Dziennik podróży do Tatrów/Pobyt u Proboszcza we Friedmanie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POBYT U PROBOSZCZA WE FRIEDMANIE.
4 Października 1832 r.

Brakowało mi przypatrzyć się z bliska życiu Księży w téj okolicy, zbieg okoliczności zaspokoił mię i pod tym względem. Jestem wdzięczny téj konieczności. Kilkanaście dni przeżyłem w domu Plebana wiejskiego, przez kilkanaście dni dach jego osłaniał mię przed nieprzyjemnościami wszelkiego rodzaju; przez kilkanaście dni jadłem chléb jego, a co najważniejsza zbliżyłem się do człowieka jednego z tych, co cię ogrzewają ciepłem swojéj miłości prostéj, szczeréj, czystéj; poznałem Kapłana o którym każde spomnienie sprowadza cię do tego życzenia: dałby Bóg aby wszyscy Księża byli przynajmniéj tak jak ten!
Widok półmartwy jak Tatry, może zrobić silne dobre wrażenie na człowieku, ale człowiek-chrześcianin bez porównania silniéj obudza, zasila we mnie miłość Boga i bliźnich; jeżeli niemogę mówić o nim tak obszernie jak o zmysłowych pięknościach okolicy, winienem mu spomnienie bratnie, oznakę żem go umiał poczuć, ocenić, że uczucia moje dla niego nie są z liczby tych co przechodzą z czasem, bez śladu. Licha była-by to odpłata za miłość żyjącą, gdy by została tylko w martwém słowie na papierze; ale z mojéj strony nie jest ona taką, chowam ją w mojéj duszy i daję żyjącą.
Kilkanaście dni przeżyliśmy prawie sam na sam, a takie życie wielką jest próbą wartości zobopólnéj dwóch ludzi; trudno ażeby w podobnym stosunku nie poznali się wzajemnie na sobie. Pragnąłbym aby zacny Pleban wyniósł z owego czasu takie dla mnie uczucia, jakiemi mnie ku sobie natchnął. Poznałem w nim sługę Kościoła, jakich mało w życiu mojém napotkałem. Pełen cnót chrześciańskich obok wyższego ukształcenia, miły, zniewalający, a mimo to zachowujący wysoką godność swojego stanu w życiu powszedniém, światowém; był prawdziwym ofiarnikiem wskazującym drogę jedynie prawdziwą, ile razy pełnił swoją służbę tajemniczą przy ołtarzu. Słyszałem go w tym urzędzie przemawiającego do ludu: kazania jego były w języku Słowackim, bo od téj wsi poczyna się już kraina Słowakami osiadła, a słowa jego były napiętnowane tą samą ewangieliczną prostotą, miłością, łagodnością, których przykład stawił w swojém życiu!..
Ale słowa niezdolne są wydać wewnętrznéj wartości człowieka, ani uczuć dla człowieka, który nas istotnie zobowiązuje; przestanę więc na tém co powiedziałem, a zajmę się więcéj zewnętrzną stroną mojego pobytu w Friedmanie.
Między innemi znalazłem w tém probostwie bibliotekę tak liczną i tak dobraną, że nikt-by nie domyśliwał się podobnéj w domku Plebana ustronnéj goralskiéj wioski; zamykała ona około 2,000 tomów najcelniejszych pisarzy wszelkiego narodu, tak oryginalnych jak w tłómaczeniu, najwięcéj niemieckiém. Rozumie się samo przez się, że dzieła treści religijnéj stanowiły znakomitą jéj część, o ich wartości nie mogę nic powiedziéć, bo wszystkie prawie są w języku łacińskim, który mało umiem. Za to przeczytałem wiele sztuk Szekspira, przełożonych przez Szlegla.
Zacny Proboszcz ułatwił mi także zwiedzenie zamku Niedzicy. Zamek ten leży naprzeciw Czorsztyna; rozdziela je tylko Dunajec. Jest on dziś własnością Hrabiego Paloczaja. Właściciel jego a dziedzic wsi tegoż nazwiska i Friedmana, często w niém przemieszkuje, stąd budowa cała utrzymana jest w dobrym stanie wewnątrz i zewnątrz. Wewnętrzne jego urządzenie jest już więcéj w smaku nowoczesnym. Między innémi ozdobami ma bibliotekę niewielką ale złożoną z dzieł wyborowych, świadczącą o wyższém ukształceniu właściciela.
W około zamku rozsypuje się wieś Niedzica. Na wejściu do wsi zwrócił moją uwagę słup z tablicą, na któréj wypisany zakaz palenia fajki na ulicach wsi. Przepis ten jest powszechny we wszystkich wsiach węgierskich i ściśle przestrzegany przez obawę pożarów. Jest on obwarowany sztrofami pieniężnemi a dla chłopów karą cielesną. Stąd nieraz można widziéć na wstępie do wsi, tablicę na któréj malowidło przedstawia w wyższéj swojéj części fajkę, a w niższéj chłopa rozciągnionego na ziemi, a nad nim hajduka z kijem lub batem. Madziarski ten hieroglif chłopi dobrze rozumieją, widzą że znaczy plagi za palenie fajki na ulicy, choćby transito.
Z resztą podobna tablica zdobiąca każdą wieś, wyobraża doskonale duch prawodawstwa madjarszczyzny szlacheckiéj, w jéj stosunku do chłopów zwłaszcza plemienia Sławiańskiego.
Więcéj niż mieszkanie, niż biblioteka Hrabiego Paloczaja, zastanowiła mię jego piwnica we Friedmanie. Jest-to w istocie przedmiot godny widzenia. Wyobraźmy sobie dwa czy trzy piętra pieczar, tak długich że światła postawionego w jednym końcu pieczary nie dojrzysz z drugiego końca, rozgałęzionych na wiele innych równoległych do siebie, a wszystko to zastawione krociami beczek, kuf rozmaitego kalibru, napełnionych winem rozmaitego smaku, wieku, narodu, a masz piwnicę Węgierskiego magnata. Miejsce to obudziło we mnie głębsze a smutne myśli. Dotknąłem się jego złego Ducha. Znam cię, pomyślałem sobie, w dziejach mojego Kraju. Ty to panowałeś na Sejmikach, Sejmach, trybunałach, elekcyach. Tobie-to w wielkiéj części winniśmy tę rospustę wolności. Z takich to pieczar jak z otworów piekielnych, buchało to powietrze gorsze od morowego, które oziewało naszego ducha, i wiodło go krętemi ściéżkami pijackiemi aż dopóki nie zapadł w przepaść razem z ciałem!... I straszny obraz przeszłości roztoczył się przed moją duszą w ciemnych barwach piekielnych; pokryła go w końcu krwawa barwa obecności. Odetchnąłem swobodniéj wyszedłszy z piwnicy. Rozjaśniłem się w domie Ekonoma, przy dwóch jego córkach, bardzo miłych dziéwczętach, z któremi i tę jeszcze miałem przyjemność, żeśmy mogli rozmawiać; chociaż mówiły tylko po słowacku, ale mnie rozumiały, a ja tém bardziéj. Słowacki język w ustach dziewczyny jest bardzo miły; miałem sposobność przekonać się o tém, bo często towarzyszyłem dwóm dziewczątkom na rydzobranie, które tu jest bardzo obfite. Były to jedne z chwil najprzyjemniejszych mojego pobytu we Friedmanie, i winienem za nie wdzięczność łagodności, słodyczy owych ładnych Słowaczek. Są one wyższe nad wszelką pochwałę jaką im dać mogę, dla tego wstrzymam się od niéj.
Z powodu ich miewaliśmy rozmowę z Proboszczem w przedmiocie kobiét. Od niego dowiedziałem się kilku szczegółów nowych dla mnie, o obyczajach kobiét Węgierskich. Według jego opowiadania, księża mają wielki przystęp do kobiét zwłaszcza w większych miastach węgierskich: wyraźnie mię zapewniał, że księża grają tam tę rolę jaką gdzieindziéj grają wojskowi.
Ten przedmiot nastręczał nam znowu rozmowę o bezżeństwie księży. Mój Proboszcz miał zdrowe widzenie téj rzeczy. Jego zdaniem żenienia się lub bezżeństwo powinno być zostawione woli każdego; jedno i drugie ma swoje korzyści i niedogodności. Co się tyczy jego osobiście, miał postanowienie pozostać w bezżeństwie, gdyby żenienie się było nawet dozwolone.
I w rzeczy saméj dla niego było to właściwe, o ile poznałem jego charakter. Przy rzadkich swoich przymiotach, przez stan swój duchowny zaprawił się już do życia więcéj cichego, samotnego, stał się lękliwym w obec życia czynniejszego, burżliwszego: przenosi on dzisiaj nad wszystko spokój rozmyślania. Była to jego wada, ale ja poczuwałem się do tém większéj wdzięczności, że oto dla mnie wychodził z téj ciszy. Z tém uczuciem pożegnałem go i zawsze zostanę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.