Dziennik Serafiny/Wiedeń — 23. Grudnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik Serafiny |
Rozdział | Wiedeń — 23. Grudnia |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1876 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Droga moja Józefo...
Twoja karteczka wczoraj mnie doszła, poczciwe serce twe... zadrgało na wieść o nieszczęściu mojem... Zapytujesz mnie, czy w czemkolwiek nie możesz mi być użyteczną! A, chyba tem tylko, moja jedyna że ty jedna odbolejesz ze mną.
Są doprawdy istoty przeznaczone na zawody i męczarnie... Jam winna, czy losy! nie rozstrzygam — to wiem, żem bardzo, bardzo, nad miarę nieszczęśliwą.
Posłuchaj. — Przybyliśmy do Wiednia, jak wiesz, z najświetniejszemi nadziejami... Ojciec i ja marzyliśmy o stosunkach, jakie się tu zawiązać miały. — Baron od wigilii wesela był nadzwyczaj chmurny, roztargniony, niespokojny, co mnie prawie gniewało... Ślub go wcale nie zmienił — był dla mnie z wielką czułością, czułam w niej jednak coś przymuszonego, nienaturalnego. Zamyślał się dziwnie, posępnie... zastawałam go w gabinecie niekiedy nad papierami pogrążonego tak, że trzeba było wstrząsnąć nim, aby oprzytomniał. Ojciec mi tłumaczył, że ma jakieś ogromne interesa, udziały w kolejach, sprawy, w których chodzi o miliony — że wszyscy spekulatorowie bywają tak zaprzątnieni... Wcale mnie to nie uspokoiło. Prezentacja u dworu niezmiernie się opóźniała, obiecywano ją dopiero około Nowego Roku. Ze znajomych wysoko położonych osób, o których mowa była wprzódy — nikt się jakoś nie zjawiał. Tłumaczono to porą roku, niewiem czem. — Kazano się dostojnych gości spodziewać.
Ojciec robił znajomości i grał... Jam wcale nie przeczuwała żadnej katastrofy. Co najwięcej domyślałam się, że powinnam być z moim majątkiem ostrożną, aby i on nie poszedł na jakąś grę i spekulację...
Piętnastego tego miesiąca, jak dziś pamiętam, nad wieczorem, sama jedna byłam w domu... Siedziałam przerzucając dzienniki mód, w salonie... gdy w progu szelest słyszę. Spoglądam, Julka stoi jak trup blada, jedną ręką się za serce trzyma, drugą za głowę...
— Co ci jest? zawołałam.
— Pani! pani — głosu jej brakło...
Myślałam, że mi jakim swoim głupim romansem chce głowę zaprzątać i trochę niecierpliwie powtórzyłam:
— Ale cóż ci jest? mówże — ja tych wzdychań nie lubię...
— Pani — nieszczęście... I zasłoniwszy sobie oczy, zaczęła płakać. W chwili gdym wstała, aby się do niej zbliżyć, otwierają się drzwi z trzaskiem i Ojciec wpada zmieniony, z włosami rozwianemi, oczy obłąkane... ręce załamał i na najbliższe padł krzesło. Strwożyłam się dopiero i przypadłam do niego...
— Na Boga co się stało!
Nie miał mi czasu odpowiedzieć, gdy zapukano do drzwi i jakieś figury, którebym i bez mundurów poznała jako rodzaj policjantów, wkroczyły powoli. Osłupiałam...
Ci panowie zobaczywszy mnie, zdawali się naradzać, spoglądając po sobie, co począć... Wtem Ojciec porwał się z krzesła...
— Moja córka, rzekł, ledwie od kilkunastu dni poślubioną jest Baronowi — nasze, jej interesa i papiery, niemają żadnej styczności z jego papierami. Fundusze mojej córki...
Zrozumiałam, a raczej domyśliłam się czegoś złego, ale nie tak wielkiego nieszczęścia jakie mnie spotykało...
Baron był już aresztowany i obwiniony o jakieś nadużycie funduszów, w jego rękach złożonych — o fałszerstwo... o nie wiem już co...
Policja kazała sobie wskazać gabinet jego i natychmiast udała się dla opieczętowania i zabrania wszystkiego, co się w nim znajdowało.
Stałam długo jak piorunem rażona... Julia i Ojciec wzięli mnie pod ręce i odprowadzili do mojego pokoju...
To był prolog tej tragedji... Nazajutrz w łóżku leżąc musiałam przyjąć sędziego śledczego i zeznawać, żem nie wiedziała o niczem. Osobno przesłuchiwano mojego Ojca...
Łatwo się było przekonać tym panom, z moich papierów, listów i rachunków, żem wcale w sprawy mojego męża wtajemniczoną nie była...
Baron żądał widzenia się ze mną, odmówiono mu go, gdyż ciężą na nim zarzuty, które najściślejszy areszt musiały ściągnąć na niego.
Ja też nie domagałam się tego wcale. Przybita, zabita, powiedzieć mogę, leżałam sądząc, że umrę...
Na dole Ojcu krew puścić musiano, tak zapadł niebezpiecznie...
Żywej duszy przy nas... nikogo coby się ulitował, słowo pociechy przyniósł — radę... wreszcie choćby skargi i jęku posłuchał.
Julka we łzach, ja w łóżku z gorączką, dom pusty...
Nawet odźwierny, służba, która wczoraj jeszcze nadskakującą była i pełzała przed nami, zbuntowała się niemal, po aresztowaniu barona. Wizyta policji, wywiezienie go z domu, tłum gawiedzi ulicznej zgromadziło przed nim. Przez okno Julka się wyjrzeć obawiała... Wśród ciszy, dochodziły mnie szyderskie krzyki i urągowisko...
Doktor, którego wezwano do Ojca, przyszedł do mnie. Stary człowiek, zimny, grzeczny, zobojętniały widać na wszystko, nie okazał najmniejszego wzruszenia, ani iskierki współczucia. Przywitał się, wziął puls, nie dopytywał wiele, zapisał lekarstwo, wychodząc służącemu przypomniał natychmiastowe opłacenie wizyty — naturalnie, wziął nas za bankrutów — i zniknął.
Ten dzień zapisze się w pamięci mojej na wieki. Nie rychło na łzy się zdobyć mogłam. Śmiałam się zrazu... Dopiero nad wieczór trysnął ten zdrój... i wylała się choć część boleści...
Żona bankruta i fałszerza!! Otóż do czego doprowadziły mnie marzenia wielkości... blasku — świetności...
Ojciec, choć po krwi puszczeniu miał się lepiej, pokazać mi się nie śmiał. Potrzebowałam czegoś się dowiedzieć, kogoś poradzić... gdy Julka mi doniosła, że — przypadkiem... spotkała kamerdynera jednego z członków Rady państwa ze Lwowa, znanego nam, i że może by mogła tego pana do mnie poprosić.
Ten deputowany był właśnie prawnikiem, któregośmy się nieraz w interesach radzili. Chwyciłam się tej myśli, Julka wybiegła natychmiast. Nie prędko, bo dopiero wieczorem zdołano w jakiejś kawiarni Dauma, wyszukać tego pana, który przez cały dzień nie był w domu, i uprosić go, by przyszedł do mnie.
Znasz go? Jest to prawnik... a prawnik, który ma z chorobami sumienia ludzkiego do czynienia, jak doktor ze słabościami ciała — bywa zwykle zimnym i zużytym na boleściach, które widuje, których dotyka. Ta tylko różnica, że prawnik nawykł do wymowy i nie może się wstrzymać od popisu z nią, nawet tam, gdzie ona razi... Dodam że krzyczy nieznośnie.
Wstałam już na jego przyjęcie, choć ledwie na nogach mogłam się utrzymać.
Julka, która go wprowadziła, wyszła, zostaliśmy sami. Chwyciłam go za ręce.
— Panie — ratuj pan mnie! zaklinam — szczerym bądź ze mną! Wiesz już zapewne o tem, o czem od wczoraj wie miasto całe. Nie taj mi nic — powiedz mi co mam czynić? Bądź zbawcą moim...
Wysłuchawszy tej modlitwy, adwokat spojrzał na podłogę, bębniąc palcami po stole i zatarłszy włosa, odchrząknął, jakby miał wystąpić na trybunę — kat! — rozpoczynając uroczyście:...
— Zaufanie pani Baronowej...
— Nie dawaj mi pan tego tytułu! Zaklinam go — zawołałam.
— Zaufanie pani — poprawił się — wkłada na mnie obowiązki szczerości zupełnej. Położenie Barona, jest najgorsze... Schwycono dowody fałszerstwa, sprzeniewierzenia, nadużyć... Wszystko to sprawia ta nieszczęśliwa gry i spekulacji namiętność...
(Dodam, między nawiasami, że moralista, jakem się wkrótce dowiedziała — sam grał i spekulował... i pono także z obcego grosza coś chwycił).
— Jakąż summę to wynosi? — zapytałam.
— O! bardzo, bardzo znaczną. Mówią o pół milionie guldenów... Płacić jej i rujnować się dla człowieka, który za dowiedzione fałszerstwo, musi być ukaranym ciężkiem więzieniem, którego czci już nic uratować nie może, nie masz pani potrzeby, ani obowiązku...
— Ale mogę dostać rozwód! — zawołałam — byłam oszukaną...
Prawnik ruszył ramionami.
— To w każdym razie rzecz nie łatwa — odpowiedział — i natychmiast starać się nawet o nią trudno...
Niepodobieństwem jest, ażeby we Lwowie miało być tajemnicą, o czem niemal cała Austrja oddawna wiedziała, że Baron Molaczek, był w niebezpieczne zamięszany sprawy, i wcale dobrej reputacji nie miał...
— Ale ja na to poprzysiądz mogę — rzekłam...
— Nie dopuszczą pani do przysięgi...
— Ale W. Ochmistrz dworu, Hrabia... przyjeżdżał za nim się wstawiać, gdy się starał o mnie... Osoba tak wysoko położona.
— Z wysoka teraz wielu ludzi pada — odrzekł prawnik — nie jestem pewnym, czy i ten dostojnik pociągnionym nie będzie.
Załamałam ręce.
— Wyrób pan to dla mnie przynajmniej, ażebym zaledwie od dni kilkunastu zowiąc się żoną tego człowieka, uwolnioną została — od pociągania do sądów, od mieszkania w tym ohydnym Wiedniu. — Zaklinam pana... Nie chcę znać tego, który mnie tak niecnie śmiał uwieść...
— Szło mu tylko, jak się zdaje, zimno dodał adwokat wstając — o wyłudzenie grosza, gdyż nigdzie już od dawna kredytu nie miał...
W tej dopiero chwili — drgnęłam przypominając sobie, że moje kosztowności wszystkie i brylanty oddałam wyjeżdżając pod straż Barona. Zadzwoniłam na Julię... Prawnik stał zaciekawiony i osłupiały.
— Gdzie moja szkatułka z brylantami?
— Pani ją Baronowi oddała...
Adwokat się uśmiechnął.
— Bież i dowiedz się co się z nią stało.
— Jaka była wartość tych precjozów? spytał prawnik.
— Część ich tylko, 50.000 guldenów kosztowała... reszta, mogła przynajmniej połowę jeszcze wynosić tej wartości...
— Zdaje się — rzekł wzdychając — że niema co pytać o nie, ani szukać. Słyszałem opowiadanie, że Baron chcąc się ratować od zaskarżenia, jakieś klejnoty właśnie zastawił u jubilera, i 50.000 guldenów chciał ofiarować pokrzywdzonym.
Julka wróciła z próżną szkatułką... Znalazła ją pod stołem... znikły moje brylanty...
— Czy mogę się upomnieć o własność moją? — zapytałam.
— Niezawodnie — uśmiechając się odparł prawnik, ale musisz pani męża obwinić o potajemne ich przywłaszczenie, co mu lat kilka ciężkiego więzienia przyczyni...
Józiu droga!! już więcej pisać nie mogę, płacz ze mną... lituj się nademną... przyjedź jeśli możesz... Ja, com zwątpiła o wszystkiem, niechaj choć w przyjaźń uwierzę.
Twoja Serafina...