Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Już była dość późna godzina nazajutrz zrana, a Berta jeszcze się nie pokazała, ani nie zadzwoniła.
Baronowa, trochę niespokojna, weszła po cichu do jej pokoju.
Dziewczę leżało w ubraniu na łóżku, z twarzą bladą, jakby z wosku, powieki okrążała sina obwódka szeroka. Spała snem ciężkim, jaki następuje po nieprzespanych nocach, opanowując ciało złamane nieprzezwyciężonem znużeniem.
Na małym stoliczku między dwoma lichtarzami, w których świece wypaliły się zupełnie, widniała koperta zapieczętowana czarnym lakiem i zaadresowana do hrabiego Henryka de Nathon.
Baronowa przystąpiła do łóżka, uklękła i dotknęła ustami niewinnego czoła panny de Franoy.
Berta obudziła się natychmiast.
— Droga Blanko — rzekła, odpowiedziawszy pieszczotą na pocałunek baronowej i wyciągając rękę ku stoliczkowi — oto list... W niem się mieści moje przeznaczenie... Weź go... Wybacz, że ci go oddaję zapieczętowany, ale czytanie go, byłoby dla ciebie nową boleścią a dla mnie nowym wstydem... I tak będzie dosyć... zawiele... że spojrzenie hrabiego zatrzyma się na tych wierszach, które ręka moja kreśliła ze zgrozą, które paliły moje oczy... Wreszcie spełniło się poświęcenie... Teraz niech wyrokuje Bóg!
— Cierpisz, moja droga? — spytała pani de Vergy.
— Nie. Doznaję tego spokoju głębokiego, jaki następuje po postanowieniu nieodwołalnie powziętem... Dusza i serce odrętwiały... Czekać będę wyroku bez trwogi, bez niepokoju...
— Może zejdziesz do nas?
— Proszę cię jak i ojca, ażebyście mnie pozostawili tu samą, aż do chwili, kiedy mi przyjdziesz oznajmić o mym losie... Wszak dzisiaj wszystko się rozstrzygnie, nieprawdaż?
— Tak, dzisiaj... Za kilka godzin...
Berta usiłowała uśmiechnąć się.
— Widzisz — rzekła następnie — że nie będę potrzebowała uzbroić się w cierpliwość, skoro oczekiwanie będzie tak krótkie...
Baronowa nie mogła nalegać.
Przytuliła znów kuzynkę do siebie i wyszła, zabrawszy list.
— Berta trochę jest cierpiącą, bo źle spała w nocy — powiedziała jenerałowi, który ją z niepokojem wypytywał, dlaczego córka nie przyszła na śniadanie — ale to nic, mogę nawet stryja zapewnić, że zobaczymy ją wieczorem zupełnie już dobrze, a nawet weselszą, niż nią była oddawna...
— Spodziewasz się więc, że ją zdołasz nakłonić do cofnięcia tej nieszczęsnej odmowy?
— Spodziewałam się wczoraj, dziś jestem tego pewną.
— Daj Boże ażebyś się nie zawiodła!.. Czy mogę cię zapytać, jakim cudem wymowy udało ci się tak wpłynąć na nią?..
— Nie pytaj mnie, jenerale, niepodobna byłoby mi odpowiedzieć...
— Dlaczego?
— Kobiety mają między sobą sekrety, różne sekrety, których dochować należy święcie — odparła baronowa z uśmiechem. — Ufasz mi przecie, mam nadzieję... Zostaw mi swobodę działania... Podoba mi się być opatrznością dla was wszystkich i będziecie mieli prawo bić mi oklaski, nie obrażając mej wrodzonej skromności, jeżeli zobaczycie że dobrze wywiązałam się ze swej roli.
— Więc nigdy się nie dowiem?
— Nigdy, i niech się stryj na to nie użala!.. Mniejsza jakich sposobów używa autor, ażeby dojść do rozwiązania, byleby się nam to zakończenie podobało!
W południe pani de Vergy kazała zaprządz i zawieść się do Guillon.
W dziesięć minut później, wysiadła przed zakładem stacyi klimatycznej.
W drodze mówiła do siebie:
— Czyż mam istotnie prawo postąpić tak, jak zamierzyłam? Sumienie odpowiada mi bez wahania: tak!.. Bóg widzi, że chcę jedynie zapewnić szczęście dwom istotom, które kocham i które zasługują być szczęśliwemi!.. Wielkość tego celu usprawiedliwia wszystko w mych oczach... Jeżeli się mylę, niech następstwa tej omyłki spadną na mnie samą jedynie!
Jeden ze służących zakładu, przeprowadził panią de Vergy przez schody i kurytarz i wreszcie zapukał do drzwi pod Nr 12.
— Proszę! — odezwał się głos pana de Nathon.
— Wizyta do pana hrabiego,
Drzwi się otworzyły. Ukazała się Blanka.
Na widok jej, Henryk wydał okrzyk ździwienia.
— A! droga baronowo! — szepnął — nie spodziewałem się pani tak prędko!.. Jaka pani dobra, że skraca moje katusze.. Proszę panią do mej celi!.. proszę!..
Pani de Vergy przestąpiła próg i drzwi się za nią zamknęły.
Hrabia był blady jak człowiek, który dopiero przychodzi do zdrowia po długiej chorobie. Ciemna obwódką otaczała jego powieki. Od czterdziestu ośmiu godzin ledwie jadł i spał.
— Jeżeli pani przynosi mi wyrok fatalny — rzekł, skoro tylko usiadła baronowa — niech pani mówi bez obawy... będę silny... Jeden z moich przodków skazany na śmierć za przekroczenie zakazu Richelieu’go co do pojedynków, uśmiechał się jeszcze pod toporem kata... Przyrzekam pani, że go naśladować będę... Przyjmę cios z uśmiechem... Tylko niech dłużej nie czekam... Przeczucia mam smutne... Wszak zawiodłaś się pani?.. Postanowienie jej nieodwołalne?..
— Nie... — odparła Blanka.
Ledwie baronowa wymówiła ten jednozgłoskowy wyraz, a już p. de Nathon jakby ożył. Niewysłowiona radość rozpromieniła jego twarz.
— Zgadza się? — wyjąkał cicho, bo wzruszenie paraliżowało mu głos.
— To zależy od pana... — odpowiedziała pani de Vergy.
— Odemnie?.. Więc to już pewność!.. Więc to szczęście!..
— Jeżeli pan zechcesz...
— Czy ja zechcę?! — wykrzyknął Henryk.
— Tak... I zanim pan ostatecznie wyrzekniesz, trzeba czekać.
— Nie rozumiem pani.
— Bądź pan spokojny, zaraz się wytłomaczę. Byłeś ambasadorem, mój drogi hrabio, dzisiaj, ja jestem ambasadorową. Przybywam do pana z ciężką misyą, z której postaram się wywiązać jaknajlepiej... Przynoszę panu spowiedź Berty...
— Jej spowiedź!.. — powtórzył Henryk ze ździwieniem, z którem poczynał się znów łączyć niepokój.
— Uspokój się, drogi hrabio, jest to spowiedź anioła!.. — żywo podchwyciła baronowa, która zauważywszy dobrze ten niepokój, rada teraz była swemu postanowieniu. — Wszystko, co się panu wydaje niepojętem, wszystko, przez co pan tak cierpiałeś od dwóch dni, zostanie panu wytłomaczonem... Rozpacz Berty, jej odmowę co do zostania pańską żoną, gdy jednocześnie wyznawała panu swe uczucie, wszystko to pan zrozumiesz i podziwiać pan będziesz duszę bohaterską tego dziecka tak niewinnego, które poświęcało życie i więcej niż życie, bo miłość, skrupułowi niedorzecznemu może, ale wzniosłemu w swem szaleństwie.
Henryk uczynił gest, którego niema wymowa błagała Blankę o pośpiech.
Uśmiechnęła się i mówiła dalej:
Cztery lat temu, Berta miała wtedy najwyżej lat szesnaście, jenerał pod wrażeniem świeżego ataku apoplektycznego i z obawy utraty życia przy drugim, pragnął wydać moją kuzynkę za margrabiego Gouliana de Flammaroche...
— Znam go... — szepnął p. de Nathon, krzywiąc się znacząco.
— Nie myśl o nim zbyt źle, mój drogi hrabio — rzekła baronowa ze śmiechem — to jeden z moich krewnych, z niego, jak pan wiesz, światowiec i wiele kobiet ceniło go bardziej podobno, niźli wypadało... Ale mojej kuzynce wcale się nie podobał... W tymże czasie, kiedy margrabia starał się o nią bez najmniejszego powodzenia, jenerał przyjmował poufale w domu pewnego młodego oficera, którego rodzina, rodzina zresztą chłopska, mieszka w tej okolicy, a który bawił tu wówczas na urlopie... Zakochał się on w Bercie.
— A panna de Franoy w nim!! — zawołał Henryk, a brwi mu się nagle ściągnęły.
— Ta spóźniona zazdrość nie ma żadnej racyi, kochany hrabio! — odezwała się Blanka z nowym uśmiechem. — Powtarzam panu, że Berta miała zaledwie lat szesnaście!.. Dziecko przez wiek swój, sercem była jeszcze większem dzieckiem... Kochała ona tylko ojca i mnie, ale oficer, to nie ulega wątpliwości, mniej się jej nie podobał niż margrabia... Wesoła i przyjacielska z nim, tamtemu okazywała ciągłą obojętnością i chłodem, że niema co spodziewać się jej ręki... Margrabia zawziął się wtedy na kapitana i wyzwał go... Nastąpił pojedynek niedorzeczny, fatalny!! P. de Flammaroche miał rękę nieszczęśliwą, kapitan padł trupem na miejscu...
Baronowa zamilkła.
— I cóż? — spytał p. de Nathon po chwili milczenia.
— Jakto cóż?..
— Czekam dalszego ciągu...
— Ciągu dalszego niema.
— A ta spowiedź, o której mi pani mówiła?..
— Już uczyniona.
— Zapowiadała mi pani, że zrozumiem wszystko, a nic mi pani nie wytłomaczyła! W krótkiem opowiadaniu pani, droga baronowo, ani jedno słówko nie usprawiedliwia skrupułów i cierpień panny de Franoy i jej względem mnie odmowy.
— Tak pan sądzisz — podchwyciła Blanka — bo dusza pańska nie może wznieść się do wyżyn, na których jej dusza przebywa!.. Oto słowa Berty: „Wielkie nieszczęście rzuciło cień na me życie... Przezemnie zginął człowiek... Ani w obec świata, ani przed Bogiem, mam nadzieję, nie jestem odpowiedzialną za tę śmierć, ale sumienie i serce wołają na mnie, że ten, który mi imię swe ofiarowuje, powinien wszystko wiedzieć o mojej przeszłości... Zanim na zawsze złoży swą rękę w mej dłoni, niech wie, że na dłoni tej jest krew!.. Powiedz mu wszystko, a potem dopiero niech sam osądzi...
— O! baronowo! — zawołał p. de Nathon z uniesieniem, a oczy jego zwilgotniały od łez — miałaś pani słuszność! Berta jest aniołem!.. Chodźmy! chodźmy!.. Nie traćmy ani minuty!.. Chodźmy do niej... Chcę do nóg jej upaść.. Chcę jej powiedzieć, że uwielbienie me dla niej równa się miłości i że w obec takiej wielkości czuje się tak małym, że sam się tego wstydzę!.. Chodźmy, baronowo, chodźmy!..
Ale baronowa de Vergy nie poruszyła się z miejsca.
— Pojmuję pańską niecierpliwość... — rzekła z uśmiechem. — Ale wybacz, kochany hrabio, rzeczy odbędą się nie w ten sposób... Najprzód pan pozostaniesz tutaj!..
— Dlaczego?
— Bo to ja tylko, jako ambasadorowa, winnam zdać sprawę mej kuzynce o rezultacie posłannictwa... Pan przyjedzie do Cusancin dopiero w godzinę... Ale to jeszcze nie wszystko... Berta, wiem to dobrze jak i pan, ma szlachetną naturę, duszę dumną, wzniosły charakter, ale musisz pan mi obiecać, że zachowasz pan przy sobie oznaki słusznego uwielbienia i nie przypomnisz nigdy ani jednem słowem, ani nawet ubocznie rozmowę, którą z sobą teraz mieliśmy.
— Jakiż powód tego milczenia?
— Jaknajsłuszniejszy. Bercie przykro dotykać tego przedmiotu, nawet w obec mnie. Pomyśl pan, cóż dopiero przy panu! Nie przypuszczam zaś, ażebyś pan chciał sprawić jej jakąbądź przykrość.
— Wolałbym umrzeć...
— Więc zgoda! będzie pan milczał?
— Przysięgam...
— Zresztą bądź pan spokojny... każde słówko pańskie za chwilę będzie jej powtórzone, a to, czego wzbraniam panu mówić jej, sama jej za pana powiem. Niech pan mej wymowie zaufa... A teraz ucałuj pan moją rękę bo odjeżdżam, i powiedz, że zostawiam pana zadowolonego... Będzie to honoraryum za me dyplomatyczne trudy!..
— O! droga baronowo, z najbardziej zrozpaczonego uczyniłaś człowieka najszczęśliwszego z ludzi! Słów wszystkich byłoby nie dosyć dla wyrażenia pani wdzięczności mojej...
— Nie wyrażaj jej pan... znam ją dobrze... Bądź pan spokojny, jeżeli to możebne... Nie zwarjuj przecie z radości... Zaraz o panu mówić będę... Więc do widzenia wieczorem...
— Do widzenia, baronowo...
— Berta jest kuzynką moją, drogi hrabio... zatem do widzenia, „kuzynku“!..
Przy tych słowach pani de Vergy opuściła pokój pod Nr 12, wsiadła do powozu i pojechała z powrotem do zamku Cusancin.
Była godzina pierwsza po południu. P. de Nathon miał więc przed sobą do zabicia cztery godziny, zanim mu wolno było zobaczyć Bertę. Wyszedł z hotelu i udał się w drogę nie konno lecz pieszo, umyślnie zbaczając na wszelkie spadziste pagórki, ażeby się znużyć fizycznie tym spacerem, a przez to uspokoić trochę umysł, bał się bowiem, że jeśli dłużej posiedzi w swej celi, zwarjuje z radości!
Pani de Vergy przyjechawszy do zamku, poszła wprost do pokoju Berty.
Panna de Franoy usłyszała tętent koni, potem przyśpieszone kroki kuzynki. Zbliżyła się do drzwi i chociaż mówiła zrana, że jest spokojną zupełnie i przygotowana na wszystko co może ją spotkać, czekała z trawiącym ją niepokojem, aż twarz jej płonęła gorączkowym rumieńcem.
Gdy drzwi się otworzyły, miała jednak tyle mocy nad sobą, że nie odezwała się z żadnem zapytaniem. Wargi jej pozostały nieme, ale wzrok jej pytał baronowę niezmiernie wymownie.
Pani de Vergy przystąpiła do niej, ujęła głowę jej w dłonie i okryła pocałunkami oczy jej i włosy.
— Moje drogie dziecko — rzekła do niej następnie — nie omyliłam się wróżąc ci szczęście... Bądź szczęśliwą... Całkiem szczęśliwą... Bez żadnej trwożnej myśli, bez niepokoju, bez zgryzoty... Możesz nią być...
— Jakto! — zawołała Berta, ledwie oddychając ze wzruszenia, z oczyma wpatrzonemi w jeden punkt i drżącemi wargami — jakto?.. Henryk mnie jeszcze kocha?.. jeszcze mnie chce?..
— Kocha cię bardziej jeszcze. Najgorętszem pragnieniem jego, wyłączną jego myślą, jest nazwać cię swą żoną....
— Chociaż... czytał?..
— Tak — odpowiedziała Blanka głosem, który usiłowała uczynić jaknajpewniejszym.
— I przeczytał do końca?..
— Do końca...
— A ty, kiedy on czytał, patrzyłaś na niego?
— Naturalnie... Badałam jego twarz...
— I nic nie dostrzegłaś na jego twarzy?..
— Widziałam to, co mogłabym zobaczyć w głębi jego duszy... boleść i litość...
— A nienawiści, wzgardy?..
— Nie, tylko współczucie głębokie dla twych niezasłużonych cierpień...
— Przysięgasz mi to, Blanko?..
— Bez wahania!
— A kiedy skończył czytanie tego strasznego listu, kiedy się dowiedział o wszystkiem, cóż mówił?..
— To powiedział moje drogie dziecko: „Niech przeszłość będzie tylko przykrym snem i niczem więcej!.. Niech Berta zapomni o wszystkiem, jak ja zaraz zapomnę! Nigdy żadne słowo z ust moich nie roztworzy jej ran... Niechaj nigdy żadne jej słowo nie przypomina mi tego, co znika już w mej duszy gorejącej miłością, jak znikają litery z tego papieru unicestwionego płomieniem!.. Gdy to mówił, list twój, który zapalił, przemieniał się w popiół. Potem dodał: Teraz wszystko skończone!.. O niczem już nie wiem wiem tylko, że kocham Bertę po nad wszystko, że ona jest moją radością, szczęściem mojem, życiem...“
Zaledwie baronowa dokończyła tych słów, a twarz Berty rozpromieniała, jak przedtem twarz hrabiego de Nathon.
Zawołała gorączkowo:
— O! więc dobrze znałaś jego szlachetne serce!.. dobrze go oceniłaś!.. Kiedy ja zwątpiłam, ty ani na chwilę nie straciłaś wiary w niego!.. Blanko, ocaliłaś mnie!.. Życie winnam ci, moja siostro!.. Uklęknijmy, uklęknijmy!.. i podziękujmy Bogu“.
Kiedy panna de Franoy wstała po gorącej modlitwie dziękczynnej, łzy płynęły jeszcze po jej licach, ale były to łzy spokojne.
— Droga Berto — rzekła do niej baronowa — posłuchaj mnie jeżeli chcesz, ażeby szczęście Henryka i twoje było trwałe, ażeby żadna chmurka nie zasępiła przyszłości waszej, zastosuj się w dalszem życiu do rad, jakie ci daję... Słowa twego narzeczonego: „Niechaj nigdy żadne jej słowo nie przypomina mi tego, co już znika z mej duszy!“ powinny być dla ciebie regułą postępowania... Tak, Henryk chce zapomnieć o wszystkiem i będzie mógł, ale na to trzeba ażebyś ty sama zdawała się zapomnieć o swem nieszczęściu... Zrozum mnie dobrze... Jeżeli chcesz zapewnić spokój mężowi, zamknij jaknajgłębiej w duszy, całą swą wdzięczność dla niego, niech jej nie ujawnia nic, ani jedno spojrzenie, ani jedno słowo, ta wdzięczność raniłaby go niezawodnie... Unikaj wszelkich łez i rumieńców... Bądź taką dla Henryka, jaką byłabyś gdyby się nie zdarzyło opłakane nieszczęście... Czy dobrze, kochana Berto?
Spróbuję przynajmniej,
— Trzeba nietylko spróbować, musisz mi przyrzec że zdołasz to uczynić... Pomyśl tylko, że to dla niego o co cię proszę...
— Ta myśl rzeczywiście doda mi siły do zapanowania nad sobą i uczyni mnie taką, jaką chcesz, ażebym była...
— Początek tylko będzie trudny, później przyjdzie ci to z łatwością...
Berta spuściła oczy i po chwili milczenia spytała ze wzruszeniem:
— A on... Armand... mój syn?..
— Kochać go będziesz zdaleka... ja będę mu matką.
Dziewczę nie było w stanie powściągnąć bolesnego westchnienia, które z serca wydarło się jej przez usta.


∗             ∗

W trzy tygodnie po tych dwóch rozmowach, które przytoczyliśmy, w małym kosciółku wsi Cusance odbył się ślub hrabiego Henryka de Nathon z panną de Franoy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.