże, razem z ciężkim Listem do A. Holyńskiego, są już plonem wrażeń z podróży na wschód, której poetycka korona Juliusza zawdzięcza najpiękniejsze klejnoty.
Pierwszy pomysł Anhellego należy może jeszcze do owych błogich chwil w zacisznem gniazdku szwajcarskiem spędzonych, kilka pieśni w tercynach i pierwszy rzut tej kompozyi p. n. „Posielenie“ powstały na górze Libanu, w klasztorze „Spokój umarłym“, cały jednak utwor wykończonym został dopiero w Florencyi (1837) jak tego dowodzi list Juliusza do matki z dnia 3 października 1837. Radząc tu o wyprawie dla swego benjaminka, dodaje z miłością ojcowską: „ty go, droga, pokochasz, bo zupełnie inny jak przeszłe (pisany prozą) i już mi pięknie rośnie i płacze, i ma jakieś rysy bardziej regularne i — jak mi się zdaje — piękne i szlachetne“.
Do tej najdojrzalszej epoki florenckiej, a nie do wcześniejszej, zaliczyć wypada i Trzy poemata, których czas powstania przysłonięty jeszcze mgłą tajemniczości. Jeżeliby mi jednak sądzić tu było wolno, to uważałbym poemat W Szwajcaryi za odległe tylko echo wspomnień z wycieczki odbytej w towarzystwie panny Wodzińskiej, późniejszej kochanki Szopena, zaprzeczającej dziś ze swej strony miłość i wpływ na ten cudowny utwor, który samem wykończeniem formy świadczy, że dojrzał pod włoskiem niebem. Ojciec zadżumionych, bliższy kwarantanny odbytej (około wigilii Bożego Narodz. 1836 r.) w miasteczku syryjskiem El-Arish, ale odtwarzany w wspomnieniu, prawdopodobnie podczas drugiej kwarantanny, w porcie Liworno (w czerwcu 1837), należy także do tej najświetniejszej doby twórczości. Trzeci z kolei poemat: Wacław, niedorównywający dwom poprzednim arcydziełom literatury, ani pomysłem, ani wykonaniem, będzie może znacznie od nich wcześniejszy, jak to zdaje się wskazywać przedmowa.
Jeżelibyśmy rozwój twórczości poety zarysowali w kształcie piramidy, to wstępując po płaszczyźnie pochyłej do góry (od Huga do Anhellego.) stanęlibyśmy z poematami: W Szwajcaryi i Ojciec zadżumionych na samym szczycie piramidy.
Od Poematu Piasta Dantyszka, opiewającego dzieje męczeństwa narodu polskiego, zstępujemy z tych wyżyn powoli, po nieznacznej pochyłości w dół.
Rozpoczyna się teraz walka z spółczesną krytyką, głupią i dziwnie wobec Słowackiego uprzedzoną kilkoma słowy odpowiedzi w Młodej Polsce (z 30 marca 1839). ciągnie się przez cały artykuł o Nocy Letniej Z. Krasińskiego w Trzecim Maju (z 29 kwietnia 1841) a kończy się wezwaniem największego przeciwnika (Adama) w Beniowskim, (na wiosnę 1841) gdzie w Donżuanowskich oktawach po raz ostatni zajaśniał geniusz Słowackiego.
Do tej końcowej doby świetności należy prócz drobniejszych utworów, jak naśladowana z Pamiątek Soplicy Peregrynacya Ks. Radziwiłła, ogłoszona 13 kwietnia 1840 w Tygodniku literackim Woykowskiego, prześliczny wiersz Na sprowadzenie prochów Napoleona I. do Paryża, pisany 1 czerwca 1840 (spółcześnie ogłoszony w Młodej Polsce) i czarujący dramat fantastyczny Lilla Weneda, który zapowiada zapadający już niebawem mrok mistycyzmu.
Przełom ten, zabójczy dla rozwoju twórczości poety, zaznacza dobitnie wiersz Tak mi Boże dopomóż, napisany 13 lipca 1842 (ogłoszony w Dzienniku narodowy z 30 lipca t. r.) a zaciągnięty tu po raz pierwszy do budżetu zbiorowych wydań Jul. Słowackiego. Nim rozpoczyna się czwarty tom dzieł Jul. Słowackiego. Obejmuje on pisma mistyczne, na schyłku życia i już prawie w gorączce tworzone, na wskróś przesiąkłe doktryną spirytyzmu, a podane w cudacznej formie, w części zapożyczonej u Kalderona, którego tragedyę Ks. Niezłomny w owym czasie przekładał. Po Ks. Marku i Śnie srebrnym Salomei z r. 1843 idzie piorunujący wiersz Do autora trzech psalmów (1845) z poprawkami wedle egzemplarza darowanego matce przez Juliusza, dalej dwie broszury z r. 1846 prozą: List do Ks. A. Czartoryskiego i Do emigracyi o potrzebie idei, snujące zawsze tę samą pajęczą przędzę, z której utkany i Król Duch, olbrzymi karton obłędu geniusza. Podniesiony moralnie i społecznie, pospieszył jeszcze Słowacki, w burzliwy czas rewolucyi lutowej, na pole bitwy, próbował organizować konfederacyę i tej marzycielskiej myśli poświęcony jest Głos brata Juliusza Słowackiego, ostatni za życia drukowany płód myśli poety. Niebawem przegryzła rdza mistycyzmu wątłą nić jego żywota.
Załączone tu podobizny autografów z różnych epok życia, tudzież portretów i pejsażów rysowanych przez Jul. Słowackiego omówione są w objaśnieniach.
W końcu słówko o nakładcy, który podjął się w ciężkich warunkach tego wydawnictwa. Poczuwam się do obowiązku złożyć mu publicznie serdeczne podzięki za umożliwienie mi tej pracy — ofiarność jego oceni publiczność sama.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Biegeleisen.