Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hrabia zobaczył zdaleka jenerała idącego z baronową, przez aleję cienistą po nad strumieniem; byli do niego obróceni tyłem.
Zamiast iść do nich, Henryk szybko poszedł w stronę ogrodu, gdzie gęstwina była największa i gdzie swobodnie mógł być sam.
Ledwie przy zmysłach się czuł i po tej utracie wszelkich nadziei, ledwie był w stanie myśleć.
Wreszcie powoli, stopniowo, przyszedł do siebie. Odzyskał czasowo zawieszoną władzę nad umysłem. W myśli powtarzał sobie najdrobiazgowiej najmniejsze szczegóły niepojętej sceny, w której był jednym z działaczy, każde słowo Berty, uprzytomniał sobie wyraz jej twarzy, ton głosu i szukał klucza do rozwiązania tej dziwnej i okropnej zagadki, od której w wysokim stopniu zależało jego szczęście.
Daremne usiłowania! Napróżno wysilał swój umysł. Zagadka pozostawała tajemnicą, jakby należała do starożytnego sfinksa, strzegącego tajników życia i śmierci!
Przeświadczony o bezskuteczności rozmyślań, Henryk porzucił ławeczkę darniową, na którą raczej upadł niż usiadł. Krokiem takim, jaki chyba mają lunatycy, gdy śpiąc idą, udał się w aleję, gdzie spodziewał się spotkać z panem de Franoy i panią de Vergy.
Oboje, jak zapewne domyślają się czytelnicy, z niecierpliwością czekali nań, a długo trwająca rozmowa jego z Bertą, wydawała im się pomyślną wróżbą.
Zeszedł się z nimi.
Dość było im spojrzeć na jego zmienioną twarz, ażeby wnet rozchwiały się wszystkie ich nadzieje.
— Mój Boże! — zawołała baronowa — jaki pan blady i zmieniony! cóż się to stało?
— Pani! — odrzekł pan de Nathon — widzisz pani przed sobą człowieka bardzo nieszczęśliwego... nieszczęśliwego bez żadnej nadziei...
— Jakto? Berta powiedziała że cię nie kocha? — spytał żywo jenerał.
— Niestety! — wyszeptał hrabia — wolałbym już, ażeby mi to powiedziała. Przywiązaniem i miłością można przezwyciężyć oziębłość... Nienawiść można zmienić w miłość... Dusza uśpiona obudzić się może... Wstręt ulega przemianie.. Panna de Franoy powiedziała, że mnie kocha...
— Więc cóż?.. — spytali oboje naraz jenerał i baronowa.
— Powiedziała mi, że mnie kocha... — powtórzył p. de Nathon — ale dodała, że nigdy nie zostanie moją żoną... Słyszycie państwo... Nigdy!.. Nigdy!..
Pani de Vergy spytała głosem drżącym:
— A przy tej odmowie rozpaczliwej, przy tej odmowie, stanowiącej nietylko o teraźniejszości ale i o przyszłości, jakie dała powody?..
— Powody?.. O! gdybym je poznał, przynajmniej mógłbym je przemódz... Ale nie... nie... Panna Berta odmówiła mi wszelkich wyjaśnień... Prosiłem... błagałem... Posąg z marmuru dałby się wzruszyć mej rozpaczy i naleganiom!.. Ona pozostała nieugiętą i bardziej niezbadaną od marmuru samego... Czy chcecie państwo wysłuchać wszystkiego, cośmy ona i ja powiedzieli sobie w tej smutnej rozmowie?.. Niech państwo posłuchają... powtórzę zaraz...
Henryk opowiedział scenę w pawilonie dosłownie, tak, jak ją przytoczyliśmy czytelnikom.
Kiedy skończył, baronowa szepnęła ale tak cicho, że niepodobna było usłyszeć jej słów:
— Biedna Berta!.. Nieszczęśliwe dziecko!.. Ciężko bardzo pokutuje za zbrodnię, — w której była nie wspólniczką, lecz ofiarą!
— I cóż — podchwycił Henryk po kilku sekundowem milczeniu — teraz gdy państwo wszystko wiecie, sami widzicie, że nie mogę mieć żadnej nadziei...
Pani de Vergy ujęła go i uścisnęła za rękę.
— Bóg mi świadkiem — wyrzekła — że niechciałabym w sercu pańskiem utrzymać zawodnych złudzeń, które przy rozbiciu rozdzierają i zabijają!.. A jednak panu, co jesteś tak godzien być szczęśliwym, panu, który wydajesz mi się bratem, mogę z głębi serca powiedzieć: Miej pan nadzieję! miej pan jeszcze nadzieję!..
— Jakto? co pani mówi? — wykrzyknął hrabia, raptownie ożywiony. — Więc jeszcze nie skończyło się wszystko? Nadzieja wszelka nie jest straconą?
— Nie... Przynajmniej tak sądzę...
— Czyżby panna de Franoy cofnęła swe nieszczęsne postanowienie?..
— Być może...
— I ten cud... bo to byłoby cudem, pani miałbym do zawdzięczenia?
— Mnie... przy pomocy Bożej.
— O! pani, niech Bóg ześle dla twych zamiarów powodzenie, a szczęście zapewnisz człowiekowi, który cię, pani, kocha naprawdę jak siostrę.
— Dlatego właśnie, że wiem coś wart, mój drogi hrabio, że również czuję dla ciebie przywiązanie siostry, że wreszcie wiem, iż oddając ci Bertę, uczynię ją na zawsze szczęśliwą, dlatego tak pragnęłabym wielce ziszczenia twoich i naszych zarazem życzeń...
— Cóż mam uczynić?
— Opuść pan zamek, powróć do Guillon i czekaj.
— A długo?
— Tego nieumiem panu z góry powiedzieć, ale nie zaniedbam niczego, ażebyś pan czekał jaknajkróciej...
— Jutro nie mogę przyjechać?
— Nie...
— Dlaczego?
— Ponieważ nieobecność pańska, da czas Bercie do namysłu... Chcę, ażeby ona sama uczuła, jak jej brakować będzie pańskiego towarzystwa...
— A gdyby to doświadczenie dało wprost przeciwny rezultat? — szepnął hrabia, drżąc na samą myśl o tem. — A jeżeli kuzynka pani spostrzeże, że nieobecność moja jest jej obojętną?
Pomimo smutnej rozmowy, baronowa nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
— Niech się pan uspokoi — rzekła — kiedy takie serce, jak Berty, oddało się komu to już na zawsze... Nie widząc pana, jeszcze bardziej myśleć będzie o panu.
— Bo ja nie mogę jej nie widzieć...
— Uzbrój się pan w odwagę i cierpliwość... to konieczne...
— Ale niechże pani oznaczy jakiś prawdopodobny kres dla wymaganego odemnie poświęcenia..
— No dobrze, dwa lub trzy dni.
— Mój Boże, jak to długo trzy dni!
— Może nietrzeba będzie tyle... Postaram się o ile można skrócić tę nieodzowną próbę... W każdym razie nie wracaj pan, dopóki panu nie powiem: „Przyjedź“.
— Więc pani do mnie napisze?..
— Zapewne... a może jeszcze lepiej...
— Jakto?..
— Choćbym się miała szkaradnie skompromitować, sama zawiozę panu dobrą nowinę...
— O! jakże będę panią wyczekiwał!.. jak panią błogosławić będę!.. Pani jesteś dla mnie prawdziwie łaskawą opatrznością!..
— Zaczekaj pan, aż mi się uda...
— O! to mnie znów przestrasza! Czyżbyż obawiała się pani niepowodzenia?..
— Powodzenia można być dopiero pewnym, gdy nastąpi... Ale raz jeszcze panu powtarzam: Miej nadzieję!
Po tym ostatnim wyrazie pociechy, hrabia de Nathon pożegnał się z jenerałem i młodą wdową i w kilka minut później jechał już galopem do Guillon.
— Trzy dni!.. — szeptał. — Trzy dni oczekiwania!.. Trzy wieki niepewności i cierpień!.. Czy sił mi starczy, czyż ja dożyję do końca trzeciego dnia?.. O! Berto, Berto! jakżeś okrutna, cóżem ci uczynił?.. dlaczegóż za taką miłość, karzesz mnie takiem cierpieniem?..
Skoro baronowa usłyszała tętent konia dyplomaty, zaraz udała się do pawilonu, gdzie spodziewała się zastać kuzynkę.
Berta rzeczywiście nie wyszła jeszcze z pawilonu. Siedziała skurczona na kanapie, z rękoma zagłębionemi w bujnych włosach. W oczach ponurych nie było już łez. Spojrzenie było błędne, prawie obłąkane.
Gdy baronowa weszła, dziewczę powstało i odezwało się tylko:
— Wiesz o wszystkiem, nieprawdaż?
Pani de Vergy, zbyt wzruszona ażeby mogła mówić, skinęła tylko potwierdzająco.
Berta, zarzuciła jej ręce na szyję i tuląc się do niej, wyszeptała:
— O! Blanko, droga Blanko, jaka ja nieszczęśliwa!..
Baronowa nic nie odpowiedziała, tylko poczęła całować bladą twarzyczkę kuzynki i łzy ich połączyły się razem.
— Ale jakąż ja zbrodnię popełniłam? — odezwała się wreszcie Berta po chwili. — Czem ja zawiniłam?.. Czem zgrzeszyłam, że mnie Bóg tak srodze dręczy?..
I tym razem odpowiedzią baronowej były tylko pieszczoty.
— O! gdybym tylko miała Armanda — mówiło dalej dziewczę z wybuchem rozpaczy — gdybym mogła go widzieć... on by mi był pociechą... podporą... przy nim zapomniałabym trochę o mych ciepieniach... ale nie mam go... nic nie mam... umieram...
I upadła na dywan prawie bez zmysłów.
∗
∗ ∗ |
Berta była spokojną.
Baronowa szła z nią pod rękę, mówiły do siebie zaledwie od czasu do czasu po kilka słów, cicho.
Widocznie pani de Vergy myślała nad czemś i siliła się na odwagę, potrzebną do rozpoczęcia przykrej i trudnej rozmowy.
Naraz zatrzymała się, przyciągnęła do siebie pannę de Franoy i dotknąwszy ustami jej łagodnej twarzyczki pobladłej, szepnęła:
— Uchybiłabym obowiązkom przywiązanej krewnej i szczerej przyjaciółki, droga Berto, gdybym nie spróbowała wszelkich sposobów dla przywrócenia ci uciekającego szczęścia...
— Szczęścia! — jęknęło smutnie dziewczę. — Czemu mi mówisz o szczęściu? Wiesz przecie dobrze, że nie mogę być już szczęśliwą...
— Wiem, że tak myślisz, ale wiem również, że myśląc tak, jesteś w błędzie...
Panna de Franoy wstrząsnęła głową z lekka.
Baronowa mówiła dalej:
— Musisz mnie wysłuchać, moje dziecko, musisz mi przebaczyć, że przystępuję do bolesnego przedmiotu i dotykam krwawiących się ran twego serca... Zapewne chcę postąpić jak to czynią chirurgowie, którzy poto nieraz rozdraźniają rany, ażeby je lepiej potem zagoić...
— Niestety! — pomyślała Berta — rany moje nie są uleczalne!..
Poczem odrzekła głośno.
— Cokolwiek uczynisz, droga Blanko, wiem że to będzie dobre... Powiedz mi więc, co chcesz mi powiedzieć... Gotowa jestem wszystko wysłuchać i spróbuję odpowiedzieć na wszystko...
— Kochasz hrabiego de Nathon, nieprawdaż?
— Czy go kocham! — szepnęło dziewczę — o! tak!..
— Bardzo?
— Z całej mej duszy!
— Wierzysz w jego miłość?
— Tak jak w swoją...
— Pojmujesz więc, jak dla niego bolesne, że odmówiłaś mu swej ręki i nawet na przyszłość nie dałaś żadnej nadziei?
— Dla zrozumienia jego cierpień, dość mi je porównać z mojemi.
— Jesteś więc w zupełności przeświadczoną, że twe niewzruszalne postanowienie sprowadza nieszczęście nietylko dla ciebie, lecz także i dla Henryka!..
— To nie moje postanowienie sprowadza podwójne nieszczęście... to los fatalny...
— Więc sądzisz, że masz prawo kochającego cię człowieka skazywać na boleść bez końca, na cierpienie wieczne i niczem nie zasłużone?..
— A ja czy zasłużyłam na to że cierpię? — zawołała Berta.
— Nie, stokroć nie, moja kochana biedaczko! Ale dlaczegóż macie być karani oboje za zbrodnię, której żadne z was nie popełniło?
— I ty mnie o to pytasz?.. Alboż ja mogę zmienić to, co się stało?.. Czyż ktobądź jest w stanie zetrzeć plamę jaka mnie okrywa?.. Czyż wreszcie możebne, ażebym została żoną hrabiego de Nathon?..
— Tak, droga Berto, to możebne...
— Nigdy! nigdy! nigdy! — zawołało dziewczę z uniesieniem. — Pytałaś mnie przed chwilą. czy mam prawo skazać Henryka na cierpienie?.. Jeszcze mniej prawa mam oszukiwać jego prawe serce... za miłość jego szlachetną odpłacić podłą zdradą!.. O! wiem, że moje nieszczęście jest tylko nieszczęściem, ale nie zbrodnią... Tem niemniej jednak dźwigam na czole koronę sromotnego wstydu!.. Czyż więc taką koronę otrzymać ma odemnie ten, co mnie kocha?.. Gdybym podzieliła się nią z nim, dzisiaj niewinna męczenniczka, jutro byłabym nikczemnicą!.. Odpowiedz, Blanko, odpowiedz!.. Czy to prawda?
— Nie byłabyś ani winowajczynią, ani nikczemną!.. — odparła baronowa. — Ale nie będę usiłowała walczyć z dumą twej duszy, godną podziwu, nawet przy jej egzaltacyi... Chcę ci tylko powiedzieć, żeś się nie przyjrzała jeszcze kwestyi ze wszystkich stron...
— Ja widzę tylko jedną stronę... Alboż ma kilka stron?.. nie, niema...
— To też ja chcę ci je odkryć...
— Mów, słucham cię...
— Posuwasz odwagę aż do bohaterstwa — mówiła dalej baronowa — i z góry jestem przekonana, że nie zdołałabym cię przekonać, mówiąc tylko o tobie... Przemówić chcę w imieniu hrabiego, a ponieważ twój rozum jest również wrażliwy jak twe serce, więc może zrozumiesz.
— Któżby nie chciał posłuchać tak serdecznego głosu — szepnęła Berta.
— Nie chcesz zaślubić tego, który cię kocha, a główny twój argument jest taki, że stając się żoną Henryka przyniosłabyś mu wstyd, zdradę, przed nim ukrytą... Wszak o to ci chodzi, droga Berto?..
— Tak... niestety! tak...
— Jedno słowo może zmienić to wszystko...
— Jakie? — spytało dziewczę, a serce jej zabiło gwałtownie — cóż to za słowo?..
— A gdyby Henryk żenił się z tobą, wiedząc o wszystkiem?..
Gdyby nie zmrok podwójny od zmierzchu i gęstego sklepienia liści, można byłoby wówczas widzieć jak twarz Berty okryła się szkarłatnym rumieńcem.
— O wszystkiem!.. — powtórzyła, a głos jej ze wzruszenia ledwie był dosłyszalny... — Ależ on nie wie o tem... nie dowie się nigdy!.. O! Blanko... Blanko... powiedz mi że nie wie...
— Nie wie o tem, to prawda... Ale może się dowiedzieć o wszystkiem...
— O wszystkiem!.. O mój Boże! Więc tej jeszcze męczarni brakło do mych katuszy! Ale któżby mu wyjawił tę sromotną tajemnicę, tę straszną tajemnicę, kto?..
— Ty, Berto.
Ruchem szybkim dziewczę wyrwało się z objęć kuzynki, Cofnęło się gwałtownie, przerażone.
Przez kilka sekund słychać było tylko wietrzyk, wstrząsający liście i przyśpieszone bicie serca nieszczęśliwego dziecka.
Nareszcie przerwała ciszę:
— Przesłyszałam się... — rzekła — przesłyszałam się, nieprawdaż?..
— Nie, dobrze słyszałaś.
— Więc to ja powiem Henrykowi... Ja?.. O! Blanko!
Berta wymówiła te słowa z niewysłowionym akcentem goryczy i wyrzutu.
— Biedna moja, czynisz mi wyrzuty! — rzekła pani de Vergy łagodnie — a przecie zaraz się przekonasz, że mam słuszność; zobaczysz że wymagam od ciebie postępku wzniosłego i jednego z najszczytniejszych poświęceń.
— Nie rozumiem cię.
— Czyż sądzisz, że byłoby sprawiedliwem skazać człowieka na śmierć, nie dając mu poznać motywów wyroku, nie dając mu możności zwalczyć ich i tym sposobem uratować życia?..
— Nie, nie byłoby to sprawiedliwem... Ale jakiż być może związek...
— Związek jaknajściślejszy... Henryk ma prawo wiedzieć, jakie są pobudki tego postanowienia, które go zabija! tak, zabija, bo widziałam dobrze że jego rozpacz jest śmiertelną!.. Potrzeba ażeby miał możność rozgrzeszenia cię jeżeli zechce, za zbrodnię, której nie popełniłaś... trzeba dać mu możność położenia na szalę miłości jego i twego nieszczęścia... a jeżeli miłość przeważy, trzeba, ażeby był w możności powiedzieć; „Kocham cię bardziej jeszcze!.. Cierpienie twe zwiększa mój szacunek!.. Jestem twój... bądź moją!..
— O! Blanko — zawołała Berta. — O! Blanko, czy to możebne, czy sądzisz że onby to powiedział?
— Czyż go dość nie znasz, abyś nie mogła sądzić inaczej? Dla niego obrazą byłoby, gdybym o tem wątpiła...
Dziewczę pogrążyło się w zadumie głębokiej.
— Może masz nawet słuszność, Blanko — rzekła nareszcie — tak i ja myślę jak ty, że Henryk może miałby tę wzniosłą odwagę i boską litość, które mu przypisujesz... Ale trzeba byłoby przedtem mówić, a ja sto razy prędzejbym umarła, zanimby z ust moich wyszło choć pierwsze słowo tej strasznej spowiedzi.
— Pojmuję, że do mówienia siły ci braknie... ale możesz przecie napisać...
— Napisać!.. — powtórzyła Berta. — To prawda, można napisać...
I znowu wpadła w zadumę.
W tem nagle drgnęła.
Rzec możnaby, że ukazało się jej jakie widmo przestraszające, i rzeczywiście było to widmo — widmo zwątpienia i nieufności.
— Co ci jest?.. — spytała ją baronowa.
— A gdybyśmy się obie myliły? — szepnęła Berta. — Jeżeli on dowiedziawszy się o wszystkiem, odtrąci mnie ze wstrętem! Cóż się wtedy stanie ze mną, gdy sama rozgłoszę swój wstyd, a poświęcenie moje nie będzie miało owoców?.. Nie... nie... raczej lepiej mi umrzeć, unosząc z sobą tajemnicę!.. Henryk przynajmniej zachowa w sercu obraz mój, niczem nieskalany!.. Żyć będę w jego wspomnieniach z aureolą nietykalną! Zamiast porzucić żywą, opłakiwać mnie będzie umarłą!.. To lepiej będzie...
— Berto, moje biedne dziecko — zawołała baronowa — to duma przez ciebie tak przemawia i każe milczeć twej miłości... Jeżeli przekładasz grób po nad nadzieję, choćby nawet niepewną, żyć długie lata z Henrykiem uszczęśliwionym przez ciebie, to chyba go nie kochasz!.. nigdy go chyba nie kochałaś?..
— Masz słuszność!.. — odparło dziewczę po paru chwilach milczenia. — Tak, miłość jest bóstwem zazdrosnem, wymagającem poświęceń... Tak jak ty mi radzisz, mam postawić na kartę życie me i to więcej niż życie, bo wstyd mój i dumę... Jeżeli wygram, czuje się dość silną i dość mam w sobie miłości, ażeby uszczęśliwić człowieka, który pomimo tego wszystkiego zechce mnie zaślubić... Jeżeli przegram, daremnie usiłowałabyś zmienić me postanowienie. Jeżeli przegram... wszystko się dla mnie skończy...
— Berto, moja droga Berto! — zawołała baronowa przerażona. — Co ty mówisz?.. Chcesz więc umrzeć?
Blady uśmiech zjawił się na ustach dziewczęcia.
— Nie bój się.. — odpowiedziało. — Nie mówię o śmierci...
— A o czem?.. O czem mówisz?
— O klasztorze, który od świata oddzieli tak dobrze jak grób i to serce i duszę, których Henryk nie zechce, ofiaruję Bogu, który je przyjmie!.. Nie mogąc być żoną kochaną i kobietą szczęśliwą na świecie, będę w głębi klasztoru biedną zakonnicą, pokorną, uległą, będę się starała zapomnieć o ziemi, myśląc o niebie... Nie mów nic, Blanko!.. Nie odpowiadaj mi na to!.. Życie moje jest w tej chwili na rozdrożu... Bóg mnie poprowadzi teraz na tę drogę, na którą zechce!.. Cokolwiek ze mną uczyni, niech będzie wola jego świętą... Nic mnie nie powstrzyma od tego, co on mi rozkaże... Nie ulegnę już prośbom ani twoim, ani ojca... Oprę się nawet waszym łzom...
Baronowa przycisnęła do siebie Bertę z uniesieniem gorączkowej czułości.
— Moja droga — rzekła — odpędź od siebie, odpędź te posępne myśli... Zdaj się na wolę Bożą i zdaj się na nią bez obawy, bo z góry pewną jestem, że nie mamy się czego lękać, a powinniśmy mieć nadzieję jaknajzupełniejszą..
— Obyś się niemyliła... — odparła Berta — obudziłaś we mnie gorączkę nadziei... Teraz mi pilno rozegrać tę grę, która stanowić ma o moim losie... Chodźmy do zamku...
— Po co?
— Chcę napisać... napisać ten list straszny.
— Dziś wieczór?
— Raczej przez noc... bo potrzeba mi będzie wielu godzin, wielu łez, ażeby wyszukać każde słowo... zebrać każde zdanie.
Drżenie nerwowe wstrząsnęło ciałem dziewczęcia.
Zresztą był to atak przemijający.
— List oddam tobie... — podchwyciła Berta po chwili. — Wszak ty już pomyślisz o tem, ażeby go doszedł...
— Sama mu go oddam... Z rąk moich przejdzie jedynie do rąk Henryka.
— Dziękuję ci, droga Blanko, tak będzie dobrze; a teraz wracajmy do domu, bo powtarzam ci, że nocy nie będzie dla mnie zawiele.
Młoda wdowa i dziewczę skierowały się ku zamkowi i baronowa rozstała się z Bertą na progu jej pokoju, całując ją raz jeszcze i mówiąc:
— Odwagi!.. Odwagi!..