[13]TRAGEDJI
CZĘŚĆ
DRUGA
[15]AKT PIERWSZY
[17]PROLOG
FAUST / ARJEL / CHÓR ELFÓW
UROCZA OKOLICA
(Faust leży na łące kwiecistej; znużony; pogrążony w śnie niespokojnym)
(jutrznia)
(pląsający krąg małych, nadobnych duchów)
ARJEL
(śpiew przy akompaniamencie harf eolskich)
Wiosna wstaje z nocnych cieni
i kwiatami wkoło sieje —
wraz z soczystych ziół zieleni
wykwitają serc nadzieje.
Kręgu elfów uśmiechnięty,
lotne duchy — śpieszcie — śpieszcie —
czy kto grzeszny, czy kto święty,
jedną miarą miłość mierzcie.
Duchów powietrznych łaskawa gromado,
cierpiące serce rozpogódź pieśniami;
przewiej zciszeniem nad tą twarzą bladą,
wyrzut sumienia pogrzeb pod kwiatami
i ten lęk duszy przed złem i zagładą.
Wypełnijcie noc jego miłością po brzegi,
godziny gorzkie zmieńcie na słodkie noclegi;
niechaj strudzoną głowę na wezgłowiu złoży
pachnących kwiatów; — skropcie go zapomnień rosą,
aż zmarzłe wyprostuje członki — wiew zrozumie boży,
aż pieśni wasze z mroków na dzień go wyniosą —
[18]
na dzień jasny i rzeźki, jak powietrze płucom;
niechaj go tchnienia wasze światłości przywrócą.
CHÓR
(naprzemiany: pojedynczo, dwugłosem, społem)
Bezszelestną, wonną ciszą
na zielenie kwietnych łąk
i na mgły, co się kołyszą,
zmierzch się kładzie modry wkrąg;
budzi szepty, ukojenia,
snem dziecięcym barwi tła,
cicho — sprawnie — odniechcenia —
złote drzwi przymyka dnia.
Noc się wądołami skrada,
przebudzone gwiazdy drżą,
możne światło, iskra blada —
w bliży — w dali — mżą i skrzą;
lśni jeziora toń ruchliwa,
szepty śle do gwiezdnych pól —
ciszy, szczęścia, snów przędziwa
przędzie księżyc, nocy król.
Chwila w chwilę się przemienia
mija szczęście, mija smęt —
wypręż ręce! — Wyzwolenia
zdrowie jutrzni niesie z pęt.
Góry budzą się w zaraniu
w jęku dygocących iw,
w fal srebrzystych kołysaniu
kłosi się uroda żniw.
Twe tęsknoty — tam — zza świata —
spełni światło gwiezdnych dróg,
senna omgła cię oplata,
sen twój mara — wiarą Bóg!
[19]
Wstań i głowę wznieś w wichurę,
która straszy śpiący tłum —
szlachetnego wznosi w górę
szybkich skrzydeł wielki szum.
(potężne fanfary wieszczą wschód słońca)
ARJEL
Słyszcie! Zamęt! — Warczy burza,
wypełniona godzin kruża,
nowy dzień się z mgieł wynurza!
Rozwierane skrzypią brony,
rydwan słońca wynaglony —
na step nieba! Wieczny ruch!
Hejnał trąb — krzyk zolbrzymiony!
Ślepną oczy! Głuchnie słuch!
W górę serca! Świt! Czuj duch!
Lecz wy duchy nocy cichej,
w kwiatów skryjcie się kielichy,
niech was wonny cień osłania,
lotne duchy przedświtania.
FAUST
Budzi się życie w wartkiem serca tętnie,
jutrznia przybrała krajobraz odświętnie,
ziemia w radości przebudzonej, świeżej,
u nóg mych młoda, odurzona leży.
Uroda twoja, o ziemio, tęsknoty
krzesi i pręży na najwyższe wzloty!
Świat się podnosi z modrości jutrznianej,
las szumi pieśnią — urok niesłychany
z jaru do jaru przerzuca się strugą —
i płynie śpiew ten dróg omglonych smugą.
Z turni się jasność przechyla w doliny,
budzi gałęzie i liście w ćmie sinej
[20]
i z dna przepaści, z wilgotnych podcieni
woła do życia lśniący sen strumieni.
Budzi się życia najwyższa potęga,
barwa się z barwą rozwodzi i sprzęga,
kolory szemrzą, jak drżące pogłosy
i łzami kwiatów skrzą — rubinem rosy.
Spójrz w górę! Tam — ku onym gór koronom,
które jak wici żarzą się i płoną;
one pierwsze modlitwą jutrznianej godziny
wyprzedzają roraty tęskniącej doliny;
a oto zórz gołębie nad halą kołują
i po zboczach, upłazach ku niżom zlatują —
tak wyprzedzają słońce co za niemi kroczy!
Jawi się! Roześmiane! —
— Blask rani me oczy!
O tak! Ilekroć chęci nasze na wierze oparte
przymkną się ku nadziei z radosną otuchą,
znajdują wrota ziszczeń na oścież otwarte;
lecz wnet przepaście nagłe oddzwaniają głucho,
płomień wybucha z szczelin, stajemy zmartwiali,
bo oto świat się cały pod nogami pali!
Pochodnię życia chcieliśmy rozżagwić! — Gorze!
Bezmiar ognia nas zżera; zalewa skier morze!
Czy to miłość? nienawiść? — nie pytaj! — nikt nie wie;
— bólu i szczęścia spala nas zarzewie —
powracamy na ziemię, a złudy młodzieńcze
łowią przyszłe dni nasze w niewody pajęcze.
Odwracam się od słońca! —
— Zachwycone oczy
chłoną cud wodospadu, co ze skał się toczy,
spada z hukiem, spieniony, szarfami strumieni
rozwiany, stu barwami iskrzy się i mieni,
i w łuk sprężony skacze przez śliskie urwiska
i deszczem chłodnych kropel mży, siępi i pryska —
[21]
aż pod płonącem słońcem — przeszkloną obręczą
wodospad cały zawisł siedmiobarwną tęczą —
mostem świetlistym złuczył się ponad przestrzenią,
zadumany błękitem, rozśmiany czerwienią.
Oto zwierciadło ludzkich zabiegów! Te cuda
to jeno załamanie barw, tęczowa złuda.
[22]GRÓD CESARSKI
CESARZ / MEFISTOFELES / KANCLERZ
HETMAN / SKARBNIK / MARSZAŁEK
ASTROLOG / DWORZANIE / TŁUM
SALA TRONOWA
(rada koronna oczekuje cesarza)
(hejnały)
(wchodzi wszelaka czereda dworska wspaniale odziana)
(cesarz wstępuje na stopnie tronu)
(po prawicy jego astrolog)
CESARZ
Witajcie wierni lennicy
przybyli z bliska, z daleka;
mędrca widzę po prawicy,
gdzież błazen? — dlaczego zwleka?
DWORZANIN
Szedł za twym tronem — tuż — blisko,
potknął się — krok nieszczęśliwy —
upadł i leży chłopisko,
pijany, a może nieżywy.
DWORZANIN DRUGI
Lecz wraz z pośpiechem już drugi,
kwapi się na twe usługi,
a szata na nim jaskrawa
na cyrk cośniecoś zakrawa,
[23]
straż broni i protestuje
i halabardy krzyżuje;
nie zważa, nie stracha się niczem —
przed twojem staje obliczem!
MEFISTOFELES
(klęka na stopniach tronu.)
Cóż jest wyklęte, a pożądane?
cóż wytęsknione, a przepędzone?
cóż zawsze w pieczę skwapliwie brane?
cóż zwymyślane i pohańbione?
czegóż zabronić pragną pochopni?
kiedyż pragniecie by do was pito?
któżto się zbliża do tronu stopni?
kto dobrowolnym chce być banitą?
CESARZ
Pobrzęk słów swoich zastanów,
nie czas dziś na kryptogramy —
— zresztą to sprawa tych panów;
zagadek zadużo mamy.
Błazen stary już odszedł, daleko, tak wnoszę,
chciej zająć jego miejsce, stań koło mnie proszę.
(Mefistofeles wstępuje na stopnie; staje po lewicy cesarza)
POMRUK W TŁUMIE
1. Nowe sito na kołku —
2. nowy — będzie chwalił —
3. żałuj stary matołku,
3. żeś kitę odwalił.
CESARZ
A więc witajcie poddani —
z bliskiej, z dalekiej podróży;
[24]
wiedzcie panowie kochani —
horoskop dobrze nam wróży.
I nie wiem dlaczego właśnie
w tych dniach zabawy i śmiechu,
gdyśmy i troski i waśnie
pokryli w żwawym pośpiechu,
a utrefiwszy swe brody
wedle najświeższej mody,
użyć pragniemy swawoli —
dlaczego właśnie w tej chwili
życzeniem waszej jest woli,
byśmy poważnie radzili.
Lecz że to zawsze, jak wiecie,
chęć waszą przed swoją kładę —
niechaj się stanie jak chcecie;
koronną otwieram radę.
KANCLERZ
Cnota jak aureola
czoło cesarskie otacza —
i jego jedynie wola
bieg sprawom państwa wyznacza.
W nim sprawiedliwość, co ludzi
kształci, podnosi i budzi;
przeto w cesarza lud wierzy
i niechce bogów nieznanych;
od Waszej Mości zależy
szczęście i dobro poddanych.
Niestety — nacóż się zdadzą
rozum i zapał najświętszy,
gdy tłumy niezgodne się wadzą
i groza na grozie się piętrzy.
Ktokolwiek spojrzysz z tej sali
na ziem ojczystych obszary —
ujrzysz jak pożar się pali —
ujrzysz krwi żywej opary;
[25]
załkasz — zakryjesz wraz oczy,
jak przed upiornem widziadłem,
bo oto zło za złem kroczy
pod nieba sklepieniem wybladłem.
Tu — w domy zakrada się złodziej,
ówdzie znów — raptus puellæ
i gorzej — niewiasty uwodzi
nikczemnik jawno i śmiele;
i grzech co o pomstę woła! —
tam — świętokradca z kościoła
wynosi krzyże, monstrancje
i bezkarnością się puszy! —
owóż sędziowskie instancje
trwogę i lęk mają w duszy;
próżno do sądu kołata
skrzywdzony, cóż, sędzia siedzi,
lecz drży — bo oto dolata
pogróżka mściwej gawiedzi.
Ten się do skarbów dobiera
kto na współwinnym się wspiera;
niewinny winnym się staje,
gdy na swej cnocie przestaje.
Taki to oto świat-kałuża,
w którą zapada wartość wszelka
i aż po szyję się zanurza.
A kędyż ratownicza belka —?
kędyż tu światło w ciemnej nocy —?
kędyż ten głos co krzyknie: cisza! —?
Sędzia co karać nie ma mocy
sam się z zbrodniarzem stowarzysza.
Czarny to obraz! — tak! nie przeczę
lecz, mniemam, prawdą może was uleczę!
(cisza)
Świat cały płonie jak pochodnia!
Panowie, radźcie — czas obrony!
[26]
gdy z męką w parze idzie zbrodnia
majestat na szwank narażony.
HETMAN
Któż zło tych czasów ogarnie!
Ci — giną u włości swych granic,
tamci — mordują bezkarnie,
a zakaz, komenda — na nic!
Mieszczanin za murów obroną,
rycerz w zbroicy zakuty,
sprzysięgli się razem pono,
byśmy fugare z reduty,
której nam bronić potrzeba
do tchu obrony — i basta!
Jurgeltnik woła w głos: „chleba,
żołdu — bo wpadnę do miasta,
na kopjach mienie rozwłóczę,
a was rozumu nauczę!“
Zapłaty żąda, lży jawno,
lecz jeszcze z ucieczką zwleka,
porzuciłby nas już dawno,
lecz wierzycielem jest — czeka!
Jak się salwować w rozpaczy,
w czyimże posłuch jest głosie?
dziś rozkaz wydać, to znaczy
kij w gniazdo zanurzyć osie!
Kraj pusty — na wszystkie strony
inwidja z gniewem go toczy;
cierpliwiec czeka obrony
aż rosa wyżre mu oczy.
Wszak są królowie i możni
— sawant z sawantem dowodzi —
królowie są, lecz ostrożni,
cóż ich to wszystko obchodzi!!
SKARBNIK
Któż zważa na sojuszników?
[27]
Subwencje, które przyrzeczono
to jeno papier — bez wyników —
a zabieg sam kosztuje słono
Cesarska mości — któż oto
w twem państwie posiada złoto?
Gdzie spojrzysz tam homonovus!
Jeden drugiego popiera,
pałace, splendory, powóz —
jak karmazyn się rozpiera;
a przywileje sialiśmy jak śmiecie,
aż przywilejów zabrakło w kalecie.
1 cóż? stronnictwa —?— tu jest sedno!
szaleniec, ktoby liczył na nie!
miłość, nienawiść — wszystko jedno,
byleby wrzeszczeć mogli, panie!
Prawica, czy lewica — cóż?
nie zaśpi nikt w popiele grusz,
skąd może grosz dla siebie dusi,
a dla bliźniego? owszem —: nóż!
dla siebie jeno zgarniać musi!
To chciałem rzec! — Zobaczyć trza
szaleńców i ich zapusty,
gdzie każdy jeno o siebie dba —
skarb państwa musi być pusty!
MARSZAŁEK
I ja już cierpię od miesięcy;
mówią: kto prawy dziś oszczędza;
a potrzeb codzień coraz więcej
i codzień większa nędza.
Z kuchnią to jeszcze jako-tako —
są dziki, sarny i jelenie,
kury, pantarki, kaczki, gęsi,
więc jest dziczyzna, są pieczenie;
warzy się, kuchci, mięsi, tęsi —
z tem wszystkiem jeszcze jako-tako;
[28]
to prawda — zawsze brak zapłaty,
lecz nas ratują deputaty
i dziesięciny; ale szczerze
trza wyznać: wszystko w łeb już bierze;
Panowie! przyjdzie ta godzina,
że nam zabraknie w dzbanach wina!
Jakże to ongi, mój ty Boże,
— w piwnicy, w którą spojrzysz stronę,
gąsior się wspiera na gąsiorze,
wszystkie brodate i omszone;
pito też, pito, aż wypito,
jakby kto lał w dziurawe sito;
i — skończyło się! — Daj to katu,
już pożyczono z magistratu —
i to wypito; tak tu społem
wszyscy leżeliśmy pod stołem.
A teraz wszyscy do mnie: radź!
kto wypił — ty marszałku, płać!
Płać!! ale z czego? więc do żyda!
dobrze — lecz procent! — no — ma rację;
sumę zdwojoną sumie przyda —
procenty i amortyzacje —
nim się rok łoni w nowy zmieni,
już siedzisz u żyda w kieszeni;
zastawiasz piernat, gdzie co padło —
ni Świnia nie porośnie w sadło —,
a potem zjadaj chleb z ościami —
za czerstwy? — ano popij łzami!
CESARZ
(zamyślony; po chwili do Mefistofelesa)
Wystąp-że kpie i ty z skargami!
MEFISTOFELES
Ja? — nie! — przeciwnie — raczej ku nauce
kilka spostrzeżeń właściwych dorzucę.
[29]
Patrzę w twarz waszej miłości,
w waszą i całego dworu,
skądże ten brak ufności?
— ja nie pojmuję sporu.
Wola twa włada, o panie,
podparta przęsłem rozumu,
więc zaraz tu zgoda stanie
wśród zwaśnionego tłumu.
Noc umyka przed słońcem w złocistej koronie!
Czyliż może być ciemno, gdzie tyle gwiazd płonie?
POMRUK TŁUMU
1. Toć sowizdrzał, jak nas zwiódł!
2. kłamie bestja, niczem z nut!
3. ten szczęśliwy, kto uwierzy!
4. sens tej mowy? — projekt świeży!
MEFISTOFELES
Wszystkim czegoś brak na świecie,
każdy swe minusy zlicza,
a was brak gotówki gniecie;
z piasku nie ukręci bicza,
— lecz od czegóż mądrość przecie?
gdy pieniędzy brak lub chleba —
wyrwać z ziemi, gdy potrzeba!
Przypominam wszystkim oto,
że w ruinach, złomach gór,
leży lite, bite złoto,
jeno kopać, zgarniać w wór;
kto je znajdzie? — krótka rada:
kto przyrodą, duchem włada,
ten mamony wbród posiada.
KANCLERZ
Duch? Przyroda? mowa mglista;
to niechrześcijańskie słowo;
[30]
niejeden już ateista
przypłacił je własną głową.
Przyroda to grzeszne baśnie,
duch jest oczywiście czartem —
z nich zwątpienie, które właśnie
tamtych dwojga jest bękartem.
U nas nie tak! W naszym kraju
przed innymi prym swój bierze
święty w bożym gronostaju
i rycerz przysięgły wierze;
oni na ojczyzny straży
stoją, kościoła są tarczą,
— z nimi wielkość się nam darzy,
oni nam jedni wystarczą.
Gmin obłąkany przewiną pozory za prawdę bierze; przeto śród gawiedzi słyną czarownicy i kacerze.
Oni to swemi sztuczkami
nam szkodzą, chcąc żądzom dogadzać,
ichże to chcesz błazeństwami
w wysokie progi wprowadzać?
Tyś mospanie krewki raptus!
bronić czeredy onej!
Rzeknę, żeś jest mente captus,
lub kiep z djabłem spokrewniony!
MEFISTOFELES
Męża nauki w każdym wietrzę słowie!
Czego nie dotknie — nie istnieje — powie,
czego nie ujmie — tego być nie może,
czego nie zważy — ach! — to nieprawdziwe,
a czego nie spienięży — jest bardzo wątpliwe.
CESARZ
Kazanie nam postne prawisz?
dość tego! — skończ jak najprędzej,
[31]
gadaniem nic nie poradzisz,
tu trzeba pieniędzy, pieniędzy!
MEFISTOFELES
Dostarczę wam czego chcecie;
wprawdzie niełatwe, co łatwe —
chcąc buty uszyć, wszak wiecie,
trzeba mieć szydło i dratwę.
Przypomnę jeno — rzecz drobna —
lecz niemniej przeto ważka:
ziemia w bogactwa zasobna,
a dobyć je? — toż to igraszka!
Przypomnijcie rzymskie dzieje,
wędrówki ludów i wojny,
zamieszki, rozterki, nadzieje, —
o zasobek niespokojny
obywatel co bogatszy,
skarb krył przed siły wrogiemi;
skarb swój cenny i najrzadszy
zakopywał w łonie ziemi.
Takto było, jest i będzie —
— człowiek rządzi się obawą —;
a któż pytam w pierwszym rzędzie
ma do skarbów takich prawo?
Wszystko w ziemi zakopano —
czyja ziemia? — cesarzowa!
więc i wszystkie skarby — ano
są cesarskie —
SKARBNIK
— Ani słowa
błazen mówi, alić racja.
KANCLERZ
Cała błazen ska oracja
djable koloryzowanie,
[32]
lecz rzecz sama nakazuje
mieć się na baczności, panie!
MARSZAŁEK
Niechno waszeć sprokuruje
dary, które tak wysławia;
— wszelkie ziarno zdrowe ptakom —
niechby trochę i bezprawia,
byle było jako-tako.
HETMAN
Mądry błazen! — w lewo w prawo
skarbów mrowiem w oczy szasta,
żołnierz nie pyta o prawo,
ni skąd — byle żołd i basta!
MEFISTOFELES
Przypuszczacie, że was mamię?
że niepewna moja droga?
że podchodzę, łżę i kłamię?
oto macie astrologa —
on niech mówi!! —
— Nuże! — rozkop
kanały w nieba rozłogu
i odczytaj nam horoskop,
dobry panie astrologu.
POMRUK TŁUMU
1. Już się zwąchał szelma z szelmą.
2. Im to gratka — dla nas biada.
3. Wnet nam wzrok zasnuje bielmo.
4. Wróż mówi — kiep podpowiada.
ASTROLOG
(mówi — Mefistofeles podpowiada)
Słońce to szczere, lite złoto,
Merkury dany nam jest do pomocy,
[33]
Wenus zapładnia nas tęsknotą
o każdej porze dnia i nocy;
panieńska Luna ułudnie kaprysi
zwłaszcza, gdy wdzieje swój kołpaczek lisi,
Mars godzi silą w nas, a pięknem Jowisz
i Saturn — choć go ledwo okiem złowisz;
metal nieosobliwy w nim, choć przecie
waga jego dosadna we wielkim wszechświecie.
Ba! gdy się słońce z księżycem skojarzy
— więc złoto z srebrem w godnie lśniącym chórze —
wtedy jest szczęsny czas — wszystko się darzy
w tej złotosrebrnej, dźwięcznej konjukturze:
masz i pałace, skarbce, wirydarze,
strome piersiątka i nadobne twarze.
Dla nas ta droga niezdobyta, płona,
lecz ten mąż światły sprawi to, dokona!
CESARZ
Słucham z wzmożoną uwagą,
jak dziarsko słowem szermuje —
mówi z sensem i powagą,
lecz mnie to nie przekonuje.
POMRUK TŁUMU
1. Cóż nam z tego — banialuki!
2. Sciencja kalendarzowa!
3. Chemiczne szalbierskie sztuki!
4. Stare głupstwa — kusa mowa!
MEFISTOFELES
Oto stoi cała sfora
w niepewności głuchej, marnej;
jednym śni się mandragora,
drugim pies kudłaty, czarny.
Łatwo mówić —: „czarnoksięstwa —
sprawa czarcia — rzecz przeklęta —“
[34]
trudniej skrzesać nieco męstwa!
A tu bracie swędzi pięta,
a tu każdy w sobie czuje,
w najtajniejszych warstwach ducha,
jak pokusa w nim harcuje
i żądz ogniem do łba bucha!
Gdy tak ta pokusa pcha cię,
gdyś po szyję w matnie zalazł —
kop! grzeb! krzyknij: „kuraż bracie!
tum cię szukał! tum cię znalazł!“
POMRUK TŁUMU
1. Mnie w ręce strzyka —
2. mnie rwie w nodze —
3. podagra pewnie —
4. brzuch jak ołów —
5. kciuk puchnie —
6. w krzyżach łamie srodze —
7. znaki, że tu jest walny połów!
CESARZ
Prędko! Ej — nie ujdziesz cało,
jeśliś skłamał, gardłem skarżę!
Więc do dzieła! pokaż śmiało,
w jakiej skarby twe pieczarze.
Złożę berło, miecz odpaszę,
sam się wezmę do łopaty,
ale wara pluć nam w kaszę!
Więc do dzieła — albo baty!
MEFISTOFELES
Cóż za pośpiech! Wskażę drogi
mimo groźby twe pohańskie,
lecz któż zliczy te rozłogi,
wszystkie te skarby bezpańskie,
[35]
których bezmiar! — Z wyorzyska
chłop orzący, — pod bruzdami
— patrzy! — aż ryngraf wybłyska,
lub żeleźniak z dukatami.
Indziej, spojrzy, aż w oborze
ściany się saletrą pocą —
— nie saletrą! — miły Boże!
to czerwieńce tak się złocą!
Ileż sklepień, kurytarzy
zasypanych, poniechanych,
w których splendor skrzy i żarzy
wielkich skarbów, niesłychanych!
Aż w podziemia, w kraje duchów
łowca skarbów schodzi śmiele —:
przepych! śród złotych łańcuchów,
kolje, kolce i manele
piętrzą się i w poniewierce
plączą pośród rozpadliny;
wszystko skrzy, aż rośnie serce!
brylanty, szmaragdy, rubiny!
A pobok — to nie do wiary —
rzędem beczki wina stoją,
lecz dąb dawno spróchniał stary;
wino przemyślnością swoją,
jak ów kokon jedwabnika —
kamienie winne wyłania,
przez które ciecz nie przenika,
lecz dostałość swą osłania.
Likwor taki osędziały
dorówna złotu w wartości.
Jednem słowem, mędrzec śmiały,
ciągnie zysk ze swej mądrości.
Dzień? cóż dzień! — to omamienie,
wielkie nic, lub większa złuda —
jeno nocy mroczne cienie
misteryjne jawią cuda.
[36]CESARZ
Noc dla siebie ostaw, błaźnie,
na nocturno strój basetlę —
mnie daj jasno i wyraźnie,
co masz dać przy dziennem świetle.
W nocy wszystkie koty szare,
precz z tem „może“, „cichcem“, „niby“!
Rozkop w dzień skarbów pieczarę
i w dzień odwal pługiem skiby.
MEFISTOFELES
Weź wasza mość do rąk łopatę,
znój chłopski nic ci nie zaszkodzi,
miło samemu wziąść zapłatę —
każda garść ziemi złoto zrodzi.
Potem przywdziejesz djadem złoty,
kochance kolje sprawisz nowe,
bo któż zaprzeczy, że klejnoty
zdobią i tron i białogłowę?!
CESARZ
Prędzej! Prędzej! Pocóż zwlekać!!
ASTROLOG
(jak poprzednio; podszept Mefistofelesa)
Wasza cesarska mość, ja radzę czekać —
niech się odbędzie fest zwyczajnym torem;
zważ — roztargnienie złym bywa doktorem;
wpierw nam się trzeba skupić, wzwyżyć w duchu,
by to co niższe zmusić do posłuchu.
Dobrym być musi — ten co dobra pragnie,
kto — chce radości — niech będzie jak jagnię,
kto łaknie wina — niech gromadzi grona —
wszak przywołuje cud — wiara wzmożona!
[37]CESARZ
A więc niechaj radość włada
przed popielcowem memento!
Niechaj herold zapowiada
mięsopustu wielkie święto.
(trąby)
(wychodzą)
MEFISTOFELES
Poszli! Ot głupcy! — Zresztą skądżeby wiedzieli,
że szczęście i zasługa splata się jak strofa,
gdyby filozoficzny kamień w ręku mieli,
byłby jedynie kamień, lecz bez filozofa.
[38]ZAPUSTY
FAUST-PLUTON / MEFISTOFELES-ZOILOTERZYTES-SKĄPIEC / CESARZ-PAN / HEROLD / KWIECIARKI / GAŁĘŹ OLIWNA Z OWOCAMI / WIENIEC DOŻYNKOWY / WIAN FANTASTYCZNY / RÓWNIANKA FANTASTYCZNA / PRZEKORA / PĄKI RÓŻANE / OGRODNICY / MATKA I CÓRKA / DRWALE / POLISZYNELE / PASORZYTY / PIJANICA / GRACJE: AGLAJA, HEGEMONA, EUFROZYNA / PARKI: ATROPOS, KLOTO, LACHEZIS / FURJE: ALEKTO, MEGERA, TYZYFONA / BOJAŹŃ / NADZIEJA / ROZWAGA / EFEB-WOŹNICA / PLOTKARKI / GŁODOMÓR / HEBOD-BABA / FAUNOWIE / SATYR / PODZIOMKI / OLBRZYMY / RUSAŁKI / RYBACY / PTASZNICY / SATYRYK / POECI / TŁUM
OLBRZYMIA SALA Z KOMNATAMI POBOK STROJNIE, ZDOBNO, MASKARADOWO
HEROLD
Nie na groźne śmierci pląsy,
djable igry rybałtawe
wołam was, ale na pąsy,
na zabawy jasne, nowe,
abyście tak spąsowieli,
jak krzew róż pod słońca tchnieniem
tej mięsopustnej niedzieli
[39]
bezpamiętnem rozbawieniem.
Cesarz z swej rzymskiej podróży
z poza Alpów stromej ściany
gościniec nam bardzo duży
przywiózł: wigor roześmiany.
W tej stolicy nadtybrowej
sam koronę — w równej parze
zyskał dla nas — stroik nowy:
czapeczkę błazeńską w darze.
Tem przebraniem odrodzony
każdy z nas się dumnie puszy,
rad z dzwonkowej czapki onej,
z śmiechem wciąga ją na uszy;
i choć w tej mycce do błazna podobny,
udaje rozum, w rozum niezasobny.
Już się kupią i gromadzą,
w pary łączą i kołują —
tu pod pachy się prowadzą,
tam z osobna krążą, snują.
Dalej bracia, dalej żywo,
z sercem szczerem i przyjaznem,
byle chwilkę mieć szczęśliwą —
tak czy owak świat jest błaznem.
KWIECIARKI
(śpiew; mandoliny)
Poklask dajcie nam niezwłocznie!
Wymuskane w tańca szranki
już ruszają śpiewnie, skocznie
urodziwe Florencjanki.
Kosy nasze utrefione,
wonne kwiatów i ziół wonią,
krasne wstążki rozpuszczone
owijają nas i gonią.
[40]
O nie więdną nasze kwiaty,
kwitną cały rok i dłużej —
kunszt ten, czar i aromaty
niechaj wam, panowie, służy.
A przyznajcie, pomysłowo
każdy na nas strzęp swawoli —
wyszydzicie to czy owo,
jednak całość was zniewoli.
Prawda — bierze was ochota
zbadać co ukrywa szata? —
czar niewieści i prostota
dziwnie się ze sztuką splata.
HEROLD
Dziew korowód lśni, pomyka;
wielki wybór — herold wita —
dajcie zajrzeć do koszyka,
co na głowach waszych skwita.
Prędzej, prędzej, niechaj sala
ogrodowym wionie czarem,
a z was każdy niech zachwala
ogrodniczki wraz z towarem.
KWIECIARKI
Targ to targ, lecz bez kramarki,
niechaj się gromada skupi —
wśród krotochwilnej poswarki
za żart każdy towar kupi.
GAŁĄŹ OLIWNA Z OWOCAMI
Nie zajrzę kwiatom urody,
wszelkiej unikam niezgody;
pośród wojennego znoju
jestem rękojmią pokoju;
[41]
dzisiaj radość we mnie płonie,
że wśród zacnych dworzan roju
najgodniejsze zwieńczę skronie
gałązką oliwną pokoju.
WIENIEC DOŻYNKOWY
Ja syn pługa, zrumieniony
czerwonym słońca rumieńcem,
dar wam niosę, dar niepłony —
z dożynkowym idę wieńcem.
WIAN FANTASTYCZNY
Barwne kwiaty, niby malwy
przybrane w mchy i nietoty,
to mody kapryśnej salwy,
nie szukaj we mnie prostoty.
RÓWNIANKA FANTASTYCZNA
Nikt nie zna mojego wiana
i nic mnie to nie obchodzi —
za tobą tęsknię nieznana,
co z dziew kwiecistej powodzi
wyciągniesz ku mnie swe dłonie
i w warkocz wpleciesz bezładnie,
a kwiat mój zadrży i spłonie
i na pierś twoją opadnie.
PRZEKORA
Niechaj wyobraźnia licha
służy dnia znikomej modzie,
z przyrody pijąc kielicha
wiecznej hołdujesz pogodzie;
niezabudki i kaczeńce
splatajcie się w wdzięczne wieńce! —
Lecz my —
[42]PĄKI RÓŻANE
— skrywamy się, niczyje —
szczęśliwy ten co nas odkryje.
Gdy się dnie lipcowe dłużą,
róża wonią gwarzy z różą —
pełny, szczęsny dzień, uroczy;
bo przyrody panowanie,
obiecanie i oddanie
poi serce, myśl i oczy.
(w zielonych wirydarzykach kwieciarki rozkładają, nadobnie swój towar)
OGRODNICY
(śpiew; akompanjament teorbanów)
Z tem już musicie się zgodzić —:
kwiat można pieścić, całować,
owoce nie chcą uwodzić,
owoce chcą jeno smakować.
Wiśnia się pyszni, zrumienia
brzoskwinia — wonna patoka!
Kupujcie — sąd podniebienia
stokroć prawdziwszy niż oka.
Powab owoców najszczerszy
niech was napróżno nie kusi,
róża to temat do wierszy,
lecz jabłko ugryźć się musi.
Więc zezwólcie, byśmy w dani
wnieśli owoc ku osłodzie —
niech się towar nasz stragani
w tej sąsiedzkiej, dobrej zgodzie.
Pod girlandą smereczaną
oświetlone tak rzęsiście —
pełnię tworzą niesłychaną:
pąki, kwiaty, owoc, liście.
[43](Przy śpiewie przeplatanym, przy wtórze gitar i teorbanów — piętrzą oba chóry swój towar, przystrajają go i zachwalają)
MATKA I CÓRKA
MATKA
Ledwieś odrosła od ziemi
córko ma, rusałko —
stroikami rozmaitemi
zdobiłam twe ciałko;
chodźcie, chodźcie cni rycerze,
najbogatszy niech ją bierze —
szczęście sprzyja śmiałkom.
Ach! minęły długie lata,
wzrósł twój czar kobiecy,
nikt nie posłał do cię swata
z całej okolicy;
Z tym zatańczysz, tego zmanisz,
a tamtego otumanisz —
wszystko po próżnicy.
Nanic ciuciubabka, fanty —
alkierzyk twój pusty;
męskie plemie — o! to franty!
Lecz dziś mięsopusty —
nastaw sidła, oczkuj ładnie,
może przecież w potrzask wpadnie
jaki kąsek tłusty.
INTERMEZZO PANTOMIMICZNE
ZBLIŻAJĄ SIĘ RÓWIEŚNICZKI MŁODE, HOŻE;
ZACZYNA SIĘ POGWAR SZCZEBIOTLIWY.
WCHODZĄ RYBACY I PTASZNICY
ZE SPRZĘTEM PRZYNALEŻNYM:
Z SIECIAMI, WĘDKAMI, POTRZASKAMI;
WABIENIA, ŁOWY, UCIECZKI;
STRZĘPY ROZMÓW UCIESZNYCH.
[44]DRWALE
(nawalnie; gromko)
Z drogi, bracia, czynić rum,
idzie z nami borów szum,
borów granie, zgrzyty piły,
stuk toporów, jęki drzew,
trzask gałęzi, chorał siły,
twardy tupot — drwali śpiew.
Dłonie grube, spracowane,
naprężone sznury żył —
wasze ręce wymuskane
boją się, cofają wtył.
Z mąki marymonckiej panki
zwarzyłby was mróz i chłód —
i was panny z morskiej pianki,
gdyby nie nasz, drwali trud.
POLISZYNELE
(papląco, pustaczo)
A niechże was las ogarnie,
żywot tak przetrudzić marnie!
My inaczej! — zwiewnie, cicho,
mozół odsuwamy wszelki —
poco z lasu wołać licho?!
Robdeszany, pantofelki,
oto stroik, jak się patrzy!
Wy się trudźcie — my inaczej —
Zbiegowiska, karuzele,
jarmark, ścisk, bujne gamratki,
uciech, festów wiele, wiele —
żywot aksamitny, gładki.
Po tym życia śliskim torze
kręcimy się jak węgorze —
wschodzim chociaż nieposiani —
zwinni, żwawi, sprytni, szczwani;
choć tam bieda w kamienicy
my sobie hoc na ulicy!
[45]
śmiejcie się lub gańcie nas,
przetrzymamy — mamy czas!
PASORZYTY
(pochlebnie, łakomie)
Drwal i węglarz, to nasz brat;
przygarbienie, przytaknięcie,
półsłóweczka — to nasz świat —
tego przestrzegamy święcie;
lecz jeśli kto w walce padł,
odwracamy się na pięcie,
pal go kat —!—
Gdyby węgli, drzew nie było,
— że to ogień skrzesz i dmuchnij —
czemby w piecach się paliło?
czemby się paliło w kuchni?
Musiałby spaść ogień z nieba —
wszak nam zawsze ognia trzeba;
na ogniu się wszystko smaży,
praży, tęsi, mięsi, warzy,
wrze i pryska, skipi, piecze,
aż do gęby ślinka ciecze.
Pieczeń, pasztet, ryby, zrazy,
imbir, czosnki i wawrzyny —
jakież wizje i obrazy,
jakież prace, jakie czyny!
PIJANICA
(zawiany mocno)
Zacząć ze mną nie przelewki,
mnie dziś wszyscy, panu, służą;
wigor w kościach, we łbie śpiewki,
aż za dużo, aż za dużo!
Pije Kuba do Jakóba —
wasze zdrowie, moje zdrowie —
moja luba — dajno dzióba —
kto się dowie? — nikt nie dowie!
[46]
Baba na mnie z gębą — huzia,
coś ty dziadu, wdział za łachy!
plask — plask — spuchła nieco buzia
— co tam strachy — strach na Lachy!
Hulaj dusza bez kontusza!
wgórę szklanki — dobra nasza!
wino wigor w nas porusza,
wino djabła z nas wystrasza.
Więc na szczęście —! I na biedę —!
Socjeta tu widzę krewka —
gospodarzu daj na kredę,
na kredę mi daje dziewka!
Przypij do mnie — ja do ciebie!
Panna — wdowa — każda łasa —
zdrowie twoje tu i — w niebie,
jedz, pij i popuszczaj pasa.
Ululałem się wspaniale —
czas już w drogę! — w jaką drogę?
Ostawcie mnie, gdzie się zwalę —
— ustać — jakoś — tak — nie mogę.
CHÓR
Pije Kuba do Jakóba! —
co? nie pije? — bęc po ziobrze!
tęgo się już kurzy z czuba —
kto pod ławą temu dobrze.
INTERMEZZO PANTOMIMICZNE
HEROLD ZAPOWIADA PRZYBYCIE POETÓW RÓŻNEGO
AUTORAMENTU: POETÓW PRZYRODY, PANEGIRYSTÓW,
PIEWCÓW RYCERSTWA, WDZIĘKU I ENTUZJAZMU.
PCHAJĄ SIĘ NAWYPRZODKI
TRUDNO TEŻ KOMUKOLWIEK DOJŚĆ DO SŁOWA.
ZALEDWIE JEDEN DZIWNYM TRAFEM
PRZEMYCA CZTEROWIERSZ; TO:
SATYRYK
Obym bracia tego dożył,
— to jedno mnie kusi i łechce —
[47]abym taką pieśń ułożył,
której wysłuchać nikt nie zechce.
POECI NOCY I SMĘTARZY PRZEPRASZAJĄ BARDZO, ŻE TO NIE MOGĄ WZIĄĆ UDZIAŁU W ZEBRANIU WIESZCZÓW
LECZ NAZBYT SĄ ZAJĘCI INTERESUJĄCĄ ROZMOWĄ Z NOWO WYLĄGŁYM UPIOREM;
KTO WIE, CZY Z TEGO DYSKURSU NIE POWSTANIE NOWA SZKOŁA POETYCKA;
HEROLD ACZ NIECHĘTNIE, GODZI SIĘ NA ICH WYWODY I PRZYWOŁUJE POSTACIE MITOLOGJI GRECKIEJ,
KTÓRE JAKKOLWIEK W MODNEM PRZEBRANIU NIE UTRACIŁY NIC A NIC Z WDZIĘKU WŁAŚCIWEGO I CHARAKTERU.
GRACJE
AGLAJA
Wdzięk wnosimy zawsze wszędzie;
dar wasz niechaj wdziękiem będzie.
HEGEMONA
I wdziękiem też przyjmowanie,
gdy się chęciom zadość stanie.
EUFROZYNA
W dnia cichego zachód mięki
najwdzięczniejsze złóż podzięki.
PARKI
ATROPOS
Po starszeństwie tu przychodzę;
nić się snuje, nić żywota —
— i oczami po was wodzę —
nić się snuje jak tęsknota.
Mięka, wiotka nić — bom oto
len wybrała pierwszej próby —
[48]
niespsowany mgłą ni słotą,
nie za cienki, nie za gruby.
Umiar głoszę wam — strwożona!
koniec nici któż odgadnie?
nitka nazbyt naprężona —
nagle pęknąć może snadnie.
KLOTO
Dzisiaj jam nożyce wzięła,
spójrzcie! każdy z was uwierzy;
poprzedniczka moja cięła,
jakoś nie tak jak należy;
bywa — snuje długie dzieje
rozwlekle i opętanie,
indziej znów piękne nadzieje —
ciach! — przecięła niespodzianie.
Alić i ja, moi drodzy,
zbyt rozwagą się nie szczycę,
przeto trzymam się na wodzy —
i w puzdrze skrywam nożyce.
Tak spętana z dobrawoli
zaniechałam swojej pracy —
a więc bawcie się dowoli,
chociaż wszyscy jacy-tacy.
LACHEZIS
Z siostrzyc moich, żwawych prządek,
— najrozsądniejsza w ich gronie —
powierzony mam porządek,
w porządku staję obronie.
Nić się snuje, nić się mota
w wyznaczonym sobie torze,
lecz z wartkiego kołowrota
bez mej wiedzy spaść nie może.
[49]
Trwam uważnie na tej straży,
chociaż świat się przeinacza —
— aż się koło me przeważy
wolą wieczystego tkacza.
HEROLD
Tych trzech, które idą oto
nie poznacie, o uczeni,
przybrane w jedwab i złoto —
krok się każdej tęczą mieni;
któżby odgadł pod tą szatą,
że z złem idą i z zatratą?
to Furje! — I któż bo uwierzy —?
piękne, gibkie, hoże, młode;
jakże wonny, śpiewny, świeży
czar oplata ich urodę?
Baczność! — podła, śliska żmija
pod kwiatami się przewija
chytrze, skrycie; — lecz w tej porze,
gdy się błazny spowiadają —
niosą upomnienie: gorze!
ludziom górze — górze krajom!
FURJE
ALEKTO
Cóż — zawierzycie nam, kochani?
wszakże was piękność nasza wzruszy? —
każdemu z was o jego pani
kochanej coś szepniemy w uszy;
wrzeszcie w rozmowie oczy w oczy
powiemy: — tego ma — i tego —
— brzydka, garbata — krzywo kroczy —
ach! narzeczona?! — do niczego!
[50]
Lecz jej powiemy też, żeś plotkarz,
że o niej mówisz coś nieładnie,
gdy przypadkowo tamtą spotkasz —
— tak się niewiara w serca wkradnie.
MEGERA
To nic! — Lecz gdy się już pobiorą,
wtedy ja stworzę im gehennę,
zatruję każdą chwilę zmorą;
zmienne jest serce i dnie zmienne.
A kto tęsknotę jedną ziści,
tęskni do nowych chwil urody,
porzuca pełen nienawiści
słońce — i pragnie rozgrzać lody.
Djabeł ogniska domowego
mnie jednej dochowuje wiary —
wspólnie dodajem złe do złego;
mym działem w przepaść gnać ofiary.
TYZYFONA
Ja tropię zdrajców — tam się wśliznę,
kędy się przeniewierstwo lęgnie;
sztylet podrzucę i truciznę —
— dziś-jutro zguba cię dosięgnie.
Chwile słodkie zapomnienia
bez apelu, bezpowrotnie
władza moja w żółć przemienia;
zawiniłeś — cierp stokrotnie.
Przebaczeniem, ni pociechą
w strasznej nie łudź się godzinie;
Słysz! Słysz! „zemsta“ woła echo —
kto się zdradą para — ginie!!
[51]HEROLD
Proszę, odsuńcie się conieco,
bo oto nowe maski lecą —
zgoła odmienne! — W swej posturze
obraz podobny wielkiej górze!
Boki okryte dywanami —
— góra nadchodzi! — Góra żywa!
łeb smoczy — błyskający kłami —
wężowy ryj — ogniowa grzywa —!
Na karku siedzi wdzięczna dama
subtelna i przybrana ładnie,
a lejce w rączce dzierży sama,
laską kieruje smokiem składnie.
A za nią druga — istna łania —
królewska, dumna, znać w niej butę —
tęcza świetlana ją zasłania —;
pobok niewiasty kroczą skute:
jedna strwożona, w sobie drżąca,
druga radością gorejąca —
pierwsza wolności zewsząd woła,
szuka w tęsknocie dookoła,
a wolność w drugiej jest niewieście —;
powiedzcie same, czem jesteście?
BOJAŹŃ
Świec, lamp, pochodni blask się żarzy,
a wszędzie mroczno, straszno, ciemno;
śród masek stoję, obcych twarzy,
— w kajdanach — groza skuta ze mną.
Precz kpiarze! — Lęku bladolicy!
Szydercy! — Co się ze mną stanie —
zewsząd mnie zdradni przeciwnicy
strącają w przepaść, w mrok, w otchłanie!
Wszędy — z przyjaźni wróg się rodzi;
znam ciebie masko! — tyś zagłada!
[52]
Ten mnie chciał zabić! — a —! uchodzi!
twarz jego krzyczy: zdrada! zdrada!!
Ach! — uciec! uciec! przed tą zgrają —
na koniec świata! — Noc przeklęta!
Już zewsząd mroki napierają,
groza mnie więzi, trwoga pęta!
NADZIEJA
Bądźcież mi siostry pozdrowione!
A chociaż w maskach dziś i wczora
niejako jesteście zgubione
i dusza w was smętem chora
w tej ćmie dymiących pochodni —
wierzę, że przyjdzie ta pora,
w której słońca, kwiatów godni
chodzić będzie po łące,
brodzić w trawie po kolana,
parami albo w rozłące
pod zorzą złotego rana;
wedle woli śnić, rozprawiać —
bez chmur groźnych i bez troski,
nigdy sobie nie odmawiać,
jeno spokój chwalić boski.
Wszędzie radośnie witani
już dziś szeroko rozgłoście,
że pragnieniem przywołani
jesteśmy — słoneczni goście —,
że wieść dobrą niesiem w dani!
Wierzajcie — szukajcie — znajdziecie —
najszczęśliwszą chwilę w świecie!
ROZWAGA
Najwięksi wrogowie człowieka:
Bojaźń, Nadzieja — skowane;
[53]
zdaleka stójcie zdaleka,
tłumy słowem opętane.
Jedzie kolos — ja przewodzę!
Wysoczysta na nim wieża —
jedzie po znaczonej drodze —
krok w krok ku szczytowi zmierza.
A na barkach dumnej wieży
bogini w skrzydeł sztandarze
lotem w zwycięstwo mierzy —
zwycięstwo niesie wam w darze.
Światłość ją broni i glorja
i gwiazd djadem wspaniały;
to ona — ona —: Wiktorja!
bogini czynów i chwały!
ZOILO-TERZYTES-MEFISTOFELES
Tere-fere! — W porę właśnie
idę, niech was piorun trzaśnie!
A najgorsza ta wywłoka
Wiktoryjka czarnooka.
Rozwijasz swe skrzydła szelmo
niby orzeł w nieba jasność,
na oczy zarzucasz bielmo,
że to wszystko twoja własność —
i lud i kraj! — Hola! Hola!
jeszcze żyje moja wola —
nasza wielka mała wola —!
To co niskie podnieść trzeba,
ku ziemi naniżyć nieba,
skrzywić proste, sprościć krzywe,
wyrównać wzniesienia wszędzie;
czasy równe i szczęśliwe!
Tak być musi i tak będzie!
[54]HEROLD
Już ciebie do milczenia zmuszą
te kije — wynoś się psiaduszo!
niech cię pokręci sjamski miocie —
w nawozie miejsce twe i w błocie!
O jak się kurczy obrzydliwie,
kupą się gnoju naraz staje!
Lecz cóż to? — patrzcie — dziwo w dziwie!
ten gnój się zmienia w duże jaje!
rośnie — nadyma się i pęka!
Ze skorup — para wraz bliźniacza
mątwi się, skuczy i pojęka —
już się wynurza i wytacza —
już widzę — już — pełzącą żmiję —
kształt drugi? — widzę — nietoperza!
Jedno się w pyle ślini, wije,
drugie ku pułapowi zmierza!
O! — giną — już — w nocnej otchłani!
Źle trzecim w takiej być kompanji.
GŁOS Z TŁUMU PIERWSZY
Dalej, żywo! Już tam tańczą.
GŁOS Z TŁUMU DRUGI
Do djaska z wrzawą opętańczą.
GŁOS Z TŁUMU TRZECI
Czujesz jak straszydeł sfera
w myśl i serce nam się wpiera?
GŁOS Z TŁUMU CZWARTY
W włosach moich łka i jęczy —
GŁOS Z TŁUMU PIĄTY
Ból mnie srogi w nodze dręczy —
[55]GŁOS Z TŁUMU SZÓSTY
Przecież nikt z nas nie ma rany —
GŁOS Z TŁUMU SIÓDMY
GŁOS Z TŁUMU ÓSMY
GŁOS Z TŁUMU DZIEWIĄTY
Tego chciały te huncfoty —
HEROLD
Znojny zawód wodzireja
sprawuję z dość tęgą miną;
w sercu mem żywię nadzieja,
że godziny jakoś miną
tych mięsopustnych szałów,
że więc do białego ranku
nikt z nich nie poniesie szwanku
i jakoś wyjdzie z opałów —
chociaż noc niesamowita
strachami jak piaskiem sieje;
Z po za okien wciąż wykwita
jakiś duch, straszydło, zmora —
Ej! strzygowe wodzireje,
któż się z wami dziś upora!
Karzeł podał takt kaduczy —
za nim zgraja strzyg się włóczy! —
I w tej chwili cóż ma znaczyć
tych postaci szereg długi —?
— Wytłumaczyć —? na usługi —
— lecz jakże mam wytłumaczyć,
gdy sam zgoła nie rozumię;
oto staje w masek tłumie
rydwan — świetny — czwórka koni —
[56]
— nie rozpycha — nie roztrąca —
jeno się szkarłatem płoni,
a tęczaność migocąca
pośród wartkich szprych zawiei
lśni jak gwiezdne zbiorowiska,
gdy z za czarnej ściany kniei,
w lipca cicha noc rozbłyska!
Czar magiczny — świateł rój —
— tętni — pryska —
EFEB-WOŹNICA
— prrr! — hoo —! stój —!
Posłuszne ważnym nakazom,
rumaki wstrzymajcie skrzydła,
lejce was mocne prowadzą,
znajcie moc mego wędzidła,
Splendor tej wspaniałej sali
niechaj zjawa nasza chwali;
oto tłum się wkoło tłoczy
tłum ciekawy, zachwycony —
hej, heroldzie, podnieś oczy
i ogłaszaj na wsze strony
zanim odpłyniemy stąd —
kim jesteśmy, co zacz, skąd;
mitologiczną znasz historję,
myśmy jej żywe alegorje.
HEROLD
Nie wiem, co zjawa wasza znaczy,
opisać mógłbym ciebie raczej.
EFEB-WOŹNICA
HEROLD
Trza przyznać, że z urody
mógłbyś zasłynąć — pięknyś, młody —
[57]
wyrostek wprawdzie, lecz kobiety
ocenią właśnie twe zalety;
kto zalotnisiem jest za młodu —
pisze się z kobieciarzy rodu.
EFEB-WOŹNICA
Owszem! niezgorzej to waszmość wywodzisz —
krok, a już ciekawości swej dogodzisz.
HEROLD
Czarnych błyskawic pełne twoje oczy,
noc gęstych włosów na czole,
urok przed tobą swawolący kroczy
z młodości wdziękiem w zespole.
Szaty cię stroją, purpura i złoto,
czar w tobie iście niewieści,
szept słyszę zewsząd nabrzmiały tęsknotą,
to echo miłosnych powieści.
EFEB-WOŹNICA
A kimże mąż ten w majestacie
siedzący na rydwanie?
HEROLD
To widać król, w królewskiej szacie,
a oczy jego — otchłanie.
Dobroć mu patrzy znaczna z lica
i szczodra jego jest prawica;
pod władzą jego mrą niesnaski,
szczęsny kto w jego dworze stanie,
stokrotnie dozna, niespodzianie
jego królewskiej łaski.
EFEB-WOŹNICA
Niewiele —;— rozważ dokładnie —
więcej powiedzieć wypadnie.
[58]HEROLD
Jakżeż godności sprostać słowem!
zachwycam się tą pełnią lic,
wykwitającą pod turbanem,
spojrzeniem jasnem, wzięciem zdrowem,
okryciem złotem bramowanem —
i cóż mam rzec — nie mówię nic —;
stworzon na władcę wielu sług.
EFEB-WOŹNICA
To Pluton — wszystkich bogactw bóg —!
Cesarskiej woli czyniąc zadość —
wnosi tu splendor swój i radość.
HEROLD
A kto ty jesteś — powożący?
EFEB-WOŹNICA
Ja? — sny rozchwiane wciąż łowiący,
jestem poezją, rozrzutnością,
poetą, co swój skarb najrzadszy
rozdaje wszystkim z miłością —
i przez to coraz jest bogatszy —!
Choć ci się złudą to wydaje:
ten się bogaci, kto rozdaje;
przetom bogatszy od Plutona
i od koronowanych głów,
mam to czego im niedostaje,
bez czego próchnem jest korona —:
radość żywota, przepych snów.
HEROLD
Zakwitasz chełpliwością — płoniesz w każdem słowie,
okaż, czy dzieła twoje dorównają mowie!
[59]EFEB-WOŹNICA
Ach panie! — starczy jeden szczutek —
— spójrz jeno jaki chyży skutek!
oto pawiment gra perłami —
słyszysz jak dzwonią, brzęczą, dźwięczą?
(z palców wokoło strzela)
Tak oto sieję pierścionkami,
drogich kamieni migam tęczą —
— dorzucam płomyk — niech się pali —
pośród szmaragdów i opali.
HEROLD
Tłum cały zwija się i kręci —
jakto zmiarkował co się święci!
Ten się raduje — tamten śmieje
do skarbów, które młodzian sieje.
Jak w śnie, jak w śnie, w całej przestrzeni
kamieni skrzy się blask i mieni.
Lecz oto zawód nowy czeka!
— ktoś już miał w ręku pierścień — swój! —
a klejnot mu ucieka — —
— Schyla się — znika — próżno goni —
Innemu z pereł — chrząszczy rój
stonoży się na dłoni —
— strąca je — zrzuca z rąk co ducha,
a one brzęczą koło ucha.
Inny skrył kolję do kabata —
patrzy — aż tu motylek wzlata —;
okpił ich wszystkich frant ladaco —
mamidłem się nie ubogacą!
EFEB-WOŹNICA
Na maskach, mniemam, znasz się wodzireju
lecz trudniej z łupki wyłuskiwać ziarno —
tu trzeba tęższej głowy dobrodzieju —;
[60]
lecz pocóż tracić czas na żmudę marną —?
Do ciebie apeluję! — twa władza mnie chroni.
(do Plutona)
Kto mi oddał w włodarstwo moc i rączość koni?
czyż nie kieruję niemi wedle woli twojej?
dla kogóż pierś zakuwam w hart zwycięskiej zbroi?
dla kogóż walczę? kogóż to palmami zdobię?
laury zdobywam — komu —? — nie sobie, lecz tobie!
PLUTON
Żądasz — daję świadectwo; — kto wola niech słucha:
tyś synu duchem jest z mojego ducha —
bogatszyś niżli ja — a już nad wszelkie mienie
tę przez ciebie zdobytą gałęź sobie cenię —;
żądałeś, synu, mówię —;— gromada pojęła —
upodobałem sobie ciebie i twe dzieła.
EFEB-WOŹNICA
(do tłumu)
Patrzcie — o patrzcie — patrzcie wkrąg,
jak płoną dary moich rąk —!
płomyk unosi się nad głową —
— raz tu — raz tam — znowuż na nowo
to wzlata — to się zatrzyma —
— tam jeno mignie przed oczyma —
— rzadko się wzbija — rzadziej żywo
zakwita znagła w nim paliwo —
— najczęściej jego świetlna krasa
zaniża się — chłodnie — przygasa.
PLOTKARKA I.
Spójrzno — widzisz obok pana
tego cudaka, szarlatana?
[61]PLOTKARKA II.
A za nim — jakaż kwaśna mina!
głodomór — okropna chudzina.
PLOTKARKA III.
Jeszczem takiego nie widziała.
PLOTKARKA IV.
Ani uszczypnąć — ni krzty ciała.
GŁODOMÓR
Precz! Precz! Nie stać mi na drodze —
wam baby — nigdy nie dogodzę.
Niegdyś, gdy się kobiety warzeniem parały —
łakomcem mnie, z łacińska, Avaritią zwały.
Lecz wtedy — klnę się Bogiem — niezgorzej się działo;
dużo do dom wnoszono — wynoszono mało.
Dbałem o szafy pełne, o wypchane skrzynie —
— mówiono — przewrotności! — że nie dobrze czynię.
Lecz rychło się zmieniło! — zaczęła się nędza —
wiecie odkąd? — odtąd gdy baba nie oszczędza;
odkąd więcej pożądań ma niż złotych w kiesie —
chłopu długi i weksle każda chwila niesie.
Ano — przed chudą nędzą baba czuje stracha —
jeść chce, ubrać się pragnie — — dalejże do gacha —
ten płaci! — Obrzydło mi do jasnej cholery!
Wszak chłopem jestem! Wolę nazwę sknery.
HEROD-BABA
Z smokami idź się smoku kłócić!
Zgłodniałe myśli mu się troją!
Przyszedł nam mężów bałamucić,
i tak nam kością w gardle stoją.
[62]KOBIETY
(gwarnie; naraz)
1. Patrzcie go — jak to szczęką kłapie!
2. Która tam bliżej — wal po papie!
3. Głodomór! huzia — huź — do dziury!
4. Razem, na smoka! — to z tektury!!
HEROLD
Cicho! Do kroćset! — Ćmo przebrzydła!...
Lecz niepotrzebny jestem zgoła!
Spójrzcie, jak smok podnosi skrzydła,
ślepiami toczy dookoła,
otrząsa się, chrzęści łuskami,
ogniami sieje, straszny, srogi —
krok stawia, pobłyskuje kłami —
rum sobie czyni — wszyscy w nogi —!
(Pluton zstępuje z wozu)
Zstępuje — z królewską godnością!
skinął, zbliżają się smoki —
i skrzynię niosą z złotością
i ukłon oddają głęboki:
u nóg mu kładą tę skrzynię
w miraży cudacznej godzinie.
PLUTON
(do efeba-woźnicy)
Więc jesteś wolny! trud był nad twe siły;
oby się skrzydła twoje w jasny błękit wzbiły!
Nic tu po tobie! — Odejdź! — Duszne tu opary,
w których, jak w mętnej wodzie roją się maszkary.
Tyś czysty — jasność wielka potrzebna twej duszy,
która jeno tem żyje, czem się w głębiach wzruszy.
Więc kędy piękno, dobro, kędy żywię ład —
leć! — tam, w samotność swoją, własny tworzyć świat!
[63]EFEB-WOŹNICA
Więc idę — lotny poseł napowietrznej sfery —
w miłującej pamięci chowam cię i szczerej;
gdzie ty jesteś jest pełnia, kędy ja są żniwa —
błogosławiona droga wolna i szczęśliwa.
Przeto niejeden w sercu czuje niepokoje,
czy twoje obrać ścieżki ma, czy moje;
na twoich jest spoczynek, na moich ruch wieczny,
u mnie się ogniem spali, u ciebie bezpieczny.
Bądź zdrów! Czekają drogi na ziemi i niebie,
lecz zaszeptaj najciszej — powrócę do ciebie.
(odchodzi)
PLUTON
Więc oto nadszedł czas! otwieram skrzynie —
spójrzcie — tu do mnie! śpiżowe naczynie,
a w niem złota patoka, żywe jak krew złoto,
pierścienie, kol je sławne cudowną robotą,
oto kolczyki, oto ogniwa łańcucha —
bezmiar złota wre, kipi, iskrzy się i bucha!
OKRZYKI TŁUMU
1. Spójrz co za war i ściek —
1. złota po brzeg!
2. Złotych ogniw ciężkie wieńce —
2. dźwięczą, złocą się czerwieńce.
3. Dukat w dukata pcha się, tłoczy —
3. blask roziskrzony rani oczy.
4. My zasłuchani — patrzym — niemi —
4. ile tu złota na tej ziemi!
5. Nuże! wraz! czasu nie tracić —
5. schylać się! — zgarniać! bogacić!
6. Uwijajmy się, a w pędzie!
6. Cała skrzynia naszą będzie.
[64]HEROLD
Głupcy, łasi! Kąsek tłusty!
Wierzę! — Lecz to mięsopusty,
karnawałowy jeno żart;
myślicie: tu pieniądzmi sieją,
a oni tylko tak się śmieją —
dobry żart tynfa wart.
Oni się bawią tak feerją,
a wy to zaraz tak na serjo
i głośno — byle robić szum!
Plutonie, masek bohaterze,
wodzirej radzi tobie szczerze:
wyrzuć do djaska swarny tłum!
PLUTON
Pożycz mi laski swej na chwilę
— najlepiej będzie tak —
Oto ją w wrzątek końcem chylę —
Uwaga! Daję znak!
Błyska i pryska — laska płonie —
kto się przybliży, w własnem łonie
poczuje taki żar, zawoła —:
ratunku —!— lecz nikt nie przybieży,
bo sam-by spłonął w tej obierzy; —
baczność! — żar płonie — dookoła!
KRZYKI I ZAMIESZANIE
1. Już po nas!
2. Chroń się gdzie kto może!
3. Uchodź! Pawiment cały gorze!
4. Twarz płonie!
5. Kij przypieka!
6. Zdaleka! Uciekać! Zdaleka!
7. Nie robić ścisku! — Maski! — Gorze!
8. Rozstąp się zgrajo przebrzydła!
9. Och uciec! skrzydła mieć, skrzydła!!
[65]PLUTON
A więc pierzchli w rozsypce — napad ich odparty;
kij płonący ich żwawo nauczył rozumu.
Krzywdy nikt z nich nie poniósł. Uprzedźmy złe żarty —
kręgiem się odgrodzimy niewidnym od tłumu.
HEROLD
Aleś im łupnia zadał! brawo!
Spójrz jak cofają się z obawą!
PLUTON
O cierpliwości, przyjacielu,
jeszcze tu z nich powróci wielu.
SKĄPIEC-MEFISTOFELES
Niechże się ja pogapię nieco,
wśród tej karnawałowej fety;
widzę: zbliżają się i lecą —
gdzie ścisk, tam zawsze są kobiety.
Na wdzięk niewieści jestem łasy!
z tem ciężko! — coraz droższe czasy!
Lecz dziś pogrucham, potokuję —
dziś darmo, nic to niekosztuje.
Za duży gwar, jak zawsze w tłumie;
jakże dam znać, że stoję, jestem?
Już wiem! — Oto się porozumię
pantomimicznym, jurnym gestem;
wymowę nóg i rąk rozwinę
— lecz to za mało — trza z ostrożna —
ugniotę złoto tak jak glinę —
złoto we wszystko zmienić można.
HEROLD
Któż-to tu włazi znów w paradę?
chce dowcipkować —;— lica blade,
[66]
chudy okrutnie —;— miesi złoto,
jak ciasto w dzieży, albo błoto —
no cóż? — jest kupa — lecz bez kształtu;
teraz do niewiast się odwraca —
— cofają się — wołają gwałtu —
coś nieprzystojna jego praca;
już wstydem płoną — stają zdala,
a on się mocniej rozzuchwala;
podaj no laskę moją panie —
kosterze sprawię tęgie lanie!
PLUTON
Ostaw kuglarza, niech błaznuje;
wszakże do czasu starczy przędza —
i miejsca braknie — zgasną ruje;
prawo ma mniejszą moc niż nędza.
ZGIEŁK I ŚPIEW
Z dolin cienistych, z turni gór
kroczy zdziczałych ludów chór.
Jak prąd rwą ku nam, niewstrzymanie,
to Pan z orszakiem —
— Panie! Panie!!
Wasz orszak między nas się zmieści —
niesiecie z stron dalekich wieści.
PLUTON
Znam dobrze waszego Pana!
odwaga wasza mi znana;
rozumiem conieco, potroszę —
niechże się szczęście wam darzy!
chwila się dziwna przeważy —
krąg tajny otwieram — tu! — proszę!
ŚPIEW DZIKICH MĘŻÓW
Tłum dzikich mężów kroczy tu,
tłum szerokiego w piersiach tchu;
[67]
w podrzutach krzepkich, silnych nóg,
z gromkim okrzykiem: Pan nasz bóg!
FAUNOWIE
Gromada Faunów idzie w tan,
na łbie kudłatym z dębu wian,
szpiczaste uszka, kręty włos,
zadarty nochal, gruby głos,
opasła gęba, czerstwość lic,
— cóż to kobietom szkodzi? — nic!
Faun prosi w tan kudłatą łapą,
a baba nato, jak na lato.
SATYR
Satyr po perci, stromej dróżce,
żwawo na koziej skacze nóżce;
spoziera z turni lodem szklanej
na kraj daleki niepoznany.
Pijany dalą, tam na szczycie
w pogardzie dzieci, ma, rodziny,
co wśród zatęchłej mrąc doliny —
myślą, że żyją! — takie życie —!
Tak myśli satyr o szczyt wsparty —
przed nim bezmierny świat otwarty.
PODZIOMKI
Nowa drobi tu gromadka,
po jednemu, zdala, zrzadka;
z mchu kubraczek, lampka w ręce
— ty się kręcisz — ja się kręcę —
każdy sobie
rzepkę skrobie,
wspak i wpoprzek, wprost, naprzełaj —
ty mnie nie kop, ty mnie nie łaj!
Błyszczy, skrzy się mały chór.
jak robaczki świętojańskie.
[68]
Nasze groty są tatrzańskie,
my doktorzy skał i gór:
z żył podziemnych ciągniem zyski;
czy daleki kto, czy bliski,
niech korzysta, niech się wzmoże,
więc: szczęść Boże! — więc: daj Boże!
My kochamy wszystkich ludzi —
gnom się dla ogółu trudzi;
choć tam czasem jest nieładnie:
człek frymarczy złotem — kradnie;
żelażo mąż niespokojny
na sprzęt zmienia bratniej wojny —;
ano cóż robić — kto przekroczy
raz przykazanie, sto przekroczy!
Nie nasza wina; cisi, prości
czekamy pełni cierpliwości.
OLBRZYMY
Gór karpackich depcąc zręby,
wyrośliśmy, jak modrzewie —
waligóry, wyrwidęby.
Twardzi w pięściach, straszni w gniewie.
Smrek strzelisty laską naszą,
głową dotykamy chmur,
matki dzieci nami straszą,
idziem — gwardja czarnych gór.
CHÓR RUSAŁEK
(otaczają bożka Pana)
Pochwalony niech będzie ukwiecony łan!
Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan!
Otoczmy go zwinnem kołem,
a weselnie, siostry, społem,
pląs zawiedźmy — tan!
Pełen ciszy i miłości,
pod sklepieniem wymodrzonem —
[69]
kocha się nasz Pan w radości
i rytmicznym cieszy gonem.
Gdy zaszemrze pieśń strumieni
w przyczajonej, wonnej głuszy,
w czas południa krótkich cieni —
gdy się listek nieporuszy — —
na konicze skłania głowę
i zasypia w słodkiej woni;
nad nim niebo skwarem płowe,
pobok w trawie świerszcz zadzwoni — —
A z nas każda tam, gdzie stała,
zasłuchana, cicha drzemie,
jak kolumna smukła, biała
wrosła w kwiaty, wrosła w ziemię.
Pan się budzi!! — Gromkim głosem
woła, jak błyskanie, burza!
Kierdel nimf z stąpaniem bosem
przed swym władcą się wynurza.
Pochwalony niech będzie ukwiecony łan!
Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan!
DEPUTACJA PODZIOMKÓW
(przed Panem)
Kędy cudownych skarbów złocą się otchłanie,
które czarowna różdżka jeno odkryć zdoła —
tam my się wkopujemy tak jak krety, Panie,
abyś mógł siać skarbami rozrzutnie dokoła.
Co dopiero odkrylim nową żyłę złota —
bogactwo jej ogromne, cały świat zadziwi —
weź ją w opiekę swoją, to twoja robota,
skarb taki w twojej ręce ludzi uszczęśliwi.
PLUTON
(do wodzireja)
Odwagi! Radzę ci uzbrój się w męstwo —
idzie dziwna godzina, wielkie czarnoksięstwo!
[70]
Odwagi! Niecodziennie rzecz się taka zdarza —
stanie się, czemu przyszłość sceptyczna zaprzeczy;
lecz ty, heroldzie, człekiem zdasz mi się do rzeczy —
patrz bystro, zakonotuj — wpisz do raptularza.
HEROLD
(chwyta za laskę, którą Pluton w ręku trzyma)
Widzę —: karły wiodą Pana
do wyognionej studni,
co płomieniami zalana
żywemi iskrami się ludni,
że zda się ognistym słupem! —
— a oto znagła opada,
by jamą grobową przed trupem
i językiem podziemi zagada.
Aż oto wznosi się znowu,
jak nurek z morskiego połowu —
wyrzuca perły, korale —
— a Pan się raduje zabawą.
Przystanął pewnie, zuchwale
w tym pereł rzęsistym deszczu,
ciekącym na lewo, na prawo —
Cierpnę i całym jest w dreszczu,
bo oto Pan się pochyla
— cóż za ciekawość niezgadła —
zagląda — bada — ach! — chwila —
broda w przepaście zapadła —!
Czyjeż to lica znajome —
— ręka zakrywa — — przypomnę —
— żar brodę zżera jak słomę — —
Nieszczęście! Nieszczęście ogromne! —
bo oto studnia wyrzuca
snop iskier z groźnej gardzieli,
jakby z podspodu dął w płuca
sam djabeł —!— O święci anieli —
[71]
wieniec zapłonął i piersi,
głowa w płomieniach stanęła —
— lecą z szeregu co pierwsi,
lecz już ich pożoga objęła!
Żar huczy i po nich się kładzie,
zapadły piersi i głowy
i tak jak stali w gromadzie
w stos się zwichrzyli ogniowy!
Słyszę, o słyszę już wieści —
z ust do ust szeptane słowa —
o nocy straszna! boleści!
o straszna nocy ogniowa!
Słyszę naszepty — rozumię
te słowa zgubione w skrach, w tłumie.
Groza mnie zmaga, w pierś wali,
krzyżowym żegnam się znakiem —
to cesarz! — to cesarz się pali!
to cesarz się pali z orszakiem!!
Przeklęci, którzy go skłonili
do tej przeklętej gry!
Oto się razem z nim spowili
w żywicznych ogni skry!
Młodości! o nie umiesz ty
uciechom stawić granic!
Wielkości, pytam, czyż i ty
rozsądku nie masz za nic —?!
Girlandy płoną — nawała
ogniem się wichrzy dokoła —
już się zajęła powała,
już zamek ratunku woła —
— dym się po salach ściele —
— trzask bierwion — ognia słup —
— jakoż tu pomóc — ratować —?—
[72]
— sama cesarskość w popiele!
Noc jedna zdoła pochować
wielkość i młodość w grób.
PLUTON
Dość już strachów! Zmóc trza trwogę!
Oddajmy się magji duchom!
Uderz laską o podłogę,
aż pawiment zagrzmi głucho!
O przestrzeni bezgraniczna,
powiej mroźnym chłodem nocy,
przybądź rzeszo duchów liczna
na mój głos — ku ich pomocy!
Chmury, mgły, opady, rosy,
brzemienne deszczem niebiosy,
wichry, siępy, niepogody —
lejcie strugi zimnej wody!
Niech w tej siępie, plucie, tuczy
dom się płaszczem wód obłóczy!
Gaście pożar — tłumcie ognie —
miłujące, wodniejące duchy chmur!
Niech się żar ku ziemi dognie —
duchy słot, jesiennych pór!
Przepadnij ogniu — drżyj nocy!
Magjo! — Bądź mi ku pomocy!
[73]WIRYDARZ
ZAMKOWY
FAUST / MEFISTOFFLES / CESARZ /
MARSZAŁEK / HETMAN / SKARBNIK /
KANCLERZ / PAZIOWIE / SZAMBELANOWIE
CHORĄŻOWIE / BŁAZEN
PORANEK SŁONECZNY
(Faust i Mefistofeles ubrani skromnie)
(obaj klęczą)
FAUST
Czyż nie był zbyt ogniowy ten żart mięsopustu?
CESARZ
Przeciwnie! Krotochwila była nam do gustu.
Nagle, patrzę, aż oto w wnętrzu wyognionem
czarciej czeluści jestem — jakoby Plutonem.
Podłoże całe z nocy i węgla — w płomieniu —
fontanna iskier wartkich wyrasta w podcieniu,
wznosi się, kłębi, burzy, wichr ją w górę żenie —
aż zawisła nademną, jak żywe sklepienie;
raz po raz skwarny podmuch wiązania rozedrze,
lecz wraz się zrasta przestrzeń podobna katedrze;
olbrzymie ścian kwadraty, słupy, kolumnady,
a poprzez fajerwerków płomienne pokłady,
ujrzałem ludów mnogość; wzrok ich nieprzeliczy —
szli przedemną w postawie kornej, hołdowniczej;
tu i tam — dworzan zastęp z pochodem się wiąże,
a ja stoję w płomieniach — salamandrów książę!
[74]MEFISTOFELES
Jesteś nim panie! Oto wszystkie elementy
uznają z poważaniem twój majestat święty;
ogień co innych zżera — ciebie tknąć nie może;
gdybyś się panie rzucił w zbałwanione morze
w samą burzę, w sam zamęt, odmęty i wiry —
zcichłoby, jak pod czarem arjonowej liry;
zaledwiebyś dna dotknął swoją stopą władną —
a oto gniewne fale do stóp ci się kładną.
Blado-zielone nurty w ogrodach korali
ustawiają się wkoło kryształowej sali;
kędy idziesz, o pierwsza morskich den osobo,
szklane pałace idą przed tobą, za tobą;
pałace, rojne krain podwodnych żywiołem,
otaczają cię kornem, zapatrzonem kołem,
lecz żadna z mątw i meduz, żaden z głowonogów,
nie odważy się śmiele przekroczyć twych progów.
Smoki o złotych łuskach błyszczą; lśnią rekiny;
a ty spoglądasz na nie pełen cichej drwiny —
a choć wzwyczajon jesteś do pokłonów dworu,
jako żywo — nie znałeś takiego splendoru;
bo nawet przerozkoszne nachodzą cię zwidy:
oto ciekawe, płoche płyną nereidy —
najpierw w ten wodny pałac, w tą lśniącą pagodę,
mkną gibkie i lubieżne nereidki młode.
Starsze są rozważniejsze; lecz oto Tedyda
sama ci chłodne piersi na łup żądzy wyda —
uzna w tobie drugiego władcę — Peleusa —
a stąd już, przyznaj panie, na Olimp dać susa...
CESARZ
Ach! tego nie chcę! — brama powietrznych przestworzy
i tak się sama w porze sposobnej otworzy.
MEFISTOFELES
A ziemię, wasza mości, posiadasz już całą!
[75]CESARZ
Jakież cię dobre bóstwo tu do nas przysłało;
przywodzisz na myśl baśnie cnej Szecherezady;
jeżeli równie płodne będą twoje rady,
jak jej wschodnia fantazja — bądź pewien mej łaski;
zabawiaj mnie i wspieraj w złych chwilach niesnaski.
MARSZAŁEK
(wchodzi z pośpiechem)
Monarcho! Radości posłem
jestem — furda z niepokojem!
Lepszej wieści nie przyniosłem nigdy,
w całem życiu mojem!
Zważ —: rachunki popłacone,
weksle wszystkie umorzone —
już nas nie zniszczą procenty!
Czyż nie wesołe orędzie?
Będę już miał spokój święty —
no i jakoś przecie będzie!
HETMAN
(śpiesznie)
Jurgelt cały wypłacony,
żołnierz nabiera ochoty —
na sztandar zaprzysiężony
rwie się do krwawej roboty;
w armji dobry duch i radość;
wiechy pełne! — piją, wrzeszczą —
no i dziewki mają zadość,
że się tak w pobrzęku pieszczą.
CESARZ
Wesoło patrzycie oczyma,
pierś wasza radością się wzdyma,
czyjaż zasługa w tej zmianie?
[76]SKARBNIK
(zjawił się)
Sprawców zapytać racz panie.
FAUST
Raport zdać, rzeczą kanclerza.
KANCLERZ
(zbliża się powoli)
Gdy mnie się raport ten powierza
powiem, iż szczęsne moje lata —
z radością zejdę z tego świata,
bo widzę udręk kres;
oto jest papier, wrzeczy mały,
lecz tenor treści — przewspaniały!
Lecz wejdźmy in medias res —
(czyta)
„wiadomem czyni się w imię cesarskiej mości,
że papier ten tysiąca złotych ma w sobie wartości;
pokrycie nań, niejako zastaw, to bogaty
skarb skryty w łonie ziemi; nikt nie dozna straty;
zanim go wydobędzie poczęta robota —
papier ten jest jak złoto i ma wartość złota“.
CESARZ
W tem wszystkiem fortel widzę szczwany,
mój podpis — tu — jest sfałszowany!
tego nie mogę puścić płazem.
SKARBNIK
Przypomnieć sobie racz cesarska mości,
że dzisiaj w nocy my z kanclerzem razem,
gdyś tonął jako Pan w szale radości —
rzekliśmy: „pociągnięcie pióra!! Panie — widzisz —
jednym podpisem lud swój uszczęśliwisz“!
[77]
I podpisałeś —;— tejże samej nocy
przy sztukmistrzowskiej i sprytnej pomocy
podpis w tysiącach mnogich egzemplarzy
kazaliśmy odbijać; — niech się wszystkim darzy;
więc dziesiątki, dwudziestki, setki i tysiączki
pójdą od dziś, aż miło, tak —: z rączki do rączki!
Spójrz co za zmiana olbrzymia odrazu:
miasto co miało wygląd, jakby w czasach dżumy,
podobne do pięknego, jasnego obrazu,
tłumy się przewalają, roześmiane tłumy!
Imię twoje, cesarzu, imię najłaskawsze,
w pamięci ludzkiej odtąd zostanie na zawsze;
niepotrzebne już książki, ślęczenia, nauki —
ta jedna karta uczy całej życia sztuki!
CESARZ
Poddani godzą się na te
papiery? biorą za złoto?
żołnierze przyjmują zapłatę?
Dziwią mnie taką ochotą!
Lecz jeśli tak — no to zgoda.
MARSZAŁEK
Jednem słowem — powiedzmy, panuje pogoda —!
Zresztą nikt karteluszków nie dogoni przecie —
tak się szparko i zwinnie rozniosły po świecie.
Banki wszystkie otwarte — — wymiana, wymiana!
złoto, srebro na papier od wczesnego rana!
Potem jatki, szyneczki, cukiernie, piekarnie,
chyba trzy ćwierci świata do jadła się garnie —;
stroją się wszyscy; kupiec kraje, krawiec zszywa;
w piwniczkach przy szklenicach, gwar, rozmowa żywa—:
niech żyje cesarz —!— krzyczą — przypijają szczerze —
dymią misy, drżą szyby i dźwięczą talerze.
MEFISTOFELES
Wystarczy przejść samotnie tarasy zamkowe,
[78]
a już tam utrefioną spotkasz białogłowę;
jedno oczko piórami wachlarza zasłania,
drugiem zerka wymownie — choć się niby wzbrania;
jeśli jeno obaczy bankową cedułę,
już rzęskami trzepoce, słówka grucha czułe.
Napróżno się dowcipniś i mówca utrudza —
szeleszcząca wymowa snadniej miłość wzbudza.
Tyle o tem; — a dalej — na cóż wór, sepecik?
duży pieniądz skryć można za mały gorsecik;
z westchnieniem się go przyjmie, z afektem radosnym,
zwłaszcza, jeśli go podasz w liściku miłosnym.
Banknotem i ksiądz lubi brewiarzyk założyć,
aby wiedział nazajutrz, gdzie go ma otworzyć;
żołnierz w mustrze swobodny, obrotny jest w ruchu,
bo już nie musi trzosa przytraczać na brzuchu.
Wybacz mi wasza miłość — małe daję próby
wynalazku wielkiego — rządów twoich chluby.
FAUST
Bezmiar skarbów ukrytych w dzierżaw twoich łonie,
w bezużytku zaiste, w bezpamięci tonie.
Myśl najbystrzejsza bogactw przeliczyć nie może —
i fantazja upada w nazbyt górnym torze;
lecz umysły co w przyszłość jasną patrzą twarzą
bezgranicza nieznane zaufaniem darzą.
MEFISTOFELES
Papier ten perły, złoto zastąpi, bo przecie
jest wygodniejszy; — wie się ile jest w kalecie;
nie trzeba kupczyć, mieniać — nabyć można wino
łatwo zań — łatwo też się pokumać z dziewczyną —
wygody wszelkie! Kruszcu chcesz? na każdym kroku
kantory znajdziesz; zmienisz; tu czy tam — na oku.
Łańcuch, pierścionek, puhar, noś bracie pod młotek —
papier zamortyzujesz bez krzyku, bez plotek.
Ludność się do banknotów przyzwyczaja chętnie,
[79]
co więcej — przywiązuje mocno, bezpamiętnie.
Od dziś nie braknie w państwie twem wielkiego miru,
złota, srebra, klejnotów, a zwłaszcza — papieru!
CESARZ
Za tyle dobra państwo dank szczery wam składa —
— wie ono dobrze, że was nagrodzić wypada.
Lecz przecież nie słowami słodkiemi, ni groszem;
jednego i drugiego mianuję kustoszem
skarbów podziemnych! — Czcigodni strażnicy,
świadomi wnętrza ziemi złotej tajemnicy,
rządźcie nią, zawiadujcie; na wasze rozkazy
będzie się podkopywać i rozsadzać głazy;
siły wasze potrafią w zespolonym wtórze
połączyć to co w dole z tem co jest na górze.
SKARBNIK
Nie będziem swarzyć się — przy tobie stoję!
Upodobałem sobie czarnoksięstwo twoje.
(odchodzi z Faustem)
CESARZ
Teraz obdarzę wszystkich; lecz proszę, panowie,
niech mi każdy swój sposób zużycia opowie.
PAŹ
(przyjmując banknoty)
Ja pieniądze na radość i hulankę zmienię.
PAŹ DRUGI
Ja kochance kolczyki kupię i pierścienie.
SZAMBELAN
Ja vinum hungaricum kupię, pierwszej marki.
SZAMBELAN DRUGI
Ja kości będę rzucał przez cały dzień z czarki.
[80]CHORĄŻY
(z namysłem)
Spłacę długi — oczyszczę zamek z nich i pola.
CHORĄŻY DRUGI
Ja w skarbczyku skarb zamknę; obol do obola.
CESARZ
Mniemałem, że porwiecie się do chwał, do czynów,
lecz znam was nazbyt dobrze, wam nie trza wawrzynów;
nie zmieni was dostatek, nie popchnie do pracy —
byliście, zostaniecie sobą — ladajacy.
BŁAZEN
(nadchodzi)
I mnie pozwólcie pstrążka wyciągnąć z połowu.
CESARZ
Więc żyjesz? Chcesz pieniędzy? Przepijesz je znowu.
BŁAZEN
Te papierki? to żarty! Nie znam się nic na tem.
CESARZ
Wierzę! — Wszak byłeś jeno do kieliszka chwatem.
BŁAZEN
Znowu! Lecą jak liście! — Co robić? Pozbierać?
CESARZ
To twoje, wszak nie zechcesz groszem poniewierać.
(odchodzi)
BŁAZEN
Co? sto tysięcy złotych? Co — tyle pieniędzy?
[81]MEFISTOFELES
Już zmartwychwstałaś kufo ze śmierci i z nędzy?
BŁAZEN
Jeszczem się tak, na honor, nigdy nie ozłocił!
MEFISTOFELES
To z nadmiaru honoru pewnoś się tak spocił!
BŁAZEN
Spójrzno! — Czy to pieniądze naprawdę, mój Panie?
MEFISTOFELES
Czego brzuch twój zapragnie, to za nie dostanie.
BŁAZEN
I mogę kupić bydło, dom, obejście, pola?
MEFISTOFELES
I to — i wszystko czego zażąda twa wola.
BŁAZEN
Las, zamek, charty, rybki w stawie przezroczystym?
MEFISTOFELES
Widzę cię już, mopanku, dziedzicem siarczystym.
BŁAZEN
W swoim zamku — dziś jeszcze pan sobie podchmieli!
(odchodzi)
MEFISTOFELES
(sam)
Któż o dowcipie błazna wątpić się ośmieli!
[82]MROCZNY
KRUŻGANEK
FAUST / MEFISTOFFLES
MEFISTOFELES
Pocóż mnie wiedziesz w te ciemnice?
tam sale oświetlone jasno —
na dziwy miejsca dość i tajemnice;
lecz tobie widać w ciżbie ciasno?
FAUST
Nie mów tak do mnie! ty co szczwanie
czujesz się tam jak w swem żywiole!
twoje kluczenie, umykanie —
ma mnie, rozumię, wywieść w pole.
Lecz teraz żądam twej pomocy —
mam rozkaz i za wszelką cenę,
muszę wywołać dzisiaj w nocy
Parysa i Helenę.
Tak żąda cesarz — nazbyt skory
obaczyć pięknych ciał prawzory.
A więc do dzieła! Słowo dane!
MEFISTOFELES
Szaleństwo twoje niesłychane!
FAUST
Pokpiłeś sprawę — to się zdarza!
Chciałeś się sztuczką gracko sprawić —
obsułeś złotem wpierw cesarza —
bawże go teraz — chce się bawić.
[83]MEFISTOFELES
Tym razem ty ponosisz winę —
tu się zbyt stroma droga zacznie;
w obcą zapuszczasz się dziedzinę,
przyobiecujesz nieopatrznie.
Sądzisz — Helenę wywołać tak łatwo,
jak stworzyć fikcję złota, te talony?
czarownicami, djablą skrzatów dziatwą
służę ci chętnie; strzygi, dziwożony
na twe usługi; — lecz byłyby drwiny
djable kochanki brać za heroiny.
FAUST
Och! już zaczynasz starą pieśń ograną!
Wieczna niepewność! — Jakże mnie to nuży —
ojcem cię przeszkód najtrafniej nazwano,
za wszystko żądasz zapłaty zbyt dużej,
a w rezultacie pomruczysz trzy-po-trzy
i wyczarujesz nam zjawę przed oczy.
MEFISTOFELES
Antyczny pogan świat mnie nie obchodzi,
i do ich piekła mnie wejść się nie godzi;
lecz sposób jest —
FAUST
MEFISTOFELES
Z przykrością zwierzam tajemnice duże.
W samotności królują wyniosłe boginie,
ni czasu ni przestrzeni niema w ich krainie;
Bóstwa groźne — to MATKI!
FAUST
(przerażony)
[84]MEFISTOFELES
FAUST
Matki! Matki! to słowo brzmi jak przypomnienie!
MEFISTOFELES
Nieznane to boginie śmiertelnym; my z trwogą
wspominamy je; widzisz — z sprawą do mnie srogą
przychodzisz —
FAUST
MEFISTOFELES
Dróg niema! W bezkresie, w bezczasie;
tam cię stopa ni skrzydło nie wzniesie,
nieubłagane bóstwa! — Więc? chcesz iść w zawrotność?
W bezprzestrzeni cię straszna owionie samotność;
czy ty wiesz czem samotność jest? czy wiesz co próżnia?
FAUST
Banialuki wyplatasz; pamięć ma wyróżnia
w twych słowach pogłos głuchy kuchni czarodziejskiej;
nazbyt to dawne czasy; później świat poznałem —
i dużo, dużo pustki, omamień i klęski;
gdym prawdę rzekł — sprzeciwów najwięcej doznałem;
wszystkom rzucił, zaszyłem się w samotną głuszę —
nie wytrwałem — aż djabłu zaprzedałem duszę.
MEFISTOFELES
Gdybyś przepłynął wzburzony ocean
i spojrzał w oczy bezbrzeżnym zaświatom,
jeszczebyś słyszał fal spienionych pean
w tem przerażeniu bladem przed zatratą;
jeszczebyś widział wśród szalonej jazdy
[85]
chybkie delfiny na zciszonej fali —
nad niemi chmury, słońce, księżyc, gwiazdy — —
Lecz tam nie ujrzysz nic — w tej pustej dali,
w odwiecznej ciszy — zgłuchną twoje kroki,
zapadniesz w bezmiar niemy i głęboki.
FAUST
Mówisz jak stary kapłan z neofitą.
Starego wróbla nie weźmiesz na plewy;
w pustkę mnie ślesz omgłami zapowitą,
abym swe siły skrzepił na nowe zasiewy;
chcesz abym tobie z ognia wygarniał kasztany?!
Ano, niech będzie! Zgłębię świat nieznany;
tak się przekonam, że twe nic, mój panie —
to ostateczne wszechświata poznanie.
MEFISTOFELES
Zanim odejdziesz — wszelkie rewerencje —:
znasz świetnie djabła i jego intencje!
Oto klucz —
FAUST
MEFISTOFELES
— przyda się w bezdróg zamieci.
FAUST
W ręku mym rośnie! — rozbłyska i świeci!
MEFISTOFELES
A — już poznałeś? tak! ten mały skrzatek
wyprowadzi cię z ziemi — tam — do wiecznych matek.
FAUST
(z drżeniem.)
Matek —?! — z jakiego słowo to rzucasz wybrzeża?
słyszę je — w mojej piersi, jako grom uderza!
[86]MEFISTOFELES
Cudaczysz! — Słowo nowe tak ci niedogadza?
umysł twój w starczym jeno kieracie rad chadza;
— i ty tak mówisz? ty? coś tak ochoczy
do zaglądania dziwom w tajemnicze oczy?
FAUST
Nie w tem zbawienie moje, co przeraża srogo —
wielką potęgą ducha ludzkiego zdumienie;
chociaż w życiu uczucia opłaca się drogo —
do granic niepoznanych zbliża nas wzruszenie.
MEFISTOFELES
A więc zapadnij! Mógłbym też rzec: wznieś się!
— to wszystko jedno! — niechaj cię twa wola
z istniejącego w bezistnienie niesie —
na jakieś dawno już przepadłe pola,
po których byt się w mgławicach przewala;
klucz dzierż wysoko — zatrzyma je zdala.
FAUST
(w zachwycie)
Tak! — promienieje zeń potęga żywa!
Do wielkich lotów duch się we mnie zrywa!
MEFISTOFELES
Tedy płonący trójnóg przekona cię o tem,
żeś jest w głębokiej, najgłębszej otchłani —
i ujrzysz MATKI pod jego migotem —
stoją — czy idą — w tej wieków przystani —
to mniejsza —!— bo tam kształt, czy bezkształt mglisty —
wieczystej myśli przebyt ma wieczysty.
Owiane stworzeń wszelakich zawieją —
nie dojrzą ciebie — żyjące ideą.
Teraz odwagi! — Idź wprost do trójnoga,
choćby za włosy trzymała cię trwoga —
dotknij go kluczem —
[87]FAUST
(wykonuje kluczem gest rozkazujący)
MEFISTOFELES
(baczy na jego ruchy)
O tak doskonale!
Jak magnes porwie trójnóg — i pójdzie za tobą;
a wtedy powrót — powrót w szczęściu, w wielkiej chwale!
Nim się MATKI spostrzegą — już własną osobą
staniesz pomiędzy nami i jeszcze tej nocy
wywołasz greckie zjawy przy czarów pomocy!
Ty pierwszy co na takie ważyłeś się czyny
i tobie dzieła tego przypadną wawrzyny.
A potem — procedery, zaklęcia magiczne
wywołają z kadzideł dymu — bóstwa liczne.
FAUST
MEFISTOFELES
— Dąż duchem do dna! do połowu!
Zapadnij się — dokonaj — i podnieś się znowu.
FAUST
(uderza nogą w podłogę; zapada się)
MEFISTOFELES
Jakżeż mu ten klucz w drodze bezkresnej posłuży?
Ciekaw jestem czy wróci z dalekiej podróży.
[88]SALA RZĘSIŚCIE
OŚWIETLONA
MEFISTOFELES / CESARZ / SZAMBELAN /
MARSZAŁEK / BLONDYNKA / BRUNETKA /
DAMA / PAŹ
(dwór cały w poruszeniu)
SZAMBELAN
(do Mefistofelesa)
A więc scena z duchami! — Dość już z pogawędką,
cesarz się niecierpliwi, zaczynajcie prędko.
MARSZAŁEK
Rzekł cesarz „nie chcę po dwakroć powtarzać“ —
na gniew monarszy radzę wam się nie narażać.
MEFISTOFELES
Czekam na zajętego magją towarzysza —
on wie najlepiej, jak tę całość złożyć,
lecz do prac wstępnych konieczna jest cisza;
cud niezwykły — więc pilnie trzeba się przyłożyć.
Kto chce wywołać zjawę tak wysokiej miary
musi znać wszystkie sztuki, zaklęcia i czary.
MARSZAŁEK
Aby było widziadło! — w tem jest rzeczy sedno,
a jak to już zrobicie — to mnie wszystko jedno.
[89]BLONDYNKA
(do Mefistofelesa)
Słóweczko miły Panie! — widzisz płeć mam świeżą —
lecz do czasu; — zaledwie słońce pocznie biegi
wiosenne — już mi lica pokrywają piegi —
jak mak przez całe lato na twarzy mi leżą —
poradź — co robić?
MEFISTOFELES
Szkoda, piękna cera,
a w maju centkowana jak pantera;
skrzek żabi trzeba dobrze wygotować,
ropuszy język dodać, pilnie destylować
w miesięcznem świetle, a wiosną na nowiu
natrzeć twarzyczkę mocno —: zachowa się w zdrowiu.
BRUNETKA
Tłum się tłoczy po rady — więc i ja przychodzę —
odmroziłam i odtąd ciągły ból mam w nodze;
trudno mi iść po schodach, tańczyć nieporęcznie,
nawet się skłonić dworsko nie potrafię zręcznie.
MEFISTOFELES
Pozwól się dotknąć twej nogi mej nodze.
BRUNETKA
Ach! to miłosne jest porozumienie...
MEFISTOFELES
Dotyk mej nogi, dziecię, ma większe znaczenie!
Similia przez similia trzeba zabezpieczyć —
nogę nogą — innemi inne części leczyć.
Więc baczność! — nadeptuję!
[90]BRUNETKA
(krzyczy)
O la Boga!
boli! piecze! — ależ to twarda waści noga,
jak kopyto!
MEFISTOFELES
Lecz panna już zdrowa i może
tańczyć i w ruch pod stołem puścić nóżki hoże.
DAMA
(przeciska się)
Przepuście —; strasznie cierpię! tak biegnę do pana —
tu w sercu mojem — tutaj — krwawa płonie rana —
jeszcze wczoraj w me oczy patrzał, tęsknie nucił —
dziś — z nią gada — plecami do mnie się odwrócił.
MEFISTOFELES
Trudniejsza sprawa; lecz poradzim przecie;
oto jest węgiel; — bacz kędy się snuje,
zbliż się do niego — i węglem na grzbiecie
— zresztą gdzie trafi — zrób krechę; — poczuje
w sercu natychmiast żal; — — węgiel zjeść trzeba
nie zapijać go wodą, nie zagryzać chleba —
— a jeszcze dziś wieczorem pod twojemi drzwiami
będzie wzdychał do ciebie, zalewał się łzami.
DAMA
MEFISTOFELES
(oburzony)
Do djaska! — z respektem!
do węgla, do takiego węgla odnoś się z afektem;
ze stosu wzięty jest — wprost z miejsca kaźni —
zaraz po egzekucji bracia wykradli go raźni.
[91]PAŹ
Ach! zakochany jestem — niespełna rozumu!
MEFISTOFELES
(cicho)
Doprawdy niewiem kogo słuchać; tyle tłumu —
(do pazia)
Niech asan stłumi zapał do swego podlotka —
u leciwszej się asan z zrozumieniem spotka.
(gromadnie nacierają)
Jeszcze? — dość tego! — skąd się bierze tyle gości
— zacznę im prawdę kropić w tej ostateczności!
O MATKI —!— puśćcie Fausta —!—
(spozierając dokoła)
Sala już w pomroczy —
cały dwór wystrojony posuwiście kroczy;
już cesarz idzie — za nim szumni dygnitarze —
przez galerje podcienia, hale, korytarze —
ledwo, że się pomieszczą w komnacie rycerskiej.
Tu wieszają makaty — ówdzie dywan perski;
po kątach, w mrocznych wnękach rozwieszają zbroje —
doprawdy — gdybym mógł rzec — rzekłbym, że się boję,
iż nie trzeba już zaklęć! — W tak czarowną ramę
bez czarnoksięskich wołań duchy przyjdą same.
[92]SALA RYCERSKA
FAUST / MEFISTOFELES / CESARZ /
HEROLD / ASTROLOG / ARCHITEKT /
DWORKI / RYCERZE / SZAMBELAN / MŁÓDKA /
STARSZA DWORKA / NAJSTARSZA DWORKA /
SKROMNISIA / DYPLOMATA / DWORZANIE /
POETA / PAŹ / UCZONY /
ZJAWY: PARYS, HELENA
(światło przyćmione; właśnie wszedł cesarz)
(za nim dworzanie)
HEROLD
Frasuję się dziś setnie; — urząd wodzireja,
zapowiadacza zabaw, trapi mnie dziś srodze —
zrozumieć co się dzieje? — ach próżna nadzieja!
jakieś tajemne moce stanęły na drodze.
Już przyładzono stołki, fotele i zydle,
już cesarz zajął miejsce w sali prawem skrzydle —
naprzeciw rozwieszono nadobne arrasy,
by się mógł myślą przenieść w przeszłość, w złote czasy.
Siedzą wszyscy; — czekają; dwór łaknie zabawy;
drążkowi już zajęli pod ścianami ławy,
kochaneczka, ta, owa, trwożliwie spoziera
i ze strachu przed duchem w kochanka się wpiera.
A więc wszystko w porządku; cichnie pomruk głuchy;
czekamy! — Na audjencję proszę! — Wejdźcie duchy!
(hejnały)
ASTROLOG
Przed królem jegomością teatrum się pocznie!
Na rozkaz pana, wołam, rozstąpcie się ściany!
[93]
stropie zbądź swej ciężkości — zbłękitniej obłocznie —
niech się ziści czar magji w chwili powołanej.
Dywany, jak kurtyna wznoszą się do góry;
jak w obrotowej scenie — odwracają mury;
czyliż to teatr rośnie w rozkwicie zwodniczym
i oświetla nas blado blaskiem tajemniczym?
Wychodzę na proscenjum.
MEFISTOFELES
(z budki suflera w półpostaci)
Tutaj będzie mi dobrze; ujrzę to i owo —
zresztą podpowiadanie jest djabła wymową.
(do astrologa)
Ty zaś co w wiecznych gwiazdach czytać umiesz ładnie —
zrozumiesz me suflerstwo — ach! — arcydokładnie.
ASTROLOG
Oto w zwartej harmonji, w surowej powadze
wstaje stara świątynia przez czaroksięstw władzę;
jak ramiona Atlasu w prostocie rozumnej
dach dźwigają szeregiem wzniesione kolumny;
dwie z nich zdołają wesprzeć budowę potężną,
a razem mogą dźwignąć górę niebosiężną.
ARCHITEKT
Więc to jest styl antyczny? Złudzenie wszechwładne!
to obmierzłe prostactwo, mówią, ma być ładne,
szlachetne, nieporadne wprawdzie ale wielkie!
Nie wierzcie! głupstwem istnem są greczyzny wszelkie!
Jeno kolumny smukłe, zgubione w bezmiarze
sklepienia, ostre łuki, stubarwne witraże —
oto budowa szczytna, co podnosi ducha.
ASTROLOG
Kroków idących godzin niech każdy wysłucha;
rozsądek zmiotą łacno czarodziejskie pieśni,
[94]
a wtedy wyobraźnia ułudę swą prześni;
rozszerzcie oczy wasze łakome — na czary —
jeno, co niemożliwe, godne naszej wiary.
FAUST
(zjawia się po drugiej stronie proscenjum)
ASTROLOG
W kapłańskiej zbliża się szacie,
dębowy wian ma na głowie —
oto za chwilę poznacie
zaklętą moc w jego słowie.
Trójnóg się dźwiga z otchłani,
wonne kadzidła przewiały —;
szlachetni w sali zebrani,
misterja będą się działy.
FAUST
(z patosem)
W imieniu waszem MATKI, które królujecie
w samotności i pustki bezgranicznym świecie
w aureoli ruchomej życia, co w przeszłości
zapadłe — żyje z wami w harmonji wieczności —
stoję tu na tem miejscu, świadom waszej mocy,
co przędzie dniom namioty a sklepienia nocy.
Jedne siły się w życia wplatają chorały,
inne zaklina wolą cudotwórca śmiały
i z ufną rozrzutnością pomiędzy swym ludem
sieje, tęsknoty ziszcza i zadziwia cudem.
ASTROLOG
Oto żarzącym kluczem dotknął złotej czary,
wraz się gęste wysnuły po sali opary;
mgły senne, przyczajone, jak pod wiatrem chmury
zbijają się i razem wzlatują do góry.
Patrzcie! Cudowna chwilo! Powietrze przenika
stłumiona i rozwiana przeciągła muzyka!
[95]
Łączą się dźwięki szklane w tajemne bógwieco,
a czego drżeniem dotkną, melodją podniecą —
wszystko gra — i tryglify dzwonią i kolumny —
i idzie śpiew do głowy, jak zboże tak szumny.
Świątynia śpiewa! — Cicho —! Oto mgła opada,
z rytmu melodji postać wynurza się blada —
— Efeb idzie — już milczę — znacie kształtu zarys —
któż go nie zna, kto nie zna — to on! — piękny Parys!
WYŁANIA SIĘ ZJAWA PARYSA
DWORKA I.
Cóż za widzenie cudne! Młodości kwiecista!
DWORKA II.
Jako brzoskwinia wonna, świeża i soczysta!
DWORKA III.
Patrz jak słodko nabrzmiałe, jak wymowne wargi!
DWORKA IV.
Ach zwierzyć im sam na sam zbliska serca skargi.
DWORKA V.
Owszem wcale przystojny — za mało smukłości.
DWORKA VI.
Zbywa mu na ogładzie no i na zgrabności.
RYCERZ I.
Pastuch, zgoła bez manier, bez gustu, bez wzięcia —
taki książę? — Dziękuję za takiego księcia!
RYCERZ II.
Ba, półnagi — więc wabi, panie niepokoi,
lecz chciałbym go obaczyć od stóp do głów w zbroi.
[96]DWORKA
Siada! Popatrzcie, siada z wdziękiem i swobodnie.
RYCERZ
Aśćce tam na kolanach byłoby wygodnie?!
INNA DWORKA
Jak wdzięcznie zgrabną głowę na ramieniu wspiera!
SZAMBELAN
Gest ten zdradza prostaka, lecz nie kawalera.
DWORKA
Was panów wszystko mierzi i wszystko przeraża.
SZAMBELAN
Któż-bo widział tak siedzieć tu wobec cesarza.
DWORKA
Przecież on nas nie widzi, on ma taką rolę.
SZAMBELAN
U nas nawet w teatrze karcimy swawolę.
DWORKA
Bohater nasz zasypia; to senność mistyczna.
SZAMBELAN
Chrapnie zaraz — przecież to gra realistyczna.
MŁÓDKA
(zachwycona)
Ach! zawoniało, kwieciście, radośnie —
cóż za woń cudna! Serce w piersiach rośnie.
[97]STARSZA DWORKA
Ach! rzeczywiście — ten zapach! To tchnienie!
Ach! wzruszające — to on...
NAJSTARSZA DWORKA
...To ciała kwitnienie;
to młodość pachnie; — to członeczki świeże
tchną wonią tak uroczą w całej atmosferze.
WYŁANIA SIĘ ZJAWA HELENY
MEFISTOFELES
Ach więc to ona! — Słusznie ją nazwano łanią;
kaducznie ładna — ale — nie mam gustu na nią.
ASTROLOG
Zamilknąć muszę! Na honor! Cóż w świecie
piękniejszego być może, jak czar w tej kobiecie
kwitnący! — tak! — Helena to piękno, Helena to życie;
cudność tych lic i kształtów boskich opiewano
przez wieki! — Kto ją ujrzy, ten tonie w zachwycie —
najszczęśliwszy, kto może zwać ją ukochaną.
FAUST
O ziemskie oczy moje! Wam w dziale przypadło
patrzeć na to niebiańskie, czcigodne widziadło!
O jakże świat był pusty, o jakże zamarły
dopóki lęk i trwoga tych drzwi nie otwarły!
Oto teraz świat widzę jutrzniany, niebiański,
gdym na ziemię powrócił w tej szacie kapłańskiej.
Przez tę chwilę spojrzenia utonąłem w niebie —
nie odejdę już nigdy — Faust nie zdradzi ciebie.
Pomnę — w zwierciadle czarów zamglone widzenia —
one, a rzeczywistość! To był ach! cień cienia.
Pani piękna! Potęgę budzisz we mnie, męstwo —
[98]
tyś jest miłość! — tyś płomień, modlitwa, szaleństwo!
Moją jesteś i będziesz po sercu i woli.
MEFISTOFELES
(z budki suflera)
Upamiętaj się Fauście! — Tego nie ma w roli.
DWORKA LECIWA
Rosła i bardzo kształtna, lecz głowa za mała.
DWORKA MŁODSZA
A stopa nazbyt duża, czy pani widziała?
DYPLOMATA
Zna się różne księżniczki na moim urzędzie,
lecz ona może z niemi w jednym stanąć rzędzie.
DWORZANIN
Zbliża się do śpiącego cicho i pochopnie.
DWORKA
W porównaniu z młodzieńcem brzydka jest okropnie.
POETA
Od jej piękności płonie mu na twarzy łuna.
DWORKA
Widziałam taki obraz: Endymjon i Luna.
POETA
I ja widziałem. — Zda się światłem go spowija —
pochyla się nad śpiącym; dech warg jego spija!
Pocałunek! — Ach słodycz, nieznana, niebiańska!
SKROMNISIA
Tak na oczach nas wszystkich! To miłość pohańska!
[99]FAUST
MEFISTOFELES
Cóż ci to przeszkadza,
niech sobie cienie robią to, co im dogadza.
DWORZANIN
Odchodzi! W każdym ruchu zciszona i śpiewna.
DWORKA
Obejrzała się jeszcze — byłam tego pewna!
DWORZANIN
Zbudził się; — snem cudownym zda mu się widzenie.
DWORKA
Dla niej to rzeczywistość — dla niego zdumienie.
DWORZANIN
Znowu idzie ku niemu z gracją i miłością.
DWORKA
Rozumię! — Chce go uczyć; — pleść będzie ambaje;
w tych wypadkach mężczyźni nie grzeszą mądrością
każdy myśli, że pierwszy, każdemu się zdaje.
RYCERZ
Majestatyczna! Hołdy trza oddać powinne.
DWORKA
Fe! kochanica! — To są obyczaje gminne!
PAŹ
Chętniebym się z Parysem w tej chwili zamienił.
[100]DWORZANIN
W słodkim niewodzie każdyby się szczęsnym mienił.
DWORKA
Z rąk do rąk już przechodził ten klejnocik miły,
latka płoche czerwieniec mocno nadszczerbiły.
DWORKA DRUGA
Dziesięć latek miała
do chłopca się rwała —
RYCERZ
Każdy się w swoim czasie swą cząstką radował,
jabym się chętnie piękną resztą kontentował.
UCZONY
Widzę ją najdokładniej —;— niemniej sprawa mglista,
przyznam się — wątpię — czy jest rzeczywista;
teraźniejszość doraźna niema perspektywy,
jedynie sens pisanej historji jest żywy;
lecz tu się dokopuję niejakiej ostoi —
napisano: „zwodziła wszystkich starców Troi“ —
Świetnie się zgadza! Zważcie, wszak nie jestem młody,
a czuję jak mnie ciągnie, pcha do jej urody.
ASTROLOG
Oto się młodzian nagle zmienił w bohatera —
patrzcie, jak miłość siłą i męstwem w nim wzbiera!
objął ją — tak bezbronną i mięką — on śmiały!
Unosi ją! Porywa!
FAUST
Stój! głupcze zuchwały!
Jak śmiesz! Poczynasz sobie nazbyt śmiele!
MEFISTOFELES
Przecież sam reżyserem jesteś w swojem dziele!
[101]ASTROLOG
Już jedno tylko słowo! — Patrząc na te sceny,
nazwałbym widowisko: Porwaniem Heleny.
FAUST
Porwanie —?!— Jestem tu i stoję,
klucz złoty w moim ręku!
Szedłem przez grozę, niepokoje,
w wiecznych, bezmiernych sfer pojęku;
stanąłem tu, gdzie rzeczywistość,
gdzie duch się może z duchem wadzić
i zdobyć wielką serc dwoistość!
Czyż na to miałbym ją sprowadzić
z olbrzymiej dali, ze stuleci,
by w czarów stracić ją obłędzie?!
Raz jeszcze władczy klucz zaświeci —
podwakroć moją będzie!
O MATKI —!— Wy mój krzyk słyszycie,
wołaniem mojem drży przestworze!
Kto u jej stóp raz złożył życie,
już jej utracić nie może!
ASTROLOG
Fauście! Co czynisz — Fauście! — Ku niej zmierza —
przypada — chwyta — ona niknie w ręku!
A!! na młodzieńca kluczem się zamierza —
dotknął go!! Biada!! — krzyk —! ...ginie w pojęku...
(wybuch; Faust pada)
(duchy znikają)
MEFISTOFELES
(unosi Fausta)
Ot macie! — Gdy się djabeł z dudkami kamraci
i dudków niepokrzepi i sam przy nich straci.
(zamieszanie; mrok)
[103]AKT DRUGI
[105]PRACOWNIA
FAUSTA
MEFISTOFELES / FAMULUS NIKODEM
BAKALAUREUS / CHÓR ROBACTWA
(ostro sklepiona, wązka komnata gotycka)
(bez zmiany, tak, jak ją znamy z części pierwszej)
MEFISTOFELES
(wychodzi z poza kotary)
(w rozsunięciu jej widać Fausta leżącego na staroświeckiem łożu)
Więc leżże sobie sowizdrzale!
twa miłość jednak djablo śliska —
kto dla Heleny żyje w szale,
rozumu prędko nie odzyska.
(penetruje po komnacie)
Pokoik sobie ostał cały,
jakoś się bronił lat naporom,
coś jeno szyby zmatowiały
i pajęczyny w kątach sporo
i inkaust wysechł; — pyłu chmurą
pokrył się papier; — dziwny fakt,
bo nawet leży tutaj pióro,
którem Faust z djabłem spisał pakt.
Ba! jeszcze wilgne — ślady świeże
tej kropli krwi, co z żył wytoczył —
mieć taki sprzęcik! bardzo wierzę —
zbieracz-by pod powałę skoczył.
Patrzcie i futro zwisa z haka,
[106]
w którem, folgując mej swawoli,
wtajemniczałem w cech chłopaka;
do dziś się pewnie tem mozoli.
Chętka mnie bierze — cóż! mam czas —
w tem futrze sobie tu posiedzieć
i być docentem jeszcze raz
i jakto docent — wszystko wiedzieć;
uczony wszystko wie, rozumie,
— djabeł od dawna wątpić umie.
(zdejmuje futro; potrząsa niem)
(wzlatują chmary moli, chrząszczy i wszelakiego. robactwa)
CHÓR ROBACTWA
Dzień dobry tatuńciu,
jakże się nam masz?
latamy, brzęczymy,
zaglądamy w twarz.
Po jednemu skrzętnie
przynosił nas pan,
a teraz w tysiące
zawodzimy tan.
Zgryz w sercu uparty
trzyma się swych leż —
o łatwiej wyiskać
pchłę z futra lub wesz.
MEFISTOFELES
To niespodzianka! Jak mnie radujecie!
Kto wiosną sieje ten ma żniwa w lecie.
Potrząsnę jeszcze — może mól wyleci —
o jest —! — tu — jeden! — tam drugi i trzeci!
Wzlatujcie! Wkoło! Niechże się mi roją —
śpieszcie się! lećcie! wkoło! w wszystkie strony!
Tam, gdzie te puzdra, sepeciki stoją,
[107]
tam, gdzie pergamin leży okopcony —
napoły w księgi i w tygle napoły
i w trupiej czaszki wlećcie oczodoły.
Tu raj wasz w pleśni; — gdzie pył i próchnienie
rozrodzicie się dziatki — nieskończenie!
(zarzuca na siebie futro)
Okryjże, okryj barki panu swemu —
widzisz mam pociąg dziś do panowania,
lecz nic nie znaczy rzec sobie samemu —
ludzi potrzeba, potrzeba uznania.
(pociąga za dzwonek)
(rozlega się giełczący, przeraźliwy dźwięk)
(drżą ściany)
(rozwierają się gwałtownie drzwi)
FAMULUS
(kroczy chwiejnie długim, ciemnym kurytarzem)
Cóż za dźwięki?! Cóż za drżenie!
mury jęczą, schody trzeszczą,
poprzez szklane szyb dzwonienie
błyski trupie się złowieszczą.
Tynk odpada, sypią ściany,
cienie się po kątach czają,
mocą siły niesłychanej
drzwi się same otwierają!
A tam? Zgroza! Tam w komnacie
straszna postać niewołana
we faustowej stoi szacie!
Strach! Okropność! Drżą kolana —
Kędyż uciec? Groza wszędzie —
stać? czy iść? ach! — co to będzie!
MEFISTOFELES
Wejdź przyjacielu! Zwiesz się Nikodemus?
[108]FAMULUS
Wielmożny Panie — tak zwę się! ....Oremus....
MEFISTOFELES
FAMULUS
MEFISTOFELES
Znam; na studentowaniu czas się przetrawiło,
studentowanie wieczne! — ano — siwiejemy —
wszyscy się wciąż uczymy — w końcu nic nie wiemy,
czyż nie? Mędrzec buduje z kart wysoki domek —
całego nie zbuduje, a ino ułomek,
choćby był i geniuszem; lecz wasz mistrz to szczera
wielkość, któżby też nie znał doktora Wagnera!
To dziś największa gwiazda w wiedzy firmamencie,
on naukę pomnaża, on kształci pojęcie;
do jego się katedry pożądliwą zgrają
wszyscy, co wszystko wiedzieć chcą, hurmą zjeżdżają.
A on jako Piotr drugi dzwoni pękiem kluczy —
ziemię i samo niebo otwierać was uczy.
To nadzwyczajny człowiek! unosi, porywa —
Faust — w stosunku do niego — ani się umywa;
przeto też sławy Wagner i rozgłosu dożył,
on, który wszystko odkrył — powiem więcej: stworzył!
FAMULUS
Wybacz wielmożny panie, lecz muszę sprostować,
nie zaprzeczyć — sprostować! — że te enuncjacje
nie we wszystkiem dokładną wykazują rację.
Mistrz Wagner umiał wiary skromności dochować,
naprawdę umiał. — A Faust? — nie wiem czemu
przypisać to zniknięcie — to rzecz niesłychana!
Mistrz Wagner czeka. — Oto wszystko po staremu
na swem miejscu zostało, czeka swego pana.
[109]
Mistrz Wagner Fausta kocha, czeka jak zbawienia.
A ja? — ja nigdybym się, nigdy nie odważył
wejść tutaj, gdyby fakt ten dziwny się nie zdarzył —
owo trzęsienie ziemi — oddaj ducha Bogu!
nigdybym się nie ważył był przekroczyć progu —
i pan-by też tu nie wszedł —
MEFISTOFELES
— gdzież on teraz będzie?
Prowadź mnie do Wagnera, lub niech tu przybędzie.
FAMULUS
Ach! zakaz jego zbyt surowy —
ja, panie, ja się nie ośmielę;
zanurzył się powyżej głowy
w swem wymarzonem, wielkiem dziele.
A, że mnie, panie, nie obwiniasz
— powiem — iż żyje w samotności,
brudny i czarny, jak kominiarz
i żadnych nie przyjmuje gości;
on delikatny, jak panienka —
umorusany, wciąż w pośpiechu,
a owęglona jego ręka
wciąż przy ognisku, wciąż przy miechu.
Nos, uszy brudne, skrwione oczy,
wyniku zżera go tęsknota —
i tak ku sławie w dymie kroczy,
w poskrzypie kleszczy, w stuku młota.
MEFISTOFELES
Mnie wstępu nie zabroni, wie, że go pocieszę
i rezultat szczęśliwy jego prac przyśpieszę.
(Famulus odchodzi)
(Mefistofeles siada z powagą w fotelu)
Chętniebym użył ciszy tej komnaty,
a już tam za mną ktoś, gdzieś, czegoś szuka.
[110]
Ach! on! — poznaję — ów uczeń z przed laty!
Ten-bo nagada! — weredyczna sztuka.
BAKALAUREUS
(wpada z kurytarza jak wicher)
Tu drzwi, tam bramy rozwarte,
więc wreszcie błyska nadzieja,
że te pleśni będą starte,
że jakaś nagła zawieja
przez piwniczne ciemnie świśnie
i w sto djabłów śmieciem ciśnie
i żywego żywym wróci
i rozwali to ukrycie,
w którem człek się trupio smuci
i zmiera — chory na życie!
Te mury, ściany spleśniałe
już się chylą do upadku;
w ucieczce znachodź dziś chwałę,
bo cię gruz zasypie bratku.
Mnie z odwagi każdy chwali,
lecz kroku nie pójdę dalej.
Znam skądś wnętrze tej komnaty —
ach — to tutaj — młodzian skromny
przyszedłem kiedyś przed laty,
ze strachu ledwie przytomny,
gdzie ten starzec, szelma szczwana,
wtajemniczał mnie w wiedzy arkana.
Coś tam z książek połapali,
trochę szklili, trochę zgadli,
no i tak jak z nut kłamali —
sobie i mnie życie kradli;
ale mnie nie okłamali!
Patrzcie, ktoś się jeszcze biedzi,
a! pan majster jeszcze siedzi?
[111]
Zbliżam się i ku zdumieniu
widzę, jakby widmo ducha —
tak jak wtedy, w pleśni, w cieniu —
i jeszcze nie zdjął kożucha.
Wtedy-to nie była sztuka
bałamucić mnie młodego —
dziś wiatru w polu poszuka!
tuś bratku! — Natrę na niego!
Staruszku! jeśliś żyw jeszcze
w tym ostrołukowym sklepie,
jeśli życia czujesz dreszcze
w twym zakurzonym czerepie —
spójrz! — oto uczeń twój stoi,
słuchacz narracji godzinnej —
tyś ten sam, w tej samej zbroi,
alem ja już jest kto inny.
MEFISTOFELES
Witam, z radością witam — przeszłość w myślach wstaje,
ów dzień, kiedym wyczytał przyszłość z twojej twarzy;
z gąsienicy, kto się zna na tem, rozpoznaje,
w jakiej się motyl barwie wiosną wypoczwarzy.
Lubowałeś się włosów trefionych urodą,
koronkowym kołnierzem, obcisłym kubraczkiem,
lecz warkoczy nie lubisz — co? — i szwedzką modą
włosy przycinasz krótko — a! nie jesteś żaczkiem —
rezolutnie wyglądasz, snać siłą górujesz
wśród uczniów — no i rzadko też w domu nocujesz?
BAKALAUREUS
Hola staruszku! — Wprawdzie miejsce to jest dawne,
ale się czasy, panie, zmieniły dokładnie —
dwuznaczników zaniechaj, już nie są zabawne,
i żart twój mnie do smaku wcale nie przypadnie.
Młodzianka wierzącego, zbijać jak się patrzy
z pantałyku — to łatwo, lecz dziś jest inaczej!
[112]MEFISTOFELES
Wartoć tu prawdę mówić! — myślą żółtodzióby —
ot stary, więc wyplata swe smalone duby;
sprawdzi-li się nauka — z skwapliwą ochotą
wołasz: jam wszystko odkrył! a mistrz był idjotą!
BAKALAUREUS
A może szelmą tylko?! — Bo któryż uczony
zechce uczniom poprostu dać swej wiedzy plony?
Każdy z was część ukryje, fragmencik oświeci,
tu z smutkiem, tam wesoło, jak zwykle — dla dzieci!
MEFISTOFELES
Nauka, wiedza, mądrość — dużo czasu zjada,
przeto do nauczania rwie się kpów gromada,
a waść widać, ze zmianą swojego odzienia
nabrałeś życiowego sporo doświadczenia.
BAKALAUREUS
Doświadczenie to słowo co się raz-dwa spali,
mrzonka niegodna ducha, głupota uparta,
wszakże to wszystko cośmy z wiedzy pochwytali,
to zakłamana pustka, nicość — djabła warta.
MEFISTOFELES
(milczy chwilę)
Tak i mnie się zdawało! Głupcem zawsze byłem,
lecz dopiero w tej chwili nicość swą odkryłem.
BAKALAUREUS
Bogu dzięki!! — Ta pewność może cię uleczy!
pierwszego starca widzę, co mówi do rzeczy.
MEFISTOFELES
Więc wszelkie me dążenie i wyprawa śmiała
po złote runo wiedzy, to były igraszki?!
[113]BAKALAUREUS
O tak! sam mi to przyznasz, że twa łysa pała
tyle warta co te tam w kątach trupie czaszki.
MEFISTOFELES
(dobrodusznie)
Nie zdajesz sobie sprawy, żeś jest ordynarny.
BAKALAUREUS
Kto w słowach jest wytworny — kłamliwy i marny.
MEFISTOFELES
(posuwa się w fotelu coraz bliżej rampy)
(do publiczności)
Tenby mnie wnet ze skóry obłuskał co żywo,
lecz, mniemam, u was znajdę gościnność prawdziwą.
BAKALAUREUS
To niedorzeczność pusta, ciągle pisać w rejestr,
co kiedyś czemś tam było, lecz dziś niczem nie jest.
Życie jest w krwi czerwonej, płomiennej i świeżej,
a gdzież ta krew pulsuje —?— tylko u młodzieży!
Młodość jeno zapałem tworzy to co zdrowe,
i z życia życie woła wysokie i nowe;
tu jeno nurt przepływa dziarski i potężny —
mocny zawsze zwycięży, ginie niedołężny.
Podczas, gdy my walczymy, cóż starcy robicie?
drzemiecie, rozważacie plany, plany śnicie,
z których nic się nie ziści; cóż cień zrodzi? — cienie!
Doprawdy starość, mróz-to, febra i źględzenie.
Kto trzydziestki już dożył i kto ją przekroczył —
po łbie tłuc go należy, by się prędzej stoczył.
MEFISTOFELES
Lepiej mówić sam djabeł nie może, nie zdole.
BAKALAUREUS
Niema djabła! — Ja na to nigdy nie pozwolę!
[114]MEFISTOFELES
(icicho)
Kochaneczku — już on ci kopytko podstawi.
BAKALAUREUS
Jedna młodość świat ten zbawi!
Nie było świata — jam go stworzył,
jam słońcu morskie drzwi otworzył
i dla mnie księżyc począł świecić,
dla mnie się rodzi noc i dzień —
ziemia się dla mnie pragnie kwiecić,
dla mnie jest światłość, dla mnie cień!
I na mój rozkaz z nocnych mroków
gwiazdy na niebie się ziskrzyły —
i jam cię, człeku, wydarł z oków,
jam ciebie natchnął, skrzepił w siły.
Wolność jest we mnie, w moim duchu —
i sam oświecam żwawy krok,
który mnie wiedzie w życiu, w ruchu —
świt mam przed sobą! — Za mną mrok!
(wychodzi)
MEFISTOFELES
Samochwale! Pyszałku! Leć w szale pustoty!
Jakżebyś, bratku, zsmętniał, gdybym rzekł najprościej:
że nie zmyślisz mądrości takiej, ni głupoty,
której już nie wymyślił ktoś w dawnej przeszłości;
więc ni zasługą to, ni winą.
Zresztą, czy krócej trwać, czy dłużej,
jakoś się przecie zczyści wino
niech jeno moszcz się w beczce burzy.
(do publiczności, która nie klaszcze)
Cóż? — Młodzi widzę, jakoś słowy memi gardzą?
ano — wyrozumiałym trzeba być na świecie;
zważcie, że djabeł jest już stary bardzo —
więc i wy się starzejcie — wtedy go pojmiecie.
[115]LABORATORJUM
ALCHEMICZNE
MEFISTOFELES / WAGNER /
HOMUNKULUS
(komnata na modłę średniowieczną, pełna cudacznych, nieporadnych przyrządów)
WAGNER
(przy ognisku)
Dzwon kędyś bije, dzwon w ciemności,
zczerniałe mury drżą strwożone;
żyję w okropnej niepewności,
czekaniem spalam się i płonę;
lecz mroki, zda się, jasność płoszą —
w głębi naczynia — zarys biały —
Ściany się żarzą — o rozkoszy! —
Wnętrze jak brylant skrzy wspaniały!
Ciemność błyskaniem wypłoszona!
Światło w tęczowym błyska zwidzie!
Zbliża się chwila wytęskniona!
Boże! — Drzwi skrzypią! — ktoś tu idzie — —
MEFISTOFELES
(wchodzi)
To ja! Dzień dobry! Przyjaciel życzliwy.
WAGNER
(trwożliwie)
Witaj! Obyś tu przyszedł w godzinie szczęśliwej.
(cicho)
[116]
Na Boga! milcz! i oddech wstrzymaj, panie!
za chwilę coś wielkiego się tu stanie!
MEFISTOFELES
(ciszej)
WAGNER
(jeszcze ciszej)
MEFISTOFELES
Człowieka? Z kim? ach pewnie parkę miłą
zwabiłeś do tej nory — nie dojrzę zdaleka.
WAGNER
Broń Boże! Przestarzałość! To się tak robiło!
Od dziś sposób płodzenia odmieni się cale;
za chwilę sam obaczysz, że ja się nie chwalę.
Te miejsca delikatne, z których życie tryska,
owa przymilna siła, która z wnętrza parła,
pożądanie, chęć owa, tak nam ongi bliska,
owo branie, dawanie — to przeszłość zamarła!
Ostawmy ją zwierzętom!! Lecz człowiek przyszłości,
wielki — nie może powstać z cielesnej miłości.
(ku ognisku zwrócony)
Błyska! Spójrz panie! Ach jak to pociesza —
ta pewność! Gdy się sto materji zmiesza,
— bo wszystko na mieszaniu, wiedz, polega —,
gdy się ludzką materję sprawnie skomponuje,
zagotuje, zalutuje, wreszcie zesterylizuje —
dzieło jest już zrobione, jak waść tu dostrzega.
(znowuż ku ognisku zwrócony)
Staje się! — Spójrz — już wnętrze rozjaśnione!
Masa się rusza, a z tem przeświadczenie,
[117]
że wszelkie tajemnice, wszelkie mroki, cienie,
któremi się przyroda okrywa ostrożna,
rozumem spenetrować i dochodzić można —
co ona zorganizowała,
to wiedza skrystalizowała.
MEFISTOFELES
Kto długo żyje, ten doświadcza wiele,
dziw go nie zaciekawi, ani nowość złudzi;
w mojem wędrownem — tem się param — dziele,
widziałem skrystalizowanych ludzi.
WAGNER
(wpatruje się z uwagą w retortę)
Powstaje, potężnieje!! Błyska urokiem zórz,
ach! jeszcze chwila — chwilka mała a powiem: już!
Niejeden pomysł, zda się szaleństwem z początku.
Przypadek? Zbyjmy śmiechem! Myśl się w wszystko wciela!
Myśl rozwagą poparta, kiedyś z swego wątku
wysnuje bez wątpienia nawet myśliciela.
(z zachwytem — ku retorcie zwrócony)
Szkło już pobrzęka pieśnią słodką,
mętnieje, zjaśnia się! — Z pod wieczka
już widzę, widzę — postać wiotką
miłego, małego człowieczka.
Mówię ci świecie! — świat mnie słucha —
życie już nie jest tajnią mglistą,
przychylcie jeno dźwiękom ucha,
dźwięk mową zabrzmi rzeczywistą.
HOMUNKULUS
(z wnętrza retorty do Wagnera)
No cóż ojczulku? nie żart!! Wpatruj się, wpatruj w kulę —
przybliż się, przybliż, do serca przyciśnij mnie czule;
[118]
Lecz nie tak mocno! — Szkło kruche skaleczy.
Poznaj właściwość wszechrzeczy —:
naturalnemu — mało jest wszechświata,
sztucznemu starczy taka szklana chata.
(do Mefistofelesa)
A i ty tutaj francie?! — wujaszku, kochanie —
w porze dobrej przychodzisz, jak na zawołanie;
wiodły cię do nas szczęsne, wiecznych gwiazd obroty.
Z chwilą gdy się już stałem — rwę się do roboty
i do wszelkiego czynu — wszak działać już mogę?
Tyś mądry, więc mi wskażesz tę najkrótszą drogę.
WAGNER
Jedno słówko chcę wtrącić! — Z wstydem się przyznaję,
że, jak wół przed wrotami, przed problemem staję —
— zapytany — kluczyłem zawsze, nie wiedziałem —:
dlaczego dusza przecież tak związana z ciałem,
tak mocno, jakby jedną stanowiły postać,
a przecież żyją w kłótni, chciałyby się rozstać —
— więc jeśli — przecież —
MEFISTOFELES
— raczej zapytaj się pono,
dlaczego to mąż często źle żyje ze żoną?
nigdy dociec nie można czyja w tem jest wina.
Tu pole czynów! czynów pragnie ta drobina.
HOMUNKULUS
MEFISTOFELES
(wskazuje na drzwi boczne)
Tu będziesz miał jej wbród!
WAGNER
(ciągle w retortą wgapiony)
Prześliczny chłopczyk — istny cud!
[119](otwierają się drzwi boczne; Faust leży na łożu)
HOMUNKULUS
(zdumiony)
(retorta wyślizguje się z rąk Wagnera)
(unosi się nad Faustem; oświetla go)
— Śliczny pejzaż! — Czyste, szklane wody,
piękne panie zrzucają w krzach nadbrzeżnych szaty;
przesłodkie! — idą w blasku rytmicznej urody.
Lecz ta jedna! — czar piękna jakże przebogaty!
Podobna wiecznie młodym urodziwym bogom;
na brzegu oto siada, wodę głaszcze nogą.
Jak marmurowa wnętrznym ogniem żywa kruża —
w chłodnym, przytulnym nurcie ciało swoje nurza.
Znagła zamęt powietrzny skrzydeł wzdęty szumem
mierzwi gładkość lustrzaną; — opadają tłumem
łabędzie białe — jakaż wabi je przynęta —?—
Z krzykiem trwożliwym na brzeg wbiegają dziewczęta;
jeno ona, królowa, tą skrzydlatą wieścią
nie trwoży się, nie lęka — z uciechą niewieścią
i z wyniosłym uśmiechem w łabędzia spoziera,
co szyją w piersi, skrzydłem w kolana się wpiera
z natarczywą słodyczą — dziobem warg dostaje — —
wtem zwichrza się powietrze, gęsta mgła powstaje
z łąk kwiecistych — i skrywa gromadkę spłoszoną
i jej słodką pieszczotę, niewidną zasłoną.
MEFISTOFELES
Co też ty mówisz, gdzież ten łabędź i niewiasta?
mały jesteś, a pleciesz jak duży fantasta;
ja nic nie widzę —
HOMUNKULUS
— wierzę! Tyś z północy,
urodzony w pomroce i posępnej nocy,
[120]
pośród ponurych mnichów, milczących rycerzy,
więc jakże wzrok twój dojrzy czar młodości świeży?
Ojczyzna twa ponura i ty sam ponury.
(rozgląda się)
Omszone, obrzydliwe, zapleśniałe mury,
zakamarki złuczone, pułapy schylone!
Biedny! — jeśli się zbudzi — oczy przelęknione
spojrzą dokoła trwożnie — zamkną się na wieki.
Jemu się, widzisz, kraj śni słoneczny, daleki,
leśne źródła, łabędzie i nagie piękności —
— jakżeż mu się wzwyczaić w mroczne ponurości?
Ja z was najwygodniejszy, zaledwie to znoszę.
Trzeba go wynieść prędko!
MEFISTOFELES
HOMUNKULUS
Chcesz tęsknotę uleczyć, na smęt coś zaradzić —
musisz mężnych w potyczki, dziewki w tan prowadzić.
Oto rada: chcesz zleczyć tego mroków syna?
trza dlań stworzyć z snu jego poczęte zdarzenie;
dziś się noc klasycznego sabatu zaczyna —
tam właśnie pójść on musi! Tu wchłoną go cienie.
MEFISTOFELES
To banialuki! — Mnie kłamstwo nie wzruszy.
HOMUNKULUS
Wiem! wiem! Słonecznych pieśni nie słyszą twe uszy,
strachy znasz jeno pełne romantycznych bredni;
strój antyczny dla duchów bardziej odpowiedni.
MEFISTOFELES
Ku jakiej go prowadzić chcesz drodze, czy miedzy?
mnie z kretesem obmierźli antyczni koledzy.
[121]HOMUNKULUS
Zachód i północ, djable, to kraj twej pomroki —
my na wschód i południe skierujemy kroki.
Tam, gdzie po wielkiej, wolnej, słonecznej równinie
Ponejos pośród wiklin i zagai płynie;
tam, gdzie dolina wnika w wądoły i jary,
tam Farsalos się wznosi i nowy i stary.
MEFISTOFELES
Tylko nie to! Te spory, tyranje, niewole,
to takie dla mnie nudne, jak flaki z olejem;
skończyło się, zaczyna — i tak w wiecznem kole
znów dobrodziej spór wiedzie z innym dobrodziejem —
ten dorwie się do władzy, więc kieruje sterem —
woła wolność!! i nie wie, że djabeł suflerem.
To się nazywa walka o prawo wolności! —
wrzeczy —: służalczość walczy przeciw służalczości.
HOMUNKULUS
Ano — ludzkość tak krąży po opacznym torze,
każdy się, widzisz, broni jak umie i może;
dziecięctwo swe i męskość musi zabezpieczyć.
Mniejsza! Tu chodzi o to, jak Fausta uleczyć!
Jeżeli sam potrafisz, proszę, daj mu leki —
w przeciwnym razie ja go nie puszczę z opieki.
MEFISTOFELES
Możeby łysogórskiej spróbować rozpusty?
Grecja dla mnie zamknięta jest na cztery spusty.
Zresztą Grecja, cóż Grecja? — nie wiele jest warta,
cała na zmysłów czarze i omamie wsparta,
wesołemi grzeszkami łudzi was i nęci —
a nasz grzech — jest ponury, powiadacie, smęci;
więc wobec tego — cóż?
HOMUNKULUS
Wszakżeś niebity w ciemię,
[122]
przecieżto opisałem ci tessalską ziemię,
a czarownice tessalskie są sławne!
MEFISTOFELES
(pożądliwie)
Tessalskie czarownice?! — Te historje dawne,
o których wieści milczą, nęcą niepomiernie;
wylegiwać się z niemi noc po nocy wiernie,
byłoby żmudą, mniemam — lecz odwiedzić, wrócić!
HOMUNKULUS
Radzę płaszcz twój powietrzny na Fausta zarzucić;
polecimy — ja drogę oświecę —
WAGNER
(trwożnie)
HOMUNKULUS
— ech!;
Tyś jest potrzebny tutaj, pilnuj swoich strzech!
Wydobądź pergaminy zmurszałe z ukrycia,
wedle przepisów badaj elementy życia,
zliczaj, a dodawania kładź przezornie znak,
na co uważaj pilnie, lecz pilniej na jak!
Ja tymczasem z podróży wiecznie żywych dni
może wyłowię kędyś tę kropkę nad i —
— tak osiągniemy wielki, ostatni cel bytu,
otrzymamy nagrodę za żmudną robotę:
sławę i życie pełne bujnego rozkwitu,
złoto, szczęście i wiedzę, a może — i cnotę!
Bądź zdrów Wagnerze! —
WAGNER
(zasmucony)
— Bądź zdrów; te słowa złowieszcze
lękiem mnie napawają; — ujrzęż ciebie jeszcze?
[123]MEFISTOFELES
Więc do Peneju! — raźno bracie!
Słowa twe kuszą! — płonę żądzą!
(do widzów)
Bogiem a prawdą — w rezultacie —
kreacje nasze nami rządzą.
[124]KLASYCZNA
NOC SABATOWA
FAUST / MEFISTOFELES / HOMUNKULUS
ANAKSAGORAS / THALES / ERYCHTO
PENEJOS / CHIRON / MANTO / SEISMOS
EMPUZA / OREAS / NERESZ / PROTEUSZ
GALATEA / FORKJADY: DINO, POFREDO,
EMPO / GRYFY / ARYMASPY / SFINKSY
SYRENY / NIMFY / PIGMEJCZYCY / STARSZYZNA
PIGMEJCZYKÓW / WÓDZ NACZELNY PIGMEJCZYKÓW /
IMZOWIE / TOMCIO-PALUCHY / ŻÓRAWIE IBIKUSA
LAMJE / NEREIDY / TRYTONY / TELCHINOWIE
RODYJSCY / PSYLLE / MORSOWIE /
DORYDY / CHÓR MRÓWEK
FARSALSKIE POLA
(mrok)
ERYCHTO
Bitwy farsalskiej rocznicę przybywam święcić okrutną,
ja Erychto posępna, lecz nie w tej mierze obrzydła,
jak nieoględni poeci zwykli mnie smagać w utworach;
zalety nadmiernie wynoszą, wady nadmiernie spiętrzają.
Pole bitwy zarasta wielkiemi grzybami namiotów —
tej nocy, odnowa wskrzeszonej, od wieków w pamięci wciąż żywej.
I tak już na wieczność zostanie! Ludzie zazdrością zmęczeni
[125]
swym bliźnim wydrzeć chcą władzę żelazem, krwią i pożogą —!
Trudno jest siebie znać dobrze, trudniej panować nad sobą,
lecz łatwo drugim przewodzić dumą i woli kaprysem.
Lecz na tych polach inaczej — tu gwałt się gwałtem odciskał,
a wzniosły wieniec wolności rozdarty leżał wśród trupów,
a głowę władcy otoczył wieniec posępnych wawrzynów.
Tu Magnus marzył o sławie i o wielkości rozkwicie —
tam Cezar w ciszy północnej łowił swych wrogów na szepty.
Biorą się z sobą za bary; lecz znany już wynik tej bitwy.
Żarzą się watry w obozach — czerwony płomień zakwita,
ziemia krew pije, a oto — wołane cudem tej nocy —
powietrzem — podania helleńskie stadami lecą, jak ptaki.
Przy każdym ogniu się grzeje ten zwid przeszłości dalekiej —
a z niebios ponowek miesiąca srebrzystą poświatą się srebrzy,
po polach dalekich — — czar znika —!— Namioty toną w modrości.
Lecz cóż-to za gwiazda nademną — meteor niespodziewany —
rozbłyska koliście nad głową?! przeczuwam — widzę w nim życie;
więc idę, odchodzę, bo żywym zjawą nieszczęścia się staję,
więc idę, odchodzę, a oto kula świetlista opada — —
(oddala się)
Z GÓRY SPŁYWAJĄ ŻEGLARZE POWIETRZNI
HOMUNKULUS
Niech nas płaszcza twego poły
ponad ogniem, wodą wiozą;
[126]
spójrz: pod nami te wądoły
zioną ku nam wielką grozą.
MEFISTOFELES
Słowa twoje są prawdziwe,
patrzę wdół ku tej zgniliźnie —
duchy, skrzaty obrzydliwe —
czuję się, jak w mej ojczyźnie.
HOMUNKULUS
Spójrz! — tam jakaś baba kroczy,
jak dragon rozstawia nogi.
MEFISTOFELES
Lęk ją snać pogania srogi,
boi się nam spojrzeć w oczy.
HOMUNKULUS
Fausta złożyć naszą rzeczą,
jego brzegi te uleczą;
zaraz wskrześnie, wzrok rozjaśni —
on, co życia szuka w baśni.
FAUST
(dotknąwszy ziemi)
HOMUNKULUS
Któż tam wie gdzie ona!
lecz tu zasięgniesz waść języka.
Myśl twoja głodna i stęskniona
z płomyka pomknie do płomyka,
a kto z Matkami się zadawał,
tego nie strwoży dziwów nawał.
MEFISTOFELES
I mnie się to i owo roi;
myślę, że będzie najdogodniej,
[127]
by każdy sam pośród tych ogni
szukał przygody własnej, swojej.
Światłem zjarzonem wśród łoskotu
dasz, mały, hasło do powrotu.
HOMUNKULUS
Tak błyśnie, tak zadźwięczy szkliwo.
(szkło dźwięczy i błyszczy silnie)
A teraz w czary! Naprzód! Żywo!
(oddalają się)
FAUST
(sam)
Gdzież jesteś?! Próżno pytam — daleka czy bliska?
czy ten brzeg cię kołysał? czy lustra tych fali
widziały ciebie? nie wiem! — lecz echem nazwiska
twego drży tu powietrze. Więc jestem w Tessalji!
Kochana Grecjo święta! — ledwom stąpił nogą
na twą ziemię, a w sercu radośnie i błogo;
jak Anteusz dotknięciem ziemi krzepię siły.
A teraz-że mnie prowadź wytęskniona drogo
w labirynt żywych ogni tajny i zawiły.
BŁONIA U ŹRÓDEŁ PENEJSKICH
MEFISTOFELES
(myszkując)
Z chwilą gdym vale rzekł wyszklonej kuli
wszystko mi obce zda się i nieznane;
nikt tu nagości nie skrywa w koszuli:
Gryfy bezwstydne, Sfinksy nieodziane;
od tej sprośności aże cierpnie skóra —
tu z tyłu włosy, tam znów z przodu pióra....
Przyzwoitością i my nie grzeszymy,
lecz zbyt dosadne te greckie olbrzymy.
[128]
Tu ingerencji naszej trzeba niezawodnie,
uwspółcześnić starzyznę, przystroić ją modnie....
Wstrętna banda! Lecz wreszcie cóż mnie to obchodzi —
— gościem jestem — gościowi grzecznym być się godzi....
Witajcie piękne panie, rozważne gryfony!
GRYF
(chrapliwie)
Gryfony? — Gryfy! — Człeku w nazwach pomylony
— przekręcasz je — to mierzi! to zwyczaj prostaczy!
Gra, gryka, grymas ma „gry“ — cóż źródłosłów znaczy?
etymologja często w bezdroża prowadzi.
MEFISTOFELES
Ale przypomnieć może nie zawadzi,
że w słowach: gryf, grabienie — jest niejakie bractwo.
GRYF
(w dalszym ciągu)
Tak! niby tak! no owszem! — jest powinowactwo —
kto gryf złodziejski ma, ten łacno cudze bierze,
mienie, złoto, dziewczynki, dom i miękie leże;
Fortuna chętnie złodziejaszkom służy,
więc kto grabieżcą jest, ten zysk ma duży.
MRÓWKI
(olbrzymiego wzrostu)
Mowa o złocie! — to bolączka sroga!
zbieraliśmy je, nazbierali setnie,
moc Arymaspów zgrabiła je wroga,
my nic nie mamy — im wiedzie się świetnie!
GRYFY
Już my się weźmiem do nich niepomału!
ARYMASPY
Jeno nie dziś! w tej nocy szału!
[129]
Jutro zaświeci dno w kalecie —
tym razem się nam uda przecie.
MEFISTOFELES
(usiadł pośród Sfinksów)
Tutaj mi dobrze bardzo, Sfinksy, w waszym tłumie;
mógłbym pomiędzy wami żyć, bo was rozumię.
SFINKS
Szeptem zwierzamy wam zagadki ducha,
ten ucieleśnia szept, kto szeptu słucha;
lecz powiedz, kto ty jesteś?
MEFISTOFELES
Ja? — Mam nazwisk wiele —
przecież wszystkich wyliczać tu się nie ośmielę;
są tu Anglicy? — oni z Bedekierem zawsze
zwiedzają wodospady, ruiny, najkrwawsze
pobojowiska sławne, w pamięci zgubione —
tutaj jest dla nich, tuszę, miejsce wymarzone;
dlatego o nich mówię, że oni już dawno
w komedjach swych mi nazwę dawali zabawną —
Old iniquity — co się „stara złośliwość“ tłumaczy.
SFINKS
MEFISTOFELES
Nie wiem! można było też inaczej.
SFINKS
Pewno! No, a na gwiazdach znasz się waść conieco?
jakąż godzinę wieszczą, jakąż wróżbą świecą?
MEFISTOFELES
(patrzy w niebo)
Ponowek srebrem kosi gwiazd drżącą plejadę,
[130]
a mnie przy was spokojnie i bardzo szczęśliwie —
przytulam się i ciepło przy waszej lwiej grzywie —
a żądze wyższych wzlotów między bajki kładę;
powiedz jakąś zagadkę, logogryf, szaradę.
SFINKS
O sobie mów, a to już za zagadkę stanie.
Próbuj siebie rozwiązać, przenikliwy panie —:
„pobożnemu jak złemu zarówno przydatny;
pierwszemu — cel ascezy i zbożnego gniewu,
drugiemu do pokrycia zła i szaleństw zdatny —
jedno i drugie warte bożego wyśmiewu“.
GRYF I.
(chrapliwie)
GRYF II.
(bardziej chrapliwie)
Niech się w te pędy oddala.
OBA
Nie tutaj miejsce dla tego brzydala!
MEFISTOFELES
(brutalnie)
Mniemasz — paznokcie gościa miększej są natury?
chętnie pójdą w paragon z twojemi pazury.
Spróbujcie! — proszę!
SFINKS
(łagodnie)
Ostań z nami dłużej —
sam się wreszcie przekonasz, że ci tu nie płuży.
Tam w twej ojczyźnie, w sławie czas schodzi ci mile,
tu czujesz się nieswojo, jeśli się nie mylę.
[131]MEFISTOFELES
Do pasa jesteś przystojna aż miło,
lecz od pasa — zbyt groźna! przerażasz mnie siłą.
SFINKS
Fałszerzu! — Karę weźmiesz srogą —
zdrowe są nasze łapy lwie —
tobie — obleśny kuternogo,
pomiędzy nami będzie źle.
(w dali śpiew Syren)
MEFISTOFELES
Cóż to tam śpiewa wśród gałęzi
wysokich topolowych drzew?
SFINKS
Ostrożnie! — ciebie też uwięzi
ułudnych ptaków wabny śpiew.
SYRENY
Porzućcie pokraczne dziwy,
posępne, jałowe treny —
u nas sens życia prawdziwy
i z nami każdy szczęśliwy —
Syreny śpiewają, Syreny!
SFINKS
(na tę samą melodję; przedrzeźniając)
Zlećże tu do nas, a blisko,
rodzie podstępny, ponury!
Wejdźcie tu jawno w kolisko
na hańbę i pośmiewisko —
rozprężcie sępie pazury.
SYRENY
Pocóż się parać zazdrością!
zgaście nieszczęsne zawiści!
[132]
Syreny lecą z radością
i obiecują swym gościom,
że śpiewem — tęsknota się ziści.
MEFISTOFELES
Ot — nowa nowość! Dźwięk za dźwiękiem
ugania się, uderza z brzękiem,
to z gardła to ze strun się rodzi.
Oj dana! dana — wrzeszczy z gąszczy
i koło uszu się chrabąszczy,
ale do serca nie dochodzi.
SFINKS
Nie mów o sercu! — Pan dobrodziej
chwal raczej duży wór skórzany;
zaopatrzony trzos, wypchany —
dobrodziejowi to uchodzi.
FAUST
(zbliża się)
Rzecz dziwna, z każdą chwilą podziw we mnie rośnie,
patrzę na te postacie olbrzymie — radośnie;
bije już dla mnie, bije szczęśliwa godzina!
Cóż mi ten wzrok poważny znagła przypomina?
(ku Sfinksom zwrócony)
Z wami rozmawiał Edyp u Tebańskich wrót —
(do Syren)
Was się bał Odys chytry na bezdrożach wód —
(do mrówek)
Skarby zgromadził wielkie, hart, wysiłek wasz —
(do Gryfów)
A oto skarbów wierna i odważna straż!
Nowy duch wstąpił we mnie, czar mnie opromienia —
wielkie mitu postacie, o wielkie wspomnienia!
[133]MEFISTOFELES
Dawniej do chwalb nie byłbyś skory,
dzisiaj je w sercu swem obraniasz
i chwalisz w czambuł wszystkie stwory,
bo za kochanką się uganiasz.
FAUST
(do Sfinksów)
Wy Swinksy stróżujące u wiecznych otchłani —
powiedzcie, gdzie Helena? gdzie jest cudna pani?
SFINKSY
Ostatnie z nas poległy z Heraklesa ręki,
więc dziejów jej nie znamy, lecz służymy radą:
jedynie Chiron może skrócić twe udręki,
zawołaj nań! — Przetętni tutaj nocą bladą.
SYRENY
Do nas, do nas, chodź po radę!...
Odys co się wiele włóczył,
od nas właśnie się nauczył
dziwnych opowieści —
więcże i ty nie gardź nami,
popłyniemy mórz falami —
śpiew nasz cię upieści.
SFINKS
Nie daj się uwieść namowom.
Miast krępować jak Odys ramiona,
zawieź naszym krzepkim, prostym słowom —
idź i szukaj zacnego Chirona,
on cię jeden objaśni, gdzie ona!
(Faust odchodzi)
MEFISTOFELES
(zgryźliwie)
Cóż to za rechot wietrznych fal?
[134]
klaskanie skrzydeł, tam wysoko!
Zjawy nieznane lecą w dal,
ani ich strzelca złowi oko.
SFINKS
Jak lutowa zawierucha
stymfalijskie lecą ptaki;
mowa ich chrapliwa, głucha,
sępie dzioby, kacze nogi.
Napowietrzne pruje szlaki
ród potworny, twardy, srogi;
pokrewieństwa z nami szuka.
MEFISTOFELES
(jakby strwożony)
A tam cóż znów syczy, stuka?
SFINKS
Głowy lernejskiego węża
błoniem snują się samopas,
odcięte ostrzem oręża,
błyskają ślepiami jak topaz.
Nie trwóż się! — puszą się srogo,
lecz nic już szkodzić nie mogą.
Lecz cóż to? — jakożeś inny,
w ruchach nieskładny i zwinny,
zerkasz wokoło oczami — —
Odejdź! — nie krępuj się nami!
Ach — tam cię ciągnie, w to grono?!
To Lamje — krasne i chutne —
w krzach łyska prężne ich łono —
miłośnice bałamutne;
W koźlonogich Satyrach kochają się bardzo,
więc i kopytem końskiem, wierę, nie pogardzą.
MEFISTOFELES
Lecz zostaniecie tutaj? zobaczę się z wami?
[135]SFINKSY
Tak! — Idź się bawić, poigrać z Lamjami!
Na strażach wiernych trwamy wieki, lat tysiące,
egipskich pustyń duchy mądre i milczące.
Nas się słońce i gwiazdy w swych wędrówkach radzą,
a zrównanie dnia z nocą pod naszą jest władzą;
u stóp wielkich piramid w postawie niezmiennej
śnimy, w spraw ludzkich chyżość topiąc wzrok kamienny.
NAD UJŚCIEM PENEJU
(Penejos w gronie dopływów i nimf)
PENEJOS
Grajcie szumiące w wietrze trzciny,
jękiem załkajcie wikliny;
cichym szmerem olcha drżąca
niechaj w struny topól trąca —
— na sen — na mięki sen — —
Niebo znagła się przychmurza,
drży —: powietrze? ziemia? burza?
kto mnie woła z wodnych den?
FAUST
(przystaje na brzegu)
Głos słyszę, głos żywy słyszę,
zpoza splątanych gałęzi;
trzcina się sennie kołysze,
czar wielki kusi mnie, więzi —
wsłuchany w szemrzącą ciszę,
rozróżniam szczebioty i słowa:
to trzcin z odbiciem rozmowa.
NIMFY
(do Fausta)
Złóż swoje znużenie
w wód chłody, w wód cienie,
[136]
w przygasłe zielenie —
tu spokój oplecie cię wiotki;
wodnistym przelewem,
szumieniem i śpiewem
sen modry ci damy, sen słodki.
FAUST
Czuwam, a przemoc niezgadła,
czarowne snuje widziadła —;
i kędy zwrócę swe oczy,
cudność się we mnie wpromienia
z tych prześwietlonych pomroczy.
Sen to? czy jawa? wspomnienia?
Jak wtedy —!—: ...przeszklone wody
w chłodzie nadbrzeżnych zieleni,
lśnią psalmem słodkiej pogody,
w tym chórze mżących promieni.
Z rozpadlin, ze wzgórzy i skał
wodospad kaskadą się toczy,
a zdrowych dziewiczych ciał
piękno uwodzi me oczy.
W rzeźwej, przeźroczej topieli
biodra i piersi nurzają —
w rozweselonej kąpieli
dłoniami w wodę pluskają
i tak się stroją perłami
pod światłem księżyca bladem,
że każdej lśni nad włosami
srebrny, ruchliwy diadem.
Już dziewic gwiaździsty wian,
rąk lilje splata i łączy —
i płynie w srebrzysty tan
wśród fal, wśród cieni i pnączy.
Przecudna baśń księżycowa! —
Lecz gdzież w tej czarów godzinie
[137]
ona — mych marzeń królowa?
z którejże fali wypłynie?
Lecą widziane łabędzie
majestatyczne i czyste,
jak w zapomnianej kolędzie
snują się — wiją — bieliste.
Lecz jeden w radości wezbranej
wymija szereg półsenny — —
ku jakiejś wyspie nieznanej
płynie zuchwały, promienny —
— to tam — to tam — kędy ona
w ciszy uroczysk panuje —!—
— tam — kędy kwietna zasłona
namiot nad łożem jej snuje!
Popłynął — — a reszta —?—: dziew
pilnuje w chyżym oblocie,
by każda w przycieniu drzew
o własnej myślała cnocie.
NIMFY
Słuchajcie siostry! — Do brzegu
ucho przyłóżcie — cyt! cyt!
tętent się niesie, rytm biegu,
dreszcz błoni i żwiru zgrzyt! —
Jakiegoż niesie nam posła
noc duchem żywa, wyniosła?
FAUST
Słyszę! brzmi, tętni głos ziemi
1 serca mego dzwon słyszę —
dźwięk kopyt twardych! — Przed niemi
wiew wichru zamąca ciszę.
Szczęsna godzina! już ku mnie
jeździec marzony się zbliża,
pierś jego niesie się szumnie,
głowa się w pędzie naniża —
[138]
— koń biały — grzywa świetlana —
— męstwo w źrenicach mu płonie —
to on! to postać z snów znana!
Bieg wstrzymaj! Stań! Stań! — Chironie!
CHIRON
Kto jesteś? Czego chcesz?
FAUST
CHIRON
FAUST
CHIRON
Siadaj! — Ktoś zacz i dokąd? — Jestem na usługi;
pragniesz bym cię przez rzekę przeniósł na brzeg drugi?
FAUST
(wsiada)
Gdzie zechcesz, Mistrzu wielki, — podzięka ma wieczna!
nauczycielu sławny —! tobie brać waleczna
bohaterów zawdzięcza zaszczyty i sławę!
Ty złotą argonautów wyśniłeś wyprawę
i większą niźli oni miałeś ducha dzielność —
wwiodłeś ich w wieczną gwiezdnej pieśni nieśmiertelność.
CHIRON
Wszystko złudzenie! — Nawet Pallas sowiooka
chociaż mentorka boska, rozumna, głęboka —
nic nie zdziała — bo uczeń swe tęsknoty ziszcza
na własnej jeno drodze i — pomimo mistrza!
[139]FAUST
Przyjmij mój uścisk, mistrzu, i serdeczną miłość —
ty co znając roślinę znasz i jej korzenie —
lekarzu dusz, wzniesiony nad życia zawiłość —
leczysz i ciał udrękę i ducha cierpienie!
CHIRON
Szedłem-ci ja z pomocą, tam gdzie bohatera
rannego sen już morzył śmiertelnością cichy;
dziś zaniechałem, niech się kunszt nie poniewiera,
dziś — konowały leczą, babiny i mnichy.
FAUST
Wielkiś prawdziwie, pochwał nie lubisz, pokorny,
pragniesz być równy innym — cichy, niepozorny.
CHIRON
Obawiam się, że chwalba drży w tych słów pojęciu,
jakobyś schlebiał tłumom zarówno, jak księciu.
FAUST
Lecz przyznaj —: z największymi żyłeś w zgodzie bratniej,
orężem i fortelem ratowałeś z matni
tych, co znagła stanęli u przegranej progu,
ty mężny jak i oni, lecz mędrszy, Półbogu!
Proszę, powiedz Chironie, jeśli cię nie trudzi,
kogo rad byś okrzyknąć największym wśród ludzi.
CHIRON
Wśród Argonautów grona każdy dawał szczerze
moc, którą rozporządzał — wszyscy w równej mierze.
Dioskurowie pięknem i szałem młodości
zwyciężali. Roztropni, pełni junaczości
Boreadowie byli. Mądry, w radzie sprawny,
panował mężny Jazon, pieszczoch kobiet sławny.
Orfeusz wątły, cichy, poeta wspaniały,
[140]
Linceusz bystry, żeglarz odważny i śmiały; —
społem jeno ocenić można się w potrzebie —
czyń i działaj! — koledzy już poznają ciebie.
FAUST
A Herakles? ów mąż wielkiej cnoty?
CHIRON
Zamilcz! zamilcz i nie budź tęsknoty;
obcy mi Febus, Hermes i Ares wspaniały,
ale męża nad męże oczy me widziały;
król w każdym calu, młodzian znamienity,
w posłuszeństwie wyrosły wśród cnych niewiast świty;
o już drugiego ziemia nie wyda nam w darze,
ani się w wiekach zrodzą tej cnocie rówieśni,
nie utrwalą go w śpiżu najtężsi rzeźbiarze,
ani go piewcy wskrzeszą w równej jemu pieśni!
FAUST
Chociaż się zamysł twórczy skupia i natęża,
ręce tę pracę ducha zniweczą lub zmniejszą —;
otoś mi skreślił postać największego męża,
wyczaruj teraz słowem z kobiet najpiękniejszą?
CHIRON
Cóż tam niewieścia piękność —!.... Złuda i martwota;
czczę jeno to w czem życie i radość jest złota —;
piękność ułudą sobków! — Jeden wdzięk na świecie
zwycięża; — Helena....
FAUST
CHIRON
— niosłem ją na grzbiecie.
[141]FAUST
Jakobym zbudził się ze snu,
więc ona tu siedziała? tu?!
CHIRON
I ręką mi głaskała grzywę,
jak ty —
FAUST
— jak ja; zwidzenia żywe!
O szczęsna ziemia! Szczęsny ląd!
ona tęsknotą, mem marzeniem!
przyszedłem tutaj za jej cieniem —
— dokąd ją niosłeś —? gdzie? i skąd?
CHIRON
Opowiem; — było to w tych czasach,
gdy bracia ją z zbójeckich rąk
odbili; alić w wielkich lasach
zbóje ich otoczyli wkrąg
powtórnie; no cóż było robić?
trza do ucieczki się sposobić —
więc uciekamy, bracia, ja
1 ona; wtedy na mym grzbiecie
niosłem to urodziwe dziecię;
nad bagnem nas dognała mgła,
już w nas omdlewać począł duch,
bracia brodzili, to płynęli,
jam się zapadał po sam brzuch —
z trzęsawisk ledwośmy wybrnęli.
A ona dziewczę hoże, żywe —
zskoczyła i przemokłą grzywę
poczęła głaskać z przymilnością,
dziękować za przebyty lęk —
tak jakoś mądrze i z godnością —
przedziwny był w niej wtedy wdzięk!
[142]FAUST
CHIRON
....Ach, filologowie,
tobie i sobie przewrócili w głowie!
Mitologiczna dama, to rzecz osobliwa;
poeci sobie radzą dość dowolnie z niemi:
nigdy się nie starzeje, zawsze urodziwa
i na świat patrzy tęsknie oczami sowiemi;
wcześnie uprowadzana, wiecznie miłowana — —
poetów nie krępuje czas — to rzecz zbyt znana.
FAUST
Wszakci i ona czasem niezwiązana!
Achilles spotkał ją, jak wieści niosą,
choć zda się niemożliwe! Radość niesłychana —
kochać i miłość wzbudzać wbrew czasom i losom.
Dlaczegóż jabym nie miał przywołać z oddali
ją, jedyną i równą w majestacie bogom!
Niechaj więc spłynie ku mnie na odnownej fali
tą powrotną, nieznaną, ugwieżdżoną drogą!
Widziałeś ją przed wieki, jam ją widział ongi —
uroczą wiecznie piękną, jak białe posągi!
odtąd serce i myśli żyją w wichrze, w burzy,
mam-li jej nie posiadać — wolę nie żyć dłużej!
CHIRON
Jesteś pełen ekstazy przybyszu nieznany,
u nas stan twego ducha zwie się obłąkany.
Lecz szczęśliwie się składa, bo oto rok rocznie,
gdy się wielka klasyczna noc sabatu pocznie,
zwykłem czas krótki spędzać u eskulapowej
córki Manto, co ojca błaga na rok nowy,
aby raczył swą łaską medyków nie mijać,
by i leczyć umieli nie tylko zabijać —
[143]
rozsądna —;— ją najbardziej lubię z Sybill cechu;
więc pobieżajmy do niej w należnym pośpiechu,
ona natychmiast pojmie niedomóg człowieczy,
ma zioła przerozmaite, raz-dwa cię uleczy.
FAUST
Nie chcę być uleczony! potęga wre we mnie —
radzisz mi głuchość ciszy? Chironie — daremnie!
CHIRON
Nie gardź zdrowiem, bo spłoniesz od wnętrznej pożogi;
— A oto zeskocz teraz — tutaj cel twej drogi!
FAUST
Wiozłeś mnie przez bezdroża, przez czarny manowiec,
wody grające żwirem — gdzież ja jestem, powiedz?
CHIRON
Tutaj się Grecja z Rzymem chwytała za bary —
oto nurty Peneju, oto Olimp stary —;
państwo duże — kruszy się i w piach rozsypuje —
król ucieka — na gruzach motłoch triumfuje.
Spójrz — świątynia ostała na przeszłości czacie,
milcząca, wieczna, srebrna w miesięcznej poświacie.
MANTO
(nawiedzona)
Kopyt końskich tętenty
budzą, budzą chram święty,
Półbóg księżycem kroczy —
CHIRON
MANTO
(budzi się)
Witaj u świętych przedproży!
[144]CHIRON
Jak widzę, wiecznie żyje dom boży!
MANTO
Co roku słuch mój krok twój słyszy —
CHIRON
Żyjesz w spokoju, niemej ciszy —;
mnie bezruch mierzi, jam nie głaz.
MANTO
Ja trwam, a mnie okrąża czas;
lecz ten — kto zacz —?—
CHIRON
Jego noc gwiezdna,
jak przypływ wyrzuciła z bezdna —;
Heleny szuka oszalały —
rękę wyciąga po nią śmiały,
lecz nie wie jak, lecz nie wie gdzie;
lek mu wyszukaj w świętym śnie,
w nocy obłędnej żądzą głuchej —
i ulecz jątrzącą ranę.
MANTO
Chironie! kocham wszystkie duchy
niemożliwością opętane.
(już w oddali słychać tętent cwałującego Chirona)
Wejdź do świątyni mężu śmiały;
to przejście wprost do Persefony,
co śni w otchłani ociemniałej,
wiosenny łan, łan ukwiecony.
Tędy szedł Orfej z pieśnią wdałą —
darz Bóg! W otchłanie! Naprzód! Śmiało!
(zstępują w podziemia)
[145]
NAD ŹRÓDŁAMI PENEJU
SYRENY
W Peneju płynnej zieleni
kołysać się z fali na falę,
rozgwarem pluszczących pieni
zagłuszać niewodne żale —!
Czemże jest życie bez wody —
płyńmy z podhali i wzgórz —
w blaskach srebrzystej urody
do złotych egejskich mórz.
(trzęsienie ziemi)
Fala wraca, drży i pieni
z pluskiem skacze nurt z łożyska,
z dna najgłębszych nor i cieni
rzeka żwirem na brzeg ciska.
Uciekajmy — wszystkie — siostry —
grzmią podziemia — wicher ostry!
Uciekajmy! Na wesele
w sennych jezior ciche tonie,
kędy łuska fal się ściele
po kwiecistych brzegów błonie!
Tam w poświacie księżycowej
rosa lśni jak dyamenty —
Naprzód! Naprzód! Na dzień nowy —
tutaj straszy huk przeklęty,
tutaj gniewy lżą złowrogie —
naprzód w życie płynne, błogie!
SEISMOS
(w głębiach dudniąc i pohukując)
Jeszcze raz ramiona sprężę
z podziemi głuchego zmierzcha —
barki wzniosę i — zwyciężę!
Seismos idzie — wszystko pierzcha!
[146]SFINKSY
Jakież wstrętne, głuche drżenie!
Burza w głębi ziemi dysze,
drżą wód tonie, grzmią kamienie,
glob się tam i sam kołysze!
Niebo łuną się oblekło,
przestwór przemawia niemy!
Choćby wychynęło piekło —
my stąd nigdzie nie pójdziemy!
Góra z ziemi rośnie łoża!
Ach to on, ten siwieć stary,
co swojemi wyniósł bary
wyspę Delos z głębi morza,
jako pewny schron dla dziewy.
Pręży ręce, grzbiet prostuje,
w oczach czają się złe gniewy,
ziemię rwie i darnie pruje,
piachy, żwiry, gruzy, glinę
wznosi! — Kopiec wgórę rośnie!
Jakże całą nam dolinę
zaprzepaścił przeżałośnie;
dźwiga olbrzym zwał kamieni,
— karjatyda nieznużona —
wynurza się z mroków, z cieni —
po pas wyrósł z ziemi łona!
Dalej wyjść się nie poważy —
Sfinksy leżą tu na straży.
SEISMOS
Wszystko to jeno moje czyny,
temu zaprzeczyć nikt nie może:
mem dziełem góry i doliny
i każdy szczyt co niebo porze.
Jakżeż-by świat wyglądał marnie
bez wbitych w błękit nieba turni,
[147]
z których wzrok jasną dal ogarnie,
kędy się żyje mocniej, górniej.
Ongi w praczasach z tytanami
Peljonem, Ossą, jak piłkami
rzucałem dziarsko i wytrwale
w rozkwicie sił, w młodzieńczym szale.
Aż wreszcie zdarzonego czasu,
jak czapę obie znaczne góry
włożyłem na sam szczyt Parnasu;
odtąd dwurożem bodzie chmury.
Apolla przebyt któż wysłowi!
Muzy z nim mają modry schron;
i pośród gromów Jowiszowi
wzniosłem wyniosły tron.
A oto teraz w nowym szczycie
moc moja pręży się i cudni —
mieszkańcy nowi! Nowe życie!
Niech wasza radość ląd zaludni!
SFINKSY
Dziw nad dziwy, nie do wiary!
jakby dawny świat, prastary —
oto w naszych oczach kłębi.
Bór podszyty drogi grodzi,
skały z hukiem rosną w głuszy,
lecz cóż Sfinksy to obchodzi —
nas nikt z miejsca nie poruszy.
GRYFY
Złote żyły, złota gleba,
z szczelin jarzą się błyskoty;
strzeżcie skarbów, zbierać trzeba,
mrówki — nuże do roboty!
CHÓR MRÓWEK
Ląd ten podniosły siły ponure;
nuże! nóżkami wznośmy się wgórę!
[148]
Trzeba nam wszystkie szczeliny zbadać,
każdą drobinę warto posiadać.
Zwijajmy, prężmy postać swą giętką,
po wszystkich kątach myszkujmy prędko.
Chmary i roje! — Niech wre robota,
niechajcie góry; — szukajcie złota!
GRYFY
Zbierajcie w kupę złote odłamki,
my nasze łapy położym na nie —
najlepsze zamki, rygle i klamki;
nam skarb wasz dajcie na przechowanie.
PIGMEJCZYCY
Weszliśmy na nowy ląd
sami nie wiemy jak;
nie pytajcie się nas skąd
przyszliśmy; no i tak!
Radość Bóg nam w serca wlał,
każdy z nas zawsze rad —
mała rysa pośród skał —
już tam jest mały skrzat.
Skrzat z skrzatową, w to nam graj,
— dzieci są — parka cna —
kto wie czy sam widział raj,
aby tak praca szła.
Ląd ten piękny chwali lud —
wczesny czas — istny cud!
Czy to zachód, czy to wschód,
ziemia nam rodzi wbród.
TOMCIOPALUCHY
Ziemia, co z nocy ukrycia
wydała tych małych zuchów,
najmniejszych też woła do życia:
lud krasnych Tomciopaluchów.
[149]STARSZYZNA PIGMEJCZYKÓW
Precz z pogawędką,
tu trza charować,
zwinnie i prędko
miejsca zajmować.
Kuźnie budować,
niech każdy bieży,
rynsztunki kować
trza dla żołnierzy.
Mrówki gromadą —
ej — do roboty!
Niechaj nam kładą
kruszce pod młoty.
A wy, Paluchy,
naplujcie w łapy
idźcie w bór głuchy,
przynoście szczapy.
Niech się nie leni
nikt w tem kolisku,
trzeba płomieni
dużych w ognisku!
WÓDZ NACZELNY
Łuki i strzały
gotować zbroje,
już przyleciały
żórawi roje.
Raźno i skoro
idźcie do boju,
tam, gdzie jezioro
śpi w fal ukoju.
Razem! Zwycięstwo!
Na wroga! Ura!
hełmy za męstwo
ozdobim w pióra.
[150]IMZOWIE I TOMCIOPALUCHY
Któż nas zratuje!
cały świat głuchy!
Skrzat dla nas kuje
twarde łańcuchy.
Gdzież nasza wina?
praca nas morzy,
przyjdzie godzina,
będzie sąd boży.
ŻÓRAWIE IBIKUSA
Wrzawa nagła, jęk, wołanie,
trzepocących skrzydeł trwogi,
rozgwar, szczęk, zarwane łkanie,
walka, bitwa, bój wre srogi!
Oto skrzaty rozmach biorą:
pod strzałami ptaki giną,
krwią rumieni się jezioro,
zmiera klangor nad doliną.
Padły! Padły już żórawie
pod pigmejów wrażą zbroją,
a zwycięscy w pustej sławie
piór zdobyczą hełmy stroją.
Podły, karli pomiot skrzaci!
hej, wyraju ptasi, z nami!
Skrzatom sojusz nasz odpłaci,
co dziś chełpią się kitami!
Zemsta! Zemsta! Ku pomocy
zwołujemy rzeszę bratnią,
będziem walczyć ile mocy
po serdeczną krew ostatnią!
(z klangorem krążą koliście)
[151]MEFISTOFELES
(na równinie)
Niema to wśród czarownic, jak północna jędza,
tu mnie w obczyźnie wszystko w kozi róg zapędza.
Łysa Góra, wyrosła wśród skalnego złomu,
to ojczyzna! — Tam jestem jak u siebie w domu.
Łysa? cóż z tego! — niech się na kamieniu rodzą,
choć łyse, ale chutne! — nie drwią i nie zwodzą;
zresztą łysa czy babia, a niechby i świnna,
byleby nie obmierzła jak te — byle inna!
Tu ciebie nikt nie słucha, cudactwo oniemia,
— idziesz — a nuż przed tobą rozewrze się ziemia?
niema żadnej pewności; ot — szedłem wądołem,
aż tu góra wyrasta lesistym wierzchołem,
góra wprawdzie nie duża, obły pagór raczej,
lecz już Sfinksów nie widzę, już wszystko inaczej.
Tu nigdy nie wiadomo gdzie głębie, gdzie brody,
na każdym kroku nowe czyhają przygody.
Tak L teraz — znów nozdrza łechce ten wiaterek
wiejący stamtąd, kędy tańczy chór frajerek —
Kuszą mnie! muszę podejść! — wreszcie któż zabrania?
kto przywykł nie oduczy się już łasowania.
LAMJE
(otaczają i pociągają ku sobie Mefistofelesa)
Prędzej! a dalej! — prędko, prędziutko —
troszkę podrażnić — wstrzymać się — krótko,
paplać, chichotać, a potem zmanić,
starego wygę oszklić, zcyganić!
hej! kuternożka! — kuśdyk — kuśdyka,
nóżką pociąga — lećmy! — pomyka!
MEFISTOFELES
(przystanął)
To los! — tak się uganiać za hałastrą śmiałą,
co chyba za Adama sprzedawała ciało.
[152]
Cóż żem sam stary? — idą! — idę! — dalej? — dalej!
Dobre przysłowie! w starym piecu djabeł pali.
Wiem dokładnie, że kłamstwem karesy, zaloty,
że się sznurują, gęby szminkują huncfoty,
że nie mają ni jednej zdrowej części ciała,
że pod ręką, pierś, biodra, jak huba spróchniała;
wszystko to wiem, a jednak utopiony w czarze,
tańczę — niech jeno która zagra na gitarze!
LAMJE
(zatrzymają się)
Hola! stańmy! — coś zwleka, zatrzymał się, stoi,
ośmielmy go kapinkę — może się i boi.
MEFISTOFELES
(idzie)
Dalejże! — smęcę że aż miło,
to mnie tak antyk usposobił;
toć gdyby czarownic nie było,
cóżby do djabła, djabeł robił!
LAMJE
(przymilnie)
Krążmy wkoło kaduka przymilnie, a zwiewno,
do którejś z nas go serce pociągnie napewno.
MEFISTOFELES
O ile w mętnem świetle mogę trochę zoczyć,
piękne jesteście, trudno mi się na was boczyć.
EMPUZA
(wpadając)
I na mnie też się nie bocz, stoję tu na przodzie,
pozwólcie mi wziąć udział w waszym korowodzie.
[153]LAMJE
Nie, nie chcemy, oślica! — oczy twe kaprawe;
ilekroć z nami igra, psuje nam zabawę.
EMPUZA
(do Mefistofelesa)
Pozdrawia cię Empuza — z oślej główki słynie —
a, że masz końską nóżkę — mówię ci: kuzynie!
MEFISTOFELES
Przyczyniasz mnie, obcemu, wiele wzruszeń rzewnych,
widzę, że to od Łysej po Grecję mam krewnych.
EMPUZA
Decyduję się prędko, żądzą zmiany pałam;
na twoją cześć głowinę oślą dziś przywdziałam.
MEFISTOFELES
Parantela w tym kraju fawor widać znaczny,
lecz z osłem być krewniakiem — los jakiś opaczny.
LAMJE
Ostaw to szkaradzieństwo! — Co piękne i miłe
pod jej dotykiem w brzydkie zmienia się i zgniłe.
MEFISTOFELES
I te krewniaczki zgrabne też coś podejrzane,
kto wie, jaką dotknięcie w nich wywoła zmianę.
LAMJE
Spróbuj! Wybór masz duży; miłość to loferja —
wyciągasz los: — noc czarna, lub świetlna feerja.
Patrzcie no lubieżnika! sznuchta, co wziąć w łoże,
jak pedogryczny zrzęda, co kochać nie może.
Lecz idzie coraz bliżej, snać już ma ochotę,
baczność! — pora by poznał ciał naszych istotę.
[154]MEFISTOFELES
Ta piękna! — Jak sarenka mizdrzy się, umyka.....
(obejmuje ją)
Cha! Kroćset djabłów! — Wychudła jak tyka....
(chwyta inną)
A ta? — ależ to ryło obrzydliwe!
LAMJE
Wybredniś! — może brzydkie, lecz chutliwe.
MEFISTOFELES
Ta strzelioczka wcale hoża....
— brrr — co? — toć w ręce mam węgorza!
Tę smukłą pokocham hołyszkę....
A! — kij mam w ręku, suchą szyszkę?!
Co robić?!.... ano do tej! — tłusta —
przyznam się, miewam wschodnie gusta —
brzuch wzdęty, kłęby, kupa sadła....
ta mi specjalnie w oko wpadła;
na wściekłą rójkę coś zakrawa....
Pękła mi w ręku! Tfu! — purchawa!
LAMJE
A teraz rozbiegnijmy się, unośmy wgórę
błyskawicznie — zarzućmy gęstą, czarną chmurę
na tego piekielnika! — Lotem, lotem gacki!
Na sucho jeszcze wyszedł z opresji warjackiej.
MEFISTOFELES
(otrząsa się)
Mądry Polak po szkodzie, lecz jam nie mądrzejszy;
od północnego absurd południa nie mniejszy;
tu i tam takie same obmierzłe upiory,
wylęgłe z mroków głuchych, z wyobraźni chorej.
Dla ludu są postrachem, dla poetów wstrętem,
porubstwem są i zmysłów zmamieniem przeklętem!
[155]
Czegom ja się dotykał? zgroza! — Daj to katu,
zmarnować tyle czasu — i bez rezultatu....
(zabłąkał się pośród skał)
Gdzież jestem? zagubiony? mrokiem opętany?
napróżno szukam ścieżki znagła zgruchotanej,
odłamkami kamieni zasutej i piachem;
conieco od tych dziwactw zalatuje strachem.
Gdzież moje Sfinksy? w jakiej szukać stronie?
— w noc jedną góra rośnie, inna w wodach tonie!
Piękną-by pracę nasze czarownice miały,
gdyby tak Łysą Górą tam i sam suwały!
OREADA
(ze skały)
Do mnie chodź! Ta skała moja
przedwiekowa, samorodna.
Pozdrów ją, bo to ostoja,
siostra gór wieczystych godna!
Wieki mrą, historja mija,
ja trwam; słuszna we mnie buta —
to co obok się rozwija
zdmuchnie lada krzyk koguta!
Już nieraz na ląd nowy patrzały me oczy —
zanim raz drugi spojrzę — ląd tonie w pomroczy.
MEFISTOFELES
Cześć tobie stojącej na czacie,
cześć tobie wieńcu dębowy!
W srebrnej księżyca poświacie,
cichną ponure parowy. —
Lecz oto leszczyn poszycie
rozbłyska magicznym blaskiem,
rozwianym niesamowicie,
jak światło przed szklanym obrazkiem.
[156]
To on na hali obrusie,
toczy się szklany i mięki;
witaj mi Homunkulusie,
dokądże zmierzasz maleńki?
HOMUNKULUS
To tu, to tam się chibocę —
z tą myślą: — jakby się stać?!
lecz to co widzę w pomroce
ach! — tego nie chcę znać.
Ach, gdybym dojrzał w ciemności
dla czynów mych wdzięczne tło,
ach, w wielkiej niecierpliwości
stłukłbym więżące mnie szkło.
Dwóch filozofów spotkałem
— tak w zaufaniu ci powiem —
ich rozmów właśnie słuchałem —
może się od nich coś dowiem;
wciąż mówią: natura! natura!
snać znają bytu istotę —
oni wyjaśnią mi, która
droga mą ziści tęsknotę.
MEFISTOFELES
Radzę ci: sam poszukaj drogi,
bo tam gdzie duchy harce wiodą,
tam już filozof wkracza w progi —
i czy to z smętkiem, czy z pogodą,
tuzin upiorów nowych wiedzie —
dodając biedę dawnej biedzie.
Wszystko przechwałki! Ty mój drogi,
jeśli nie zbłądzisz, nie zmądrzejesz!
Więc chcesz się stać — sam szukaj drogi,
w przeciwnym razie mgłą przewiejesz.
HOMUNKULUS
Mądrej głowie dość na słowie.
[157]MEFISTOFELES
W drogę! Wracając, acan mi opowie.
(odchodzi)
ANAKSAGORAS
(do Thalesa)
Upiory myśl twą obsiadły jak kleszcze,
a chciałbym cię przekonać! — Cóż ci mam rzec jeszcze?
THALES
Fala wiatrem marszczona wraz z wiatrem ucieka,
lecz od raf niebezpiecznych trzyma się zdaleka.
ANAKSAGORAS
Ta skała wszak powstała z ognistych skier kroci.
THALES
Wszystko, co jeno żyje powstało z wilgoci.
HOMUNKULUS
(zjawia się wśród nich)
Pozwólcie mi posłuchać, może myśl rozjaśnię,
bo to ja powstać pragnę i — zamierzam właśnie.
ANAKSAGORAS
Zdołałżebyś Thalesie tak przemóc naturę
i w jedną noc wystawić tak ogromną górę?
THALES
Nic w naturze nie znaczy złudny przelot godzin,
wszystko tu musi dojrzeć do swoich narodzin,
wszystko przyjmuje postać przewidzianą zgóry —
prawo rozwoju pierwszem jest prawem natury.
ANAKSAGORAS
Lecz ten przykład o innym prawie nas poucza!
Oto ogień tu powstał, grom, pożoga, tucza —
[158]
wtedy płomienne siły wyrzuciły z głębin
tę górę rozszumiałą lasem brzóz i dębin.
THALES
Cóż z tego, cóż ten przykład? cóż ten dowód znaczy?
stało się! było w planie! — nie mogło inaczej!
Dysputa płoną! szkoda czasu i atłasu,
jeno tłum się ogłusza rozgwarem hałasu.
ANAKSAGORAS
A już się wszczęły w górze ruchy,
każda szczelina zamieszkała;
mrówki, Pigmeje i Paluchy
i cała ta czereda mała.
(do Homunkulusa)
Lecz ty nie pragniesz wielkości,
pustelnicza twoja kula —
jeżeli pańskie masz skłonności,
obdarzę ciebie władzą króla.
HOMUNKULUS
A ty Thalesie, co radzisz? — mów!
THALES
Cóż — nie chcę radzić, szkoda słów;
z małymi, małe wszelkie czyny,
z wielkimi nawet małość rośnie;
czy słyszysz jak tam zza olszyny
wrzawa mknie ku nam — wciąż — rozgłośnie?!
Oto żórawi naród wstaje
z srebrem zalanych mętnych pól,
leci na Pigmejczyków zgraje, —
widzisz — z karłami padłby król.
Ostrzą pazury, ostrzą dzioby —
idzie, już idzie, zemsty pora,
[159]
idzie godzina zła i zguby,
wnet się już zwichrzy toń jeziora.
Odwet za napad i za zdrady!
oto wędrowne lecą ptaki,
a karli naród, trwożny, blady
skupia ostatnie orszaki.
Cóż łuk, cóż dzida, szyszak, tarcza —
przeciw wściekłości nie wystarcza!
Swawolnie w pióra chciał się stroić
lud karli, by swą klęskę zdwoić!
Tomciopaluchy uciekają,
kryją się mrówki w piachu, w glinie —
wojsko już jest bezładną zgrają,
w rozsypce pada! krwawi! ginie!
ANAKSAGORAS
(po pauzie — uroczyście)
Jeślim dotychczas wchodził w podziemne pustosze,
teraz oto ku górze czucia moje wznoszę....
W wiecznej ty i promiennej, srebrnej chadzasz zbroi,
w trzy nazwiska zaklęta i w postaci trojej!
Do ciebie o Hekato! Luno i Diano
ręce wznoszę! — O mocy, co siłą nieznaną
piersi nasze rozszerzasz, myślom głębie dawasz
i światła magicznego słodyczą napawasz
stęsknione serca — oto wołam ciebie z nocy
ukaż się Pani Srebrna w nieodgadłej mocy.
(pauza)
Czyliż modlitwie mojej dany jest znak zgody?
na nice odwrócony porządek przyrody?
Oto z przepastnych nieba łon
okrągły bóstwa spływa tron
przerażający! — wzmaga trwogę!
W zgrzywionych ogniach mknie jak lew
[160]
i zlewa roziskrzoną krew,
rozżagwia ziemi, mórz pożogę!
A więc to prawda, prawda, że z drogi zsrebrzałej
tessalskie czarownice księżyc tu wołały
na ziemię? — że cię, Luno, przyciągały blisko
w czarów i strasznej zguby upiorne kolisko?....
Mroczy się tarcza — błyskawice — gromy!
Walą się na mnie srebrnych gór ogromy!
Pioruny, wichry —!— mroczny grób!
Czołgam się do twych Pani wysrebrzonych stóp.
(pada na twarz)
THALES
Co też on wygaduje, co widzi, co słyszy!?
świat cały pogrążony w nieruchomej ciszy;
istny obłęd zrodzony w szalonej godzinie,
a Luna sobie cicho po swym torze płynie.
HOMUNKULUS
Spójrz no Thalesie — znowu gwałt!
oto się zmienia okolica,
góra co miała obły kształt,
teraz się iskrzy jak iglica.
Zatrząsł się znagła cały świat,
kamień z księżyca wielki spadł, —
przyjaciół, wrogów w jednym łonie
pojednał już we wspólnym zgonie.
Lecz sztukom takim cześć i chwała,
to przecież wielka twórcza moc,
żeby się góra tak zmieniała
dwakroć przez jedną noc!
THALES
Drobiazg! — to było tylko pomyślane.
Więc niechże sobie ginie to bractwo niezgrane.
[161]
Lecz dobrze, żeś rozważnie królem nie chciał zostać.
A teraz na brzeg morza trzeba nam się dostać,
do gościnnych wybrzeży, gdzie w szczerej radości
czeka się i przyjmuje czarodziejskich gości.
(oddalają się)
MEFISTOFELES
(gramoli się po przeciwnej stronie skały)
Przez jakieś poplątane korzeni niewody,
przez urwiska i skalne, niebotyczne schody
gramolę się w zadyszce, pot mi rosi czoło!
U nas inaczej; lasy tam wonieją smołą,
a nawet, bywa, siarką; o luby zapachu!
A tu w Grecji? — bezwonność no i sporo strachu.
Tak się tym klasycyzmem wciąż nadmiernie chwalą,
ciekaw jestem czem oni w swojem piekle palą?!
DRYADA
Możeś i mądry, gościu, między krajanami,
lecz z twem obyciem nieco gorzej między nami.
Pocóż myśl swą wysyłasz ku ojczystym zrębom
miast cześć oddać należną naszym świętym dębom?
MEFISTOFELES
Marzy się o tem chętnie, co się opuściło;
ojczyzna jak raj ciągnie z nieodpartą siłą.
Lecz powiedz mi Dryado, co to tam na zboczu
za postacie koczują — trzy w gęstem pomroczu?
DRYADA
To trzy siostry Forkjady przycupłe do ziemi,
jeślić się włos nie zjeża, to pogadaj z niemi.
MEFISTOFELES
Owszem, pogadać mogę; — chociaż mnie zdumienie
— mnie zdumienie ogarnia! — Patrzę na te cienie,
[162]
nic podobnego nigdy w życiu nie widziałem,
jako żywo alrauny wydają się ciałem....
Patrząc na te ohydy, rodzą się pociechy,
że piękne, ba! nadobne — najstraszliwsze grzechy.
Brzydota ich tak wielka, obłąkana, wściekła —
u nas — nie pozwolono-by im wejść do piekła
ani na próg! — a u was takie są szkarady?!
O! przereklamowane jest piękno Hellady!....
Dojrzały mnie! To gorzej! Piszczą, gwiżdżą, skrzeczą —
z wampirami dyskusja nie łatwą jest rzeczą.
FORKJADA
Podaj mi oko, siostro, niechno się zapyta,
pod czyjemi stopami żwir na drodze zgrzyta.
MEFISTOFELES
Dostojne! — Proszę kornie, wybaczcie mą śmiałość
i swem błogosławieństwem obdarzcie mą małość.
Przychodzę — tułacz, który wszelkie zwiedza światy,
lecz, jeśli się nie mylę — wasz powinowaty,
krewny, żeby tak rzec! — Badając różne strony,
u stóp egipskich bogów też biłem pokłony,
znam siostry wasze Parki — tak jest! znam je także,
widziałem je onegdaj, czy wczoraj; — a jakże....
Lecz wam podobnych bogiń, nie znam, jako życie!
— milczę, milczę — cóż słowa — gdy tonę w zachwycie.
FORKJADY
Rozumnie ten wędrowiec i do rzeczy prawi.
MEFISTOFELES
Czemuż was w natchnień szale poeta nie sławi?!
Mówcie, jakto się stało, żem-ci ani razu
nie widział waszej rzeźby, pomnika, obrazu?
Dłuto, które was twórczo do życia powoła,
jakiejś tam marnej Wenus rzeźbić już nie zdoła.
[163]FORKJADY
Żyjemy w samotności pod nocy namiotem,
nigdy z nas żadna nawet nie myślała o tem.
MEFISTOFELES
Bodajto! — tak daleko za światem żyjecie,
że was tu nikt nie widzi i nawet nie szuka,
powinnyście żyć gdzieindziej, na szerokim świecie,
gdzie przepych, gdzie nadobność, gdzie rozkwita sztuka,
gdzie codzień, zwykłym trybem, taka rzecz się zdarza,
że z zjawą piękna dzieło sztuki wraz się sparza,
gdzie —
FORKJADY
Zamilcz i nie budź pokus, cóż nam to pomoże,
choćbyś dwakroć powtarzał — my zamknięte w domu,
któremu noc na imię — żyjemy w przestworze,
same sobie nieznane, nieznane nikomu.
MEFISTOFELES
Ach! jeśli tak mówicie, to w tymże sposobie
można postać swą drugiej przekazać osobie.
We trzy ząb macie jeden, jedno macie oko,
więc może mitologji nie zranię głęboko,
jeśli zaproponuję, byście trzy postacie
we dwie złączyły — wszakże istotę swą znacie —
a tę trzecią na krótko mnie wypożyczyły.
JEDNA Z FORKJAD
Czyżbyście się, o siostry, na rzecz tę zgodziły?
DRUGA FORKJADA
TRZECIA FORKJADA
[164]MEFISTOFELES
Szkoda! to już nie będzie taka sama gęba;
to oczko i ten ząbek, to istota sprawy!
JEDNA Z FORKJAD
To drobiazg! Spróbuj jeno, a nabierzesz wprawy.
Zamknijno jedno oko — tak! — wargę wznieś wgórę,
by jeden ząb odsłonić; — sprytną masz naturę,
w lot pojąłeś — i jednej z nami już urody
jesteś — podobny do nas jak dwie krople wody.
MEFISTOFELES
FORKJADY
MEFISTOFELES
(już jako Forkjada)
Więc niech będzie —
oto staję w zrównanym z wami, siostry, rzędzie!
Ujrzysz mnie tajemniczy i zawiły świecie,
jako Chaosu wielce ulubione dziecię!
FORKJADY
O tak! Chaosu córyśmy niesamowite.
MEFISTOFELES
Byle mnie też nie brano za Hermafrodytę!
FORKJADY
Zgoła się inna trójka z dawnej trójki zlepia!
mamy społem dwa zęby i dwa społem ślepia.
MEFISTOFELES
Ze wstydu trzeba mi się chyba w gąszczu zaszyć,
lecz wpierw skoczę do piekła kolegów przestraszyć.
(wychodzi)
[165]
ZATOKI MORZA EGEJSKIEGO
KSIĘŻYC W ZENICIE NIERUCHOMY
SYRENY
(leżą na głazach, śpiewają i grają na fletniach)
Ciebie wróżki z nieb otchłani
zaklęciami w mrokach nocy
wołały ku skalnej grani!
Bądź nam Pani ku pomocy;
z przesrebrzonej cichej dali
spłyń na bezmiar żywych mórz,
prześwietlone cuda twórz;
po ruchliwej, skrzącej fali
stąpaj cicho, lekko, zwiewno —
przejścia twego srebrny ślad
będzie się zadumą kładł
w sercach naszych, o królewno!
Snuj z promiennych gwiazd przędziwa
pieśni ponadziemskich stref;
zawtóruje ci nasz śpiew,
Srebrna Pani Miłościwa!
NEREIDY I TRYTONY
Pieśń śpiewajcie w nocy głuszy,
pieśń, co morski bezmiar wzruszy;
z głębin płyniemy, zdaleka,
z szalejących burz ojczyzny —
mkniemy ku wam na mielizny,
bo nas wasza pieśń urzeka.
Tak weselnie ustrojeni,
w koralowych szat purpury,
w kałakuckich pereł sznury,
w kolje zorzanych promieni,
w głębin delje szmaragdowe —
wieńcem meduz wieńcząc głowę,
[166]
płyniemy w pogłosach burz
do was — czarodziejki mórz.
SYRENY
Ludu burzy! — wiemy, wiemy,
w głębiach rybny naród niemy
żyje głucho, beztroskliwie;
wy świąteczni i weselni
bądźcie śmiali, żywi, dzielni
w przesrebrzonym nocy dziwie.
NEREIDY I TRYTONY
Nie lękajcie się — my sami
radziliśmy z głębinami,
jak nam działać w tej godzinie;
obaczycie nas w zatoce,
że w nas szumne, dumne moce,
że w nas krew nie woda płynie.
(odpływają)
SYRENY
Drużyna hoża i świeża
na samotrackie wybrzeża
z szczęśliwym wiatrem odpływa;
w państwo tajemnych Kabirów
dążą wśród kręgów i wirów.
Na jakież płyną tam dziwa?
Czy pomagają, czy szkodzą
te bóstwa, co same się rodzą,
co same z siebie powstają
i same siebie nie znają.
Trwaj Luno nieruchomo w srebrzystej pustoszy,
niechaj noc trwa najdłużej, dzień niech nas nie płoszy!
[167]THALES
(na brzegu do Homunkulusa)
Do Nereusza, ciebie, starego prowadzę,
z nim rozmówić się i zasięgnąć wieści — radzę!
Wprawdzie strasznie uparty, zrzędliwy dobrodziej
i nikt mu jako żywo w niczem nie dogodzi,
— a najbardziej go ludzie mierżą, irytują —
lecz że zna przyszłość, więc go wszyscy respektują,
wszyscy czczą — choć się w jamie odludek zasklepił —
boć niejednemu pomógł, niejednego skrzepił.
HOMUNKULUS
Więc próbujmy! — Zapukam i powitam pięknie,
przecież to nie zaszkodzi — szkło z tego nie pęknie.
NEREUSZ
Któż to tam w mą jaskinię bezczelnie zaziera —
czy to ludzie? śmiertelni? Żółć gniewem mi wzbiera!
Twory marne, dorównać boskiej chcą osobie,
a przeklęci dorównać zdolą ledwie sobie.
Dawno mogłem odpocząć, bo i wiek mnie trudzi,
alić zawszem pomagać chciał najlepszym z ludzi.
Nadaremno — przekora stoi na zawadzie —
wszyscy zawsze działali źle, wbrew mojej radzie.
THALES
Wszyscy się jednak, starcze, liczą z twą osobą,
jesteś mędrcem! — z tej racji stajemy przed tobą:
półczłowieka istotę skupia płomyk blady,
udziel jej, zatroskanej, starcze morski, rady.
NEREUSZ
Rady?! — O nie zadaję się już z ludzką tłuszczą,
jednem uchem słuchają, a drugiem wypuszczą.
Ileż to razy czyn ich mścił się jak najsrożej,
lecz to ich nie nauczy, błądzą coraz gorzej!
[168]
Jakżeż to przestrzegałem Parysa, ladaco,
że mu się jego żądze niewczesne odpłacą;
na helleńskiem wybrzeżu stał w zachodniej zorzy
płonący — i mówiłem z ducha — wieszczek boży:
o strasznych, krwawych mękach zarwanego zgonu,
o zgliszczach i pożarze świętego Iljonu,
o tem, że ducha swego w wstydzie sponiewiera,
wklęty na całą wieczność w heksametr Homera —
I cóż? — jemu się wróżba starca zda zabawą —
pustka i nieoględność pomściły się krwawo;
lat dziesięć mija ledwo, z gór orły się zerwą
i topią krzywe szpony w Priamidów ścierwo.
A Odys? — jemum wieścił o Achajów zwadzie
i o Circe podstępnej, o cyklopów zdradzie
i o innych przygodach, a on w odpowiedzi
robi swoje — w tułactwie sroma się i biedzi,
aż wreszcie, jak z wyraju umęczone ptaki,
wraca do wytęsknionych wybrzeży Itaki.
THALES
W mądrych słowach twych gorycz płonie jako głownie,
lecz dobroć nakazuje próbować ponownie —
łut wdzięczności podany w odpowiedniej chwili
cetnary niewdzięczności przeważy, przesili;
a myśmy tutaj przyszli z bardzo ważną rzeczą,
ten stworek pragnie stać się istotą człowieczą.
NEREUSZ
Dziś nic nie powiem! — Dziś dla mnie dzień święty!
Ożyją niebywale mórz żywe odmęty
na ojcowe wołanie; — na srebrne posiady
wychyną morskie Gracje, córki me Dryady.
Ani Olimp wysoki, ani ziemia cała
piękniejszych istot nie ma i nie będzie miała.
Cudne, wiotkie postacie nurzają się w tonie
i podrzutem fal skaczą na neptuńskie konie,
[169]
lekkością uskrzydlone, uniesione w tanie,
zdają się zwiewnie ślizgać po świetlistej pianie;
a na ich czele śliczna, prześwietlona kruża,
Galatea jak Wenus z piany się wynurza;
jej to na Pafos boski hołd składają w dani,
odkąd wyspą wzgardziła Cypru piękna Pani.
I tak strojna perliście w konchowe opale
dziedziczka boskich włości kwieciścieje w chwale.
Odejdźcie! — Niechże godzin radości ojcowskiej
nie spsowają zgryzoty, złoście, ani troski.
Idźcie do Proteusza! — co mnie do tych baśni —
jak stać się, jak odmienić — odmieniec objaśni.
(oddala się w stronę morza)
THALES
Stracony czas! zmartwionyś — widzę po twej minie —
choć spotkamy odmieńca to się nam wywinie,
a jeżeli przystanie, sens słów tak przetrąci,
że zmilkniemy, a w głowie doreszty się zmąci.
Lecz, że to chcesz koniecznie dochrapać się wiedzy,
nie pomińmy tej jeszcze, choć niepewnej miedzy.
(oddalają się)
SYRENY
(na szczytach skał)
Cóż tam przez morskie manowce,
pod wiatru cichym powiewem
leci jak białe żaglowce
z klaskaniem, śmiechem i śpiewem?
To one mierzwią mórz tonie,
kwiat oceanów i cud —
boginie perlistych wód!
Spieszmy je witać w pokłonie!
[170]NEREIDY I TRYTONY
Ramiona nasze obarcza
olbrzymia żółwia tarcza.
W orszaku morskich dziew,
oto najstarszych bogów
do naszych niesiemy progów;
przywita ich wasz śpiew!
SYRENY
Postać mała, siła wdała,
stróże prastarych przybytków —:
opieka, ratunek rozbitków.
NEREIDY I TRYTONY
Przynosimy Kabirów
na wesołe święto,
staną pośrodku wirów
ciszą niepojętą.
SYRENY
My widzimy zdaleka,
gdy grom wzbudza trwogę,
ich wszechmocna opieka
ratuje załogę.
NEREIDY I TRYTONY
Trójmoc niesieni szczęśliwie,
czwarta przyjść nie chciała,
właśnie ta co prawdziwie
za nich wszystkich działa.
SYRENY
Bóg co boga drugiego
w pośmiew jawny daje —
choć klęczysz u stóp jego,
nieszczęściem się staje.
[171]NEREIDY I TRYTONY
Kabirów tajemniczych siedmioraka postać!
SYRENY
Gdzież, powiedzcie, z siódemki — troje mogło ostać?
NEREIDY I TRYTONY
Pytanie wasze złowieszcze,
i my się o to pytamy —
ponoć jest ósmy jeszcze,
lecz tego zupełnie nie znamy.
Władza ich jest i działa,
lecz w mgle ich istność cała.
O Bóstwa wielkie! — O nieporównani!
z mocą trwacie przed przemian ostatecznych tronem,
wieczną tęsknotą smagani i gnani
za niepojętem, za nieogarnionem!
SYRENY
Czy w dzień, czy w nocy w pokornej wierze
do bóstw nieznanych wznosim pacierze.
NEREIDY I TRYTONY
Jakże cześć nasza zakwita bogato,
że my to święto ogłaszamy światom!
SYRENY
O jakżeż bohaterstwa bladą świecą łuną,
— nawet one wyprawy po złociste runo —
wobec naszych zdobyczy z mórz otchłannych wirów,
skąd niesiemy w triumfie mitycznych Kabirów.
CHÓR
Z otchłani mórz, z otchłani najgroźniejszych wirów
sobie i nam przynieśli mitycznych Kabirów.
(Nereidy i Trytony odpływają)
[172]HOMUNKULUS
Bezkształt tych bóstw jest dla mnie jako pusty czerep,
— nad tem się mądrzy głowią — poto schodzą w Ereb!
THALES
Oto, co ma specjalny wdzięk i urok w świecie:
rdza dopiero dodaje wartości monecie.
PROTEUSZ
(niewidoczny)
Mędrkujecie, niech was trzysta!
ja, co jestem kolorysta,
mówię i powtarzam zawsze:
im dziwniejsze tem ciekawsze!
THALES
Gdzie jesteś Proteuszu —?—
PROTEUSZ
(sposobem brzuchomówczym, raz blisko, raz daleko)
THALES
Stary figlarzu! — bywaj! — znam cię, znam,
lecz mnie nie zwiodą twoje gry —
na prawo głos twój — w lewo ty!
PROTEUSZ
(nibyto zdala)
THALES
(cicho do Homunkulusa)
Zaświeć no mocno! Już jest blisko!
Ciekawy jest okropnie,
a więc w świetlane kolisko
nos zechce wsadzić pochopnie.
[173]HOMUNKULUS
Już świecę! starczy? — coś w retorcie jękło,
boję się by rozgrzane szkło znagła nie pękło.
PROTEUSZ
(w postaci olbrzymiego żółwia)
Cóż to za światło przymglone i złote?
THALES
(zakrywa Homunkulusa)
Możesz się przyjrzeć jeśli masz ochotę.
Lecz mniemam, waćpan, nic na tem nie straci,
jeśli się nam pokaże w człowieczej postaci,
a już jeśli chcesz ujrzeć to co świeci za mną —
przybierz kształt mniej potworny, postawę mniej kłamną.
PROTEUSZ
(jako człowiek)
Niema co mówić, umiesz z mańki zażyć.
THALES
A tyś odmieńcem ostał! — przestańmy się swarzyć.
(odkrywa Homunkulusa)
PROTEUSZ
(zdumiony)
Karzełek i świetliczek — dziw! — w osobie jednej?!
THALES
Prosi ciebie o radę, widzisz, bardzo biedny —
sam mi to opowiadał, nieco chaotycznie —:
urodzony jest, jakby to rzec, — połowicznie,
a teraz chciałby się stać! Nie brak mu wartości,
pojętny, — myślom jego znacznej przytomności
odmówić niepodobna; więc z tego oszklenia
pragnie się wyrwać — tęskni do ucieleśnienia.
[174]PROTEUSZ
(do Homumkulusa)
Dziewicorództwa problem rozwiązałeś —
zanim się miałeś stać, ty już się stałeś!
THALES
(cicho)
Również mam podejrzenie, powiem ci to skryto,
coś mi się zdaje, że on jest hermafrodytą.
PROTEUSZ
Ach to drobiazg! to przecie nic a nic nie szkodzi,
może sobie płeć wybrać nim się w ciele zrodzi.
Lecz szkoda każdej chwili! — Tu cię nic nie zmieni,
trzeba rozpocząć próby na morskiej przestrzeni.
Trza zacząć od małego, pożerać drobiny,
potem większe istoty — i — tak z czynów w czyny
piąć się, jak po drabinie, od zdarzeń do zdarzeń,
aż dojrzejesz do coraz wyższych przeobrażeń.
HOMUNKULUS
Tu wiatr cudne powietrze śle przez morskie tonie;
tak dziwnie zielenieje! ach! przesłodkie wonie!
PROTEUSZ
Wierzę, o bardzo wierzę, milutka chłopczyno,
tam na morzu powietrze wonieje jak wino!
tam dopiero jest miło, lekko, co się zowie —
tu włóczą się opary; — na morze! po zdrowie!
Widzisz ten orszak piękny przed znaczną osobą?
jak się z morza podnosi, jak wabi pląsami, —
zbliża się; — chodźcie ze mną!
THALES
HOMUNKULUS
Dziwy! Dziwy prawdziwe! W drogę! Idę z wami!
[175]TELCHINOWIE RODYJSCY
(na morskich koniach i smokach; z trójzębem Neptuna w ręku)
CHÓR
Wykuliśmy trójkąt Neptuna, kowale,
trójzębem przycisza bóg wiry i fale.
Gdy burza szumiąca rozmawia z Neptunem,
bóg morza jest hukiem — bóg burzy piorunem;
gdy górą w błyskaniach grom wali za gromem,
mórz głębia oddźwięka bezmiernym ogromem,
a co się w pośrodek niebacznie nawinie,
na pył jest zmiażdżone, jak ziarno we młynie;
w paździerze je strzaska przemożny szał tuczy,
a fala zmierzwiona po skałach wywłóczy;
tak oto w podzięce, dziś Neptun nam w ręce,
to berło dał swoje, na radość, ukoję.
SYRENY
W tej godzinie wysrebrzonej,
o heljosowy orszaku,
bądź nam szczęśnie pozdrowiony
w Luny przeświętym znaku.
TELCHINOWIE
O pani srebrzysta! — Rozbłyska poświata,
jak uśmiech siostrzany posłany do brata;
ku wyspie rodyjskiej nachylasz w śnie ducha,
skąd pean słoneczny jak jutrznia wybucha!
Gdy dzień się otrząśnie z pełznących w mgle cieni,
oświeca nas słońce uśmiechem promieni
i patrzy na góry, na miasta, na wody,
rumiane, rozśmiane przepychem urody.
Mgła nocna się snuje po łąkach, po lesie —
już świt ją rozświeci, a powiew rozniesie,
[176]
a Heljos się spręży, podźwignie i wstanie
młodzieńczy bohater w złocistym rydwanie!
Telchiny pierwotni władnący od wieka,
zaklęli moc Boga w kształt godny człowieka.
PROTEUSZ
Niechże śpiewają, niech się chwalą,
że wklęli słońce w spiż czy w głaz —
słońce z nich szydzi — minie czas —
a w pył posągi się rozwalą;
ono co tworzy, skupia, spaja,
czemże dlań pusta głusza cisz?
czemże dlań bezruch, zimny spiż?
czemże dlań chwalców dumnych zgraja?
Stoją bogowie w rzeźbie, niemi,
co mówię! — toć się stało przecie!
jedno trzęsienie marne ziemi —
posągi zwali, zmiażdży, zmiecie.
Życie spojone z ziemską grudą
jest zawsze bólem, troską, żmudą;
życiu jedynie fala sprzyja,
co lśni i w wieczność się przewija.
Tam w tą wieczystych wód urodę
ja jako delfin cię zawiodę.
(zmienia się w delfina)
Wiele cię czeka w życiu prób; —
na grzbiet mi siadaj, panie młody,
pójdziemy drogą żywej wody —
tam z oceanem zawrzesz ślub.
THALES
Stoisz Homunkulusie u dni twoich wątku,
radzę: zacznij istnienie swoje od początku!
Działaj szybko i sprawnie; zadanie twe wdzięczne;
[177]
na rozkaz życia formy przybierzesz tysięczne,
aż się czasy wypełnią — przyszłość to daleka —
wdziejesz na siebie szatę ostatnią: człowieka.
(Homunkulus siada na Delfina-Proteusza)
PROTEUSZ
Więc naprzód — do wodnistych leż!
zażyjesz bezcielesny zuchu
dowoli pędu, wiru, ruchu,
urośniesz wzdłuż i wszerz.
Lecz miejże mi pohamowanie
po szczeblach bytu właź powoli,
bo kto się raz człowiekiem stanie,
ten się już z kresem swym zespoli.
THALES
Lecz i tutaj światełko jaśniejsze migoce:
miło człowiekiem wielkim być w swojej epoce.
PROTEUSZ
(do Thalesa)
Niby jak ty nieprzymierzając!
Na to ma czas nasz szklany chwat;
między duchami się szwędając
znam cię od kilku setek lat.
SYRENY
(na skałach)
Chmurki złocą nieba głębie,
kryją księżyc — wiotkie, miękie;
to nie chmury, to gołębie
białoskrzydłe, bieluteńkie.
Lecą ciszą niepojętą
z Pafos lecą do nas w gości!
Kończy się już nasze święto
w pełni szczęścia i radości!
[178]NEREUSZ
(przy Thalesie)
Jakiś nocnych dróg włóczęga
rzekłby, patrząc na zjawisko,
że to chmura co gwiazd sięga,
że podchodzi do nich blisko —
lecz my duchy wiemy pewnie,
tą mądrością nieczłowieczą,
że to córce mej, królewnie,
co pod nocy tej jest pieczą,
krąg gołębi towarzyszy
i tak mieni się bieliście
w rozsrebrzonej nocnej ciszy
na mej córki święte przyjście.
THALES
I ja mniemam, że najlepiej
aby cisza sobą żyła —
mędrca to pragnienie krzepi,
aby świętość świętą była.
PSYLLE I MORSY
(na morskich bykach, jałówkach i trykach)
Na Cyprze w podziemnej jaskini
tajemnej, nikomu nieznanej,
stoi wóz święty bogini,
bogini naszej kochanej.
Ani go fala zaleje,
ani trzęsienie nie wzruszy,
bo on — to nasze nadzieje,
on duszą naszej jest duszy.
I jeno przez noce samotne,
przez sennej fali zsrebrzenia,
wieziemy w szlaki powrotne
królową — na serc pokrzepienia!
Idziemy, mórz pracownicy,
[179]
ani nas księżyc nie płoszy,
ani skwir krwawej orlicy
rozdrgany w ponurej pustoszy.
Przez cienie i światła i mroki,
przez czasy, trwania i zmiany,
przez szlaki wód, czy posoki
idzie nasz orszak zwołany;
przez miasta, wsie i grodziska
do wyznaczonych granic
na świętych bóstw uroczyska —
idzie — nie zważa na nic!
Przez wieki co w pustkę się toczą
niesiemy boginię uroczą.
SYRENY
Płyną w tanecznych fal pląsie
wokoło wozu królewnej
i przewijają się, gną się
w rytm melodyjny i śpiewny.
Do nas! Do nas, do nas, zwidy
prężne, urocze i zwiewne —
Dryady i Nereidy.
Tu do nas — przynieście królewnę!
Zawtórzymy wraz trofeom —
mórz zielonych szczęsne swatki,
przybywajcie z Galateą,
wizerunkiem boskiej matki!
Galateo! — Cześć ci! — Cześć ci!
O łącząca czar boskości
i czar ludzki —: wdzięk niewieści —
w nieśmiertelny hymn miłości!
DORYDY
(przepływają chórem przed Nereuszem; wszystkie na delfinach)
W przepych srebrzystych, mieniących wianków
ustrój, o Luno, orszak uroczy,
[180]
bo oto miłych, słodkich kochanków
przyprowadzamy przed ojca oczy.
(do Nereusza)
Oto młodzieńcy, których z topieli
rączyny nasze szczęśnie wyrwały —
złożyłyśmy ich na mchu pościeli,
piersi ich nasze z martwych ogrzały.
Wśród pieszczot naszych wzrosły junaki,
wdzięczą się grzecznie, całują pilnie —
płyniemy z nimi przez morskie szlaki —
o spójrz na swadźby, ojcze, przychylnie!
NEREUSZ
Zdwojoną korzyść losy przynoszą:
współczucie serca łączą z rozkoszą.
DORYDY
Słowa twoje najłaskawsze,
sprzyjające, miłujące —
pozwól kochać ich na zawsze
paść nimi piersi drżące.
NEREUSZ
Niechże was zdobycz wdzięczna raduje,
młodzieńcy w mężów dostojnych wzrosną;
lecz was nie zdarzę łaską radosną —
ponad mą wolą Dzeus króluje.
Jak kołysanie chibotnej fali
chwiejna jest miłość, zmienne jest życie,
a gdy się skłonność do cna wypali,
same kochanków swych porzucicie.
DORYDY
Płoną nam serca, wichrzą się szały,
rozkosz się dwoi smętem rozstania —
[181]
zażywać z wami miłości trwałej
wola nam bogów wiecznych zabrania.
MŁODZIEŃCY
Lubością nas karmicie,
włodarzy kruchych łodzi —
przesłodkie nasze życie,
nie może nam być słodziej.
GALATEA
(zbliża się na rydwanie z konchy)
NEREUSZ
Tyżeś to córo moja?! — Śliczna krasawica!
GALATEA
Ojcze mój, szczęściem wielkiem płoną moje lica —
Więżą mnie twoje oczy! — Wstrzymajcie Delfiny!
NEREUSZ
Mijają mnie! — Z przystani na morskie głębiny
orszak zmierza z pośpiechem, srebro fal roztrąca,
nie wstrzyma go ojcowska tęsknota gorąca!
Zabierzcie mnie ze sobą! — To jedno spojrzenie
ma cały rok wypełnić?! — O słodkie wspomnienie.
THALES
Radość zakwita we mnie, radość przewspaniała,
— krzyczeć pragnę i wołać chwała! chwała! chwała!
Co jeno wielkie pięknem prawdziwej urody
rodzi się i powstaje z prawieczystej wody
i w wodzie byt ma wszystko! — Święty oceanie,
w tobie jest łaska życia i bytu władanie!
Gdybyś ty chmur nie zsyłał,
gdybyś rzek nie rozwijał,
[182]
gdybyś deszczów nie spijał,
gdybyś lądów nie mijał —
czemże-by były góry, doliny i światy?
ty w nie tchniesz wiecznie nowe życia aromaty!
ECHO: CHÓR ORSZAKÓW
Ty chronisz skrzętnie wszelki żywioł od zatraty.
NEREUSZ
Oto w dali koliskiem rozchwianem się toczą,
lecz już oczu kochanych nie zbliżą mym oczom.
Jak łańcuch, łyszcząc się statecznie
i uroczyście i świątecznie
płynie orszaku barwny wąż —
z rozchibotanych fal zawiei
konchowy rydwan Galatei
widzę — dostrzegam — wciąż.
Poprzez tańczących fal igrzyska,
jak złota gwiazda z mórz wybłyska
— to tam — to tu —
Lecz chociaż w wieczność już zapadnie —
ojciec go dojrzy — wciąż — dokładnie —
oczami snu.
HOMUNKULUS
W tej rozperlonej wilgoci
świecę, a wszystko się złoci
urokiem tęczowych barw....
PROTEUSZ
W tej życiodajnej wilgoci
twe światło się pieśnią rozzłoci,
graniem eolskich harf.
NEREUSZ
Już płyną, jak widma do modrych mórz ciemnic,
w uroku nieznanych, znaglonych tajemnic.
[183]
Wkrąg konchy, jak świetlak u róży kielicha
coś świeci, rozbłyska, to w mrzeniu nacicha!
Blask tętni jak serce strwożone, — rozgłośnie —
— już płomień dygoce pieściwie, miłośnie....
THALES
To właśnie Homunkulus; Proteusz go wiedzie....
Niestworek roztęskniony ugania na przedzie —
niepokoi mnie pojęk w światła szklanym tonie —
heroizmem szalony strzaska się przy tronie —
— już rozbłyska płomieniem — skrzy słodyczą pieszczeń,
błękitnieje i blednie — — rozlewa się w przestrzeni
SYRENY
Cud nagły! Ogniowy! — Cud fale odmienia,
pluszczące rytmicznie wród światła i cienia;
rozświetla się przestwór, modrzeje pogodnie,
a ciała się żarzą, jak białe pochodnie;
roztapia się przestrzeń w jasności płomiennej —
to Eros! — to Eros! — Bóg życia promienny!
Pochwalone bądź morze rozpieśnione falą!
Pochwalone płomienie, co świecą i palą!
Pochwalone wód głębie żyjące w przestworzu!
Pochwalone przygody na lądzie i morzu!
WSZYSTKIE CHÓRY
Pochwalony bezkresie błękitny, daleki!
Pochwalone przepaście i skalne wierchoły!
Pochwalone bądź życie promienne na wieki!
O pochwalone bądźcie wy cztery żywioły!
[185]AKT TRZECI
[187]PRZED PAŁACEM
MENELAUSA
W SPARCIE
HELENA / PANTALIS / FORKJADA-MEFISTOFELES /
CHÓR NIEWOLNIC TROJAŃSKICH
HELENA
(w orszaku chóru)
Powracam do ojczyzny lżona, podziwiana —
— nazbyt długą podróżą znużona; — pijana
kołysaniem fal morskich; — z frygijskich wybrzeży
na grzywach wodnej toni statek lotny bieży
siłą wiatru, opieką Posejdona gnany —
aż tu po te rodzinne, dobrze znane ściany.
Król Menelaus powrotem moim się raduje
i w gronie bohaterów walecznych ucztuje.
Przywitaj mnie miłośnie ukochany dworze,
oto córa Tyndara wstąpiła w przedproże
domu, który jej ojciec wracając z podróży
wybudował wspaniale wśród cienistych wzgórzy.
Otom-ci z Klitemnestrą, Polluksem, Kastorem
w dzieciństwie na majdanie igrała przed dworem,
który dla zacnych gości na ściężaj otwarty
był duszą i ozdobą dworzyszcz całej Sparty.
Witajcie mi przyjaźnie wy spiżowe wrota;
patrzę na was, a w sercu wzbiera mi tęsknota,
za tym czasem odległym, gdy z grona cnych dziewic
tędy wiódł mnie w łożnicę Menelaus królewic.
[188]
Otwórzcież mi się znowu! Stoję u podwoi
wierna mężowi służka, jak żonie przystoi.
Przepuście mnie! Niech ze mną szczęście wejdzie samo,
przeszłość jak sen złowrogi zostanie za bramą.
Odkąd w święto Cytery opuściłam progi,
odkąd mnie porwał zbójca podstępny i srogi,
aż po czasy niedawne — ileż się podziało!
Ileż dni niepojętych i przygód przewiało,
z których ludzie skwapliwie wyłuskując błędy,
z rąk do rąk przerzucają obmierzłe legendy;
dla nich to jest zabawą, ba! plotką niewieścią —
górze tym, którzy legend są nieszczęsną treścią.
CHÓR
Nie przeklinaj-że doli swej niesłychanej,
bezmiar szczęsnego losu tobie jest dany!
Sławy i piękna w świecie największa cena
nosi wszak twoje imię — zwie się: Helena.
Bohater czynem wdałym, sławą się puszy —
twoja piękność go zmoże, zmiażdży i skruszy.
HELENA
Więc z mężem-ci przybyłam, z rycerskim narodem,
przez Menelausa właśnie wysłana tu przodem.
Lecz jaki zamysł w głębi myśli swoich chowa?
wracam jako małżonka? czy jako królowa?
czyli jako ofiara za cierpienia księcia,
za niefortunne greckich ludów przedsięwzięcia?
Jako łup wracam? — nie wiem! — czy jako niewolna?
O! droga losów moich i sławy mozolna!
Bogowie kierowali życiem mem opacznie —
i oto stojąc tutaj — tak w sercu rozpacznie
łkam w niepewności wielkiej; — podczas całej drogi
rzadko spojrzał, a nie rzekł nic, małżonek srogi!
Jednem słowem łagodnem nie zwrócił się do mnie,
w milczeniu podstępliwem zacięty niezłomnie.
[189]
Gdy skrzydlate okręty zhamowały biegi
i dziobami twardemi wspięły się na brzegi,
witając tak ojczyznę sobą i swem cieniem,
wyrzekł te słowa jakby za bogów natchnieniem:
oto tutaj staniemy; zwołam rycerzyków
i uczynię na brzegu walny przegląd szyków;
a ty jedź dalej; przywdziej strój podróżny, lekki,
kieruj się dolinami uprawnemi rzeki —
aż rumak twój kwieciste łąk kobierce minie
i podjedzie ku sławnej ojczystej dolinie,
którą Lacedemończyk poprzez wieki liczne
lemieszem zmienił w łany żytnie i pszeniczne.
A tam już stoi dwór nasz; zlustrujesz służebne
jejmość — oraz poczynisz porządki potrzebne
na nasz przyjazd; więc, mówię, uczyńże to skoro;
służby doma pod on czas ostawiłem sporo
pod wodzą starej, mądrej, oddanej szafarki;
każesz sobie pokazać kolje, wazy, czarki
i całe złote mienie, co w skarbczyku leży,
rozstawione po półkach, skrzyniach, jak należy —
jak je ojciec twój zebrał — pomnożone mnogo
zasobkiem czasu miru — i tym, który wrogom
odebrałem — zwycięzca! — Służba wierna, chętna,
na powrót z wojny pana i pani pamiętna,
pieczołowicie dbała — od szatnych do prządek
o rolę, stajnie, skarbczyk i domu porządek.
CHÓR
Rozraduj serce swoje skarbów mnogością!
Spojrzy na ciebie złoto z dumną hardością,
spojrzą na cię iskrzące kolje, korony —
— twe źrenice, czy wzrok ich — któż jest zdumiony?
Któż zwycięży? Perły i złota zbroja,
kamienie drogie, puhary — czy piękność twoja?
HELENA
A tedy z ust władyki dalszy rozkaz padnie:
[190]
gdy już dom i obejście zlustrujesz dokładnie,
wejdź w sprzętów liturgicznych świątynne alkierze,
wybierz trójnóg, naczynia potrzebne ofierze
uroczystej, więc kotlik z przypłaskim obrębem;
najczystszą wodę z źródeł szemrzących pod dębem
świętym każ nalać w dzbany; niechże służba żywo
przyładzi smolne szczapy i suche łuczywo;
nóż ofiarny każ zostrzyć i wszystko po za tem
co uznasz za potrzebne; jejmość znasz się na tem.
Tak oto rzekł Menelaus. Nie wymienił wcale,
jakie zwierzę zarzezać chce ku bogów chwale;
to dziwne! — Cóż poradzi serce me kobiece,
ostawiam wszystko bogom, ich mądrej opiece;
oni zamysł swój pełnią w odpowiednim czasie,
bez względu, czy to ludziom dobrem, czy złem zda się.
Śmiertelni los znieść muszą; zdarza się, iż mierzy
ofiarny topór w zwierzę, co we więzach leży,
aż oto obraz bóstwa błyśnie przed oczyma
i podniesiony topór w powietrzu zatrzyma.
CHÓR
Co stać się musi, tego nie zmienisz,
zyskasz, jeśli się męstwem spłomienisz.
Naprzód! Jak bogi chcą, tak się stanie!
Dobry i zły los nas niespodzianie
nawiedza zawsze; — otośmy w Troji
u strasznych śmierci stali podwoji,
a już po wszystkiem, jakoby po śnie —
tutaj stoimy z tobą radośnie.
Słońce nas grzeje promieńmi swemi,
o najpiękniejsza pani na ziemi!
HELENA
Niechaj się losy pełnią! Mnie trudno coś orzec;
spełniam rozkaz — wstępuję na królewski dworzec,
w uciechach zapomniany, w latach zagubiony,
[191]
a oto żywy sercu w chwili wytęsknionej.
Już mnie znużone stopy po schodach nie niosą,
jak w młodości, gdy po nich uganiałam boso.
(wchodzi, w sień dworu)
CHÓR
Porzućcie siostry smutki i troski,
pomóżcie pani, swej pani boskiej
szczęścia udźwignąć brzemię! — Powraca!
Jakże w wspomnieniach czas się ukraca!
wczoraj stąd wyszła, dziś w ojców progi
kieruje kroki z dalekiej drogi.
Chwała! cześć bogom, którzy z manowca,
w ojczyznę wiodą szczęśnie wędrowca!
Wolny w poczuciu radosnych skrzydeł
mija pustynie strzyg i straszydeł;
niewolnik w pleśni więziennej kona,
próżno ku słońcu pręży ramiona.
Bóg ją, daleką, w dobroci swojej
wyrwał z pożogi płonącej Troji
i w dworzec stary, dziś w szacie nowej,
Helenę przywiódł w jej dom ojcowy!
Po czasach uciech i przeciwności
w zielonych latach sercem zagości.
PANTALIS
(chórowi przewodząca)
Zaprzestańcie już śpiewów, radosny wstrzymajcie krok,
oto tam ku wierzejom skierujcie zlękniony wzrok!
Siostry! Siostry, popatrzcie! Królowa wraca bez tchu!
w sieniach podzwania jej krok! Królowa wraca tu!
O! Dlaczego, królowo? — Dopieroś weszła na próg,
czyliż cię nie przywitał radosny okrzyk twych sług?
Jakaż groza cię zmogła? W łuk ściągasz królewską brew,
walka w twem sercu płonie, lecz lica rumieni gniew.
[192]HELENA
(wraca wzburzona)
(drzwi ostawia otwarte)
Drżeć w trwodze córze Dzeusa wcale nie przystoi,
nie z błahej też przyczyny staję u podwoi;
przerażenie wylęgłe z łona nocy czarnej,
ten bezmiar chmur w pioruny i grozę ciężarny,
stuoki, sturamienny — gdy się w serce wpiera
zatrzęsie najmężniejszą piersią bohatera,
I oto mi przed oczy zjawa nagła, bliska
rzuciła się purpurą w świetlicy z ogniska —
— broni mi wejścia, progi wytęsknione kala —
przeto jako wzgardzony gość, tu staję — zdala!
Światła! — To nie są, wierzcie, zwidzenia niewieście;
nie ścigajcie mnie moce, czemkolwiek jesteście!
Jakąż ofiarą z domu straszydło wyświęcę?
wszak dom winien być czysty jak sny niemowlęce.
PANTALIS
Przed służkami wiernemi, wypowiedz, o Pani —
— one cię czczą, kochają! — Co serce twe rani?
HELENA
Com widziała? — To ujrzeć trza na własne oczy,
jeśli wpierw noc straszydła nie schłonie w pomroczy.
Ach! na samo wspomnienie strach przechodzi mrowiem,
pytacie, chcecie wiedzieć? — Słuchajcie, opowiem:
pamiętna obowiązku, szłam radośnie w sienie;
wraz struchlałam, tak głuche stało w nich milczenie;
krok mój podzwaniał tępo w płyt kamiennej głuszy;
pusto; nigdzie nikogo; ani żywej duszy,
ni służebnych, co zwykle w szczebiotnej radości
wybiegały przywitać podróżnych lub gości.
Idę dalej, w świetlicę krok kieruję śmiele —
i tam to, przy ognisku gasnącem w popiele,
ujrzałam wiedźmę starą zakutaną w chusty,
[193]
przykucniętą w naśnieniu, melankolji pustej.
Zdziwiona, że bez ruchu siedzi ta nędzarka,
mówię: wstań! Pewno, myślę, to owa szafarka,
o której mąż mi prawił; — lecz ona bez ruchu
trwa, rozkazaniom moim nie dając posłuchu.
Po chwili, władnym ruchem wzniesionej prawicy,
wypędza mnie niejako z domu i świetlicy.
Odwracam się i w gniewie zmierzam, gdzie wspaniałe
małżeńskie łoże piętrzy swe posłanie białe —
tam bowiem do sypialni skarbczyk nasz przytyka;
wtedy widmo, ta zmora wychudła jak tyka,
zrywa się z pawimentu, zabiega mi drogę,
ślepiem razi mnie krwawem! — iść dalej nie mogę,
chwieję się, blednę znagła, to znów znagła płonę,
a oczy me i duch mój zmącone, spłoszone.
Lecz nacóż puste słowa! Możeż słowo sprostać
wyobraźni i w dźwięku zakląć straszną postać?
Spójrzcie! Oto ta idzie! — Światła się nie boi!
Lecz wystraszy ją pobrzęk pana mego zbroi.
Tutaj, w świetle my górą! Feba władza święta,
brzydotę strąci w otchłań, zabije lub spęta.
(w odrzwiach, na progu staje Forkjada)
CHÓR
Doznałam wiele, choć głowę słoni
dziewczyński warkocz wokoło skroni!
Patrzałam w oczy otwarte zgonu,
w zwaliska trupów, w rozpacz IIjonu.
Przez zachmurzone walki skowyty,
przez wrzawę boju — niesamowity
krzyk ów słyszałam od niebios progów,
jak grom walący, krzyk wiecznych bogów —
tak się zaplotły słowa echowe
w pogłosy waśni głuche, spiżowe —
wzdłuż murów.
[194]
Ach! Stały jeszcze kamieńce Troji,
ale w płomieniach, wśród iskier roi;
szły tak od domu ognie do domu
pośród przerażeń krwawych pogromu,
jak błyskawica, jak grom, jak burza,
co się z północy nagle wynurza.
Wtedy ujrzałam przez zgliszcza, dymy,
wyrosłe z ognia straszne olbrzymy.
Pośród skier burzy i krwi zalewu
kroczyli groźni bogowie gniewu —
i szły te widma przerażające
przez ciemnych ulic mroki płonące.
Byłyż to zjawy, trwogi, majaki,
czy przeznaczenia widome znaki?
Nie wiem, nic nie wiem! — Lecz oto kroczy
widmo okropne w widzące oczy;
stoi przed nami z mroków udręką —
blisko, że mogę dotknąć je ręką!
Stoi przed nami w słońca powodzi,
a strach nam drogę ku niemu grodzi.
Zdasz mi się jedną z córek Forkisa,
twarz twa okropna, szata obwisa
na chudem ciele; toś ty wywłoko,
co ząb masz jeden i jedno oko?!
Tyś tu przybyła z nocnych rozstai
siostro sióstr strasznych, okropnych Grai?
Ty-że strasząca okiem kamiennem
stajesz przed pięknem na świetle dziennem?
Chodź! — Twa brzydota dnia nie zohydzi,
słońce brzydoty nie zna, nie widzi;
ono co świętość dnia wypromienia
nie widzi nigdy swojego cienia.
Lecz nas śmiertelnych los patrzeć zmusza;
bolą źrenice; wzdryga się dusza;
[195]
bolą nas oczy piękna łaknące
z patrzenia w zjawy przerażające.
Oto nam gniewem serce już pała;
usłysz przekleństwa! Usłysz, zuchwała!
Ty jesteś złością, tyś jest nieszczęście,
dosięgną ciebie słów naszych pięście;
przeklęta! Odejdź z domu i z progów
ludzi stworzonych na obraz bogów.
FORKJADA
Stara, dobra przypowieść, o której snać wiecie:
by wstyd był przy piękności, tego niema w świecie.
Idą drogą doczesną przez ciąg wieków wiela,
nienawiść je nurtuje, nieprzyjaźń rozdziela;
gdziekolwiek się spotkają, na jakąby drogę
weszli — jedno drugiemu już podstawia nogę,
a potem każde pędem w swoją zmierza stronę:
wstydliwość zasromana, piękno niezmożone;
obie wkońcu noc wchłonie pusta, niepojęta,
o ile je wpierw starość zgarbiona nie spęta.
Bezczelne swawolnice, zgubione w zabawie,
przybłędy rozgdakane, niczem te żórawie
co zwartym kluczem lecą w żałosnym klangorze
jak chmura po znaczonym, przyrodzonym torze;
krzykiem, wrzaskiem cichego wędrowca zmuszają
do spojrzenia ku onym żórawim wyrajom —
cóż? — wędrowiec ostaje, one mkną w żałobie;
tak to i z nami będzie: ja sobie, wy sobie.
Bo i któż wy jesteście, co te kolumnady
budzicie szałem dzikim, chutne jak Menady?
co na domu szafarkę, która was wyświeca,
wyjecie i szczekacie, jak psy do księżyca?
Znam was dobrze, na wylot, sprośne córki wojny,
pożóg i pobojowisk miocie niespokojny;
[196]
łasy na chłopskie plemię, w krwie słodyczy lubej
rycerzy i kochanków przywodzisz do zguby.
Żyjąca z cudzej pracy, bezwstydna gromada!
Jesteście jako szarańcz, co na zboża pada.
Złodziejki, wszetecznice, dziewki, ladacznice,
zdobycz przefrymarczona, marne niewolnice!
HELENA
Kto w służki wobec pani obelgami miota,
nierządowi niebacznie wraz otwiera wrota;
chwalić, jako i karać, prawem gospodyni,
i ona winna baczyć, co i jak kto czyni.
Rada jestem z obsługi tej gromadki mojej;
od chwili, gdy upadły mężne mury Troji,
przez cały czas nużącej, obłędnej podróży,
orszak spisał się dobrze i wiernie mi służy;
każdy zwykł dbać o siebie, gdy się fale wełnią,
one myślały o mnie; więc i tu wypełnią,
sądzę, swe powinności; kto zacz, nikt nie pyta
służby, a jeno baczy, czy w pracy obyta.
Przeto zamilcz i nie szydź z nich! Jeżeliś mienia
pańskiego dopatrzyła ty wedle sumienia,
należy się dank tobie — lecz oto w dom stary
wchodzi pani, więc odstąp, byś nie wzięła kary.
FORKJADA
Małżonce pana domu, co przez szereg długi
lat władała, przystoi karcić swoje sługi;
ty oto wracasz, pani, uznana królowo,
by rządy poniechane wziąć w ręce na nowo;
panuj więc, ujmij mocno lejce dziś zwiotczałe,
weź w posiadanie skarby, dom, bogactwo całe.
Broń mnie starą szafarkę przed tych dziew gromadą,
co przy tobie — łabędziu, jest jak gęsi stado.
PANTALIS
Jakżeż brzydką przy pięknie staje się brzydota!
[197]FORKJADA
Przy mądrości w dwójnasób głupią jest głupota.
(tu poszczególne chóru osoby występują pojedynczo)
PIERWSZA Z CHÓRU
Mów o ojcu Erebie, o matce swej Nocy.
FORKJADA
Przywołaj siostrę swoją Scyllę ku pomocy.
DRUGA Z CHÓRU
Na twem drzewie rodowem roją się potwory.
FORKJADA
W piekle krewniaków twoich zastęp wcale spory.
TRZECIA Z CHÓRU
Dla ciebie w piekle wszyscy za młodzi, potworo.
FORKJADA
Tirezjasza zawołaj w łoże swe, a skoro.
CZWARTA Z CHÓRU
Mamka Orjona była twoją praprawnuczką.
FORKJADA
Ciebie Harpje swym kałem karmiły, maluczką.
PIĄTA Z CHÓRU
A cóż ty jadasz, wiedźmo, wychudła i blada?
FORKJADA
Nie chłepcę krwi napewno! Ty to czynisz rada.
SZÓSTA Z CHÓRU
Ty żywisz się trupami, trupowi podobna.
[198]FORKJADA
Wampirze! W ostre kielce gęba twa zasobna.
PANTALIS
Twoją zapcham, gdy powiem czem była twa matka.
FORKJADA
Wyjaw czem sama jesteś! Choć to nie zagadka.
HELENA
Nie z gniewem, lecz z żałością patrzę na was, smutnie,
o służbo wszczynająca nierozważną kłótnię.
Cóż szkodliwszego może spotkać gospodarza,
jak swary, które służba potajemnie stwarza?
Wtedy jego rozkazy zamierają w echu,
miastżwawym czynem wrócić we wdzięcznym pośpiechu.
Napróżno gromy ciska; grom powraca gromem
1 wieści wielką burzę wiszącą nad domem.
To nie wszystko! Słowami niebacznie wołacie
z otchłani niepoznanych straszliwe postacie,
które krążą koło mnie — przeraźliwą zgrają
z przed ojcowego domu w piekło mnie wciągają.
Czy to wspomnienie? Obłęd? Czy w tej ponurości
żyłam kiedy? Czy żyję? Będęż żyć w przyszłości
w tych mrokach potępienia — kędy tak grobowo?
Drżycie?! Więc ty mów, stara, jedno powiedz słowo.
FORKJADA
Komu przez długie lata los się zmiennie waży,
temu snem zda się szczęście, kiedy się przydarzy.
Lecz ty właśnie nad miarę, nad zwykłe możności
spotykałaś pragnienia chutne i miłości.
Jeszcześ z latek dziewczynskich znacznie nie wyrosła,
już się ku tobie miłość Tezeusza niosła
buńczuczna, w huraganie, z wieńcem róż u głowy!
Mąż silny jak Herakles, piękny, posągowy.
[199]HELENA
Dziesięcioletnią sarenkę rzucił w otchłanie niedoli,
w Afidzie mieście Attyckiem wczesnej zażyłam niewoli.
FORKJADA
Ale cię Kastor i Polluks wyrwali z ciężkiej obierzy,
dziewosłębili o ciebie sławni na świat bohaterzy.
HELENA
Lecz w sercu mojem nad wszystkich skłonnością cichą przesila,
postać zacnego Patrokla współtowarzysza Achilla.
FORKJADA
Lecz wola ojca cię daje Menelausowi za żonę,
w którym zarówno żaglowiec, jak dom ma walną obronę.
HELENA
Oddał mu ojciec swą córkę i oddał w władanie włości
i przyszła na świat Hermjona z naszej małżeńskiej miłości.
FORKJADA
Lecz na wojenkę mąż poszedł zdobywać dziedzictwo, na Kretę —
do domu gość wszedł nadobny, zastał samotną kobietę.
HELENA
Nie przypominaj mi, stara, samotnych lat półwdowieństwa,
straszliwe z niego powstały klęski i straszne przekleństwa.
FORKJADA
I mnie wyprawa kreteńska zabrała wolność i dolę,
straciłam dom i rodzinę, w długą popadłam niewolę.
[200]HELENA
Aliści zyskałaś sobie przez szereg lat zaufanie,
oddanoć dworzec wspaniały i skarb i włości w władanie.
FORKJADA
Tyś je swawolnie niechała — wabiło trojańskie miasto,
tam zapragnęłaś miłości, nienasycona niewiasto.
HELENA
Jedynie klęski znalazłam, losy przeciwne, żałosne
i wniwecz się obróciły wszystkie radoście miłosne.
FORKJADA
Lecz ponoć w dwojej postaci — jakąż to siłą nieznaną? —
byłaś w Egipcie i Troji — i tu i tam cię widziano.
HELENA
O nie powiększaj strachami rozterki i nie budź dziwa,
bo w niepewności wciąż żyję, gdzie, która jestem prawdziwa.
FORKJADA
A potem, wieści tak mówią, w krainie wieczystych cieni
byliście, ty i Achilles, miłośnie z sobą złączeni,
że za małżonkę cię pojął — on, co cię kochał za życia.
HELENA
To były śluby widmowe, wykwitłe zmroków ukrycia;
to sen był tylko, sen tylko, i w baśniach jako sen słynie
....i teraz snem jestem, już gasnę.... ja jestem cieniem jedynie.
(słania się na ręce chóru)
CHÓR
Zamilcz! o zamilcz, psie jednooki;
rzucisz na panią straszne uroki!
[201]
Kłem jednym błyskasz i grozisz, jędzo,
słowa twe panią z życia przepędzą.
Zło dobroczynne zwiastuje burze,
jest jak wilk srogi w jagnięcej skórze,
na kogo parol zagnie — zamiera!
wolej nam spotkać w puszczy cerbera.
Serce spłoszone, umysł strwożony,
gdzie? kiedy? jaki? i z której strony
uderzy piorun w chmurze ukryty
mowy obleśnej, niesamowitej?!
Zamiast przyjaźni, cichej opieki
słów, co jak fale letejskiej rzeki
darzą ukojem i zapomnieniem —
ty ukrytego gniewu zognieniem
złą przeszłość wskrzeszasz! Złości zawieją
jej teraźniejszość smagasz, zasmucasz —
kir osmętnienia na przyszłość rzucasz,
co rozkwitała bladą nadzieją.
Więc zamilcz! — Oto znika odnowa,
ledwo powstała, nasza królowa!
Trwaj, najpiękniejsza między pięknemi,
jaką wyśniło słońce na ziemi...!
FORKJADA
Z poza wiotkiej chmur zasłony błyszczy złote, słońce dnia,
jakże wzrusza i zachwyca! Cała przestrzeń mży i drga;
cały świat opromieniony — spójrz jak pięknie tu, a tam!
Przezywacie mnie brzydotą, lecz rozumię piękno, znam.
HELENA
Wracam z pustki, strwożona, budzę się z omdlenia,
ciszy pragnę; osłabłam, stłumiony mój głos —
wszak dla nikogo niema wstydu, pohańbienia,
że się zlęknie, opatrzy i pozna swój los.
[202]FORKJADA
Stajesz znowu w swej wielkości, w pięknie wyrzeczonych słów,
wzrok twój jasny rozkazuje; co rozkażesz? — powiedz! mów!
HELENA
Oby waśnią zamącony, czyn wasz opieszałość zmazał
śpieszcie! Spełnić trza ofiary tak, jak pan mój, król rozkazał.
FORKJADA
Wszystko w domu przyładzone, znajdziesz trójnóg, topór, czarę,
świętą wodę i kadzidło; — co przeznaczasz na ofiarę?
HELENA
Tego król mi nie powiedział —
FORKJADA
— a więc ukrył straszne słowa.
HELENA
Czemuś rzekła: straszne słowa?
FORKJADA
HELENA
FORKJADA
CHÓR
[203]FORKJADA
Spadnie topór na twój kark!
HELENA
Przeczuwałam los żałosny!
FORKJADA
Przeznaczenie! Szkoda skarg!
CHÓR
Z nami, z nami, cóż się stanie?!
FORKJADA
A! Krzyczycie w wielkim strachu!
Jej szlachetna śmierć! — Wy? — spójrzcie! Tam gdzie krokwi występ z dachu,
zadyndacie w porządeczku w tej huśtawie niewesołej,
jak schwytane w sidła włosie w jałowcowych krzach kwiczoły.
(Helena i chór stoją zdumione i przerażone)
(w ugrupowaniu wyrazistem)
FORKJADA
Jak posągowe widmo, stanęłaś gromado!
Śmiertelne lęki cieniem na głowach się kładą;
dzień jutrzejszy już nie wasz! Wierę — nikt nie zmieni,
z ludzi widmom podobnych — słonecznych promieni
ochotnie na mrok nocy —;— na to niema rady,
nie umkniesz się i próżne ze śmiercią układy!
Śmiertelni wiedzą o tem i złorzeczą nędzy!
Tak! Zgubione jesteście! Trza kończyć coprędzej!
(klaszcze w dłonie)
(u drzwi zjawiają się postacie karle)
(w miarę dalszej mowy Forkjady-Mefistojelesa spełniają zwinnie co należy)
[204]
Do mnie, pokurcze! Nocy zasmęcone śmiecie!
przytoczcie się — tu szkodzić do woli możecie.
Nuże — przynieście ołtarz zdobny w złote rogi,
dzbany napełńcie wodą — czemże-bo się zmyje
krew, którą trup bezgłowy wyrzyga przez szyję?
Tu wzorzysty kobierzec niech na piachu leży,
ofierze tak królewskiej, godność się należy;
zwłoki się nim okryje, gdy odpadnie głowa,
i z należnym dostojnej szacunkiem pochowa.
PANTALIS
Królowa stoi niema, w sobie zamyślona,
dziewczęta więdną w trwodze jak trawa skoszona.
Lecz mnie najstarszej z chóru, z słusznością bezsprzeczną,
trza zamienić słów kilka z osobą odwieczną.
Zdasz się nam sprzyjać, mądra jesteś, doświadczona,
zapomnij gęgań dziewek — rzesza rozpuszczona,
jak bicz dziadowski — zmiera! Zważ serca poczciwość,
powiedz, znasz-li ratunku jakową możliwość —?—
FORKJADA
Wszystko zależy od królowej! w jednej chwili,
jeżeli zechce i wasz i swój los przesili.
Zdecydować się trzeba wyraźnie i szparko —
CHÓR
O najmądrzejsza Sybillo, o najdostojniejsza Parko,
zamknij złociste nożyce i obwieść nam dzień zbawienia;
już w całem ciele czujemy te rozhojdania i drżenia,
całą okropność wisielczą! My niewolnice i branki!
Do tańca tylko stworzone! My pieszczotliwe kochanki!
HELENA
Tchórzą! Ja cierpię jeno! Niema we mnie trwogi,
lecz posłucham cię chętnie; znasz ratunku drogi?
powiedz! Może twa mądrość i wzrok przenikliwy
dla mnie i dla nich znajdzie ewentus szczęśliwy.
[205]CHÓR
Mów! O powiedz! powiedz prędko! Ból i żałość nas przenika —
jak uniknąć, jak się bronić, czem przepłoszyć widmo stryka,
co się wokół szyi węźli, ciasnym naszyjnikiem ściska!
Dusimy się, ratuj Reo! Bez pomocy twej, śmierć bliska.
FORKJADA
Macież cierpliwość cicho wysłuchać powieści?
będzie długa i pełna najrozmaitszej treści.
CHÓR
W słuchaniu życie nasze! niech nam duch twój wieści.
FORKJADA
Kto dba o dom swój, skarbów domowych pilnuje,
stare mury naprawia i nowe buduje,
kto dach utrwala na czas wiosennych powodzi,
temu się całe życie szczęśliwie powodzi;
lecz kto świętego proga wydeptane stopnie
w bezszacunku zuchwałym przekracza pochopnie
i w świat rusza — niebaczny! — wracając w swe strony
zastaje dom zmieniony, ile nie zburzony.
HELENA
Przysłowia mi powtarzasz, sens ich dobrze znany;
mów, co masz mówić, starej nie rozdrapuj rany.
FORKJADA
To historja, nie wyrzut! Racz posłuchać, pani:
Menelaus od przystani jedzie do przystani,
w wiecznem korsarstwie łupi wyspy i wybrzeża,
zdobycz do domu zwozi i skarbcowi zwierza,
gdzie niszczeje na kupie; — potem Iljon burzył
przez lat dziesięć — ile na powrót czasu zużył
[206]
nie wiem; — a tu tymczasem dom pusty niszczeje,
a któż pyta, co z domem, co z państwem się dzieje?
HELENA
Swarzeniem wiecznem, widać, myśli masz spsowane,
usta twe znają tylko klątwy i naganę.
FORKJADA
Tak długo północ Sparty stała bez opieki,
ów kraj wzgórzy i dolin, piękny i daleki,
aż po grzbiety Tajgetu — skąd wypływa strumień
Eurotas i tu do nas wśród zbłyszczeń i szumień
płynie przez oczerety i zrasza nam ziemię —
i kołysze łabędzie —;— tam buńczuczne plemię
wylęgłe gdzieś z pod Cymbrów północnej krainy,
zajęło leśne wzgórza i plenne doliny,
zbudowało grodzisko dla walk i obrony
i wgłąb kraju zapuszcza zaborcze zagony.
HELENA
I mogą tak napadać? i znikąd protestu?
FORKJADA
Osiedlili się przecież od lat wzwyż dwudziestu.
HELENA
Mająż wodza? czyli też są rabusiów zgrają?
FORKJADA
To nie zbójcy! I wodza odważnego mają!
Nie narzekam na niego, trudno mu złorzeczyć,
był tutaj z swą watahą, mógł wszystko zniweczyć,
dom ograbić, haraczu zażądać rok-rocznie —
lecz nie! Podarki przyjął i odszedł niezwłocznie.
HELENA
[207]FORKJADA
Niczego! Niezgorzej!
Chłop na schwał zbudowany, odważny i hoży —
gdzież tam Grekom do niego! Rozumny mężczyzna!
Zwie się ich pohańcami, ale każdy przyzna,
kto ich choć trochę pozna, że Grekowie butni
bardziej byli pod Troją, zacieklej okrutni.
Wielkoduszność władyki wzbudza zaufanie,
a to grodzisko jego piękne niesłychanie!
to nie wasze kamienne, niezdarne okopy,
które ojcowie wasi jak istne cyklopy
pobudowali, kamień piętrząc na kamieniu;
tam wszystko lśni w kunsztownem, zacnem obramieniu,
a wszystko według reguł do piona i wagi, —
zewnątrz budowa cudna i pełna powagi,
w jasnym słonecznym blasku lustrzy się i płoni
tak gładko, że myśl sama zślizguje się po niej;
wewnątrz podworce zacne pełne dziwnych czarów,
otaczają budynki szlachetnych rozmiarów:
tu słupy i kolumny, wykusze, podłużne
galerje i altany, tam rzeźby przeróżne,
herby —
CHÓR
FORKJADA
Pamiętacie męża,
który zwał się Ajaksem? — na tarczy miał węża;
również i ci pod Teby idący w siedmioro
na paiże rozmaite odznaczenia biorą,
jako-to: księżyc, gwiazdy wśród nocnego cienia,
miecze, pochodnie, lutnie, bóstw wyobrażenia —
wszystko, co dziwi bliźnich, straszy i przeraża.
Podobnie, w jasnych barwach lud ten wyobraża
znaki odziedziczone i wklina je w mury,
[208]
więc lwy, orły ogromne, dzioby i pazury,
turze rogi, skrzydliska, pawie, łodzie, róże,
lub runy w barwach czarnych, modrych i w purpurze;
wszystko to tarcz przy tarczy wisi w salach w górze —
a sale jak świat wielki obszerne i duże;
miejsca też tam na pląsy!
CHÓR
FORKJADA
Chłopcy jak malowanie! złotowłose, świeże;
aże pachną młodością; chyba jeden Parys
tak woniał, gdy się do królowej zbliżał —
HELENA
Zarys
swej mowy łamiesz; zakończ opowieść, słów szkoda!
FORKJADA
Ty ją zakończ jednem powiedzeniem: tak! zgoda! —
a natychmiast w grodzisko zaprowadzę ciebie.
CHÓR
Wypowiedz słowo zgody! Ratuj nas i siebie.
HELENA
Jakoż? Lęk mam mieć w sobie? Czyliż wy wierzycie,
że małżonek, Menelaus dybie na me życie?
FORKJADA
Zapomniała-żeś, jaka Deifoba, brata
poległego Parysa, spotkała zapłata,
co sobie rościł prawo do pięknej bratowej,
a nawet, jak wieść niesie, zyskał względy wdowy?
Menelaj nos mu obciął, uszy — — bez obsłonki
powiem — zbeszcześcił męża, obciął wszystkie członki.
[209]HELENA
Istotnie tak postąpił; bronił czci niewieściej.
FORKJADA
Z tych-że samych powodów dziś ciebie zbezcześci.
Niepodzielne jest piękno; czyim jest udziałem,
ten woli, miast je dzielić, zgładzić pchnięciem śmiałem.
(hejnały trąb w oddali)
(wzdrygnął się chór)
Jak ten głos trąb mosiężnych, co w uszy się wwierca
i jelita tarmosi — tak kąsze u serca
męża zczajona zazdrość; pamięta stokrotnie,
zdradzony, że co stracił, stracił bezpowrotnie.
CHÓR
Trąby grają rozgłośnie, już dzwonią rynsztunki!
FORKJADA
Witaj panie! Szafarka zda tobie rachunki.
CHÓR
FORKJADA
Już widzę przed nią straszną śmierci drogę
i was widzę na belce; pomóc nic nie mogę.
(pauza)
HELENA
Więc dobrze! Postanawiam; oddalić chcę kaźnię;
demonem jesteś strasznym, widzę to wyraźnie
i lękam się, że z tobą dobro w złe się zmieni;
lecz teraz chodźmy; prowadź do grodu podcieni.
Resztę myśli ukryję! Spowiedź przed narodem
to nie jest rzecz królewska! Chodźmy! Ty idź przodem!
[210]CHÓR
Z jakąż radością mkną nasze kroki!
Za nami pomrok śmierci głęboki,
przed nami mury, nasza ostoja,
niechaj nas bronią, jak ongi Troja;
dotąd by stała nad ludów zwadą,
gdyby ją podłą nie wzięto zdradą.
(mgła napływa; tonie w niej plan dalszy najpierw, potem bliższy)
Lecz cóż to siostry? cóż to się dzieje?
Dzień nagie gaśnie, zmierzcha, ciemnieje!
Z brzegów Eurotu, z fal świętych głębi
mgła się wyłania, snuje i kłębi;
już oczerety nikną, maleją,
białe łabędzie już nie bieleją,
co się tak niosły szumnie, radośnie —
— znika dnia piękno — ach! przeżałośnie!
Lecz jeszcze słychać, słychać, jak gędzi
pieśnią śmiertelną kierdel łabędzi;
czyliż, o grozo, i nam nie wieści
zamiast ratunku — zguby, boleści? —
nam — co się szyją chlubimy białą,
jej — co łabędzi córą jest, chwałą!
Wszystko się w białej mgławicy kryje,
nic już nie widzą oczy niczyje.
Cóż to się dzieje? — wiatr nami chwieje,
wiatr nas unosi, zgasły nadzieje.
Czy to po mlecznej, ślepej równinie
Hermes przed nami w mgle sinej płynie?
Czy to zdaleka, czyli to zbliska
w ćmie kaduceus złoty wybłyska? —
władczo wskazuje drogę, prowadzi,
a my płyniemy radzi, nieradzi —
[211]
do nieznanego, groźnego kresu,
do przepełnionych pustyń Hadesu?
Znagła się widok jawi ponury,
ciemne, zczerniałe, posępne mury — —
Kędyż prowadzi ta kuta brama?
czy to podworzec? przepastna jama?
Ku strasznej, siostry, płyniemy doli,
do niezaznanej nigdy niewoli.
[212]PODWORZEC
ZAMKOWY
FAUST / MEFISTOFELES-FORKJADA
LINCEUSZ-STRAŻNIK / HELENA /
PANTALIS CHÓROWI PRZEWODZĄCA /
CHÓR NIEWOLNIC TROJAŃSKICH
(wokoło fantastyczne budowle średniowieczne)
PANTALIS
O głupie i nieoględne, rozumy iście niewieście,
od każdej chwili zależne, wiatrem podszyte jesteście.
W szczęściu-li, czy też w nieszczęściu postępujecie opacznie,
gdy jedna zacznie „tak“ mówić, to druga zaraz „nie“ zacznie.
Tak jedna drugiej zaprzecza, pieni się, swarzy i złości,
jednakie jeno w boleści, jednakie tylko w radości.
Teraz zamilczcie! Czekajcie, o postanowi władczyni,
w sercu sumuje i waży — więc stańmy posłuszne przyniej.
HELENA
Wróżbitko, gdzież ty jesteś? Twojego imienia
nie znam; wyjdź z tych krużganków, z mrocznego sklepienia.
Czyliż poszła, przezorna, zamku tego pana
prosić, by mi gościna zacna była dana?
Jeśli tak — dzięki tobie! Wiedź mnie doń! Dość znoju
I dość tułactwa — łaknę ciszy i spokoju.
[213]PANTALIS
Próżno królowa nasza spoziera dokoła,
zniknęła ta szkarada; któż ją znaleść zdoła?
Może we mgle przepadła, co nas nagła, biała,
jakimś dziwnym sposobem w to miejsce przywiała?
A może właśnie po tym labiryncie błądzi
krużganków zagmatwanych, którym kaprys rządzi —
i szuka księcia, by mu hołd złożyć należny.
Lecz spójrz! Tam w górze pogwar, ruch jakiś rozbieżny
w galerjach, oknach! — Służba, krzątaniem ogłasza,
że nas zamek łaskawie w gościnę zaprasza.
CHÓR
O jakże sercu memu naraz świetliście!
Orszak pięknych młodzieńców zszedł uroczyście
z wyżniego piętra; idzie ku nam w pochodzie
kształtny, zgrabny — o! — w niezwyczajnej urodzie.
Na czyj rozkaz młodzieńców chór ku nam kroczy?
na co patrzeć mam? na co? — gubią się oczy!
Czy na kształty urocze, czy na krok skory,
na czoło bieliste, złote kędziory?
czy na liczka rumiane, skraszone ruchem,
jak soczyste brzoskwinie omglone puchem?
O, jakże chęć bierze ugryść — — nie można!
smak popiołu mam w ustach! będę ostrożna.
Lecz najpiękniejsi niosą już oto
stopnie, tron cudny, zasłonę złotą,
namiot, a białe wysmukłe ręce
wiążą girlandy, wieszają wieńce
ponad królową. — O, pani miła
jużeś nam, piękna, na tron wstąpiła
— nadobnym ruchem przez nich proszona;
bielą się cudnie twoje ramiona!
My jej też orszak utwórzmy chyży,
stańmy na stopniach, wyżej, to niżej.
[214]
Błogosławiona trzykroć gościna,
co nam nad głową wieńce rozpina.
(pantomimicznie dzieje się to wszystko co w słowach chóru)
SKORO CHŁOPCY I GIERMKOWIE DŁUGIM KOROWODEM ZESZLI SCHODAMI WDÓŁ — ZJAWIA SIĘ NA KRUŻGANKU W DWORSKIEM, RYCERSKIEM ODZIENIU ŚREDNIOWIECZNEGO KROJU
FAUST
Z GODNOŚCIĄ, POWOLI ZSTĘPUJE ZE SCHODÓW.
PANTALIS
(bacznie go mając na oku)
Jeżeli temu mężowi bogi pozwolą żyć dłużej
niźli zazwyczaj to czynią — wyczucie moje mu wróży,
zważywszy wzięcie królewskie i słodycz jego istoty —
los najpiękniejszy, spełnienie każdej najmniejszej tęsknoty.
I czy to w bitwie rycerskiej wśród szczęku białych oręży,
czy w białogłowskich utarczkach — tu i tam zawsze zwycięży.
Czemuż-by nie miał, wspaniały, raźno do swego dojść celu,
moc jego mężów przewyższa, a znałam dostojnych wielu.
Z powagą dworską, w skupieniu i z pochyloną w czci głową,
wdół schodzi zgrabnie, powoli — o! podnieś oczy królowo!
FAUST
(zbliża się do tronu)
(obok niego człowiek w pętach)
Zamiast hołd wdzięczny nieść w dani
tej chwili niezapomnianej,
wiodę do kolan twych, pani,
człowieka skutego w kajdany.
[215]
A jaki popełnił czyn —
opowiem; wpierw klęknij przy tronie,
słów szukaj ku swojej obronie
i wyspowiadaj się z win.
Wzrok ma tak bystry jak sokół,
więc go stawiłem na wieży,
by dawał baczenie wokół
jak trzeba i jak należy;
czy to na ziemi, czy niebie
fakt jaki — wszerz i wzdłuż,
od zamku do modrych wzgórz,
w każdej okazji, potrzebie,
czy to, że trzoda skądś bieży,
czy to o zjawie rycerzy —
zdawać miał pilny rachunek,
ostrowidz, ten strażnik mój,
bym wiedział, czy biec na ratunek,
czy szyki sprawować na bój.
Dziś opieszałość nielada!
Przybywasz, królowo, do wrót,
a on mi nic nie powiada!
Milczący zastajesz gród!
Wszakbym słał wici przez włość,
otrąbił na cztery strony,
że w święty dzień — wytęskniony
zawitał w progi me gość.
Strasznie zawinił! — I ninie
u twoich przeświętych stóp
klęczy! — Rozstrzygaj o winie —
w twych rękach żywot i grób.
HELENA
Zaszczyt nielada; szczęśliwą się mienię
twą łaskawością; mam sprawować sąd?
Czyli mnie, panie, wieść chcesz w pokuszenie?
Lecz wpierw wysłucham; — jakiż był twój błąd?
[216]STRAŻNIK LINCEUSZ
Cóż istnienie? Cóż mi grób?
Życie szczęsne! Zgon szczęśliwy!
U przeświętych klęczę stóp
pani cudnej, miłościwej.
Dzisiaj rano w blasku zórz
słońca szukam w barw powodzi —
aż tu nagle z po za wzgórz
na południu słońce wschodzi!
Więc w tę stronę ślę mój wzrok,
a tu góry, lasy płyną!
Ziemię, niebo chłonie mrok —
widzę tylko ją! Jedyną!
I napróżno w bezmiar lśnień
oczy moje wpijam rysie —
nie wiem, czy to noc, czy dzień,
czy to jawa, czy sen śni się.
Gwiazd zawieja! Tęcze! Skry!
Blaski się na wieże tłoczą —
mgły się wiją — nikną mgły —
cud się boski jawi oczom!
A modlitwa moich rąk
idzie ku jasności onej;
wszędzie jasność! Słońce wkrąg!
I tak stoję — oślepiony.
Przeto mój strażniczy róg
zamilkł w tej świetlistej porze —
zjawił mi się piękna Bóg!
Cóż mnie złego spotkać może?!
HELENA
Jakże mi karać twoje przewiny?
Z mojej-ci one, z mojej przyczyny!
[217]
O ja nieszczęsna! — Kędy się zjawię,
błądzą mężowie w złości, w niesławie;
bo takie we mnie zgubne wyroki,
iż mężnych pchają w pomrok głęboki.
Tak idą za mną od urodzenia
rabunki, zbrodnie i uwodzenia;
po wszystkie lata na wszystkie strony —
bohaterowie, bogi, demony
muszą się swarzyć. Z mego kochania
jeno zło snują i zamieszania.
I tak się wszystkich przekleństwem staję
i jeno nędzę nędzy przydaję.
Oczarowany, stałeś bezwładnie —
włos ci strażniku z głowy nie spadnie.
FAUST
Ze zdumieniem, królowo, patrzę i niegniewnie
na rannego i ciebie co trafiasz tak pewnie.
Widzę łuk, który wysłał tak niechybne groty,
z których jednym ten trafion! A strzał tych przeloty
migają — we mnie mierzą! W uskrzydlonym gwarze
lecą ponad basztami, poprzez krenelaże.
I czemże teraz jestem? Bunt rzuciłaś w sługi,
już i mury niepewne, zluźnilaś kolczugi.
Obawiam się, że wojsko, by uniknąć klęski —
niezwyciężonej pani podda się — zwycięskiej!
Cóż uczynię? — Już chyba przed twą królewskością
złożę to, co niebacznie zwałem był własnością —
i siebie! U twych kolan hołd złożę potędze
twej i wierność potwierdzę w wieczystej przysiędze.
LINCEUSZ
(wraca ze skrzynią)
(za nim niosą słudzy skrzyń sporo)
Znów mnie, królowo, do stóp twych żenie,
do ócz, co słońcem się złocą!
[218]
Bogacz o jedno żebrze spojrzenie,
nędzny, lecz możny twą mocą.
Czemże dziś jestem? Czem wczoraj byłem?
Nacóż me oczy sokole?
Spojrzałem na cię, wzrok mój straciłem
i sprawność czynu i wolę.
Przyszliśmy z wschodu, w walnej potrzebie
prąc ku zachodnim wyrajom;
naród nasz liczny, jak gwiazdy w niebie,
pierwsi ostatnich nie znają.
Padł pierwszy szereg, już wstawał wtóry,
trzeci na pomoc wraz bieży;
wzmożeni sobą lecim jak chmury,
któż padłych liczy żołnierzy!
Jak burza mkniemy błyskaniem krwawem,
grodem i borem i łanem,
gdzie dziś mój jeno rozkaz był prawem,
jutro kto inny jest panem.
Zagon szeroki! Zwycięskie szlaki!
Czas krótki na pohulanki!
Ten wołów stada, tamten rumaki,
ów najpiękniejsze kradł branki.
Lecz ja wśród znojnych, rycerskich biegów,
najrzadsze zbierałem wiano;
te wszystkie łupy moich kolegów,
to dla mnie omłot i siano.
Chytry na skarbów lśniące pożytki,
jak sowa szukałem wśród cieni —
wlot odkrywałem skrzynie i skrytki
i tajemnice kieszeni.
Rychło wbród miałem drogich kamieni,
klejnotów cennych, złotości —:
[219]
a oto szmaragd zacnej zieleni,
godny twej, pani, piękności.
O, niechaj wzrok twój cudny nie stroni
od tych szlachetnych łez morza;
wierzaj, rubinu czerwień przysłoni
różana lic twoich zorza.
Oto pokłosie bitw srogich wielu,
pokłosie bardzo szczęśliwe —
u stóp twych leży, a więc u celu —
tu jego miejsce właściwe.
Niosę ci ciężkie, okute skrzynie,
w skarbcu ostało ich sporo;
pozwól mi uczcić w tobie władczynię —
niech skarby ręce twe biorą.
Zaledwieś, pani, na tron wstąpiła,
chyli się w hołdzie i korzy
rozum, bogactwo, męstwo i siła —
przed zjawą władzy twej bożej.
Przeto dziś skarby strzeżone w dumie,
stają się twoją własnością.
Jakżem je cenił! — Dzisiaj rozumię,
że były tylko marnością.
Wszystko, co zwałem skarbem i mieniem
poszło jak plewy na nice;
wskrzesić ich wartość zdolą spojrzeniem
twoje przeczyste źrenice.
FAUST
Odsuń corychlej łupy, plon potrzeby hardej,
ostaną bez nagrody, dobrze, że bez wzgardy.
Już to wszystko jej własność, ta grodu wspaniałość,
pocóż więc dawać szczegół, gdy już jej jest całość,
idź strażniku — zbierz, ułóż wielkie nasze skarby
[220]
i niewidziany przepych ustrój, w kształt i farby
urocze! — Spraw, by stropy jak niebios sklepienie
zbłękitniały pogodnie, z martwych zbudź olśnienie,
a poprzez kurytarze, sale, wieczerniki,
pod stopy jej rzuć wonne kobierców kwietniki;
niechaj krok jej nie dotknie posadzek ni progów,
oczy jej paś przepychem godnym wiecznych bogów.
LINCEUSZ
Sługa musi, pan każe —
siły nie poradzą —
drobiazg! Wszakżeśmy w jej czarze!
wszystko pod jej władzą!
Wojsko hart swój mężny traci,
stępiały brzeszczoty —
ba! — przed zjawą jej postaci
gaśnie promień słońca złoty!
Przed bezcennem jej obliczem
wszystko pustką jest i niczem.
(wychodzi)
HELENA
(do Fausta)
Pragnę z tobą pomówić, wszak ten tron na dwoje,
miejsce czeka na władcę — zapewnia mi moje!
FAUST
Wpierw pozwól, pani cudna, klęknąć i twe ręce
łaskawe ucałować w hołdzie i podzięce.
Przyjm mnie jako współwładcę niezmierzonych włości,
który ci służyć pragnie wiernie i w miłości —
razem: czciciel i sługa i strażnik szczęśliwy.
HELENA
Na wielkie dziwy patrzę, słyszę jeno dziwy!
Pełna zdumienia pytać chciałabym tak wiele,
[221]
lecz o jedno zagadnąć jeno się ośmielę:
czemu ta mowa twoja melodją uroczą
poi mnie tak radośnie? — dźwięki stów się toczą
jak złotodźwięczne kręgi — nim zadrży rozgłośnie
już drugi mknie pierwszemu na sukurs miłośnie.
FAUST
Jeśli ci dźwięk mej mowy przemawia do duszy,
jakżeż cię śpiew dopiero zachwyci i wzruszy!
A więc pocznijmy zaraz — wszak w myśli wymianie
śpiew zrodzi się najłatwiej i pośród nas wstanie.
HELENA
Więc powiedz, jak mi składać tak urocze słowa?
FAUST
Najpiękniejsza jest serca nieuczona mowa;
gdy się z oczu tęsknota poprzez myśli snuje
patrzysz wkoło i pytasz —
HELENA
FAUST
Czemże wtedy dla ducha mijanie i czas?
Jedynie teraźniejszość —
HELENA
FAUST
Tak, to jest skarb nad skarby, wian wieńczący skroń,
ale któż go uwije, miła —
HELENA
[222]CHÓR
Czyliż poczytać można za błędy
te pani naszej dla pana względy?
Wszakże wyznajcie — wszystkie w niewoli
żyjem od czasu złowieszczej doli,
gdyśmy z Iljonu, nieszczęsne płaczki
ruszyły w odmęt groźnej tułaczki.
Branki na męską chuć zawsze zdane
mogąż wybierać? — Są wybierane!
Cóż, znawczyniami są; — a sposobność
nastręcza już-to zacną dorodność
młodych i złoto-włosych pasterzy,
indziej Faun sprośny zęby swe szczerzy —
tym, tamtym branka równo rozdziela;
przelewne ciało pod nich podściela.
Lecz oto spójrzcie! Mocno wtuleni
siedzą miłośnie w siebie wpatrzeni;
tak ramię w ramię, noga do nogi,
ręka ku ręce szuka swej drogi.
Tak się nad tronem społem kołyszą
i nic nie widzą i nic nie słyszą!
W obliczu ludu, aż nazbyt śmiele —
do cna wtopieni w miłosnem dziele.
HELENA
Jakobym-ci daleko, a przecież tak blisko!
Dziewosłębią me słowa upojnym uściskom.
FAUST
Serce bije, drżę cały, słowo mrze wśród pieszczeń!
To śnienie niepojęte! Znika czas i przestrzeń.
HELENA
Wszakżem-ci już nie żyła! Otom odrodzona!
Wierna nieznajomemu i w niego wpleciona.
[223]FAUST
Niechaj dociekać przyczyn myśli się nie silą,
obowiązkiem dziś byt nasz — chociażby był chwilą.
FORKJADA
(wchodzi gwałtownie)
Ach! miłostek pierwsze zgłoski
to nauka bardzo lekka;
łacno czulić się bez troski —
czas nie czeka — czas ucieka!
Nie słyszycie? — Dudnią grzmoty!
Granie surm i walk łoskoty!
Zguba wasza niedaleka!
Zbrójcie się! Do walki srogiej
już Menelaus w nasze progi
idzie — za nim tłum — jak rzeka!
Tu pośród zgrai niewieściej
wróg cię schwyci i zbezcześci —
na złeć wyjdzie dziew opieka!
Stryk dla trzódki gotów marnej,
dla niej zładzon stos ofiarny,
pień i ostry topór czeka!
FAUST
Bezczelne przeszkadzanie! wstrętni! nierozważni!
Nawet w niebezpieczeństwach bezmyślność mnie drażni.
Najpiękniejszego szpeci zła wiadomość posła —
ciebie, najszkaradniejsza, wieść nieszczęsna niosła,
jak zawsze! Lecz tym razem nie uda się sztuka,
niech sobie mowa twoja wiatru w polu szuka!
Niema niebezpieczeństwa za temi murami,
a gdyby nawet było — ja gardzę groźbami!
(sygnały)
[224](eksplozje na basztach)
(hejnały trąb i surm)
(muzyka wojenna)
(gromki przemarsz wojsk)
FAUST
Wraz się wysypią dzielni z bram,
w rycerskiem staną kole,
ten jeno godzien względów dam,
kto je obronić zdole.
(do wodzów, którzy z pośród hufców wychodzą i w kole rycerskiem stają, Faust tak przemawia)
Oto północy młode lwy,
tu wschodu kwiat-potęga —
w ślepiach ich gniewu płoną skry,
moc ich po laury sięga!
Zakuta w stal błyskaniem lśni
brać mężna i zwycięska,
idą, a zda się w chmurach grzmi:
„sława!!“ — a wrogom: „klęska!“
W Pylos wysiedliśmy na brzeg,
— nie żyje Nestor stary —
państw drobnych związek u stóp legł
zdobywców pełnych wiary!
Teraz mi chybko z przed tych bram
przepędźcie Menelaja
na morze! Niech korsarzy tam
i on i jego zgraja!
Królowej Sparty złóżcie ślub,
zwycięskich serc orędzie —
kraj wolny rzućcie jej do stóp,
a państwo waszem będzie!
[225]
Rycerze! Piersi waszych wał
Koryntu zbawi włoście,
a u achajskich starych skał
las dzid, mur tarczy wzroście.
A wy w Messenie dzierżcie straż!
Wy idźcie do Elidy!
Rycerski obowiązek wasz
to wielkość Argolidy.
Tedy wrócicie w domu schron
w obronie powołani —
i sławą skwitnie Sparty tron,
ojczyzna waszej pani!
Wszyscy i każdy suty łup
ożeni z wieczną sławą —
zyszczecie w zgodzie u jej stóp
świetlany mir i prawo.
(zstępuje z tronu)
(wodzowie otaczają go zwartym kręgiem)
(wysłuchują rozkazów i rozporządzeń)
CHÓR
Ten co piękną niewiastę pragnie posiadać,
niechaj w mieczu nadzieję umie pokładać.
Umizgami ją zdobył — skarb przedostojny —
nie zażyje go w ciszy, nijak bez wojny;
chytrzy zdrajcy ją zmamią; obleśni zbóje
zechcą ją uwieść, wykraść; niechaj pilnuje.
Księcia naszego chwalę, wysoko cenię,
możni bacznie na jego patrzą skinienie;
mądrze i mężnie czyni! — Przeto słuchają —
tem jego dzięki skarbią i korzyść mają —;
tak więc i wilk jest syty i owca cała,
dla obu sława rośnie, zakwita chwała.
[226]
Któż mu ją wydrze ninie, władcy możnemu?
jużto jemu należna i tylko jemu!
Dwakroć cześć mu! Z nią razem wyrwał nas z toni,
wewnątrz nas murem, zewnątrz wojskami broni.
FAUST
Dary rozdane rycerzom —
każdemu udzielne księstwo;
pójdą i światy przemierzą —
pawężą naszą ich męstwo.
Bronić cię będą kraino,
wyspo-niewyspo w fal więzi —
spięta pasmem z gór rodziną
Europy ostatnia gałęzi.
Kraju! O, niechże z twej dani
wszystkim lśni słońce i chwała!
Otoś zwrócony mej pani,
co na cię ongi spojrzała,
gdy wśród szelestu szuwaru
zrodzona w chwili przeźroczej,
urzekła potęgą czaru
rodzeństwa i matki oczy.
Do stóp twych łany pól żyzne
kłonią się, bory i gaje —
niechaj twe serce ojczyznę
nad wszystkie ukocha kraje.
A gdy się góry na wierchach zrumienią
w zimnym zalewie skośnych słońca strzał —
zaledwie skała omszy się zielenią,
kozica skubie swój chudobny dział.
Źródło wytryska, żwawy bieg strumieni —
już się zielenią hale i manowce —
[227]
na stu pagórach falistej przestrzeni
pasą się w dzwonków rozdzwonieniu owce.
Rozważnie, wolno idą trzody w rzędzie,
nad przepaściami przez zbocza urwiste —
schron przyładzony dla wszystkich i wszędzie:
w sto grot się sklepią ściany gór skaliste.
Pan je tam strzeże; nimfy wód ochocze
rzeźwiący chłodem zamieszkują parów —
drzewa z tęsknotą w błękitne przeźrocze
prężą ramiona rozchwianych konarów.
Puszcze prastare! Głuche dębów bory
stoją jak hufy z dumą i protestem!
Sokiem słodzistym spęczniałe jawory
łagodnie szumią na wietrze szelestem.
W leśnych podcieniach, w zielonej pomroce
rodzą wymiona białe, ciepłe mleko;
zasobne łęgi podają owoce,
a dziuple grają złotych pszczół pasieką.
Błogość tu mieszka w urodzie weselnej,
uśmiech na wargach, uśmiech w oczach lśni —
nikt tu nie cierpi, nikt nie jest śmiertelny,
w zdrowiu radosne lud przeżywa dni.
Urocze chłopię dojrzewa świetlanie,
już się ojcowski w nim słoneczni cud;
w podziwie sercu zadajesz pytanie:
czyli to ludzi, czyli bogów ród?
Ponoć Apollo, jak klechda powiada,
pośród pasterzy żył pięknych jak on!
bo gdzie przyroda nieskalanie włada —
wszechświat ma zgodny, harmonijny ton!
(usiadł obok Heleny)
Więc społem nas krajobraz ten zachwyca,
ostaw za sobą, miła, przeszłość wszelką;
[228]
praojca bogów miałaś za rodzica,
złotego wieku cna obywatelko.
Nie dla cię murów cień i baszt strzelistych!
Jeszcze młodzieńczy cudów świat otwarty —
i tam nasz przebyt, wśród łanów kwiecistych,
w wonnej Arkadji przy granicach Sparty.
Tobie znaczono w rajskim mieszkać czarze,
przetoś podana ku wielkiej radości!
Trony się mienią w kwietne wirydarze!
O szczęście arkadyjskie! O kraju wolności!
TU
NASTĘPUJE
ZUPEŁNA ZMIANA
SCENERJI
[229]ARKADJA
FAUST / MEFISTOFELES-FORKJADA /
HELENA / EUFORJON / PANTALIS /
CHÓR / DZIEWCZYNA
(rozległe uroczysko leśne ujęte w strome ściany skał)
(liczne groty)
(altany zasłonięte bluszczem i winem)
(Faust i Helena niewidoczni)
(chór rozdzielony na grupy śpi)
FORKJADA
Jakże już długo śpią dziewczynki w cieniu!
Nie wiem, czyli dojrzały w sennem przywidzeniu
to, co wyraźnie me oczy widziały?! — Ano
trzeba je zbudzić! Ejże! Zdziwią się gdy wstaną!
Brodacze! Zbudź się i ty gromado zaspana!
Cuda niewiarogodne! Spójrzcie, co za zmiana!
Hej! Wstawać! Przetrzeć oczy! Włosy gładźcie prędko!
Cóż ślepia tak bałuszysz? — Idę z pogawędką — —
CHÓR
Mów nam, mów nam! Opowiadaj, jakie dziwa? jakie czary?
Chcielibyśmy coś zasłyszeć, coś takiego nie do wiary!
bo nas nuda żre okrutna — wciąż spozierać po skał szczycie —
FORKJADA
Ledwoście otwarły oczy, dzieci, a już się nudzicie?
A tam w grotach i altanach i jaskiniach, w wiecznej wiośnie —
ślubne łoża i komnaty, gdzie z królową pan miłośnie
pieści się w spokoju, w ciszy —
[230]CHÓR
FORKJADA
W samotności!
Tylko mnie ze służby całej przywołali, bo ufności
byłam godna; w kornej czci stałam na boku; aż w momencie
pewnym poszłam zioła zbierać na czary i na zaklęcie;
miłość żąda samotności.
CHÓR
Mówisz, jakby w tych grotach całe światy właśnie
były: lądy i łąki, stawy, rzeki! — Baśnie!
FORKJADA
Oczywiście, niewierni! W tej bezbrzeżnej dali
podwórze przy podwórzu i sala przy sali.
Raz szłam cichcem galerją pośród kolumn cieni,
aż tu pogłosy śmiechu zadzwonią w przestrzeni —
patrzę —: aż-ci to chłopczyk miły, cale gładki
z ojcowych kolan skacze na kolana matki.
Uściski, przymilania przekornej miłości,
przeplatają się z śmiechem prawdziwej radości.
Nagus, geniusz bez skrzydeł, Faun bez zwierzęcości,
skacze po pawimencie w wiewiórczej zwinności,
podłoga go odrzuca, podbija — a mały
po drugim, trzecim skoku już sięga powały.
Matka zstrachana woła: „drogą dookolną
wkoło komnaty biegaj, lecz latać nie wolno!“
Ojciec roztropny mówi: „ziemia, jak odskocznia
skok twój w loty zamienia i wraz podobłocznia;
dotknijże stopą ziemi, jak Anteusz drugi,
poczujesz w krew płynące przemożne sił strugi“.
A nasz chłopaczek skacze, jak piłka pomyka
po skałach, turniach — ledwo stopą skał dotyka.
[231]
Aż w jakiejś rozpadlinie znika niezgłębionej,
my wszyscy w krzyk! A echo powtarza: zgubiony!
Matka płacze, a ojciec choć zgnębiony srodze,
pociesza ją — ja stoję bezradna i w trwodze.
Aż tu nowe zjawisko! Przecudne! Świetliste!
Wraca odziany w szaty jak łąka kwieciste!
Ręce, piersi we wstęgach! Opleciony cały
szarfami! W rękach lutnia! Słowem — Febus mały!
Dziw wielki! Tak tam stoi na wyżnim kamieniu!
Rodzice się całują w szczęsnem uniesieniu,
a wkoło głowy chłopca promienie się złocą —
czy to djadem? czy światło ducha skwitłe mocą?
A już-ci w każdym ruchu wielki wdzięk się ziszcza,
gest każdy wieści piękno — piękna tego mistrza,
który nie stwarza pieśni, bo cały jest pieśnią!
Lecz wnet się cuda oczom waszym ucieleśnią.
CHÓR
Niemaż poezji wieszczej na Krecie?
Czemuż więc cudem zjawisko zwiecie?
Czyliż ci rytmem złotym nie dzwoni
pieśń starych podań Hellady, Jonji?
Wszystko, co dzisiaj dzieje się, stwarza —
przebrzmiałem echem wielkość powtarza.
Jakoż nam równać treść twej powieści
z wzniosłem nad prawdę kłamstwem, co wieści
o sprytnym synu Maji uroczej,
o czynach jego w dziejów pomroczy.
Ledwo się zrodził zgrabny i hoży,
już niańki, mamki — każda go łoży
na lniane płótna — rączki i nóżki
krępują, wiążą w pulchne pieluszki —
klaszcze i śpiewa stróżek gromada,
z każdego ruchu dziecięcia rada.
Hożo i zgrabnie łepak swe członki
gibkie wyciągnął z lnianej obsłonki,
[232]
chytrze wyłazi na przekór chustom —
frunął! — Kołyskę ostawił pustą;
jak motyl, który z poczwarki swojej
wyjdzie, skrzydełka suszy i stroi,
prostuje — wzlata w przestwór słoneczny,
lekkoduch zwinny, latawiec wieczny.
Tak i syn Maji od dni początku
był wichrzycielem ładu, porządku;
patron złodziei, frantów i łgarzy —
swawoli, psoci, gdzie się przydarzy.
Prędko mórz władcy trójząb wykradnie,
Ares bez miecza stoi bezradnie,
Febus bez łuku i bez kołczana,
Hefaist bez obcęg —;— dziecina szczwana
na kradzież gromów Dzeusa się waży,
ale się cofa, bo ogień parzy.
W wyścig z Erosem skrzydlatym bieży,
podstawia nogę — już Eros leży!
Cypryjskiej pani podczas pieszczoty
wykrada sprytnie pas szczerozłoty.
(z głębi wydzwania się urocza melodja arf)
(wszyscy podają się ku niej wzruszeni)
(odtąd akompanjament pełnobrzmiącej muzyki towarzyszy dalszej akcji)
FORKJADA
Miłe dźwięki, każdy przyzna;
z czaru klechd umkniecie wcześnie!
Wasze bogi to starzyzna,
co minęło — już nie wskrześnie.
Nikt ich już nie potrzebuje,
żądza nasza wiecznie żywa:
ta pieśń serca oczaruje,
która z serca wprost wypływa.
[233](skrywa się po za skałami)
CHÓR
Jeśli ty, o przeraźliwa,
skłaniasz słuch ku dźwięków mowie —
nas ogarnia niemoc tkliwa,
z każdym tonem wraca zdrowie.
Czem blask słońca? — Niechaj gaśnie!
Dusze nasze jutrznią dnieją,
wszystkie ziemi zgasłe baśnie
w sercach naszych kwieciścieją.
HELENA, FAUST I EUFORJON
EUFORJON
(w znanej nam z opisu szacie)
Pieśni wygrywam dziecięce,
a wam się dziecięctwo śni;
bierzecie mnie za ręce
jak za najrańszych dni.
HELENA
Miłość człowiecza dwa serca sprzęga
i uszczęśliwia dwoje,
bożych zachwytów żywa potęga
słoneczni się we troje.
FAUST
Serca ku sobie dążą,
w tem się treść bytu znaczy;
jedne ogniwa nas wiążą,
mogłożby być inaczej?
CHÓR
Świetlisty, taneczny krąg
szczęsnej parze błogosławi —
[234]
dar dziecięcych, małych rąk!
Któż to pojmie! Któż wysławi?!
EUFORJON
Pląsy wołają,
tańce czekają —
wichry mnie niosą!
kędy w błękicie,
modrzy się życie —
tam ku niebiosom!
FAUST
Serce się boi,
byś w żądzy swojej
nie upadł w locie!
O dziecię lube,
wpędzisz nas w zgubę
zmrzemy w tęsknocie!
EUFORJON
Ziemia mnie nuży!
Nie stać mi dłużej!
Już nie ustoję!
Puście me ręce,
szaty i wieńce
moje są! moje!
HELENA
Nie jesteś przecie
sam jeden w świecie!
Pieśń twa przestrasza!
W smutku przekwita
z trudem zdobyta
troistość nasza.
CHÓR
O szczęsny związku! Lękam się, trwożę!
Żądza podniebna zetrze go, zmoże!
[235]HELENA I FAUST
Cud miłowania
niech ci zabrania —
powstrzymaj loty!
Nuć pieśni sielskie —
tem rodzicielskie
ukój zgryzoty.
EUFORJON
Dla was jedynie rodzice drodzy
moje tęsknoty trzymam na wodzy.
(przewija się po skroś chóru)
(do tańca zniewala)
Wichru powiewem
dziew zmierzwię łan —
do wtóru z śpiewem
zawiedźmy tan.
HELENA
Tańcom sposobne
splataj nadobne
tęczami przędzy.
FAUST
Oby się, miły,
tańce skończyły —
oby najprędzej!
(Euforjon i chór poczynają korowód taneczny)
(wtórują śpiewem)
CHÓR
Ruch twych ramion nadobny, rąk twych oploty!
kędzierzawej głowiny mięki włos złoty!
[236]
Gdy twa stopa powiewna nie muska ziemi,
gdy cię gonimy krok w krok pląsami swemi —
osiągnęłoś cel wdzięczny, dziecię kochane,
już wszystkie serca nasze tobie oddane.
(pauza)
EUFORJON
O sarnionogi chórze płochliwy!
Do mnie! Na nowe wołam cię dziwy!
Wyście zwierzyną, a jam myśliwy!
CHÓR
Chcesz nas ułowić? — O żądzy płoną —!
Toćże z nas każda — ciebie spragniona,
na twojej szyi splecie ramiona!
EUFORJON
Przez las, dąbrowy — niech się pląs snuje!
łup bez mozołu mnie nie smakuje —
to co zdobyte jeno raduje!
HELENA I FAUST
O lekkomyślne, młodzieńcze szały!
Któż je poskromi! — Słyszycie granie?
Poprzez doliny, dąbrowy skały
huczy głos rogu! Wrzawa! Wołanie!
CHÓR
(wraca grupkami; szybko)
Wzgardził nami! Jedną ściga!
Pognał w gęsty las!
Wraca — wraca — kogoś dźwiga —
ach! — najdzikszą z nas.
[237]EUFORJON
(wnosi młodą dziewczynę)
Rwiesz się z rąk? — czyliż cię straszę?
Zwyciężyłem i miłuję!
Pragnę ciebie, trwożne ptaszę,
piersi twoje wycałuję —
lśnienie ócz, ust słodkie zdroje
po sile i woli — moje!
DZIEWCZYNA
Puść mnie! Puść mnie! W moim ciele
siły się płomienne złocą!
Wolę twoją w proch spopielę —
nie mnie, nie mnie brać przemocą!
Myślisz — że jestem w udręce —
myślisz — że silne twe ramię —
O! za słabe twoje ręce,
ciało twoje, wolę — złamię!
(rozgorzała płomieniem)
(zanika w górze płonąca)
Wzlatuj za mną pod obłoki!
Zstępuj za mną do pieczary!
Szlak wysoki — szlak głęboki —
leć za marą! Szukaj mary!
EUFORJON
(strąca z siebie ostatek płomieni)
Skały za mną i podemną,
wkoło gęste, zwarte krze —
oczy moje się nie zdrzemną,
młodość we mnie kipi, wrze!
Wichry grają na mych włosach!
Szumi, huczy przypływ fali!
[238]
Płoną stepy na niebiosach!
Dalej, dalej, dalej, dalej!!
(pnie się po skałach)
(coraz wyżej)
HELENA FAUST I CHOR
Z turni na turnię skacze jak kozica!
Groza serce przejmuje! O! zasłońmy lica!
EUFORJON
Coraz wyżej, wyżej dążę!
Wzrok ogarnąć musi światy;
ziemię z niebem pieśnią zwiążę!
Jakże kraj tu przebogaty:
kraj Pelopsa — wyspy — morza —
woda, ląd — jedne przestworza!
CHÓR
Wróć do nas, w miasta i sioła,
gdzie żyjemy w szczęsnem śnieniu;
cisza, spokój dookoła
w przyrodzie i w naszem sumieniu!
Damy tobie winne grona,
wonne jabłka pozłociste —
wróć — wołają cię ramiona —
wróć nam chłopię, wróć świetliste!
EUFORJON
Ciągle śnicie o pokoju;
śnijcie tę glorję przygasłą.
Wojna! Wojna w wiecznym znoju
i zwycięstwo — moje hasło!
CHÓR
Kto w czasie pokoju tęskni za wojną,
dzień ma beznadziejny, noc nieukojną.
[239]EUFORJON
Kto się w wolnym kraju rodzi,
wolnym, chociaż w klęskach tonie,
kto wolności tej przewodzi,
w kim odwagi ogień płonie,
kto pośród smętnych chorałów
jasną nadzieją króluje
i krwi swej nie pożałuje
i nie zapiera się szałów —
ten walczącym błogosławi orężom,
a ci, którzy z nim pójdą — zwyciężą!
CHÓR
Spójrzcie! Spójrzcie! Jego droga coraz górniejsza —
postać jego nie maleje, nic się nie zmniejsza!
Jak w złocistym pancerzu, cały w skrach woli,
w spiżu błyskach i stali, w skrach, w aureoli.
EUFORJON
Nie marne mury, nie wały!
Świadomość woli wystarcza!
Zamek strzelisty, wytrwały —
to pierś mężna —: mur i tarcza!
Stań w potrzebie w polu szczerem
u granic wolności, u mety —
dziecię — stań się bohaterem —
amazonkami — kobiety!
CHÓR
Poezjo święta — napowietrzna twoja jazda!
Zdali, z bezbrzeżnej dali — błyszczysz jako gwiazda!
Promień twej łaski w nas mierzy — a w serca ciszy
każdy twą pieśń skrzydlatą, radosną słyszy.
[240]EUFORJON
Zjawiłem się nie dziecięciem,
lecz młodzieńcem w zbroi złotej —
wolności, zwycięstwa orlęciem
uskrzydlonem ogniami tęsknoty.
Lot mój, wielka ducha sprawa,
lot, który się nie naniży,
a w błyskańcach coraz wyżej
mknie, gdzie słońce: sława!
Sława!!
HELENA I FAUST
Ledwo synu wszedłeś w życie
już się radość w smutek mieni;
w tęsknocie stanąłeś na szczycie
w obliczu zawrotnej przestrzeni.
A my za tobą patrzymy
z zapartym w piersiach tchem —
0 już my nic nie znaczymy!
Nasz związek był tylko snem!
EUFORJON
Burze mierzwią mórz głębiny —
grzmią, a grzmotem góry wtór!
I idzie dudniący chór
ku granicy mglistosinej,
kędy huf się w hufy wpiera,
kędy gwałty gwałt odpiera,
kędy bój,
kędy znój,
kędy w oczy śmierć zaziera.
HELENA FAUST I CHÓR
Przerażenie! Serce kona!
Czyliż tobie śmierć znaczona?!
[241]EUFORJON
Zdali patrzeć mam? w spokoju?
Nie! — Mnie odmęt trosk i znoju!
HELENA FAUST I CHÓR
Szaleństwo! — Klęską — przestworze!
Gorze ci! Gorze!
EUFORJON
Uwolniony z ziemskich sideł,
w kołysaniu bożych skrzydeł
w przestrzeń, w światło, w wolność lecę!
(rzuca się w przestrzeń)
(unoszą go szaty na chwilę)
(głowa świetliścieje)
(za nim smuga światła)
CHÓR
Zagłada!
Światło ostawia nam w darze!
O! Biada!
Ikarze! Ikarze!
(piękne chłopię runęło do nóg rodzicielskich)
(w zabitym dopatrują się wszyscy rysów znajomych)
(lecz powłoka cielesna niebawem znika)
(aureola wznosi się, jak kometa ku niebu)
(ostaje jeno: odzienie, płaszcz i lira)
HELENA I FAUST
Po dniach szczęścia — boleść sroga —
o! żałości!
GŁOS EUFORJONA
(z głębi)
Nie ostawiaj, matko droga
syna w mroku, samotności!
[242](pauza)
CHÓR
(chorał żałobny)
O nie mów, nie mów, żeś jest samotny,
choć odgrodzony niewidną mgłą;
choć lot twój górny, lot bezpowrotny —
uczucia nasze ku tobie lgną.
Jakoż nam wytrwać w tej żalu siępie?
Z zazdrością tobie rzucamy zew,
w dni świetlistości i w dni posępie
moc twoja wielka, wzniosły twój śpiew.
Do szczęścia jeno byłeś stworzony,
syn zacnych ojców — twoim był świat!
Zbyt wcześnie lotny, snem zagubiony,
złamałeś wątły młodości kwiat.
Ziemia otwarta! Wzrok bystry, jasny!
Najlepszych kobiet miłość i żar!
Śpiew nieuczony, serdeczny, własny,
jednania uczuć wrodzony dar.
Duch tobie szeptał: „w swobodzie butnej
ponad praw złudę wzlatuj i leć!“ —
z sobą skłócony i bałamutny
wpadłeś bezwolny, w niewodną sieć.
Chciałeś ludzkości całe ogromy
przeniknąć w dumie, w nadmiarze sił —
leciałeś w błękit, słońca łakomy,
jak Ikar padłeś w przyziemny ił.
Któż byt ogarnie w żądzy zwycięskiej?
pytanie puste; losy z nas drwią!
Napróżno ludzkość w strasznych dniach klęski,
w proch kornie pada i ścieka krwią.
Lecz niech serc waszych ból nie oniemia,
zbyjcie żałości! Kwieci się glob!
[243]
Niezwyciężona, wciąż młoda ziemia,
podaje sercom pszeniczny snop.
(długa pauza)
(muzyka milknie)
HELENA
(do Fausta)
Słusznie mówi przysłowie i mądrze bezsprzecznie,
że ani szczęście, ani piękno nie trwa wiecznie.
Zerwane więzy życia i więzy miłości!
Jedno i drugie żegnam — — a ciebie w żałości
raz ostatni oplotą znużone ramiona!
Niechaj wraz z synem matkę przyjmie Perzefona.
(obejmuje Fausta)
(cielesność jej znika)
(szata jeno i zasłona zostają w jego ręku)
FORKJADA
(do Fausta)
Dzierż mocno Fauście! Chociaż zniknęło jej ciało,
jest jej odzienie; trzymaj mocno co zostało!
Już demony gromadą nadleciały nocną —
wydrzeć pragną ci szatę! Trzymajże ją mocno.
Zapadła się bogini! Na wieki stracona!
Lecz boską jest jej szata i boską zasłona;
umiejże mądrze zażyć bezcennego daru,
wznieś się z jego pomocą do skał tych wiszaru,
wznieś się nad pospolitość zrzędną i skrzeczącą —
w eter czysty się unieś świetlisty i lekki —
dopóki nie poczujesz, że się zmysły mącą....
Spotkamy się gdzieindziej! W krainie dalekiej....
SZATY HELENY ZMIENIAJĄ SIĘ W OBŁOKI
OTACZAJĄ FAUSTA, UNOSZĄ GO
I ODPŁYWAJĄ Z NIM
[244]FORKJADA
(podnosi ubranie Euforjona, płaszcz i lirę)
(wkracza na proscenjum)
(unosi tę śmiertelną puściznę i mówi)
Puścizna szczęśliwie ostała —
i płaszcz i lira i szata —
dusza jak płomień zetlała —
nie wielka szkoda dla świata!
Wystarczy! Zdołam poswarzyć
poetów i zawiść w nich wzbudzić;
nie mój dział — talentem ich darzyć,
lecz mogę tą szatą — łudzić.
(siada przy kolumnie na proscenjum)
PANTALIS
Nuże dziewczęta! Nareszcie prysły mamidła!
Podarte wiedźmy tessalskiej upiorne sidła!
Cisza po szorstkiej niestrojnych brzmień zawierusze,
która słuch nasz raniła — co gorsza — duszę!
A teraz do Hadesu! Panią naszą stopy
tam właśnie w mroki niosły; chodźmyż więc w jej tropy.
Wiernych służebnic orszak towarzyszy pani;
w nieodgadłej znajdziemy królową otchłani.
CHÓR
Królowom dobrze jest wszędzie,
nawet w hadesowej ciszy;
dostojna w jednym się rzędzie
z Perzefoną towarzyszy.
Lecz my zdane na przedpole,
na asfodelowej łące,
jak nieruchome topole,
lub jak wierzby będziemy płaczące
stały nad wód czarną topielą;
a jeśli się wargi ośmielą
[245]
słowo wyrzec — to słowo to właśnie,
jak pisk nietoperzy lękliwy,
jak poszum jesiennej iwy
zaszeleści żałośnie i zgaśnie.
PANTALIS
Kto nazwiska nie zyskał w mozole,
kto nie łaknie tego co szlachetne —
niech się rychło rozpłynie w żywiole!
Bezimienne, żegnajcie, bezświetne!
Ja tam idę gdzie królowa moja;
wierną jestem, kochającą sługą;
dziś zasługa to nasza ostoja,
lecz największą jest wierność zasługą.
(odchodzi)
CHÓR
Światłości wrócone słonecznej
u osobowości kresu —
dzień będziem miały bezpieczny;
nie wrócimy do Hadesu.
Stoimy u przyrody nieśmiertelnej bramy,
przyroda żąda nas, a my jej pożądamy.
CHÓRU CZĘŚĆ PIERWSZA
My pośród harf konarowych w poszepty, w szelest, w rozdrżenie
zaklęte — pląsem wieczystym cicho żywotne strumienie
z korzeni wabimy w gałęzie — aż drzewo w liście i kwiaty
strojne jak drużka krakowska — swe barwy i aromaty
w owoc zamienia; już owoc dojrzewa! Rumiane gody
nęcą natychmiast radosny lud, nęcą ochotne trzody;
zewsząd zbiegają się chętni, łasi na owocobrania;
jak przed bóstwem gromada się schyla i w pas się nam kłania.
[246]CHORU CZĘŚĆ DRUGA
My, w tle przestworzy zbłękitnionych, u turni ściany gładkiej,
cichym wiewem kołysane — mgieł i świateł czujne swatki —
gór słuchamy! — Czy dźwięk fletni, czyli orłów gniewna zwada,
czy krzyk Pana przeraźliwy — głos nasz echem odpowiada.
Gdy bór szumi — my szumimy! Grzmi — odkrzykujemy grzmotem
i walimy w wierchów ściany dziesięćkrotnie burzy młotem.
CHÓRU CZĘŚĆ TRZECIA
My, siostry zwinne i płoche — płyńmy w rzek lśniące przeźrocza!
wabią nas dale błękitne i olesione gór zbocza.
Coraz warciej, coraz głębiej, w meandrycznym pląsie wody
syćmy sobą łąki, niwy i osiedla i ogrody;
a topole nadwiślańskie niechaj nad brzegami rosną,
niechaj znaczą szlak, niech patrzą w żwawych nurtów grę radosną!
CHÓRU CZĘŚĆ CZWARTA
Dążcie wedle waszej woli, siostry nasze, latawice —
my krążymy zwiewnym pląsem, kędy w słońcu lśnią winnice.
Tam z dnia na dzień serca cieszy żmudna praca, trud winiarza,
co w pilności miłującej z niepewności wiarę stwarza;
kopie, miali, wiąże, prości, tnie, przycina wciąż, bez końca.
Modli się do wszystkich bogów — najmocniej do boga słońca.
A ladaco Bachus gnuśny mało wzrusza się trudami
sługi swego; — leży w cieniu, pogziwając się z Faunami,
[247]
w wiecznym półśnie i zawianiu; bo już jego dba drużyna,
by w piwnicach w zacnym chłodku nie zabrakło w dzbanach wina.
Lecz bogowie nie próżnują; Heljos sam się żwawo zwija,
winne grona wietrzy, rosi, złotym żarem opowija;
kędy winiarz skrzętnie baczył, plon stokrotny daje praca —
ruch się wszczyna na dojrzeniu, każdy krzew się gnie i zzłaca.
Skrzypią kosze, dzwonią wiadra — lud się krząta, śpieszy, ładzi,
zbiera grona, w znojnym trudzie znosi do ogromnej kadzi;
tam jagody ciepłe, wonne naciepane w beczek mroczy
bezlitośnie zgniata, spienia i na miazgę mięsi, tłoczy.
Aż tu zewsząd brzmi muzyka, koiły, fletnie i cymbały —
już z misterjów się wyłania Dyoniza krąg wspaniały.
Idzie orszak kozłonogów, kozionóżek, chybotliwy,
a pośrodku — zatkaj uszy! — kłapoucha ryk chrapliwy.
I już wszystko pomierzwione! Wstyd do kąta! Wkoło drepce
nóg i kopyt, racic rzesza —;— każdy cmoka, siorpie, chłepce;
pcha się zgraja, ręce pręży, bełkotliwie woła: wina!
Czasem się ktoś opamięta — alić rychło tumult wszczyna
i na umór pije dalej, aż się zwali z nóg pijany!
Na moszcz miejsce! Na moszcz miejsce! Trza wypróżnić stare dzbany!
(zasłona spada)
(na proscenjum Forkjada prostuje się, olbrzymieje)
(zstępuje z koturnów)
(zdejmuje maskę i zasłonę)
(poznajemy Mefistofelesa)
(jeśli potrzeba z całą gotowością wypowie objaśniający epilog)
[249]AKT CZWARTY
[251]WIERCHY
FAUST / MEFISTOFELES / TRZEJ
HARNASIE: POWICHER, ŁAPCAP, KRZEPKODZIERZ
(zębate, zastygłe turnie)
(nadpływa chmura)
(przybija do brzegów turni)
(zatrzymuje się przed występem skalnym)
(rozdziela się)
FAUST
(zstępuje z chmury)
Z łodzi chmury płynącej przez szklane przestworza,
ponad dni przelot szybki, nad lądy i morza —
wstępuję na wiszary strzeliste, promienne!
Samotność u stóp moich! Przepaście bezdenne!
Obłok znika powoli, rozwichrza się, kłębi —
na wschód zmierza, pod słońce, ku zmodrzonej głębi.
Patrzą zdumione oczy po nieba równinie,
kędy zmienna, stukształtna chmura w dale płynie;
ta sama, a wciąż inna —;— o, nie mylą oczy!
Oto się przeistacza w promiennej przeźroczy
w olbrzymią postać hożej niewiasty zbudzonej — —
czyli to zjawa Ledy, Heleny, Junony?
Majestatyczne piękno duszę moją pieści!
Lecz już znika widzenie, ginie kształt niewieści,
rozprasza się — w lodowców wsiąka srebrzystości;
znagła budzi myśl wielką zagasłej przeszłości!
Wokoło mej postaci jasna mgła się snuje,
pieści i skronie głaszcze, rzeźwi i raduje;
[252]
unosi się, drży chwilę, już pręży ku górze —
splata w czarowny obraz na czystym lazurze.
O! dawno niezaznane młodości wspomnienia!
Serce się blaskiem skarbów waszych opromienia,
jutrzniana miłość wraca, słyszę skrzydeł drżenie — —
owo pierwsze spotkanie, pierzchliwe spojrzenie,
co po nad lat zasobkiem, nad popiołem zgliszczy
pięknem duchowej mocy jako gwiazda błyszczy.
Płyniesz urocza zjawo w przestwór słońcem złoty
i unosisz najlepszą część mojej istoty.
(wkracza but siedmiomilowy)
(za nim drugi)
(zjawia się Mefistofeles)
(buty oddalają się pośpiesznie)
MEFISTOFELES
To się nazywa jazda! Wcwał!
Lecz cóż ty tutaj robisz
pośród urwistych nagich skał!
Do czegóż się sposobisz?
Właściwie widok gór tych jest mi dobrze znany —
podobnie zbudowane dno piekła i ściany.
FAUST
Zawsze baśniami sypiesz jak z rękawa —
twa ulubiona, błazeńska zabawa.
MEFISTOFELES
(poważnie)
Gdy ongiś Bóg (— właściwie znam przyczyny —)
w głębie nas strącił z powietrznych przestrzeni,
do środka ziemi, w skalne rozpadliny,
w stos wielkich ogni, żaru i płomieni —
choć nam tam było jasno niezawodnie,
to jednak w równej mierze — niewygodnie.
[253]
I wnet też djabłów natłoczona tłuszcza
kaszle i smarka, parska i popuszcza —;
całe piekło pęcznieje jak gazowa bania,
smród przeokropny — niedowytrzymania!
Zważ! gdy tak djabły gęsto poczną kadzić,
toćże gaz piekło może wnet rozsadzić.
I rzeczywiście! — Ziemia drży i stęka,
skorupa się wydyma, wypręża i pęka!
I tak się, widzisz, przysłowie sprawdziło:
w wierchy wyrasta to, co dnem wpierw było.
Zresztą już z nauk dobrze znasz tę śpiewkę,
co to opończą lubi zwać podszewkę.
Wygrana przy nas! Zmogliśmy otchłanie —
w przestworach odtąd nasze panowanie.
Tajemnica to jawna, choć dobrze ukryta;
jej objawienie ludziom nieprędko zaświta.
FAUST
Góry są dla mnie nieme i wyniosłe,
nie pytam skąd, dlaczego? — Tak; kiedy przyroda
wytężyła swe siły z niej samej wyrosłe,
wraz się w niej dokonała jej ziemska uroda;
roześmiały się szczyty, przepaście rozwarły,
skały ku skałom, góry ku górom się wparły,
pagórki zalesioną, szumiącą rodziną
schylają się łagodnie ku cichym dolinom;
wszystko rośnie i skwita w tej uciesze wiecznej,
niepewne twej teorji hucznej, niedorzecznej.
MEFISTOFELES
Tak się mówi, tak to się tłumaczy,
lecz kto obecny był — mówi inaczej.
A ja tam byłem, kiedy w głębi wrzało,
gdy lawa ogniem krwawiła Tatr czoła,
gdy młot Molocha skuwał skałę z skałą,
a rumowiskiem gór miotał dokoła.
[254]
Wszak obce głazy zalegają pole
po dziś dzień! — Któż to wytłumaczyć zdole?
filozof? — nie potrafi! — obejrzy, wymierzy —
no, skała oczywiście! niechże sobie leży!
Doprawdy, wiedza w błędnem drepce kole!
Jedynie lud, ten wierny, gminny lud,
wierzy nieustępliwie, wierzy niewzruszenie;
oddawna trafił w sedno i wie co to cud —
i przeto djabeł u nich znaczy coś, jest w cenie.
O kulach wiary idzie jaki-siaki
przez czarcie mosty na wyżnę djablaki.
FAUST
Bardzo pouczające! Rad słyszę wywody
szatańskie o przyczynach i celach przyrody.
MEFISTOFELES
To mnie mało obchodzi; szkoda słów i sporu!
To, że djabeł był przy tem, to mój punkt honoru.
My jesteśmy stworzeni aby zdziałać wiele,
gwałt, bezrozum, zamieszki oto nasze cele.
Lecz chcę ciebie zapytać słowami prostemi:
nic ci się nie podoba na tej naszej ziemi?
Spójrz! Stąd, gdzie wzrok nasz z góry jak orzeł polata
widać sławę, bogactwo i królestwo świata;
spójrz i powiedz niesyty, niezaspokojony,
nie żywisz żadnej żądzy w sobie utajonej?
FAUST
Wielkiego czynu pragnę! Jakiego? — Zgadnij sam!
MEFISTOFELES
Odgadnę twe pragnienie i dobrą radę dam.
Tobie-by osiąść trza w stolicy,
w ośrodku ruchu, gmatwaniny;
ciasność zaułków, szum ulicy,
[255]
stragany, rynki, krzątaniny;
tutaj cebula i kapusta,
ówdzie masarnie, szperki, łój,
moc szynek, świńska połać tłusta —
no, jednem słowem; smród i znój.
Indziej bulwary i ogrody,
wytworność, elegancja, mody,
a dalej już — za miejską bramą,
przedmieścia z wielką panoramą!
Ejże! Z łoskotem i tupotem
dudnią powozy tam, z powrotem —
w mijaniu, potrącaniu, ścisku
roi się ludek jak w mrowisku.
Ty jedziesz wierzchem lub w karecie,
a zawsze w co-najgłębszy kłąb!
Karmazyn jedzie! Patrzaj świecie
w tysiącznem rozdziawieniu gąb!
FAUST
Nie! Tego nie chcę! Zważ wyniki:
cieszymy się, naród się mnoży,
no i odżywia się niezgorzej
i na naukę nawet łoży —
cóż w rezultacie? —: buntowszczyki!
MEFISTOFELES
Potem-byś zamek zbudował wspaniały
w miejscu uroczem i pełnem pogody;
las, wzgórze, łąki wraz-by się zmieniały
na twe rozkazy w cudowne ogrody;
wprawo i wlewo ściana zielenieje,
wpodłuż się wężą drogi i aleje;
rabaty w słońcu, świątynie dumania,
które dąb stary lub lipa osłania;
wodotryski, kaskady, fontanny strzeliste,
chłodne groty, ruiny sztuczne, uroczyste;
[256]
wszystko niby poważne — aliści w istocie
syczy, pieni się, szemrze w figlarnej pustocie.
Potem, by dam uroczych zacne uczcić wdzięki —
wygodne i zaciszne stawić trza chateńki,
w których najmiłościwszych udzielasz posłuchań
poufnych, wśród miłostek i pieszczot i gruchań.
Mówię: „dla dam“ — nie lapsus! — bo widzisz mój drogi,
piękno rozumię zawsze tylko w liczbie mnogiej.
FAUST
Marną choć modną sprawę waść zachwala;
Faust nie przedzierżgnie się w Sardanapala!
MEFISTOFELES
Czegóż więc pragniesz, mężu zagadkowy?
Czegoś, co pełne odważnej wielkości?!
Bliskoś snać krążył sfery księżycowej,
przeto śnią ci się księżycowe włości.
FAUST
Na wielkie czyny starczą przecie
naszego globu widnokręgi,
by dziełem wzbudzić podziw w świecie,
dość mam odwagi i potęgi.
MEFISTOFELES
Więc sławy pragniesz? — o to chodzi!
Znać! — śród heroin żył dobrodziej!
FAUST
Władzę zdobędę i posiędę włości!
Czyn jest z potęgi, a sława z próżności.
MEFISTOFELES
Pochopnie mówisz! — Usłużni poeci
imię twe wsławią na wiele stuleci —
tak głupstwo twoje dalsze głupstwa wznieci.
[257]FAUST
Spraw tych nie pojmiesz! Cóż twoja istota
wstrętna, obleśna i zła pojąć może —
ku czemu zmierza człowiecza tęsknota,
jaka w człowieku żądza czynów górze?!
MEFISTOFELES
A niechże będzie wedle woli twojej!
Jakaż to mrzonka ciebie niepokoi?
FAUST
Ujrzałem oceanu odmęty wzburzone,
piętrzyły się wysoko, ponuro zwieżone —
cofały się i rozpęd biorąc z głębi leża
runęły na piaszczyste podole wybrzeża.
Patrzałem z gniewem! — Było to jak rozpasanie,
co ducha wolność, jego praw poszanowanie
łowi w sieć namiętności i krew w żyłach burzy,
zamieszaniem uczucia rozstraja i nuży.
Myślałem: to przypadek! — Lecz fale z łoskotem
przelewając się w morze wróciły z powrotem;
dopięły celu! Z dumą zakończyły wojnę,
by po czasie znów napaść na brzegi spokojne.
MEFISTOFELES
(do widzów)
Jeśli do powiedzenia nie masz mi nic więcej —
to stare dzieje! Znam je od lat stutysięcy.
FAUST
(w dalszym ciągu)
(gwałtownie)
Morze czai się, cofa, z stu stron się odradza;
niepłodne, stokroć gorszą niepłodność sprowadza;
wzbiera, rośnie, grzmi, dudni; powodzią zgnilizny
zalewa szmat pustyni obmierzłej, bezżyznej.
[258]
Nabrzmiałe siłą fale rzygają z czeluści!
Wracają! — Było pusto, teraz jeszcze puściej!
Wysiłek bezcelowy; Żywioł niespętany!
Poczułem w sercu rozpacz i strach mi nieznany,
a duch mi nakazywał wskrzesić w sobie męstwo,
wziąć się z morzem za bary i odnieść zwycięstwo!
I tak też chcę uczynić! Wszak siła powodzi
każde wzgórze omija, lękliwie obchodzi;
choćby się rozszalała zalewu podnietą,
małe wzgórze zakłada protest! mówi: veto!
Wielkie głębie wołają — i wraca w posłuchu.
Tedy takie powziąłem ważne plany w duchu: —
oby dożyć pociechy, by ląd ten odrodzić,
butne morze od brzegu na zawsze odgrodzić;
na rozhukaną bestję nałożyć kaganiec,
pchnąć ją w głąb, po za brzegi, po za trwały szaniec
Punkt po punkcie plan cały rozważnie i śmiele,
ułożyłem; pomocy żądam twej w tem dziele.
(werbel bębnów)
(pobudka wojenna wdali po za widzami od strony prawej)
MEFISTOFELES
To sprawa łatwa! — Słyszysz? — pobudka niestrojna
FAUST
Mądrego mierzi to! Więc znowu wojna?!
MEFISTOFELES
Wojna czy pokój — w tem rozum człowieczy,
by korzyść umieć ciągnąć z każdej rzeczy;
spryt w okamgnieniu korzyść sobie stwarza,
a więc do czynu, Fauście, sposobność się zdarza.
[259]FAUST
Jakieś krętactwo nowe w myślach twych się rodzi;
dość już mam tego! Powiedz jasno o co chodzi?
MEFISTOFELES
Powiem! W mej codopiero odbytej podróży,
spostrzegłem, że nasz cesarz w trosce żyje dużej.
Znasz cesarza! Otóż to! Od onyjże chwili,
gdyśmy go szychem bogactw ułudnych bawili,
zdało mu się, że ziemię z krasą i urodą
może kupić; — cóż? nie dziw! Na tron wstąpił młodo,
więc fałszywie wnioskuje, sądzić raczy mylnie,
że może być, przypuszcza i pragnie usilnie,
wierzy, że wtedy życie w pełnym zalśni czarze,
gdy władza z używaniem w zgodnej pójdzie parze.
FAUST
Myli się oczywiście; komu dana władza,
w panowaniu swe szczęście winien mieć jedynie;
wola dumna mu myśli i czucia rozsadza,
lecz przed nikim swych skrytych planów nie rozwinie;
najzaufańszym tylko rozkaz szeptem daje —
rozkaz już wypełniony! Świat przed cudem staje!
Moc jego zawsze szczytem samotnym być winna,
a droga używania jest wspólna i gminna.
MEFISTOFELES
Lecz w każdym razie cesarz używał! Jak jeszcze!
Tymczasem w kraju wzrosły zamieszki złowieszcze;
tak i siak, w lewo, w prawo, wszystko się kłębiło,
uciekało przed sobą, swarzyło się, biło;
zamek przeciw zamkowi, przeciw grodom, grody,
cechy z szlachtą o lepsze szły z sobą w zawody —
i biskup z kapitułą z gminą w walce srogiej;
jak kraj długi, szeroki, same tylko wrogi.
[260]
W kościołach krew się lała, a przed grodzkim murem
jakie się mordy działy nie opiszesz piórem;
W ludziach wzrasta odwaga; żyć, znaczy się bronić!
Tak oto sprawy stoją; cóż, szkoda słów trwonić.
FAUST
Sprawy stoją, chwieją się, padają, znów wstają,
aż runą w siebie zbitą, pokłębioną zgrają.
MEFISTOFELES
Nikt się zbytnio nie kwapił do spraw tych uleczeń,
każdy w pożarze rewolt swą chciał upiec pieczeń.
Najmniejszy się nadymał! Zaczęło być głupio —
więc się co najznaczniejsi zrzeszają i kupią
i społem uradzają, że przyczyną złego
jest cesarz niedołężny! — Wybierać nowego!
Niech spokój zaprowadzi, zło zwaśnione leczy,
niech broni swych poddanych, własność zabezpieczy,
niech nowy zasiew wzrośnie na wczorajszej niwie,
niechaj włada rząd nowy składnie, sprawiedliwie.
FAUST
Czuć w tem księżą robotę.
MEFISTOFELES
Juścić, że rozruchy
prowadzące do ładu bezpieczyły brzuchy;
księża udział przyrzekli znaczny oczywiście
i pobłogosławili rokosz uroczyście,
a nasz cesarz, co przez nas tyle miał radości,
w ostatniej walce siebie ratuje i włości.
FAUST
Żal mi go szczerze! Dobry był i nieladaco.
[261]MEFISTOFELES
Chodź! Sprawdzimy! Niech żywi nadziei nie tracą.
Wyzwólmy go z opresji i wielkich frasunków;
jeden ratunek tyle wart co sto ratunków.
Kto wie jak kości padną? — Gdy się zło przewali,
ze zmianą szczęsną losu odzyska wasali.
(zstępują na niższy szczyt, skąd widać pozycje wojsk w dolinie)
(odgłos bębnów i muzyki wojennej wzmaga się)
MEFISTOFELES
Pozycja, widzę, dobra; byle jeno męstwo!
Spieszmy z sukursem, Fauście, przeważym zwycięstwo.
FAUST
Czegóż się tutaj spodziewać mam?
Czarcie mamidła! Złuda! Kłam!
MEFISTOFELES
Fortelów dla wygranej rzecz godziwa zażyć,
racz to w związku z swym celem dokładnie rozważyć;
gdy przy naszej pomocy cesarz tron odzyska,
ty w lennie odeń weźmiesz pomorskie piaszczyska.
FAUST
Tyle już dokazałeś, więc liczę na ciebie;
odnieś i dziś zwycięstwo walne w tej potrzebie.
MEFISTOFELES
Nie! Ty zwyciężysz i ty weźmiesz sławę,
w twych rękach widzieć pragnę hetmańską buławę.
FAUST
Nie mnie, Mefiście, stawać pod buńczukiem,
jestem w rzemiośle rycerskiem nieukiem.
[262]MEFISTOFELES
Nad tem niechaj sztab się głowi,
hetman będzie od parady;
lecz ludzie muszą przyjść nowi,
przetom powołał do rady
pierwotnych mieszkańców gór,
chłop w chłopa walny jak tur.
FAUST
Cóż to, powiedz, za postacie zbrojne?
zwerbowałeś zbójników na wojnę?
MEFISTOFELES
Nie zbójnicy z jasełek, ni szopki,
ale butne i wdałe parobki.
(wchodzi trzech harnasiów)
MEFISTOFELES
Idą już moje chłopaki,
niejednakie, różnolatki,
różne zbroje i szyszaki;
z nimi szlak do zwycięstw gładki.
(do widzów)
Dziś w żołnierza każde dziecię
bawi, stroi się z radością;
więc choć to alegorje — przecie —
przypadną do gustu waszmościom.
POWICHER
(młodzik, lekkozbrojny, w pstrych szatach)
Gdy mi kto koso spojrzy w oczy,
zaraz mu pięścią mordę skuję,
aż się psiajucha krwią zabroczy,
rad, jeśli kości porachuje.
[263]ŁAPCAP
(w wieku średnim, zbrojny porządnie, w bogatych szatach)
Djabła są warte burdy głupie
i czasu szkoda mówić o tem;
ja tam, gdzie mogę, tęgo łupię,
a wszystko inne przyjdzie potem.
KRZEPKODZIERZ
(obstarny, zbrojny walnie, bez odzienia)
Tak robić też się nie opłaci;
łacno się wielkie mienie straci,
gdy się nie żyje w statku, w mierze;
dobrze jest brać, lecz trzymać lepiej;
jeno gdy cię rozwaga krzepi,
nikt ci ni grosza nie odbierze.
(wszyscy razem zstępują w dół)
[264]NA STOKU GÓR
FAUST / MEFISTOFELES / CESARZ /
HETMAN / POSŁOWIE / HEROLDOWIE /
TRABANCI / POWICHER / ŁAPCAP /
KRZEPKODZIERZ / MARKIETANKA DOWORKA
(z głębi odgłos bębnów i muzyki wojennej)
(ustawiają namiot cesarski)
HETMAN
Pomysł był dobry, mniemam, doskonały,
że w tej dolinie obraliśmy leże,
choć nieco ciasne dla wojsk armji całej;
zwycięstwo przy nas! Bezwzględnie w to wierzę.
CESARZ
Niewczesna wszelka byłaby dziś sprzeczka;
trapi mnie odwrót, bądź co bądź — ucieczka.
HETMAN
Sądzę, każdy strategik uzyskałby sławę
z pozycji, w jakiej stoi nasze skrzydło prawe;
spójrz, najjaśniejszy panie, niezbyt strome wzgórze,
lecz i niezbyt dostępne; dla nas szanse duże,
dla wroga jak najgorsze! Na pagórków tamie
konnica przeciwnika w półszarży się złamie.
CESARZ
Wybór miejsca pochwalam; obaczym o ile
odwaga zmieni przesmyk ten na Termopile.
[265]HETMAN
Tu na halach i łąkach obaczysz swych wiernych
idących towarzyszy do boju, pancernych.
Poprzez modrość mgły rannej błyskają kopije,
wspaniały szyk wojenny snuje się i wije!
Odwaga kipi w piersiach! Postawa ich sroga,
wierę, natarcie gromkie z nóg powali wroga.
CESARZ
Dawno już nie widziałem tak mężnej postawy!
Męstwo podwaja pułki, prowadzi do sławy!
HETMAN
O lewem skrzydle raport będzie zwięzły —:
wojsko zajęło dróg skalistych węzły;
ukryte w rozpadlinach pobok miedz i perci
jest zwiastunem niechybnym nieprzyjaciół śmierci.
CESARZ
Wię idą sprzysiężeni fałszywi krewniacy,
stryjowie i wujowie, bracia ledajacy;
z dnia na dzień bezczelniejsi, coraz bardziej butni,
cześć tronowi, moc władzy rabowali w kłótni,
a potem powaśnieni kraj sponiewierali,
aż już w jawnym rokoszu przeciw mnie powstali.
Tłum raz na tamtą stronę, raz na tę przechodzi,
aż wreszcie runął nurtem wezbranej powodzi.
HETMAN
Wraca posłaniec wierny wysłany na zwiady,
spiesznie z gór schodzi, z gniazda wrogiej zdrady,
POSEŁ PIERWSZY
Dosyć nam się poszczęściło
w tem niebezpiecznem dziele;
podstępem szliśmy, to siłą —
[266]
lecz dobrych wieści niewiele.
Wielu ci hołdowniczą
stwierdza swą wierność przysięgą —
wierni, lecz bardzo się liczą
z wzburzeniem i ludu potęgą.
CESARZ
Dla samosobków korzyść znaczy i zapłata;
samolub czcią, wdzięcznością, wiernością pomiata.
Niebaczni! Czas się pełni! Kres ma wszelka zdrada,
spłoniecie wspólnym ogniem w pożodze sąsiada.
HETMAN
Drugi wysłannik wraca powoli, nieśmiele;
znużony, widać, mocno — drży na całem ciele.
POSEŁ DRUGI
Najpierw ujrzeliśmy, panie,
zamieszania i bezprawia,
aż tu nagle, niespodzianie —
samozwaniec się pojawia.
Nazbiegało się też wiary
na ten hejnał zakłamany —
pod samozwańcze sztandary
tłumy walą jak barany.
CESARZ
Ten uzurpator w samą porę się nadarza,
czuję swe posłannictwo i godność cesarza.
Jako żołnierz przywdziałem rynsztunek rycerski,
teraz pragnę, by zalśnił w glorji bohaterskiej!
Wśród festów dworskich, zabaw feerji bajecznej,
czułem głód niebezpieczeństw, walk niedosyt wieczny;
gonitwa do pierścienia wam zręcznym wystarcza,
mnie śnił się miecz ognisty i płomienna tarcza.
[267]
Gdyby nie wasze rady, gry pacyfistyczne,
byłbym was wiódł w zwycięstwa wspaniałe i liczne.
Raz jeden wolnej woli słyszałem wołania,
gdym się ujrzał w królestwie ogni i błyskania;
waliły we mnie groźnie roziskrzone głownie —
— tak, to było mamidło! Wielkie niewymownie!
Sławy! Sławy! Zwycięstwa szum skrzydeł polata —
dziś trza mi powetować zmarnowane lata!
(tu następuje odprawa heroldów z wypowiedzeniem bitwy uzurpatorowi)
(wchodzi Faust z zapuszczoną do połowy przyłbicą)
(z nim harnasie w znanych nam strojach)
FAUST
Niewołani stajemy, panie, przy twym tronie,
hart, przezorność niesiemy ku twojej obronie.
Wiesz o tem, że górale są wtajemniczeni
w hieroglify przyrody i w mowę kamieni.
Duchy, co opuściły już dawno równiny,
pokochały, jak nigdy, wyniosłe wyżyny;
tam, kędy ich bezdroży wielka cichość broni
pracują w metalicznej zacnych gazów woni;
budują, dzielą, łączą — na tem trawią życie,
jedynem pożądaniem ich: nowe odkrycie.
Palce ich delikatne; w ducha majestacie
kształtują przeźroczyste, natchnione postacie;
potem w krysztale, w głębi wiecznego milczenia
widzą rozmaite ziemi dzieje i zdarzenia.
CESARZ
Słyszałem; wiarę budzą we mnie twoje słowa,
lecz ku czemu, rycerzu, zmierza twoja mowa?
FAUST
Sabińczyk, Nekromanta z Norcji, wzór wierności,
zaznał, jak panie pomnisz, wielu przeciwności.
[268]
Los straszliwy! Na męki ogniowe skazany,
wszedł na stos! Żarem iskier syczących owiany
już gorzał pośród bierwion, szczap płomiennych smołą,
wałem żywego ognia spiętrzonych wokoło.
Ani Bóg, ani szatan, złe, ni dobre duchy
zratować go nie mogły! — Tyś strzaskał łańcuchy!
To było w Rzymie. Żyw jest!! Odtąd wdzięczność jego
nie gaśnie; myśli wierne kroków twoich strzegą.
Nie pamięta o sobie od onej godziny —
dla ciebie jeno gwiazdy bada i głębiny;
on, Sabińczyk, nam kazał nieść tobie pomoce,
wiernie stać przy twym boku. — Wielkie są gór moce;
tu natura swobodna w potędze swej działa
w czem tylko czary widzi tępa popów pała.
CESARZ
W dnie radosne, gdy mamy pełno gości wkoło,
co przychodzą weseli, by użyć wesoło,
cieszy nas każdy przybysz, co w gwary i szumy
wchodzi i rozpycha się i powiększa tłumy,
Lecz po nad wszystko szczerą witany podzięką
ten, co przychodzi do nas z wyciągniętą ręką
i pomoc ofiaruje o rannej godzinie
dnia wielce niepewnego — czem będzie? jak minie?
Dziś właśnie nadszedł taki dzień; niech w dłoni waszej;
nie błyska gniewem brzeszczot ostrzonych pałaszy,
uczcijcie chwilę ważną, w której tłum się kłóci,
czy ze mną pójdzie, czy broń przeciwko mnie zwróci.
Człowiek jest zawsze sam! Kto tron swój i koronę
chce zabezpieczyć — w sobie jeno ma obronę.
Niechajże samozwaniec, co przeciw nam staje,
władcę kraju, cesarza szalbierczo udaje
i wojsku marszałkuje, lennikami władnie —
przezemnie pokonany z mojej ręki padnie!
FAUST
Cokolwiek-by rzeczono — aby sprawy ważnej
[269]
dokonać — trzeba, abyś panie był rozważny.
Czyliż hełmu nie zdobi piór szata wspaniała?
on jest męstwa obrazem, jak głowa dla ciała;
i cóż członki bez głowy? cóż sobie poradzą?
z nią żyją, z nią zmierają, pod jej żyją władzą.
Głowa ranna — one zranione też mdleją,
a gdy głowa zdrowieje i członki zdrowieją;
już się też ramię kwapi ku mężnej obronie,
podnosi tarczę, chroni przed razami skronie;
już też i miecz posłuszny na woli rozkazy,
zadaje nieuchronne i paruje razy;
dzieląc szczęście z członkami pełna mocy noga,
depce kark pokonany nieszczęsnego wroga.
CESARZ
Gniew mój pustych na wroga nie rzuca pogróżek;
uczynię dla stóp moich z dumnych łbów podnóżek!
HEROLDOWIE
(wracają)
Ani sławy, ni uznania
nie zaznaliśmy! — Zuchwali —
nasze śmiałe, krewkie słowa
salwą śmiechu przywitali:
„djabli wzięli już cesarza
wraz z jego świtą niesławną —
jeno echo baśń powtarza:
był cesarz? — był, ale dawno!“
FAUST
Pragnienie najmężniejszych spełnia się! — W obronie
majestatu stajemy wiernie po twej stronie.
Wróg idzie! Twoje wojska oczekują znaku!
Moment sprzyja! Każ trąbić hejnał do ataku!
CESARZ
Prym w 1ej sprawie ma hetman! Żołnierz zawołany!
[270](do hetmana)
W twoim ręku komenda! Rozwiń wielkie plany!
HETMAN
Żołnierze! Prawe skrzydło wyruszy do boju!
Wróg lewem następuje! Nim zajmie szczyt w znoju —
żołnierze! śmiałą szarżą z młodem ducha męstwem
natrzecie nań i walkę zwieńczycie zwycięstwem!
FAUST
Pozwól, hetmanie, aby ten bohater młody,
co rwie się niecierpliwie w zwycięskie zawody —
stanął w twoich szeregach; właśnie skrzydło prawe
w bój rusza, niechaj idzie i pozyska sławę.
(wskazuje na stojącego po prawicy)
POWICHER
(wystąpił)
Kto mi tam ino spojrzy w oczy,
jak go nie lunę w mordę ręką —
ani nie piśnie, krwią się zbroczy,
ze zharataną padnie szczęką.
A kto się grzbietem do mnie zwróci
przez łeb uwalę, szyję, krzyże —
już się ta nigdy nie ocuci,
ani się z ran tych nie wyliże.
Tak środkiem pójdę czyniąc rum,
a za mną wojska twego tłum —!
Wróg się powali w zawierusze,
we własnej psiamać skona jusze.
(wychodzi)
HETMAN
Kolumna wojsk środkowa niech cicho wyrusza
i spotkanego wroga do ucieczki zmusza.
[271]
Spójrzcie na prawo! Bój wre niesłychany,
natarcie pomieszało nieprzyjaciół plany.
FAUST
(wskazuje na pośrodku stojącego)
Niechaj ten rączy zbyt długo nie czeka —
porwie za sobą wojska jak wzburzona rzeka!
ŁAPCAP
(występuje)
Niech prócz zwycięstwa wojska z tem się liczą,
że trza się sutą obłowić zdobyczą;
niech nie przepomną pośród bitwy tańca,
że celem głównym dla nas: namiot samozwańca.
Nie będzie on się długo rozpierał i śmiele —
żołnierze! Hura! Za mną! Ja kroczę na czele!
MARKIETANKA DOWORKA
(mizdrzy się do niego)
Chociaż nie jestem tobie żona,
alem-ci sercem poślubiona;
ach! baba strasznie jest łapczywa —
w sadzie owoce chybko zrywa!
Nic ją nie wstrzyma, nie wystrasza —
w zwycięstwo! Wolność! Dobra nasza!
(wychodzą oboje)
HETMAN
Na lewą flankę wróg prawą naciera —
tak jak mówiłem; wszystkie siły wpiera.
Pozycja nasza świetna — atak bezowocny;
przesmyk zajęli nasi, są w przewadze mocnej.
FAUST
(wskazuje na stojącego po lewicy)
Pozwól, panie, w bój ruszyć tej postaci męskiej —
wzmocni mocnych i moment przyspieszy zwycięski.
[272]KRZEPKODZIERZ
(występuje)
O lewe skrzydło niema strachu, panie,
tam gdzie ja jestem pewne posiadanie;
wiekiem swym i zaletą właśnie tą się szczycę,
że sam djabeł nie wydrze, co raz w garść pochwycę.
(wychodzi)
MEFISTOFELES
(schodzi z góry)
Spójrzcie jak w całej przestrzeni,
w każdym manowcu, szczelinie,
zbroja srebrzyście się mieni!
Gdy huf się podźwignie, rozwinie
swe szyki bojowe wśród gór —
z hełmów, karacen powstanie
zwycięski za nami mur.
(cicho do wtajemniczonych słuchaczy)
Skąd przyszli? — ach! pocóż pytanie!
Tam w arsenałach tak stali
przy ścianach w niejednej sali,
zbrojno i pieszo i konno
i śnili swą chwałę pozgonną,
jakoby nigdy nie zmarli —
tak się w swych zbrojach rozparli —;
mara zakuta przy marze:
rycerze, królowie, cesarze.
Jak cień za nimi się wlecze
wyśnione ich snem średniowiecze.
I cóż? — Ożywiam, inaczę
te puste domki ślimacze
i żenię djabłów z żelazem —
lecz efekt będzie tym razem!
(głośno)
[273]
Słyszycie, jak się z sobą wadzą strachy?
Chrzęszczą, szczekocą potrącane blachy!
Łopocą strzępy chorągwi gorliwie
na wietrze rześkim, gniewnie, niecierpliwie.
Zważcie, lud stary i siarczyście zbrojny
rwie się na boje nowe i na wojny!
(z gór przeraźliwe dźwięki puzonów)
(w szeregach nieprzyjacielskich wyraźne zamieszanie)
FAUST
Cały widnokrąg w mroku tonie,
a tu i tam rozbłyska, płonie
czerwonych ogni wrogi rój;
w pomroce krwawe błyszczą miecze;
las, skały, ziemia i powietrze —
już całe niebo rusza w bój!
MEFISTOFELES
Na prawej flance mocno! świetnie!
Słusznieś młodzieńca tego chwalił;
harnaś Powicher kropi setnie,
jakby w boisko cepem walił.
CESARZ
Zrazu widziałem jedno ramię,
teraz rąk tuzin wroga łamie;
jakaś tam siła rządzi zła.
FAUST
W skwarnej Sycylji ileż razy
jawią się złudne w mgle obrazy,
rozchwiane w pełnem świetle dnia;
wzniesione ku niebieskiej błoni,
skąpane w egzotycznej woni —
dziwne, drgające kryślą tła:
[274]
urocze miasta, lasy, wody
i kołyszące się ogrody
maluje w słońcu zwiewna mgła.
CESARZ
Lecz dziw! Lecz dziw! po naszej stronie
las włóczni światłem gromnic płonie —
palą się ostrza naszych dzid —
i sarabandą opętańczą
na kopjach żywe ognie tańczą!
Czy to mamidło, senny zwid?
FAUST
Są to, o panie, dawne ślady
przeszłości zagubionej, bladej,
gdy Dioskurów blask się tlił;
płomień, na który przysięgali
żeglarze przy wzburzonej fali —
ostatek tu dobywa sił.
CESARZ
Lecz czyjeż to sprawiły czary,
że nam przyroda swoje dary,
swój najcenniejszy zsyła dział?
MEFISTOFELES
Czyjeżby? — Sabińskiego mistrza!
On pomoc swą przyjazną ziszcza
i gromi wroga w ogniu strzał.
Wzburzony wrogów nawałnością,
ratować przyszedł cię z wdzięcznością —
choćby sam marnie zginąć miał.
CESARZ
Tak mnie tam wtedy wiedli z pompą i w splendorze;
zapragnąłem spróbować co też władza może —,
[275]
niewiele myśląc — bez krzyku, patosu —
wyrwałam starca z płonącego stosu.
Klerowi nie w smak był mój czyn; chciałem, zrobiłem;
łaski jego z powrotem nigdy nie zdobyłem.
Pamięć krzepkiego czynu starość mą umila,
miałażby wydać owoc owa dawna chwila?
FAUST
Z lichwą wraca się czyn z serca poczęty.
Lecz spójrz! — Nad tobą w chmurze słońcem uśmiechniętej
dostrzegam znak przedziwny, obraz wróżby rzadkiej —
uważaj! — może rozwiązanie poda nam zagadki.
CESARZ
Orzeł strwożony leci, zatacza kolisko,
za nim gryf rozjuszony! Naciera nań blisko.
FAUST
Wierzę, że wróżba zagadkę wyjaśni.
Gryf jest zwierzęciem urodzonem w baśni,
czyż może taka nierealna postać
we walce orłu prawdziwemu sprostać?
CESARZ
O, już się zwarli pośród chmur!
Srożą się dzioby, prężą szpony
do uderzenia i obrony —
walczą w zawiei krwawych piór.
FAUST
Gryf słania się jakby przed zgonem,
zmierzwiony, skrzydła zmięte składa
i z podwiniętym lwim ogonem
pobity w skalne złomy pada.
[276]CESARZ
Zdumiony, pragnę dopatrzyć się treści,
oby się stało tak, jak wróżba wieści!
MEFISTOFELES
(ku prawej stronie)
Ależ nasi kropią żwawo,
to się zowie krzepka rzesza;
wróg już całą flanką prawą
cofa się i szyki miesza —
w swoje skrzydło lewe wpiera.
W miejsce słabe nasi duchem
lecą! — burza wre i wzbiera!
Walą po łbach jak obuchem!
W błyskawicowym rozpędzie
jak dwie rozjuszone fale
runęły wojska rząd w rzędzie —
co za wściekłość! Co za męstwo!
Bitwa rozgrana wspaniale!
Po naszej stronie zwycięstwo!
CESARZ
(ku stronie lewej)
(do Fausta)
Spójrz! Po lewej coraz gorzej,
wojska nasze, jakby w matni;
w dół zstępują; coś ich trwoży —
z turni zeszli już ostatniej;
zaprzestali walki — — w dali
nagłe wrogów głośne krzyki,
pewnie wąwóz sforsowali!
Oto marnych sztuk wyniki!
Na to grzeszne czarnoksięstwo,
aby odniósł wróg zwycięstwo?!
(pauza)
[277]MEFISTOFELES
Już lecą moje kruki czarne,
przeczuwam wieści z boju marne,
obawiam się, że z nami źle.
CESARZ
Cóż ptaki te zjawione nagle?
Kierują ku nam krucze żagle,
któż je z kurzawy bitwy śle?
MEFISTOFELES
(do kruków)
Usiądźcie blisko mego ucha;
nie zginie kto was wiernie słucha —
dziś wasza rada przyda się.
FAUST
(do cesarza)
Gołębie znasz, cesarza mości,
co to z najdalszych nawet włości
wracają, gdzie ojczysty próg.
Dobra z nich poczta w czas pokoju,
wytrwałe i nie szczędzą znoju —
lecz w czasie wojny lepszy kruk.
MEFISTOFELES
Jak przeczuwałem — złe posłanie,
w cesarskiej armji zamieszanie,
lęk ją przy skałach zmógł.
Wierchy zdobyte, los się zmienia...
to byłby orzech do zgryzienia,
gdyby i przesmyk zajął wróg.
CESARZ
Okpiliście mnie w rezultacie,
cesarza we więcierzu macie —
grozą przejmuje wasza sieć.
[278]MEFISTOFELES
Jeszcze zwycięstwo możem mieć!
Głowa do góry! Sursum corda!
Przy końcu walki dzierż się korda.
Poselska moja czeka brać;
rozkaż! bym też mógł rozkaz dać!
HETMAN
(nadszedł w czasie tych słów)
Gdyś wszedł w stosunki bliskie z tymi szalbierzami,
miałem kiepskie przeczucie; wszakże to, co mami,
trwałem szczęściem nie darzy; w ciągłej trosce żyłem
co teraz? Nie wiem! Radźcie; ja swoje zrobiłem.
Niechaj ci dalej wiodą swe dzieło nieprawe!
ja w twoje ręce składam hetmańską buławę.
CESARZ
Zachowaj ją na lepsze, sposobne godziny,
może się szczęście jeszcze raz pokuma z nami;
mierzi mnie wstrętna zjawa tej groźnej widminy
i te jego konszachty poufne z krukami.
(do Mefistofelesa)
Nie mogę tobie buławy dać,
godniejszy ją posiędzie.
Rozkazuj teraz, ratuj, radź!
Co może być, niech będzie.
(wchodzi z hetmanem do namiotu)
MEFISTOFELES
Niechże go strzeże marne godło!
Namby się z tem niedobrze wiodło,
dostrzegłem na niem krzyża znak.
FAUST
[279]MEFISTOFELES
Już zrobione! —
Pomoże nam ten kruczy ptak.
Dalejże czarne kmotry! Bierzcież nas w obronę!
Dalejże nad jezioro! Na służbę i czyny —
proście o złudność nurtów faliste Undyny;
znanym niewieścim kunsztem sprawnie im się uda
rozdzielić od istoty pozorów przyczyny,
tak, iż każdy-by przysiągł, że to fakt nie złuda.
(pauza)
FAUST
Do pięknych panien nasze kruki
dobrały się przez pochlebstw sztuki;
Oto już słyszę szmer strumienia —
ze suchych grani, z skał urwiska,
żywotne, lśniące źródło tryska!
Zwycięstwo w klęskę się przemienia.
MEFISTOFELES
Tego nam trzeba było! Zmiana w okamgnieniu!
U śmiałych taterników dusza na ramieniu.
FAUST
Strumień się zmienia w sto strumieni;
z rozpadlin lśni się, iskrzy, mieni —
zdwojonym pędem wsparł się łukiem,
spieniony z szumem, grzmotem, hukiem,
już stawem zlustrzył się w kotlinie
i mknie w kaskadach ku dolinie.
Wrogów szeregi jak wiór, śmiecie,
wzburzona fala zmyje, zmiecie;
w skały nawrotem strumień kuje —
aż mnie samego lęk przejmuje.
[280]MEFISTOFELES
Mnie wzroku złuda wód nie mroczy,
lecz łacno ludzkie okpić oczy;
czarowne bawi mnie zdarzenie.
Wdół pędzą zbitą, trwożną zgrają
i zdaje im się, że pływają —
lęk przed stonięciem tak ich żenie,
a przecież sucho, twardo wszędzie;
teraz już z nimi krucho będzie.
(kruki wracają)
Przed wielkim mistrzem chwała was nie minie;
alić same mistrzostwo swe okażcie w czynie:
lećcie raźno do kuźni, gdzie górskie podciepki
w zawiei iskier żywot wiodą krzepki,
gdzie ciągłe kucia, tupoty i stuki.
Z mańki ich zażyć trza, pleść banialuki,
aż was lud karli tym ogniem obdarzy,
co to plonie i pryska, iskrzy się i żarzy.
Tego nam trzeba. Wprawdzie błyskawice lśniące
na widnokręgu, nocą gwiazdy spadające,
to w lipcu rzecz zwyczajna; ale w krzach i w lesie
wynaglone błyskania zuchwałe i biesie,
ale gwiazda, co syczy na mokradłach mrąca —
to sprawa djablo rzadka i niepokojąca.
To musicie uzyskać; bez zwlekań, odrazu;
próbujcie najpierw prośby, a potem rozkazu.
(kruki odlatują)
(dzieje się wedle słów Mefistofelesa)
Na wrogów już całunem gęste padły mroki;
poomacku się snują, lęk spętał ich kroki;
błędne ognie ich mamią; — błysk oślepiający!
Wspaniale! Byle nieco muzyki trwożącej.
[281]FAUST
Rynsztunek, oniemiały w muzealnym grobie,
ożył na świeżym wietrze i stężył się w sobie;
chrzęści, rzęzi, charkocze, podzwania jak żywy;
dźwięk przedziwny, cudaczny, straszliwie fałszywy.
MEFISTOFELES
Świetnie! Już na nic prośby, groźby —
drży ziemia od rycerskiej kośby,
jakto za dawnych, dobrych lat;
ożyła świetna zbroić krasa,
tamci do łasa, ci do sasa —
na swego brata dybie brat.
Klątwą dziedzictwa powołani,
zażarci i nieprzejednani,
antagoniści walczą wieczni!
Doprawdy, niech cię piorun trzaśnie,
nienawiść stronnictw, partyj waśnie —
w zgubę prowadzą najskuteczniej.
Wre walka! Huk się w turnie niesie,
harmider wstrętny, wycia biesie,
okropna jatka, rzeź sobacza!
Więc dokonana już zagłada;
wrzawa nacicha i opada —
po skałach się w doliny stacza.
(orkiestra rozbrzmiewa nieustającą wrzawą bojową)
(w miarę rozwoju akcji zmienia się w dziarski, trjumfalny marsz)
[282]W NAMIOCIE
SAMOZWAŃCA
CESARZ / HETMAN KORONNY /
PODKOMORZY / STOLNIK / STRUKCZASZY /
PRYMAS-KANCLERZ KORONNY / ŁACAP /
DWORKA / TRABANCI
(tron; przepych)
HARNAŚ ŁAPCAP I MARKIETANKA DOWORKA
DOWORKA
Pierwsi jesteśmy z całej rzeszy!
ŁAPCAP
Pierwszy przychodzi kto się śpieszy.
DOWORKA
Tutaj się można w skarbach pławić!
Od czego zacząć? Co zostawić?
ŁAPCAP
Ten cały namiot — złota kadź!
Aż oczy bolą; co tu brać?
DOWORKA
Rozpocznę od kilimu tego,
siennik mam, wiecie, doniczego.
ŁAPCAP
Ach! cóż za damasceńska stal,
tego nie zabrać — byłby żal!
[283]DOWORKA
Płaszcz ten czerwony w złote pasy!
toż to marzenie! co za czasy!
ŁAPCAP
(zabiera zbroję)
Najlepsza w ręku taka szabla,
z nią furda strachy, przemoc djabla!
Zgarniają ręce twe zażarte,
a wszystko funta kłaków warte.
Rzuć to i czyń, co ja tu czynię,
korzystną zajmij się robotą,
zabierz na plecy, babo, skrzynię,
w niej żołd żołnierski, samo złoto.
DOWORKA
Piekielny ciężar! Szkoda zwady,
z miejsca nie ruszę, nie dam rady.
ŁAPCAP
Grzbiet masz rozległy! Schyl się! Jeszcze!
Ja ci to dźwignę i umieszczę.
DOWORKA
Gwałtu! Już po mnie! Co za męka!
Ciężar mnie złamie, krzyż mi pęka!
(skrzynia spada i rozwiera się)
ŁAPCAP
Masz! Rozsypało się, psiajucha;
prędko — pozbieraj do fartucha!
DOWORKA
(przyklęka)
Pomóż! by prędzej szło zbieranie —
i tak nam dosyć się dostanie.
[284]ŁAPCAP
No — dosyć będzie! — Trza dać nura!
(Doworka zastaje)
Sto djabłów! W twym fartuchu dziura!
Gdzie stąpisz sypią się dukaty,
trwonisz niebacznie plon bogaty.
TRABANCI CESARSCY
A wy tu poco w tym namiocie?
Grzebiecie się w cesarskiem złocie?
ŁAPCAP
Kto pierwszy szedł, gdzie walka sroga —
słusznie łup syty sobie bierze;
a to jest przecież namiot wroga,
a myśmy także żołnierze.
TRABANCI
Zły się obyczaj stąd wytwarza:
żołnierz i złodziej w jednym rzędzie;
kto pragnie w służbie być cesarza,
niechaj wojakiem prawym będzie.
ŁAPCAP
Tę prawość waszą dobrze znam:
to kontrybucja! Gadaj zdrów;
wszystko do kupy wielki kłam —
brać! to najmilsze z waszych słów!
(do Doworki)
Co masz, to dzierż! Już po obławie —
chodź! Patrzą na nas niełaskawie.
(wychodzą)
[285]TRABANT PIERWSZY
Czemużeś tak bezczynnie stał?
jabym-był draba w mordę prał!
TRABANT DRUGI
Doprawdy nie wiem; z sił opadłem;
wydali mi się złem widziadłem.
TRABANT TRZECI
A mnie się w oczach zamroczyło,
wszystko się jakby mgłą okryło.
TRABANT CZWARTY
Jakby nas dziwny spętał czar —
strach się podstępnie zewsząd skrada;
przez cały dzień obłędny skwar —
ten stoi, tamten nagle pada —
— wleczemy się, a walka trwa;
znów nowy ataki Krzyk: do broni!!
Wróg pada! W oczach krwawa mgła,
a w uszach dźwięczy, brzęczy, dzwoni!
Wreszcieśmy doszli tu — jak w śnie —
lecz jakim cudem, któż to wie?!
(wchodzą)
CESARZ I DOSTOJNICY
(trabanci oddalają się)
CESARZ
Więc stało się! Zwycięstwo! Wróg nasz rozgromiony,
rozsypał się w popłochu w cztery świata strony.
Skarby, kobierce, bezład poniechanych zbroi,
zdrajca umknął sromotnie, a tron pustką stoi.
Pośród trabantów wiernych i wypróbowanych,
oczekuję łaskawie hołdu mych poddanych.
Zewsząd radosne wieści: władza ma uznana,
powstańcy pokonani we mnie widzą pana!
[286]
Chociaż się czarnoksięsiwo wdało w naszą sprawę,
zwyciężyliśmy sami i zyskali sławę.
Przecież często przypadek walczącym pomaga:
grad kamienny, deszcz krwawy nieprzyjaciół smaga,
z przepaści czasem rozbrzmi głos straszny i srogi —
dla nas hejnał otuchy, wrogom chorał trwogi.
Pokonany upada; hańba go przeżyje;
zwycięzca z łaską bożą wian tryumfu wije.
Nie potrzeba rozkazów! W tej dziejów niedzieli
veni creator wzlata z miljonów gardzieli.
Chwila to osobliwa; chcę przeto i muszę
— co tak rzadko czyniłem — w własną spojrzeć duszę:
młodość wartości życia poznać się nie sili,
lata dopiero uczą cenić wagę chwili.
Postanawiam dziś przeto, dostojnicy, z wami
dzielić się panowaniem, władzą i włościami.
(do pierwszego)
Książe kochany! Stałeś na armji mej czele,
w chwili ważnej działałeś rozważnie i śmiele;
bądź hetmanem koronnym! Oby z tego miecza
spłynął wieczysty pokój i dostatnia piecza.
HETMAN KORONNY
Gdy wierne wojska, które rokosz uśmierzyły,
wzmocnią grody graniczne i władzy twej siły —
zezwól, abyśmy w zamku rycerskich komnatach
ucztę zacną sprawili przy setnych wiwatach;
wtedy ja miecz ten dzierżąc, przy twym majestacie
stał będę, wierny strażnik, na twej chwały czacie.
CESARZ
(do drugiego)
Ty, który z męstwem łączysz takt i miarkowanie,
bądź wielkim podkomorzym! — Niełatwe zadanie;
[287]
przewodzić będziesz dworskim, co to bałamutni
do usług mniej są skorzy, a bardziej do kłótni.
Ty w splendorze godności bądź odtąd przykładem,
jak panu i dworowi służyć grzecznym ładem.
WIELKI POPKOMORZYPODKOMORZY
Wielkie zamysły pańskie wypełniać — zdrój łaski!
Dobrym pomóc, nieszkodzić złym, godzić niesnaski,
otwartość bez chytrości, niekłamna pogoda —
za wszystko twe spojrzenie — najwyższa nagroda!
Jeślibym mógł o uczcie marzyć nazbyt śmiało —
pragnąłbym podać tobie miednicę wspaniałą
i potrzymać pierścienie — abyś chłodną wodą
rzeźwić mógł ręce; — wzrok twój będzie mi osłodą.
CESARZ
Myśleć nie chcę o uczcie! Zbyt poważna chwila;
lecz niechaj! Radość krzepi, przed czynem posila.
(do trzeciego)
Ty bądź wielkim stolnikiem! Twoje panowanie:
zarząd dóbr, białozory, psiarnie, polowanie.
Mniemam z śpichrzy i śpiżarń wyrugujesz braki
i wedle pory roku nagodzisz przysmaki.
WIELKI STOLNIK
Post dla mnie obowiązkiem, póki mego pana
nie nasyci potrawa nadobnie podana;
kucharze i włodarze będą się starali
o zamorskie korzenie i wczesność nowalji.
Znam gust twój, więc skieruję zarządzenia pilne
nie na zmyślne potrawy, lecz proste i silne.
CESARZ
(do czwartego)
Że to jednak do uczty stała chęć was bierze,
bądź mi wielkim strukczaszym, młody bohaterze.
[288]
Więc gospodaruj pilnie, niech nasza piwnica
najlepszemi winami godnie się zaleca.
Lecz zważ, że cześnik trzeźwość w estymie mieć musi,
niechże cię więc sposobność niewczesna nie skusi.
WIELKI STRUKCZASZY
Wasza cesarska mości! Nim się człek spostrzeże,
młodość, byle jej ufać, prym przed mężem bierze.
Więc i ja starań znacznych dołożę sowicie,
abyś miał najpiękniejsze, urocze nakrycie;
kredens twój złotem, srebrem, kryształem przystroję,
a ulubiony puhar złożę w ręce twoje:
puhar z szkła weneckiego, mający tę cnotę,
że zdwaja i moc wina i picia ochotę,
a chroni przed upiciem; — choć ufać nie można —
zbawienniej chroni twoja pomierność ostrożna.
CESARZ
Każde w tej ważnej chwili powiedziane zdanie,
niechajże znajdzie u was pełne zaufanie.
Słowa cesarskie nie dym, nie mgła jego dary;
wiem, że chcecie, i słusznie, potwierdzenia wiary:
dokumentu z pieczęcią. — W zdarzonej godzinie
nadchodzi mąż, co z kunsztu prawniczego słynie.
(wchodzi)
PRYMAS — KANCLERZ KORONNY
CESARZ
Kiedy szczytowy kamień zepnie już sklepienie,
budowa trwać na wieki będzie niewzruszenie.
Czterech kniaziów tu widzisz; w rozmowie łaskawej,
domu i dworu ważne omówiłem sprawy.
Lecz gdy chodzi o rządy i ład w państwie całem —
dzielę je między pięciu was, których wybrałem.
[289]
Splendor wam się należy i znamię pańskości,
przeto zwiększę granice waszych posiadłości
dziedzictwem tych, co rokosz przeciw mnie podnieśli.
Wam, wiernym, łaska moja szmat ziemi wykreśli,
równocześnie i prawo będzie wam nadane
rozrostu dóbr przez kupno, zajazd lub zamianę.
Więc dalej postanawiam, byście władzy swojej
zażywali bez przeszkód jak kniaziom przystoi.
Jako sędziowie wielcy ferujcie wyroki,
bez odwołań niech będzie wyrok wasz wysoki.
Podatki, dziesięciny, dzierżawy i myta,
żupy, mennice — wasza własność prawowita.
Tak oto wdzięczność zacna, co w sercu mem płonie,
stawia was, bliscy moi, przy cesarskim tronie.
PRYMAS
Dank ci panie składamy w należnej powadze!
Wzmacniając nasze siły, wzmacniasz swoją władzę.
CESARZ
Was pięciu wznoszę w godność wielką i robotę.
Panuję jeszcze, żyję i żyć mam ochotę.
Lecz wielkich przodków moich poważna gromada
napomina, o końcu niespodzianym gada.
Przyjdzie mi świat porzucić, w duchów stanąć rzędzie,
tedy wybrać następcę waszym czynem będzie.
Elektowi tron dacie; niech panuje śmiele
i zakończy zamieszki w pokojowem dziele.
KANCLERZ KORONNY
Z uczuciami dumnemi i wraz pokornemi
korzą się tobie wielcy książęta tej ziemi.
Dopóki w piersiach wierna kołace się dusza,
jesteśmy ciałem, którem wola twa porusza.
[290]CESARZ
A więc umowa stoi między nami święta;
dokumentem potwierdźmy te pacta conventa.
Zażywajcie dóbr waszych i samodzielności;
jeden warunek kładę: niepodzielność włości.
Jakkolwiek rozszerzycie wasz okręg lenniczy,
najstarszy syn niech całą posiadłość dziedziczy.
KANCLERZ KORONNY
Statut spiszę z treści twych słów na pergaminie,
niech na wieki twem szczęściem i naszem zasłynie.
Skryba zdobnie przepisze, a pobok pieczęci
twój podpis prawomocnie dokument uświęci.
CESARZ
Posłuchanie skończone! Co dzień przyniósł w dani,
rozważcie to samotnie, w duchu zasłuchani.
(świeccy dostojnicy wychodzą)
PRYMAS
(zostaje)
(mówi patetycznie)
Kanclerz wyszedł, lecz prymas nie pójdzie tą drogą;
zostaje, aby, panie, służyć ci przestrogą!
Ojcowskie serce moje lęk kąsze żałosny!
CESARZ
Jakież troski cię gnębią w chwili tak radosnej?
PRYMAS
Zmaga mnie boleść gorzka, strach o duszę trwoży —
sojusz z czartem zawiera pomazaniec boży!
Wprawdzie tron odzyskałeś, ale w sposób kręty
i Bogu na pohybel i Stolicy świętej!
Wzniesie papież nad państwem karzącą prawicę,
przeklnie cię i rozkaże przełamać gromnicę. —
[291]
A ów dzień koronacji? czyż zapomnieć może,
że w pierwszym błysku łaski cesarskiej korony,
cały świat chrześcijański został pohańbiony?
Uderz się w piersi! I daj zadośćuczynienie,
spraw, by wraży szmat ziemi zyskał uświęcenie:
tam, gdzieś zajął obozem całą wzgórzy stronę,
gdzie złe duchy się zbiegły na zgubną obronę,
gdzieś posłuch dał skwapliwy czeredzie kłamliwej —
stwórz kalwaryjskich dróżek odpust świątobliwy;
postaw klasztor, a przy nim fundację posażną:
wzgórz poszytych borami przestrzeń daj poważną,
zielone, bujne łąki, lśniące, rybne stawy,
strumyków sporą ilość, co w szumie siklawy
spadają na dolinę, gdzie srebrzystą wstęgą
zalecają się łanom, pastwiskom i łęgom —
dodajże w szczodrej łasce jeszcze tę dolinę,
a tedy pełen skruchy zmażesz swoją winę.
CESARZ
Zbłądziłem ciężko! Każdej imam się ofiary;
wykreśl one granice wedle własnej miary.
PRYMAS
Niechaj te miejsca grzechem skażone, rozgorzą,
poczętą w skrusze kornej, świętą służbą bożą.
Już widzę wzrokiem ducha zwarte bloki muru
i jutrzenkę grającą na piszczałach chóru.
Kościół rośnie, zakwita złotym kwiatem krzyża,
łaską jego przez nawy wiernym się naniża;
płyną w bramy pielgrzymki w modlitwie skruszonej,
z gór i dolin wołają rozśpiewane dzwony —
ze wszystkich wież wołają tem podniebnem biciem:
grzeszniku! nowem ciebie obdarzymy życiem!
Oby dzień poświęcenia wielki, uroczysty
spromienił się splendorem twej zbożnej asysty.
[292]CESARZ
Niechże nabożne dzieło miljonowej rzeszy
mówi o chwale Boga, a mnie niech rozgrzeszy,
Rzekłem! Skrzepiony w duchu i pełen radości.
PRYMAS
Szczęsny eventus sprawy żąda formalności.
CESARZ
Spisz więc akt erekcyjny z prawami nadania
i jak najrychlej przynieś go do podpisania.
PRYMAS
(już się był pożegnał)
(jednak wraca jeszcze)
Dziełu zapewnić rozwój trzeba przez daniny,
przez wieczyste pogłówne, czynsze, dziesięciny;
chcąc godziwie utrzymać przyklasztorne wzgórze
i gospodarkę całą — to koszta są duże.
By klasztor stanął szybko na takiej pustoszy —
sięgnij do swej szkatuły i nie żałuj groszy.
Zważ, że zdala sprowadzać trzeba materjały,
drzewo, wapno i łupek — to koszt też niemały.
Podwody dadzą chłopi, gdy się im powtórzy,
że kościół błogosławi temu, kto mu służy.
(wychodzi)
CESARZ
Ciężkie są me przewiny; Grzechy wielką zmorą;
Te szalbiercze praktyki kosztują mnie sporo.
PRYMAS
(jeszcze raz powraca)
(z czcią najgłębszą)
Wybacz panie! — Szalbierza, co z złych kunsztów słynie,
obdarzyłeś pomorzem; — klątwa go nie minie!
[293]
Słusznie przeto w twej skrusze kościół ma nadzieję,
że i z tych dóbr mu przyznasz cła i przywileje.
CESARZ
(opryskliwie)
Jeszcze morze przez piaski lądów tych przecieka.
PRYMAS
Kto cierpliwość i prawo ma — ten się doczeka.
Wierzę, że przywilejów zaszczyt nam przypadnie!
(wychodzi)
CESARZ
(sam)
W ten sposób całe państwo mógłbym rozdać snadnie.
[295]AKT PIĄTY
[297]POMORZE
WĘDROWIEC / FILEMON / BAUCYDA
WĘDROWIEC
O lipy stare, mroczne,
witam was po raz drugi —
pod wami dziś odpocznę
po wędrówce długiej.
Tak — ta sama zagroda,
która mnie przytuliła,
gdy mórz wzburzona woda
na brzeg mnie wyrzuciła.
Co też z gospodarzami?
żyje pobożna para?
już wtedy przed latami
przygarbiona, stara —
Zacni ludzie! w tęsknocie
do was idę; witajcie!
szczęśliwego w swej cnocie
zmierzchu zażywajcie.
BAUCYDA
(staruszka zgrzybiała)
Cicho, przechodniu sercu miły,
cicho! — śpi zacny mój małżonek;
sen długi krzepi starca siły
na pracowity, krótki dzionek.
WĘDROWIEC
Tyżeś to matko sercu miła?
korzę się tobie w dzięce zbożnej,
[298]
Tyś mnie do życia przywróciła,
ty i małżonek twój pobożny.
Wasze to serca cud sprawiły,
ożyłem w waszych serc obronie.
(wchodzi Filemon)
Tyżeś Filemon sercu miły,
coś morskie przemógł dla mnie tonie?
Waszego ognia płomień pilny,
waszego dzwonka srebrne bicie,
z toni wyrwały mnie mogilnej
i wam zawdzięczam życie.
Nad bezgraniczne idę morze,
piach ucałować, złożyć modły;
0 niezbadane drogi boże,
które mnie w cichy dom wasz wwiodły.
(zmierza ku brzegowi)
FILEMON
(do Baucydy)
W ogródku naszym pod lipami
posiłek przyładź jak należy;
on się zatrwoży widziadłami
i oczom nie uwierzy.
(do wędrowca)
(przy nim stanąwszy)
Pomnisz tu morską toń wzburzoną?
— fala za falą się przelewa — —
a oto ogród założono,
grzędy i kwiaty, krzewy, drzewa.
Starcem już byłem, słabe ciało
mogłożby sprostać pracy takiej? —
w miarę jak sił mych ubywało,
morze zmieniało szlaki.
[299]
Przyszli mędrkowie, śmiała czeladź —
kopali rowy, tamy, jazy —
zdołali morze z piachów przelać,
posłuszne na ich rozkazy.
Dziś lasy tu zieleniejące —
łąki, ogrody, wsie, spowiły — —
Lecz już zachodzi, synu, słońce,
chodź na posiłek, gościu miły.
Tam w zorzy żagle się czerwienią,
— dołem spływają nocne mroki —
jak ptaki umykają cieniom,
do gniazd mkną — tam, gdzie port głęboki.
I tak cofnięty, zagubiony,
modry pas morza w mgle się mieni —
jak okiem sięgnąć w obie strony
krąg zaludnionej przestrzeni.
(podeszli do stola pod lipami)
(zasiedli we troje do wieczerzy)
BAUCYDA
Dlaczego milczysz, gościu miły?
nietknięte mleko i razowiec.
FILEMON
Te zmiany tak go zadziwiły!
Ty lubisz mówić, opowiedz —
BAUCYDA
Dziwy się, wielkie dziwy, działy;
do dziś mnie straszą lęki —
bo to i ten wypadek cały
z szatańskiej był poręki.
FILEMON
Że brzeg darował i mieliznę —
cesarza winić niepodobna;
[300]
herold ogłosił darowiznę
wszem wszystkim, każdemu zosobna.
Tu niedaleko mej zagrody
pierwsze na tamy bito pale;
namioty, domki —!— wnet ogrody
i pałac z piachów wzrósł wspaniale.
BAUCYDA
W dzień się tłum ludzi krząta z wrzawą,
niewiele pociech z ich mordęgi —
aż w nocy ognie błysły krwawo,
nazajutrz wał się piętrzy tęgi.
Ofiary straszne, któż policzy?!
nocami krzyki, wycia szału!
morzeni w dal płynie błysk zwodniczy!
rano już wody lśnią kanału.
Bezbożnik! Boga nie ma w duszy!
pożąda naszej ojcowizny;
potęgą władzy swej się puszy
i chce nas zaprząc do pańszczyzny.
FILEMON
Przecież zalecał nam zamianę
na folwark zacny i obszerny —
BAUCYDA
Te wodne lądy zakłamane!
Trwajmy na straży domu wiernej!
FILEMON
Ostatni promień słońca kona,
więc na modlitwy iść nam trzeba,
oddzwonić ave, wznieść ramiona,
z ufnością skarbić łaski nieba.
[301]PAŁAC
FAUST / MEFISTOFELES / TRZEJ
HARNASIE / STRAŻNIK LINCEUSZ
(rozległy wirydarz)
(wielki, równy kanał)
STRAŻNIK LINCEUSZ
(przez tubę)
Słońce zapada; karawele
chyżo sterują do wybrzeża —
łódź spora płynie na ich czele,
przez kanał ku nam zmierza.
Chorągiewkami wiatr kolebie,
rośnie w przystani masztów las;
pieśń marynarzy, wielbi ciebie —
twojego szczęścia nadszedł czas.
(dzwonek podzwania od wybrzeża)
FAUST
(starzec stuletni)
(przechadza się w zamyśleniu)
(wzdrygnął się)
Znów to dzwonienie! Jak zdradliwa strzała
rani mnie dzwonu głos. Przedemną chwała
pańskości mojej, a za mną zgryźliwie
szydzi włość mała ze mnie urągliwie
i zda się mówić: „nie wszystko jest twoje!“;
tak samo brzęczą zazdrośników roje;
ta nędzna chata w lipach, kapliczka spróchniała —
nie moje! — a ilekroć myśl ku nim wzleciała,
[302]
obcym cieniem zmrożona uciekła przed niemi;
precz z oczu! ziemia płonie pod stopami memi!
STRAŻNIK
(z wieży; jak poprzednio)
Łódź się na falach kładzie,
z wieczornym wiatrem płynie!
piętrzą się na pokładzie
tłomoki, wory, skrzynie.
(zbliża się wspaniała łódź przepełniona barwnym, egzotycznym ładunkiem)
MEFISTOFELES Z TRZEMA HARNASIAMI
CHÓR
Już lądujemy
o znaczonej godzinie,
witaj że nam witaj
miły gospodynie.
(wysiadają)
(ładunek znoszą na ląd)
MEFISTOFELES
Dobrześmy się dziś spisali!
Jazda z okrętami dwoma —
— mniemam pan nas dziś pochwali —
bo wracamy z dwudziestoma.
Wielki czyn i czyn mozolny —
spójrzcie na tych pak spiętrzenie!
Morze wolne i duch wolny —
niema czasu na myślenie!
Decydować trza znienacka
— byle okręt złowić, zoczyć —
gdy już trzy masz — mina chwacka!
czwarty łatwo już przytroczyć;
[303]
gładziej jeszcze z piątą nawą;
kto ma siłę, ten ma prawo;
„co“ rzecz pierwsza, „jak“ ostatnia;
chyba wiem co marynarstwo:
nierozdzielna trójca bratnia
to: wojna, handel i korsarstwo.
HARNASIE
(razem)
Ani dziękuje, ani nie wita,
jakby to było sprawą zwyczajną!
ani nie wita, ani dziękuje,
jak gdybyśmy mu przywieźli łajno.
Mina zgryźliwa; królewskie dary
widać go mierżą; to nie do wiary!
MEFISTOFELES
Żadnych już nagród wam nie sposobię,
każdy część swoją wszak zabrał sobie.
HARNASIE
Chciałbyś nas byle głupstwem zbyć —
we wszystkiem równość musi być.
MEFISTOFELES
Najpierw, rzecz ważna,
byście w sali
te skarby w rząd
poustawiali,
gdy się w ten przepych
dobrze wpatrzy
traktować zacznie
nas inaczej;
kutwą się mniemam
nie okaże —
[304]
hulanki! vivat!
cni żeglarze!
A krasne ptaszki jutro tu przybędą,
sam się już zajmę jadłem ich i grzędą.
(wynoszą ładunek)
MEFISTOFELES
(do Fausta)
Ponurym spoglądasz okiem,
czoło twe sępią złe myśli —
miast szczęściem odetchnąć głębokiem,
że morze w oddali się kryśli,
żeś wyrwał otchłani ląd,
że tutaj pałac twój stoi,
że morze flotami się roi,
że światem kierujesz stąd —
stąd, gdzie niedawno rów mały
i niepozorny się wił —
dziś kanał wielki, wspaniały
wielbi potęgę twych sił!
Myśl, co pod czaszką twą gorze,
zdobyła ziemię i morze!
Tu, Fauście —
FAUST
— Przeklęte tu!
niem właśnie jestem znękany —
i w piersiach moich brak tchu!
Tobie coś wielce jest szczwany powiem,
że serce mi pęka,
że żyć nie mogę tak dalej,
że mnie zeżera ta męka!
Mówię, a wstyd mnie pali!
Ci starzy ustąpić muszą
i lipy muszą być moje —
[305]
te drzewa radość mą głuszą —
i gniewu wpierw nie ukoję,
dopóki nie wstąpię na wzgórze,
co jedno jedyne niemoje —
tam wzrok wszechwładny zanurzę,
gdzie morze nieba już sięga
i poznam, czy moja potęga
stanęła na ducha szczycie,
czy wypełniłem me życie,
czy jeszcze wyrwę z nicości
nowe czyny dla ludzkości.
Tak tu żyję w ogniu męki,
nędzarz z bogacza nazwiskiem —
zapach lip i dzwonów dźwięki
wiecznym są urągowiskiem,
wieczną mową grobu, pleśni,
pogrzebowych, głuchych pieśni.
Pozbyć się za wszelką cenę
tej zmory co wolę pęta!
Kiedyż i jak ją wyżenę?
kiedyż dzwonów pieśń przeklęta
zczeźnie! — znowu grają dzwony!
zginę w tym graniu — szalony!
MEFISTOFELES
Naturalnie! — Te udręki
muszą twoje życie zbrudzić —
trudno przeczyć — dzwonów dźwięki
na śmierć potrafią zanudzić.
Bim-bam — buczą jak najęte;
najpogodniejszy dzień zachmurzą —
— pierwszej kąpiółce twej, przeklęte,
i pogrzebowi twemu wtórzą.
Tak śnicie marny życia kłam
pomiędzy bim, pomiędzy bam.
[306]FAUST
Ciągła utarczka z opornością
korzyści stawia tamę dużej,
i z wielką stwierdzam dziś przykrością,
że sprawiedliwość mnie już nuży.
MEFISTOFELES
Jest przecież jedna stanu racja!
jaka? — ano: kolonizacja!
FAUST
A więc wywłaszczcie ich! Tak się zakończy spór —
od dawna na nich czeka dobrze ci znany dwór.
MEFISTOFELES
Raz-dwa ich przeniesiemy, zanim się spostrzegą,
aż-ci już będą w progach przybytku nowego;
najpierw ich lęk ogarnie, może rozpacz głucha,
lecz żal gwałtu przeminie, a wieś udobrucha.
(gwiżdże przeraźliwie)
(wchodzą Harnasie)
MEFISTOFELES
Chodźcie! Spełnimy rozkaz pana!
a jutro uczta niesłychana.
HARNASIE
Cierpki był, aż nas przeszło mrowie;
uczta się patrzy co się zowie.
(wychodzą)
MEFISTOFELES
(do widzów)
Znowuż ta sama, znana już robota:
Achab pożąda winnicy Nabota.
[307]PÓŹNA NOC
FAUST / STRAŻNIK LINCEUSZ /
MEFISTOFELES / HARNASIE
STRAŻNIK LINCEUSZ
(na warcie)
(śpiewa)
Hej! oczy widzące, wy oczy sokole,
strażnicze, bezsenne powieki!
Na wieży, na czatach w dal patrzę — a wdole
i wgórze kraj wielki, daleki.
I księżyc i gwiazdy i lasy i łany,
rzek wstęgi, srebrzystość ich fali —
urodę wieczystą wzrok chłonie pijany —
sam siebie pokochał w tej dali.
Niejedno widziały szczęśliwe źrenice,
choć różnie w tem życiu bywało:
świat piękny i piękne strażnika stanice —
pieśń jego jest życia pochwałą!
(tu kończy się śpiew strażnika)
(chwila ciszy)
Cóż za straszliwa zjawa z mroków się wyłania
i rozrość się radości wysokiej zabrania?!
Z najgęstszej nocy, skrytej pośród lip konarów,
rośnie łuna! Snop iskier! Płomienie pożarów!
To chata przygarbiona, mchem porosła płonie!
Któż pobieży z pomocą ku szybkiej obronie?
Zacni starzy! Tak dbali i strzegli ogniska,
aż tu znagła nieszczęście czyha na nich zbliska.
Krwawa pożoga! Dobytek się pali!
[308]
Oby się oni chociaż z ognia zratowali!
Straszne piekło szaleje! Zajęły się drzewa —
płoną suche gałęzie — gęsta skier ulewa!
Wielkim słupem wyrasta rozchwiane ziskrzenie!
Błysk! — To lipa zetlana runęła w płomienie!
Czemuż ja tak dokładnie wszystko widzieć zdolę —
po raz pierwszy przeklinam źrenice sokole.
Na kaplicę zżagwione gałęzie spadają —
dach, ściany jak pochodnia w jasnym ogniu stają!
Płomienie liżą korę — chytre — posuwiste —
od stóp po czuby gorzą lipy płomieniste.
— Dom, kaplica już gasną w kurzawie ogniowej!
Lipy pod niebo rosną! Zgon lip purpurowy!
(dłaga przerwa)
(śpiew)
Radowały się me oczy,
czemże radość, czemże trwanie;
zguba poprzez mroki kroczy
nad wyognione otchłanie.
FAUST
(wchodzi na taras)
(w stronę pomorza patrzący)
Na blankach pieśń żałosna jęczy;
dźwięk pusty, głuchy, nierychliwy;
żali się strażnik. — I mnie dręczy
mój rozkaz niecierpliwy.
Niechajże lipy pożar zrzeże,
niech padną w płomieni czerwoność —
na miejscu ich postawię wieżę,
by patrzeć w nieskończoność!
Staruszkom zapewniłem mienie,
dom piękny i wygodny;
winni być wdzięczni nieskończenie
i w ciszy sobie żyć pogodnej.
[309]MEFISTOFELES I HARNASIE
(zdołu)
Biegniemy — aż nam tchu brak! — Panie,
podziało się niespodziewanie!
Pukamy raz, pukamy drugi —
nikt nie otwiera przez czas długi;
trzęsiemy drzwiami — — znów pukamy —
szast-prast wypadły zgnite bramy.
My w krzyk i groźby! — czeladź głucha —
ani to patrzy, ani słucha.
Tak chwilę trwamy w wielkiej ciszy!
— kto nie chce słyszeć, ten nie słyszy.
Więc złość nas bierze! Do obucha!
Słabiutcy wyzionęli ducha
ze strachu; nie kwilili wiele —
ledwo się duch tam trzymał w ciele.
Jakiś się obcy nam nawinął,
brał się do bitki — także zginął.
Nieszczęście chce, że węgle z pieca
w tym rozgardjaszu rozsypano;
wraz się w siennikach pożar wznieca
i z silą wręcz niespodziewaną,
zagarnął chatę wraz z lipami:
nagrobny stos z trzema trupami.
FAUST
Źli słudzy, głusi, wyrodni!
Zamiany chciałem, nie zbrodni;
przeklinam wasze szaleństwo —
czynom i wam — przekleństwo!
CHÓR
Stara piosnka, dobrze znana:
słuchaj sługo swego pana!
Jemu zgarniasz, dlań się czubisz:
mienie iracisz, siebie gubisz!
(wychodzą)
[310]FAUST
(na tarasie)
Gwiazdy błyskają przez dymu rozchwieje;
pożar dogasa, ogień mży i tleje;
wiatr chłodny powiał — dreszczem mnie przejmuje —
swąd spalenizny od zgliszczy się snuje.
Rozkaz pochopny, pochopne spełnienie! —
W mrokach się włóczą przyczajone cienie...
[311]PÓŁNOC
FAUST / CZTERY WIEDŹMY: BRAK,
WINA, TROSKA, NĘDZA
ZJAWIAJĄ SIĘ CZTERY ZJAWY NIEWIEŚCIE
PIERWSZA
DRUGA
TRZECIA
CZWARTA
RAZEM
Podwoje zamknięte, niegościnny próg;
tu bogacz zamieszkał, niema dla nas dróg.
BRAK
WINA
NĘDZA
A na mnie-by spojrzał z wzgardliwem obliczem.
[312]TROSKA
Wam siostry niewolno — ja sama tam wpłynę,
bo troska się wśliźnie przez każdą szczelinę.
(Troska znika)
BRAK
W pomroki się, siostry, oddalcie stąd czarne.
WINA
Ja z tobą; do ciebie się siostro przygarnę.
NĘDZA
A z wami w zespole popłynie w ślad nędza.
RAZEM
Przygasły już gwiazdy, wiatr chmury napędza;
z oddali, z oddali, z bezkształtnej pomroczy
cień czwarty się zbliża — — śmierć kroczy!
FAUST
(w pałacu)
Trzy odeszły, a cztery postacie widziałem;
mówiły z sobą; treści słów nie zrozumiałem;
jedno z nich brzmiało: „nędza“ — a wraz drugie słowo
„śmierć“ zawołało ponuro, grobowo;
załopotała echem noc upiorna, głucha.
Więc jeszcze nie wywiodłem ku wolności ducha?!
Gdybym potrafił mosty po za sobą spalić,
wyzbyć się czarnoksięstwa, zaklęcia oddalić,
i przed naturą stanąć w mocy niezawodnej —
ten trud byłby zwycięski i człowieka godny.
Byłem człowiekiem zanim ducha w mroki wpiąłem,
nim bluźnierstwem świat cały i siebie przekląłem.
A teraz na powietrzu tyle siły wrogiej,
że nikt nie wie jak umknąć i jak jej zejść z drogi.
[313]
Dzień się mądrze uśmiecha i radośnie świeci,
noc nas łowi w majaków przeraźliwe sieci;
z łąk kwiecistych wracamy, z słonecznego rana,
nagle wrona zakracze; co kracze? — „przegrana“.
Tysiące zabobonów myśl naszą oblega:
„na psa urok“, „zły omen“, „uważaj“ — przestrzega.
Tak spłoszeni, strwożeni — jesteśmy wciąż sami.
Drzwi skrzypią, nikt nie wchodzi skrzypiącemi drzwiami.
(strwożony)
TROSKA
FAUST
TROSKA
FAUST
TROSKA
Zostanę; tutaj miejsce moje.
FAUST
(zrazu gniewny)
(łagodnieje)
(do siebie)
Nie chcę zaklęć! Czarami się dziś nie ukoję.
TROSKA
Choć mnie nie słyszy nikt, bezdźwięcznej,
powiada o mnie głos wewnętrzny;
[314]
postać się moja wciąż przeradza:
złowieszcza moja władza.
Idę przez miasta, wody, niwy,
wierny towarzysz, przeraźliwy;
każdy mnie znajdzie, nikt nie szuka,
— schlebia — przeklina — ofuka —
Czyż nigdy Fauście nie zaznałeś troski?
FAUST
Przez świat przebiegłem jak wichr samowładnie;
rozkosz, użycie w przelocie chwytałem —
co niedomiarem, niechajże przepadnie;
co umykało, tego nie szukałem!
Żądzą-li żyłem i tylko spełnieniem
i znowu żądzą! — Tak mocy pragnieniem
porwałem życie na wielkość i władzę;
dzisiaj idę w mądrości, dziś idę w rozwadze.
Już dostatecznie krąg ziemi poznałem,
w zaświaty mierzyć — próżnym ducha szałem!
Głupiec, kto szuka tęsknemi oczami
sobie podobnych ponad obłokami!
Niech stoi twardo, niech patrzy pojętnie;
dzielnemu ziemia odpowiada chętnie.
Pocóż te wzloty ku wieczności szczytne?!
Poznanie jego winno być uchwytne.
Niech tak pomiernie dni przeżywa swoje;
ani go strachy zmogą, ani niepokoje;
w dążeniu naprzód znajdzie szczyt i skłony —
on — nigdy niczem niezaspokojony!
TROSKA
Kogo los w moje sidła wżenie,
utonie w mroków powodzi
i w wieczne pójdzie zatracenie,
gdzie dzień nie wschodzi, nie zachodzi.
[315]
Na zewnątrz zmysłów tęgie siły,
<a wewnątrz mrok wszechwładny —
choćby wkrąg skarby się piętrzyły,
nie zdoła ich posiąść, bezradny.
W szczęściu, nieszczęściu mrze z udręki,
i w spichrzu z głodu ginie;
życia radości, życia męki
jutrzejszej zdaje godzinie.
Tak teraźniejszość przyszłością spowija,
aż życie w pustce strwonione — przemija.
FAUST
Zaprzestań! Nie dojdziesz do ładu ze mną!
Próżno tą gadaniną wołasz.
Wyjdź stąd! Litanją swoją ciemną
i najmędrszego otumanić zdołasz.
TROSKA
(w dalszym ciągu)
Iść? Wracać? — A znikąd obrony —
co czynić? — W myśli trwa bezładnej;
na środku drogi, jak zwiedziony,
półkroki stawia, nieporadny.
Wszystko się wkoło gnie i troi,
na bezpowrotne wszedł rozstaje;
siebie i bliźnich niepokoi,
aż w tej rozterce tchu nie staje.
Ani umiera, ani żyje,
ani to rozpacz, ni poddanie —
aż-ci bezwola go spowije
i pchnie w bolesne poniechanie.
Strach i ucieczka, pęd wolności,
półsen i jawa w ciągłej biedzie —
[316]
tak trwa na miejscu, w niepewności,
która go prosto w piekło wiedzie.
FAUST
To wy, nieszczęsne strachy, w zło wiedziecie ludzi,
wasz omam potysiąckroć rodzaj ludzki trudzi.
Dni obojętnych zamieniacie trwanie
w męki, okowy twarde, wstrętne zamieszanie.
Trudno się schronić, wiem, przed demonami,
nierozerwalne więzy wiążą nas z duchami;
ale twoje podstępy mnie, trosko, nie wadzą,
nie uznaję cię! Pomiatam twą władzą!
TROSKA
A więc ją poznaj, Fauście! — Oto
z złorzeczeniami opuszczam cię!
Wzrok ludzki zawsze jest ślepotą,
więc-że i ty żyj wreszcie w ćmie!
(tchnęła na niego)
(znika)
FAUST
(oślepły)
Noc, zda się, coraz gęstszym mrokiem zionie,
a w wnętrzu mojem żywe światło płonie;
co zamierzyłem dokonam w tej chwili,
rozkazem władnym wielki czyn się zsili.
Wstawajcie słudzy! Chłop w chłopa, a zgrają!
Niech się szczęśliwie plany dokonają.
Chwyćcie narzędzia, rydle i łopaty!
Strzec mi porządku! Za pilność w tym czynie
rychła nagroda was, dzielni, nie minie;
by wielkich dzieł dokonać, czegóż trzeba więcej? —
wystarczy jeden duch wśród rąk tysięcy.
[317]DZIEDZINIEC
PAŁACOWY
FAUST / MEFISTOFELES / LEMURY
(pochodnie)
MEFISTOFELES
(jako kierownik robotom przewodzi)
Do mnie! Do mnie! Z ciemności,
lemury, cudaczne stwory,
ze ścięgien, żył i kości
podzierzgane potwory.
LEMURY
(chórem)
Stajemy na zawołanie,
w chętce wielce skorej,
ponoć każdy z nas dostanie
spłacheć ziemi spory.
Leży miernicze narzędzie,
są ostrzone pale;
ale co to z tego będzie
nie pomnimy wcale.
MEFISTOFELES
To waszej już powierzam radzie;
kunsztów przemyślnych nie trza zgoła!
Najdłuższy niech się wpodłuż kładzie,
a wy dół kopcie dookoła.
[318]
Jak dawne każą obowiązki,
niech rydle jamę dłubią, łupią!
Z pałacu w ten domeczek wązki — —
tak się to wszystko kończy głupio....
LEMURY
(z krotochwilną gestykulacją)
(kopią)
Za młodu żyło się, kochało,
wesołość, śpiewki, pełny dzban;
samo się życie do mnie śmiało,
drygały nogi — dalej w tan!
Aż starość — niema już sposobu —
„no tańczże bratku!“ — ze mnie drwi;
potknąłem się na grobu progu,
pocóż otwarte stały drzwi?!
FAUST
(wychodzi z pałacu)
(ślepiec; odrzwi się trzyma)
Jakaż rozkosz! Łopata o kilof podzwania;
dla mnie wre wielka praca; ziemia się wyłania,
pogodzona ze sobą — wypiętrza się wałem —
za nią cofnięte morze gniewnym grzmi chorałem.
MEFISTOFELES
(nie dochodzą słowa jego do Fausta)
To wszystko dla nas, panie bracie,
ziemia, przystanie, rowy, tamy;
piekielny wodnik trwa na czacie —
na oścież rozwiera bramy.
Zguba zewsząd czyha na człowieka,
żywioł wszelki z nami się sprzymierza;
wszystko pleśnią i mchem się obleka —
wszystko do zniszczenia zmierza!
[319]FAUST
MEFISTOFELES
FAUST
Baczyć pilnie!
Zwerbować robotników dużo,
pracować trwale i wysilnie,
podniecać, gdy się nazbyt znużą:
groźbą i prośbą, karą, płacą;
niech jednej chwili mi nie tracą!
Codziennie raport waść mi złoży,
jak się rów wyznaczony tworzy.
MEFISTOFELES
(półgębkiem)
O ile sądzić mogę z prób,
nie o rów idzie, lecz o grób.
FAUST
Bagna wielkie, rozlane u gór leśnej ściany,
zatruwają wyziewem kraj morzu wyrwany;
błotnista, zgniła ziemia z trudem osuszona —
oto zdobycz ostatnia! Oto dzieł korona!
Otworzą się przestrzenie dla miljonów ludzi,
niepewność ich tem bardziej do czynów pobudzi;
— zielone, żyzne łany; osiedla i trzody
obejmą w posiadanie okraj ziemi młodej;
pod gór ochroną, u stóp zielonego zbocza
wyrośnie młoda ludzkość dziarska i robocza.
Pośród — tam raj prawdziwy! od gór po wybrzeża,
o które groźne morze napróżno uderza;
jeśli na brzeg do szturmu ruszą huczne tonie,
wszyscy zrzeszą się zgodnie ku wspólnej obronie.
[320]
Do takich czynów wola ma się zrywa!
Oto ostatni, wielki kres mądrości:
jeno ten godzien życia i wolności,
kto je codziennie zdobywa!
Tu wiek swój młody, męski i sędziwy
przeżyją w walce i harcie mozolnym.
Pragnę zobaczyć trud rzeszy ruchliwej!
Na wolnej ziemi mieszkać z ludem wolnym!
I wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo,
o chwilo, jesteś piękną!
Czyny dni moich czas przesilą,
u wrót wieczności klękną.
W przeczuciu szczęścia, w radosnym zachwycie,
stanąłem oto już na życia szczycie!
(zachwiał się)
(pada na ręce Lemurów)
(składają go na ziemi)
MEFISTOFELES
Niesyty szczęścia, rozkoszy niesyty,
w ciągłej zmienności wplątany kolisko,
ostatni moment pusty, pospolity,
pragnął zatrzymać w rękach — biedaczysko!
Było, wadził się ze mną, coraz oporniejszy,
już leży u stóp moich! — czas nadeń silniejszy.
Zegar przystanął —
CHÓR
— ciszą północną przewiało.
Wskazówka spada —
MEFISTOFELES
— spada! Już się dokonało.
[321]CHORCHÓR
MEFISTOFELES
Co „minęło“ —?— Myśl głupia, prostacza;
wszak mijanie a nicość — tosamo oznacza!
Nacóż tworzenie wieczne, nacóż uganianie,
jeśli stworzone pada w nicości otchłanie?!
„Przeminęło!“ — doprawdy powiedzieć trza śmiało:
co minęło — właściwie nigdy nie istniało,
jeno tą złudą bytu kręciło się w kole!
Już ja wieczystą pustkę, wzamian tego, wolę.
[322]ZŁOŻENIE
DO GROBU
MEFISTOFELES / LEMURY / ROTY
NIEBIESKIE / CHÓR ANIOŁÓW
LEMUR
(solo)
Coś ten dom niedbale zbudowany,
leniwa snać łopata.
LEMURY
(chórem)
Tobie, gościu, w szatce konopianej
wystarczy taka chata.
LEMUR
(solo)
Coś to tę komnatkę — marne sługi!
przyładzić nie umieli.
LEMURY
(chórem)
Robiłeś, braciszku, ciągłe długi —
masz wielu wierzycieli.
MEFISTOFELES
Leży ciało; gdy dusza umknąć się ośmieli,
pokażę jej cyrograf prędko — krwią pisany.
Niestety tyle dzisiaj poznano forteli,
by djabłu duszę wyrwać! Świat jest strasznie szczwany!
[323]
Na stary sposób ani rusz — nie wolno!
Na nowy też niedojdę do dobrych wyników;
dawniej sam byłbym pracę wykonał mozolną,
lecz dzisiaj uciec muszę się do pomocników.
We wszystkiem źle się wiedzie nam bezsprzecznie,
na nic prawa; obyczaj stary jest wspomnieniem;
więc też budować na nim nie można bezpiecznie.
Dawniej wylatywała z ostatniem westchnieniem
dusza — więc czatowałem chytrze przyczajony —:
łaps! — i już ją jak myszkę pochwyciłem w szpony.
Dziś inaczej! Broni się i w ponurym mroku
ohydnego mieszkania trwa, w kiepskim zewłoku,
aż rozkładem zwaśnione żywioły się skłócą
i duszę wreszcie na łeb, na szyję wyrzucą.
Tak mijają godziny i dni pośród biedy
wciąż mnie dręczy pytanie: jak? i gdzie? i kiedy?
stara śmierć siły stradała rychliwe,
bo nawet czyli? jest już dziś bardzo wątpliwe.
Ileż-bo razy trupem wzrok mój się napawał;
gdzież tam! To złuda! Trup zadrżał i wstawał!
(wykonuje fantastyczne, nietoperze gesty zaklinania)
Do mnie! A prędko! Bierzcie za pas nogi:
do mnie kręcone, do mnie proste rogi!
Djabły wytrawne, piekła weterani,
piekielną paszczę przywleczcie z otchłani!
A ma dość paszczęk piekielny władyka,
któremi stany i godności łyka;
lecz, mniemam, trza na przyszłość postępować śmiele,
na cóż te segregacje, puste ceregiele!
(po lewej stronie rozdziawia się potworna piekielna paszcza)
Ostre kły sieką; z gardła wrzącej głębi,
płomień wybucha żagwią rozwścieczoną,
[324]
ukrop wrze krwawy, para wkrąg się kłębi,
bramy piekielne wiecznym ogniem płoną.
Płomienny przypływ lawą skrzącą wzbiera,
przeklęci płyną z nadzieją w pożodze,
lecz straszna szczęka miażdży ich i ściera —
grzeszni odnowa cofają się w trwodze.
Po zakamarkach nowości bez lików,
straszne tortury w tej piekielnej kaźni!
Dobrze czynicie! siejcie strach w grzeszników,
co piekło zowią kłamstwem wyobraźni.
(do djabłów tłuściochów z krótkiemi, prostemi rogami)
Baczność brzuchacze! pomiocie łakomy!
nażarty siarką bańdzioch wasz się świeci;
kark wyprężajcie wilczy, nieruchomy,
czy się tu znagła ogienek nie wznieci —;
a to duszyczka właśnie, psyche uskrzydlona!
wyrwijcie skrzydła, niech robakiem będzie!
Tedy mą cechą djablą naznaczona,
pojedzie w piekło w płomienistym pędzie.
Baczcie na odwłok, draby, z uwagą łakomą;
czy tam przebywa, akuratnie niewiadomo.
Lecz pono w pępku, mówią, rada miewa łoże,
uwaga! bo wam tędy łacno umknąć może.
(do djablów chudeuszów z długiemi, krętemi rogami)
A wy skrzydlate biesy, olbrzymi narodzie,
zapełnijcie powietrze, czekajcie w odwodzie!
Ostrzcie pazury kocie, czuwajcie na czacie,
gdy tylko zatrzepoce — cap! — i już ją macie.
Napewno ją już mierzi mieszkanie ponure,
a zresztą geniusz zawsze pragnie wzlecieć wgórę.
[325](glorja niebiańska rozświetla się od strony prawej)
ROTY NIEBIESKIE
Spłyńcie aniołowie,
niebiańscy posłowie,
duchy bożej rodziny —
ukojenie nieście,
popioły wskrzeście,
odpuśćcie winy —
wszystkim w przelocie
siejcie łask krocie
wielkiej nowiny!
MEFISTOFELES
Nagłego światła obmierzłe wytryski!
Chór rzępolący ohydnie fałszuje;
to te chłopięco-dziewczyńskie popiski,
w których dewotów zgraja się lubuje.
Wy wiecie o tem, że w przeklętej chwili
sprzysięgliśmy się na zgubę ludzkości;
wszelkie paskudztwo jakieśmy odkryli,
to właśnie pokarm waszej pobożności.
Idą świętoszki, litanjami dzwonią!
Niejedną duszę capli nam z przed nosa;
dziś nas zwalczają naszą własną bronią;
zakapturzonych djabłów pełne są niebiosa.
Przegrać — wstyd wielki! Na wszelkie sposoby
baczcie, pilnujcie na czacie grobowej.
CHÓR ANIOŁÓW
(sieją róże)
Balsamy wonne,
róże obronne,
życiem darzące,
rozkwitające —
[326]
ziemię umajcie!
Skrzydłami liści,
czarem okiści
w lot rozkwitajcie!
Wiosna wychynie z waszej zieleni,
pokój zmarłemu z waszej czerwieni.
MEFISTOFELES
(do szatanów)
Ejże! Strach podły djabli honor plami!
Stójcie! Niech sypią! — Stać mężnym szeregiem!
Anioły myślą, że temi kwiatami
ognistych djabłów zasypią jak śniegiem;
w oddechu waszym skurczy się, stopnieje
zamieć kwiatowa — jeno dąć jak z miecha!
Już deszcz różany w gorącu bieleje!
Dość! Dość! Za mocno! — Marna z was pociecha!
Zawrzyjcie pyski! Za silne te żary!
Że też w niczem zachować nie umiecie miary!
Róże się rozżagwiły, w zmożonej czerwieni
krążą wkoło zawieją trujących płomieni.
Wytrwać! Dzierżcie się ostro! Kupą czyńcie wstręty! —
Cóż — siły gasną —!— Tchórzą przerażeni! —
Napróżno! — Płoszy djabłów ten ogień przeklęty.
CHÓR ANIOŁÓW
Błogosławione kwiecie!
Płomienie radosne!
Miłość siejecie,
rozśmianą wiosnę —
w serca tęskniące.
Słowa prawdziwe
w modrościach jaśniejące!
Zastępy wieczyście szczęśliwe
wzlatują w słońce.
[327]MEFISTOFELES
Wstyd! Wstyd! Przekleństwo, głupia zgrajo!
Na łbach rogatych djabły stają,
kozły machają — zestrachane! —
i rzycią mierzą w otchłań piekła!
Oby was smoła na wiór spiekła!
Ja przedsię tu zostanę!
(walczy ze spadającemi różami)
Precz błędniki odemnie! — Choć bystro płoniecie —
cóż —?— chwytam was, jak nawóz w ręku próchniejecie!
Precz! Przepadnij! Umykaj paskudny ogarku!
Dotknął mnie — jakby siarkę poczułem na karku.
CHÓR ANIOŁÓW
Co nie wasze — niechajcie —
nanic tu jasna władza,
z odwagą odrzucajcie,
co sercom waszym przeszkadza.
Lecz na głos możny, siły walne gromadźcie,
miłość i miłujących w niebo prowadźcie!
MEFISTOFELES
Płonie mi serce, wątroba i głowa
ponadszatańskim żywiołem!
Nad żary piekieł ta przemoc ogniowa
większa — — i teraz dopiero pojąłem
owe męki kochanków, rąk załamywania,
gdy nawet wzgarda wymóc nie może rozstania.
Więc jestem zakochany?! — Czemże pociągacie
mnie — wy, z którymi żyję w odwiecznym rozbracie!
Zawsze patrzyłem na was zły, nieprzejednany,
a oto czuję w piersiach czar mocy nieznanej!
Rozkoszni, piękni, młodzi — trudno temu przeczyć —
chciałbym, coś mnie wstrzymuje, nie mogę złorzeczyć!
[328]
Któż dudkiem jutro będzie? — już sam z siebie szydzę,
jeśli ja wystrychnięty zostanę na dudka? —
Ta gromada chłopczyńska, której nienawidzę,
taka powabna strasznie, nadobna, milutka!
Dzieciaki lube! Radość we mnie wzbiera:
wszakże jesteście także z rodu Lucyfera?
Takie śliczne! Pozwólcie, że was pocałuję;
w samą porę przyszłyście; tak się swojsko czuję,
jakbym was znał oddawna — — tak sobie lecicie,
a ja jak kot się prężę lubieżnie i skrycie;
coraz wabniejszem zdacie się olśnieniem,
o, zbliżcie się, uraczcie mnie jednem spojrzeniem!
ANIOŁOWIE
Już idziemy! — Dlaczego umyka twa postać?
Zbliżamy się — zaczekaj, jeśli zdolisz zostać.
(aniołowie zstępują)
(zajmują całą przestrzeń)
MEFISTOFELES
(zepchnięty na proscenjum)
Potępionemi zwiecie nas duchami,
a wy jesteście, wy! czarownikami,
bo uwodzicie i baby i chłopów.
Cóż za przygoda! Stoję wśród ukropów,
płomieniem bucha rozżarzone ciało!
Więc to jest miłość? — Cóż to się podziało?
Fruwacie wkoło, ziemią stopa wasza gardzi;
pragnę by ruchy wasze były świeckie bardziej;
z powagą wam do twarzy, pięknie, ani słowa,
lecz uśmiechnięty buziak, ach! to rozkosz nowa!
Doprawdy, do cna spłonę w wieczystym zachwycie,
kiedy na mnie miłośnie, zalotnie spojrzycie,
tak jakto zakochani: buzia w ciup, a oczy
rzęsami przysłonięte niecą żar uroczy.
[329]
Twój, dryblasku kochany, powab mnie zwycięża,
jeno poco ten smutek? poco mina księża?
Okraś spojrzenie swoje szczyptą lubieżności!
A wy noście się śmiało! Za mało nagości!
ta koszula fałdzista zbyt dewocją trąci — —
odwracają się! — Kształty okrągłe, prześliczne!
Uroki niezrównane! Aż się w głowie mąci!
Psiejuszki miłe! Strasznie apetyczne!
CHÓR ANIOŁÓW
Stań się światłością, płomieniu miłujący!
W prawdzie skąp potępionych uzdrawiającej.
Niech szczęście zło przemoże! — Wami bezpieczny
duch odnajdzie zbawienie w wspólności wiecznej.
MEFISTOFELES
(opamiętał się)
Cóż to się ze mną dzieje?! — Jak Hiob pokryty
cały jestem wrzodami — i grozą przybity.
A jednak tryumfuję! — gdy myśl swą przemierzam,
sobie i pochodzeniu ufam i zawierzam;
o zacna krwi djabelska, przecież jesteś górą!
Czarodziejstwa miłości wyłażą ci skórą!
Przeklęty płomień już się wypalił, nie piecze;
przeklinam w żywy kamień, w czambuł wam złorzeczę!
CHÓR ANIOŁÓW
Płomienie święte! Kogo wy otoczycie,
ten szczęsne, z wybranymi, poczyna życie.
Razem, razem się wznośmy w chwale, w podziwie!
W atmosferze przeczystej niechaj duch żywię!
(w locie unoszą nieśmiertelność Fausta)
[330]MEFISTOFELES
(spoziera wkoło)
Gdzież te młodziki? — Już w górze kołują!
Chytrzy! podeszli mnie w chwili ospałej —
z łupem ku niebu prosto ulatują!
Szczwani! Tak długo koło grobu łasowali,
aż mi skarb wielki, jedyny, wspaniały,
aż mi tę duszę, zastaw mój, porwali!
Przed kim-że się użalę w tej posępnej głuszy,
choć sobie słuszne prawo roszczę do tej duszy?
Tak mi zmydlono oczy — na me stare lata!
Bardzo szkaradnie los mną przeciwny pomiata!
Lecz zasłużyłem! Ostatni kiep ze mnie!
Tyle zachodu i wszystko daremnie!
Oto na dudka szczwany djabeł wystrychnięty,
przez żądze ordynarne miłostki namiętnej.
A jeśli dziś płochości szalonej, dziecinnej
zawdzięczam wielką klęskę w tej całej robocie —
to przyznać muszę szczerze, że sam jestem winny,
bo się oplątać dałem przy końcu głupocie.
[331]ROZPADLINY
GÓRSKIE
MATER GLORIOSA / PATER ECSTATICUS
PATER PROFUNDUS / PATER SERAPHICUS /
DOCTOR MARIANUS / MAGNA PECCATRIX /
MULIER SAMARITANA / MARIA AEGYPTIACA /
POKUTNICA ZWANA NA ZIEMI MAŁGORZATĄ /
CHÓR CHŁOPIĄT ZBAWIONYCH / CHÓR
ANIOŁÓW MŁODSZYCH / CHÓR ANIOŁÓW
DOSKONALSZYCH / CHÓR POKUTNIC /
CHORUS MYSTICUS
LAS, SKAŁY, PUSTKOWIE — NA TARASACH
SKALNYCH ŚWIĘCI PUSTELNICY
CHÓR I ECHO
Lasy kłonią się w poszumie,
korzeniami pospinały
wrosłe w siebie głazy, skały;
pnie za pniami idą w tłumie,
fala w falę bije, dzwoni —
nas głęboka grota chroni.
Lwy milczące po ustroni
snują się przez ścieżek skręty,
straż przyjazna ze czcią broni
przybytku miłości świętej.
[332]PATER ECSTATICUS
(unosi się na powietrzu)
Płomieniu rozkoszy wiecznej!
Więzy płonącej miłości!
Boleści męki serdecznej!
Pragnienie ujrzenia boskości!
Strzały przeszyjcie mnie,
włócznie przebodźcie mnie,
maczugi zdruzgoczcie mnie,
pioruny rozgromcie mnie!
Niech się znikomość rozpryśnie
w przelotnej chwilowości,
a jako gwiazda rozbłyśnie
ziarno wieczystej miłości.
PATER PROFUNDUS
(w sferze głębokiej)
Jak dno przepaści, które w głębi
u nóg mych głuchym snem się mroczy
jak rozpęd rzek, co wre i kłębi
nim wodospadem z grani skoczy,
jak wiąz, co przemógł wichrów waśnie
i wierch swój dźwiga do przestworzy —
taką wszechmocna miłość właśnie,
co wszystko splata, wszystko tworzy.
Wkoło mnie świsty i poświsty
poszumnych borów i parości,
przez które w aureoli mglistej
wodospad szklaną drogę mości
i żyzność niesie niżnym krajom;
te błyskawice błyskające,
które powietrze oczyszczają,
opary niszczą trujące —
wróżby miłości to najświętsze,
wieszczące twórczość wiecznej mocy!
[333]
Niechże rozpalą moje wnętrze,
gdzie duch zmylony, w mroźnej nocy
usycha w ciasnym zmysłów worze,
kona w więziennej poniewierce.
Ukój me myśli Wielki Boże!
Oświeć łaknące serce!
PATER SERAPHICUS
(w sferze środkowej)
Jodeł rozwiane warkocze
zorza jutrzniami czesze!
Przez niebios modre przeźrocze
młodzianków zlatują rzesze.
CHÓR CHŁOPIĄT ZBAWIONYCH
Powiedz nam, ojcze nasz dobrotliwy,
cośmy za jedni? gdzie lotów szlaki?
Byt nasz łagodny, byt nasz szczęśliwy,
wszystkim porówno jednaki.
PATER SERAPHICUS
Chłopięta północą zrodzone,
rozkwitłe w ducha połowie,
rodzicom przerychło stracone,
anielscy braciszkowie.
Wy wiecie, żem pełen miłości,
przeto się do mnie zbliżacie;
szczęśliwi, bo zawiłości
dróg ziemskich, chłopięta, nie znacie.
Oczy me — wasze pokoje!
Czucia wam oścież otworzę!
Wasze jest ciało moje!
Ujrzyjcie dzieła Boże!
(wciela ich w siebie)
[334]
Oto są drzewa, oto są skały,
oto wód lśniących wieczysta praca,
oto wodospad szumny, wspaniały,
drogę górzystą na przełaj skraca.
CHŁOPIĘTA ZBAWIONE
(przez usta ojca Seraficznego)
Świat stąd potężny, świat urokliwy,
lecz za ponury, o! nazbyt srogi!
Serce zamiera z grozy i trwogi,
pozwól nam odejść, o dobrotliwy!
PATER SERAPHICUS
Płyńcie ku jasnej urodzie,
wzrastajcie w zwyżonym torze,
kędy w przeczystej pogodzie,
obecność Boga was wzmoże.
Wzniesieni w sferę słoneczną,
znajdziecie ducha skrzepienie:
w szczęśliwość wiodące wieczną
miłości objawienie.
CHÓR CHŁOPIĄT ZBAWIONYCH
(a krążą już wokół najdalszych szczytów)
Podajcie, podajcie ręce,
na pląs słoneczny, radosny;
w uczuć najświętszych podzięce
hymn zaśpiewajmy miłosny.
Wzmocnionych w wiedzy Bożej,
niechaj nas ufność otoczy —
komu hołd serce złoży,
tego obaczą oczy.
ANIOŁOWIE
(w wyższej unoszą się atmosferze)
(z duszą Fausta)
[335]
Wyzuty ze złych obierzy, szlachetny duch wśród ludzi,
„zbawion być może, kto się dążeniem wieczystem trudzi.“
A jeśli miłość ma go w swej pieczy płynąca zgóry,
witać go będą słowem serdecznem anielskie chóry.
CHÓR ANIOŁÓW MŁODSZYCH
O miłujące służki święte!
Te róże z waszych rąk wyrosłe,
pomogły siły zmóc przeklęte,
zakończyć dzieło wzniosłe!
Skarb wielki, dusza zratowana!
Sypiemy — źli uchodzą zgrają,
trafiamy — djabły uciekają —
skruszona moc szatana!
Zamiast piekielnej, zwykłej kary,
miłosną gniemy złych udręką;
nawet szatański mistrz ów stary
nawskróś rażony męką!
Zwycięstwo!!
CHÓR ANIOŁÓW DOSKONALSZYCH
Z wielkiem ducha udręczeniem
dźwigamy brzemię ziemskości,
choć się przepali płomieniem
nie zyszcze bielistości.
Gdy wielka ducha potęga
zwaśnione żywioły
skupi, posprzęga —
nie rozdzielą tej spójni boże anioły.
Zjednanej dwoistości
święty zespole —
jedynie moc wiecznej miłości
rozróżnić ciebie zdole!
[336]CHÓR ANIOŁÓW MŁODSZYCH
We mgle srebrzystej
ku nam pospiesza
orszak przeczysty:
duszyczek rzesza.
Z obłocznych wianków,
kręgi świetlnemi,
świętych młodzianków
już zbytych ziemi —
orszak radosny
mknie w woni kwiatów
z tej nowej wiosny
wzwyżonych światów!
Niechaj tej duszy
pierwsze ocknienie
z niemi wyruszy
w wieczne zbawienie!
CHŁOPIĘTA ZBAWIONE
Z radością ją przyjmujemy!
Ożyje w łasce zbawienia,
a my wraz z nią osiągniemy
anielskie uświęcenia.
Zluźnijcie ziemskie spowicia,
które ją omotały!
Jakże-ci piękny, wspaniały
przeczuciem świętego życia!
DOCTOR MARIANUS
(w sferze najwyższej i najczystszej)
Wzrok sięga za ziemi granice,
duch mój wiecznością natchniony.
Zbawione pokutnice
w niebiańskie lecą strony.
[337]
A w świętych niewiast chorale —
to Ona! — W blasku i w chwale!
W gwieździstym wieńcu jej głowa,
to Ona! — Niebios Królowa!
(w zachwycie)
Pod baldachimem błękitu,
zwróć ku mnie świetlane lice —!
Zwól, Pani, bym spłonął z zachwytu
i pojął Twe tajemnice.
Zwól — niech tęsknotą człowieczą
serce zamierające —
błogosławieństwem uleczą
Twe dłonie miłujące.
Na twe rozkazy, Władczyni,
rycerze, idziemy do boju;
lecz wielka cisza się czyni
na jedno Twe słowo pokoju.
Dziewico, bez zmazy poczęta,
O Matko miłująca,
Królowo niepojęta
przy Bogu królująca!
Wkoło się snuje
jak mgła wieczorna,
bladych pokutnic
procesja korna.
U stóp Jej świętych
w skrusze klękają,
szaty całują,
łaski wołają.
Na wszystkich czekasz cierpliwie,
z miłością wiecznie ofiarną,
przeto grzesznicy skwapliwie
z ufnością ku Tobie się garną.
[338]
Cielesną trawiony żądzą,
któż sam okowy jej skruszy?
Ludzie w słabości swej błądzą,
ratunku wołają dla duszy.
Upadek na każdym kroku,
jakoż obronim się sami?
zbyt dużo pokus dla wzroku
i lada woń omami.
OTWIERA SIĘ NIEBO
ZJAWIA SIĘ
MATER GLORIOSA
CHÓR POKUTNIC
Królująca w wieczności,
zdrowaś Maryjo!
Łaski pełna, miłości
prośbą nie gardź niczyją.
W Tobie nasza obrona,
Maryjo Bogiem sławiona.
MAGNA PECCATRIX
Przez miłość i przez łzy moje
na nogi SYNA wylane,
jako balsamiczne zdroje
— łzy wyszydzone, wyśmiane —;
przez alabastry przeźrocze,
z których się wonie sączyły,
przez miękie moje warkocze,
co święte stopy suszyły —
MULIER SAMARITANA
przez studnię co ongi trzody
poiła abrahamowe,
[339]
przez wiadro, co darem ochłody
skrzepiło usta SYNOWE,
przez źródło wielkie i czyste,
co w swej urodzie bogatej
opływa świetlane, wieczyste
w krąg wszystkie światy —
MARIA AEGYPTIACA
przez to miejsce święte, zbawcze,
kędy PAN nasz w grobie leży,
przez to ramię ostrzegawcze,
co wstrzymało mnie u dźwierzy,
przez czterdziestoletnie trwanie
w pokucie sobie zadanej,
przez to szczęsne pożegnanie —
przez ten list w piasku pisany —
RAZEM
jako nie skąpisz miłości,
największe krzepisz grzesznice
i wiedziesz do wieczności
skruszone pokutnice — —
tak oto wybacz tej duszy,
która raz jeden zbłądziła,
co w życia zgubionej głuszy
nie wiedziała, że grzeszyła!
UNA POENITENTIUM
NA ZIEMI ZWANA MAŁGORZATĄ
(w przytuleniu kornem)
O Promienista!
Matko przeczysta!
Ku memu szczęściu
wzrok Twój się zwraca!
Umiłowany,
już niestroskany
do mnie z dni dawnych powraca.
[340]CHŁOPIĘTA ZBAWIONE
(zbliżają się lotem kolistym)
Przerasta nas mocą bezmierną
w nowego życia rozkwicie,
opiekę naszą wierną
wynagrodzi sowicie.
Nas w najrychliwszym przedświcie
z ziemskiej zwołano miedzy,
on poznał do głębi życie,
on nam udzieli wiedzy.
POKUTNICA
NA ZIEMI ZWANA MAŁGORZATĄ
Już w duchów przystanął zachwycie,
wszedł w przebyt niepojęty!
Zaledwie przeczuł nowe życie,
rozgorzał w glorji rzeszy świętej.
Spójrz! — Zrzuca więzy swej ziemskości
i odzież starą zmienia —
już w eterycznej świetlistości
jutrznianą młodość wypromienia.
Z wól, niech go wiedza ma pokrzepia,
jeszcze go nowy dzień oślepia.
MATER GLORIOSA
Pójdź! — Niech w wyżynach duch twój krąży!
Jeśli przeczuje cię — podąży.
DOCTOR MARIANUS
(krzyżem leży; rozmodlony)
Zwróćcie oczy ku zbawieniu
w rozmodlonej skrusze,
w bogobojnem dziękczynieniu
rozpłomieńcie dusze.
[341]
Chwalcie korną serca mową,
myślą i czynami —
Pannę, Matkę i Królową!
O módl się za nami!
CHORUS MYSTICUS
Przemijające — odblaskiem pełni;
niedosiężone — tutaj się spełni;
niewysłowione — tutaj się głosi;
wieczna kobiecość zbawia i wznosi.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
[342]POŻEGNANIE
Tak więc tragiczne kończę widowisko,
nie bez rosnącej we mnie lękliwości;
za mną zawrotne ludzkich burz kolisko,
już nie dosięże mnie przemoc ciemności.
Któż rad odtwarza uczuć bojowisko,
gdy go już droga wiedzie do jasności?
Niech więc barbarzyństw rubaszności zgasną
wraz z czarnoksięską drogą nazbyt ciasną.
Niechaj i wreszcie z dobremi cieniami
zły duch przepadnie w zapomnieniu głuchem,
z którym się chętnie młodość żeni snami,
co mi w zaraniu wrogiem był i druhem.
Żegnajmy wszystko, co już po za nami —
i na wschód słońca mocnym lećmy duchem.
Wszelkim wyprawom niech Muzy przewodzą,
miłość i przyjaźń niech nam życie słodzą.
[343]
Z wami po jednym zawsze idę torze,
o przyjaciele, w wspólności bogatej;
społem czujemy, że braterstwo może
z małego kręgu liczne stworzyć światy.
My nie pytamy się w upartym sporze,
przecz ten niechętny, a ów lodowaty —
czcimy radośnie z myślą równie chrobrą
antyczność jak i każde nowe dobro.
Szczęśliw, kto sztukę, wolność w sobie czuje! —
każdej go wiosny wabi łąk uroda;
kto niezwadzony losem się raduje,
temu trop ducha własnego świat poda.
Żadna przeciwność nóg mu nie skrępuje,
wciąż naprzód dąży — bo tak chce przyroda.
Z góry pogłosem dzikie drżą wiszary —
to ducha czasu butne grzmią fanfary.