Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga X.

Wszechmocnego Olimpu otwarły się szczyty.
Ojciec bogów, król ludzi, w pałac gwiazdolity
Zgromadził walną radę, zkąd władzca wspaniały
I Trojan i Latynów i świat widzi cały.
Zasiedli; roztwarły się podwoje budowy.
Wielcy niebianie! Jowisz temi począł słowy,
Pocóż spory zwodzicie odmieniwszy zdania?
Wola moja walk Teukrom z Italcami wzbrania;
Jakiż zapęd niezgody rozkaz ten zwycięża,
Że się i ci i tamci wzięli do oręża?
Przyjdzie czas walk zaciętych, nie kwapcież go wprzódy,
Gdy Kartago, chcąc rzymskie zrównać z ziemią grody,
Alpy zewsząd otwarte strąci na przestrzenie;
Wtedy wywrzeć dozwolę nienawiść, zniszczenie
Dziś zawrzyjcie mir z sobą. Tak w krótkiej osnowie
Rzekł Jowisz; na co złota Wenus mu odporne:
Ojcze! ludzi i bogów wieczny władzco w niebie,
Kogóż mamy o wsparcie błagać, gdy nie ciebie?

Widzisz srogie obelgi Rutulów orszaku;
Jak gromi Turn zuchwały na dzielnym rumaku!
Już nawet mury Teukrom na nic się nie zdały:
Walczą poza bramami, rozsypują wały,
Pozatapiali rowy w hojnym krwi rozlewie;
A Euej nieobecny nawet o tem nie wie.
Nigdyż srogich oblężeń moc twa nie rozbroi?
Znów nieprzyjaciel murom powstającej Troi
I drugie wojsko grozi; znowu na Trojany
Inny Tydyd wystąpił od Arpów zesłany.
Pewność ran z jego dłoni serce mu przenika,
I twą córkę czekają ciosy śmiertelnika!
Jeźli mimo twej woli przybyli Trojanie
W kraj italski, niech za to wezmą ukaranie;
Uchyl im twego wsparcia. Lecz jeźli w tej chwili
Wróżb i niebios i piekieł wolę dopełnili,
Za cóż kto ma dziś łamać twej władzy skinienia?
Za cóż dla nich ma nowe tworzyć przeznaczenia?
Wspomnęż w brzegach sykulskich nawy popalone,
Króla burz z Eolii i wiatry wzburzone?
Z niebios pchniętą Irydę? dziś piekieł odmęty
Wzrusza; ten tylko środek dotąd nie był tknięty.
Już Alekto wysłana do górnego świata
Lejąc chęć zemsty, miasta italskie oblata.
Nie błagam berła; w szczęściu byłam tem łudzona;
Dziś niechaj ta zwycięży, której sprzyjasz, strona.
Jeźli wszelkiej Trojanom zabrania ostoi
Sroga Juno, przez gruzy kurzącej się Troi
Błagam, niech Jula krwawe oszczędzą turnieje
I niech mi choć wnuk jeden z rzezi ocaleje.
Może Enej wlec żywot po morzach tułaczy
I taką dążyć drogą, jaką los przeznaczy;
Pozwól mi unieść Jula przed krwawymi gromy.

Mam Amat, Paf, Cyterę, mam idalskie domy:
Niech tam żyje rozbrojon i nieznany w świecie.
Niech Kartago swem jarzmem Italią gniecie;
Już on miastom tyryjskim nie będzie zawadą.
Cóż ztąd że Enej uszedł przed srogą zagładą?
I że się z pośród greckich ocalił płomieni?
Tyle przygód na lądach i morskiej przestrzeni
Znieśli, dziś w Italii Teukrowie schronienia
Szukają, wyglądając Troi odrodzenia.
Nie lepiejż było zostać na trojańskiej ziemi
I raczej pod gruzami zginąć ojczystymi?
Zwróć nędznym ojcze z Ksantem Symoentu wody
I pozwól im trojańskie rozpocząć przygody.
Na to Juno dręczona przez gniew i wzburzenie:
Pocóż zmuszasz mię przerwać głębokie milczenie
I wydać z serca na jaw żal dotąd spokojny?
Jakiż bóg lub człek nagli Eneja do wojny?
Czem godzi na Latyna nieprzyjaznym krokiem?
Wpadł tam szałem Kasandry lub pchnięty wyrokiem,
Do rzucenia obozów kto go z nas przyciska?
Kto każe zdać swe życie na wiatrów igrzyska?
Po co chłopcu los wojny i mury powierza,
Wzburza ludy i wchodzi z Tuskami w przymierza?
Jakiż bóg do tak zgubnych przymusił go kroków,
Gdzież w tem Juno, gdzie Irys zesłana z obłoków?
Zbrodnia! że nową Troję żary italskimi
Turn otoczył, że broni ojców swoich ziemi,
Gdy mu matką Wenila i Pilumnus dziadem!
Pocóż Teukrzy Latynów nękają napadem?
Poco łupią i cisną obce okolice,
Zwodzą teściów a mężom chcą wydrzeć dziewice?
Poco żebrzą pokoju, a zbroją okręty?
Mógł być przez cię z rąk Greków Enej usunięty.

Wolnoć obłok za ludzką podstawić istotę
I naw wszystkich na nimfy przeistoczyć flotę?
We mnie wsparcie Rutulów jest dziełem zbrodniczem!
Coż ztąd, że odszedł Enej, że nie wie o niczem?
Masz Pat; masz Idalią i Cyterę górną;
Pocóż w żądzy miast bitnych jesteś tak uporną?
Przez nas-li Frygów losom ma być cios zadany.
Czy przez tego co wzburzył Greków na Trojany,
Europę z Azyą do wojny zapalił
I miłosną kradzieżą przymierza obalił?
Zdobyłże pod mą wodzą cudzołożnik Spartę?
Dałam-li broń, czy wojny podżegłam zażarte?
Wtedy było nieść swoim troskiwe zarady;
Dziś próżne wszczynasz skargi i niewczesne zwady.
Tak mówiła Junona; a wszyscy niebianie
Szemrając, różne o tem wynurzali zdanie:
Jak gdy się pierwszy powiew wśród lasu nadarzy,
Szum powstaje wiatr zgubny wróżąc dla żeglarzy.
Wtem Jowisz wszechmogący, który światem włada,
Począł, i pałac bogów milczenie osiada;
Milczy ziemia strwożona, powietrzne przestworza,
Przestały wiać Zefiry, zaniemiały morza.
Słuchajcie mię! a razem wszystkie moje słowa
Niech z was każdy głęboko w uwadze zachowa.
Gdy Latynom z Peukrami wzbronne jest przymierze
I gdy wasza niezgoda końca dziś nie bierze;
Jakiejkolwiek kto w losach zapragnie odmiany,
Ja w równi ważyć będę Rutulów z Trojany.
Czy na szkodę Italców opuszczą obozy,
Czy błąd Trojan zaślepi lub wyroczne grozy;
Nie ochraniam Rutulów: za losów narzędzie
Staną dzieła każdemu. Wszystkich władzcą będzie
Jowisz; wezmą swą drogę odwieczne wyroki.

Rzekł i stwierdził te słowa przez smolne potoki,
Przez czarne rzeki brata piekielnego wały,
I na jego skinienie wstrząsł się Olimp cały.
Wstał ze złotego tronu, wszystek orszak bogów
Aż do samych Jowisza odprowadza progów.
Wtem Rutule wrót wszystkich docierają razem,
Chcą mury zniszczyć ogniem a mężów żelazem.
Cały zastęp trojański wałami zawarty
Bez nadziei odwrotu. Odprawują warty
Na wieżach, mur zasiania rota przerzedzona.
Tu Azyj, syn Imbraka, Tymet Hicetona,
Dwóch Asaraków; Kastor z Tymbrem postawieni
Kształcą szyk pierwszy; z tymi dwaj bracia rodzeni
Sarpedona z Licyi, Klar z Temonem razem.
Urwanym z wielkiej góry ciskający głazem,
Agmon z miasta Lirnessy, syn Klicya godny
I od brata Menesta stoi nieodrodny.
Ci się bronić kamieńmi, ci rzucać podpały,
Ci dziryty a tamci pragną miotać strzały.
Wśród nich, ten którym Wenus słusznie jest zajętą,
Stał młodzieniec dardański z głową odsłoniętą
Jak perła osadzona na złotej osnowie,
Mająca być ozdobą szyi albo głowie;
Jak kość słonia wprawiona sztuką rzemieślnika
W bukszpan lub w drzewo, które wydaje Oryka.
Włos jego rozpuszczony mleczna wspiera szyja,
A plecionka ze złota wkoło go obwija.
I ciebie tam widziano, Izmarze wspaniały,
Co dla ran zgubnym jadem zaprawiałeś strzały;
Zrodzony w Meonii, gdzie mężów nadzieje
Iszczą niwy, a Paktol złoto na nie leje.
Był tam i Menest, pyszny z niepośledniej chwały,
Że Turna od niedawna przepędził za wały;

Był wraz z nimi i Kapis; kampauska stolica
Sławnem jego imieniem dotąd się zaszczyca:
Ci męże biorą na się wojenne przygody.
Enej wtedy wśród nocy morskie siekał wody.
Od Ewandra w etruskie wszedłszy stanowisko,
Gdy wymienił królowi swój ród i nazwisko,
Gdy swe przed nim wyłożył prośby i ofiary,
Jakie siły ma Mezent, jakie Turn zamiary,
Gdy nadzieje i prośby wyłuszczył mu szczerze;
Tarcho łączy swe siły i wchodzi w przymierze.
Lud Etrusków bez żadnej wyroków obawy
Zajął pod obcym wodzem z woli bogów nawy.
Pierwszą jest łódź Eneja, w lwy frygskie zdobiona,
Po nad nimi Trojanom Ida ulubiona.
Tam siedzi wielki Enej w myślach zatopiony
O różnych losach wojny: przy nim z lewej strony
Pallas bada o gwiazdy i nocne pochody
I o drogi odbyte przez lądy i wody.
Teraz Muzy otwórzcie helikońskie wrota!
Natchnijcie mię, bym opiał, jaka zbrojnych rota
Z Tusków kraju, Eneja napełniwszy nawy,
Szła za nim i przez morza szukała przeprawy.
Na miedzianym Tygrysie Massyk płynie z przodu;
Pod nim tysiąc młodzieńców, którzy z Kossy grodu
I z murów Kluzy wyszli; tych tarcze i strzały,
Łuk śmiertelny z sajdakiem, na barkach wisiały.
Był tam i srogi Abas z świetnym bronią gminem;
Okręt jego złoconym błyska Apollinem.
Ten doświadczony w boju, sześćset dzielnej młodzi
Z populońskiej krainy pod sobą przywodzi.
Z nimi jest trzysta mężów, którym dała życie
Ilwa wyspa, żelazo rodząca obficie.
Trzecim był Azyl, znany z prorockiego ducha,

Tego błysk wieszczych gromów, tego niebo słucha;
Obeznan z trzewiem bydląt i z ptaków językiem,
Wiódł tysiąc mężów groźnych i bronią i szykiem.
Tych dała Piza, wzrosła na etruskiej ziemi.
Tuż najpiękniejszy Astur pospiesza za nimi,
Astur dufny w swym koniu, w różnobarwnej broni;
Ci którzy są z Cerety, lub też z niw Minoni,
Dawne Pyrgi, Grawiski w złem leżące bagnie,
Dali trzechset, z nich każdy biedz na walki pragnie.
Ciebie, wodzu Ligurów, pienia me nie miną,
Cynirze, dzielny w bojach i z szczupłą drużyną
Kupawo, coś w łabędzie pióra był odziany;
Miłość jest waszą zbrodnią i pobudką zmiany.
Mówią, że Cyku lubego płacząc Faetona,
Gdy wśród topól, gdzie była sióstr jego uchrona,
Wiecznem pieniem miłosne osładzał zapały;
Tak wiek spędził, że na nim włosy pobielały,
I porzuciwszy ziemię, śpiewał dążąc w nieba.
Syna wiedzie na flotę nowa bitw potrzeba;
Ogromnego Centaura pcha on swemi wiosły.
Tę nawę, gdy już wody na przestrzeń uniosły,
Wałom ją nakształt groźnej wystawia opoki
I długim rudlem przestwór rozcina głęboki.
Oknus, syn wieszczki Manty i Etrusków zdroju
Szyk mężów z ojców ziemi prowadzi do boju;
On cię wzniósł i dał imię od swej matki miana,
O Mantuo, z naddziadów sławy uwielbiana.
Lecz nie wszyscy z jednego pochodzą plemienia.
Dzieli się cała ludność na trzy pokolenia,
W każdem jest cztery ludy: w niej głowa, pierwszeństwo,
A siłę jej stanowi Teukrów pokrewieństwo.
Ztąd pięciuset rycerzy ciągnie na Mezenta;
Tych Mint, którego głowa trzciną zarośnięta

Syn Benaka, do morza wiódł na sprzecznej łodzi.
Aulet wiekiem poważny nad nimi przewodzi
I stojąc tłucze wodę drewnianemi pety.
Zapieniły się morza wzruszone odmęty.
Wiezie go wielki Tryton, strasząc wir głęboki
Trąbą z konchy. Tej nawy zatopione boki
Twarz człowieka, brzuch rybę oznacza wyraźną;
Brzmi morze kołatane o pierś półżelazną.
Tyle wodzów wybranych po słonej głębinie
Na trzydziestu okrętach w pomoc Troi płynie.
Już dzień zniknął ze świata; nocny rydwan Luny
Sięgał połowy niebios rączymi bieguny.
Enej, któremu troska spoczynku zabrania,
Siedzące sam włada sterem i sam żagle skłania.
Wtem dawnych towarzyszek, Nimf poczet niemały,
Które z naw przez Cybelę zmienione zostały
W Nimfy i bóstwa morskie dziwnym przeobrazem,
Widzi, jak krając wody, pławią się z nim razem.
Tyle ich jest, co łodzi stało niegdyś w brzegu.
Poznawszy swego władzcę, oskoczyły w biegu;
Cymodocea, którą wymowa zaszczyca,
Już jest przy nim; rej nawy dzierży jej prawica,
Grzbiet wzniesiony nad wodę; po cichej głębinie
Jak wiosłem lewą ręką wyrabiając płynie.
Wtem rzecze do Eneja: prawy bogów płodzie
Czuwasz-li? czuwaj bacznie, porucz żagle wodzie,
Masz w nas siostry, co w gajach świętej Idy wzrosły,
Flotę twoją, dziś Nimfy. Gdy Rutul wyniosły
Nękał nas groźną siłą broni i płomieni,
Zerwałyśmy twe więzy i po mórz przestrzeni
Szukamy cię: w tę matka zmieniła nas postać;
Dziś boginie, musimy pod wodami zostać.
Zamkniętego Askania mur i przekop chroni

Wśród zastępów latyńskich i wśród szczęku broni.
Z Etruskami Arkadów jazda posiłkowa
Już sięga miejsc wskazanych. Lecz Turn zamysł knowa
Odciąć ich od obozu wojsk swoich odwodem;
Wstań i twych towarzyszów wraz z jutrzenki wschodem
Pierwszy wezwij do broni, porwij tarcz złoconą:
Ta jest dziełem Wulkana, jest niezwyciężoną.
Jutro (jeżeli głos ten wiarą w tobie nieci)
Stosy trupów rutulskich gwiazda dnia oświeci.
Rzekła; wtem jej prawicą wielki okręt pchnięty
Bieży, szybszy niż pocisk, przez morskie odmęty;
Szybszy nawet od równej rączym wiatrom strzały.
Inne nawy w też ślady za nim upływały.
Zdumiał się na to Enej, lecz wróżba szczęśliwa
Krzepi go; więc tak bóstwa, patrząc w niebo, wzywa:
Matko bogów, Cybele! której są miłemi
Dyndym, miasta wieżyste z lwami zaprzężnymi,
Gdy więc twoja potęga do walk mię przywiodła,
Ty wesprzyj sprawę Frygów, sprawdź pomyślne godła.
Tyle rzekł. Już spłoszywszy czarnej nocy cienie,
Dzień wrócony roztoczył świetne swe promienie.
Pierwszy Enej zagrzewa rycerzów orszaki,
By gotowi do boju szli, gdzie wskaże znaki.
Już, stojąc w przodzie nawy na miejscu wysokiem,
Teukrów i swe obozy własnem widzi okiem;
Wtem błysła z ręki jego tarcza jaśniejąca:
Krzyk Trojan z murów miasta obłoki roztrąca.
Rośnie w nich do walk nowych duch nadzieją wzbity
I bez zwłoki ku wrogom rzucają dziryty.
Tak przed słotami zimy strymońskie żórawie
Krają czarne obłoki w zwyczajnej przeprawie,
Brzmią dając sobie znaki w napowietrznej drodze.
Zdumiał się król Rutulów i auzońscy wodze;

Aż ujrzą, jak ku brzegom flota wody porze
I jak z nią razem płynie poruszone morze.
Żarzy się hełm na głowie, płomień strzela z kity,
Rozszerza hojne światło puklerz złotolity.
Tak wśród nocy kometa krwawe ognie miota,
Tak z gwiazdy Syriusza okropna spiekota
Dręczących chorób mnóstwo ściąga na człowieka
I smętnym blaskiem swoim niebo przyobleka.
Nie przeto Turn pomysły oddycha śmiałymi:
Brzeg napaść, lądujących odegnać od ziemi.
Wnet mową i zachętą umysły zapali.
O męże! czas to spełnił, czegoście żądali,
W ręku waszych zwycięztwo; wśród srogiej rozprawy
Pomnijcie żon i domów i naddziadów sławy.
Razem męże ku morzu spieszmy bez odwłoki:
Ody niepewni stawiają chwiejące się kroki,
Śmiałym losy sprzyjają. Rzekł, i w myśli waży,
Kogo wieść, oblężenie czyjej oddać straży.
Wtem Enej towarzyszów przez mosty zwodzone
Z naw wysadza. Ci miejsca od wód opuszczone
Zajmują, tych wyskoczyć na brzeg chęć uniosła;
Inni wylądowali za pomocą wiosła.
Tarcho brzeg obejrzawszy, gdzie nie ma przeszkody
Od mielizn i gdzie płytkie nie łamią się wody,
Lecz gdzie morze bezpieczne do brzegów dopływa,
Przybija, i w te słowa towarzyszów wzywa:
Teraz wiosły dzielnemi weźcie się do sprawy,
Teraz męże wybrani pchajcie wasze nawy;
Niech ziemię nieprzyjazną rej statku rozorze,
A łodzie znajdą drogę w zrobionym otworze.
Gdy raz lądu się dorwę, natychmiast to ramię
Okręt już nieprzydatny na sztuki połamie.
Rzekł, i wszyscy do wioseł rzucili się w zgodzie

Pchając na brzeg latyński zapienione lodzie,
Póki te przy bezpiecznej nie stanęły stronie.
Ale nie tak się stało z twą nawą, Tarchonie;
Bo wpędzona w mielizny, na piaskacli wisząca,
Gdy nadaremnie wały, chcąc płynąć, roztrąca,
Rozbija się i grąży mężów w morskiej wodzie.
Tym łom wioseł i ławek stawa na przeszkodzie
I wracające morze wstrzymuje ich kroki.
Nie powściągnęły Turna gnuśności odwłoki,
Lecz w zapale na Teukrów bierze zastęp cały
I ustawia go w brzegach. Już trąby zagrzmiały.
Enej napadł gmin wiejski; bitwa zagajona.
On pierwszy starł Latynów, zabiwszy Terona,
Który, najwyższy z ludzi, na Eneja dążył;
Ten mu w boku przebitym ostry miecz zagrążył
Przez kirys złotolity i przez puklerz gładki.
Potem Lika zabija: ten z umarłej matki
Wypruty i poświęcon tobie Apollinie,
Mogąc umrzeć dziecięciem, od żelaza ginie.
Wkrótce z srogim Cyzejem poległ Gyan długi,
Co wojska wypleniali groźnemi maczugi;
Ani im broń potężna wielkiego Alcyda
I straszna siła ręki na nic się nie przyda,
Ni ojciec Melap, wspólnik czynów Herkulowych,
Póki mu ziemia trudów dostarczała nowych.
Oto Far, gdy bluźnierstwa miotać się ośmieli,
Enej cios w mówiącego utopił gardzieli.
I ty dążąc za Klitem przyjacielem nowym,
Co miał brodę przysianą świeżym włosem płowym,
Ległbyś, nędzny Cydonie, pod Trojan żelazem,
A z tobą miłość chłopiąt zginęłaby razem,
Gdyby nie synów Forka orszak znamienity:
Jest ich siedmiu i siedmią natarli dziryty.

Część się tych od szyszaka i tarczy odbiła,
Część zaś Wenus od syna zręcznie odwróciła.
Enej rzekł do Achata: podaj mi niezwłocznie
Zaprawione krwią Greków w polach Troi włócznie;
Każda z nich do Rutulców trafi stanowiska.
Natychmiast wielką dzidę porywa i ciska;
Ta lecąc w tarczę z miedzi Meona utkwiła
I wraz z twardym kirysem piersi mu przeszyła.
Bieży w pomoc Alkanor, ręką brata wspiera,
Lecz cios, co własną mocą ciśnie się, napiera;
Utkwił i w jego ręce poprzecinał żyły,
Tak że ta z bark Alknora odpadła, bez siły.
Numitor wyciągnąwszy włócznię z brata ciała
Bieży z nią na Eneja; lecz ta nie zdołała
Trafić go: Achat od niej w udo został ranny.
Klauz z Kurów w swej młodzieńczej sile zadufany
Ranił zdala Diopa. Włócznia ugodzona
Pod brodę, przeszła gardło: głos mu w uściech kona,
Duch odbiegł; wstrząsa ziemię czoła uderzenie,
A usta wymiotały gęstej krwi strumienie.
Trzech Traków z Boreasza wielkiego plemienia
Pozbawia wkrótce życia przez różne zdarzenia;
Ojciec Idas z izmarskiej wysłał ich dziedziny.
Zabiega drogą Halez i Arunków gminy.
Za nim plemię Neptuna, śmiały Mezap, goni,
Mezap, wpośród wojsk znaczny z najdzielniejszych koni.
Już tych siła, już tamtych spędzona, cofnięta.
W samych progach auzońskich wre bitwa zacięta.
Jak gdyby sprzeczne wiatry w powietrzu walczyły;
Równy duch je zagrzewa, równe mają siły,
Nie ustępują morzu, obłokom ni sobie;
Toczy się długa bitwa w niepewnym sposobie:

Takim walczą Trojanie z Latyny orężem;
Noga prze sprzeczną nogę, mąż ściera się z mężem.
Z innąd, gdzie potok głazy przez straszne wylewy
Porozrzucał i z brzegów zdarte uniósł krzewy,
Arkady, które nigdy pieszo nie walczyły,
Widząc Pallas Latynom podających tyły,
Gdy ich do zejścia z koni trudność miejsc zniewala;
Prośbą i ostrem słowem do męztwa zapala.
Gdzież to bracia zbiegacie! o przez imię sławne
Ewandra, przez was samych i zwycięztwa dawne,
I przez nadzieje z ojcem zrównania się chwałą
Stójcie! wśród nieprzyjaciół przebijcie się śmiało!
Tam, gdzie szyki najgęstsze przeciw nam się schodzą,
Tam was wzywa ojczyzna pod Pallasa wodzą.
Ludzie to nam podobni, nie bóstwo nas nęka;
I u nas jest im równa jak dusza, tak ręka.
Oto morze nas wały otacza swoimi:
Już ku wstydnej ucieczce zabrakło nam ziemi!
Pójdziem li w obóz Trojan, czy w morskie głębiny?
Rzekł, i pierwszy uderzył w nieprzyjaciół gminy.
Laga mu nastręczyły nieszczęsne zdarzenia,
Gdy chciał ogrom ciężkiego podnosić kamienia;
Gdzie kość grzbietu na dwoje żebra rozdzielała,
Tam go przeszył oszczepem i ten wyrwał z ciała.
Hisbon acz się spodziewał, w dziele nie przeszkodził;
Nim począł, niebacznego wprzód Pallas ugodził.
Okrutną śmiercią drucha próżno się oburzył;
Przeciwnik w wrzących płucach ostry miecz zanurzył.
Uderza na Helena, wstrzymać go nie może
Anchemol, co macochy śmiał zbezcześcić loże.
I was w polach rutulskich zmiotła śmierć zawzięta,
Tymbrze z Larydem, Danka podobne bliźnięta.
Widok wasz mylił nie raz z pociechą rodzice;

Pallas was przez okropną odznaczył różnicę:
On twą głowę, o Tymbrze, oddzielił od ciała,
Ciebie zaś twa prawica odcięta szukała,
O Larydzie! jej palce śmierć sroga zwycięża,
Drgając, uronionego macają oręża.
Żal i wstyd i dzieł wodza tak świetne przykłady
Wzbudzają przeciw wrogom rozżarte Arkady.
Pallas Reta w ucieczce zabił na rydwanie;
Tyleż czasu zajęło Ila pokonanie.
On wzniósł oszczep na Ila; ten w Peta ugodził,
Gdy z placu przed Tyrenem i Teutrem uchodził.
Strącony z swego woza i napół nieżywy,
Tłucze pięty swojemi o rutulskie niwy.
Jak gdy wiatr pożądany wśród lata zawieje,
A pasterz liczne ognie roznieci przez knieje;
Wkrótce pożar straszliwy ogarnąwszy drzewa
Aż na pola przestrone siłę swą rozlewa;
Sprawca dzieła pogląda na wrzące płomienie:
Tak wszystkich towarzyszów w jedno zgromadzenie
Wspiera ciebie, Pallasie. Lecz Halez, grom wojny,
Spieszy ku przeciwnikom w dzielny oręż zbrojny
I zgładza Demodoka, Freta i Ladona.
Świetnym mieczem odcina prawicę Strymona,
Którą wzniósł mu do gardła; w skroń uderzył głazem
Toanta, zgruchotawszy kości z mózgiem razem.
Ojciec, wieszczek, Haleza skrył w leśne ustronie;
Gdy zgasł starzec, wnet Parki włożyły nań dłonie,
Poświęciwszy go na łup Ewandra rycerzy.
Lecz Pallas wprzód tak błaga nim ku niemu zmierzy:
Racz sprawić ojcze Tybrze, bym się tem pocieszył,
Że pierś twardą Haleza miecz ten na wskroś przeszył.
Twój dąb zdarty łup z niego i tę broń zachowa.
Wysłuchał bóg łaskawy prośby jego słowa:

Bo gdy Halez zasłania w boju Imaona,
Przyjęła cios arkadzki pierś niezasłoniona.
Lecz Lauz, wojny podpora siły swe natęża,
By nie zatrwożył wojska zgon takiego męża.
Naprzód zgładza Abanta, co mu się przeciwił
I sam walkę niełatwą podpierał i żywił.
Pada młodzież Arkadów, mnóstwo Tusków pada
I Teukrzy, których grecka minęła zagłada.
Zchodzą się wojska równe i z wodzów i z siły;
Nadbiegłymi posiłki roty się zgęściły.
Ani bronią, ni ręką gmin ruszyć nie daje;
Ztąd Pallas wre, dogrzewa, ztamtąd Lauz nastaje.
Wiek z urodą obydwóch czyni podobnymi,
Lecz im los broni zwrotu do ojczystej ziemi.
By się z sobą potkali, nie chciał władzca nieba;
Z rąk świetniejszego wroga zginąć im potrzeba.
Nagli ku wsparciu Lauza siostry zachęcanie
Turna, co gmin przerzynał na szybkim rydwanie.
Gdy ujrzał roty swoich, przestańcie rycerze,
Ja, rzecze, na Pallasa sam jeden uderzę,
Mnie samemu się Pallas należy, zawoła;
Czemuż ojciec tej bitwy świadkiem być nie zdoła?
Wnet zeszło wojsko z placu słysząc te wyrazy.
Na ten odwrót Rutulów, na groźne rozkazy
Dziwem dusza młodzieńca przejętą została.
Zdumiał się widząc w Turnie straszną postać ciała;
Przebiegł ją ostrym wzrokiem i tak odpowiada:
Albo mi dzień ten chwałę z łupów wodza nada,
Lub znajdę śmierć zaszczytną. Ty z groźnemi słowy
Wstrzymaj się, bo mój ojciec na wszystko gotowy.
Rzekłszy, na środek pola występuje śmiało;
W Arkadach krew ostygła i serce struchlało.
Wyskoczył Turn z rydwana i krok swój pomyka.

Jak lew widząc do boju gotowego byka,
Szybką stopą zdaleka ku niemu nadchodzi:
Podobnym kształtem Turnus na Pallasa godzi.
Ten, gdy do cisku włóczni przestrzeń miejsca zmierzył,
Acz miał siły nierówne, pierwszy nań uderzył,
Aliż los nie posłuży śmiałemu czynowi!
Wtem wznosząc wzrok swój w górą, tak do niebios mówi:
Przez gościnę przyjętą wraz z ojcowskim stołem
Wesprzyj dzieło Alcydzie! które przedsięwziąłem;
Niech w krwi Turna zbryzgane zedrą z niego bronie
I niech mię ujrzeć musi zwycięzcą przy zgonie.
Słyszy Alcyd młodzieńca, ból w swem sercu tłoczy,
I z daremnego żalu hojne łzy wytoczy.
Ojciec zaś temi słowy boleść jego koi:
Ola każdego z śmiertelnych dzień wytknięty stoi;
Chwile życia upłynne, niepodobne zwroty;
Lecz wznieść chwałę przez czyny, to jest dzieło cnoty.
Tylu z boskiej krwi padło dla Troi obrony;
Tam legł syn mój Sarpedon życia pozbawiony!
I dla Turna nadchodzi dzień losów wyroczy.
Rzekł, i od niw rutulskich swe odwrócił oczy.
Pallas gdy w rzucie włóczni wszystkich sił natęża.
Wraz dobył z wklęsłych pochew świetnego oręża.
Lecąc cios, otwarł drogę przez koniec puklerza
I w najwyższą część zbroi nad barki uderza;
Ten wielkie Turna ciało natychmiast odroni.
Więc okutym w żelazo drzewcem z silnej dłoni
Mierząc ku Pallasowi, tak rzecze niezwłocznie:
Zważ, czyli zdołam głębiej moją utkwić włócznię.
Rzekł, i sam środek tarczy ostrym przebił razem,
Chociaż tyle sztab miedzi związanych żelazem,
Choć ją składa skór tyle z niejednego byka;
Cios zgruchotawszy zbroją wskroś piersi przenika.

Napróżno pocisk ciepły z rany swej wyrywa;
Jedną drogą z Pallasa dusza z krwią upływa.
Padł na ranę, zagrzmiało zbroi jego brzemię,
Ginąc zgryzł krwawym zębem nieprzyjazną ziemię.
Nachylony ku niemu Turn w ten sposób mówi:
Zanieście Arkadyjcy głos ten Ewandrowi:
Odsyłam mu Pallasa pod domowe strzechy,
Dozwalając pogrzebu i czci i pociechy;
Za gościnność Eneja dał ofiarą drogą.
Rzekł i trupa bladego lewą zdeptał nogą,
Zdarł pas wielkiej wartości, z obrazów wyrytych
Nocnej zbrodni, młodzieńców w łożnicach pobitych;
Te w złocie Eurycego wydał kunszt rozgłośny.
Z takiego łupu Turnus pyszni się radośny.
O ślepy na los przyszły człowieczy rozumie,
Jak twój szał miary w szczęściu zachować nie umie!
Przyjdzie czas, gdy Turn w żalu, że Pallas nie żyje,
Zgon ten i dzień i łupy przekleństwem okryje.
Ziomki, którym łez rzewnych i jęków nie starczy,
Niosą zwłoki Pallasa złożone na tarczy.
O przedmiocie ojcowskiej boleści i chluby
Dzień ten pierwszym był tobie do walki i zguby.
Pocóżeś sam porzucił gmin rutulskiej młodzi!
Już nie wieść takiej klęski Eneja dochodzi,
Lecz ma pewność okropną. W smutnym rzeczy stanie
Wsparcia jego zachwiani wzywają Trojanie.
Niszcząc wszystko, przez wrogów przedziera się rządy
I pysznego z klęsk nowych szuka Turna wszędy.
Pallas z ojcem ustawnie stawa mu przed oczy
I gościnność przyjęta, która ich jednoczy.
Czterech żywych młodzieńców zabiera z Sulmony,
Równy poczet z Ufensu został zachwycony;

Z nich ofiarę Pallasa otrzymają cienie;
Krwią jeńców stosu jego skropią się płomienie.
Mago zdala wzniósł dzidę uderzyć gotową;
On się schylił, cios drżący przeleciał nad głową.
Mago ściska mu nogi i błagać poczyna:
Przez cienie ojca twego, przez nadzieje syna!
Dla ojca i dla syna nie bierz mi żywota.
Mam dom wielki i skarby ze srebra i złota;
Nie na tem wam zależy zwycięztwa nabycie,
Ani jedno zaszkodzi ocalone życie.
Tak rzekł, a Enej na to w te odpowie słowa:
Niech się srebro i złoto potomstwu zachowa,
Zgwałcił Turn prawa wojny, Pallasa morderca,
Czuje to cień Anchiza, Jul boleje z serca.
Rzekł, i rwąc go za szyszak lewej ręki użył,
A miecz aż po rękojeść w mózgu mu zanurzył.
Tuż stał Emonid kapłan Feba i Diany,
Znaczny bronią i świetną szatą przyodziany;
Tiara z przepaskami błyska mu na czole;
Natarł Enej na niego i ścigał przez pole.
Wnet on upadł śmiertelnym przytłoczony cieniem.
Pospiesza Sergest z zdartem z trupa uzbrojeniem;
To, Gradywie, ołtarze przyozdobi twoje.
Wtem Cekul wespół z Umbrem odnowili boje;
Ten pochodzi z gór Marsów, ów z rodu Wulkana.
Wre przeciw nim w Eneju żądza niewstrzymana.
Prawą rękę Anksura błyszczącem żelazem
Odciął i okręg tarczy zgruchotał z nią razem.
Anksur przez nadzwyczajne dziwów opiewanie
W czarodziejskich wyrazach złożył zaufanie;
W znosząc umysł do niebios w szczególnym sposobie,
Wiek długi i sędziwość obiecywał sobie.
Tarkwit, syn boga lasów i Nimfy Driopy,

W świetnej zbroi, śmiałemi zastępuję stopy
Wrzącemu Enejowi. Ten dzidą odbitą
Zniweczył moc pancerza z tarczą znakomitą,
A pragnącego wzruszyć przez błagalną mowę
Ściął mieczem i na ziemię ściętą cisnął głowę,
I pchnąwszy ciepły tułów, tak zawołał w gniewie:
Leż tu, gdzieś mi niedawno przegrażał straszliwie;
Ani matka najlepsza pogrzebie cię w ziemi,
Ni twe zwłoki przyciśnie głazy ojczystymi.
Pójdziesz ptakom na pastwę, lub morzem miotany,
Będą ryby zgłodniałe lizać twoje rany.
Dalej, gdy pierwsze Turna zastępy spotyka,
Gromi Numę dzielnego, Anteja i Lika;
I Kamerta, ten z władzcy Amyklów zrodzony
Wolscensa, który mieniem celował Auzony.
Jak Egon ze stu ramion i stu rąk zuchwały,
Co mu z paszczęk pięćdziesiąt ognie wybuchały,
Gdy gromów jowiszowych urągając sile
Podniósł mieczów pięćdziesiąt i oręży tyle:
Równym Enej zwycięzca zapałem niesiony,
Skoro tylko raz puścił miecz swój rozogniony,
Wpadł na cztery Nifeja zaprzężone konie;
Te, ujrzawszy zdaleka jakim ogniem płonie,
Zawracają się z trwogi, męztwo je odbiega,
Zrzucają swego pana, niosąc wróz do brzega.
Tu parą białych koni Lukag w środek wpada
Razem z bratem Ligerem; ten lejcami włada,
A pełen ognia Lukag gołym mieczem błyska.
Nie zdołał Enej przenieść tego widowiska,
Wyszedł, stanął naprzeciw, straszny z wielkiej broni.
Nie masz tu, rzekł mu Liger, Diomeda koni,
Nie jest to wóz Achila lub frygijskie niwy;
Wraz z wojną dni twe wezmą koniec niewątpliwy.

Gdy Liger zapalony takie dźwięki szerzył,
Enej, nie nie odrzekłszy, oszczep nań wymierzył.
Już Lukag pędzi konie razami oręża,
Już z woza lewą nogę do walki wypręża;
Wtem mu spód świetnej tarczy wskroś pocisk rozrywa
I od lewego boku pachwinę przeszywa.
Padł pół martwy z rydwana, srogim pchnięty ciosem,
A Enej tak do niego ostrym rzecze głosem:
Ni cię bieg twych rumaków zgubił opieszały,
Ani się nieprzyjaciół cieniem zestrachały;
Sameś z twego rydwana zeskoczył skwapliwy.
To mówiąc porwał konie. Liger nieszczęśliwy
Zrzucon z woza, wyciąga bezbronną prawicę
Przez te, rzekł, co cię na świat wydały rodzice,
Przez ciebie, mężu Troi, błagam twej litości.
Enej na mnogie prośby odrzeknie wkrótkości:
W różnym wcale przed chwilą mówiłeś sposobie;
Zgiń i niechaj brat brata nie odstąpi w grobie.
Rzekł, i duszy przybytek, mieczem pierś otwiera.
Takie klęski wódz Trojan w polach rozpościera
Nakształt wód spadających, nakształt ciemnej burzy.
Wreszcie młodzież z Askaniem z murów się wynurzy.
Wtem Jowisz do Junony tak mówić poczyna:
Siostro moja i razem małżonko jedyna!
Wenus-li to, jak twemi twierdziłaś słowami,
Wspiera Trojan odwagę? nie działająż sami,
Dufni wśród przygód wojny w męztwie dusz, w orężu?
Na to Juno pokorna: najwdzięczniejszy mężu,
Pocóż trapić tę, która drży na głos twój cała?
O! gdyby miłość moja dawną władzę miała,
Nie wzbroniłbyś wszechmocny z pola walk oddalić
I dla Dauna rodzica dni Turna ocalić.
Dziś on na łup Trojanom pójdzie bezwątpienia,

Zginie, chociaż z naszego pochodzi plemienia,
Choć czwarty przodek Pilumn połączą go z bogi,
Chociaż dary hojnymi twe obciążał progi.
Na to władzca Olimpu krótko odpowiada:
Jeźli chcesz, by się jego przewlekła zagłada,
Zdolnym mię do ziszczenia sądząc twej nadziei,
Unieś Turna i wyrwij z grożącej kolei;
Wtem tylko na twą prośbę władzy mej udziele.
Lecz jeźli pod nią wyższe ukryły się cele,
Jeźli bieg całej wojny zwrócić chcesz przezemnie,
Jeźli ufasz ją zmienić; ufasz nadaremnie.
Na to łzami zalana Juno mu odpowie:
Gdybym serce nie gorycz w twojem czuła słowie,
Gdyby pewna dni jego zastrzegła opieka....
Lecz mylę się lub Turna srogi koniec czeka.
Bodajby mię fałszywe dręczyły obawy,
Bodajbyś wyrok ostry zmienił na łaskawy!
To rzekłszy, z górnych niebios, skryta w ciemnej chmurze
Spada, płosząc przed sobą i wiatry i burze;
Stawa pośród Latynów i Teukrów zebrania
I wraz zbroją trojańską lekki cień osłania.
Udaje kształt Eneja przez dziw znakomity,
Puklerz i z boskiej głowy spływające kity,
Zmyśla chód i głos jego, a dźwięki bez treści
Nakształt mowy istotnej w usta jego mieści:
Takie mary wzlatują po zagładzie ludzi,
Takiemi postaciami sen w marzeniach łudzi.
Wtem widmo wylatuje przed zastęp czołowy,
Bronią i zuchwałemi drażniąc męża słowy.
Turn mu grozi i rzuca oszczep wymierzony;
Widmo zwraca się nazad, w inne dążąc strony.
Gdy Turn mniema, że Enej tył przed nim podaje,
Czcza ufność w sercu jego natychmiast powstaje.

Gdzie uciekasz małżeńskiem pogardzając łożem?
Ta ręka da ci ziemię wskazaną za morzem.
Tak wywołuje, ściga, goły miecz podnosi,
Nie bacząc że mu wroga lekki wiatr unosi.
Był tam okręt do brzeżnej przytwierdzony skały,
I mosty i drabiny gotowe wisiały;
Na nim przybił król Ozyn z kluzyńskiego brzega;
Tam więc mara Eneja w tajniki ubiega.
To gdy Turn bez odetchu ścigający zoczył,
Przez mosty wyniesione natychmiast przeskoczył.
Zaledwie wszedł na pokład, wnet odcięła liny
I pchnęła okręt Juno na morskie głębiny.
Enej nieprzytomnego wyzywa na boje;
Z wielu mężów tymczasem krwi przelewa zdroje.
Żadnych odtąd kryjówek mara nie szukała,
Lecz zmieszana z obłokiem w górę uleciała.
Gdy Turna wiatr unosi na morskie przestrzenie,
Patrzy, nieświadom rzeczy niosących zbawienie;
W znosząc ręce do niebios tak mówić poczyna:
Jak sroga, ojcze bogów, spada na mnie wina,
Za cóż tak gorzkiej kary poczuwam owoce?
Zkąd więc i dokąd płynę? gdzie i jak powrócę?
Ujrzęż mury Laurenty lub obozy moje?
Cóż ci rzekną, co za mną spieszyli na boje,
Których zdałem (o hańbo!) na śmierć i na męki?
Widzę ich błędnych, słyszę konających jęki!
Cóż zdziałam, gdzież mię ziemia skryje w otchłań ciemną?
Zlitujcie się przynajmniej wy wiatry nademną!
Turn was wielbi jak bóstwa; niech przez waszą sprawę
Wydmy piasków lub skały roztrącą tę nawę,
Gdziebym od ścigających Rutulów daleki
Pamięć nawet mej hańby zagrzebał na wieki.
To mówiąc chwiał się w myślach, czy miał siły użyć,

By z wstydu w własnem sercu ostry miecz zanurzyć;
Czy skoczyć w morskie tonie, a gdy brzegów sięże,
Wypłynąć i na Teukrów rzucić się oręże.
Trzykroć dróg tych się chwytał; lecz ulitowana
Juno trzykroć w zapędach powściągła młodziana.
Płynie po sprzyjających mórz łagodnych wodzie,
I w dawnym ojca Dauna wylądował grodzie.
Lecz Mezent przez Jowisza do walki zagrzany
Na radosne z swych przewag uderza Trojany.
Biegną roty Etrusków, zewsząd się natęża
Wszystkich moc i nienawiść na jednego męża:
Ten jak skała wypchnięta na słone przestworza
Zdana na łup wściekłości i wiatrów i morza;
Próżno się na nią niebo w srogie groźby zbroi,
Ona wśród burz i gromów niewzruszona stoi.
Wnet Mezent zgładza Hebra, Dolichona plemię,
Z nim Lataga i Palma obala na ziemię.
Twarz pierwszego ogromnym rozpłatał kamieniem,
Drugiemu ujść pozwała z podciętem goleniem;
Zbroją jego obarcza ramiona lauzowe,
I szyszak zdarty z Palma wkłada mu na głowę.
Skłuł Ewanta i Mima, Parysa wspólnika;
Tej nocy go Teano zrodziła z Amyka,
Której i syn Hekuby z pochodni poczęty:
Parys zginął pod Troją, ten w brzegach Laurenty.
Jak dzik psów nacieraniem z stromych gór zegnany,
Zrodzon w lasach, Wezulem długo zasłaniany
Lub laurenckiemi bagny, gdy sam wpadnie w sieci,
Stawa, ryczy, kark wielki jeży się od szczeci;
Zbliżyć się lub uderzyć nie ma serca w nikim,
Lecz wszyscy gromią z góry orężem i krzykiem;
Rzuca się w różne strony nie strwożon ciosami,
Strąca z grzbietu pociski i zgrzyta zębami:

Tak z wszystkich, których żądza uzbraja zawzięta,
Nikt nie śmie gołym mieczem natrzeć na Mezenta;
Każdy krzyczy i ciosy zdaleka zadaje.
Wtem Grek Akron, Korytu co opuścił kraje,
I śluby niespełnione porzuciwszy, spieszy.
Gdy po czerwonych kitach poznał go wśród rzeszy
I po świetnym szkarłacie z rąk oblubienicy;
Nakształt z wyniosłych stajen zbiegającej lwicy,
Którą głód niepozbędny na wściekłą zamienia,
Gdy płochą w biegu łanię ujrzy lub jelenia;
Z radością wielką paszczę na łup swój otwiera,
Jeży grzywę i w miejscu jelita pożera;
Krew obficie rozlana srogą paszczę szpeci:
Z taką radością Mezent na gmin wrogów leci.
Ginie Akron, broń własna w krwi się jego płucze,
A w zgonie gryząc ziemię, nogami ją tłucze.
Gardzi zgonem Oroda widząc, że ucieka
I ran nieprzewidzianych chętnie się wyrzeka;
Lecz go przebiegł i wstrzymał. Już mąż zwarł się z mężem,
Nie walczą wybiegami, lecz dzielnym orężem.
Wtem depcąc upadłego, rzecze dzidą zbrojny:
Leży Orod wyniosły, cześć niemała wojny.
Okrzyk wojska odbrzmiewa Mezenta głosowi;
A Orod konający do zwycięzcy mówi:
Przyśpieje chwila zemsty, spełznie radość krótka,
I los równy mojemu niebawem cię spotka;
Taż ziemia rychłym grobem stanie się twej głowie.
Na to Mezent z uśmiechem i gniewem odpowie:
Nim zginę, jak Jowisza wola rozkazała,
Ty wprzód umrzesz. To mówiąc, wyrwał pocisk z ciała;
Natychmiast sen żelazny zamknął mu powieki
I oko w ciemnej nocy zagasło na wieki.
Już Sakrator Hidaspa, a Cedyk Alkata,

Partena z silnym Orsem dzielny Rapo zmiata;
Mezap Klona z Eryktem, Likaona plemię:
Tego dziki koń z sobą obalił na ziemię,
Ów zginął walcząc pieszo. Agis mu zachodził,
Lecz Waler, od swych przodków co się nie odrodził,
Zabił go; Sal Atrona, a Neokles Sala,
Mocny w pociskach, w strzałach zawodzących zdala.
Już Mars bojem okropnym i krwią rozsrożony
I w boleściach i zgonach zrównał obie strony;
Już śmierć tak zwyciężonych, jak zwycięzców miota:
Obcą jest tym i tamtym ucieczki sromota.
Bacząc trudy wzajemne i zapał ich srogi,
Zlitowały się w domu jowiszowym bogi;
Tam Wenery, a ówdzie wzrok Junony pada;
Szaleje wśród zastępów Tyzyfone blada.
Wtem Mezent, ruch straszliwy dając swojej dzidzie
Z burzliwością niezwykłą w obóz Trojan idzie.
Jak Orion, gdy spieszy przez nerejskie brody
Dzierżąc świetne swe barki nad morskiemi wody;
Jak z gór jesion z gałęźmi wynosząc letniemi
Kryje głowę w obłokach, a stąpa po ziemi:
Tak Mezent z wielką bronią wydaje się oku.
Spieszy Enej ku niemu dojrzawszy go w tłoku.
Stawa Mezent, najlżejsza nie chwieje nim trwoga,
W miejscu znakomitego oczekuje wroga.
A do ciśnięcia włóczni mierząc przestwór drogi:
Wy oręże i ręce zastąpcie mi, bogi!
Łup z ciała napastnika święcę, Lauzie, tobie,
Zdartą zbroją z Eneja twe ramię ozdobię.
Rzekł, i grzmiącą broń cisnął: od tarczy odbita
Przeszywa Antorowi i bok i jelita.
Ten, towarzysz Alcyda, w swym z Argów pochodzie
Zamieszkał przy Ewandrze, w palantejskim grodzie.

Spojrzał w niebo; cios obcy pozbawia go tchnienia;
Pada i słodkie Argi konając wymienia.
Wtem Enej cisnął włócznię; ta w locie przenika
Puklerz z trzech blach miedzianych, z płócien, z trzech skór byka,
I samym końcem ostrza w pachwinie utkwiła:
Tam ją powściąga ciosu konająca siła.
Enej, widząc krew jego, do miecza się składa
I na pomieszanego Tyrreńczyka wpada.
Gdy ojca najdroższego w takim stanie zoczył,
Jęknął Lauz i z żałości potok łez wytoczył.
Jeźli wiarę w przyszłości znajdzie czyn ten świetny,
Nie przemilczę ja ciebie, młodzieńcze szlachetny,
Ni zgonu okrutnego, ni dzieł pełnych sławy.
Tarczę i wraz za sobą wlekąc oszczep krwawy,
Osłabiony, spętane wolno cofał nogi.
Wpadł młodzian wśród walczących i cios odbił srogi,
Którym już, już chciał Enej ugodzić Mezenta:
Wstrzymała się dłoń jego zwłoką powściągnięta.
Gdy ojciec uszedł tarczą zasłonięty syna,
Okrzyk wielki Mezenta podniosła drużyna,
Mnóstwo lotnych pocisków sypie się z ich dłoni;
Gniewny Enej od ciosów tarczą się osłoni.
Tak, gdy grad nagle spadnie z deszczem nawałnicy,
Odbiegają prac w polu strwożeni rolnicy;
Chcąc przeczekać wędrowiec aż burza przeminie,
Ucieka w brzegi rzeki, w przekopy, w jaskinie,
By powrócić do dzieła za powrotem słońca:
Tak Enej, pociskami trapiony bez końca,
Chmarę ciosów wśród burzy zwraca od swej głowy,
Łaje Lauza i temi przegraża mu słowy:
Pocóż rwiesz się nad siły, lecąc na zgon srogi?
Cnota cię twa zaślepia. Daremne przestrogi!

Ten szaleje, a ów się w gniewie nie posiada.
Ostatnia nić dni Lauza Parkom z rąk wypada;
Miecz dzielny dłoń Eneja wznosi niezachwiana
I całkiem go zanurza w sam środek młodziana:
Tarcze na nim i zbroje ostrym rozdarł grotem
I szatą, którą matka wytkała mu złotem;
Czarna krew łono jego zalała obficie
I z ciała w państwo cieniów uleciało życie.
Gdy w twarz konającego Enej rzucił okiem,
Niezwykłej ust bladości przejęty widokiem
Jęczy nad nieszczęśliwym, prawicę podaje,
Wzór miłości ku ojcu jego serce kraje.
O nieszczęsny młodzieńcze! cóż twej wielkiej sławie
Co twym cnotom równego na twą pamięć sprawię?
Tę broń którąś tak kochał zatrzymaj przy sobie,
A twym szczętom dozwalam spocząć w przodków grobie.
To może ulgę zdziała dla rodziców męki,
Żeś poległ niepoślednie, bo z Eneja ręki.
Wnet karci gnuśnych ziomków, sam go dźwiga z ziemi,
Włosy jego w krwi hojnej widząc zbroczonymi.
Wtedy ojciec nad Tybrem, wsparty o pień drzewa,
Czyści ranę i ciało rzeczną wodą zlewa;
Hełm z miedzi na gałęzi zdala zawieszony,
I miecz ciężki spoczywa na smugu złożony.
Stał przy nim wybór młodzi; bolejący z rany
Spuścił brodę na piersi i wsparł kark znękany.
Pyta wszystkich o Lauza, wysyła ustawnie,
By na rozkaz ojcowski powracał niebawnie.
Już ległego z ran ciężkich, lejąc łez potoki,
Na tarczy towarzysze niosą Lauza zwłoki.
Przeczuło serce ojca cios ten dolegliwy;
Natychmiast w brudnym piasku tarza włos sędziwy,
Wznosząc ręce do niebios rzuca się na ciało.

Na toż, rzecze, o synu żyć mi się zachciało,
Bym ścierpiał, że miecz wroga zamiast mnie, ugodził
W tego, któregom, ojciec, ze krwi własnej spłodził?
Więc ja żyję przez krew twą wylaną obficie!
Ach, z tą myślą, z tą raną, ciężarem jest życie.
Jam twemu imieniowi piętno hańby nadał,
Gdym przez chciwość tron przodków i berło postradał.
Za zbrodnie ku ojczyźnie, które sam wyznaję,
Winienem był znieść kaźni nasroższe rodzaje;
Przecież żyję i życia pozbyć się nie mogę!
Lecz porzucę. To rzekłszy, na przebitą nogę
Dźwiga się, choć nie krzepko dla głębokiej rany,
I każe przywieść konia, bólem niezłamany.
W nim ma chlubę, pociechę; a ile bitw stoczył,
W tylu na nim zwyciężył. Gdy go smutek tłoczył,
Rebe! nadto żyliśmy, rzekł mu w tej osnowie;
Lub dziś zdarłszy łup krwawy, na Eneja głowie
Pomścim się śmierci Lauza morderczem żelazem;
Lub gdy spełznie chuć zemsty, zginiem oba razem,
Bo tak mniemam, że dzielny towarzysz mej broni
Pod obcą władzą Trojan karku nie nakłoni.
Rzekł, i na grzbiet przyjęty w zwykłym mu sposobie,
Siadł, w ostre groty ręce uzbroiwszy obie.
Błysł na głowie hełm z miedzi, a na nim się jeży
Kita z włosia: tak zbrojny środkiem gminu bieży;
Wre wstyd w sercu, z szaleństwem boleść się złączyła
I z miłością ojcowską dufna w sobie siła.
Trzykroć głośno Eneja wołać się ośmiela;
Ten go poznał i pełen modli się wesela:
Niech Jowisz, niech Apollo swej potęgi sprawą
Tak zdarzy, abyś ze mną walkę stoczył krwawą.
Tyle rzekł i oszczepem przegrażać poczyna.
On na to: stłum twe groźby po zagładzie syna;

Tem tylko mogłeś we mnie cios utopić srogi;
Nie obawiam się zgonu i nie dbam o bogi,
Sam chcę śmierci; lecz nim się rozstanę z żywotem
Weź to w darze. Tak mówiąc ostrym cisnął grotem;
Wnet inny biegnąc wkoło i znów inny miota:
Wszystkie tarcza bez szkody odepchnęła złota.
Trzykroć zwroty krętymi przestwór koła cały
Obiegł, na stojącego wyrzucając strzały:
Trzykroć Troi bohater podobnym obrazem
Tkwiący w tarczy las ciosów obniósł z sobą razem.
Gdy więc strzał dobywanie i gdy się sprzykrzyły
Zwłoki dłuższe i walka nierównemi siły,
Pasując się z myślami uderza niezwłocznie
I w skroń konia Mezenta ostrą utkwił włócznię:
Stawa dębem, nogami powietrze uderza
I sam na zwalonego upada rycerza,
Tłukąc go srodze karkiem schylonym na głowę.
Krzyk Trojan i Latynów wstrząs! niebios budowę;
Przybiegł Enej i z pochew oręża dobywa,
Gdzież jest, rzecze, Mezenta dusza zapalczywa?
Ten, gdy zmysły odzyskał, i w powietrzne kraje
Spojrzawszy, gdy odetchnął, tę odpowiedź daje:
Pocóż lżąc mię, okrutny, zgon mój zapowiadasz?
Nikt za zbrodnię nie weźmie, gdy śmierć walcząc zadasz;
Nie poto, byś przebaczył, w bój wróciłem nowy,
Ni Lauz mój zawarł z tobą podobne umowy.
Zwykłej tylko litości nad zwyciężonymi
Błagam, abyś me zwłoki złożyć kazał w ziemi.
Ludu mego zawziętość znam naprzeciw sobie;
Stłum ją i mnie wraz z synem w jednym połącz grobie.
Rzekł i cios w samo gardło przyjął spodziewany,
A duch wraz z krwią po zbroi wylał się przez rany.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.