Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Henryk de Nathon, człowiek tak poważny, stanowczy, w najwyższym stopniu doświadczony, a który z miłości wielkiej i głębokiej, stawał się prawie dzieckiem, podążył za jenerałem wychodzącym z pokoju i obaj zatrzymali się na ganku.
Pani de Vergy przechadzała się sama z książką w ręku, pod wysokiemi drzewami, których konary rozłożyste tworzyły kopułę zieloności nad brzegiem Cusancin’u.
Słabe i łagodne dźwięki fortepianu dolatywały z kiosku, na drugim końcu ogrodu, naprzeciw odbudowanej altany.
— Wszystko jak najlepiej! — rzekł p. de Franoy. — Te akordy oznajmiają ci, że narzeczona twoja (tak ją nazywam dla dodania ci brakującej odwagi), jest teraz sama w pawilonie... Idź-że do niej... Wytłomacz się prędko i dobrze, jak uczciwe serce, przemawiające z uczciwą miłością... Chciałbym co prędzej dowiedzieć się, czy mogę cię nazwać „swym synem“... Ja tymczasem pójdę do baronowej...
Niepodobna było się wahać.
Dyplomata poszedł prosto do kiosku, jakby żołnierz na armaty.
Im bardziej zbliżał się, tem wyraźniej słyszał dźwięki fortepianu. Dziewczę improwizowało.
Nie była to huczna fantazya, ale melodya rozmarzona, rzewna a przedewszystkiem tęskna.
P. de Nathon zatrzymał się kilka sekund przy na wpół otwartych drzwiach i słuchał.
— Prześliczne — rzekł do siebie — ale w każdej nucie czuć łzę. Zkądże taki smutek w duszy tego dziecka, że każe płakać fortepianowi?
P. de Nathon widział Bertę, ona jednak, nie domyślała się jego kroków.
Dziewczę siedziało przy fortepianie. Długie palce biegały po klawiszach. Głowa przechyliła się w tył, wzrok zapatrzony w dal, miał wyraz bolesnego marzenia. Wargi poruszały się z lekka, jakby szepcząc śpiew, płynący z jej serca, a którego nikt jednak nie słyszał.
W tej postaci niedbałej Berta była piękną i wzruszającą, jak żywy posąg Rezygnacyi.
Henryk lekko zapukał we drzwi.
Panna de Franoy drgnęła, jak każdy znienacka ocknięty, przy przejściu raptownem od marzeń do rzeczywistości. Oczy jej, zwróciły się na przybysza.
Powstała żywo i rzekła:
— Jakto, panie hrabio, to pan!.. Uczyłam się... Byłam trochę roztargnioną... Przestraszył mnie pan...
Zapewne szuka pan mego ojca... Niewidziałam go, ale zapewne znajdzie go pan w zamku...
— Właśnie, tylko co przed chwilą rozstałem się z jenerałem — odpowiedział pan de Nathon, niemniej zmieszany od dziewczęcia — a jeżeli pozwoliłem sobie zakłócić spokój pani i samotność, to jedynie przychodzę z jego zlecenia...
— Ojciec pana przysyła? — zapytała Berta z niespokojnem ździwieniem,
Hrabia skłonił się.
— Więc chce pan ze mną pomówić? — podchwyciła panna de Franoy.
— Tak, pani...
— Czy to w jego imieniu... czy w swojem?..
— W swojem...
— Słucham więc pana, panie hrabio — szepnęło dziewczę, z jakimś nieokreślonym lecz wymuszonym uśmiechem. — Nie byłabym kobietą, gdybym nie była ciekawą dowiedzieć się, co mi ma pan do powiedzenia... Z twarzy pańskiej widzę, że to ma być jakaś tajemnica... Czy się mylę?..
Berta wyrzekła te ostatnie słowa z udaną wesołością, ale niepokój w spojrzeniu, drżenie głosu, bynajmniej nie licowały z tą ponurą trzpiotowatością.
— Nie myli się pani — odrzekł Henryk. — Rzeczywiście wyjawić mam pani tajemnicę...
I dodał tak cicho, że Berta raczej odgadła, niż dosłyszała te słowa:
— Tajemnicę mojego serca!..
Odkąd p. de Nathon wszedł do kiosku, panna de Franoy była bardzo blada. Teraz poczerwieniała.
Henryk zadaleko już zaszedł, ażeby mógł się cofnąć.
Mówił więc dalej:
— Kocham cię pani... Czyś pani tego nie odgadła? Kocham cię miłością niezmierną, której wyrazić nie zdołałyby najwymowniejsze nawet wyrazy... W pani me marzenia o przyszłości, me nadzieje szczęścia... Byłem zarozumiały... teraz mam tylko jedno pragnienie, ażeby pani powierzyła mi starania o swej przyszłości... Pragnienie to, znane jest ojcu pani i on je w zupełności pochwala... Powiedział mi, że z ochotą nazwie mnie swym synem, ale nie taił się przedemną, że pozostawia pani w tem zupełnie wolną wolę i przyzwolenie otrzymać mogę tylko od pani... Dlatego widzi mnie pani u swych nóg... Dlatego pytam, czy otworzysz mi niebo, czy też strącisz mnie w otchłań rozpaczy?..
Kiedy to p. de Nathon mówił, z niepowściągnionem uniesieniem miłości, Berta stała milcząca, nieruchoma i od doznawanego wzruszenia, mieniła się na twarzy.
Kiedy hrabia wszystko już wypowiedział, gdy wszystkiego wysłuchała do końca, już była spokojną i panią siebie, ale snać gwałtowność wzruszenia wyczerpała jej siły, bo bladość twarzy mogła się równać białości jej sukni.
Wyciągnęła rękę, ażeby podnieść klęczącego Henryka. Uczuł on, że ręka jej zimna jak z marmuru.
— Panie hrabio — rzekła zwolna głosem, który chciała uczynić pewnym, ale niemogła tego dokazać — znam pana dobrze... Wiem, że masz serce dobre i szlachetne i duszę prawą... Dumną jestem, że serce to i dusza mnie się oddały... Widzę, że mnie pan kochasz szczerze i głęboko... Wiedziałam nawet o tem, zanim mi pan powiedziałeś... Wiem również, że szczęśliwą uczynisz tą, której przyrzeczesz szczęście i że nie zabraknie nigdy twej miłości dla tej, którą zaprzysięgniesz kochać...
— A nią pani jesteś!.. — zawołał p. de Nathon — nikt inny, tylko pani!..
— Powiedziałam już panu, że wiem o tem — mówiła dalej Berta z zachwycającą prostotą — i serce moje nie jest bynajmniej niewdzięcznem dla tej szlachetnej miłości...
— Więc — zawołał hrabia — pani mnie kochasz!.. Wszak prawda, Berto!.. To przecie chcesz mi powiedzieć?..
— Tak — odrzekło dziewczę z anielską skromnością — tak, panie hrabio, kocham cię...
— Kochasz mnie!.. — powtórzył Henryk z upojeniem — kochasz mnie!.. o! to... przyszłość naszą jest!.. radości wszelkie!.. szczęście!.. Moją będziesz na zawsze!.. żoną moją ukochaną!.. Mój Boże! czyż może być na ziemi szczęście większe od mojego!.. O! jeżeli mnie tak kochasz, jak mówisz, Berto, powiedz mi to raz jeszcze, powtórz!..
Pan de Nathon ukląkł przed dziewczęciem, pochwycił je za ręce i tulił je w swoich z niewymowną radością.
Berta, cała drżąca, czuła się blizką omdlenia; Z każdą sekundą wzmagała się jej bladość. Wargi nawet zbielały. W obumarłej twarzy tylko oczy pozostały żywe.
— A! — wyrzekła złamanym głosem, rozdzierajacym tonem, — A! po cóż mi pan przerwałeś?.. Niestety, radość pańska do rozpaczy mnie doprowadza bo muszę ją stłumić... Przed Bogiem, który mnie słyszy, przysięgam, że pana kocham z całej mej duszy i że pana tylko będę kochała... Jedynem szczęściem dla mnie, byłoby oddać panu całe me życie i z panem iść przez nie... a jednak nigdy nie zostanę żoną pańską nie, nigdy... nigdy... przenigdy...
I głos dziewczęcia przy wymawianiu tego strasznego słowa, przeszedł w długie szlochanie.
Hrabia de Nathon, któremu zdało się, że go trapi przykry jakiś sen, patrzał na nią osłupiały i przerażony zarazem, pytając się w myśli, czy nie dostała nagle okropnego obłędu...
Panna de Franoy osunęła się na dywan, jakby nogi ugięły się pod jej ciężarem.
Upadła na kolana przy kanapie, twarz przycisnęła do poduszki, płacząc i jęcząc konwulsyjnie. A wśród tego płaczu i szlochań, słychać było jak usta jej powtarzały wciąż jeszcze, bez przerwy:
— Nigdy... nigdy... nigdy...
Henryk stał przed nią i szukał jakiegoś środka przeciw ogarniającej go rozpaczy. Wmawiał w siebie że nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistości, powtarzał sobie:
— Nie, w tem niema nic prawdy... To wcale nie jest możebne... To tylko sen... okropny sen... Ale przecież się przebudzę...
Niestety, to nie był sen.
Hrabia przekonał się wkrótce, iż w rzeczywistości odbywa się ta scena, przy której był obecny, nie rozumiejąc jej jednak wcale.
Płacz Berty powoli zmniejszył się. Przycichły jęki i wreszcie ustały zupełnie. Siły jej, przed chwilą wyczerpane znowu wróciły. Podniosła naprzód głowę, potem oparłszy się jedną ręką o poduszkę kanapy podniosła się i stanęła nieruchomo naprzeciw Henryka, z oczyma w niego wpatrzonemi.
W pierwszych paroksyzmach niepojętej dla hrabiego rozpaczy, w ruchach prawie konwulsyjnych jej boleści, wypadł Bercie z głowy grzebień, przytrzymujący sploty jej włosów. Rozpuściły się one bujnie na ramiona i wdzięcznie otoczyły jej twarzyczkę... Kilka łez ostatnich wymykało się z zaczerwienionych oczu i spływało po wybladłych licach. W tej chwili wyglądała jakby zmartwychpowstała i wyszła z grobu.
Hrabia utkwił w nią wzrok z widocznym niepokojem. Stan taki panny de Franoy mógł sobie tłomaczyć bardziej niż przedtem, tylko chwilowym obłędem.
Berta pojęła a raczej odgadła, co dzieje się w jego umyśle i dowiodła mu, że go rozumie, bo odpowiedziała na jego myśli:
— Nie, panie hrabio... nie, mój przyjacielu — wyrzekła z cicha i powoli — nie, nie jestem waryatką... Wybacz pan, żem pana naraziła na widok tak bolesny, który dla pana jest niezrozumiałym... Wyznanie głębokiego uczucia, jakie pan ma dla mnie, prośba, ażebym została pańską żoną, powinny mnie były uszczęśliwić... O! i bardzo uszczęśliwić! Tymczasem rozdarły mi serce! Nie pytaj pan... Nie umiałabym... nie chciałabym... nie mogłabym odpowiedzieć... Powiedziałam panu, że cię kocham... powtarzam to raz jeszcze, bo to prawda... Powiedziałam panu, że nigdy pańską nie będę... niestety i to jest prawdą... Dodaję, że nie mogąc być pańską, nie będę niczyją... Przed Bogiem przysięgam to panu... Teraz ulituj się pan nademną... Cierpię... Potrzebuję być samą... Opuść mnie pan i opuść mnie pan bez goryczy, jeżeli pan unieszczęśliwiony jesteś przezemnie, przysięgam panu, że pańskie nieszczęście nie może się równać z mojem!..
— Berto! — zawołał hrabia. — Berto! na miłość Boską, racz mnie wysłuchać... racz mi odpowiedzieć!.. Co chcesz, ażebym począł z tą okropną niepewnością w głębi duszy?.. Mówisz, że mnie kochasz... kochasz mnie i skazujesz nas oboje na katusze, gorsze od śmierci!.. Dobrze, gdy potrzeba będę spokojny... poddam się losowi, ale niech-że przynajmniej wiem, co cię zmusza do udręczania mego serca... Serca, które bije tylko dla ciebie... Prośba moja wszak słuszną jest?.. Przecież jej nie odrzucisz?.. Skazany na śmierć wie przynajmniej, za co go karzą... Postępuj ze mną jak ze zbrodniarzem... Powiedz mi, com ja uczynił... Potem mnie wypędź... Ale wprzód mów... mów!..
— Po raz drugi — wyjąkała panna de Franoy — po raz drugi błagam pana ulituj się nademną... Widzisz pan przecie, że me siły na schyłku... że umrę... zaklinam pana na pańską miłość, nie wypytuj... Zostaw mnie...
Berta, wymawiając te słowa, chwiała się jak kwiat, kołysany powiewem wichru... Głos jej gasł, źrenice znikały pod zwieszającemi się powiekami.
Hrabia de Nathon nie dodał ani słowa.
Skłonił się przed dziewczęciem i skierował się ku drzwiom pawilonu.
W chwili gdy dochodził do drzwi, obrócił się.
Berta osunęła się znów na kolana. Usta jej poruszały się, jakby szeptały jakąś prośbę.
Zapewne widząc poruszenie hrabiego, myślała że waha się odejść. Wyciągnęła ku niemu obie ręce błagalnie.
Hrabia de Nathon zrozumiał i prędko się oddalił.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.