Ewa (Wassermann)/Bose nogi/16

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
16.

Innej nocy żartowali przez czas dłuższy, opowiadając sobie rzeczy wesołe. Znużyło ich to w końcu.
Nagle ujrzał Krystjan na ciemni, poza oknami posiać swego ojca, z suką Freją. Zjawa szła krokiem, wyrażającym zupełne osamotnienie. Nigdy samotność ojca nie przedstawiła mu się tak jasno. Jedynym jego towarzyszem był pies. Rozglądał się wokół, ale nikt z nim iść nie chciał.
— Czyż to możliwe? — pomyślał Krystjan.
Zatonął w półsen, trzymając w ramionach ciało Ewy piękne, gładkie i chłodne, jak kość słoniowa.
I znowu ujrzał postacie brata, siostry i matki, a wszystkie owiane były tąsamą samotnością i opuszczeniem.
— Czyż to możliwe? — pomyślał. — Wszakże ich dusi formalnie nadmiar ludzi!
— Czyż jednak — odpowiedział sobie — i ty nie dusisz się od nadmiaru ludzi wokół siebie, a mimoto czujesz tosamo osamotnienie i pustkę. Skądże się to bierze? Gdzie wina?
W tej chwili przysłonił go jakiś ciemny przedmiot. Był to mokry płaszcz, z którego spływała woda. Jednocześnie posłyszał głos wnętrzny: — Wstań Krystjanie, wstań! — Nie mógł atoli dokonać tego, bowiem więziły go ramiona z kości słoniowej.
Nagle zobaczył Letycję. Rzuciła mu pytanie: — Dlaczego? — Wydało mu się w tym śnie, który snem nie był, że powinien był wziąć Letycję, skazaną w marzeniach swych (żyła wszakże jeno złudą i marzeniami) na to, by być ofiarą marnej rzeczywistości.
Wydało mu się, że Letycja mówi wskazując Ewę: — Cóż masz z nią wspólnego? Ona cię nie zna wcale, żyje dla siebie samej, pożąda sławy, u niej nie znajdziesz pociechy w cierpieniach swoich. A przecież trwonisz z nią siebie poto tylko, by zapomnieć bólu i zaznać oszołomienia.
Zdumiał się Krystjan mądrością Letycji, która zawsze wywoływała jego pobłażliwy uśmiech. Mimo wszystko jednak wiedziała teraz, że cierpi. Ból ten przedziwny, z dnia na dzień, z godziny na godzinę wzrastał, niby rana, żrąca wokół siebie coraz to nowe komórki.
Głowę złożył na ramieniu kochanki, której małe piersi, wychylające się z fjoletowej zmroki były okolone drgającym konturem. Przepajała go nawskróś jej piękność, niepowszedniość i lekkość. Czuł, że ją kocha wszystkiemi myślami i każdym fibrem ciała, ale nie znajdzie u niej pociechy, ni pomocy.
I znowu posłyszał głos wnętrzny: — Krystjanie wstań! — ale wsiać nie mógł. Kochał tę kobietę i bał się żyć bez niej.
Świtało już, gdy Ewa obróciła ku niemu twarz.
— Gdzie jesteś? Gdzie spozierasz? — zapytała.
— Jestem przy tobie! — odrzekł.
— Aż do ostatniej myśli swojej?
— Nie wiem, nie znam bowiem ostatniej myśli mojej.
— Chcę cię posiadać całego, z każdym oddechem, a nie posiadam w pełni.
— A ty... — odrzekł wymijająco — czy cała jesteś przy mnie?
Rzuciła się nań i zawołała namiętnie, a władczo:
— Jesteś moją własnością, więcej niż ja Iwoją.
— Czemuż to?
— Ogarnia cię przerażenie? Skąpisz siebie? O tak, jesteś bardziej moim. Odczarowałam cię. Zmiękczyłam kamienną twą duszę.
— Zmiękczyłaś mą duszę... — powtórzył zdumiony.
— Niezawodnie, drogi mój. Czyż nie wiesz, że jestem czarodziejka? Władam rybą w wodzie, koniem na błoniu, sępem w powietrzu, oraz niewidzialnemi devami, o których mówią perskie księgi święte. Mogę uczynić z tobą co zechcę, a nie oprzesz się.
— To prawda! — przyznał.
— Ale dusza twoja nie patrzy na mnie, — dodała, obejmując go — jest to dusza obca, ciemna, wroga i nieznana.
— Może nadużywasz posiadanej władzy, a ona się broni.
— Powinna być posłuszną i basta.
— Może nie jest ciebie pewną?
— Mogę jej dać jeno pewność danej godziny, sama zaś godzina to jej rzecz.
— Co zamierzasz czynić?
— Nie pytaj. Nie wypuszczaj mnie z myśli swoich na sekundę, ani też z uczucia, inaczej zgubimy się. Dzierż mnie całą siłą.
— Mógłbym, czuję, zrozumieć co masz na myśli, ale nie chcę tego. Wiesz... ja... ty... to wszystko jest za małe, zbyt nikłe... — potrząsnął głową — zbyt nikłe.
— Cóż znaczą twe słowa... co jest zbyt nikłe? — wykrzyknęła przerażona. Objęła oburącz jego prawicę i patrzyła z napięciem w oczy.
— Wszystko zbyt nikłe... — powtarzał, jakby nie mogąc znaleźć innego określenia.
Rozważył raz jeszcze, z właściwym sobie uporem i sceptycyzmem wszystko co słyszał i mówił, potem zaś wstał, życząc przyjaciółce dobrej nocy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.