Dziennik podróży do Tatrów/Z Turnisk — Głębia Tatrów
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik podróży do Tatrów |
Wydawca | B. M. Wolff |
Data wyd. | 1853 |
Druk | C. Wienhoeber |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały rozdział Cały tekst |
Indeks stron |
W tych dniach wypada mi znowu droga w Tarnowskie; może tu nie prędko wrócę a może i nie wrócę. Nie tracę więc ani jednego dnia, ani jednéj chwili. Oglądam czegom jeszcze nie widział, odwiédzam com już poznał; zwracam na wszystkie strony oko, ucho i uwagę; dusza moja nie zamyka się, wciąż daje się lub przyjmuje; gromadzę do jéj skarbca wszystko co mi się nastręcza, a co się da wypisać zapisuję. Pragnę zatrzymać, utrwalić tę chwilę tak ważną dla mnie; pragnąłbym podzielić się ze wszystkiemi wszystkiém co jéj winien jestem; pragnąłbym zdobyć się na jakąś pamiątkę po niéj, po tych miejscach, po życiu którem tu przepędził; na owoce z tylu uczuć, wzruszeń, natchnień przez które tu przeszedłem, które tu odebrałem. Zacząłem już to dzieło, pracowałem nad niém cokolwiek; mam ideę główną, mam główną osnowę, zbiéram szczegóły; a im daléj zapuszczam się w pracę, tém więcéj odkrywam bogactw, tém bardziéj blask mię ich olśniewa; do niektórych dostałem się, inne dopiéro przeczuwam: leżą przed okiem ducha, jak te skarby w powieściach goralskich, trzeba warunków tajemniczych, trzeba jakiéjś władzy tajemniczéj, ażeby je posiąść. Nadewszystko czuję, że mi potrzeba tego życia widomego i niewidomego, które tu panuje; tém życiem chcę się cały przejąć, przesiąknąć. W tym kierunku zwracam wszystkie moje zatrudnienia, przez te dni kilka pozostających mi do mojego wyjazdu. Mój trud nie jest bezpłodny, mam to przekonanie. Wiele rzeczy wyjaśniłem sobie jako pisarz, natrafiłem na wiele prawd sztuki. Zostaną one dla mnie prawidłami, karbami mojéj drogi pisarskiéj. Polegam na nich tém śmieléj, że nie biorę je z książek, natężeniem zimnego rozumu; podało mi je życie otaczające mię tutaj, przyjąłem ożywiony, rozegrzany czuciem, miłością, i odtąd coraz mi ich więcéj przybywa. Ująłem już w słowa co mogłem ująć. Ale to na późniéj; jest-to mój skarb wewnętrzny, dla mnie najcenniejszy. Zwracam się do tego co może być dla wszystkich.
Jeden żal nienagrodzony przyjdzie mi stąd wynieść, to ten, że tak mało poznałem głąb Tatrów. Dziś niepodobna już myśléć o jéj zwiedzeniu. Podróż ta wymaga tyle pomocy, że jest nad moje środki; pora spóźniona otacza ją takoż trudnościami coraz większemi. Lada dzień mogą spaść śniegi i zasypać wszystkie przejścia w głębi gór, może już nawet spadły. Nie pozostaje mi jak myślą pobłąkać się po nich. Leżę więc na mojéj skale i położywszy oko na zewnętrznym murze Tatrów, jak kotwicę na dnie morza, przebiegam myślą, jak lekkiém czółenkiem, dziwy ich wnętrza.
W istocie opowiadają mi dziwy o tych miejscach. Wszystko co widziałem nie daje wyobrażenia o tém co najgłębsze Tatry zamykają w sobie. Tak mię zapewniają i wierzę temu łatwo, sądząc z tego co słyszę. Ten północny bok Tatrów widziany z Galicyi i południowy od Węgier, jest tylko ogrodą Tatrów najwłaściwszych. Można je stąd odgadywać tylko po niektórych lodowatych szczytach, wyższych nad inne; ale większa ich liczba ukryta jest spójrzeniem z zewnątrz. Prawdziwe lodowce korzenią się i rosną dopiéro w głębi Tatrów. I tam dopiéro jest istotna dziedzina wiecznéj zimy i wiecznego mroku. Tam jeziora nieodmarzające nigdy, doliny milowe usłane wiecznym lodem i otoczone ścianami z wiecznego lodu. Tam zobaczysz nad potokiem most z wyziewów w lód zamienionych zawieszony na głębi przerażającéj głębokości; a cisza taka, że kiedy pod ciepłem słońca lód się rozegrzeje i ścieka kroplami w tę przepaść, słyszysz pluśnienie każdéj kropli co spada. Najdziwniejszą sprzeczność pośród téj martwoty mają tworzyć lasy leżące gdzie niegdzie między lodowcami: są one zwykle w dolinach nadzwyczajnéj głębokości; cień ich gęstwy nie różni się od czarnéj nocy; rzecz szczególna, że w tych lasach przechowują się źwiérzęta, które same tylko gwizdaniem swojém ożywiają tę ciszę jakby podziemną. Niektórzy myślą że to są bobaki. Przystępy do tych lasów są niepokonanych prawie trudności dla niegorali i nie strzelców; staje ci nieraz na drodze skała z przepaściami po obu stronach, a grzbietem tak ostrym, że niéma dosyć miejsca na stopę ludzką, i niemożna jéj przebyć inaczéj, tylko przesuwając się po niéj okrakiem; wyobraź sobie nadto, że taki grzbiet ciągnie się przez kilkadziesiąt sążni.
Kilka rysów podobnych dają widzieć choć w małéj cząsteczce czém jest wnętrze Tatrów, i że do zwiedzenia jego nie dosyć mieć chęć i odwagę. Oprócz koniecznéj wprawy, potrzeba jeszcze przygotować się na mrozy, burze, mgły jak noc ciemne, lawiny nieuniknione, i inne przykrości i niebespieczeństwa przywiązane do miejsc podobnych. Wszakże powiém prawdę, że nie zważałbym na to wszystko, gdyby mi nie zawadzały trudności innego rodzaju, a mniéj łatwe do pokonania.