Ewa (Wassermann)/Nocne rozmowy/20

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
20.

Crammon pożądał przyjaciela, niie mogąc nikim zastąpić utraconego... Tliła jeszcze iskierka nadziei, że go odzyska w jego sercu, ale było tam teraz bardzo zimno. Toteż uczuł potrzebę umieszczenia gościa, przejezdnego bodaj.
Prawo miał do tego w pierwszej linji Lotar v. Westernach, z którym omówił już listownie spotkanie w jego willi w Styrji i pojechał tam z wiosną, puszczając na zieloną trawkę piękną miss Henkinson, której towarzyszył w aucie, od Spa do Norymberg.
Siedząc w wozie restauracyjnym ozwał się do przygodnie poznanego współpasażera:
— Znieść nie mogę tego zgiełku, jaki szerzą dziś młodzi. Piata dziesiątka domaga się spokojniejszego już sposobu życia. Sądzisz pan, że chcę być jeno obserwatorem. Ano może. Tylko, jest to rzecz bardzo względna. Jeden nie przestaje być obserwatorem, choćby nawet uwiódł niewinną dziewicę, lub struł własną ciotkę kwasem pruskim, zaś drugiego pociągają do odpowiedzialności za to że zaraza wytępiła całą ludność Madagaskaru.
Zastał Lolara w stadjum duchowego konfliktu. Siostra Klementyna uwzięła się, by go ożenić. Wyznał to z uśmiechem zakłopotania. Upatrzyła pannę z doskonałego gniazda i była pewna, że małżeństwo oddziała zbawiennie zarówno na karjerę brata, jak i jego dotychczas niewyraźny sposób życia. Preliminarja zostały już ustalone ii rodzina panny Okazywała skłonność zaakceptowania planu.
Crammon rzekł:
— Nie dajże się opętać, drogi synu. Rzecz ta skończy się fatalnie. Znam tę osobę, to wampir istny. Wywodzi się z rodu osławionych rycerzy awanturników średniowiecznych. Mieli oni potem dochodzenia karne za dręczenie chłopów swoich. Wyobraź sobie tedy przyszłość swoją.
Lotara dławił gniew Crammona, wściekłego, że mu i tego także człowieka chcą wydrzeć. Crammon rozjuszył się tak, że chwilami przekraczał granicę przyzwoitości, wobec Klementyny milczał brutalnie, albo w sprzeczce z nią warczał, jak pies.
Chwiejność Lotara i jego niechęć dla surowości, oszczędziła zresztą Crammonowi dalszego gniewu. Pewnego dnia oświadczył on siostrze wprost, że krok tak stanowczy wymaga długiej rozwagi i prosi, by zakończyła pertraktacje.
Zadowolniło to Crammona, ale nie uzyskał spokoju, dopóki istniała możliwość wznowienia zamachu. Za środek zaradczy uznał wydanie za mąż Klementyny.
Była to rzecz nie łatwa. Nie młoda już Klementyna przeżyła dużo i znała świat, posiadając przytem spryt i jasny pogląd na rzeczy. Crammon uczynił w myśli przegląd kandydatów i wybór jego padł na kawalera Morini, człowieka bogatego, wysokiego rodu i nienagannej opinji, którego przelotnie poznał w Trjeście.
Zaczął się przysiadać do Klementyny, a z ust jego płynęły ponętne, tęskne opowiadania o szczęściu małżeńskiem i zaciszu domowego życia. Znalazł grunt podatny.
Rzucał wzmianki o pewnej niezwykłej osobistości, napotkanej za granicą i posuwał to rusztowanie naprzód, tak że cavaliere Morini wyrósł na bohatera. Potem napisał doń, łżąc jak najęty o tęsknocie swej za nim, pragnieniu zobaczenia go, a zacząwszy raz korespondencję zwolna i ostrożnie jął sławić Klementynę, jako osobliwość w swoim rodzaju.
Morini połknął przynętę i zawiadomił, że w maju przyjedzie do Wiednia, ale nie ma dużo nadziei zastać tam baronówny v. Westernach. Crammon nazwał go w duchu starym idjotą, a potem namówił Lotara i Klementynę, by w czasie oznaczonym przyjechali do Wiednia.
Wszystko poszło gładko. Morini spodobał się Klementynie, a ona jemu. W dwa tygodnie polem odprawiano zaręczyny. Klementyna odżyła, wdzięczna bardzo Crammonowi, który zbierał teraz owoce, niezbyt czystej manipulacji swojej.
Nie szczędził sam sobie pochwał, mówiąc:
— Budźcież płodni i mnóżcie się! Pierwsze dziecko wasze poniosę do chrztu!
Oczywiście nie zapomniano o solennej uczcie.
Crammon mawiał:
— W dziełach historycznych nazwą mnie kiedyś Bernardem fundatorem. Stałem się może praszczurem słynnego rodu, rodu królewskiego nawet... któż to wie? Tedy potomstwo wasze, niech je Bóg ma w swej opiece, będzie miało asumpt do wspominania z pietyzmem imienia mego!
/ Były to jednak tylko sztuczne ognie dobrego humoru. Gryzły go wnętrzne wątpliwości a przyszłość malowała się w czarnych zarysach. Przepowiadał wojnę i przewrót. Nie cieszyły go własne czyny. Gdy leżał po ciemku w łóżku, roiły się wokół niego ponure maszkary zła, czyhając, by go rozszarpać. Przymykał wówczas oczy, wzdychając ciężko.
Panna Aglaja zauważyła przygnębienie brata i radziła mu, by szukał pociechy w modlitwie. Wdzięczny za radę, przyrzekał pójść za nią.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.