Dzwon (Jezierski, 1911)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Dzwon
Pochodzenie Ze świata czarów. Zbiór baśni, podań i legend różnych narodów.
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1911
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dzwon.
(Chińskie).

Potężnym władcą był cesarz Kan-Ti, potężnym, lecz i srogim zarazem. Żądza sławy i panowania pożerała go całego. Dążył więc do nich, na nic nie zważając. To krwawe boje toczył z sąsiednimi monarchami, pragnąc widzieć ich u stóp swych wszystkich ukorzonych, to wznosił budowle wspaniałe, oblewając je krwawym potem tysięcy poddanych, zatrudnionych przy tej pracy, a jęczących pod batogami dozorców. Albo też znowu rozkazywał rzemieślnikom wykonać jakiś przedmiot, w razie zaś, gdy mu się nie podobał, kazał ich strasznie karać. Nie spodobał mu się który z mandarynów, wnet oddać musiał głowę pod miecz katowski, lub też sam odebrać sobie życie przez rozprucie brzucha.
Zachciało się pewnego razu temu okrutnemu cesarzowi wznieść olbrzymią wieżę, wysokości dotąd niewidzianej, a przytem miała być ona nadzwyczajnej piękności, zawieszone zaś w niej dzwony miały oznajmiać ranek, południe i wieczór brzmieniem tak czystem, pięknem i potężnem, jakiego nikt dotychczas nie słyszał.
Zakrzątnęli się żywo dworzanie, spędzili najzdolniejszych rzemieślników z całego państwa i wkrótce wieżyca wzniosła się aż pod niebiosa.
Pozostawało tylko odlać dzwony. Do tej roboty zawezwano najzdolniejszego w całym Pekinie bronzownika — Tan-gi.
Zdumiał się on wielce, gdy otrzymał wezwanie, by się stawił w pałacu cesarskim, lecz i zmartwił się przytem, bo wiedział, że zaprosiny takie nic dobrego nie wróżą.
Kryjąc więc smutek swój, czule uściskał żonę i dzieci, najczulej zaś najstarszą córkę, piękną Li, słusznie zwaną „kwiatem lilji“, i poszedł do pałacu.
W tronowej sali, otoczony mandarynami i wojskowymi, siedział „syn nieba“ Kan-Ti, gdy stawiono przed nim drżącego Tan-gi.
— Słuchaj, — rzekł cesarz do klęczącego przed nim w kornej postawie bronzownika — daleko rozbrzmiewa twa sława. Dowiedziesz mi jej, odlewając dzwon, o dźwięku takim, jakiego dotychczas ucho ludzkie nie słyszało, a któryby mnie zadowolił. Pozwalam ci na trzykrotne próby, gdy zaś się nie powiodą, biada ci!…
— Stanie się podług twej woli, o synu nieba, — pobladłemi usty wyszeptał nieszczęsny Tan-gi, i chwiejnemi kroki wyszedł z sali.
Z rozpaczą w sercu wrócił Tan-gi do domu, rozmyślając przez całą drogę nad tem, jakby uczynić zadość żądaniom swego cesarza.
Postanowił też nic o tem nie mówić rodzinie, tylko energicznie wziąć się do pracy. Nadał więc, z trudem co prawda, wesoły wyraz swej twarzy i zawezwawszy najlepszych czeladników do pomocy, zabrał się do pracy.
Wykonano olbrzymią formę, stopiono bronz, dodając do niego, dla większej czystości dźwięku, moc złota i srebra, i wreszcie masę tę całą, przy modłach i błogosławieństwach bonzów (kapłan), wlano do przygotowanej formy.
Po jakimś czasie zastygł metal i wydobyto dzwon z formy… Tan-gi, z trwogą i nadzieją w sercu, zajął się ostatecznem jego wykończaniem.
Dokonał wreszcie swej pracy i dzwon, błyszczący w promieniach słonecznych jak drugie słońce, piękny, wspaniały, ponieśli słudzy do pałacu cesarskiego, gdzie na podwórcu, wobec cesarza i mandarynów miała się odbyć próba.
Z zapartym oddechem przystąpił Tan-gi do dzwonu i uderzył sercem w bok jego.
I rozbrzmiał w powietrzu dźwięk czysty, potężny, uroczysty, jakim żaden z dzwonów pekińskich dotychczas nie rozbrzmiewał.
Z podziwem słuchali mandaryni tego dźwięku, i już otucha wstępować zaczęła w serce Tan-gi’ego, gdy cesarz wyrzekł:
— Czysty i piękny jest dźwięk dzwonu tego, lecz nie jest jeszcze takim, o jakim ja myślę… Czyń drugą próbę, a może mnie zadowolisz…
Rozpacz ogarnęła biednego Tan-gi.
A nuż się druga próba nie powiedzie, i co wtedy stanie się z żoną i dziećmi jego?…
Zasmucony powrócił do domu i gorliwie zabrał się do pracy, by udoskonalić swe dzieło.
Po ciężkiej pracy odlał nowy dzwon i znów zaniesiono go przed pałac cesarski. Z drżeniem przystąpił Tan-gi do niego i uderzył sercem.
Rozległ się w powietrzu dźwięk jeszcze czystszy, jeszcze potężniejszy niż poprzedniego, aż mandaryni i bonzowie z podziwu i zadowolenia kiwać poczęli głowami.
Cesarz jednak niezmieniony siedział na swym złotym tronie, chmura nie zeszła z jego oblicza i po chwili wyrzekł:
— Jeszcze mu brak czegoś, ażeby był według myśli mojej… Czyń trzecią próbę, a gdy się nie uda…
Nie dokończył, lecz ze wzroku jego widać było, co czeka nieszczęsnego Tan-gi.
Skłonił się biedak do ziemi, i chwiejnemi kroki, nie widząc nic przed sobą, skierował się do domu.
Nie mógł już ukryć zmartwienia swego przed rodziną, i ulegając prośbom żony i dzieci, wyjawił im powód jego.
W milczeniu wysłuchała Li opowiadania ojca i po krótkim namyśle, powzięła jakieś postanowienie, bo śpiesznie wybiegła z domu.
Na samym krańcu miasta, w małym pochylonym do ziemi domku, zbudowanym z bambusu, mieszkała znana w całym Pekinie czarownica, Hsi-tsi. Do niej to pobiegła piękna Li i drżącą dłonią zapukała do drzwi.
Otworzyła jej nadzwyczaj szpetna staruszka, z olbrzymiemi okularami na nosie i ochrypłym głosem zapytała:
— Cóż sprowadza do mnie piękną Li? Czyżby pragnęła posiąść napój, któryby…
— Nie… nie… przerwała jej żywo Li.
— Więc czegoż pragniesz? — zapytała starucha.
— O moja Hsi-tsi… niedarmo mówią, żeś mądrzejsza od wszystkich… Ty jedna tylko możesz mi pomódz w mojem zmartwieniu.
Tu opowiedziała jej całe swe nieszczęście.
Długi czas myślała Hsi-tsi nad odpowiedzią, aż wreszcie rzekła:
— O kwiecie lilji… rada jest na to, lecz wykonać ją trudno… Dzwonowi brak czystości uderzeń serca dziewiczego, miękkości jego… Potrzeba, by serce takie, niczem nie skalane, złączyło się z bronzem, a wtedy otrzyma się dzwon o dźwięku czystym i potężnym, jakiego nikt nigdy nie słyszał…
— Dzięki ci, dzięki, o dobra Hsi-tsi… niech Budda zleje na cię wszelkie dobro swoje… — wyszeptała Li pobladłemi wargami i śpiesznie wybiegła z chatki czarownicy.
Długo zastanawiała się Li nad radą czarownicy, aż wreszcie projekt cały dojrzał jej w głowie.
Nadszedł dzień ostateczny, gdy miano spuścić roztopiony spiż do formy, dzień smutku i trwogi.
Tan-gi, otoczony rodziną, w żałobnych szatach, spalił ofiarne kadzidła przed posągami przodków, poczem, w towarzystwie rodziny, skierował się do pracowni.
Li, w białych żałobnych szatach szła obok niego, z ogniem w oczach, myśląc o czynie, jaki zamierzała wykonać.
Obszerną pracownię wypełniali bonzowie, odprawiający modły błagalne, oraz krewni i przyjaciele.
Z olbrzymiego pieca ziejącego morzem płomieni, wydobyto roztopiony spiż, by wlać go do formy, gdy naraz Li, uściskawszy rodzeństwo i matkę, ucałowawszy stopy ojca, rzuciła się w roztopiony metal…
Przerażeni tem obecni, nie zdołali wykrzyknąć i uczynić najmniejszego ruchu, by ją powstrzymać, gdy znikła w czeluściach kotła. Roztopiony metal pochłonął swoją ofiarę. Robotnicy, nie zauważywszy tego, przechylili kocioł i spiż popłynął do formy.
Odzyskali po chwili przytomność wszyscy obecni, lecz już było zapóźno… spiż był wylany i wypełniał formę, a z mężnej dziewicy ani śladu.
Rozdarli swe szaty rodzice i rodzina, i głośnym płaczem i jękami objawiać poczęli swe zmartwienie.
Jednak wola cesarska górowała nad nieszczęściem i biedny Tan-gi, z bólem niezmiernym w sercu, przystąpił do obróbki dzwonu, będącego grobem cnotliwej córy jego.
… I wyszedł dzwon ten piękny i wspaniały na podziw, jeszcze o wiele piękniejszy i wspanialszy od poprzednich.
I poniesiono go w uroczystej procesji do pałacu cesarza.
Znów zebrał się tłum mandarynów, dworzan i oficerów na podwórcu pałacowym, by być obecnymi przy próbie. Wyszedł i cesarz, a przy nim stanął kat w czerwonej odzieży, z obnażonym mieczem w dłoni, gotów w każdej chwili wykonać rozkaz pański.
Śmiało tym razem podszedł Tan-gi do dzwonu i uderzył sercem w ścianę jego.
…. I rozbrzmiał w powietrzu dźwięk czysty, potężny, lecz pełen zarazem bólu i żałości, i jak skarga dziewiczego serca uleciał do niebios.
Zdumieli się wszyscy, słysząc go; zdumiał się i cesarz… Wreszcie, ażeby wyrazić swe zadowolenie, polecił wydać Tan-gi’emu beczkę złota, jako wynagrodzenie za pracę.
Lecz Tan–gi, usłyszawszy ten rozkaz, żywo postąpił ku niemu i zawołał:
— Zatrzymaj swe złoto, o synu nieba, mnie ono niepotrzebne. Nie zwróci mi ono mojej Li najdroższej — ja zaś zapłaty za córkę nie przyjmę.
Zawrócił się i wyszedł z pałacu, nie spojrzawszy nawet na zdumionego tą jego mową cesarza.
Obecni sądzili, że każe on wnet schwytać go i surowo ukarać na miejscu za to zuchwalstwo, lecz stało się przeciwnie… Cesarz rozkazał zostawić go w spokoju, dzwon zaś polecił zawiesić na wieży. Przywoławszy potem uczonych mandarynów, polecił im całe to zdarzenie opisać w kronikach, dla wiadomości przyszłych pokoleń.
I od tego czasu, ile tylko razy rozbrzmi w powietrzu potężny dźwięk dzwonu, mieszkańcy Pekinu wspominają okrutnego cesarza i bohaterską córkę bronzownika.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.