[307]PÓŹNA NOC
FAUST / STRAŻNIK LINCEUSZ /
MEFISTOFELES / HARNASIE
STRAŻNIK LINCEUSZ
(na warcie)
(śpiewa)
Hej! oczy widzące, wy oczy sokole,
strażnicze, bezsenne powieki!
Na wieży, na czatach w dal patrzę — a wdole
i wgórze kraj wielki, daleki.
I księżyc i gwiazdy i lasy i łany,
rzek wstęgi, srebrzystość ich fali —
urodę wieczystą wzrok chłonie pijany —
sam siebie pokochał w tej dali.
Niejedno widziały szczęśliwe źrenice,
choć różnie w tem życiu bywało:
świat piękny i piękne strażnika stanice —
pieśń jego jest życia pochwałą!
(tu kończy się śpiew strażnika)
(chwila ciszy)
Cóż za straszliwa zjawa z mroków się wyłania
i rozrość się radości wysokiej zabrania?!
Z najgęstszej nocy, skrytej pośród lip konarów,
rośnie łuna! Snop iskier! Płomienie pożarów!
To chata przygarbiona, mchem porosła płonie!
Któż pobieży z pomocą ku szybkiej obronie?
Zacni starzy! Tak dbali i strzegli ogniska,
aż tu znagła nieszczęście czyha na nich zbliska.
Krwawa pożoga! Dobytek się pali!
[308]
Oby się oni chociaż z ognia zratowali!
Straszne piekło szaleje! Zajęły się drzewa —
płoną suche gałęzie — gęsta skier ulewa!
Wielkim słupem wyrasta rozchwiane ziskrzenie!
Błysk! — To lipa zetlana runęła w płomienie!
Czemuż ja tak dokładnie wszystko widzieć zdolę —
po raz pierwszy przeklinam źrenice sokole.
Na kaplicę zżagwione gałęzie spadają —
dach, ściany jak pochodnia w jasnym ogniu stają!
Płomienie liżą korę — chytre — posuwiste —
od stóp po czuby gorzą lipy płomieniste.
— Dom, kaplica już gasną w kurzawie ogniowej!
Lipy pod niebo rosną! Zgon lip purpurowy!
(dłaga przerwa)
(śpiew)
Radowały się me oczy,
czemże radość, czemże trwanie;
zguba poprzez mroki kroczy
nad wyognione otchłanie.
FAUST
(wchodzi na taras)
(w stronę pomorza patrzący)
Na blankach pieśń żałosna jęczy;
dźwięk pusty, głuchy, nierychliwy;
żali się strażnik. — I mnie dręczy
mój rozkaz niecierpliwy.
Niechajże lipy pożar zrzeże,
niech padną w płomieni czerwoność —
na miejscu ich postawię wieżę,
by patrzeć w nieskończoność!
Staruszkom zapewniłem mienie,
dom piękny i wygodny;
winni być wdzięczni nieskończenie
i w ciszy sobie żyć pogodnej.
[309]MEFISTOFELES I HARNASIE
(zdołu)
Biegniemy — aż nam tchu brak! — Panie,
podziało się niespodziewanie!
Pukamy raz, pukamy drugi —
nikt nie otwiera przez czas długi;
trzęsiemy drzwiami — — znów pukamy —
szast-prast wypadły zgnite bramy.
My w krzyk i groźby! — czeladź głucha —
ani to patrzy, ani słucha.
Tak chwilę trwamy w wielkiej ciszy!
— kto nie chce słyszeć, ten nie słyszy.
Więc złość nas bierze! Do obucha!
Słabiutcy wyzionęli ducha
ze strachu; nie kwilili wiele —
ledwo się duch tam trzymał w ciele.
Jakiś się obcy nam nawinął,
brał się do bitki — także zginął.
Nieszczęście chce, że węgle z pieca
w tym rozgardjaszu rozsypano;
wraz się w siennikach pożar wznieca
i z silą wręcz niespodziewaną,
zagarnął chatę wraz z lipami:
nagrobny stos z trzema trupami.
FAUST
Źli słudzy, głusi, wyrodni!
Zamiany chciałem, nie zbrodni;
przeklinam wasze szaleństwo —
czynom i wam — przekleństwo!
CHÓR
Stara piosnka, dobrze znana:
słuchaj sługo swego pana!
Jemu zgarniasz, dlań się czubisz:
mienie iracisz, siebie gubisz!
(wychodzą)
[310]FAUST
(na tarasie)
Gwiazdy błyskają przez dymu rozchwieje;
pożar dogasa, ogień mży i tleje;
wiatr chłodny powiał — dreszczem mnie przejmuje —
swąd spalenizny od zgliszczy się snuje.
Rozkaz pochopny, pochopne spełnienie! —
W mrokach się włóczą przyczajone cienie...