Dziecięce lata Kościuszki i Poniatowskiego/Scena I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Dziecięce lata Kościuszki i Poniatowskiego
Pochodzenie Teatrzyk Milusińskich
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SCENA I.

Józef Poniatowski, potem Kościuszko i Michałek.
JÓZEF (siedzi zadumany). O, czemuż nie jestem już w wieku, w którym iść można i walczyć... Czemuż choć jednego tyrana zgnieść swemi dłońmi nie mogę?
A jednak... Krzywousty miał lat dziewięć dopiero i poszedł na wojnę i cudów męstwa dokazywał... a ja starszy przecież od niego i siedzieć bezczynnie muszę, a siłę i męstwo mam dorosłego młodziana...
Ojczyzna w niebezpieczeństwie! ojczyzna kona i płacze, a ja syn jej miłujący i wierny iść na ratunek nie mogę... I czemu? bom za młody.
Alboż za młody ten, co setki bólów serdecznych za wolność prawdziwą już przeżył? Czyż nie trudniej ustawicznie boleć i nad losami ojczyzny rozpaczać?...
O! stokroć łatwiej byłoby walczyć i wrogom głowy ścinać... Ot tak! (chwyta pałasz i zaczyna nim machać w powietrzu, nie słysząc że wchodzi Kościuszko).
KOŚCIUSZKO. A to co? Kogo to masz niewidzialnego pod ręką, że tak tniesz w próżnię zawzięcie? Muchy ci dokuczają czy komary? O! to uprzykrzone owady!...
JÓZEF (w zapale). Kogo tnę? O wiesz [1] dobrze ty, co także tą samą co i ja pałasz miłością... Biję wrogów mej ukochanej ojczyzny... Głowy ścinam, całe pola trupem zaścielam... (jak w natchnieniu trzymając ku górze pałasz).
Oto jadą ułani... piękne twarze promienieją męstwem, z ust leci w przestworza pieśń Bogurodzica... ręce drżą do chwytu oręża... Patrz rzucają się w chmary nienawistnych wrogów, przewyższających ich zastępy... ci padają jak kłosy; cała ziemia krwią wroga zbroczona... Depczemy, zabijamy, bierzemy w niewolę... Wita nas... któż nas wita? Postać z wyciągniętemi ramiony, promienista i cudna.
Nie żałobne osłaniają szaty, na obliczu jej niema żałości... Tuli: synami swymi nas zowie...
O! matko!... (pada na krzesło).
KOŚCIUSZKO (wzruszony). O, ojczyzno nasza, o boleściwa nasza matko, szarpana i obezsilona przez bezwolnych i wrogów... Musisz być pomszczona! I to my cię pomścimy!
JÓZEF (wskakując z krzesła). Tak nam dopomóż Bóg!
KOŚCIUSZKO. Lecz narazie jesteśmy bezsilni... za młodzi na jej ratunek.
JÓZEF. Gdy o matkę ojczyznę chodzi, nikt nie jest ani za młody ani za stary.
KOŚCIUSZKO. Cóż poczniemy? Nie przyjmą nas do wojska, swych wojsk zaś nie posiadamy. Musimy jednak coś na to poradzić... Nie będziemy siedzieli bezczynni... Jam nie bogaty ale moc wielką mam w sobie i zapał, ale za mną i na mój głos wsie pójdą całe...
JÓZEF. Nie mów żeś ubogi, bo miłość, to największe bogactwo masz w sercu — tyś możniejszy od naszego króla!
KOŚCIUSZKO. Ty to mówisz? ty, Józefie?
JÓZEF. Ja! Józef Poniatowski, bliski zniewieściałemu królowi, ja, padający pod ciężarem wstydu za winy mych krewnych, ja, szalony miłością ojczyzny (przechadza się po pokoju, wreszcie staje i woła:)
Dajcie mi oręż, rumaka mi dajcie, a walczyć pójdę! Hej! Koniuszy! przyprowadzić mi konia, a wy, rodziciele moi, żegnajcie! Matką i ojcem dla mnie ojczyzna! (wchodzi Michałek)
MICHAŁEK. Przepraszam, sądziłem, że księciu czego potrzeba. Słyszałem wołanie...
JÓZEF. Konia mi dajcie! Broń i mundur ułana! Niech pójdę zmagać się z wrogiem!
MICHAŁEK. To zależy od rodzica księcia.
JÓZEF (kładzie mu rękę na ramieniu). Michałku! czybyś mi nie chciał dopomódz?
MICHAŁEK. Chciałbym, ale nie mogę — wola księcia ojca jest święta.
JÓZEF. Świętsza od niej jest ojczyzna! Słuchaj! czyż nie rozumiesz, że ojczyzna nasza jest wszystko co nas otacza... I to cudne niebo gwiazdami srebrzystemi usiane i to woniejące kwiecie i ten z traw kobierzec...
Ojczyzną naszą te miłe śpiewające ptaszęta i te drzewa wyniosłe i te zdroje przezrocze i ta nasza mowa.., Ojczyzna to nasza macierz, ona nam daje moc, zapał, daje nam wszystko.
Czyż nie możniejsza ona od wszystkiego i wszystkich? Powiedz, Michałku...
MICHAŁEK. Tak, paniczu! kocham i ja ojczyznę, ale cóż ja? cóż i wy paniczu, zdziałać dla jej uwolnienia z pod przemocy możecie?
KOŚCIUSZKO. Zdziałać wszystko możemy — złączywszy się w jedno serce i jedną duszę!
Jedność przedewszystkiem! Precz przeklęte veto! Hańba i zatracenie ojczyzny! Niech żyje zgoda i jedność!
JÓZEF. Niech żyje! Niech lada warchoł nie obezsila swym bezrozumnym oporem naszej ziemicy.
KOŚCIUSZKO. Żegnaj bracie. Pójdę, aby zbadać, co słychać w mieście.
JÓZEF. Żegnaj przyjacielu. A powracaj prędko (Kościuszko wychodzi).
MICHAŁEK. Zaśpiewajmy paniczu tę piosenkę w jedności, cośmy pod tym stuletnim dębem w parku śpiewali. Taka piękna!
JÓZEF. Dobrze. Zaśpiewajmy! (śpiewają)

ŚPIEW

Kochajmy się bracia mili,
Kochajmy się każdej chwili,

Od pałaców do chat kwieci
Jako jednej matki dzieci.
Kochajmy się bracia wzajem
A świat dla nas będzie rajem,
Bo gdzie mieszka miłość, zgoda,
Tam jest szczęście, tam uroda.

(Michałek wychodzi)
KILIŃSKI (wchodzi). Książe, przebacz!
JÓZEF (podaje mu rękę). Cóż ci mam przebaczać? I dlaczego zwiesz mię księciem? Co się stało? czyżem nie ten sam?
KILIŃSKI. Posądziłem cię, że może nie przyjmiesz mnie odrazu, dlatego żem mieszczanin...
JÓZEF (uściska go): Bracie!...
KILIŃSKI. Czy się nie gniewasz?
JÓZEF. Ależ nie, nie gniewam się, tylko już nie myśl tak nigdy. Równym mi jesteś miłością ojczyzny, i troską o jej dobro — a tytuły, bogactwo, czemże są wobec skarbów serca?
KILIŃSKI. Dzięki ci, żeś mi przebaczył. A czyś słyszał, że dzisiaj w nocy były rewizje?
JÓZEF. U kogo?
KILIŃSKI. U Mochnackich i u Zaleskich.
JÓZEF. U ojca naszego Cesia?
KILIŃSKI. Tak, do tej pory jeszcze trwa poszukiwanie...
JÓZEF. Boże! ratuj naszego Cesia! Ma on książki i niedozwolone druki?
KILIŃSKI! Co za nieostrożność! Dlaczego nie ukrył?
JÓZEF. Dziś właśnie miał je zakopać w ogrodzie, tymczasem ktoś doniósł widocznie.
KILIŃSKI. Małoż to szpiegów! Jakie to straszne!
JOZEF. Zwłaszcza, że to nasi tem się trudnią!
KILIŃSKI. Podli!
JÓZEF. Raczej nieszczęśliwi!
KILIŃSKI. Prawda! Nieszczęśliwi swą nikczemnością... (gwałtowne pukanie)
Ach!
JÓZEF. Proszę! proszę! (wbiega Kościuszko).
KOSCIUSZKO. Cesio zabrany.
JÓZEF. O, Boże!
KILIŃSKI. Czy i rodzice?
JÓZEF. I panna Anetka?
KOŚCIUSZKO. On tylko. Reszta siedzi w domu pod strażą.
JÓZEF. Co z nim zrobią?
KOŚCIUSZKO. Małoż kibitek? Wiadomo że wyślą.
JÓZEF. Nie przeżyje tej drogi. Po śniegach wśród zamieci bez macierzyńskiej opieki. Gdybym to ja, to nic! Zahartowany, silny... ale on, to wątłe, słabe chłopię!
KOŚCIUSZKO. O, choć wątłe to i słabe chłopię, ale tylko ciałem, duch jego silny. Łzy nawet nie uronił podczas gdy ci co go żegnali zalewali się łzami. To dziecko stało się w takiej strasznej chwili bohaterem!
JÓZEF. Pójdźmy go pożegnać, choć wzrokiem damy mu poznać naszą miłość...
KILIŃSKI. Idźmy!
KOŚCIUSZKO. Nie dogonicie — on już daleko...
KILIŃSKI. Co? czy rozstrzelali?
JÓZEF. Pytaj: czy powieszony? Naboi im szkoda...
KOŚCIUSZKO. Wywieźli go już na Sybir.
JÓZEF (woła). Dzieci nam mordują! Matki we łzach toną! Więzienia ich to katownie! Precz z nimi! (staje i śpiewa)

Do broni, bracia, do broni!
Na koń! na koń!
Już piosnka bojowa dzwoni,
Za broń! Za broń!
Czego ociągasz się, bracie?
Hej oręż w dłoń!
Czyż ognia w piersiach nie macie?
Na koń! na koń!

Na wroga, bracia, na wroga,
Za broń! za broń!
Ej szybko, szybko, przez Boga!
Na koń! na koń!

KOŚCIUSZKO. Twójże to utwór?
JÓZEF. Matka ojczyzna dała mi natchnienie...
KILIŃSKI. Bardzo to piękne!
KOŚCIUSZKO. Ale w tej chwili niedoścignione. Wojska i broni nie mamy.
KILIŃSKI. Ale zapał w sercu i w duszy!
JÓZEF. Tak! gdy mamy siły, zdołamy wiele, choć jesteśmy za młodzi.
KOŚCIUSZKO. Czyżbyś myślał oprzeć się woli rodzica?
JÓZEF. A chociażby? Ojczyzna świętsza dla mnie od rodziców! (pukanie cicho). Któżby to? Proszę?

(wchodzi 10-letnia dziewczynka)

Ach! to Tosia! cóż nam powiesz, dzieweczko?
TOSIA. Widzisz, Józiu, przyszłam, żeby ci powiedzieć, że gdy pojedziesz na wojnę, ja też w domu nie pozostanę... będę pielęgnowała rannych, mam już dużo szarpi, a i bandaże przygotowuję... Jam przecież Polka!
JÓZEF (obejmuje ją czule). Najmilsza! Patrzcie, jaką mam siostrę!
KILIŃSKI. Godna swego mężnego brata! Podaj mi dłoń panienko.
TOSIA (podaje mu rękę, Kiliński całuje). Ach! co pan robi! Mnie się nie całuje w rękę, jam jeszcze dziecko!
KILIŃSKI (schyla się). To pocałuję w nóżkę!
TOSIA (uciekając). Nie! nie! nie można! Coby to powiedziała moja madam! Ja i tak, bez jej pozwolenia wymknęłam się do Józia...
Ale chciałam mu to koniecznie powiedzieć, że gdy wojna wybuchnie, siedzieć bezczynnie nie będę!
JÓZEF. Moje ty złoto! Ale wiesz co, kiedyś tu przyszła, musisz nam wypowiedzieć ten piękny wiersz, którego cię Cesio nauczył... nasz biedny mały Cesio...
TOSIA. Biedny!... co mu się stało? Chory on, czy też kto z jego rodziny? Może Anetka?
JÓZEF. Jakto? Nie wiesz o niczem?
TOSIA. Nie wiem... powiedz, powiedz czemprędzej! Ach! jakżem niespokojna!
JÓZEF. Wywieźli go na Sybir.
TOSIA. Ach! (zakrywa twarz rękami) I za co? za co? o, mój Boże!
JÓZEF. Była w nocy rewizja, znaleźli polskie pieśni... Ale nie płacz, Tosiu, to bohater! Nie każdemu dano tyle mocy...
TOSIA. Prawda Józiu, ale mi go żal!
JÓZEF. Nie zapominaj o nim nigdy, a jeśli przetrzyma trudy i do nas powróci, jakże czule go będziemy witali!
KOŚCIUSZKO. Panna Tosia miała nam coś powiedzieć.
TOSIA. Płakać mi się chce, jakoż mówić będę?
KILIŃSKI. Ten wiersz pewnie smutny, bo o czem wesołem moglibyśmy mówić?
JÓZEF. Smutna jak los ojczyzny i jak ci co za nią chcą cierpieć... (do Tosi) Mów, Tosiu...
TOSIA.

Schowaj matko suknie moje,
Perły, wieńce z róż,
Jasne szaty, świetne stroje,
To nie dla mnie już.
Niegdyś jam złoto, srebro lubiła,
Gdy mi nadziei wytryskał zdrój,
Lecz gdy do grobu Polska zstąpiła,
Jeden mi tylko przystoi strój,
Czarna sukienka![2]

(zakrywa twarz rączkami). Nie mogę! nie mogę więcej mówić!... może kiedyśindziej... wybaczcie... biedny Cesio... (wychodzi).
KOŚCIUSZKO. Dziecko o wielkim sercu.
KILIŃSKI. Serduszko połączone z męstwem — prawdziwa Polka! Wiesz co Józiu, gdy dorosnę, daj mi ją za żonę...
JÓZEF, Paradnyś! albom ja jej rodzic?
KOŚCIUSZKO. Ale jej brat najstarszy.
JÓZEF. Dobrze, dobrze, zobaczymy.
KILIŃSKI. A! jaki mi żal Cesia! W kajdanach, jak zbrodzień! to okropne...
JÓZEF. Nie czas żałować róż, gdy lasy płoną...
KILIŃSKI. Pięknie powiedziane! Masz rację! (wchodzi Michałek)
MICHAŁEK. Paniczu! Książe rodzic ma przyjść tutaj i książki i zeszyty przeglądać — wie już o paniczu Cesiu i boi się o panicza. Przyszedłem, by was paniczu uprzedzić. Wiem że macie niedozwolone piosenki...
JÓZEF. Mam i coś więcej.
MICHAŁEK (ciekawie). A i co jeszcze? Broń Boże, kule lub proch? Paniczu, dom może wylecieć w powietrze...
JÓZEF. Nie bój się Michałku, tego to nie mam, niestety!
MICHAŁEK. Powiedzcie mi paniczu, takiem ciekawy!
JÓZEF. Nie zrozumiesz!
MICHAŁEK. Takiem głupi? A jak panicz chce, żeby czego książe rodzic nie wiedział, to Michałek mądry...
JÓZEF. Kocham ciebie Michałku i wdzięczen ci jestem za twe przywiązanie... Idź teraz, muszę parę zeszytów ukryć przed ojcem — zniszczyłby mi napewno!
MICHAŁEK (wychodzi mówiąc). Jak książe iść będzie na wasze pokoje, gwizdnę.
JÓZEF. I za to ci dziękuję. Koledzy! prędzej! prędzej! Te wszystkie zeszyty do piecyka, tam będą bezpieczne, te książki do ogrodu, koło altany jest wykopany rów, tam zagrzebcie i dla niepoznaki zarzućcie liśćmi... Prędzej, moi drodzy! To moje skarby! (gwizd Michałka) Spieszcie! spieszcie! ach! (Kiliński przykrywa połą surducika szkatułkę i chce wyjść).
KSIĄŻE. Co tu niesiesz, mój chłopcze? może broń? Dajcie pokój! strzeżcie się!
KILIŃSKI. Nie, książe, niosę szczenięta.
KSIĄŻE. Od Normy? pokaż!
KILIŃSKI (cofając się). Nie, to od mojej psiny już nie żyją.
KSIĄŻE (odsuwa się). Taak? No, to idź sobie! (odchodzi).
KILIŃSKI. A to ci dopiero! O małom nie wpadł! Pierwszy to raz chyba skłamałem! A teraz dalej w drogę!




  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd składu: błędnie wstawiona dodatkowa strona z następującym tekstem:
    JANEK (ucieka z kotem). Chi! chi! chi! Niech Józef dźwiga! Co mi po tem? Prawda, kocie?
    KOT, Miau! miau! miau!
    JANEK, A widzicie! — i on potwierdza — on, mój największy przyjaciel! Prawda, kocie mądry, nad wszystkie koty mądrzejszy, — że co komu po robocie?
    KOT, Miau, Prawda!
    JANEK, Cha! cha! cha! A prawda, że lepiej niż pracować, mieć dużo, dużo złota bez pracy?
    KOT, Miau! Prawda.
    JANEK, (całuje kota), Mój kochany, mój drogi przyjacielu, jakże cię kocham... Nie rozstaniemy się z sobą nigdy. Potańczymy trochę!
    (tańczą).

    JANEK, (śpiewa):

    Co mi po robocie?
    Będę chodził w złocie,
    I bez ciężkiej pracy,
    Bośmy dwaj junacy!
    Hi! ha! hi! ha!
    Kot Jankowi złoto da!
    Hi! ha, hi! ha!
    Mój przyjaciel złoto da!

    Prawda, mój koteczku?
    KOT, Prawda! prawda! miau!
    JANEK, (patrzy), O! Józef idzie! — niech jemu ojciec każe wory nosić, — ja do czego innego stworzony!... Do bogactw, do próżnowa-

  2. Przypis własny Wikiźródeł Fragment wiersza Konstantego Gaszyńskiego pt. Czarna sukienka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.