Ewa (Wassermann)/Bose nogi/6

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
6.

Becker mieszkał w opuszczonym domu podmiejskim, pośród zdziczałego ogrodu. Przyjął ją w wielkim jak sala pokoju, gdzie panował bezład. Na stole płonęły dwie świece.
Wychudł bardzo i po przywitaniu Ewy chodził dalej niespokojnie z kąta w kąt.
Z pewnym pośpiechem jęła opowiadać o bliskich swych występach gościnnych w Rosji, pytając, czy ma dla niej jakie zlecenia.
Zaprzeczył.
— Był u mnie Wielki Książę! — powiedziała, spozierając nań z ciekawością.
Skinął tylko głową. Po chwili usiadł i zaczął:
— Chcę pani opowiedzieć sen, jaki miałem, a raczej nie sen, gdyż miałem pełną świadomość, ale halucynację. Proszę posłuchać.
Pięć, lub sześć kobiet siedziało u dostatnio zastawionego stołu. Miały stroje balowe, głęboko wycięte i śmiały się swawolnie, popijając szampana. Czarującymi ruchami i miotaniem dwuznaczników obdarzały one kogoś, kto siedział na pierwszem miejscu stołu. Nie miał on jednak żadnej określonej postaci. Był to prosty kloc, czy słup gliny. Zbliżając się doń, drżała służba, a kobiety bladły pod szminką, gdy do którejś przemówił. Pośrodku lśniąco białego obrusa leżał, niepostrzeżony przez nikogo, trup.
Zwłoki, pokryte były owocami, a z pośród brzoskwiń i winogron sterczała rękojeść noża. Przez szpary stołu spływała krew, kapiąc zcicha na podłogę.
Uczta dobiegła kresu i wszyscy byli w jaknajweselszym nastroju. Nagle wstał Bezpostaciowy chwycił jednę z kobiet, przyciągnął do siebie i kazał grać. Podczas kiedy zabrzmiała rozgłośna muzyka jął kloc rosnąć, ukazała się czaszka jego, w czaszce oczy, a oczy te zaczęły wyrażać myśl: pożądam, pożądam!
Kobieta, którą trzymał, bladła coraz to bardziej. Czyniła wysiłki uwolnienia się z objęć jego. Ale u boków kolosa wyrosły wrzecionowate, twarde ramiona. Cisnął ją niemi do siebie tak silnie, że zaczęła rzęzić, posiniała i ciało jej przełamało się w pasie. Za chwilę opadła martwo i została z niej, zda się, jeno suknia.
W tej chwili podniósł głowę zmarły, pogrzebany wśród owoców i przysmaków, z nożem w piersi i rzekł, nie otwierając oczu:
— Oddaj mi ją.
Nagle wkroczyło do sali mnóstwo ludzi. Byli to chłopi, robotnicy fabryczni, żołnierze, ubogo przyodziane kobiety, żydzi i żydówki.
Stary, siwowłosy człowiek rzekł do kloca:
— Oddaj mi córkę moja!
Inni, za nim stojący jęli krzyczeć, nie panując nad sobą:
— Oddaj nam nasze córki, żony, siostry.
Kilku chłopów przecisnęło się przez tłum. Zakłopotani, pochylili się w ukłonie aż do ziemi, wołając:
— Oddaj nam pola nasze i lasy.
Poprzez ten rozgwar tętniły głosy kobiet:
— Oddaj nam synów naszych!
Kloc ustępował krok za krokiem w próżnię, nabierając coraz to wyrazistszych rysów. Twarz jego, ręce i odzież były brunatne, jakby pokryte rdzą, czy skorupą biota. Rysy jego nie wyrażały zgoła tego czem jest i to właśnie doprowadzało zrozpaczonych do ostateczności. Wołali nieustannie:
— Gdzie nasi bracia? Gdzie synowie? Gdzie siostry? Gdzie pola! Gdzie lasy nasze... o ty, po wiek wieków przeklęty!
Ewa milczała.
Iwan Becker oparł głowę na dłoni i rzekł po chwili:
— Jedno nie ulega kwestji. On jest przyczyną tylu łez, że utworzone przez nie jezioro, przekraczałoby głębokością, wysokość wież Kremlina, zaś w krwi przezeń wylanej zatopićby można Moskwę całą.
Wstał, przeszedł się po pokoju, usiadł znowu i ciągnął dalej:
— Jest on twórcą systemu teoretycznego, niesłychanej srogości i uzurpatorem władzy. Ofiary jego, to żywe dusze nasze. Znajduje je wszędzie. W ubiegłym roku wywieziono sześć tysięcy ośmset inteligentów. Śladem jego śmierć kroczy, a on zostawia za sobą cmentarzysko i ruiny.
Te wyrazy winny być brane dosłownie nie zaś obrazowo. On wytworzył organizację zjednoczonej arystokracji, która trzyma stałe całe państwo pod naciskiem. Jest to tortura współczesna w wielkim stylu. Pogromy, fińskie wyprawy karne, dręczenie więźniów, okrucieństwa czarnej solni, to wszystko są jego dzieła. Marnotrawi olbrzymie sumy skarbowe, ułaskawia winnych, a skazuje niewinnych, dławi ducha i gasi światłość wszelaką. Nikt mu tego wzbronić nie zdoła, jest bowiem wszechpotężny. To wróg Boga. Schylam przed nim czoło.
Ewa spojrzała nań ze zdziwieniem, on atoli nie zauważywszy tego, ciągnął dalej:
— Nikt go nie zna i przeniknąć nie może. Sądzą, że jest nasycony, a odczuwa tylko zadrażnienia naskórka. Opowiadają, że każe walczyć ze sobą dwu pięknym, nagim kobietom. Obie mają sztylety i muszą się wzajem pozabijać. Przed tem trzeba uchylić czoła.
— Nie rozumiem! — szepnęła Ewa rozwierając szeroko oczy. — Czemuż chylić czoło?
Becker potrząsnął odmownie głową i jął znowu mówić monotonnym głosem:
— Wszystko na ziemi i niebie może zakupić. Przyjaźń, miłość, opinę powszechną, cierpliwość ludu, sprawiedliwość, kościół, wojnę i pokój. Zaczyna od rozkazu i przemocy, oczywiście, czego jednak w ten sposób osiągnąć nie może, to kupuje. Rozkaz i przemoc w rękach jego dokazują często rzeczy, któreby się nie udały zwykłemu śmiertelnikowi.
Podczas polowania na niedźwiedzie w Kaukazie zachorzał nagle ciężko ulubieniec jego i protegowany, ks. Fjedor Szilagin. Ogarnionego wysoką gorączką zaniesiono go do chaty czerkieskiej. Ks. Szilagin to człowiek nad wyraz zepsuty mimo swych lat dwudziestu i po kobiecemu coprawda, ale niesłychanie piękny. Na skutek zakładu chodził on raz przez całą noc, przebrany za kobietę po ulicach i lokalach rozrywkowych Petersburga i przyniósł przyjaciołom rozmaite ozdoby i klejnoty, jakie zdobył pięknością swoją, między innemi kosztowną branzoletę ze szmaragdami. On to właśnie zachorzał w górach. Posłaniec konny porwał na siodło starego, ograniczonego lekarza wiejskiego. Szilagin rzucał się w gorączce, a W. Ks. rzekł, wskazując chorego: — Jeśli on umrze, umrzesz i ty. Ratuj go, a ocalisz własne życie. Lekarz wlewał choremu co godzina w usta jakieś lekarstwo, przez resztę zaś czasu dygotał ze strachu.
Los zrządził, że Szilagin odzyskał nad ranem przytomność i zwolna wrócił do zdrowia. Atoli władca pewny był, że nieubłagane: albo, albo, jakie przedłożył lekarzowi rozwinęło w nim siły tajemne, i dokonał cudownej kuracji. Nie poddaje on się tedy naturze samej nawet.
Rysy Ewy ożywiły się nagle, podeszła do okna i otwarła je. Wichr wstrząsał drzewa. Poszarpane ruydalowskie chmury, zlekka oświetlone niewidzialnym księżycem, kłębiły się na ciemni. Powiedziała odwrócona odeń:
— Mówiłeś pan, że go nikt przeniknąć nie zdoła. Niema tu pola do przenikania. On jest, jak otchłań, rozwarły, a ciemny.
— Ma pani, może, słuszność! — odparł zcicha. — Może jest on jak otchłań. Któż atoli zdobędzie się na odwagę, by zstąpić w tę przepaść?
Nastało milczenie.
— Wypowiedz pan to, Iwanie Beckerze, wypowiedz nareszcie! — zawołała Ewa w ciemń nocy.
Wszystko w niej przemieniło się w słuch wytężony, począwszy od włosów, aż do skraju sukni, dotykającej podłogi.
Ale Becker nie odpowiedział, pobladł tylko strasznie.
Ewa zwróciła się ku niemu.
— Czyż mam mu paść w ramiona, by nowy ład zaprowadzić w świecie? — spytała spokojnie i dumnie. — Czy mam obniżyć jego niesłychane mniemanie o możności kupienia wszystkiego, o moją wartość własną? Czy może sądzisz pan, że zdołam go skłonić do zamiany rzeźni w konfesjonał, a miecza katowskiego we flet?
— Nie mówiłem o tem i mówić nie będę! — rzekł Iwan, wznosząc dłoń uroczyście.
— Kobieta może wiele, — ciągnęła Ewa dalej — może się darować, rzucić na łup, wystawić na sprzedaż, może ukryć pod szminką swą obojętność, wyprzeć się nienawiści, ale bezsilna jest wobec strachu. Strach rozrywa pierś na ścieżaj. Wskaż mi pan drogę. Uczyń odporną na strach, a wezmę tygrysa na łańcuch.
— Nie mam drogi! — odparł Iwan. — Nie znam, ja sam się go boję. Niech panią oświeci Bóg nieśmiertelny.
Huk grzmotu przepoił drżeniem samotną komnatę i rwany burzą ogród.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.