Ewa (Wassermann)/Bose nogi/15

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
15.

Kolację skończono, a towarzystwo przeszło do salonu.
Zrazu rozmowa toczyła się po francusku, potem jednak, ze względu na Mr Bradshawa, który nie władał tym językiem, wrócono do niemieckiego.
Amerykanin skierował rozmowę na wymierające ludy Nowego Świata i tragizm ich zatraty. Na wezwanie Ewy, opowiedział jedno ze swych przeżyć u Indjan, szczepu Navajów.
Szczep ten najdłużej opierał się chrystjanizmowi i związanym z tem usiłowaniom cywilizacyjnym. By ich okiełznać, zabronił rząd istniejącego od całych tysiącleci tańca Yabe-Chi, który stanowił najuroczystszy obrzęd religijny. Przysłano komisarza dla wykonania rozkazu, a towarzyszył mu Mr Bradshaw. Poruszony błaganiem wodzów, zezwolił na to, by taniec wykonanym został po raz ostatni.
O północy, przy blaskach ogni obozowych i drzewnych pochodni, wystąpili ubrani i pomalowani jaskrawo śpiewacy i tancerze. Pieśni opiewały dzieje trzech bohaterów, którzy popadli w niewolę wrogiego szczepu i zostali oswobodzeni przez boga Ya. Bóg ten wyuczył ich jeździć na piorunie. Uciekli do jaskini niedźwiedzia grisli, a stamtąd do krainy królowej motyli. Tańce wyobrażały naocznie te wszystkie przygody. Skały rozbrzmiewały pieśniami, potworni tancerze oblani purpurą ogni dochodzili w pląsach do wyrazu rozpaczy. Tymczasem nadciągnął huragan. Nastąpiło oberwanie chmury, w ciągu kwadransa wyschłe łożyska strumieni przybrały postać rozhukanych rzek, ognie pogasły, znachorzy modlili się wzniósłszy ramiona, a śpiewacy i tancerze, pewni że bóg gniewa się, iż przystali na rezygnację ze świętego tańca, pod wpływem dzikiej rozpaczy, umierali dobrowolnie w szalejących falach, które znosiły ich zwłoki w doliny.
Mr Bradshaw umilkł, a Ewa rzekła:
— Bogowie mszczą się, a najbardziej pokojowo usposobieni, bronią siedzib swoich.
— Jest to zapatrywanie zgoła pogańskie! — rozebrzmiał ostry, wyzywający głos Amadeusza. — Niema bogów, a tylko bożki, które niszczyć należy! — spojrzał zuchwale, a potem dodał leniwo — Bowiem rzekł Pan: Nie może mnie człowiek widzieć i żyć polem jeszcze.
Wszyscy uśmiechnęli się. Markiz Tovera, nie zrozumiawszy, zapytał Wiguniewskiego. Tenże szepnął mu parę słów po francusku, a markiz uśmiechnął się także z politowaniem i złośliwością.
Amadeusz wstał, twarz miał jakby zakopconą. Wesołość zebranych była dlań chłostą. Z poza łyskliwych okularów jego strzelił jadowity uśmiech w kierunku Ewy i powiedział z zakłopotaniem:
— Na tem samem miejscu Pisma czytamy: — Zdejm przyozdobę twą ludu Izraela, a przekonasz się co z ciebie uczynię! — Tu niema już pola do wyjaśnień.
Nie może rozgrzeszyć oczu, pomyślał Krystjan i wyminął zwrócone nań spojrzenie Ewy.
Amadeusz Voss opuścił towarzystwo. Przycisnąwszy dłonie do skroni, biegł ulicami, jak ścigany. Sztywny, angielski kapelusz zesunął mu się na kark. Dopadłszy swego pokoju, dobył paczkę z kufra podróżnego. Były to skradzione listy nieznanej F. Usiadł przy lampie i jął czytać z napięciem, a czoło mu pałało. Nie pierwszą to noc, spędził na tem zajęciu.
— Czemu przywiozłeś tego człowieka? — spytała Ewa, gdy zostali sami.
Śmiejąc się, wziął ją w ramiona i niósł przez rozliczne jasne, to znów ciemne komnaty.
— Morze krzyczy! — wyszeptała mu w ucho.
Pragnął, by obumarły wszystkie dźwięki, prócz grzmotu morza i tego szeptu zmysłowego. Radby był tem zadławić niepokój, porywający go wśród pieszczot i gnający coraz bardziej zgłodniałego ku nowym.
Gorące, śmigłe ciało obejmowało go, niby płomień.
— Czemu przywiozłeś tego człowieka? — spytała znowu wśród głębokiej nocy, płomienna i wyczerpana, pomiędzy dwoma wybuchami szału i dwoma zaśnięciami znieść go nie mogę. Ma czoło nieustannie
okryte polem. Wywodzi się z ciemnego świata.
W komnacie panował szafirowy mrok, padający od szafirowej ampli. Okna zasłaniała ciemń błękitnawa.
— Czemu nie odpowiadasz? — nalegała, siadając. Bladą jej twarz otaczala zwichrzona gęstwa ciemnych włosów.
Nie wiedział co mówić. Czuł niedostatek każdej odpowiedzi, oraz bal się, że nie uwierzy.
— Cóż to za historja z tym Vossem? Co cię z nim łączy? — wykrzyknęła przyciągając i całując po oczach, tak jakby je wypić chciała.
— Poproszę go, by ci się nie nasuwał na oczy! — rzekł Krystjan i oto nagle ujrzał się wraz z Amadeuszem w zagrodzie chłopskiej, w Nettersheim, spostrzegł klęczącą czeladź, zardzewiałą latarnię, zmarłą dziewczynę i cieślę, biorącego miarę na trumnę.
— Powiedz, co cię z nim łączy! — szeptała. — Nagle wydało mi się, że cię nie czuję przy sobie. Gdzie jesteś, ukochany. Mów do mnie, przyjacielu.
— Powinnaś mnie była wziąć wówczas, w Paryżu, kiedy przybyłem do ciebie z Crammonem! — rzekł, opierając o jej pierś policzek.
— Mów, mów dalej! — szeptała, starając się ukryć zaniepokojenie.
Oczy jej nabrały wilgotnego połysku, skóra przypominała biały, lśniący atłas, a w mroku, twarz nabrała przeduchowionej szczupłości. Powab gestu zapanował nad późną porą, uśmiech był mistrzowsko ujętą igraszką, wszystko w niej było grą, odbiciem, wzlotem, czy niespodziewanem wahaniem. Krystjan patrzył.
— Czy pamiętasz, żeś mi raz powiedziała, iż miłość jest sztuką, jak muzyka i poezja, kto ją zaś pojmuje inaczej, dla tego niema laski. Wszakże zapamiętałem?
— Mów, mów dalej, drogi mój.
Trzymał ją w ramionach, a żywotność jej ciała, ciepło, pulsowanie krwi i ruch harmonijny ułatwiały mu mówienie.
— Wiedz, — zaczął z namysłem, gładząc jej rękę — że dotąd używałem kobiet jeno, nie znając miłości, która jest sztuką. Łatwe to były stosunki i nie sprawiały trudu. Ubóstwiały mnie, nic stawiały przeszkód, ja zaś kroczyłem poprzez nie. Nie miałem do spełnienia żadnych warunków, gdyż cieszyło je, gdy byłem z nich zadowolony.
Ty atoli, Ewo, nie jesteś ze mnie zadowolona. Patrzysz, badasz i nie spuszczasz mnie z oka. W chwilach nawet zatonięcia w głębie, gdzie myśl ustaje, nie tracisz czujności, a to dlatego, że nie jesteś ze mnie zadowolona. A może jest to tylko pomyłka, czy fałszywe odczucie?
— Już tak późno! — westchnęła, złożyła głowę na poduszce i zamknęła oczy. Leżała, nadsłuchując niknącego echa jego głosu, tchu złapać nie mogąc z powodu duszności, jaką czuła w piersiach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.