Ewa (Wassermann)/Nocne rozmowy/21
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Muzyka zagrała czułego walczyka. Amadeusz Voss zamówił szampana i powiedział:
— Pijże Lucylo! Pijże Ingeborgo! Życie krótkie, ciało chce użyć, bo to co nastąpi jest straszne.
Rozparł się w fotelu i zacisnął usta.
Roześmiały się strojne kokotki.
— Oszalał chyba, nasz doktorek! — zauważyła jedna — Znowu mu się coś przywiduje. Trudno go zrozumieć.
Druga dodała:
— Zjadł świetną kolację, pali prawdziwe Henry Clay, ma urocze towarzystwo, a plecie o mękach piekielnych. Do tego nie potrzeba Esplanady, ani leż nas. Pfuj! Człowieku, miejże zastanowienie! Bądź grzeczny, wesoły, podnieś uuszy[1] do góry!
Roześmiały się obie. Voss mrugnął znużonemi oczyma. Słodki walc skończył się hałaśliwym finatem. Nagie ramiona i plecy, przekwitłe twarze młodociane i zbutwiałe oblicza, starców utworzyły wraz z dymem jakąś mglę mleczną.
Ciągle wchodzili nowi goście, spoglądając obco jakoś, a pożądliwie w zalew światła. Młoda dziewczyna stanęła u drzwi wahadłowych. Amadeusz zerwał się. Poznał Joannę Schöntag.
Podszedłszy do niej, złożył ukłon. Zaskoczona znagła, obdarzyła go uśmiechem, żałując tego zaraz. Załamała się w pasie, jakby tam coś pękło. Zmierzyła go chłodnem spojrzeniem, twarz jej była w tej chwili jeszcze brzydsza, a urok spotężniał.
Powiedziała, że od dwu dni mieszka w Berlinie, w hotelu, ale nazajutrz przenosi się do kuzynki, w pobliżu Ogrodu Zoologicznego.
— A więc bogaci krewni? — zauważył nietaktownie. Potem uśmiechnięty protekcjonalnie, spylał jak długo chce zabawić w tem podniecającem mieście.
Odparła, że prawdopodobnie przez jesień i zimę.
— Podniecające miasto? — dodała. — O, nie! Conajwyżej męczące i trywjalne.
Zapytał, czy będzie miał przyjemność zobaczyć ją rychło. Gdyby Wahnschaffe wiedział, że tu jest, nie omieszkałby z pewnością złożyć wizytę.
Mówił łonem napastliwym, zimnym, jakby się dopieroco nauczył uprzejmości, co ją zraziło. Na wzmiankę o Krystjanie, zbladła i rzuciła w stronę schodów spojrzenie, wzywające ratunku. Zaraz jednak uśmiechnęła się.
— Tak, chcę widzieć Krystjana! — rzekła nagle z zupełna swobodą, takło znaczy to, że umyślnie w tym celu przybyła.
— A cóż ze mną będzie? — spytał. — Nie zważa na mnie pani, widzę. Możebym mógł w czemś dopomóc. Moglibyśmy się przejść potrosze. Tyle jest rzeczy do omówienia...
— Do omówienia? — zdziwiła się, marszcząc brwi w poczuciu bezbronności. Chcąc się go w sposób grzeczny pozbyć, przyrzekła napisać. Ale zaraz pożałowała tych słów. Każdą obietnicę brała serjo. Odczuła dziwne napięcie i upadek woli, które w niej aż do chorobliwości wywoływał ten człowiek.
Voss wrócił do domu autem, dumając uparcie nad zagadką, czy Joanna była kochanką Krystjana. Kwestja ta stała mu się niezmiernie ważną od chwili kiedy ją ujrzał. Szło tu o posiadanie i niemożność jego, o prawdę i oszustwo. Wyciągał wnioski, rozpłomieniające jego zmysły, roztrząsał możliwości decydujące o całem życiu.
Wyobraził sobie rysy Joanny, studjował ich pismo tajemne, rozdrabniając się w argumentach i sztuczkach krętackiej sylogistyki. A wszystko to grawitowało do jednego, ponurego punktu. Czuł wyraźnie, że idzie wielka burza, jakiej nie przeżył dotąd i że nastąpi wielkie pogorszenie sytuacji.
Nazajutrz po kąpieli miał siadać do śniadania, gdy mu powiedziała służąca:
— Panna Engelschall czeka w salonie.
Pospiesznie wypił czekoladę i poszedł. Karen siedziała przy siole, oglądając fotografje Krystjana, wizerunki krewnych, znajomych, konie, domy i psy.
— Karen miała prosty kostjum czerwono granatowy, a żółte włosy zakrywał kapelusz z popielatego filcu, przybrany wstążką. Twarz jej była chuda, ziemista, o ponurym wyrazie.
Pomijając wszelki wstęp, rzekła:
— Przyszłam spytać, czy pan już wie. Może pana przedtem zawiadomił. Może dopiero wczoraj wieczór. Nie wiesz pan nic? Ha, nie sposób było zapobiec. Oddał cały swój majątek ojcu. Nawet wyrzekł się dochodów rocznych z firmy, nie wiem ilu setek tysięcy. To co mu pozostało, starczy ledwo na życie, a i tak nie może samoistnie dysponować gotówką. Cofać się nie może. Klamka zapadła. Zbiera chęć krzyczeć, położyć się poprostu i krzyczeć. Pytam go, co uczynił, on zaś zdziwił się, iż mnie to oburza. A teraz pytam pana, czy jest to możliwe i czy wolno w ten sposób postępować?
Amadeusz nie wyrzekł słowa. Pobielał, a poprzez szkła okularów migotały żółte skry. Kilka razy przetarł dłonią usta.
Karen jęła spacerować po pokoju.
— Tak, tak! — rzekła, ogarniając dzikiem spojrzeniem zadowolenia wytworny salon — raz na wozie, a drugi raz pod wozem. Tak bywa. Mogłabym teraz powziąć decyzję w mej sprawie, o ile nie za późno już. Ale sądzę, że czekać to najlepszy interes.
Przystąpiła do stołu od strony przeciwległej i wpadła jej w oczy fotografja, nieznana dotąd. Był to portret pani Richberty Wahnschaffe, w sukni balowej, a z szyi zwisał podwójny sznur jej słynnych pereł.
Karen chwyciła portret, przyjrzała mu się, podnosząc brwi i rzekła:
— Cóż to za kobieta. Podobna doń! Zapewne matka? Czy tak?
Amadeusz skinął głową, a Karen rozciekawiona i chciwa dodała:
— Perły? Takie perły. Czyż to możliwe? Prawdziwe? Niepodobieństwo! Muszą być chyba wielkie, jak pięść dziecka.
Blade jej oczy jarzyły się, a ostre zęby gryzły wargi.
— Czy mogę sobie to zabrać? — spytała, a gdy Amadeusz milczał, zawinąwszy fotografję w kawałek gazety wsunęła pod kaftanik.
— Ależ człowieku! — krzyknęła brutalnie — otwórzże gębę! I mnie to wzięło pod nerki. Mnie przedewszystkiem! Pan stoisz w każdym razie spokojnie na nogach, a ja, biedna kobieta muszę niemi zarobkować.
Roześmiała się cynicznie, rzuciła raz jeszcze spojrzenie na Amadeusza i salon, potem zaś wyszła.
Stał przez chwilę bez ruchu, przetarł dłonią usta i skoczył co prędzej do sypialni. Na gotowalni leżały przybory toaletowe Krystjana, cenne kryształowe graciki w złoto oprawne. Wszystko wrzucił Amadeusz do małego kufereczka, zamknął i schował do szafy. Potem wrócił do salonu i skrzyżowawszy ramiona jął chodzić.
Po chwili przystanął i rzekł:
— Nie wódź nas na pokuszenie i zbaw ode złego.