Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

We dwa dni po pierwszej wizycie hrabiego de Nathon, baronowa de Vergy przyjechała do zamku de Cusance na dłuższy czas. Miała tu zabawić tak długo, jak dyplomata u wód w Guillon. Tym sposobem mogła służyć Bercie za towarzyszkę na dalekich wycieczkach konnych, kiedy jenerał nie mógł jechać z córką.
Jesień była niezwykle piękna i łagodna. Niebo czyste, powietrze ciepłe, sprzyjały dalszym przejażdżkom, Osoby nasze wśród miłego ożywienia, spędzały czas tak przyjemnie, jak w Pirenejach.
Zwiedzano razem śliczne okolice.
Berta dała się pociągnąć w ten ruch towarzyski. Jenerał, zupełnie wyzdrowiony z cierpień, jakby odmłodniał. Baronowa de Vergy promieniała wesołością i ożywieniem. Między nią i panem de Nathon zapanowała zażyłość serdeczna, poufałość braterska.
Pewnego wieczoru (w trzy tygodnie po przyjeździe do Guillon), dyplomata powiedział jenerałowi, że skoro następnego dnia nie mają jechać na spacer, błaga go o chwilę rozmowy i prosił o oznaczenie mu w tym celu godziny.
— Czekać pana będę o drugiej, kochany hrabio — odpowiedział pan de Franoy skwapliwie — służę panu, czem będę mógł...
Nazajutrz o umówionej godzinie, stary Antoni oznajmił przybycie pana de Nathon i jenerał sam był w salonie. Słysząc nazwisko gościa, wstał, podszedł żywo ku niemu, a twarz mu zajaśniała radością.
— Witajże, mój drogi hrabio! — zawołał. — Pana zawsze najmilej ze wszystkich widuję, bo dla nikogo nie czuję tak żywego przywiązania, tak głębokiego szacunku,
Henryk de Nathon oddawna w zawodzie dyplomatycznym przywykł ukrywać w sobie wzruszające go uczucia. Umiał wybornie panować nad sobą, a jednak gdy miał rozpocząć rozmowę, znać było po nim wzruszenie.
— Jenerale — rzekł z widocznym niepokojem — byłeś dla mnie zawsze bardzo uprzejmym... Przyjmowałeś mnie zawsze z taką grzecznością i dobrocią: na jakie nie zasłużyłem wcale... ale dziś zwłaszcza, w tej chwili, szczęśliwy jestem, że słyszę pana tak przemawiającego do mnie...
Pan de Franoy jak wiemy, był nieosobliwym spostrzegaczem, pomimo to jednak zauważył, iż hrabia zwykle tak pewny siebie, jest teraz dziwnie pomięszany.
— Dlaczego dziś bardziej, niż kiedykolwiek? — spytał z dobrotliwą ciekawością.
— Bo dziś potrzebuję być bardziej jeszcze pewnym pańskiej życzliwości, ażeby przystąpić do rzeczy, która tu mnie sprowadza.
— Cóż to tak ważnego ma pan mi do powiedzenia?
— Mam do pana prośbę, jenerale... a odpowiedź pańska uczyni ze mnie człowieka szczęśliwego albo zrozpaczonego...
Pan de Franoy uśmiechnął się dobrotliwie.
— Jeżeli szczęście pańskie tylko odemnie zależy, mój drogi hrabio — odparł — możesz być prawie pewien szczęścia... Chyba nie powinieneś pan o tem wątpić, zresztą spodziewam się dać ci zaraz tego dowód.
— O! strzeż się, jenerale.. — rzekł żywo Henryk de Nathon — strzeż się, ażebyś nie obudził we mnie nadziei, która się nieda później urzeczywistnić... zaczekaj pan, aż dowiesz się, o co cię błagam...
— To mówże pan — podchwycił pan de Franoy — ale bardzo dziwnem byłoby mi, gdyby to, co pan mi powiesz, zmienić miało w czemkolwiek moje myśli, lub postępki...
— Znasz mnie od niedawna, jenerale — odezwał się dyplomata — ale jakbądź stosunki nasze krótko jeszcze trwają, pozwoliły już panu osądzić mnie korzystnie, ponieważ zjednałem sobie pański szacunek i życzliwość... Przepraszam, że zajmę pana na chwilę swoją osobą... Mam po temu ważne powody, ażeby pan mnie należycie ocenił... Rodzina moja, jak panu wiadomo, cieszy się pewną sławą...
— Ba! któżby o tem niewiedział — zawołał jenerał — chyba ten, ktoby nie znał historyi Francyi... Na jej najpiękniejszych kartach zapisane jest pańskie nazwisko... Ale, przepraszam że ci przerwałem... mów że dalej...
Hrabia skłoniwszy się, podchwycił:
— Kiedy patrzę w swą przeszłość, mam prawo powiedzieć sobie z dumą, że nie mogę, ani nie powinienem się rumienić... Byłem ambitnym, wyznaję... Pracowałem dużo.. W zawodzie obranym posuwałem się szybko... Obowiązek spełniając, nie byłem też bynajmniej wrogiem przyjemności... Młodym byłem... Nieraz, przez kilka godzin słuchałem podszeptów namiętności, ale przysiądz mogę panu, panie hrabio, że nigdy nazwiska swego nie wmieszałem do żadnego skandalu i ze wstrętem stroniłem od wszelkich poniżających związków... Jestem bardzo bogaty i lubię przepych, ale daleki jestem od roztrwomienia na zbytkowne szaleństwa choćby części tego majątku, którego użyć można tak pożytecznie i szlachetnie... Cóż panu mam powiedzieć o swej naturze? Człowiek dla samego siebie jest złym sędzią, ułomna istota ludzka aż nazbyt skłonna uważać się za doskonałość... Nie wiem co jestem wart... Mam to jednak przekonanie, że brzydzę się najzupełniej cudzą krzywdą i fałszem... Lubię wszystko co jest dobre... Uwielbiam wszystko, co wielkie i piękne... Wreszcie zdaje mi się, jenerale, że gdyby która kobieta zgodziła się mnie pokochać, chociaż nie jestem już tak młodym, mógłbym ją uczynić szczęśliwą.
Głos pana de Nathon drżał i prawie niewyraźnym był, gdy domawiał tych ostatnich słów.
— O! — zawołał jenerał — czuję to... jestem pewien... ręczę na swą duszę!.. Kobieta, którą pokochasz hrabio i która pana pokocha, kobieta, która nosić będzie twe nazwisko, będzie niezawodnie szczęśliwą pośród najszczęśliwszych!..
— Cóżby mi więc pan odpowiedział szepnął hrabia, a policzki jego zazwyczaj blade, zapałały mu żywym rumieńcem cóżby mi pan odpowiedział, gdybym się oświadczył, gdybym wyznał, że ta, którą kocham...
— No, to Berta!.. — przerwał jenerał.
Pan de Nathon na chwilę osłupiał,
— Jakto! pan wiedziałeś?..
— Najlepszy pan masz dowód! odparł starzec ze śmiechem — daremnie jesteś pan dyplomatą i to dyplomatą wytrawnym... tajemnice stanu umiesz pan ukrywać wybornie... ale tajemnice miłości są jak delikatne perfumy... zawsze je łatwo poczuć...
— Wiedziałeś pan! — powtórzył szlachcic tonem pewniejszym, skutkiem powstającej w nim nadziei — i zachęcałeś mnie pan do przyjazdu w te strony... upoważniłeś mnie pan do bywania codzień... do spacerów z panną de Franoy...
— A dlaczegóż miałbym czynić inaczej? — zapytał jenerał — musiałem być logicznym, skoro w zupełności sprzyjałem pańskim planom?..
Te słowa przejęły Henryka de Nathon radością tak głęboką, tak wzruszającą nadmiernie, że zbladł i zdało mu się, że w nim serce zamiera.
— Czym dobrze słyszał, jenerale, czy zrozumiałem? — wyszeptał — Mogę wierzyć? mogę mieć nadzieję?
— Powinieneś pan wierzyć temu, co powiedziałem ci na początku naszej rozmowy, że gdyby szczęście pańskie zależało odemnie, byłbyś szczęśliwy... Co do nadziei.. E! mój Boże! ja im granic nie zacieśniam...
— Więc pan się zgadza na moją prośbę?
— Ja, z całego serca! Dzień, kiedy zostaniesz: pan mężem mej córki, kiedy cię nazwę swoim synem, będzie najpiękniejszy w mem życiu... Ale potrzeba ci jeszcze innego przyzwolenia... ono niezbędniejsze od mego... Trzeba, ażeby się Berta zgodziła... Sprzymierzeńcem twoim jestem, ale za nic w świecie nie chciałbym swej woli narzucać kochanemu dziecku, choćbym nawet był pewien, że mu dam przez to szczęście... Nie chcę też bynajmniej wpływać na nią radami, w których widziałaby oznakę mych życzeń... Niech ma zupełnie swobodną wolę i jeżeli ma się zgodzić, niech sama z serca się zgodzi... Pomów pan z nią... Wnieś przed nią swą sprawę... Jesteś przecie wymownym... Bądź jeszcze wymowniejszym... Miłość doda panu natchnienia... Muszę dodać, bynajmniej nie ażeby pana zaniepokoić, tylko ażeby ostrzedz, że Berta wciąż odmawiała najświetniejszych partyi w naszych stronach i oświadczyła mi wręcz, że nigdy za mąż nie wyjdzie... Ale wtedy nie kochała nikogo... Jeżeli cię kocha, wszystko będzie inaczej... Ale jak sądzisz pan, kocha cię ona?
— Nie mogę powiedzieć tego, czem się łudzę — odpowiedział p. de Nathon — ale są chwilę, kiedy śmiem nawet mieć nadzieję...
— I ja także ją mam... — podchwycił jenerał. — Przypominasz pan sobie, jak była wzruszona, gdyś pan przyjechał, gdy niespodziewając się pana wcale, nagle cię zobaczyła... Wiem, że złożyła to na karb zawrotu głowy, ale między nami mówiąc, ani krzty w to nie wierzyłem, zaraz się domyśliłem co się święci... Nie trudno ci przyjdzie, jeżeli się nie mylę...
— A gdybyśmy się mylili obadwaj — szepnął pan de Nathon. — A jeżeli dla panny de Franoy jestem zgoła obojętnym... Pomyśl tylko, jenerale, jestem od niej dwa razy starszym...
— To cóż to szkodzi? Nie znam przecie przyjemniejszego od ciebie mężczyzny... Margrabia de Flammaroche, któremu Berta odmówiła, miał dopiero dwadzieścia siedm lat, a nie mógł się z tobą równać...
— Boję się, jenerale, czy cię nie zaślepia sympatya... Przy pannie de Franoy wyglądam chyba jak starzec... Ja doprawdy boje się!.. Przeczuwam że odmówi.. Po takich marzeniach co będzie za przebudzenie? Co wtedy pocznę? Co się stanie z mem złamanem sercem i życiem bez celu?
— A to co? — zawołał pan de Franoy. — Zkądże takie przedwczesne zniechęcenie? Najlepsi żołnierze odrazu zostają pokonani, jeżeli idą do boju z przeczuciem klęski! Odwagi do licha! mój drogi hrabio! odwagi! nadziei!
— Oby cię Bóg wysłuchał, jenerale!..
— Wysłucha bo sprawiedliwy i pan na to zasługujesz! Chcesz posłuchać mej dobrej rady?
— I owszem!
— No! to sprobuj zaraz...
— Możeby lepiej było trochę jeszcze poczekać?
— Czekać? Na co?
— Dzisiaj jestem zanadto wzruszony,
— Będziesz pan nim także i jutro... — odparł starzec ze śmiechem. — Spodziewam się, że nie będziesz potrzebował przygotowywać się do mowy dyplomatycznej, a dyplomata w kłopocie... I wmówiłeś w siebie żeś już stary!.. mój Boże, hrabio, jakżeś ty jeszcze młody!.. Nie, panie ambasadorze, co drżysz przed ładnemi oczyma dziewczęcia, nie zwlekaj!.. Lubię zwycięztwo odrazu zdobyte bagnetem... Przypomina mi to dawne piękne czasy wojenne!.. Idź, rozmów się z moją córką dziś jeszcze, nie za godzinę ale zaraz... Wyjdziemy ztąd razem... Jeżeli Berta jest w swoim pokoju, poproszę ją do salonu i pan zaraz tam pójdziesz... Jeżeli przechadza się w ogrodzie z baronową, zostawię cię samego z nią i zajmę się baronową... Nikt ci nie przeszkodzi... No, kochany hrabio, już ani słówka!.. Raz! dwa! trzy!.. naprzód!..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.