Dziecię Starego Miasta/Część druga/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię Starego Miasta |
Podtytuł | Obrazek narysowany z natury |
Część | druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska« |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady graficzne Bibljoteki Polskiej w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cały tekst |
Indeks stron |
Był to znany nam patrjota Zagrodzki. Jak on się tu znalazł, nie wiemy; przed swoimi mówił, że chodzi szpiegować Moskali, Moskalom tłumaczył się, że śledzi ruchy uliczne — dosyć, że wieczorami odwiedzał pana generała.
— A co, panie Zagrodzki? Co słychać?
Zagrodzki do podwójnej swej roli jeszcze nie nawykły, przelękły, lub udający bojaźń — bo to uczucie pozyskuje wielce Moskali, pragnących, aby się ich obawiano — miął się, dusił, trząsł, nim słowo wyjąknął.
— Tak dalece nic nowego.
— A! Nic! U was wszystkich nic! Z wszystkiego nic! — wybuchnął generał. — Co to wy sobie myślicie? Dopóki tego będzie? Rosja jest cierpliwa, bo silna, ale gdy raz utraci cierpliwość, biada wam! Biada! Zginiecie do ostatniego, winni i niewinni! Weźmiemy się po mikołajewsku! Chcecie powrotu do czasów Mikołaja — będziecie je mieli.
Zagrodzki, dla którego ten ustęp nie był przeznaczony, stanowił bowiem rodzaj monologu, nic nań nie odpowiedział. Generał zbliżył się do niego.
— Gadaj! — rzekł.
— Ja tylko mogę zwrócić... zwrócić uwagę — jąkając się, jakby naumyślnie, rzekł Zagrodzki — pana generała... JW Generała... że młodzież zbiera się bardzo często w pewnym domu na Starem Mieście, u jednego malarza...
— Czekaj! — przerwał generał, biegnąc do książki, która leżała pod papierami i szukając w niej. — Jak mu za imię?
— Franciszek — rzekł, dławiąc się, szpieg.
— Franciszek Plewa, ranny dnia 25 i 27 lutego, był w szpitalu w cytadeli, niebezpiecznie chory... Czy leży?
— Leży... leży, — odparł Zagrodzki — ale tam u niego się schodzą.
— Kto tam bywa?
Zagrodzki począł sypać nazwiska, jak z rękawa.
— To dobrze, — rzekł generał — będę wiedział, co robić. Masz co więcej? To drobna ryba... Nic? Dobranoc! Ruszaj! Nie mam czasu.
Zagrodzki coś jeszcze bełkotał, ale generał rozkazująco pokazał mu drzwi, a gdy się otworzyły po wyjściu szpiega, wpuścił przez nie głowę do przedpokoju, w którego ciemnych kątach kilku jeszcze siedziało. Skinął, u jednego w progu odebrał papier, cicho z nim coś poszeptał i dał mu znak, by odszedł; drugiego wprowadził z sobą do saloniku.
Był to bardzo przyzwoity człowiek, blady, wystraszony i oczywiście wplątany tu nie wiedzieć, jak i poco. Twarz jego zdradzała niezmierne pomieszanie.
— Pan generał był łaskaw mnie wezwać? — rzekł z ukłonem.
Oblicze generalskie stało się nader łagodnem.
— Siadaj pan, proszę, miałem się z panem rozmówić; bardzo przepraszam, że musiałeś chwilkę poczekać... jestem tak niesłychanie zajęty... ot tak... chciałem się dowiedzieć od pana, co tam wogóle słychać?
— Ale ja, jak wiadomo panu generałowi, mało wiedzieć mogę; pracuję cały dzień w kancelarji, potem bywam tylko w tych domach, gdzie nic ciekawego posłyszeć nie można, prócz ubolewania nad dzisiejszym stanem rzeczy.
— Ubolewanie! — zawołał Moskal z uśmiechem. — A czemuż nie staracie się radzić na to? Czemu nie skupicie się około rządu, który pragnie tylko spokoju i dobra kraju? Czemu nam nie pomagacie? Cesarz daje reformy, jakie tylko może. Pojmujecie, że dać wam więcej, niż wiernym swym poddanym rosyjskim, nie jest wstanie, ale system Mikołaja obalony. Będziemy mieli pewne swobody; Rosja ma przed sobą posłannictwo wielkie, wy także powołani jesteście podzielić je z nami... dźwigniemy wielkie państwo słowiańskie.
— Ja to pojmuję, panie generale; ale z nas, kto mówi rozsądniej — rzekł młody człowiek — ten jest bezsilny, tego nikt nie słucha.
— Boście bojaźliwi, bo się kryjecie z przekonaniami, jeżeli jakie macie, bo każdy z was w głębi ukrywa śmieszną nadzieję niepodległości Polski... Jakże, wy chcecie się wyrwać ze szpon sześćdziesiąt-miljonowemu państwu?!... Kto? Garść szlachty, trochę mieszczan, bo ludu nawet za sobą nie macie, a okrążeni jesteście nieprzyjaciółmi! Ale to szaleństwo!
— My to dobrze czujemy — odparł młody człowiek — że tylko w sojuszu z Rosją możemy być szczęśliwi. — Uśmiechnął się słodko. — Cóż, kiedy ta burzliwa młodzież...
— Trzeba przeciwko niej stworzyć opozycję z odwagą, śmiało... stanąć przy rozsądku.
Generał mówił tak jeszcze długo, nie słuchając odpowiedzi małego człowieczka; poczem odprawił go, napchawszy argumentami, szepnąwszy jeszcze coś na ucho. Zajrzał do izby; tam jeszcze jeden kandydat i czarno ubrana kobieta. Ta wcisnęła się w najciaśniejszy kątek; czarna zasłona ukrywała rysy jej twarzy; znać tylko było po zręcznej kibici, po starannym ubiorze, że młodą jeszcze być musiała.
Generał odkaszlnął w progu znacząco; kobieta wstała i szybko wślizgnęła się do salonu, którego drzwi natychmiast się za nią zamknęły. Gdy światło lampy padło na jej twarz piękną ale bladą, z oczyma zmęczonemi ale pełnemi ognia, uderzył wojskowego wyraz przestrachu, jaki się na niej odmalował.
Zbliżył się do niej, podał rękę i zapytał łagodnie:
— Czego się tak pani lękasz?
— A, wszystkiego, panie generale! Nas szpiegują!... Może tu kto zobaczyć może?... Wy nie macie żadnej, oni mają policję.
Rozmowa — zapomnieliśmy dodać — toczyła się po niemiecku.
— Co mówią w tych kołach?
— Nic dobrego nie wróżą; przestrach jest wielki... boją się ulicy, ale i was obawiają się także.
— Czemuż się do nas nie zbliżą?
— Bo się lękają, bo im nie ufacie!
— Alboż na ufność zasłużyli?... Cały naród w spisku, cały naród sercem idzie w jedną stronę; ta tylko różnica, że nie wszyscy są gotowi na ostateczne ofiary... Co mówią teraz ci... vous savez?
— Ganią ruch uliczny.
— Tak, a udział w nim biorą!
Szeptali jeszcze chwilę... generał oglądał się dokoła.
— Staraj się pani pozyskać nam tam kogo... pani rozumiesz?... Przy kobiecie nie wszystko się mówi, nie ze wszystkiego się zwierza; potrzebujemy mieć kogoś z mężczyzn... Wybierz pani takiego, któryby miał ambicję; damy mu wysoką posadę. Vous comprenez! Pani to potrafisz.
Kobieta uśmiechnęła się, połechtana pochlebstwem, ale smutnie pożegnali się; zasłoniła twarz, i, spłoszona, szybko uciekła.
Został jeszcze jeden, ostatni, w przedpokoju, ale tego generał przywołał tylko do progu, rozmówił się z nim w dwóch słowach grubo i ostro, i wskazał mu drzwi przeciwne, któremi on wyleciał szybko, jakby gonił za wychodzącą kobietą.
— Ha — rzekł, zapalając cygaro Moskal, gdy wszystkich odprawił — ciężka sprawa, i nie wiedzieć, czy się na co przyda. Szpiegów trzeba trzymać, żeby za szpiegami chodzili; śledzić, bać się i mylić... Głupi kraj i przeklęte czasy!
Kamerdyner dał znać, że sama pani czekała z herbatą. Zapiąwszy mundur, generał wyszedł przez pokój, oddzielający kancelarję od salonu żony, ale z miną rozjaśnioną.
Wiedział, że tam może zastać obcych.
Około generałowej w istocie, w białych rękawiczkach i stojących krochmalnych kołnierzykach, zwijali się wyperfumowani eleganci stołeczni, mówiący z wielkiem oburzeniem o manifestacjach ulicy, o demagogach, o czerwonych, o nieszczęśliwem usposobieniu umysłów... o głębokim żalu, jaki wszystkich dobrze myślących ludzi przejmował z powodu, że nie było nawet można potańcować.
Może najgłośniej i najelokwentniej ze wszystkich mówił o tem znany nam p. Edward, który tu grał rolę gorliwej podpory tronu i ołtarza, obrońcy porządku społecznego.