Dziewica z Jeziora/Pieśń II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Dziewica z Jeziora
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. The Lady of the Lake
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ DRUGA.

WYSPA.
I.

Wschód jutrzenki, jest wschodem życia i wesela;
Wszystko co kwitnie, wonią tchnie z kwiatów kielicha;
Wszystko co żyje, radość czuje i podziela:
Ptak śpiewa, zwierze pląsa, człowiek się uśmiécha.
I gdy po wód zwierciadle mknęła łódka cicha,
Z gościem, co jeszcze ręką dawał pożegnanie:
Ożywczy wpływ poranku natchnął pierś Minstrela[1].
I z brzmieniem arfy, słodkie wzniosło się śpiewanie,
Twoje, o! białowłosy wieszczu Allan-Banie!

II.
Pieśń.

„Nie prędzéj z wioseł żeglarzy dłonie
Strząsają pianę u brzegu;
Nie prędzéj w wodzie znika i tonie
Ślad, co na gładkiém jeziora łonie
Łódź chyża ryje w swym biegu:

Jak człowiek w szczęściu, z myśli swéj ściera
Pamięć dobrodziejstw, które odbiera
W nieszczęścia chwili przelotnéj.
Bądź więc zdrów, gościu! bądź zdrów na wieki!
Żyjąc szczęśliwy, błądząc daleki,
Zapomnij wyspy samotnéj!

„Pierwsze ci miéjsce przy królów tronie,
Pierwsze niech będzie na bitwach;
Pierwsze na łowach charty i konie,
Najpierwszym wieńcem twoje niech skronie
Piękność uwieńcza w gonitwach.
Niech miecz w twéj dłoni, towarzysz w rzędzie,
Przyjaciel sercu wierny niech będzie,
W chwili pogodnéj czy słotnéj;
Przy tkliwéj, pięknéj, cnotliwéj żonie,
Kochany wzajem, w kochanych gronie,
Zapomnij wyspy samotnéj!

III.

„Lecz jeśli kiedy pledem odziany,
Stanie u wrót twych gościnnych,
Pielgrzym ubogi, błędny, wygnany,
I tęsknić będzie łzami zalany,
Do gór, do progów rodzinnych:
Wtenczas, o! gościu! niech mu z twéj duszy
Błyśnie pociecha, która osuszy
Łzy z jego twarzy wilgotnéj;
Wtenczas przypomnij własne przygody,
Gdyś sam błądzący szukał gospody
Na naszéj wyspie samotnéj.
 

„Lub gdy na morzu życia o skały
Wichry twą nawę rozkruszą;
Gdy próżno mądry, cnotliwy, śmiały —
Nędza, wygnanie, potwarzy strzały
Zachwieją sercem i duszą:
Nie roń łez męzkich na próżną żałość,
Niewdzięczność dworów, losów niestałość,
Na zmienność zgrai przewrotnéj;
Lecz wracaj, gościu, wracaj z pośpiechem,
Gdzie cię uprzéjmość z łzą i uśmiechem
Spotka na wyspie samotnéj!“ —

IV.

Ostatnie dźwięki konały w powiewach,
Gdy łódź u lądu stanęła przy drzewach.
Lecz długo jeszcze, nim zniknął w ich cieniu,
Gość w stronę wyspy poglądał w milczeniu,
Gdzie jeszcze śpiewak z ubielonym włosem,
Wysilon pieśni uczuciem i głosem,
Stał nad jeziorem, pod drzewem strzaskaném,
Jak on, burzami i wiekiem złamaném.
Pogrążon w wieszcza dumy tajemnicze,
Podniósł ku niebu szlachetne oblicze,
Jakby w ognisku wschodniego płomienia
Duch szukał iskry nowego natchnienia;
Jakby dłoń jego oparta o stróny,
Czekała siły by zabrzmieć w ich tony.
Stał tak poważny z postawy i wzroku,
Jak ów, co słucha czytania wyroku;

Tak nieruchomy, że szemrząc po drzewie
Wietrzyk mu włosa nie zachwiał w powiewie,
Że zda się usta nie tchnęły oddechem,
Że duch uleciał z ostatniém strón echem.

V.

Tuż na murawie, przy stopach Minstrela,
Siedzi Helena z uśmiechem wesela.
Cóż ja cieszyło? czy zwinność pławaczek,
Dzikich w jeziorze kąpiących się kaczek,
Na których stado płynące szeregiem,
Mały jéj piesek wył skacząc nad brzegiem?
Lecz gdy to tylko cieszyło dziewicę,
Powiédz, kto mniemasz znać serce kobiéce,
Czemu rumieniec wystąpił na lice? —
Przebacz, ach! przebacz, Aniele wierności!
Jeśli powodem uśmiechów radości
Był gość, co dotąd, jakby na coś czekał.
Stojąc nad brzegiem, odejście swe zwlekał,
I już chcąc odejść, zwracał się i stawał,
I ręką znaki pożegnania dawał.
Lecz wy, dziewice! — nim w méj bohaterce
Winić zechcecie lekką myśl lub serce —
Wskażcie mi jedną z was, która nie życzy,
Co by w swém sercu nie czuła słodyczy,
Z podobnych zwycięztw, i z takiéj zdobyczy!

VI.

Póki stał w miejscu, Helena udała
Że go nie widzi, lub widzieć nie chciała;

Lecz gdy odchodząc już znikał za gajem,
Ręką ku niemu skinęła nawzajem.
I nigdy jemu, jak potém wyznawał,
Żaden się tryumf tak chlubnym nie zdawał,
Choć go najpierwsze bogactwy i rodem,
Uprzejmych względów darzyły dowodem.
Nawet gdy schodząc zwycięzcą ze szranek,
Z rąk najpiękniejszéj zwycięzki brał wianek,
Nie doznał w duszy takiego wzruszenia,
Jak na te proste i nieme skinienia. —
Naówczas z danym przewódzcą góralem,
Z psami przy boku, oddalił się z żalem.
Ona patrzała jeszcze, jak pod górą,
Z po za drzew czaple migało się pióro;
Aż gdy już więcéj wzrok dojrzeć nie zdołał,
Anioł-stróż gromiąc w jéj sercu zawołał:
„Toż jest twa wierność? — o! dziewczyno płocha! —
„Z takąż to wzajem twój Malkolm cię kocha?
„Malkolm swéj duszy nie łechtałby słowy
„Gładkiéj, pochlebnéj, lecz nie twéj rozmowy;
„Malkolm ciekawym nie goniłby wzrokiem
„Za lekkim, zręcznym, lecz nie twoim krokiem!…“
— „Dość, dość tych dumań, wieszczu Allan-Banie!“
Krzyknęła, własne by przerwać dumanie.
„Gdy ci duch jeszcze nie gore natchnieniem,
„Ja go szlachetném zapalę imieniem;
„I jeśli zechcesz usłuchać mych namów,
„Śpiewaj, o! mistrzu! cześć rodu Grahamów[2]!“ —
Ledwo Helena to imię wyrzekła,
Twarz się jéj nagłym rumieńcem powlekła.

Bo każdy wiedział, że z męztwa, z urody,
Pierwszym w tym rodzie, był Malkolm jéj młody.

VII.

Po trzykroć Minstrel, ze wzrokiem płomiennym,
W stróny swe taktem uderzył wojennym,
I trzykroć, pełen wesela i pychy
Dźwięk, skonał mdlejąc, jak smutku jęk cichy.
„Próżno, dziewico!“ — strwożony tém brzmieniem
Rzekł Bard, i ręce opuścił z westchnieniem.
„Próżno wesołéj chcesz pieśni odemnie,
„Ty, co mię o nic nie prosisz daremnie!
„Możniejsza ręka snać arfy méj stróny
„Na insze dzisiaj nastroiła tony.
„Nótę wesela brać chciałem bez skutku,
„Sam, niebudzony, brzmi cichy jęk smutku;
„Hymny tryumfu wznieść chciałem ku niebu,
„Słyszałaś sama ton pieśni pogrzebu.
„Obyż przynajmniéj mnie tylko, nie komu,
„Dźwięk ten złowrogi zagrażał w tym domu!
„Jeśli, jak głosi wieść u bardów znana,
„Arfa ta, niegdyś świętego Modana[3],
„Brzmiąc tak, śmierć tylko panu swemu wróży:
„Ja dość już żyłem, bym pragnął żyć dłużéj! —

VIII.

„Lecz ach! Heleno! — tak właśnie zabrzmiała
„W dzień, gdy twa święta matka umierała;
„To był ton, pomnę, który, gdym wśród gości
„Chciał nócić pieśni chwały i miłości,

„Ze strón jéj echem zabrzmiawszy złowieszczém,
„I mnie i wszystkich zimnym przejął dreszczem,
„I urągając biesiady weselu,
„Jęczał żałośnie po salach Botwelu [4],
„Przedtém, nim Duglas śród nieszczęść pogromu,
„Tułacz, ujść musiał z przodków swoich domu[5]. —
„Ach! jeśli jeszcze w burzy przyszłych czasów,
„Nowy grom grozi rodzinie Duglasów:
„Jeśli raz jeszcze ponure to brzmienie
„Żal lub nieszczęście wy wróży Helenie: —
„Złowroga arfo! w niczyjéj już dłoni,
„W niczyjém uchu twój głos nie zadzwoni!
„Raz tylko jeszcze, przed własnym swym zgonem,
„Krótkim, płaczliwym odezwiesz się tonem,
„I legniesz w prochu, na szmaty skruszona,
„I mistrz twój na nie upadnie, i skona!“ —

IX.

Ciesząc go rzekła Helena: „Uspokój,
„Mój przyjacielu, czczy myśli niepokój!
„Wszak wiém, że nié ma muzyki na świecie,
„Słynącéj kiedy na arfie lub flecie:
„Nié ma piosenki od Twidu do Spei,
„Którejbyś nie znał, nie śpiewał z kolei!
„Cóż za dziw, jeśli niekiedy wbrew chęci,
„Z tysiąca tonów zmąconych w pamięci,

„Wypadnie sprzeczny z twa myślą lub słowy,
„W środku weselnéj, ton pieśni grobowéj? —
„Ojciec mój, duszą wyższy nad cierpienie,
„Choć stracił wielkość, potęgę i mienie,
„Zniósł mężnie burzę zawziętéj fortuny,
„Jak ów dąb wichry i niebios pioruny:
„Koronę liści wiatr rozmiótł dokoła,
„Lecz pnia nic ugiąć, ni zachwiać nie zdoła.
„Ja zaś“ — umilkła, i dłońmi drżącemi
Polny fijołek uszczknęła na ziemi; —
„Ja, któréj świetne dzieciństwa wspomnienia
„Tkwią ledwo w myśli jak senne marzenia,
„Chętnie ten kwiatek, co rośnie w ukryciu,
„Za wzór i godło obieram w mém życiu!
„Tak żyje rosą i blaskiem niebieskim,
„Jak dumna róża w ogrodzie królewskim;
„Ci, co go znajdą, lubią jego wonie;
„A gdy go w wieniec uplotę na skronie,
„Nie prawdaż? każdy bard przysiądzby gotów,
„Że od koronnych piękniejszy kléjnotów?“ —
Rzekła, i sama śmiejąc się wesoło,
Kwiat między włosy włożyła na czoło.

X.

Jéj wzrok, jéj słowa, jéj uśmiech wesela,
Rozpogodziły ponurość Minstrela.
Z uśmiechem, z jakim pokutnik za grzechy
Wita w widzeniu Anioła pociechy,
Spoglądał na nią — aż cicha i miła
Łza rozrzewnienia wzrok jego zaćmiła.

Wtedy — bo długo słów znaleźć nie zdołał: —
„O! najpiękniéjsza! najlepsza!“ — zawołał.
„Nie znasz, nie czułaś w dziecinnych twych latach,
„Strat swych wielkości, ni żalu po stratach.
„Lecz ja, niestety! — o! gdyby me oczy
„Mogły raz jeszcze, nim je śmierć zamroczy,
„Ujrzeć cię w blasku należnym ci z rodu,
„Na dworze królów, śród uczt Holyrodu,
„Lecącą w tańcu za muzyki dźwiękiem,
„Zachwycającą pięknością i wdziękiem,
„Gwiazdę serc wszystkich i oczu młodzieży,
„Przedmiot uwielbień i westchnień rycerzy,
„Cel pieśni bardów, i wieszczych zapasów,
„Na cześć twych wdzięków, i rodu Duglasów!“ —

XI.

— „Sny to są piękne,“ — dziewica zaczęła
Mówić z uśmiechem, lecz mówiąc, westchnęła; —
„Ale darń świeża i cień drzew tych wonnych,
„Zastąpią miejsce tych komnat koronnych;
„Anibym mogła na dworskiéj zabawie
„Pląsać weseléj, jak teraz po trawie;
„Ani tam bardów królewskich śpiewanie,
„Może być milsze, jak twoje, Allanie!
„Co do rycerzy, którzy by z westchnieniem,
„Przed mém, jak rzekłeś, klękali spojrzeniem,
„Wyznaj, pochlebco! czy próżna ma pycha,
„Czyż do mnie Rodryk i tutaj nie wzdycha?
„Rycerz tak straszny, tak głośny z swych czynów,
„Ów bicz Saxonów, wódz klanu Alpinów,

„Czyżby, sam powiédz, nie wstrzymał się dla mnie
Od swych łupieży. — dzień jeden przynamnie.“ —

XII.

Bard zwrócił na nią spojrzenie surowe.
— „Złą do twych żartów wybrałaś osnowę;
„Bo któż w tym kraju, na sto mil w około,
„Wspomniał Rodryka, i śmiał się wesoło?
„Pomnę, jak w gniewie z błahego powodu,
„Zabił rycerza w progach Holyrodu[6].
„Widziałem, z trupa gdy miecz swój wyciągał,
„Z jak dumną wzgardą obecnym urągał;
„Widziałem, jak go dworacy struchleli,
„Czyniąc mu przejście, zatrzymać nie śmieli.
„Odtąd w tych górach zawarłszy się zbrojnie,
„Trwa w ciągłéj z królem i z prawami wojnie.
„I gdyby nie to — gniew pali mą duszę,
„Gdy tę sromotną prawdę wyznać muszę; —
„Któżby śród nawet tych pustyń i lasów,
„Śmiał był przytulić rodzinę Duglasów?
„Gdy jak zwierz dziki od kniei do kniei,
„Ojciec twój błądził bez wsparcia nadziei[7];
„Gdy się go dawni znajomi wyparli,
„Gdy przyjaciele drzwi przed nim zawarli;
„On jeden, klanu łupieżców wódz krwawy,
„Ujął się waszéj niedoli i sprawy.
„I dziś mu za to, jak kwiat w jego rękach,
„Słodka nagroda rozkwitła w twych wdziękach.
„Co chwila z Rzymu spodziewany goniec,
„Przeszkodom ślubów przynieść może koniec.

„Duglas naówczas, przy zięciu swym mężnym,
„Może znów stać się strasznym i potężnym.
„Lecz ty, dziewico! — jeśli się twéj woli
„Rodryk dziś czasem ugłaskać pozwoli,
„Niech się tém nazbyt twa duma nie szczyci: —
„Pomnij, dzikiego lwa wiedziesz na nici!“ —

XIII.

— „Minstrelu!“ rzekła Helena, a z oka
Zabłysła z dumą jéj dusza wysoka.
„Wiém ja, com winna domowi Rodryka.
„I słuszna wdzięczność me serce przenika.
„Wszystko, co córka mieć może od matki,
„Radę, opiekę, czułości zadatki,
„Wszystko to miałam w Lady Małgorzacie;
„Gdy po nieszczęsnéj matki méj utracie,
„Ona po siostrze sierotę na świecie
„Wzięła mię, płacząc, za własne swe dziecię.
„Syn jéj, co kryjąc Duglasa w swym domu,
„Gniewów królewskich nie uląkł się gromu,
„Większą, gdy można, wdzięczność znajdzie we mnie.
„Niech wskaże porę, niech żąda wzajemnie
„Ofiar, poświęceń: — nie słowa, nie dzięki,
„Krew, życie oddam — wszystko, prócz méj ręki. —
„Córka Duglasów, w zakonnéj komorze
„Wprzód w Maronańskim zamknie się klasztorze:
„Wprzód jak tułaczka, pod obce gdzieś nieba,
„Pójdzie żebrając o suchy kęs chleba,
„Gdzie nikt nie pojmie jéj szkockich słów brzmienia,
„Gdzie nikt nie słyszał Duglasów imienia,

„Pójdzie z ojczyzny, za góry i morze,
Nim odda rękę — gdy serca nie może.“

XIV.

Ty wstrząsasz głową, i wzrok twój przygania
„Zbytniéj ostrości słów moich i zdania.
„Lecz cóż innego sam powiész? Niestety!
„Umiem ja cenić Rodryka zalety.
„Mężny jest, skory do wielkiego czynu,
„Ale gwałtowny, jak fala Braklinu[8];
„Szlachetny — prawda — nim gniew go nie wzruszy,
„Albo nim zawiść nie zatli się w duszy.
„Dla swych przyjaciół, w złéj czy dobréj toni,
„Wiém, że jest wierny, jak miecz jego dłoni,
„Ale ach! pierwéj ów miecz z twardéj stali,
„Niż się pan jego nad wrogiem użali.
„Znam jego hojność — z jak chętną, szczodrotą
„Rozrzuca drugim bogactwa i złoto,
„Gdy z krwawych wypraw, do dzikich swych leży
„Powrócą z łupem zbójeckiéj łupieży,
„I gdzie po drodze kraj kwitnął wesoły,
„Zostawią gruzy i krwawe popioły.
„Dłoń uzbrojoną w ojca mego sprawie,
„Z wdzięcznością córki czczę i błogosławię,
„Lecz czyżbym mogła ścisnąć, będąc żoną,
„Dłoń, krwią bezbronnych wieśniaków zbroczoną? —
„Nie! — same nawet Rodryka przymioty,
„Jak błyskawice śród nocnéj ciemnoty,
„Lśnią wprawdzie jasno, lecz tém bardziéj trwożą:
„Rokują burze, i piorunem grożą!

„Dzieckiem ja jeszcze — a Bóg w dzieciach budzi
„Dziwna przenikłość złych i dobrych ludzi: —
„Płakałam, widząc twarz jego ponurą,
„Czarny pled jego, i czapkę, i pióro.
„Gdym wzrosła, ścierpieć nie mogłam widoku
„Wzgardy w uśmiechu, i dumy we wzroku.
„Lecz gdy ty dzisiaj, z obrazem Rodryka
„Łączysz nie żartem imię zalotnika,
„Czuję wstręt w sercu, a nawet — gdy mogę,
„Córka Duglasa, rzec to słowo: — trwogę.
— „Lecz po co wcześnie przyszłością się straszym? —
„Co myślisz, raczéj, o tym gościu naszym?“ —

XV.

— „Co myślę o nim? — bodaj był daleki
„Od wyspy naszéj pozostał na wieki! —
„Miecz twego ojca, co z dawnych go czasów,
„Dla Archibalda, trzeciego z Duglasów,
„Sławnego równie zwycięztwy jak klęski,
„Ukuł mistrz, biegły w sztuce czarnoksięzkiéj,
„Wypadłszy z pochwy, gdy on stał u progu,
„Czyż nie dość ostrzegł o bliskim nas wrogu[9]? —
„Jeśli szpieg dworski przejrzał to ukrycie,
„Czyż drżeć nie mamy o Duglasa życie,
„Lub o tę wyspę, co zdawna w Alpinie
„Za najpewniejszą twierdzę jego słynie?
„Jeśli nas nawet nie zdradzi przed nikiém,
„Co przed zawistnym powiemy Rodrykiem? —
„Nie, nie! nie śmiéj się tym śmiechem szyderczym!
„Przypomnij raczéj o boju morderczym,

„Co się już wszczynał na miejscu tém samém,
„Gdzieś wiodła taniec z Malkolmem Grahamem.
„Dotąd, choć Duglas waśń pierwszą umorzył,
„Rodryk swéj z serca zawiści nie złożył.
„Strzeż się! — Lecz cóż to? — słyszałaś te głosy? —
„Żaden wiatr nigdzie nie powiał na wrzosy,
„Żaden nie zachwiał jeziora kryształem,
„Nie wzruszył listka — a jednak słyszałem. —
„Ha! słyszę znowu! — głośnieje po trochu —
„To dźwięk kobz naszych, i nóta Pibrochu.“[10]

XVI.

W końcu jeziora, postrzegli w oddali,
Coś nakształt czterech czarnych plam na fali,
Co się zbliżając i rosnąc na wodzie,
Wnet w cztery zbrojne zmieniły się łodzie,
I choć bez wiatru, pod wiosłem rąk tylu,
Szły pędem strzały od strony Glengylu.
Lecz ominąwszy Briankoil, nagle
Wiatr dmąc z wąwozów uderzył w ich żagle,
I rozwiał z masztów, szeleszczący głośno,
Sztandar Alpina, z malowaną sosną. —
Coraz im bliżéj, tém jaśniéj od słońca,
Błyska stal siekier i włóczni tysiąca;
Widać, puszczone na wiatry niepewne,
Wiéją tartany i pióra powiewne;
Czapki wioślarzy, siedzących po brzegach,
To się schylają, to wznoszą w szeregach,

Gdy z pod ich wioseł, spieniona i wrząca
Woda się we mgłę iskr srebrnych roztrąca.
U sztaby [11] stoją grajkowie z kobzami,
Strojnemi w wieńce z długiemi wstęgami,
Co jak chorągwie wiewając na przodzie,
Końcami pianę zmiatają po wodzie,
Gdy ci bez przerwy ruszając ramiony,
Grają góralom ich śpiew ulubiony.

XVII.

Im bliżéj coraz, tém głośniéj wzdłuż brzega
Dźwięk się Pibrochu po skałach rozlega[12].
Z początku, zdala tchnąć z wiatru oddechem,
Cichém w powietrzu rozpływał się echem,
I mięknąc zwolna w przelocie nadwodnym
Zdawał się uchu być śpiewem łagodnym.
Ale co chwila, im głośniéj, tém bardziéj
Brzmi pełniéj, mocniéj, przeraźliwiéj, twardziéj;
Znać hasło, które Alpinów klan zbrojny
Gromadzi w hufce i wiedzie do wojny.
Bije takt gęsty, że rzekłbyś po ziemi
Tysiąc stóp tętni krokami prędkiemi,
Że już szeregi stąpają z pośpiechem,
A ziemia głuchém ożywa się echem.
Takt zwolniał nieco; brzmią tony wesela,
Marsz! — znać że idą na nieprzyjaciela.
Wtém wszystkie dźwięki zmieszały się razem,
Jakby mąż z mężem, żelazo z żelazem.

Słychać szczek mieczów, i chrzęsty pancerzów,
Świst strzał, zgrzyt włóczni, i trzaski puklerzów. —
Ucichły nagle — wrzask tłumi się, głuchnie;
Przeszła utarczka, nim bitwa wybuchnie.
Brzmi znak, znów zbrojnych szeregów znać starcie,
Uparty odpór, i szybkie natarcie;
Wzmaga się hałas wrzaskliwy i dziki,
Jęki boleści, tryumfu okrzyki;
Pierzchają tony, jak wrogi śród klęski —
Alpinów tylko brzmi już hymn zwycięzki.
Ani tu koniec; lecz coraz koleją
Wyniosłe tony zniżają się, mdleją,
Aż w cichych jękach powiały ku niebu,
Na cześć poległych smutną pieśń pogrzebu.

XVIII.

Ucichły kobzy; nad wody i góry
Brzmi tylko echem dźwięk długi, ponury.
Umilkł zaledwo, gdy znów nad jeziorem
Nowym powietrze zatrzęsło się chórem.
Z ust żeglujących pieśń głośna i dzika,
Wzniosła się na cześć ich wodza Rodryka. —
Wioślarze wiosły w takt bijąc po fali,
Szybkim ich szumem wtór pieśni trzymali,
Tak zmiennéj w spadkach, tak dzikiéj w swych chórach,
Jak w Listopadzie szum wichru po borach.
Próżno Bard z razu, nie śmiejąc oddychać,
Słuchał słów pieśni — ton tylko był słychać;

Lecz gdy ku brzegom zbliżyły się łodzie,
Wiatr takie słowa rozwiewał po wodzie.

XIX.
Pieśń w łodziach,

„Cześć, chwała wodzowi zwycięzkich Alpinów!
Cześć drzewu naszemu, cześć sośnie!
Niech zdobna wieńcami nabytych wawrzynów
Zieloni się, krzewi i rośnie!
Ziemia ja łonem swém,
Niebo niech poi dżdżem,
A wiatry jéj wonią dokoła niech tchną!
Niech na cześć jéj śród gór,
Brzmi nasz zwycięzki chór:
Rodryk Vich Alpin Dhu, hoho, hoho, hoho[13]!“

„Nie wiotka latorośl, nie szczep to poziomy,
Co lada wiatr kruszy lub zgina;
Nie zlęknie się burzy, przed wichry ni gromy
Nie ugnie się sosna Alpina!
Choćby w nią piorun grzmiał,
Klan pod nią będzie stał,
Nie zadrży, nie pierzchnie, lecz zginie wraz z nią;
Lub urągając z chmur,
Zwycięzki wzniesie chór:
Rodryk Vich Alpin Dhu, hoho, hoho, hoho!“ —

XX.

„Gdy miecz nasz zwycięzki grzmiał wczoraj w dolinach
Lud pierzchał przed echem Pibrochu;
Glen-Fruin i Ross-dhu dziś dymią w ruinach,
Loch-Lomond krwią spłynął w popłochu[14]
W Glen-Luss brzmieć muszą znów,
Płacz sierot, jęki wdów:
Bannochar nas przyjął z bojaźnią i czcią;
Lenox i Lewen-glen,
Zbudził się na głos ten:
Rodryk Vich Alpin Dhu! hoho, hoho, hoho!“

„Cześć, chwała wodzowi zwycięzkich Alpinów?
Cześć drzewu naszemu, cześć sośnie!
O! gdyby do wieńca nabytych wawrzynów
Wpleść różę, co w cieniu jéj rośnie!
Oby szczep przyszłych drzew,
Młody z niéj wykwitł krzew,
I wzrastał szczęśliwie, i zrównał się z nią!
Jak słodko na ich cześć
Byłoby głos nasz wznieść:
Rodryk Vich Alpin Dhu! hoho, hoho, hoho!“

XXI.

Z orszakiem niewiast, gdy syna postrzegła,
Nad brzeg wnet Lady Małgorzata zbiegła.
Na wiatr puszczone pływały ich włosy,
Gdy wszystkie razem giestami i głosy,

Witały wodza, i ręce do góry
Podnosząc, pieśni powtarzały chóry.
Ona tymczasem, jako matka tkliwa,
Co naprzód każdą chęć syna zgadywa,
Woła Helenę, aby gdy wysiądzie,
Mógł ją najpierwszą powitać na lądzie.
„Pójdź, krwi Duglasa! pójdź! twoje niech dłonie
„Zwycięzcy wieniec położą na skronie!“ —
Z drżeniem Helena, niechętnie i zwolna,
Szła, niemiłemu wezwaniu powolna;
Gdy w sam czas właśnie, z wierzbowéj zatoki,
Nagły dźwięk trąbki zatrzymał jéj kroki.
„Słyszysz Allanie! to ojciec mój wraca!
„Śpieszmy po niego! wszak nasza to praca.
„Rodryk wybaczy; wié, że mię nikt inny
„W téj powinności nie ubiegł dziecinnéj!“ —
I jak błysk słońca śmignęła i wkrótce
Na głąb ze starcem wybiegła w swéj łódce.
I kiedy Rodryk, stanąwszy na brzegu,
Szukał jéj wzrokiem po niewiast szeregu,
Ona już zbytnim znużona pośpiechem,
W objęciach ojca spoczęła z uśmiechem.

XXII.

Są czucia w ludziach, z któremi wspólniczy
Więcéj niebieskiéj niż ziemskiéj słodyczy;
Są łzy tak słodkie, tak czyste w swéj treści
Od ziemskich mętów i ziemskiéj boleści,
Że niemi nawet z rozkoszą weseli
Płakaćby mogli niebiescy Anieli.

Jestto ta radość, ta łza, którą tkliwy
Ojciec oblewa skroń córki cnotliwéj.
Takie — gdy Duglas objąwszy w ramiona
Lube swe dziécię przytulał do łona —
Z ócz bohatera łzy, jak krople rosy,
Na jéj rozwiane stoczyły się włosy.
Niemniéj nawzajem wzruszona dziewica,
Na piersiach ojca ukrywszy swe lica,
Próżno coś chciała przemówić wesoło.
I gdyby Duglas, podnosząc jéj czoło,
I twarz zroszoną i pełną rumieńca,
Nie wskazał obok obcego młodzieńca,
Długoby może nie dostrzegła sama,
Miłego gościa: Malkolma Grahama.

XXIII.

Allan tymczasem oparty o wiosło,
Zważał Rodryka, jak z dumą wyniosłą
Wstępował na brzeg — i starca oblicze
Zdradzało myśli tajemnych gorycze,
Gdy na krzyk każdy zwyciężkiego klanu,
Z żalem ku swemu wzrok obracał Panu,
I znów, jak gdyby znieść nie mógł widoku,
Spozierał w niebo, by łzę wstrzymać w oku. —
Widział to Duglas stojąc przy Grahamie,
I rzekł doń zcicha, dłoń kładąc na ramię:
„Ciekawyś pewnie, młody przyjacielu,
„Co budzi smutek w mym wiernym Minstrelu?
„Ja ci to powiém: — wspomina dzień chwały,
„W którym najświetniéj pieśni jego brzmiały;

„Gdy mię na czele współbraci swych wielu,
„Witał zwycięzcą u bramy Botwelu;
„Gdy przed mym koniem powiewał niesiony
„Sztandar normandzki, krwią Percych zbroczony,
„A w mym orszaku z szlachetnéj młodzieży,
„W pełnym rynsztunku, dwudziestu rycerzy,
„Z których najniższy i rodem i chwałą,
„Z wodzem Alpinów mógł mierzyć sie śmiało,
„Za mną, jak wodzem i panem jechało!…
„Lecz wierz, Malkolmie, nie tylem był dumny,
„Kiedy mi drogę zabiegał lud tłumny;
„Gdy się półksiężyc przede mną ukorzył;
„Gdy lord i rycerz rad orszak mój tworzył;
„Gdy lutnie bardów mojemi pochwały,
„A hymny za mnie po kościołach brzmiały;
„Mniéj czułem w sercu wesela i pychy,
„Jak gdy ten starca wiernego żal cichy,
„Jak gdy téj biednéj dziewczyny uśmiéchy,
„Wróżą mnie miłość serc szczerszych i tkliwszych,
„Niż co mieć mogłem w mych dniach najszczęśliwszych.
„Helena moja — przebacz ojca dumie! —
„Jedna mi wszystko wynagrodzić umie.“ —

XXIV.

Słodka pochwało! Jak zorza rumiana,
Gdy na pogodę zaiskrzą się z rana,
Na twarz dziewicy rumieniec wybuchał:
Ojciec ją chwalił, a kochanek słuchał! —
Kryjąc wzruszenie, zaczęła wesoła
Głaskać ojcowskie to psy, to sokoła.

Skomląc ogary i liżąc jéj rękę,
Zdały się pieszczot oznaczać podziękę.
Trzykroć wzleciawszy około jéj skroni,
Bijąc skrzydłami, siadł sokół na dłoni,
Wyciągnął szyje, i patrzał w jéj oczy,
Znać że łaskawy, i słuchać ochoczy.
I gdy tak, sokół na ręku, psy przy niéj,
Stała jak grecka Dyanna łowczyni,
Kształtem i licem podobna bogini:
Chociażby nawet ojcowska pochwała
Nieco jéj zalet i wdzięków przydała,
Czyżby kochanek, w uniesień zapale,
Kładł je oziębléj na rozwagi szalę,
Gdy za jéj każdém tajemném wéjrzeniem,
Twarz mu i oczy gorzały płomieniem?

XXV.

Kształtnéj postaci i smukłéj urody
Był Malkolm Graham, nadobny i młody.
Pled krótki, pasem ściągnięty u stanu,
Rozkrywał spodem obuwie z tartanu.
Włos jego jasny, drobnemi kręgami
Wił się w krąg czapki błękitnéj z piórami.
Wprawny do łowów wzrok jego sokoli,
Mógłby skowronka dośledzić na roli;
Przez wszystkie góry, wąwozy i wody,
Znał wszystkie ścieżki, przesmyki i brody;
Próżny lot ptaka, lub sarny skok śmiały,
Gdy na nie Malkolm wypuścił swe strzały;

A ledwo sama pierzchając przed chartem,
Mogła go ubiedz na polu otwartém.
Twarz jego, z duszą podobna i zgodna,
Wesoła, żywa, otwarta, łagodna;
Uśmiech w niéj tylko swe ślady wytłoczył,
Bo nigdy — póki Heleny nie zoczył,
Weselsze serce nie biło w góralu;
Nie znając westchnień miłości, ni żalu,
Tak lekko w piersiach igrało z myślami.
Jak jego pióro powiewne z wiatrami.
Lecz przyjaciele, z powierzeń braterskich.
Znając w nim głębiéj chęć czynów rycerskich,
I miłość cnoty, i prawdy gorliwość,
I gniew na przemoc i niesprawiedliwość;
Ale bardowie, z ócz jego płomiennych,
Gdy słuchał dziejów lub pieśni wojennych,
Przepowiadali, że skoro dorośnie
Dorówna męztwem Alpinowéj sośnie,
I że jéj sława, dziś jak słońce sama,
Zgaśnie przed wschodem Malkolma Grahama.

XXVI.

Już łódz wracając pruła wód zwierciadła,
Gdy — „O! mój ojcze!“ — Helena zagadła,
„Gdzie? że tak długo bawiłeś na łowach?
„Czyś się gdzie w dzikich nie zbłąkał dąbrowach?
„Gdzie?“ — wzrok domówił, co nieśmiała w słowach.
— „Córko! rzekł Duglas, nawykłem do znojów,
„I lubię łowy, jako obraz bojów.

„Jedyne dzisiaj Duglasa wyprawy,
„Jedyne pole do zwycieztw i sławy.
„Malkolma trafem spotkałem śród lasu,
„Gdym się kryć musiał w kniejach Glenfinlasu.
„Słysząc że wszędzie królewscy leśnicy,
„Tropiąc zwierzynę, krążą w okolicy.
„Zacny ten młodzian, choć w króla opiece
„Zostaje dotąd; choć wié, jak dalece
„Gniewby i zemstę na siebie obraził:
„Gwałtem się dla mnie na wszystko naraził,
„I choć ścigany, przez góry i brody,
„Sam tu, jak widzisz, przywiódł mię bez szkody.
„Rodryk dziś z serca dawną niechęć zdejmie,
„I musi dla mnie przyjąć go uprzejmie;
„A jutro, skoro dzień błyśnie na niebie,
„Malkolm znów skrycie powróci do siebie.“

XXVII.

Rodryk spotkawszy, na widok młodzieńca
Nie mógł powściągnąć nagłego rumieńca,
Lecz żadném słowem, wzrokiem, ni obliczem,
Praw gościnności nie obraził w niczém.
W miłych rozmowach, zasiadłszy na ganku,
Spędzili resztę letniego poranku.
Lecz o południu, stróż z nad kresów klanu
Przybiegł, i długo zdawał sprawę panu.
Znać było z oczu Rodryka i z miny,
Że niepocieszne usłyszał nowiny;
Znać było z dumań, nawet wśród biesiady,
Że jakieś ważne snuł w myśli układy.

I gdy wieczorem, powstawszy od stołu,
Wkrąg przed ogniskiem zasiedli pospołu,
Obok Heleny pani domu sama,
I Duglas obok Malkolma Grahama:
Rodryk stał w środku, i wzrok swój ponury
To spuszczał w ziemię, to wznosił do góry,
To w rozżarzone wpatrując się głownie,
Zdał się namyślać, jak zacząć stosownie,
Aby niemiłą nie razić zbyt wieścią.
Długo wprzód igrał z miecza rękojeścią,
Aż w końcu, z dumą wzniósłszy wzrok surowy,
Spójrzał w przytomnych, i rzekł temi słowy.

XXVIII.

„Krótko mam mówić — bo i chwile drogie,
„I nie mój zwyczaj plątać słowa mnogie.
„Matko i ojcze! jeżeli to imię
„Duglas uprzejmie z ust Rodryka przyjmie:
„I ty, o! siostro! co nie wiém dla czego
„Zdajesz się wzroku obawiać mojego;
„I ty, Malkolmie! w którym, czas odsłoni
„Czy walecznego towarzysza broni,
„Czy wroga znajdę, gdy twe męzkie ramię
„Dźwignie miecz wodza w szlachetnym Grahamie;
„Słuchajcie wszyscy! — Nie tajno nikomu,
„Jak się król dumnie przechwala z pogromu
„I z mordów — jakby ze zwycięztw swych licznych —
„Zwiedzionych zdradą klanów nadgranicznych [15] [16].

„Wiecie, jak wodze ich, słodkiemi słowy
„Sproszeni dzielić z monarchą swym łowy,
„Przybyli śmiało w ufności i wierze,
„Z psy i sokoły polować na zwierze,
„I jak zwierz sami w sieć wpadłszy zwodniczą,
„Krwawą tyrana stali się zdobyczą.
„Lub gdy go przodków zwyczajem wspaniali,
„W otwartych zamkach z ucztami czekali,
„Wiecie, jak zdrajca swą wdzięczność okazał:
„Na własnych bramach powieszać ich kazał! —
„Krew ich szlachetna, wylana bez wstydu,
„Z lasów Jarrowu, i z nadbrzeży Twidu,
„I z łąk Megatu, i z Tewiotu fali,
„Woła o pomstę do braci górali:
„Gdy na ich grobach, śród ich bujnych łanów,
„Gdzie niegdyś jazda wojowniczych klanów
„Grzmiała w przelocie, urągając zda się,
„Morderca pasterz stada owiec pasie! —
„Lecz to rzecz dawna: — teraz przeniewierca,
„Nie wart szkockiego ni tronu, ni serca,
„Do nas przybywa z wojskami i dworem,
„Z tymże zamiarem, pod łowów pozorem.
„Chce, by się także wodzowie górali
„W moc wiarołomcy na ślepo oddali,
„A on się chełpił, że jak Pogranicze,
„I Góry ujął w karby niewolnicze!
„Co więcéj — słychać, że zawczoraj rano
„Ciebie, Duglasie, w Glenfinlas widziano;
„Wiém to od szpiegów posłanych na wzwiady.
„Co czynić na dal, twojéj czekam rady.“

XXIX.

Helena blada jak rąbek jéj szaty,
Spójrzała w oczy Lady Małgorzaty,
I obie szukać zdały się wyroku,
Każda — ta w ojca, a ta w syna wzroku.
Malkolm sprzecznemi myślami miotany,
To się czerwienił, to bladł naprzemiany:
Znać było trwogę: lecz wzrok dość objawiał,
Że nie o siebie Graham się obawiał.
Naówczas Duglas, przerwawszy milczenie,
Wstał, i rzekł smutnie, lecz nieustraszenie:
„Mężny Rodryku! choć niebo się chmurzy,
„Bywa, że chmury mijają bez burzy;
„Lecz ja nie mogę pozostać w tym domu,
„Abym zgubnego nie ściągnął nań gromu.
„Bo wiész sam dobrze, że na ten włos biały
„Król rzuci pierwsze gniewu swego strzały.
„Lecz ty, co jako wódz możnego klanu,
„Z użytkiem w wojnach możesz zdać się panu,
„Rozbroisz łatwo przez hołd i pokorę,
„Gniewy, mniéj może zawzięte, niż skore.
„Ja z moją biedną Heleną tymczasem,
„Pójdę gdzie między górami i lasem
„Kryć się jak zwierze, lub żebrać gościny,
„Widokiem starca i łzami dziewczyny,
„Póki w tych stronach król z dworem popasa,
„Polując w górach na starca Duglasa.“

XXX.

„Nie!“ krzyknął Rodryk, „nie! to być nie może!
„Tak mi dopomóż mój mieczu, i Boże!
„Nie! choćby gromy po gromach trzaskały
„W sosnę Alpina, to godło méj chwały,
„Nigdy wśród burzy nie dam wyjść z jéj cienia
„Ostatnim szczątkom Duglasów plemienia!
„Słuchaj, co powiém: — daj mi tę dziewicę
„Za żonę; radą wesprzyj mą prawicę;
„A wtenczas Duglas złączony z Rodrykiem,
„Ani się ugną, ni zadrżą przed nikiém.
„Wtenczas nas obu ujrzawszy na czele,
„Z ziemi nam nowi powstaną mściciele;
„A naprzód, z królem już dawno niezgodni,
„Wybuchną klanów wodzowie zachodni.
„Hymn mój weselny po kraju Saxonów[17]
„Jękiem pogrzebnych odezwie się dzwonów,
„Aż trząść się będą Holyrodu sale;
„A gdy weselną pochodnię zapalę,
„Sto łun czerwonych na sklepie niebieskim
„Zaświeci wkoło przed oknem królewskiém!…
„Lecz nie! Heleno! nie! wyjdź z przerażenia! —
„Proszę cię, matko! porzuć te skinienia!
„Nie wszystko myślę, com rzekł z uniesienia. —
„Na co nam wojna, mord, albo pożoga,
„Gdy inny sposób mieć możem na wroga.
„Niech tylko Duglas, z mądrości swéj znany,
„Pojedna wodzów góralskich i klany,

„Aby zgodnemi wzmocnili zastępy.
„Każdy swe zamki i gór niedostępy,
„Dość będzie na tém, by ów tyran krwawy,
„Z niczém z swéj na nas powrócił wyprawy.“

XXXI.

Są, którzy we śnie, o nadludzkiéj mocy,
Na sam szczyt wieży wdzierają się w nocy,
Lub na wierzchołku skał, u których stopy
Bycząc bez przerwy wrą morskie zatopy,
Stoją i marzą: dopóki blask zorzy,
Padając na twarz, ich ócz nie otworzy.
Wtenczas, gdy spojrzą na siebie, zalśnieni
Ognistym blaskiem słonecznych promieni:
Widząc dokoła przepaście bez końca,
Słysząc huk ciągły, jak gromów tysiąca,
Czując jak śliski głaz, na którym stali,
Drży pod ich stopą od uderzeń fali: —
Śród tego blasku, widoku, łoskotu,
Śród wszystkich zmysłów i myśli zawrótu,
Cóż za dziw, jeśli rozpaczą przejęci,
Uczują w sercu pęd rozpacznéj chęci,
Zasłonić oczy i w przepaść się rzucić,
I śmierć przyśpieszyć, by trwogę jéj skrócić. —
Tak i Helena, na poły umarła,
Jakby się otchłań w koło niéj otwarła,
Niebezpieczeństwem Duglasa przejęta,
Widząc dlań zewsząd śmierć, nędzę, lub pęta,
Uczuła w sercu rozpaczne natchnienie,
Szczęściem swém ojca okupić zbawienie.

XXXII.

Zamiar ten, Malkolm odgadnął w dziewicy,
Z drgania ust sinych i błędnéj źrenicy,
I powstał prędko by mówić; — lecz wprzódy,
Nim umyślone mógł wtrącić przeszkody,
Duglas już poznał, jak w sercu jéj skrycie
Ze śmiercią zda się łamało się życie:
Bo na jéj twarzy, to widać raz cała
Krew gorączkowém płomieniem buchała,
To się cofając, jak fala wezbrana,
Znów zostawiała ją bladą jak ściana.
„Dość, dość, Rodryku!“ rzekł, „wszystko skończono!
„Helena twoją nie może być żoną.
„Nie to rumieniec lic oblubienicy,
„Nie to jest bladość trwożliwéj dziewicy.
„Przebacz jéj, wodzu, że nie jest dla ciebie!
„Ani chciéj dla nas narażać sam siebie.
„Nigdy ja, choćbym miał wyjść ze złéj toni,
„Przeciw królowi nie wzniosę méj broni:
„Ja, com go uczył jak w boju być mężem,
„Jak toczyć koniem i władać orężem;
„Com go jak ojciec wychował z chłopięcia,
„Ani mniéj kochał od swego dziecięcia!
„Kocham go dotąd, choć podli oszczerce
„Goryczą ku mnie zatruli w nim serce,
„Choć mu zbyt skory gniew prawdę zamącił,
„Choć wziął mi wszystko, i w przepaść potrącił:
„Nie mogę mścić się; — i ty przyjm me rady:
„Złóż gniewy z serca, zgładź dawnych win ślady,

„Zrób krok do zgody, i żądaj przebaczeń,
„Z losem mym swoich nie wiążąc przeznaczeń.“ —

XXXIII.

Dwakroć w krąg gmachu obchodził wódz gniewny.
Wiejący za nim pled czarny, powiewny,
Nad czapką czarne chwiejące się pióra,
I pod ich cieniem twarz groźna, ponura;
Gniew po nad brwiami, i w oku blask pychy,
W ustach śmiech wzgardy, i razem jęk cichy,
Wszystko to, w świetle czerwoném ogniska,
Raziło widmem nocnego zjawiska.
Rzekłbyś, widomie zły Gieniusz nocy,
Niepewny jeszcze swych celów i mocy,
Próbując siły swych zaklęć i rymów,
Krąży przy ogniu nocleżnych pielgrzymów. —
Lecz, niewzajemna miłości! twe strzały
Głębszy, niż duma, ból sercu zadały!
Wódz dłużéj ukryć nie mogąc go w sobie,
Porwał Duglasa dłoń w ręce swe obie,
I z ócz, przed chwilą iskrzących tak gniewnie,
Dwa łez strumienie puściły się rzewnie.
Wybuch gwałtownéj, tłumionéj boleści,
Znać, że się w piersiach wzburzonych nie mieści,
Nie śmiąc się jednak ulżyć narzekaniem,
Wewnętrzném tylko ozywał się łkaniem,
A każde łkanie, śród wszystkich milczenia,
Szło dzikiém echem wzdłuż ścian i sklepienia.
Litość niewieścia w Helenie przemogła.
Widząc łzy wodza, swych wstrzymać nie mogła;

Wstała, by odejść, a bliskiéj omdlenia
Graham chciał swego użyczyć ramienia.

XXXIV.

Ujrzał to Rodryk: — jak wybuch ogniska,
Długo w mgłach dymu to ćmi się, to błyska,
Wijąc kłębami swe tęcze czerwone,
Aż w jedną, jasną, wyiskrzy się łonę:
Tak w nim gniew, duma, obraza i zawiść,
W jedną gwałtowną wybuchły nienawiść.
Zwrócił się, porwał, z wściekłością zawzięty,
Za pled Malkolma, na piersiach zapięty:
„Precz chłopcze!“ krzyknął: — a w ręku i głosie
Znać było drżenie: — „precz szkolny młokosie!
„Tak się to uczysz! że widzę, daremnie
„Wziąłeś już jedną naukę odemnie!
„Dziękuj tym damom, i twojéj gościnie,
„Jeśli cię jeszcze dziś kara ominie.“ —
Chyżéj niż rączy chart z żubrem lub dzikiem,
Porwał się Malkolm i starł się z Rodrykiem:
„Dobywaj!“ krzyknął, „nic nie zabezpiecza
„Wodza Grahamów, prócz ręki i miecza!“ —
Już groźni twarzą i wzrokiem zuchwali,
Za rękojeści swych mieczów porwali,
I śmierćby była; — wtém Duglas olbrzymi,
Z groźną powagą stanął między nimi.
„Stójcie!“ zawołał, „kto pierwszy dobędzie,
„Chce albo nie chce, mnie wrogiem mieć będzie!
„Szaleńcy! skończcie dzikie widowisko!
„Cóż to? czy Duglas upadł już tak nisko,

„Że w jego oczach, i o jego dziecię,
„Jak o łup zbójców, broń dobywać śmiecie.“ —
Wstyd przejął obu, lecz chociaż rozjęci,
Żaden znać z serca nie złożył niechęci,
I grożąc okiem, każdy stał jak wryty,
Krok dany naprzód, i miecz wpół dobyty.

XXXV.

Gościnność domu szanując w Grahamie,
Matka Rodryka ujęła za ramie;
I Malkolm słyszał w początku téj sceny
Krzyk przerażenia strwożonéj Heleny.
Aż w końcu Rodryk, gniew kryjąc udaniem,
Schował miecz w pochwę, i rzekł z urąganiem:
„Śpij tu do jutra! — trefione te włosy,
„Szkoda, by miały zwilgotnieć od rosy[18].
„A jutro — umiesz biedz prędzéj od charta —
„Bież do obozu Jakóba Sztuarta,
„Donieś, że Rodryk lud zbrojny zaciąga,
„Łaską pogardza, a z gróźb się urąga,
„I póki żyje, nie będzie z swym klanem
„Za żadnym ziemskim służebniczył panem.
„Lub jeśli większe pozyskać chcesz względy,
„Sprowadź go tutaj — przejrzałeś już kędy! —
„Hola! Malizie!“ — wszedł sługa popleczny[19]. —
„Dać Grahamowi glejt przejścia bezpieczny!“ —
Z wzgardą rzekł Malkolm: „Nie troszcz się daremnie
„Król się twych składów nie dowie odemnie.
„Pobyt Anioła jest zawsze świątynią,
„Choćby był razem i zbójców jaskinią.

„Glejt twój i grzeczność zachowaj dla siebie,
„Lub świadcz ją dla tych, co się boją ciebie.
„Ja nie dbam o nie; i bez twéj pomocy,
„Wiém jak przejść kędy, czy we dnie, czy w nocy,
„Ani się zlęknę, póki miecz mam w dłoni,
„Twoich zasadzek, ni twojéj pogoni. —
„Bądź zdrów, Duglasie! Heleno, bądź zdrowa! —
„Lecz nie! to nie są pożegnania słowa.
„Nié ma tak dzikich ni puszcz, ni parowu,
„Bym was nie znalazł, nie powitał znowu.
„I my téż, wodzu! będziem się szukali.“ —
Rzekł, i z powagą wyszedł za próg sali.

XXXVI.

Allan szedł za nim aż nad brzeg jeziora,
(Tak kazał Duglas), w pomroce wieczora
Wskazując drogę, i z czuciem boleści
Dnia dzisiejszego powiadając wieści:
Jak Rodryk rano wysłuchawszy gońca,
Przysiągł w zapale, że wraz z wschodem słońca,
Jutro ognisty krzyż poszle po klanie,
Zwołując zbrojnych na wspólne zebranie.
Nadto, że dawno już krąży wieść dzika,
Że Malkolm Graham obraził Rodryka.
Jeśli więc zwykłą powracać chce drogą,
Mściwi Alpini napotkać go mogą.
Bezpieczniéj zatém, dziś jeszcze wieczorem,
Klan ich wzdłuż brzegu opłynąć jeziorem.
Męztwu się przez to nie uczyni plama;
On, Allan, będzie sternikiem Grahama.

Tak radził starzec; lecz próżno zachęcał.
Malkolm tymczasem broń pledem okręcał,
Zwój ściągnął pasem, i widać z postawy,
Że się do wodnéj gotuje przeprawy.

XXXVII.

„Bądź zdrów!“ rzekł prędko — „lecz nie miéj bojaźni,
„Wzorze wierności i dawnéj przyjaźni!“
Mówiąc, dłoń starca ściskał rozrzewniony.
„Obym mógł dla was wyszukać zachrony!
„Król, mój opiekun, jest zamków mych panem,
„Stryj w mém imieniu dowodzi mym klanem.
„By przyjaciołom dopomódz w złéj toni,
„Malkolm nic nie ma, prócz serca i broni.
„Lecz jeśli w mężném Grahamów plemieniu,
„Są jeszcze wierni swych wodzów imieniu,
„Wkrótce szlachetny bohatér Duglasów
„Przestanie błądzić jak jeleń śród lasów.
„I nim ów zbójca, co dumą się puszy…
„Zamilczę resztę — las mówią, ma uszy.
„Lecz ty mu powiédz, że Graham niczego
„Nie potrzebował, nie przyjął od niego,
„Nic — nawet czółna, by przebyć przez wody. —
„Nie trwóż się o mnie! przepłynę bez szkody.“
Rzekł, w tył się nieco cofnął dla rozbiegu,
I śmiałym skokiem wpław rzucił się z brzegu.
Wzruszone fale o brzeg zapluskały.
On, w jednéj ręce pled wznosząc nad wały,
Odpływał drugą; gdy drżący z obawy,
Allan wzrok za nim wytężał ciekawy:

Śledząc, jak coraz mniéj znaczny w oddali,
To się wynurzał, to znikał śród fali,
I gdy ją księżyc oświecał pogodny,
Czernił się na niéj, jak drobny ptak wodny.
Dopłynął brzegu, na hasło wykrzyknął,
Wdział pled, przypasał swój oręż, i zniknął.
Minstrel usłyszał okrzyk, i wesoły
Szedł zaspokoić wspólne przyjacioły.

KONIEC PIEŚNI DRUGIÉJ.




  1. Wodzowie góralów, aż do ostatnich czasów, mieli każdy na usługach swych barda, który się liczył w poczet domowników. Bard musi znać doskonale dzieje i genealogią wszystkich familii mieszkańców gór, a mianowicie własnego pokolenia: niekiedy jest nauczycielem młodego wodza, i sławi w pieśniach swoich dzieła swych panów i klanu.
  2. Familia Grahamów, jedna z najznakomitszych familij góralskich, posiadała znaczne majętności w Hrabstwach Dumbartonu i Sztirlingu; i mało jest imion Szkockich, któreby miały większą w swym kraju sławę historyczną.
  3. Św. Modan, równie jak święty Dunstan, miał sławę wielkiego muzyka i proroka za życia. Arfa jego, jak świadczą legendy, podzielała prorocką własność swego mistrza, i w różnych razach brzmiąc sama przez się, przepowiadała przyszłość, a mianowicie śmierć właściciela swojego.
  4. Botwel, zamek, siedlisko rodu Duglasów.
  5. Rodzina Duglasów zawsze wielka i potężna w Szkocyi, za małoletności Króla Jakób V, doszła była do najwyższego stopnia potęgi. Hr. Angust Duglas, pojął za żonę matkę małoletniego monarchy, wdowę po Jakóbie IV, królu Szkocyi, a wsparty prawami ojczyma i osobistém znaczeniem, przywłaszczył sobie opiekę nad młodym dziedzicem korony, trzymając go w niéj jak w niewoli. Nawet gdy ten już do pełnoletności był doszedł, Duglas w jego imieniu rządził całém królestwem. Przeciwnicy Duglasa czynili wiele otwartych kroków aby uwolnić króla z pod nienawistnéj przewagi; lecz te wszystkie były daremne; zwycięztwo zawsze sprzyjało męztwu i stronnikom Duglasa. Nakoniec, sam król, omyliwszy czujność opiekuna, uszedł w nocy z własnego pałacu, i schronił się do zamku Sztirlingu, gdzie go nieprzyjazny Duglasowi rządzca przyjął z radością. Król zwołał natychmiast do siebie przedniejszych parów państwa, zawistnych zdawna potęgi domu Duglasów. Zapozwano Duglasów i ich stronników do stawienia się przed sądem, czego gdy dopełnić nie chcieli, uważani za nieposłusznych, zaocznym wyrokiem królewskim na wygnanie skazani i za nieprzyjaciół ojczyzny ogłoszeni zostali.
  6. Holyrood nazwisko pałacu królewskiego w Edymburgu. Zabójstwo, o jakie tu Rodryk jest oskarżony, nie było rzadkiém na dworze Szkockim, gdzie obecność Monarchy nie była zawsze dostatecznym hamulcem do poskromienia dumy i porywczości, potężnych a dzikich baronów.
  7. Położenie rodziny Duglasów po wygnaniu, nie jest bynajmniéj przesadzone wtych i w następnych wierszach. Nienawiść którą król Jakób powziął dla całego ich domu, tak była wielką i tak powszechnie znaną, że nikt bez narażenia się na zemstę królewską, nie śmiał im dać przytułku.
  8. Jest to jeden z najpiękniejszych wodospadów szkockich, w hrabstwie Mentheith; spada z wysokości 50 stóp z wielką gwałtownością i łoskotem.
  9. Dawni wojownicy, których największa nadzieje polegała na mieczu, umieli wyciągać zeń rozmaite wróżby; zwłaszcza z takich, które, jak czytamy w owoczesnych romansach, byty ukute przez czarnoksiężników, lub przez nich zaczarowane. — Przytaczamy tu w tym względzie osobliwsze zdarzenie, wyjęte z kronik niemieckich.
    Młodzieniec jeden, ze znakomitego domu w Niemczech, zabłąkawszy się wieczorem na przedmieściu stołecznego miasta swego kraju, skrył się przed burzą do najbliższego domu. Gospodarz, który mu drzwi otworzył, byt człowiek wysokiego wzrostu, groźnéj i ponuréj twarzy, w odrażającym nieczystością stroju. Na ścianach w izbie wisiały miecze, topory, i rozmaite narzędzia do tortury znać należące. W chwili gdy młodzieniec wstąpił na próg, jeden z tych mieczów wypadł z brzękiem z pochwy na podłogę. Na ten widok gospodarz domu z tak nadzwyczajną uwagą i dzikim wyrazem twarzy zaczął się wpatrywać w przybylca, iż ten nie mógł się wstrzymać od zapytania go nawzajem o jego imię, rzemiosło, i coby miał oznaczać wzrok tak osobliwy? „Jestem, odpowiedział gospodarz, katem tego miasta; przypadek zaś ten, coś widział, jest niewątpliwą przepowiednią, iż kiedyś, pełniąc moje powinność, zetnę ci głowę tym samym mieczem, który teraz wypadł z téj pochwy.“
    Młodzieniec opuścił co rychléj złowrogie schronienie; lecz w kilka lat później, wmięszawszy się do pewnego rozruchu, został skazany na śmierć, i ścięty przez tegoż kata i tymże samym mieczem.
  10. Imię właściwéj muzyki góralów szkockich, granéj zwykle na kobzach, i naśladującéj spadkiem tonów, różne obroty wojenne.
  11. Przód okrętu.
  12. Pibroch, jest to rodzaj symfonii wojennéj, właściwy tylko góralom i mieszkańcom wysp Szkockich. Gra się tylko na kobzach, i różni się od wszelkiéj innéj muzyki. Znawcy umieją w nim rozróżniać naśladowcze dźwięki marszu, natarcia, odwrotu, i wszyskich wypadków bitwy.
  13. Oprócz imienia i nazwiska, każdy naczelnik klanu miał jeszcze jakiś przydomek, wyrażający patryarchalną godność jego jako wodza klanu, wspólny mu z poprzednikami i następcami jego na tę dostojność; jak np. imię Farao, służyło wszystkim królom egipskim, imię Cezar, wszystkim cesarzom rzymskim.
    Przydomki wodzów góralskich pochodziły zwykle albo od imienia jakiego wielkiego przodka, albo od sławnego w familii wypadku, albo od herbu. Lecz oprócz tego familijnego przydomku, wspólnego wszystkim wodzom jednego klanu, każdy miał jeszcze nadane sobie przezwisko od osobistych swoich przymiotów; ten zwał się czarnym lub białym, od koloru włosów lub stroju; ten chudym, tłustym, etc. Wiersz w tekście, który autor bez tłómaczenia na angielskie, w języku gallickim umieścił, i który téż dla tego, bez zmiany zachowałem, znaczy:
    Rodryk Czarny, potomek Alpina.
    Wyraz Vich czyta się Vicz. Miara pieśni, wiernie zachowana w przekładzie, ma naśladować nótę pieśni łodziowych górali, zastósowanych w takcie do ruchu i uderzenia wioseł.
  14. Hrabstwo Lennox, a zwłaszcza okolice jeziora Lomond, wystawione były najczęściéj na napady i łupieże górali. Sławna jest w dziejach szkockich bitwa stoczona pod Glen Fruin w 1602 r. między klanem Mac-Gregor, a rodem Colguhounów. Ostatni zostali zwyciężeni; lecz zwycięzcy nie przestając na tém, wszystkich prawie mieszkańców płci męzkiéj, osiadłych na ziemiach nieprzyjaciół, nie przepuszczając nawet dzieciom, w pień wycięli. Okrucieństwo to ściągnęło okropne klęski nie tylko na tych, którzy się go dopuścili, lecz na cały klan Mac-Gregorów. Wdowy pomordowanych stronników familii Colguhounów, w liczbie 60, udały się na skargę do króla, przemieszkującego naówczas w twierdzy Sztirlingu. Jechały wszystkie na białych koniach, same ubrane w żałobie; niosąc zawieszona na pikach skrwawione koszule swych mężów. Jakób VI, król ówczesny, tak był wzruszony tym widokiem i sprawiedliwym ich żalem, iż poprzysiągł nieubłaganą zemstę całemu rodowi Mac-Gregorów. Jakoż zebrawszy wojsko, nie tylko ich kraj cały ogniem i mieczem spustoszył; lecz na mieszkańców z psami jak na dzikie zwierzęta polował, i pojmanych bez litości mordować kazał. Imię nawet Mac-Gregorów potępione i z rzędu klanów wymazane zostało.
  15. Borders, klany pograniczne między Anglią i Szkocyą.
  16. W r. 1529 Jakób V w skutek postanowienia zgromadzonéj w Edymburgu rady państwa, przedsięwziął surowe środki dla poskromienia nadgranicznych klanów, których napaści i łupieże mieszały zdawna spokojność publiczną, zwłaszcza podczas małoletności królewskiéj. Na ten koniec zebrał obóz z 10,000 wojska, złożonego z przedniejszéj szlachty, mającéj rozkaz brać z sobą psy i sokoły, aby król podczas wyprawy mógł się zabawić łowami. W tym orszaku przebiegał on okolice lasów Etryckich, każąc wieszać i ścinać przedniejszych wodzów rozbójniczych klanów, którzy nie spodziewając się bynajmniéj takiéj surowości monarchy, wychodzili na przeciw niemu na czele swego myślistwa, lub zapraszając go na uczty, sami przed nim otwierali swe zamki. — Surowość królewska tak przeraziła pozostałych przy życiu wodzów, że przez długie lata potém, jak mówiło przysłowie, same krzaki pilnowały — owiec królewskich, których 10,000 utrzymywano na paszy w puszczy Etryckiéj.
  17. Górale wywodzący swój początek od dawnych pokoleń Gallickich, dotąd sami siebie nazywają Gallami (Gael), mieszkańców zaś reszty Szkocyi Saxonami mianują.
  18. Zarzut zniewieściałości jest najdotkliwszym dla szkockiego górala:
    „Jednéj nocy, gdy sędziwy Evan Cameron z Lochielu, spoczywał na śniegu z towarzyszami swoimi, ujrzał, że jeden z wnuków jego, chcąc leżeć wygodniéj, podłożył pod głowę zamiast poduszki walec zlepionego śniegu.“ Cóż to ja widzę — zawołał obruszony starzec, wytrącając mu śnieg z pod głowy: „takżes to już zniewieściał, że ci potrzeba poduszki?“
    „Do pływania tak są przyzwyczajeni od dzieciństwa jak wyżły; gotowi przebywać wpław najbystrzejsze i najszersze rzeki i to o każdéj porze roku.“ (Listy o Szkocyi).
  19. Był to rodzaj adjutanta albo sekretarza przy osobie wodza. Obowiązkiem jego było, być zawsze przy boku pana; stać za krzesłem jego u stołu i spełniać szybko wszystkie jego rozkazy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.