Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część pierwsza/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Goethe
FAUST
Część 1


PRZEKŁAD EMILA ZEGADŁOWICZA; PORTRET GOETHEGO I OKŁADKĘ WYKONAŁ FRANCISZEK SIEDLECKI; NAKŁAD I DRUK FR. FOLTINA W WADOWICACH.






„POTEM ROZMAWIALIŚMY O ZAKOŃCZENIU FAUSTA, TU GOETHE
ZWRÓCIŁ MOJĄ UWAGĘ NA SŁOWA:
WYZUTY ZE ZŁYCH OBIERZY SZLACHETNY DUCH WŚRÓD LUDZI:
ZBAWION BYĆ MOŻE KTO SIĘ DĄŻENIEM WIECZYSTEM TRUDZI,
A JEŚLI MIŁOŚĆ MA GO W SWEJ PIECZY PŁYNĄCA Z GÓRY,
WITAĆ GO BĘDĄ SŁOWEM SERDECZNEM NIEBIAŃSKIE CHÓRY.
W WIERSZACH TYCH, RZEKŁ, JEST KLUCZ DO ZROZUMIENIA
OCALENIA FAUSTA.
W SAMYM FAUŚCIE CORAZ WYŻSZA I CZYSTSZA PRACA
AŻ PO ZGON, PO ZA NIM PŁYNĄCA Z GÓRY POMOC
WIECZNEJ MIŁOŚCI.
TAKIE POSTAWIENIE SPRAWY JEST
W ZUPEŁNEJ HARMONJI Z NASZEMI POJĘCIAMI
RELIGIJNEMI, WEDLE KTÓRYCH ZBAWIENIE ZALEŻNE JEST NIE
TYLKO OD SIŁ NASZYCH LECZ I OD POMOCNEJ ŁASKI BOŻEJ“.
FRAGMENT ROZMOWY ECKERMANNA Z GOETHEM:
PONIEDZIAŁEK 6. CZERWCA 1831 R.
DEDYKACJA

Znów duchy zwiewne, przychodzicie do mnie,
zjawione smętnym oczom przed latami.
Do marzeń dawnych serce lgnie niezłomnie,
zatrzymać pragnie was i odejść z wami.
O przybywajcie! niech was wyogromnię
zjawy stłoczone za mylą i mrokami;
gromado cicha, wonią opowita —
młodzieńczym, czaremi drżąca pierś zakwita.

Radosna przeszłość spromienia się jaśniej,
umiłowane cienie idą w gości;
jakby z zamierzchłej i przebrzmiałej baśni
mży pieśń przyjaźni i pierwszej miłości;
i ból powraca — wskrzesza z skarg i waśni
błędne rozstaje, życia zawiłości,
niesie imiona tych, co w szczęsnej chwili
złudą zmamieni dom mój opuścili.


Wy, którym pierwsze wyśpiewałem pieśni,
o duchy dobre, dalszych nie słyszycie;
kędyś jesteście bracia i rówieśni?
w echu pobrzmiewa zapomniane życie.
Cierpienie moje już się nie rozwieśni,
czemże nieznani? cóż po ich zachwycie?
kogóż śpiew skrzepi? jakich mam słuchaczy?
zmarłych jedynie, jedynie tułaczy.

Tęskność zbudzona do lotu się zrywa
ku onej cichej powagi krainie;
śpiew mój szelestem, błędnym się wygrywa
jak wiatr co struny potrąci i minie,
a w mężnem sercu słodycz wschodzi tkliwa,
drżenie mnie zmaga — łza po licach płynie...
tak teraźniejszość gubi się, szarzeje,
co przeminęło prawdziwie istnieje.



ROZMOWA
WSTĘPNA
W TEATRZE

DYREKTOR POETA WESOŁEK

DYREKTOR

Pomóżcie druhowie moi
w ciężkim kłopocie i biedzie,
bardzo mnie to niepokoi
czy się impreza powiedzie —?
Dziś pragnę tłumom dogodzić
co żyją i żyć pozwalają —
czemś im to trzeba nagrodzić,
a na zabawę czekają.
Kulisy kazałem ustawić,
lecz jakaż sztuka dziś wzruszy?
publiczność łaknie się bawić;
brwi wznosi, oczy bałuszy;
ja wiem jak zdobyć jej serce!
— lecz właśnie jestem w rozterce —
bo choć się na sztuce nie znają —
straszliwie dużo czytają.
Co począć by olśnić nowością
i myśl znaczniejszą przemycić —?
by przypodobać się gościom,
nauczyć, zniewolić, zachwycić —?
Boć przecie radość to duża
gdy tak się cisną do sali
jak potok wezbrany, jak burza —
tłum biegnie — tłum rośnie — tłum wali;

gdy już o czwartej się garnie,
biletów żąda przy kasie,
jak w czasie głodu — piekarnie
szturmem zdobywa i pcha się.
Lecz któż tu mocen w potrzebie —?
któż oczaruje tych wielu?
Dziś apeluję do ciebie
poeto, mój przyjacielu!

POETA

O nie mów! nie wspominajże mi tłumu
przed którym duch ucieka jaknajdalej;
nie chcę jaskrawizn, stłoczonego szumu,
co w topiel ciągnie nakształt chytrej fali.
Raczej mnie prowadź kędy cichość nieba
jak modry bławat zakwita radością,
gdzie prócz łask bożych niczego nie trzeba
sercu co żyje przyjaźnią, miłością.

Ach! wszystkie głębie, wszystkie uczuć cuda,
o czemśmy sobie półszeptem mówili
i pełni lęku, czyli czyn się uda —
ginie w przemocy rozkrzyczanej chwili.
Często latami hartują się dzieła
zanim dojrzeją do pełnej wzniosłości.
Błyskotka ledwie zalśni już zginęła,
dzieło rzetelne wskrześnie w potomności.

WESOŁEK

Bodaj się asan wraz z tem słowem schował!
Wyobraź sobie gdybym ja tak prawił
wciąż o przyszłości — któżby baraszkował?
Tłum chce się bawić — z kimżeby się bawił?
Chłop z wiary zawsze się na świecie przyda,
istnienie jego warte coś — bez sporu —
kto swe dowcipy jak szelągi wyda

wszystkim — nikomu nie spsowa humoru;
na rozszerzenie wpływu bardzo łasy
pragnie ogarnąć jaknajszersze masy.
Odważny w karty gra! więc do roboty!
z fantazją łączcie wszystkie pokrewieństwa:
rozum, rozwagę, namiętność, tęsknoty —
lecz najważniejsza rzecz: dużo błazeństwa!

DYREKTOR

Najpierwsza, mniemam, rzecz — to ruch na scenie!
Ludzie chcą patrzeć — widzieć chcą najchętniej.
Gdy się im nadmiar przed oczy nażenie
tak, że to zdziwi, olśni, roznamiętni —
toś bracie wygrał już na całej linji,
kochać cię będą i nikt nie obwini.
Na tłum trza tłumem działać! juści wtedy
każdy sobie wybierze z rozrzutności onej,
co mu dogadza — no i nie masz biedy;
do domu wraca widz zadowolony.
Dajecie sztukę — krajcież w kawałeczki —
bigosu trzeba dzisiaj publiczności;
robota łatwa, przyjęcie bez sprzeczki.
Cóż —?— sztukę dawać bez skrótów, w całości?
to mrzonki! pomylone obowiązki!
tak czy tak tłum ją rozskubie na kąski.

POETA

Miast dobrego rzemiosła dajecie partactwa!
nie dojdziecie do ładu z rzetelnym artystą!
Moi szczwani panowie, z waszego matactwa
już zasadę robicie, widzę, oczywistą.

DYREKTOR

Ten zarzut mnie wcale nie boli:
sprawnie znać musi narzędzie

kto sprostać pragnie swej roli
i przypodobać się wszędzie.
Publiczność to glina przecie,
glina niezwykle mięka —
niechże ją twarda ręka
nazbyt gwałtownie nie gniecie!
Dla kogóż poeci piszecie?!
Jednego nuda tu wiedzie,
drugi po sutym obiedzie
przychodzi; trzeci niestety
przed chwilą czytał gazety.
Jak na redutę roztargnione roje
schodzą się — siadają rzędami;
panie na pokaz przywdziewają stroje
i grają... bez gaży z nami.
Zaklęci w poezji koliska
czyż was co komplet obchodzi?
radzę wam spójrzcie no zbliska
co zacz ten widz, wasz dobrodziej!
gbur obojętny, co pełen pustoty
myśli o dziewkach, liczy w kartach tuzy;
wartoż to, głupcze, dla takiej hołoty
nadobne trudzić muzy?
Radzę wam — dawać, dawać z siebie dużo,
wtedy jedynie nie chybicie celu;
niech się nadmiarem ludziska odurzą —
choć bardzo trudno zadowolić wielu — —
— Cóż to? czy cię co boli? czyliś zachwycony?

POETA

Nie będzie nigdy między nami zgody!
bo dla poety to najwyższe prawo:
prawo człowieka dane od przyrody —
niesfrymarczone jest i nie zabawą!
Czemże, odpowiedz, wszystkie serca wzrusza?
czemże żywioły do posłuchu zmusza?

czyż nie harmonji-to tajemna praca
co z serca idzie, do serca powraca?
Kiedy natura przędzę nieskończoną
tak obojętnie zwija na wrzeciono,
gdy żywioł wszelki rozbrzmiewa niestrojnie
skłócony z sobą i we wiecznej wojnie —
czyjaż go godzi ożywcza potęga
i rytmem spina i w melodje sprzęga?
kto każdy szczegół w wielką pieśń sprzymierza,
która akordem wspaniałym uderza?
kto namiętności rozpętuje burze?
kto zachodzącej każe skrzyć purpurze?
i kto kwiatami najwonniejszej wiosny
stroi kochanej gościniec miłosny?
Kto liście niepozorne splata w wieniec trwały
dla zasług przerozmajtych, dla wieczystej chwały?
Kto bogów zabezpiecza i godzi w wszechświecie? —:
potęga człowieczeństwa zaklęta w poecie.

WESOŁEK

Właśnie! niechaj ci służy ta potęga wzniosła —
chciej do poetyckiego użyć ją rzemiosła;
niechajże dzieło twoje ma romansu postać —
ów przypadek poznania, ową chęć, by zostać;
więzy coraz ciaśniejsze, już serce w niewodzie,
szczęście świeci, to gaśnie, w zwątpieniu, w niezgodzie —
zachwyt, zachwyt bez granic! — potem ból i żałość —
ani się nie spostrzeżesz — już jest przygód całość.
O — takie nam wyczaruj, panie, widowisko!
Do zjawisk życia podejdź i sprawnie i blisko!
Mało kto, żyjąc, z życia zdaje sobie sprawę;
gdziekolwiek je ułapisz wszędzie jest ciekawe.
Stwórz obrazy jaskrawe, prostoty niewiele,
iskra prawdy wśród myłek niech błyszczy w twem dziele;
taki napój najlepszy — świat się nim odświeży.
Tedy się zbierze zacnej świetny kwiat młodzieży,

wpatrzy się w sztukę twoją jakby w objawienie,
melancholją upoi czułe swe sumienie;
każdy się z tem czy z owem zapozna i wzruszy
i usłyszy wyraźnie co mu grało w duszy.
O śmiech i łzy rzęsiste łatwo u tej rzeszy,
która uwielbia polot, ułudą się cieszy;
dojrzałemu dogodzić to duże trudności;
ten co dojrzewa zawsze pełen jest wdzięczności.

POETA

Więc wróć mi młode lata moje,
gdy duch się jeszcze w pąku krył,
a pieśni nieprzebrane roje
skrzyły jak złoty, gwiezdny pył;
świat we mgle tonął popielatej,
kwiat każdy wieścił nowy cud,
w dolinie rwałem w naręcz kwiaty;
nie miałem nic — wszystkiego wbród:
bo żądzę prawdy, rozkosz złud.
Wróć mi kipiący, młody war,
szczęścia bolesne niepokoje,
nienawiść i miłości czar,
o wróć mi młode lata moje!

WESOŁEK

Przyjacielu! — młodości potrzebne ci wdzięki,
gdy się potyczka zdarzy wyogniona,
ub gdy najmilsze dziewczynki
na szyję twoją zarzucą ramiona,
kiedy podczas wyścigów lśni na mety krańcu
nagroda niezbyt łatwa zwycięskiego wianka,
lub kiedy po zawrotnym i gwałtownym tańcu
resztę nocy trza przepić do białego ranka.
Lecz waszym obowiązkiem, mężowie stateczni,
z odwagą, z wdziękiem w struny uderzyć znajome!
do wytkniętego celu zdążajcie bezpieczni,

chociażby przez pomyłki wielkie czy znikome;
nikt was zato nie zgani, a każdy pochwali.
Starość nas nie zdziecinnia, jakto się wydaje,
jeno nas dziećmi jeszcze małemi zastaje.

DYREKTOR

Dość już, dość już słów, zamętów —
przejść do czynów nam się godzi!
— oni pełni komplementów —
a mnie o pożytek chodzi!
Cóż pomogą nam nastroje?
na cóż się to wszystko przyda?
Kto poety przywdział zbroję,
niech poezji rozkaz wyda.
Wiecie czego nam potrzeba:
trunek warzyć krzepki, mocny!
dzisiaj głodnym trzeba chleba —
dzień jutrzejszy bezowocny.
Trza skorzystać z sposobności,
zdecydować, chwycić z siłą —
potem droga się wymości,
rzecz potoczy się aż miło.
Wiecie — dziś na każdej scenie
eksperyment — głupio, serjo —
rozkaz mody miejcie w cenie,
ruszyć całą maszynerją!
księżyc, słońce, niebo, chmury,
roje gwiazd! niech skrzą i mrużą!
wody, ognie, skały, góry,
zwierz i ptaki — byle dużo!
Oby nas scena pochopnie
kręgiem wszechstworzeń urzekła,
a wy nią spieszcie roztropnie
z nieba przez ziemię do piekła.



TRAGEDJI
CZĘŚĆ
PIERWSZA
PROLOG W NIEBIE

PAN  /  ZASTĘPY NIEBIESKIE  /
ARCHANIOŁOWIE: RAFAŁ,GABRJEL, MICHAŁ  /
MEFISTOFELES

RAFAŁ

W melodji bratnich sfer wszechświata
gra słońce pieśń wieczyście młodą,
torem znaczonym w skrach wylata
i drży jak burza nad pogodą.
Cud niepojęty darzy mocą,
zachwyt z serc naszych wypromienia;
dzieła rąk bożych tak się złocą
dziś — jak za pierwszych dni stworzenia.

GABRJEL

W przelocie wartkim niepojęcie
mknie świat — w urodzie niepoznanej —
i w przemian utajonem święcie
dzień z nocą splata naprzemiany.
Pieni się morze w fal zalewie,
szturmem zdobywa skalny brzeg,
lądy i morza w burzy gniewie
gna w wieczną dal, sferyczny bieg.

MICHAŁ

Wichrzą się burze — naprzód — dalej
z morza na turnie — z turni w morza —
aż się wykuje z rąk kowali
łańcuch, wiążący przestworza.
Zarżą się zgliszcza! — Z błyskawicy

wyrasta gromem ognia słup!
lecz Twoi, Panie, posłannicy
czczą cichy przelot Twoich stóp.

RAZEM

Cud niepojęty darzy mocą
zachwyt z serc naszych wypromienia;
dzieła rąk bożych tak się złocą
dziś — jak za pierwszych dni stworzenia.

MEFISTOFELES

Panie, władnący dniem i mrokiem
raczyłeś zejść przed nieba próg —
— patrzysz łaskawem na mnie okiem —
przeto tu staję w gronie Twoich sług.
Nie umiem splatać słów górnie i grzecznie
— niechże niebiańska szydzi ze mnie brać —
rozśmieszyłbym cię patosem bezsprzecznie,
gdybyś się, Panie, nie oduczył śmiać.
Gwiazdami, bezkresami włada myśl Twa boska;
nie znam się na tem; jedno wiem: człowiek się troska!
Ten mały bożek ziemi w życia błędnem kole
pcha swój ciężar w jednakim, upartym mozole;
rzekłeś: złudę światła mu dam, niechaj go krzepi,
— wierzaj, Panie, bez tego byłoby mu lepiej —
rozumem złudę nazwał, spaczył ten dar boży —
w rezultacie, jak zwierzę żyje, bodaj gorzej.
Wybacz Panie łaskawy, lecz tak mi się zdaje —:
podobien człowiek wielce do świerszcza co wstaje
na wydłużonych nóżkach — skacze i rzępoli
i brzęczy skargą zrzędną o tem, co go boli
— i więcej —!— gdybyż w trawie siedział! — aleć oto
podnosi się — skok w górę! — nosem zarył w błoto!

PAN

Oskarżać jeno umiesz, nic więcej, Mefiście,
pełne niesnaski są twe słowa —

MEFISTOFELES

Rzeczywiście
nie taję Panie, bardzo źle ludziom na ziemi
i nierad ich uwodzę sztuczkami djablemi —
i tak się sami z dnia na dzień grążą w szarugę.

PAN

Znasz ty Fausta?

MEFISTOFELES

Doktora?

PAN

Tak! Mojego sługę!

MEFISTOFELES

Przedziwnie on Ci służy! Myślą nieodgadłą!
Nieczłowieczy jest jego napitek i jadło.
Rozterka gna go w otchłań, spokój ducha płoszy,
pożądań obłąkanych zalewa go fala,
z nieba pożąda skrzących gwiazd — z ziemi — rozkoszy,
w tej zamieszce od Ciebie czucia swe oddala;
jego serce znękane ciągłą wrzawą boju
zapomniało co miłość i błękit spokoju.

PAN

W tej służbie jego opacznej, w tej myśli jego opornej,
pomocną podam mu rękę, światło wykrzeszę w pomroce;
każde drzewo w ogrodzie zna ogrodnik przezorny
i dokładnie wie, jakie i kiedy wyda owoce.

MEFISTOFELES

O zakład idę — utracisz go Panie!
daj zezwolenie, a ja go w otchłanie
zawiodę zgrabnie i niespostrzeżenie.

PAN

Dopóki żyje na ziemi wódź go na pokuszenie —
z błędem jest ożenione wszelkie człowiecze dążenie.

MEFISTOFELES

Dzięki Ci Panie, bo umarłym ciszy
staram się nie zakłócać, do grobów nie złażę;
jestem, jak kot, co zdechłej nie dotyka myszy —
słowem — lubię zażywne kształty, pulchne twarze.

PAN

Zezwalam. Czyń, co ci dogadza,
z faustowym duchem; od źródeł światłości
niechaj odciąga go przewrotna władza
i wywłóczy po drogach pustki i nicości,
lecz bacz, iż pycha we wstyd się przeradza,
gdy stwierdzić musi, że człek szlachetny prawdziwie
poomacku odnajdzie drogę swą szczęśliwie.

MEFISTOFELES

Więc parol! doskonale! raz dwa się uwinę!
ot poprostu wygraną już w zanadrzu noszę;
na cztery strony świata szczęśliwą godzinę
zwycięstwa tryumfalną fanfarą ogłoszę —!
Wtedy, pozwolisz Panie, aby ten zuchwalec
proch ze stóp moich lizał, jak mój kum: padalec.

PAN

Przychylność moja ciebie zabezpiecza,
nienawiść jej nie zgasi ani nie umniejszy;
z rzeszy przekornej, co wiecznie zaprzecza —
sowizdrzał ostatecznie jeszcze najznośniejszy.
Czynność ludzkiego ducha zbyt łatwo wiotczeje —
baczę, aby w lenistwie gnuśnem nie osłabła,
przeto podsycam wolę, podżegam nadzieje
niepokojącem towarzystwem djabła.

Lecz wy, synowie światłości,
zapłońcie pięknem, radością!
wiążcie więzami miłości
serca z wszechświata miłością!
Kędy niestałość się mieni
w wahaniu w rozliczne strony,
lećcie obliczem zwróceni,
stałej udzielcie obrony.

(zamyka się niebo)
(Archaniołowie znikają)
MEFISTOFELES
(sam)

Lubię staruszka czasem i jestem ostrożny,
by nie czynić niczego co nazbyt Go zraża;
przecież to bardzo miło, gdy pan tak wielmożny
z chudopachołkiem za panbrat przygwarza.



PRACOWNIA

FAUST  /  DUCH ZIEMI  /  WAGNER  /
CHÓR ANIOŁÓW  /  CHÓR NIEWIAST  /
CHÓR UCZNIÓW

(noc)
(wysoko sklepiona, wązka komnata gotycka)
(Faust pełen niepokoju siedzi przed pulpitem)
FAUST

W żądzy wiedzy poznałem wszechnauk dziedzinę,
zgłębiłem filozofję, prawo, medycynę,
niestety teologję też! — cóż —? — pozostałem
mizernym głupcem! — tyle wiem ile wiedziałem.
Magistrem jestem, nawet zowią mnie doktorem,
i tak latami z męką, z wewnętrznym oporem
oświecam rzesze uczniów bezpłodnem zarzewiem
i wiem, że nic nie wiemy — i że ja nic nie wiem.
Czyż zawiłości świata ta pewność zwycięża,
że wiem więcej niż mędrcy, doktorzy i księża?
że nie ma we mnie zwątpień, że łza mi nieznana,
że się nie lękam piekła, nie trwożę szatana?
Pustka we mnie i wszelka radość mi odjęta,
pustka mi bieg hamuje, skrzydła moje pęta.
Zaledwie krok uczynię, już muszę powracać —
i jakoż mogę bliźnich polepszać, nawracać?
Ani się ze mną dobro ni pieniądz nie brata,
nie wiem co sława ziemi, co wspaniałość świata.
Któż drugi byt sobaczy tak wlec się odważy
z maską obojętności na posępnej twarzy?
Przeto magji oddałem i czas mój i siły,
może przez nią odnajdę ślad bytu zawiły,

może przez tajne moce i przez pomoc ducha
mój duch się prawd odwiecznych dopatrzy — dosłucha...
Obym nie musiał mówić, czego nie rozumię
i kłamstwem poklask zyskać w lekkomyślnym tłumie.
Może znajdę najgłębszą, wieczną spójnię życia,
tajemnicę ziarn poznam i wyrwę z ukrycia,
zbędę słów, które są słowami tylko,
poznam czy życie wieczne jest czy tylko chwilką.

Księżycu druhu bratni,
obyś na me cierpienia patrzał raz ostatni;
ileż ponurych nocy oto przy tym stole
szukałem w księgach prawdy w łudzącym mozole,
a ty mój przyjacielu wierny — pocichutku
patrzałeś w moje oczy przygasłe od smutku.
Obym mógł w twoim świetle radosny, pogodny,
na szczytach gór oddychać wolny i swobodny,
nad przepaście z duchy wzlatać,
mgły na łąkach snuć i splatać
i zbyty nauk, pustej wiedzy —
poić się rosą przesrebrzonej miedzy.

A oto żyję w mroku, w cieniu,
w przeklętem, ponurem więzieniu,
gdzie przez szkieł barwnych zator wpada
jasność zamglona, brudna, blada.
Zwał ksiąg mnie więzi i dusi swym pyłem,
wśród stert papieru tyle lat przeżyłem,
wśród szkieł, przyrządów, instrumentów wiela,
z których każdy od życia grodzi i rozdziela.
Ułóż w stos książki, Fauście, stań na wiedzy szczycie —
oto jest świat twój, oto twoje życie!!

Czyliż zapytam jeszcze czemu serce moje
ból kąsa nienazwany, gnębią niepokoje?
miast się przyrodą cieszyć w wzniosłem Boga dziele
otaczają mię dymy, mole i piszczele.

Skrzydeł! — niech wolna dusza uskrzydlona wzlata
po przez ziemię, przez życie — na granice świata...
Gdy poznam mądrość ziemi, gwiazd sferyczne kręgi
duch wyrośnie strzeliście, nabierze potęgi.
Poznam żywe ogniwa wszechświata łańcucha,
poznam, jak z ducha mówić i duchem do ducha.
Napróżno umysł w znaków wpatruje się dziwa —
otocz mnie rzeszo duchów widząca i żywa...
Może stąd spłynie na mnie wielkiej łaski cisza?
Nostradamusie — biorę cię za towarzysza!

(otwiera księgę; dojrzał znak makrokosmosu)

Oto Makrokosmosu znak! — z jakąż rozkoszą
zmysły me pełnią żyją — ku pełni się wznoszą!
Szczęście życia prześwięte i wieczyście młode
toczy przez żyły moje jasność i pogodę.
Czy to Bóg znak ten wpisał — nim mądrość swą zwierza,
serce radością pełni, rozterkę uśmierza?
Wszystkie moce przyrody stanęły niezłomnie
w tej chwili uroczystej pomocnie koło mnie.
Czyż Bogiem jestem? — Przejasna świetlistość
wiecznie twórczej przyrody stwarza oczywistość,
która wzrasta i rośnie, budzi się odnowa,
uczy i przypomina wielkie mędrca słowa:
„Świat duchów nie zamknięty, otwarty naściężaj,
myśli i serca twego wiedza nie otworzy —
w duchu się przetwórz, uczniu, i duchem zwyciężaj
i kąp pierś młodą w przedporannej zorzy!“

(przyjrzał się znakowi)

Wszystko się tutaj w całość splata,
jedno o drugie zadzierżgnięte.
Siła niebiańska kręgiem wzlata —
z rąk do rąk idą wiadra święte!
A duch na skrzydłach łaski wonnej,

w wiecznej harmonji dźwięcznej, dzwonnej,
w żywot przeradza się bezzgonny

Przecudna świateł gra, pusta, choć śliczna —!
Jakoż cię pojmę, o ty bezgraniczna
przyrodo? — gdzie twe piersi? — gdzie źródła przeczyste,
z których sączą się dzieje wszechświata wieczyste?
Źródło co złudne blaski z siebie wypromienia
płynie i poi! — Duchu! ja konam z pragnienia!

(odwraca z niechęcią karty księgi)
(zobaczył znak Ducha ziemi)

Jakżeż inaczej ten znak na mnie działa,
o ileż bliższy jesteś, Duchu ziemi!
jakoby winne pokrzepienie ciała,
a barki prężne skrzydłami orlemi.
Odwaga wzrasta! rzucę się w wir świata,
poznam ból ziemi, mej ziemi szczęśliwość —
z burzami i wichrami mężny duch się zbrata,
w zawiei i pomroce wzmoże się gorliwość.
Mroczą się już jaśnie —
księżyc pośród chmur —
lampa moja gaśnie!
niepojęty chór!
Duszący dym w ogniach się mieni!
wokół mej głowy
zamęt czerwonych płomieni!
Huk piorunowy
wykrzywia sklepienie!
Światła i cienie!
Stań się! czuję
twoją obecność — słyszę — przelatuje
koło mnie! — Duchu! duchu ziemi!
Ukaż się! zjaw się!
Serce me pęka!
Twoja ręka

wzrok mi zasłania — —
Stań się! w godzinie zwiastowania
twój jestem cały na tej chwili szczycie —
zjawić się musisz — choćbym stradał życie!

(wznosi księgę i wymawia tajemnicze zaklęcie)
(rozbłyska rudy płomień)
(zjawia się duch)
DUCH

Kto mnie woła?

FAUST

Postać przeraźliwa!

DUCH

Wołała na mnie słów potęga,
omdlewa ręka twa gorliwa
i niedołężnie po mnie sięga.

FAUST

Niestety! sprostać ci nie mogę!

DUCH

Wołałeś, by mi spojrzeć w twarz,
by wzlotów moich poznać drogę,
jestem! a oto w lęku trwasz —
o nadczłowieku! — gdzie twój hart?
Gdzie ducha krzyk? i wielkość wzgard
dla trwogi, lęku? Gdzież pieśń owa,
co u wieczności stała bram
i w woli swojej piorunowa
mówiła, że jest równa nam?!
Gdzież jesteś Fauście! gdzież twe dumne słowa?
Tchnienie moje cię mrozi! — Nad tobą się chylę,
ty drżysz jak robak podeptany w pyle!

FAUST

Mamże płomieniu ulec twej osobie?
Przenigdy! Jam jest Faust — i równy tobie!

DUCH

W odmętach życia, w czynów zawierusze
płynę, to w rozgwar sfer, to w zmarłą głuszę!
ja — wieczne morze, zmienność, spłomienienie,
ja — grób i narodzenie!
W chorale czasu tkają me warsztaty
Bogu wiecznemu wiecznie żywe szaty.

FAUST

Duchu co w lotów bezmierne koliska
zagarniasz światy — nad światy szybujesz —
jakże mi moc twa znana — jakże bliska!

DUCH

Bliskiś duchowi, którego pojmujesz
nie mnie!

(znika)
FAUST
(w rozpaczy)

Nie tobie? więc komu?
Ja — żywy obraz Boga! — Boża we mnie postać!
nie mogęż tobie nawet dorównać i sprostać?!

( pukanie)

Już mija chwila szczęścia, famulus nadchodzi,
wezbraniu wielkich widzeń natręctwem przeszkodzi.

(wchodzi Wagner w robdeszanie i nocnej mycce, z lampą w ręku)
(Faust odwraca się z niechęcią)
WAGNER

Wybacz mi mistrzu, że pokój zakłócę,
lecz słyszę, deklamujesz? więc biegnę z ochotą.
Chciałbym skorzystać coś w tej wzniosłej sztuce,
która dziś wartość taką ma jak złoto.
Ksiądz od aktora, kiedyś mi mówiono,
skorzystać może bardzo wiele pono.

FAUST

Zbytnio nie mija się to z prawdy torem,
zwłaszcza, jeżeli ksiądz chce być aktorem.

WAGNER

Gdy człeka w domu żądza wiedzy spęta
tak, że nie widzi świata jeno w święta
i z nim się tylko przez lornetkę brata —
jak tu przemówić do świata?!

FAUST

Czego w uczuciu niema — niema w głowie.
Tylko co widzi i w co wierzy dusza
w najpotrzebniejszych słowach to wypowie,
co bliźnich wznosi, przekonuje, wzrusza;
pozatem? — siedźcież sobie w domu
i zagłębiajcie nos w swem dziele;
na nic niezdatne i nikomu,
iskry zgubione w słów popiele;
zaledwie małpy albo dzieci
odnajdą wiedzę w tej iskierce,
bo w sercach wspólność jeno nieci
to współczujące właśnie serce.

WAGNER

A jednak chciałbym ja posiadać swadę,
szyk zdań udatny, akcent, gest, ogładę.

FAUST

Nie bądź no asan samo sobkiem
co się w błazeńskie stroi szaty.
Rozsądek da ci plon bogaty,
czystość sumienia jest zarobkiem.
Jeśli z radości rzeczywistych
i z prawdziwego zechcesz bolu
przemawiać — nie trza słów strzelistych
szukać jak wiatru w polu.
Po prawdzie — mowy bezmiłosne,
ten cały styl wysokopienny
są takie tępe i żałosne
jak w suchych liściach wiatr jesienny.

WAGNER

Sztuka jest długa, żywot krótki!
Często w krytycznem mem rzemiośle
wielkie mnie opadają smutki!
Chciałbyś żyć górnie i wyniośle,
wysoką wiedzy stawić wieżę —
kroczek chcesz zrobić wprzód — malutki —
w połowie kroku śmierć cię bierze!

FAUST

Czyż księga pustkę w pełnię zmienia?
czyż skrzepi kogoś, wzniesie, wzruszy?
nic znajdziesz, bracie, ukojenia,
jeśli go nie masz w własnej duszy.

WAGNER

Jednak to radość bardzo duża,
gdy się duch w dawnych czasach nurza,
poznaje zmarłych mędrców brać
i że to wszędzie postęp znać.

FAUST

O postęp — aż do gwiazd bezmała!
i co się jeszcze dalej święci!
Dla nas zamknięta przeszłość cała
na siedem, bracie, pieczęci.
To co nazywasz czasu duchem
jest jeno duchem historyka,
który z zacietrzewieniem głuchem
przeszłość jak rdzawe drzwi odmyka;
lecz cóż tam znajdziesz w tym lamusie?:
ożogi, z kanap stare włósie —
czasem historyk to przystroi
w miłe powaby lśniącej zbroi;
ktoś inny w krotochwilach licznych
skład zrobi maksym pragmatycznych!

WAGNER

Ale myśli i czucia nurtujące świat!
Na to jest każdy łasy, każdy poznać rad!

FAUST

Tak, tak! lecz cóż ty zwiesz poznaniem?
jakiem obdarzyć to nazwaniem?
Tych kilku, którzy prosto, szczerze
czucie i myśl umiłowaną
tłumowi dali w dobrej wierze,
spalono lub ukrzyżowano.
Lecz północ już — czas bieży prędko,
kończyć nam trzeba z pogawędką.

WAGNER

Pragnąłbym, mistrzu, z twej pomocy
korzystać zawsze, z twoich słów;
więc jutro w święto Wielkiejnocy
pozwolisz, przyjdę znów.

Przy książce umiem-ci fałdów przysiedzieć,
lecz choć wiem wiele, radbym wszystko wiedzieć.

(wychodzi)
FAUST
(sam)

Jakto w głupocie oczywistej
z nadzieją kopie wszędzie, grzebie,
jeśli miast skarbów znajdzie glisty
to już jest w siódmem niebie.

Dziwna przekorność! Tutaj, gdzie mnie duch otacza,
przychodzi z zewnętrzności jego myśl prostacza;
lecz dzisiaj tej lichocie serce me wybaczy,
wybawił mnie, nie wiedząc, z ostatniej rozpaczy,
która zaćmiła umysł i wtrąciła ducha
w mrok posępniejszy niźli noc grudniowa, głucha.
Na zjawisku me myśli i uczucia wsparłem,
zjawiło się olbrzymie! a ja byłem karłem!

Oto ja, który Boga zmogłem i posiadłem
i twarzą w twarz przed prawdy stanąłem zwierciadłem,
już zobaczyłem siebie w tem zbyciu ziemskości,
w chwale i dumie własnej, w blasku i jasności!
Ja, większy niż cherubin, którego tęsknota
zapragnęła czci bożej — bożego żywota!
w chwili gdy myśl wzleciała ponad ludzkie plemię
jedno słowo gromowe zaryło mnie w ziemię.

Więc mi się z tobą, duchu, porównać nie wolno?
Przywołałem cię wolą twardą i mozolną,
lecz nie mogłem zatrzymać prośbą ni rozkazem
w tej chwili wielki w sobie i mały zarazem.
Okrutnieś mnie odepchnął w odmęt ludzkiej doli;
co teraz? co mam czynić? posłuchać twej woli?


O! czyny nasze wszystkie i nasze cierpienia
hamują bieg żywota!
Najwyższe natchnienia
plączą się, zadzierżgają o obce widzenia:
gdy się nam dobro zdobyć i ogarnąć uda
wszystko, co odeń lepsze — zmamienie i złuda!
Najwspanialsze uczucia, potęga zachwytu
w lód się ścina w zamęcie globowego bytu.

Gdy wyobraźnia nasza w śmiałym naprzód locie
pełna górnych nadziei w wiecznej mknie tęsknocie,
lada rozbicie szczęścia u skalnego złomu
więzi nas w bezradosnych czterech ścianach domu!
Troska gnieździ się w sercu i tysiąc niesnasek;
wtedy na twarz przywdziewasz smutną złudę masek
i nazywasz je różnie wedle konieczności:
zjawą domu, rodziny, zagłady, miłości;
drżysz ciągle i lękasz się, wieczną trwogę czujesz,
i to, czego nie tracisz — właśnie opłakujesz.

Nie jestem Bogiem! duszę kornie chylę;
robakiem jestem, który żyje w pyle,
smagany biczem lęku, nieustanną trwogą,
że go przechodzień zmiażdży nieostrożną nogą.

Pył i ksiąg szereg liczny co się wkoło piętrzy,
mole i bezpotrzeba obmierzłych rupieci,
oto wszystko, w czem żyję, skąd myśli najświętszej
wyczekiwałem długo — czyż dziw, że nie świeci?
Czyliż mam czytać o tem, że w życia obręczy
człowiek nędzny wpleciony wieczyście się męczy?
że na stulecia może jeden jest szczęśliwy?
Czaszko! cóż grymas śmiechu znaczy urągliwy?
chcesz nim powiedzieć, że mózg twój przed laty
tak, jak mój dzisiaj, po manowcach błądził
i szczęścia szukał pełni przebogatej?

i w państwie myśli szaleństwem się rządził?
Przyrządy niepotrzebne, śmiecie kół i noży,
skalpele i sprężyny! — Przed bramami stałem,
lecz zatrzaśniętych nicość wasza nie otworzy!
Przyroda, zasłonięta giezłem zbłękitniałem,
nie zezwala go zedrzeć! — nikt jej nie posiędzie,
gdy ona sama nie chce! Na nic tu narzędzie!
Stare sprzęty spłowiałe, niepotrzebne graty
stoicie jak was ojciec ustawił przed laty!
Pergaminie zwinięty, dymem okopcony
Prześlęczałem nad tobą wiele lat zgarbiony.
I cóż? — obym was raczej roztrwonił rozrzutnie
niźli wraz z wami pyłem okrywał się smutnie!
Czem ojcowego mienia dziedziczenie?
co zapracujesz w należnej jest cenie.
Bezużyteczne ciężarem się staje —
jedyna wartość w tem, co chwila daje!

Lecz czemuż wzrok mój ciągle od ksiąg i rupieci
do tej flaszeczki wraca co na półce świeci?
ilekroć spojrzę na nią, barwi się, jaśnieje
jak księżyc, który nagle w borze zbłękitnieje.

Witam cię, przyjaciółko, pozdrawiam nabożnie
i zdejmuję z tej wnęki lekko i ostrożnie;
w tobie uwielbiam sztukę i rozum człowieczy
kwintesencjo wszystkiego co zbawia i leczy;
oto wywar, co w sobie śmierć i ciszę ziszcza,
o bądźże dziś łaskawy dla swojego mistrza!
Widzę cię — wraz cierpienie i smutek mój pierzcha,
dotykam — ból pożądań zamilka i zmierzcha.
Burza co ducha mierzwi zatapia się w ciszę;
statek życia na morzu pełnem się kołysze;
podemną głębie tajemniczych lśnień!
do nowych brzegów wabi nowy dzień!


Wóz złoty, płomienisty na skrzydłach się zniża —
po mnie on przybył! — oto chwila się przybliża,
w której na nowej drodze, drodze eterycznej,
stanę do wielkich czynów w przestrzeni sferycznej!
O życie wzniosłe, o radości boska,
czy to ja jestem — czy to moja troska?
Odwróciłem wzrok chory od ziemskich rubieży —
oto bezmiar przedemną rozjaśniony leży;
otwieram złote bramy, które mija chyłkiem
człowiek przewidujący, strwożony wysiłkiem.
Czas nadszedł aby czynem zaświadczyć przed światem,
że godność ludzka boskiej mocy bratem;
nie straszne dla mnie piekielne podcienie,
gdzie wyobraźnia maluje cierpienie;
wyjść szukam wszędy — chociażby przy bramach
płomienny szatan knuł na ducha zamach.
O, niechaj radość jasna w sercu mem zagości,
choćby ta droga nawet wiodła do nicości!

A teraz ciebie biorę, czaro kryształowa,
ukryta w czarnym puzdrze; już wieku połowa
mija bezmała, gdy-to dla swych miłych gości
ojciec na wielkie stawiał cię uroczystości;
rozweselałaś serca — podawana wkoło
krążyłaś wśród toastów wznoszonych wesoło;
niejeden z sztychów rżniętych w krąg zgrabny i ładny
chwalono wdzięcznym rymem w uciesze biesiadnej;
niejedna noc młodzieńcza powraca pogodna,
gdy wino z ciebie pito jednym haustem do dna!
Nie podam ciebie więcej swemu sąsiadowi
i pochwały na pełną nikt już nie wypowie;
napełniam cię napojem z własnego wyboru —
na śmierć upija siła ciemnego likworu;
ostatni raz cię do ust podnoszę: na zdrowie
idącego poranka! Jutro — twoje zdrowie!!

(przykłada czarę do ust)
BICIE DZWONÓW I ŚPIEWY CHÓRALNE
CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!
Radość dla ludzi,
których grzech brudzi,
których grzech trudzi;
Chrystus zmartwychwstał!

FAUST

Pieśni cudowna! Uroczyste dźwięki
które mi czarę wytrącacie z ręki!
czyliż muzyką dzwonów niepojętą
zmartwychpowstania ogłaszacie święto?
Czyliż to dźwięczą nabożne chorały
które w Wielkanoc kojąco wołały
mojej młodości nabożne: „hosanna
nowych przymierzy godzino poranna“?

CHÓR NIEWIAST

Wonnościami namaszczony,
w grobie Pan nasz położony,
w płótna białe owinięty,
spoczął Chrystus z krzyża zdjęty.
Tą godziną powołaną
przyszłyśmy w dzisiejsze rano
niesiem mirry, nard i chusty —
ciała niema — a grób pusty.

CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!
Szczęsny — w miłości
swe przeciwności
zwalcza radośnie —

ożył miłośnie!
Chrystus zmartwychwstał!

FAUST

Przyszłyście do mnie dźwięki wzniosłe w gości,
w godzinie pustki i wielkiej żałości;
wołajcie ludzi cichych i godnych ofiary,
słyszę wasze wołanie, lecz już nie mam wiary!
Najsłodszem dzieckiem wiary jest cud! a ja przecie
nie znajdę już odwagi by w sferycznym świecie
waszej muzyki szukać słów Wielkiej Nowiny.
A jednak w graniu dzwonów wracają godziny
dobrej młodości mojej na zawsze odbiegłej,
gdy święte pocałunki od zguby mnie strzegły.
Wołacie mnie do życia! lata w was się głoszą
w których korna modlitwa była mi rozkoszą,
a tęsknota mnie wiodła w głąb wiosennych knieji
gdzie z łez gorących wstawał kształt nowych idei.
O szczęsne święto wiosny! Czasie wspomnień błogi!
wstrzymujesz krok ostatni na połowie drogi.
Grajcie dzwony i pieśni! dźwiękami słodkiemi
otoczcie serce moje! powracam w krąg ziemi!

CHÓR UCZNIÓW

Oto stracony i pognębiony wznosi się w górę;
wzniosłość i życie walczy, zwycięża groźną wichurę.
Radość tworząca, wiedza widząca w sercu się ziszcza;
dom się wzbogaca, szczęście powraca naszego mistrza.

CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!
Grób przezwyciężył! Serca wyzwala z więżów nicości!
Czynem Go wielbcie, braterstwem darzcie, wianem miłości!
Chrystus zmartwychwstał! Przełamał mroki —
ku wam, pokorni, kieruje kroki!



PRZED BRAMĄ 
MIEJSKĄ

FAUST  /  WAGNER  /  CZELADNICY  /
SŁUŻĄCE  /  STUDENCI  /  MIESZCZANKI  /
OBYWATELE  /  DZIAD  /  STARA BABA  /
ŻOŁNIERZE  /  CHŁOPI

(miejsce przechadzek)
(sporo luda)
CZELADNICY

Dokądże, dokąd to tak skoro?

INNI

Do leśniczówki upłazami.

PIERWSI

A my do młyna, chodźcie z nami.

CZELADNIK

A ja wam radzę nad jezioro.

DRUGI

Po cóż drogami iść zwykłemi?

DRUDZY

A ty co robisz?

TRZECI

Idę z niemi.

CZWARTY

Radzę wam, chodźmy na folwark co żywo,
najładniejsze dziewuchy i najlepsze piwo
i harmider tam co się zowie tęgi.

PIĄTY

Wisus z ciebie kolego — nie pomnisz? a cięgi,
które dwukrotnie brałeś? chcesz raz trzeci jeszcze?
ja nie idę, to miejsce zda mi się złowieszcze.

SŁUŻĄCA

Ja już wracam do miasta; zresztą co kto woli.

DRUGA

Spotkamy go napewno przy tamtej topoli.

PIERWSZA

Wielka mi rzecz! Toć z tobą gwarzył będzie
i z tobą tylko tańczył w pierwszym rzędzie;
chcesz pogruchać i zażyć miłości,
cóż mnie obchodzą twoje przyjemności?

DRUGA

Nie będzie sam napewno, bądź więc bez obawy,
mówił mi, że z nim przyjdzie, wiesz, ten kędzierzawy.

STUDENT

Sto djasków jak te dziewki rozkosznie się noszą!
chodź bracie, ino podejść, same nas poproszą;
fest zakurzyć i popić i tęgo mieć w czubie,
strojna dziewka do tego, oto co ja lubię.

MIESZCZANKA

Spójrz tylko na tych chłopców, jak oni się trwonią,
Bóg wie co miećby mogli — za dziewkami gonią.

DRUGI STUDENT
(do pierwszego)

Nie spiesz tak — tara za nami idzie para gładka,
jedną z nich znam i lubię, to moja sąsiadka;
idą sobie powoli, w biodrach się kołyszą,
napewno rade będą zgrabnym towarzyszom.

PIERWSZY

Ja na tamte dzierlatki większą mam ochotę;
po co mi zalecanki, długie ceregiele,
zresztą ręka co miotłą para się w sobotę,
ta napewno najlepiej popieści w niedzielę.

OBYWATEL

Ani mi się podoba, ani jest rozumny
nasz nowy burmistrz — pyszny jest i dumny,
dla miasta nic nie robi, z dniem każdym jest gorzej,
utrudnienia wciąż nowe i przeszkody tworzy;
bądź uległy, posłuszny, ciągle płać podatki —
jak to tak dalej pójdzie — trza zbierać manatki.

DZIAD
(śpiewa)

Panowie dobrzy, niewiasty nabożne,
strojne, rumiane, piekne, wielemozne;
dobo scęśliwo!
prose wos, w dniu tym, w którym sie ciesycie,
rzućcie jałmużnę, duse swą zbawicie,
niek dziod mo żniwo.

OBYWATEL DRUGI

Gdy tak we święta cicho i spokojnie,
chętnie się gwarzy o bitwach i wojnie,
że to w tej Turcji bitki są i sprzeczki —
słuchasz, pociągasz z nadobnej szklaneczki,
a rzeczka płynie, z towarem okręty,

wracasz do swego domku uśmiechnięty,
rad, że to pokój w ojczyźnie jest święty.

OBYWATEL TRZECI

Słusznie, sąsiedzie! Tylko ład i praca
toruje drogę wiekowi złotemu —
niechże się wszędzie wali i przewraca
byleby w domu było po staremu.

STARA BABA
(do mieszczanek)

Jakie to strojne panny — jak się złocą!
każdy się snadnie w was zakochać może,
jeno się zbytnio nie dróżcie — bo po co?
— gdyby coś tego — to stara pomoże.

MIESZCZANKA

Chodźmy, nie mówmy z wiedźmą na widoku,
zaczęto-by nas obmowami chłostać;
wiesz — na Andrzeja ubiegłego roku
w wosku mi męża pokazała postać.

DRUGA

I mnie to samo, tylko że w krysztale,
w gronie wojskowych właśnie go widziałam —
sam także żołnierz — mówię ci, wspaniale!...
Lecz go dotychczas jeszcze nie spotkałam.

ŚPIEW ŻOŁNIERZY

Mury, blanki, serca, wianki,
twierdze harde i kochanki
zdobyć szturmem — w to mi graj!

Panieneczko! grzmi fanfara!
do ataku! naprzód wiara!
do alarmu trąbko graj!


Czarne oczy u tej wojny,
żywot przy niej niespokojny!
Czarnooka! buzi daj!

Nad żołnierza niemasz pana!
musisz moją być kochana!
znaj żołnierza! pana znaj!

(Faust i Wagner nadchodzą)
FAUST

Lody puściły. Strumienie i rzeki
niosą w rozbłyskach śpiew idącej wiosny;
aż po zmodrzały widnokrąg daleki
ziemia hymn śpiewa wonny i radosny.
Zima, w manowcach posępnych ukryta,
dmie ostatkami sił, wiatrem szronistym;
słońce z dnia na dzień bujnieje, rozkwita
przepychem kwiatów, wzniosłym, uroczystym.
A jak te kwiaty tak strojni przechodnie
barwą się mienią — spójrz jeno ku bramie —
długim szeregiem idą — tak pogodnie!
krasne bukiety w wiosny panoramie.
Z ponurych murów na świetlane błonie
— jako na dłoni widać z tego wzgórza —
rój dziew i chłopców wylata i płonie
w słonecznych blaskach pławi się i nurza.
Tak radość chłoną od wczesnego rana,
idą, przystają i znów idą dalej —
i sercem wielbią Zmartwychwstanie Pana
w tym dniu wiosennym sami zmartwychwstali.
Z niziutkich domów, z suteryn, z poddaszy
i z wązkich ulic gwaru, rojowiska,
idą ku kwietnej i słonecznej paszy,
gdzie smęt daleko jest a radość bliska.
Spójrz jeno — miasto budzi się i roi

i szumną falą rozlewa po łące;
rzeka żaglami, tratwami się stroi;
tam łódź ostatnia w dale migocące
z ochotną ciżbą płynie wśród śpiewania;
z hali górale idą, lśnią jak w zbroi
w wzorzystej krasie szumnego ubrania.
Jasna, wesoła chwil uroda pod niebem
wielkiem, modrem, lekkiem...
budzi się radość i swoboda —
oddycham w pełni nią! — Jestem człowiekiem!

WAGNER

Z tobą przechadzka, mój panie doktorze,
korzyść niemała, zaszczyt bardzo duży,
lecz sambym nie szedł tu o takiej porze,
nie lubię chamstwa, krzykliwość mnie nuży.
To smyczkowanie, krzyki, hałas, wrzawa,
po prawdzie mówiąc, napełnia mnie gniewem,
może to dla nich wreszcie i zabawa,
dla mnie to ryki, co oni zwą śpiewem.

CHŁOPI POD LIPAMI
(taniec; śpiew)

Pasterz się przybrał, poszedł w tan
w kwiaciastej jubce, na łbie wian;
pod lipą taneczników koło
śpiewa i wodzi rej wesoło.
Oj! dana, dana,
dana, da —
wodzi rej wesoło!

Pośród tancerzy lotnych kół
znalazł dziewuchę, wziął ją wpół —
niechcący pchnął ją — ona „wara!
cóż za latawiec i niezdara“.

Oj! dana, dana,
dana, da —
latawiec, niezdara!

W głowie się kręci — oczy mglą —
w lewo i prawo — toż to szło —
z ręki dziewuchy szły do ręki —
furczą i wznoszą się sukienki.
Oj! dana, dana,
dana, da —
wznoszą się sukienki!

Hola dziewczyno! nabierz tchu!
a nie wierz chłopcu jako psu —
nasieje w żytko twe kąkolu,
a potem szukaj wiatra w polu.
Oj! dana, dana,
dana, da —
szukaj wiatra w polu!

STARY CHŁOP

Dla nas to zaszczyt doktorze, nielada,
żeś nie pogardził dziś naszym kiermaszem
i że jegomość bratnio z nami siada.
Więc się ośmielę z zezwoleniem waszem
podać wam dzban ten zacnego napoju —
niech wam na zdrowie będzie, dobry panie,
żyjcie tak długo w szczęściu i bez znoju
ile jest kropel wina w dzbanie.

FAUST

Szczerość serdeczna w twojem prostem słowie,
chętnie przyjmuję — wznoszę wasze zdrowie!

(tłum się gromadzi)
STARY CHŁOP

Dobrze czynicie, że w kole wesołem
jesteście z nami, żeście nie wzgardzili,
bośmy to przecie dawno temu społem
i ciężkie czasy przeżyli.
Jeszcze tu żyją i są między nami,
których wasz ojciec wyleczył w czas dżumy,
hej doktor to był ponad doktorami
i rozum jego był ponad rozumy!
Z ojcem zarazę zwalczaliście wtedy,
młodzieńcze serce wasze się nie bało,
i ratowaliście nas z ciężkiej biedy —
wielu pomarło — wam nic się nie stało.
Tu w sercach naszych wieczny macie dług,
wspieraliście nas, a was wspierał Bóg!

WSZYSCY

Zdrowie twe z pełnej pijem kruży!
żyj i pomagaj jak najdłużej!

FAUST

Bogu hołd złożyć się należy —
pomoże temu kto weń wierzy.

(odchodzi z Wagnerem)
WAGNER

Jakże cię cieszyć muszą zaszczyty i sława,
które za twe zasługi tłum ci szczodrze dawa;
szczęśliwy komu korzyść przynoszą zdolności!
Oto cię wszyscy wielbią w wylanej miłości —
ojciec dzieciom wskazuje, mówiąc: patrzcie dzieci,
oto człowiek co wśród gwiazd jako księżyc świeci.
Cisną się wszyscy, tańce ustają i granie —
idziesz — a wraz tłum milknie i szpalerem stanie —
omal nie klęknie z drżeniem niepojętem,
jakby ksiądz z Przenajświętszym przeszedł Sakramentem.

FAUST

Jeszcze nas kilka kroków tylko dzieli od kamienia
na którym przysiądziemy nieco dla wytchnienia.
Ileż razy mnie kroki zamyślone wiodły
tu właśnie na marzenia, na post i na modły!
Pełen nadziei, silny na duchu i wierze
modliłem się do Boga gorąco i szczerze
o zmniejszenie zarazy; dziś poklaski żywe
są dla mnie jak szyderstwa słowa obelżywe.
Zgoła nie zasłużyliśmy — ojciec ze synem,
aby lud ich zasługi uwieńczał wawrzynem.
Mój ojciec, widzisz, parał się ciemnemi siły —
w jego pracowni w tyglach się rodziły
one leki i maści, czarodziejskie brednie,
które w nocy spłodzone, leczyć miały we dnie.
Ogółem biorąc był to człowiek sprawiedliwy,
który wierzył w te swoje obłąkańcze dziwy —
wierzył — więc był spokojny i czysty w sumieniu.
Owe lwy i lilije żenione w płomieniu
na łożu madejowym rozciągał i smażył
aż królewnę rumianą w retorcie uwarzył.
Lecz gorzej kiedy chorych tym wywarem leczył,
boć rzecz jasna — nikogo tem nie zabezpieczył
przed śmiercią, wprost przeciwnie, dużo zdziałał złego,
umierali — nie wiedząc przez kogo i z czego;
w dolinach tych i górach z ojcowej poręki
najsroższe były mory i największe męki;
ja sam, ojcowym zarażony szałem
tysiącom te trujące leki podawałem.
A dzisiaj, o ironjo! ofiarują serce
i wielbią — chwałą darzą — kogóż to? mordercę!

WAGNER

Czem tu się trapić? jabym się nie liczył!
kto pracuje w tym kunszcie, który odziedziczył,

czyni dobrze — a jeśli w tem ojca przerośnie —
stokrotnie rad być winien, bo może radośnie
przed sobą samym stwierdzić, że jego syn może
dojść do doskonałości, idąc po tym torze.

FAUST

Szczęśliwi którzy wierzą, że szczątki okrętu
swej wiary wyratują z pomyłek odmętu!
Do niewiadomej prawdy tęskni się bez granic,
a to co się zdobyło nie zda się nam na nic.
Lecz dość! po cóż zatruwać poczuciem swej winy
darzące ukojeniem zachodu godziny!
Domy pod strażą sadów opromienia zorza —
znów dzień jeden odpływa w nieznane przestworza
na nowe życie! O móc skrzydłami orlemi
lecieć za nim w bezmiary, za orbitę ziemi!
Oto widzę w marzeniu, podniesiony lotem,
całą ziemię oblaną promieni tych złotem —
ogniem płonące turnie, zciszone doliny —
rzeki stopionem złotem płynące w krainy
dalekie! Nic nie broni wysokiego biegu
góry ani przepaście! — aż morskiego brzegu
odsłonią się kontury, skąd wieczyste fale
zdają się wpływać światłem w gwiaździste oddalę.
Przedemną cień — a za mną noc — przedemną morze —
a nademną na wieczność spłomienione zorze.
Piękny sen! — dzień szarzeje, zaumiera, kona,
o nie wytęsknią skrzydeł tęskniące ramiona!
Lecz któż zabroni sercom wieczne marzyć życie,
gdy w cichy dzień skowronek dzwoni na błękicie,
gdy orzeł z turni patrzy w stawów oczy pawie,
gdy z klangorem na wyraj wzlatują żórawie?

WAGNER

Ja także w moim życiu różne sny miewałem,
lecz takich smutnych tęsknot nigdy nie zaznałem.

Bywało — myślą w lasach i polach zagoszczę,
lecz skrzydeł marnym ptakom nigdy nie zazdroszczę...
O ileż już rozkoszniej — tak karta po karcie
czytać księgi — w maksymach znachodzić oparcie;
zwłaszcza w zimowe noce, gdy kominek grzeje,
jak słodko w ludzkiej myśli wczytywać się dzieje;
a jeśli się nadarzy pergamin nieznany
do rąk dostać — ach! wtedy duch szczęściem pijany.

FAUST

Tę jedną żądzę czujesz, nie chciej innej! — We mnie
ogień wieczystych tęsknot nigdy się nie zdrzemnie!
Dwie dusze mam — w rozprzęgu wiecznym i zamęcie:
jedna się pazurami w ziemię prze zacięcie,
druga z oparów ziemskich podnosi się w niebo,
niezwalczoną zaświatów wieczystą potrzebą.
0 jeśli na powietrzu są niewidne duchy,
wiążące między ziemią a niebem łańcuchy,
jeśli jesteście, wołam, spłyńcie ku mnie skrycie
1 prowadźcie na nowe, wielkie, bujne życie!
O, płaszcz czarowny mieć, płynący gwiezdnym śladem!
oddałbym zań królewskie berło i diadem!

WAGNER

Nie wołaj mistrzu, nieszczęsnej gromady,
ukrytej chytrze w mgle niewidnej, bladej!
przyczajone niestwory czatują i baczą,
by myśl klęską zaorać i posiać rozpaczą!
Jeśli z północy przyjdą — lodem cię zamrożą,
jeśli z południa — pożarem zagrożą,
jeśli ze wschodu — żegnaj się z nadzieją,
jeśli z zachodu — potopem zaleją.
Wołań ludzkich słuchają chętnie, lecz na szkodę,
potrafią wyczarować piękno i urodę;
kłamią — mamiąc rozkosze i niebiańskie raje,
lecz nic po nich krom klęski i zła nie zostaje!

Lecz chodźmy, noc zapada, mgły włóczą się sine,
najbardziej dom się ceni w wieczorną godzinę.
Czemuż stoisz z tą dziwną ciekawością w oku,
co widzisz, co dostrzegasz w tym wieczornym mroku?

FAUST

Czy nie widzisz tam w polach tego psa czarnego?

WAGNER

Owszem, dawnom go zoczył — no, ale cóż z tego?

FAUST

Czy ciebie niepokoi ta postać nieznana?

WAGNER

Zdaje się, że to pudel — zgubił swego pana
i węszy za śladami.

FAUST

No, a co oznacza
i co oznaczać może, że nas tak otacza
kręgami coraz ciaśniej, wciąż biegnie za nami,
a jeśli się nie mylę — za jego krokami
dostrzegam smugę iskier.

WAGNER

To chyba złudzenie;
ja widzę pudla — mamią was wieczorne cienie.

FAUST

Mnie się zdaje, co zresztą wcale mnie nie straszy,
że on tak sieć zaplata wokół drogi naszej.

WAGNER

Ja mniemam, że on węszy, szukaniem się trudzi,
strwożony, że miast pana spotkał obcych ludzi.

FAUST

Lecz krąg coraz ciaśniejszy, już jest bardzo blisko.

WAGNER

Wszakże to nie jest upiór! jakieś miłe psisko,
szczeka trwożnie, waruje, kładzie się i czai
i ogonem zamiata wedle psich zwyczaji.

FAUST

Chodź z nami! chodź! tu bliżej!

WAGNER

Ładne psisko wcale,
a zbliska się przedstawia nawet okazale;
i tresowany; bardzo zmyślna jucha;
stoisz — on stoi; idziesz — idzie; słucha
słów twoich, skacze, widać jeszcze młody;
rzuć laskę! ciekaw jestem, czy skoczy do wody —
o — napewno da nura!

FAUST

Masz rację, to nie duch w nim, to wszystko tresura.

WAGNER

Pies, co umie wyprawiać różnorodne sztuki,
rozweseli i męża głębokiej nauki.
A ten zda mi się sprytnym losów darem,
możesz go zamianować, mój mistrzu, scholarem.

(wchodzą w bramę miasta)


PRACOWNIA

FAUST MEFISTOFELES DUCHY

FAUST
(wchodzi z pudlem)

Ostały łąki, kwieciste rozłogi
osnute siecią zwycięskiego cienia;
w duszy przeczucia budzą się i trwogi,
pragnienia dobra, ciszy, ukojenia.
Minęły burze, szały, namiętności,
ściele się równa i pogodna droga;
erce me pełne człowieczej miłości
i drugiej, dalszej miłości do Boga!

Ucisz się piesku! nie skacz po pokoju!
progu nie wąchaj — leżeć! cóż za licho!
tam się za piecem ułóż, śpij w spokoju,
masz tu poduszkę — a teraz sza! cicho!
Gdyśmy się dzisiaj spotkali nad rzeką
skokami swemi bawiłaś mnie psino,
więc się odwdzięczyć chcę dobrą opieką,
serdeczną ciebie obdarzam gościną.

Gdy wązka cela zalśni w świec urodzie
na duszy raźniej, serce z sobą w zgodzie,
myśl się ucisza! budzą się nadzieje,
przyszłość się do nas zaleca i śmieje.
Tęsknota znagła wyłania z ukrycia
rzeki żywota — ach! i źródło życia.

Nie warcz psie! nie warcz — twe szczekanie zrzędne
z świętością pieśni we mnie niestrojne i zbędne.

Wszak jeno ludzie, gdy dobra nie widzą
ni piękna — mówią z lenistwem zbyt taniem,
że dobra niema, z piękna głośno szydzą.
Tak, co im niedogadza zbywają szemraniem.
Chcesz ludzi naśladować upartem szczekaniem?

Już zgasła moja cisza! Niespokojne drżenie
coraz bardziej oddala me zadowolenie;
czemuż zdrój łaski tak prędko wysycha,
a mrok i zasępienie z wszystkich kątów czyha?
czem tęsknotę zaświatów w duchu opromienię?
doświadczenie mi mówi: wiarą w objawienie!
a gdzież ją nieskalanie odnajdę i święcie?
w wiecznej księdze żywota: w NOWYM TESTAMENCIE.
Zanurzę myśli w tę światłość przeczystą
i zaklnę treście słów w mowę ojczystą.

(otwiera biblję, zabiera się do pracy)

Więc czytam: „na początku było SŁOWO“!
— utknąłem! Dziwną to przemawia mową;
czyż SŁOWO może wszechświat wyłonić i stworzyć?
Muszę inaczej to przełożyć!
Jeślim dobrze zrozumiał — w brzmieniu tego wątku
jest sens, że jeno MYŚL była z początku;
lecz niechże dociekania treści nie zakurczą —
możesz MYŚL sama w sobie być wszechtwórczą?
Sprawa jest coraz bardziej mętna i zawiła,
a może na początku była SIŁA?
Już chcę napisać, a jednak coś broni,
czy się w tem słowie część treści nie trwoni?
Duch mi objawia sens wieków porządku
już wiem — i piszę oto: CZYN był na początku!

Jeżeli mamy z sobą żyć
przestań raz wreszcie szczekać, wyć,
towarzysz z ciebie niespokojny;
ciszy wymaga trud mój znojny.

Gościnność nierad cofam; lecz nie w smak widać kąt?
drzwi niezamknięte — proszę! ktoś z nas wyjść musi stąd!
Lecz cóż to? czy mnie mamią oczy?
czy to złudzenie? czar pomroczy?
cóż to — cóż?
pies nagle urósł wszerz i wzdłuż,
podnosi się i potwornieje!
coś się niesamowicie dzieje!
to już nie pies! z oparów, z chmur —
wyrasta knur!
mordę podnosi przeobrzydłą
ślepiami toczy jak straszydło.
O, piekielniku, rychło cię pokona
gromkie zaklęcie kluczem Salomona!!

DUCHY
(w korytarzu)

Niech każdy czuwa, niech nikt tam nie leci!
Bies się zaplątał w sieci!
Latajcie, czuwajcie, krąg zatoczcie bratni,
póki nie wyjdzie z matni!
Często pomagał, z opresji ratował,
czuwajmy, czuwajmy u ścian i u pował.

FAUST

Najpierw duchu przeklęty
wzywam cztery elementy:

salamandry niech płoną,
sylfy łudzą,
undyny toną,
koboldy trudzą.

Ten co je wzywa, zmusza do posłuchu,
panem jest twoim nieposłuszny duchu.
Znikaj w płomieniu
salamandro!

rozpłyń się w zielonym cieniu
undyno!
zalśnij w komet rozmietleniu
sylfido!
Spokój zapewnij domowi —
Incubus! Incubus!
Kto zacz — niechaj odpowie!

Więc nie jesteś z ich rodziny?
Leży, patrzy, szczerzy zęby —
więc po za zaklęć ziemskich obręby!
klnę cię w imię ofiar za winy!
Czarci pomiocie
szczeć ci się zjeża —
klnę cię w imię Nowego Przymierza,
co w glorji złocie
wznosi się z ziemi wzwyż!
klnę cię na krzyż!!

Zaklęty drży i truchleje
puchnie, wzrasta, olbrzymieje,
całą przestrzeń wypełnia, zakrywa
i w mgle sinej się rozpływa.
Czar zaklęć się pełni i ziszcza —
z pod stropu padnij duchu do nóg swego mistrza!
Grożę niedaremno!
Spokój w tym domu zagości!
Duchy jasności ze mną!
Nie chciej bym cię zaklinał w imię potrójnej światłości!

(mgła opada)
(z po za pieca wyłania się Mefistofeles w postaci wędrownego żaka)
MEFISTOFELES

Po cóż hałasu tyle?
jestem, do stóp się chylę!

FAUST

Więc tuś mi bracie! Zmiana taka!
miast psa mam wędrownego żaka?!

MEFISTOFELES

Pełen atencji sługa twój, mężu uczony —
zmordowałeś mnie setnie — brr! jestem spocony.

FAUST

Jakież twe imię?

MEFISTOFELES

Och, to drobiazg przecie.
Kto jeno do spraw wielkich wyczuwa tęsknotę,
kto słowu moc odbiera światłotwórczą w świecie,
ten dba jeno o głębię, o rzeczy istotę!

FAUST

Lecz w tym wypadku godzi mi się pytać;
istotę można z nazwiska wyczytać,
tam gdzie ono wyraźne — widzi pan dobrodziej,
jak to się mylić, gdy ktoś zwie się złodziej,
Rokita albo Kusy —? niepotrzebne waśnie;
więc kim ty jesteś powiedzieć chciej właśnie.

MEFISTOFELES

Ja jestem częścią owej siły, której władza
pragnie zło zawsze czynić, a dobro sprowadza.

FAUST

Zagadka trudna, zgoła nieczłowiecza!

MEFISTOFELES

Ja jestem duchem, który wciąż zaprzecza!
I mam prawo! bo wszystko co powstaje
słusznie się pastwą zatracenia staje;

więc lepiej, żeby nic nie powstawało.
A wszystko to, co wy zbyt śmiało
zowiecie grzechem, złem przeklętem —
moim jest właśnie elementem.

FAUST

Zowiesz się częścią a stoisz tu cały!

MEFISTOFELES

Rzekłem! umiej wyciągnąć treść i z prawdy małej:
jeżeli człowiek, jak się często zdarza,
z urojeń — siebie za całość uważa —
to jam jest częścią części tej pierwotnej mocy,
z której światło powstało! jam częścią pranocy!
Dumne światło co mrokom pierwszeństwa zaprzecza,
jest jeno marną złudą, świata nie ulecza,
z ciał spływa, ciała barwi — stąd wnioskować snadnie,
że z rychłym ciał upadkiem i światło przepadnie.

FAUST

Więc znam już ciebie i twe myśli śmiałe!
nie możesz zmóc wielkości — niszczysz to co małe.

MEFISTOFELES

Lecz skutek jakżeż marny! sam się temu dziwię!
to do czego odnoszę się tak urągliwie,
ta ziemia, którą ciągle siła moja niszczy,
odradza się uparcie z popiołów i zgliszczy;
zalewam ją falami, burzami obalam,
trzęsieniami nawiedzam, pożogami spalam —
po czasie ląd i morze znów się uspokaja
i znów się mnoży zwierząt i ludności zgraja;
pogrzebałem ich tyle, zmiażdżyłem do szczętu,
a oni się dźwigają z strasznego zamętu —
krew świeża płynie w żyłach żywa i wszechmożna!
i tak ciągle, tak zawsze, ach! oszaleć można!

Wszystko żyje: powietrze i woda i ziemia
tysiączne ziarna stwarza, kiełkuje, rozplemia,
i bez przerwy, bez wytchnień rodzi, rodzi, rodzi —
czy zima, czyli lato, w posusze, w powodzi.
Gdybym ognia dla siebie chytrze i przytomnie
nie zastrzegł, mistrzu magji, już byłoby po mnie.

FAUST

Tak więc potędze, która wiecznie stwarza,
pięść twa djabelska napróżno wygraża?
Krzyczysz spieniony gniewem — nikt nie słucha głosu,
musisz zmienić proceder, o synu chaosu!

MEFISTOFELES

Pomyślę o tem! rzecz jutro wyłuszczę,
a teraz pozwól mistrzu, że cię już opuszczę.

FAUST

Dlaczego mówisz mi o pozwoleniu?
Poznałem cię — więc przychodź kiedy chcesz;
tu okno w świetle, a tam drzwi w przycieniu,
jest ostatecznie komin też.

MEFISTOFELES

Wyznać ci muszę? dla mnie zamknięta jest droga
przez ten maleńki znaczek u twojego proga.

FAUST

Pentagram broni? lecz powiedz otwarcie,
jakżeż tu mogłeś wejść, okpiony czarcie?

MEFISTOFELES

Zauważ proszę, widzisz? z jednej strony
trójkąt zbyt krótki — nie daje obrony.

FAUST

Rzeczywiście, przypadek; jest skaza w wykroju,
więc waszeć uwięziony jesteś w mym pokoju?

MEFISTOFELES

Pudel nie zauważył, teraz jest inaczej,
trudno przez próg przekroczyć — djabeł jest w rozpaczy...

FAUST

Jest przecież okno, na cóż ta obawa?

MEFISTOFELES

Djabły i strzygi prawa nie naruszą:
którędy weszły, tędy i wyjść muszą;
to już jest nakaz taki i ustawa.

FAUST

A więc i piekło miewa swoje prawa?
To dobrze! znaczy się: dotrzymujecie słowa,
gdy stanie między wami a nami umowa?

MEFISTOFELES

Bezsprzecznie; przekonasz się! Lecz trudno w tej chwili
załatwić to; jeśli chcesz byśmy omówili
tę sprawę, przyjdę jutro, rozważym w spokoju,
a teraz już mnie wypuść z twojego pokoju.

FAUST

Toć zostań jeszcze, z wielką przyjemnością
zabawię się dziś plotką lub nowością.

MEFISTOFELES

Niech mnie doktór nie więzi, niechże mnie wyzwoli,
wrócę i spełnię chętnie życzenia twej woli.

FAUST

Wszakżem cię nie napędzał w sieci czarci synku,
kto djabła raz przychwycił, niech go trzyma w ręku.

MEFISTOFELES

A więc trudno! Zostaję! Za gościnność w darze
różne sztuki djabelskie chętnie ci pokażę.

FAUST

Owszem! byle twe sztuczki były pełne wdzięku!

MEFISTOFELES

W tej jednej godzinie
więcej się cudów przed tobą rozwinie
niż w latach wielu.
Oto ci miły przyjacielu
śpiewy przedziwne wyczaruję,
tęczą obrazów cię osnuję,
woń przerozkoszna cię owionie,
nasycę twoje podniebienie
i tysiąc uczuć wskrzeszę w łonie
i najpiękniejsze dam marzenie!
Bez przygotowań, zbytnich słów,
do mnie! bywajcie duchy snów!

DUCHY

Znikajcie mroczne sufity,
witajcie jasne błękity
bez burz i chmur,
niech słońce niesie nadzieję,
gwiazd złotych niech zajaśnieje
rozgrany chór.

Witajcie niebiańskie syny,
urocze, wdzięczne dziewczyny

zawiedźcie tan.
Oto się barwi i kwieci
uśmiechem i pląsem dzieci
kwiecisty łan.

Wzorzyste, rozwiane szaty,
zakryją ziemię i światy
welonem tęcz,
a pod tą zwiewną zasłoną
ciała w uścisku zapłoną
w przycieniu wnętrz.

Skwarni pożądań tęsknotą,
senni doznaną pieszczotą,
zapadli w cień.
Nad chłopcem i nad dziewczyną
pnączami wije się wino —
rozkoszy dzień!

A oto wino dojrzewa,
źrałością w słońcu omdlewa
na stokach wzgórz —
w uścisku pryska jagoda
i sączy się płynna i młoda
w kryształy kruż.

Wino perlące, pieniste,
ożywcze, chłodne, złociste,
wzbiera po brzeg
i spływa szumiącą strugą,
jak rzeka szeroko i długo
w okrężny bieg.

Przez góry, lasy, pól składy,
w wybryzgach skrzącej kaskady
powodzią mknie —
z gór spada, zalewa łęgi,

ogarnia szałem potęgi
noce i dnie.

A ponad winnym zalewem
z uśmiechem, tańcem i śpiewem
nasz wietrzny wir —
płynie, opada, znów wzlata
przez chmury do gwiazd ze świata
w melodji lir.

Ty — góry przelatuj strome,
ty — w rzece ciało łakome
kąp, śpiewaj, chwal!
Wszyscy do życia, radości
wzlatujmy pełni miłości
w gwieździstą dal!!

MEFISTOFELES

Już śpi! zwinęliście się gracko, sprawnie —
leży cichutko i zabawnie!
Nie tobie więzić djabła, bracie!!
A teraz jeszcze zaśpiewacie!
odurzcie go, by w tem śpiewaniu
szalał i drżał jak w obłąkaniu.
Lecz trzeba mi ten próg przekroczyć,
— żeby gdzieś szczura zoczyć!
No, nic trudnego, już chroboce,
zaklnę na mroki i na noce!

Ja władca szczurów, myszy, much,
węży i stonóg — wytęż słuch —
wyjdź z nory, próg ten naznaczony,
oliwą wonną namaszczony,
przegryź! — Już jesteś? do roboty!
zniszcz ten przeklęty znak!
wolność mi niosą te chroboty!

tu jeszcze zatop ząb — o tak!
I już się sytuacja zmienia!
Śpij Fauście zdrowo! Do widzenia!

FAUST
(budzi się)

Więc znowuż jestem oszukany?
Czyż taki sennych marzeń kres?
gdzież ten piekielnik, ten żak szczwany?!
snem był snać djabeł i snem pies!



PRACOWNIA

FAUST /MEFISTOFELES/ UCZEŃ

FAUST

Ktoś puka! — proszę! — Kogóż wiodą nieba?

MEFISTOFELES

Ja jestem.

FAUST

Proszę.

MEFISTOFELES

Trzykroć prosić trzeba.

FAUST

Proszę!

MEFISTOFELES

O tak to lubię! Może mi się uda
skaptować ciebie; pragnę, by pierzchła twa nuda,
przeto czerwony wdziałem strój powabny,
złotem bramiony kraj a wierzch jedwabny;
kogucie pióro lśni na kapeluszu,
przy boku szpada — ot, dla animuszu;
i tobie lepszy ubiór przywdziać radzę —
zawsze to dobrze zgrabnie się przystroić;
odświeżonego, wolnego wprowadzę
w świat — życie poznać musisz i — pobroić.

FAUST

To obojętne! czy z tą, czy z tą szatą
zawsze tak się czuł będę jak więzień za kratą;

za stary za stary do zabawy, a sercem za młody,
by nie mieć pragnień; życie już żadnej osłody
dać mi nie może; jaką? — wszak o każdej dobie
uparty nakaz słyszę — wciąż: odmawiaj sobie!
odmawiaj sobie zawsze — oto śpiew wieczysty —
odmawiaj sobie — schrypłe złe godziny dzwonią!
Przerażenie mnie budzi w ranek chłodny, mglisty,
a oczy zrozpaczone omal że łzy ronią,
bo znów dzień nowy idzie w najzwyklejszym torze,
który spełnić jednego pragnienia nie może,
każde pragnienie, twórczość i wzloty niweczy
i przedrzeźnia koszmarem niemocy człowieczej —
ba, nawet marne poczucie radości
schnie zanim złudą w sercu mem zagości.
Gdy noc nadchodzi długa — jakżeż dla mnie wroga —
budzi sny, z których rozpacz wyziera i trwoga.
Bóg, co w mem sercu mieszka, wzrusza moje wnętrze,
na zewnątrz jest bezsilny! oto tak się męczę,
a byt mój jest ciężarem po dziś od powicia,
jeno śmierci wyglądam — nienawidzę życia!

MEFISTOFELES

A jednak przed tą śmiercią żyjecie w obawie.

FAUST

Szczęśliwy, kto z wawrzynem w pełnej kona sławie,
szczęśliwy, kogo w tańcu śmierć zdławi, przy winie,
albo podczas pieszczoty przy słodkiej dziewczynie!
Obym w chwili zjawienia i w onym zachwycie
przed siłą Ducha ziemi, w słońcu skończył życie!

MEFISTOFELES

A jednak ktoś nie wypił, pamiętam coś mętnie,
trucizny — choć się bawił niejaki czas krużą...

FAUST

Szpiegowaniem się parasz, przyjacielu, chętnie!

MEFISTOFELES

Nie jestem wszechwiedzący, jednakże wiem dużo!

FAUST

Tak — wtedy z ducha straszliwej zamieszki
wyrwał mnie słodki dźwięk — grozę przełamał,
przypomniał kwietne mej młodości ścieżki,
lecz dziś, niestety, widzę, że głos kłamał!
Przeklinam wszystko, co złud wabi tęczą,
a jest-li omamieniem i siecią pajęczą!
Przeklinam niebotyczne mniemanie o sobie,
które wznosi nas na to, by zamknąć w żałobie!
Przeklinam złudne zjawy, które zmysły dręczą!
Przeklinam sny o sławie, przeklinam godziny,
przemarzone o szczęściu pracy i rodziny!
Przeklęty pieniądz, który wabi na życia urody,
lub darzy zapomnieniem sobkowskiej wygody!
Przeklęta własność wszelka — dom, rola i knieja!
Przeklęte wino i miłosna tkliwość!
Przeklęta niechaj będzie wiara i nadzieja,
a po nad wszystko przeklęta — cierpliwość!

CHÓR DUCHÓW
(niewidoczny)

O biada! biada!
Oto się iści
z twej nienawiści
ziemi zagłada!
Świat się rozpada,
świat się zapada!

Gruzy znosimy
w nicość bez miana;
w głos się żalimy:
piękność zszargana.
Wyrzeknij słowo:
stań się światłości!


zbuduj na nowo
w sercu swem światy
i nowe życie
wykrzesz z radości!
i stań na szczycie
synu światłości
i zanuć pieśń!

MEFISTOFELES

Oto moi pieśń śpiewają
o radości i o czynie —
jakże mądrze zachwalają!
mówią: niech twój duch wychynie
z samotności, z mroku, z cienia
na dzień nowy — odrodzenia!

Weź rozbrat z troską, która cię wciąż trudzi
i zżera jak sęp! Towarzystwo ludzi,
choćby najgorszych — powie ci wymownie,
żeś jest człowiekiem. Lecz nie bierz dosłownie
tych słów i nie myśl, że złosynów chwalę!
Nie jestem ja ci wielkim panem wcale,
lecz jeśli zechcesz ze mną iść i rady mojej
słuchać — nie będziem namyślać się długo —
zapukamy do zacnych podwoi,
gdzie towarzyszem będę ci i sługą!

FAUST

Będę dłużnikiem twoim wtedy.

MEFISTOFELES

Och, z tem nie będzie wielkiej biedy.

FAUST

Nie! nie, mój panie, djabły to są egoiści —
dla czyichś pięknych oczu nie zrobią nikomu

nic, coby przynieść mogło choć szczypię korzyści!
Więc warunki! Gość z ciebie niebezpieczny w domu!

MEFISTOFELES

Więc tak: tu będę na rozkazy twoje,
niczem mi będą trudy, prace, znoje,
a gdy się tam spotkamy — za tą wielką bramą —
uczynisz dla mnie, doktorze, to samo.

FAUST

To „tam“ mnie nie obchodzi dużo,
to są utopje i drobiazgi.
„Tu“ niech mi siły twoje służą,
a potem — rozbij ziemię w drzazgi,
lub niech się w inny glob przemienia!
Tu na tej ziemi me radości,
tu pod tem słońcem me cierpienia;
gdy już rzucone będą kości,
gdy się rozstanę z nią — co potem,
to nie jest dla mnie już kłopotem!
Czy się tam kocha, nienawidzi,
chwali, opiewa, gani, szydzi —
wszystko mi jedno — nawet to,
czy górą dobro tam czy zło.

MEFISTOFELES

Więc doskonale! a więc naprzód — śmiało!
Ja wszelkich starań sumiennie dołożę;
zobowiązanie jeno daj, a stworzę
marzeniom twoim tak cudowne ciało,
jakiego ludzkie oko nie widziało!

FAUST

Cóż ty mi biedny biesie możesz dać?
czyż kiedykolwiek twoja brać

przez długich wieków ciąg niemały,
mogła zrozumieć te zapały,
które w człowieczych piersiach płoną
i ogniem rozpalają łono?
masz jadła, które gorczycą
są jeno, które nie sycą,
masz złoto, które w ręce człowieka,
jak żywe srebro przecieka,
gry, które zgubę przynoszą,
dziewczynki, co się nie płoszą,
lecz owszem pieszczą z ochotą
mnie albo ciebie — za złoto,
sławę, która jak meteor właśnie
zabłyśnie, zalśni i zgaśnie!
Pokaż mi owoc co gnije przed owocobraniem
i drzewo i codziennie świeże liście na niem!

MEFISTOFELES

Twoje żądania wcale nie są duże,
temi skarbami zawsze chętnie służę.
Lecz zanim, przyjacielu, służba ma się zacznie,
chodźmy cośkolwiek wypić i najeść się smacznie.

FAUST

Jeżeli ukojony, leniwie na łoże,
pochlebstwami skuszony, do snu się ułożę,
jeżeli mnie pociągnie w swe sidła użycie,
jeśli mnie podejść zdołasz kłamliwie i skrycie —
twój będę na wieczystą radość lub udrękę
— jeżeli chcesz — to zakład.

MEFISTOFELES

Zakład!

FAUST

Ręka w rękę!

Jeśli przed jaką złudą myśli moje klękną
i powiedzą: trwaj chwilo! chwilo, jesteś piękną!
wtedy twój będę i weź mnie w niewolę
na jakąkolwiek, najstraszliwszą dolę!
Niech mojej śmierci wybije godzina,
zegar niech stanie, wskazówki opadną,
a ja i moja wina
pójdziemy na dno!

MEFISTOFELES

Rozważ to dobrze! bo ja nie zapomnę!

FAUST

Prawo w twej ręce! czucia me przytomne,
jeśli z zakładu z złym wyjdę zarobkiem,
to wszystko jedno czyim być parobkiem.

MEFISTOFELES

Już dziś przy uczcie spełnię powinności
mnie przynależne jako twemu słudze;
wpierw tylko dla porządku, no — i dla pewności,
o podpis proszę, przepraszam, że trudzę.

FAUST

Ach, cyrografu żądasz pedancie z uporem!
nigdyś nie spotkał człowieka z honorem?
Czyż nie wystarczą ci rzeczone słowa,
których treść klęskę na wieczność zachowa?
Przez świat mkną szaleństw wzburzone strumienie,
a nieruchomo trwać ma przyrzeczenie?
Lecz obłęd ten głęboko snać wrósł w serca nasze,
więc go rozumowaniem żadnem nie wystraszę —
przeciwnie — stwierdzam: kto dotrzyma wiary
szczęśliw jest i żadnej nie lęka ofiary.
Ale pergamin, świat liter, pieczęci —
zmorą dla wszystkich, nikogo nie nęci;

słowo zamiera w piórze — wtedy panowanie
jedynie już przy wosku i skórze zostanie.
Czegóż zły duchu chcesz? — mów! spiżem czy marmurem
mam cię obdarzyć? pisać czem — dłutem czy piórem?

MEFISTOFELES

Ach, gorączkujesz się, przesadzasz, mój kochany!
wystarczy karteluszek — byle krwią podpisany.

FAUST

Śmieszne to nieco — lecz żądasz, więc zrobię.

MEFISTOFELES

Krew ma specjalne właściwości w sobie.

FAUST

Bądź bez obawy! Niech się waść nie zżyma!
Co Faust przyrzeka, to święcie dotrzyma.
Zresztą — pychą się wzniosłem do duchów ogromu,
duchy mnie odepchnęły — spadłem do poziomu
twojego bractwa! Przyroda zamknięta,
myśli moje spłoszone, obmierzła mi wiedza;
więc spraw, niechaj się zmysłów szał rozpęta,
niechaj użycie żądze me wyprzedza;
czego zapragnę — niech się zaraz stanie,
rzućmy się w przelot czasu i w zdarzeń otchłanie;
tam niechaj znajdę od mąk do zachwytu
powodzenia, zawody przeplatane wciąż
i tak uzyskam potwierdzenie bytu,
bo jeno w walce czyn swój stwierdza mąż.

MEFISTOFELES

Żadnych w tej kwestji tobie nie wyznaczam granic,
używaj gdzie i czego chcesz — nie zważaj na nic.
Pij pełnym chaustem uciechy, a śmiele!
garściami rozkosz bierz — nie mędrkuj wiele.

FAUST

To nie o radość chodzi! całe moje życie
przetopić chcę na obłęd jeno i użycie;
niechaj udziałem moim będą i cierpienia
i zazdrość, miłość, nienawiść, strapienia.
Serce wzgardziło wiedzą — i oto ku męce
całego człowieczeństwa wyciągam me ręce
i duchem chcę ogarnąć głębie i niziny,
przejąć w siebie radości ludzkie i przewiny;
rozdać siebie a jaźń swą stopić z jaźnią ziemi —
być człowiekiem wśród ludzi — runąć razem z niemi!

MEFISTOFELES

Wierzaj mi, znam się na tem, od wieków tysiąca
param się tem poznaniem, które myśli zmąca,
zakwaśne i niestrawne to ciasto dla ludzi —
całość sam Bóg ogarnia i On się nią trudzi
Dla niego światłość wieczna, dla nas mrok nieznany,
dla was się dnie i noce mienią na przemiany.

FAUST

Jednak ja chcę!

MEFISTOFELES

A jam twój sługa —
lecz życie krótkie — sztuka długa —
mniemam i tak sumuję, że to
trzebaby zawrzeć pakt z poetą;
niechby się nieco namozolił
i sięgnął mocno do natchnienia
i w tobie bezmiar cnót zespolił:
odwagę lwa, rączość jelenia,
włoską ognistość, ład północy;
niechby wziął chytrość do pomocy
i wielkoduszność — plan rozważył
z precyzją i umiejętnością

i postać twą obdarzył
młodzieńczą porywczością;
chciałbym w tym poemacie lubować się panem
i nazwać mikrokosma przynależnem mianem.

FAUST

Czemże ja jestem? niczem! — w żądzach myśl się trwoni,
a rząd dusz upragniony wymyka się z dłoni.

MEFISTOFELES

Jesteś czem jesteś! Wdziej na swoją głowę
niebotyczną perukę, na nogi koturny —
nie będziesz przez to bardziej wyniosły ni górny.

FAUST

Czuję, że siły nie powstają nowe,
napróżno wziąłem w siebie cały ducha przepych —
tyle mój wzrok ogarnia ile oczy ślepych,
a nieskończoność zawsze jednako daleka.

MEFISTOFELES

Na wszystko trzeba spojrzeć przez pryzmat człowieka —
trzeba się mądrze brać — nie czas żałować,
gdy się już życiem serce nie może radować!
Do djaska! mówisz: ręce i nogi i głowa
i wszystkie części ciała są moje, li-moje —
więc ci i rozum i myśl każe zdrowa
funkcje tych członków też uznać za swoje!
Gdy kupię ogrów sześć — czyjeż ich nogi? moje!
— to ja ubijam kopytami drogi!
Więc porzuć medytację, w bystre życia fale
skocz z śmiechem i weselem, żwawo i zuchwale.
Śledziennik, jak wół głupi po lasach się błąka,
nie wie, że o dwa kroki rośnie smaczna łąka.

FAUST

Więc cóż?

MEFISTOFELES

Pójdziemy! w życie damy nura!
szak ta komnata twoja straszliwie ponura;
to zowiesz życiem, tak się z uczniami mozolić
i groch o ścianę rzucać i bez mydła golić?
to potrafią koledzy twoi jeszcze lepiej,
boć prawdę i tak skryjesz, więc uczniów nie skrzepi
właśnie idzie tu jeden.

FAUST

Nie przyjmę w tej chwili.

MEFISTOFELES

Żal mi chłopca; niechże mój dowcip się wysili —
czeka długo; wiesz Fauście — dajno mi swą togę
i beret, dobrze? wszakże zastąpić cię mogę.
Świetna zabawa! Strój ten z przyjemnością kładę,
kwadransik krótki — potem hop — na eskapadę!

(Faust wychodzi)
MEFISTOFELES
(w stroju Fausta)

O tak! Pogardzaj wiedzą i rozumem,
które jedyną człowieka są mocą;
niech ci kłamstw duchy wielobarwnym tłumem
szałami złudy w oczach zamigocą!
mój jesteś Fauście! Duch twój, którym losy
szczodrze cię obdarzyły — w wieczystem dążeniu
mierzył uparcie, gwałtownie w niebiosy
i leciał w słońce — i zetlał w płomieniu.
Teraz cię druhu po bagnach wy włóczę,
w niezwyciężone pogrążę cię cienie,
tysiąca złudzeń i sromów nauczę

aż cię ogarnie szał, zawiść i drżenie.
Nienasycony! spragnionemi usty
pić zechcesz z czary ułudnej i pustej!
Gdybyś był djabłu nie zaprzedał duszy
i takbyś zginął w zwątpień swych katuszy.

(wchodzi uczeń)
UCZEŃ

Niedawno tu przybyłem; wraz kieruję kroki
mistrzu sławny do ciebie, pełen czci głębokiej.

MEFISTOFELES

Za uprzejmość młodzieńcze, serdecznie dziękuję,
jam nie lepszy od wielu; szczerze się raduję
uznaniem; cóż cię tu sprowadza chłopcze, do mnie?

UCZEŃ

Pod twą opiekę pragnę dostać się ogromnie,
odwagi dużo mam i jakieś grosze,
a najwięcej młodości; matka się potrosze
gniewała — „nie“ mówiła wciąż, wreszcie przystała
widząc jak dusza moja żądzą wiedzy pała.

MEFISTOFELES

Tutaj jest dla cię miejsce wymarzone.

UCZEŃ

Mówiąc otwarcie — uciekłbym już chętnie;
te stare mury pleśnią obleczone,
ta cela na mnie patrząca niechętnie,
ani zieleni, kwiatów, ani drzewa,
sale posępne pełne złowrogiego cienia —
umysł się trwoży i serce omdlewa.

MEFISTOFELES

To kwestja przyzwyczajenia.
Toć i dziecię z początku pierś chwyta niechętnie,

a potem od niej oderwać je trudno —
tak i z piersiami wiedzy — najpierw nieco smętnie,
a potem już rozkosznie, choć zdało się nudno.

UCZEŃ

Radosne mam do wiedzy wielkiej powołanie,
lecz jakżeż dotrę do niej — oto jest pytanie?

MEFISTOFELES

Ale ale, odpowiedz za świeżej pamięci,
który fakultet ciągnie cię i nęci?

UCZEŃ

Nie umiem się uporać z myślami swojemi —
chciałbym wiedzieć to wszystko co jest tu na ziemi
i tam na niebie; pojąć w pełni co się mieści
w słów tych: przyroda, wiedza — nieznanej mi treści.

MEFISTOFELES

To trop właściwy; owszem, lecz rzecz najważniejsza
pamiętać, że rozrywka pęd wiedzy pomniejsza.

UCZEŃ

Duszę i ciało chcę poświęcić,
choć wyznam tobie, mistrzu, śmiele,
że przecież zawsze będzie nęcić
swoboda — chociażby w niedzielę.

MEFISTOFELES

Porządek cię nauczy wyzyskać stokrotnie
czas, który mija szybko, mija bezpowrotnie;
przeto logika ciebie, drogi przyjacielu
najniezawodniej przywiedzie do celu;
tresura ducha doskonała,
opanowanie myśli, ciała,

uczuć statecznych uczy też;
nie będziesz błąkał się wzdłuż, wszerz,
jak te ogniki zwiewne w bagnie;
logika wolę twoją nagnie —
co ci się zdało niezłożone
i proste — będzie obliczone
w tempie mniej więcej: raz, dwa, trzy;
bo to z myślami jak z przędziwem:
stąpnięcie jedno — aż z podziwem
patrzysz — cała osnowa w ruchu!
czółenko biega tam, z powrotem,
lecz jak, lecz skąd — nic nie wiesz o tem —
aż tu filozof ci objaśni,
że niema nic w tem zgoła z baśni,
bo pierwsze tak i drugie tak,
dlatego trzecie i czwarte tak,
a gdyby pierwsze z drugiem skrewiło,
toby trzeciego z czwartem nie było;
naukę taką uczeń w ucznia chwali,
dziw, że tkaczami jednak nie zostali.
Lecz mniejsza z tem!
Rzecz w tem: kto wiedzy pragnie sprostać
musi się najpierw z duchem rozstać,
a wtedy złowi treść w zawiązku —
niestety! bez dusznego związku.
Owładnięcie przyrodą nauka w tem widzi,
coprawda, mówiąc tak, sama z siebie szydził

UCZEŃ

Nie bardzo jasne są dla mnie te słowa.

MEFISTOFELES

Zawsze się trudną wydaje myśl nowa;
rubryk nauczysz się wnet należycie,
kiedy sklasyfikujesz naukę i życie.

UCZEŃ

Do cna zgłupiałem — toż to straszna praca —
koło się młyńskie w mej głowie obraca.

MEFISTOFELES

Jeśli się skłaniasz ku dalszym wynikom
musisz się zająć i metafizyką;
tu dotrzesz łacno do głębokich treści;
wszystko, co w ludzkim mózgu się nie mieści,
co trochę mgliste, trochę osobliwe —
na wszystko znajdziesz nazwanie właściwe.
Lecz przedewszystkiem uczeń nowy
musi być pilny i obowiązkowy;
pięć godzin dziennie, punktualność, praca,
oto co kształci, uczy i popłaca:
przygotować się w domu, lekcję ogarnąć pamięcią,
by tem łatwiej ku szkolnym zbliżyć się pojęciom,
poznać, że to co mówi profesorska władza
jota się w jotę z twoją książką zgadza;
a co dyktować będą — niech twa ręka kryśli
jakby to sam Duch święty dyktował swe myśli.

UCZEŃ

O tem mi mistrzu nie mów, z tem zgóry się liczę,
czarne na białem — to są właściwe zdobycze.

MEFISTOFELES

Jakiż fakultet waść obierze?

UCZEŃ

Prawo mnie nie pociąga — mówię szczerze.

MEFISTOFELES

I nie dziwię się, szczerość odpłacę szczerością:
prawo się jak zaraza wlecze za ludzkością

i z pokolenia w pokolenia
ustawa idzie za ustawą,
a nic się przecież nie zmienia;
rozum staje się głupstwem, dobrodziejstwo klęską,
bezprawiom toruje prawo
drogę zwycięską;
ty brzemię to dziedziczysz — rozpacz ciebie chwyta —
bo o prawo niestety nikt nigdy nie pyta.

UCZEŃ

Wzmógł się wstręt mój! Szczęśliwy komu wskażesz drogi!
Prawie-że w myślach skłaniam się ku teologji.

MEFISTOFELES

Nie chciałbym ciebie w błąd wprowadzać,
a trudno mi doradzać;
błędne tu drogi, mętne cele,
skrytej trucizny bardzo wiele,
której od lekarstw odróżnić nie można!
W tej wiedzy bardzo trza z ostrożna!
Rada: jednego słuchać, wierzyć jego słowu
i zaufać mistrzowi ślepo, bez zwątpienia,
wtedy napewno z mętnego połowu
wyłowisz słowo, co się w pewność zmienia.

UCZEŃ

Lecz przeciąż słowo wyraża pojęcie?

MEFISTOFELES

Tak! naturalnie! lecz prawdy tej święcie
przestrzegać nie potrzeba; słowo znakomicie
zastępuje pojęcie; można niem szermować,
niem walczyć i zwyciężać, niem system budować!
w słowo wierzyć to czystość sumienia;
pojęcie zmienia się — słowo nie zmienia!

UCZEŃ

Tyle pytań ciśnie się do głowy,
nie wyczerpałbym ich w tej godzinie;
więc jedno tylko najkrótszemi słowy:
pouczcie mnie, co sądzić mam o medycynie.
Trzy lata — czasu mało —
a wszystko by się wiedzieć chciało;
drogowskaz jakiś, jakaś rada,
a wszystko jaśniej się układa.

MEFISTOFELES
(do siebie)

Już mam po uszy uczonej maniery!
dość, mości djable, bądź no teraz szczery!

(głośno)

O! medycynę ogarniasz z łatwością,
trza jeno poznać świat, rozmaitość dróg,
a potem, potem skumasz się z nicością,
bo, widzisz, tak woli Bóg.
A to bałamucenie naukowe
— panie Macieju — wciąż dokoła —
poprawdzie nie jest zbytnio zdrowe,
każdy wie tyle ile pojąć zdoła;
ten jeno dufność pokłaść może w sile,
kto umie dobrze wykorzystać chwilę.
A tyś młodzieńcze chłop na schwał,
do przygód zęby ci się szczerzą,
byłeś ty jeno wiarę w siebie miał,
a wszyscy ci uwierzą.
Lecz przedewszystkiem kaptować kobiety!
przyczem ta wiedza będzie nie od rzeczy,
że to ich „ach“ i „och“, „niestety“ —
jednem lekarstwem skutecznie się leczy.
Naucz się gędzić mową wdzięczną, ładną,
a już ci one same w potrzask wpadną.

Musisz przekonać je o swej wielkości;
zanim się jedna czy druga ośmieli,
już tam dotarłeś do sedna miłości
bez straty czasu i bez ceregieli.
Tak trzeba umieć drogę sobie skracać.
Gdzie inni lata zabiegają marnie,
tam twoja ręka zdoła puls wymacać,
a potem zwinnie w pasie je ogarnie,
do piersi przygnie — przekona się zbliska,
czy biódr sznurówka zbytnio nie uciska.

UCZEŃ

Ze zrozumieniem słowa twoje chłonę.

MEFISTOFELES

Mój drogi przyjacielu — teorja jest szara,
a złote drzewo życia wiecznie jest zielone.

UCZEŃ

Przysięgam mistrzu — wielka we mnie wiara,
że sprostam wiedzy, i bardzo cię proszę
pozwól, że kiedyś znów się tutaj zgłoszę.

MEFISTOFELES

Co tylko będę mógł, uczynię chętnie.

UCZEŃ

Jakoś mi odejść stąd byłoby smętnie
bez upominku tej chwili! Racz, panie,
do pamiętnika wpisać choćby krótkie zdanie.

MEFISTOFELES

Z radością!

(pisze — oddaje pamiętnik)
UCZEŃ
(czyta)

będziecie jako bogowie, wiedząc dobre i złe.

(z oznakami czci wychodzi)
MEFISTOFELES

Wierz w to przysłowie i skłaniaj na podszept węża swe ucho,
a już z twem podobieństwem do Boga będzie bardzo krucho!

(Faust wchodzi)
FAUST

Więc dokąd wreszcie wyruszamy?

MEFISTOFELES

Byle się woli stało zadość!
Mały i wielki świat poznamy;
a cóż za korzyść! cóż za radość
z tej wielobarwnej panoramy!

FAUST

Z poważną brodą nie do pary
będzie ta lekkość życia, mniemam,
na płochość jestem już za stary,
swobody odpowiedniej nie mam;
zawsze się czułem taki mały
wobec każdego i nieśmiały.

MEFISTOFELES

Mój przyjacielu — nie dziw! tak z początku bywa.
Trzeba mieć dufność w siebie — tem się świat zdobywa.

FAUST

Więc w drogę! a gdzież służba, konie?

MEFISTOFELES

To fraszka! Oto płaszcz rozwinę
i polecimy w wietrzne tonie!
Góry i chmury w locie minę!
Zamiast rumaków — wiew ognisty
miast drogi ziemskiej — lot strzelisty!
To wszystko ostaw, niech w użycie
Faust wolny leci! — w nowe życie!!



W PIWNICY
AUERBACHA

FAUST  /  MEFISTOFFLES  /  FROSZ  /
BRANDER  /  ZYBEL  /  ALTMAJER

PIJATYKA WESOŁEGO BRACTWA
FROSZ

Cóż nikt nie pije? do djaska! wesoło!
ponure gęby zasiadły wokoło —
siedzą jak kukły słomiane, gnijące,
gdzież się podziały dowcipy gorące?!

BRANDER

Sam krewisz bratku, pieśni nie zanucisz
i swego świństwa do świństw nie dorzucisz!

FROSZ
(wylewa mu kubek wina na głowę)

Masz za to!

BRANDER

Świntuchu!

FROSZ

Chciałeś, a teraz wyzywasz, mój zuchu!

ZYBEL

Za drzwi, kto się kłóci!
Pić bracia i śpiewać — kiep ten, co się smuci!
Za mną chłopcy! dalej żywo!

ALTMAJER

Jak ten się ruszy,
to koniec! dajcie waty, bo mi pękną uszy!

ZYBEL

Dalejże za mną! Echo od powały
powiększy głos stokrotnie — będzie śpiew wspaniały!

FROSZ

Kto się gorszy, niech siedzi cicho w swoim kątku,
albo niech się wynosi! Traralla ralla la...

ALTMAJER

Traralla ralla — la!

FROSZ

Więc gardła w porządku!

(śpiewa)

Kochane, święte państwo rzymskie,
jak to się jeszcze trzyma —

BRANDER

Szkaradna polityczna pieśń!
Bogu codziennie dzięki składam rano,
że mnie na władcę państw nie powołano;
wielkim zaiste jest to nieba darem,
nie być kanclerzem ani też cezarem.
Lecz władza musi być! druhowie mili,
wybierajmy przeora z tych, co dużo pili.

FROSZ
(śpiewa)

Słowiczku leć i mej kochance
zaśpiewaj słodkie, czułe stance.

ZYBEL

Wara mi o kochankach! Dość tego śpiewania!

FROSZ

Całusa miłej posłać ten drab mi zabrania!

(śpiewa)

Otwórz dźwierka! noc cichutka —
Otwórz dźwierka! nocka krótka —
Zamknij dźwierka! ranek już...

ZYBEL

O śpiewaj, śpiewaj, sław i chwal,
a wy słuchajcie radzi —
dawno już minął — cóż tam! żal —
zdradziła mnie i ciebie zdradzi!
Niech ją tam, psiamać, strzyga pieści
na dróg rozstaju u figury,
lub stary cap z pod Łysej Góry
niech ją wytryka co się zmieści!
Dla jej pieszczoty i miłości
szkoda chłopaka z krwi i kości,
więc daj ty spokój takiej śpiewce,
chodź ze mną okna wybić dziewce!

BRANDER
(uderza w stół)

Uwaga! Baczność! Przyznajcie — znam ja życie!
Biedzą się zakochani — chmurno!
Trzeba im pieśń zaśpiewać jurną
skomponowaną należycie;
a żem to majster jest w tej sprawie,
więc — hola! pomagać zabawie!
Piosenka będzie całkiem nowa
— refrenu powtarzajcie słowa!

(śpiewa)

W piwnicy starej szczur raz żył,
a miał tam walne jadło,

więc jak sam Luter zdrowo tył,
brzuch mu porastał w sadło.
Kucharka go otruła trutką,
oj, cierpiał, cierpiał i niekrótko,
jakby go miłość sparła.

CHÓR
(gromko)

Jakby go miłość sparła.

BRANDER

Szczur się z boleści kurczył, wił,
skarżyć się nie miał komu;
z każdej kałuży wodę pił,
gryzł, skrobał w całym domu,
biegał po sieni i po dachu,
wściekł się z boleści i ze strachu,
jakby go miłość sparła.

CHÓR

Jakby go miłość sparła.

BRANDER

W tej trwodze wskoczył w jasny dzień
do kuchni — ziemię drapał —
koło nalepy padł — wśród drżeń
ostatkiem siły sapał.
A śmiech wytrząsa brzuch kucharce:
„Oj, na ostatniej gwiżdżesz szparce
jakby cię miłość sparła!“

CHÓR

Jakby cię miłość sparła!

ZYBEL

Jak się raduje głupia młódź

przy śpiewce i przy fasce!
Wielka mi sprawa — szczury truć!

BRANDER

U ciebie szczury w łasce!

ALTMAJER

Pasibrzuch! Patrzcie! Łysa pała!
wzrusza ją, wiecie, męczeństwo,
bo w wzdętym szczurze uwidziała
do siebie znaczne podobieństwo.

(Faust i Mefistofeles wchodzą)
MEFISTOFELES

Więc przedewszystkiem cię wprowadzę
w bractwo, gdzie śmiechu wiele —
w wesołej żyją, szczęsnej bladze
codziennie, jak w niedzielę.
Kręcą się w tle zadowolonem,
jak młode koty za ogonem,
gwiżdżą na smutek i na biedę,
dopóki mogą pić na kredę!

BRANDER

To widać muszą być podróżni,
dziwaczny strój ich od nas różni;
dopiero co przybyli.

FROSZ

A rzeczywiście! — moi mili,
wiwat nasz gród! — tu świat się budzi —
nasz gród jak Paryż kształci ludzi.

ZYBEL

Jak myślisz — kto to może być?

FROSZ

Ostaw to mnie! zaczniemy pić,
już ja podszewkę z nich wypruję!
Coś mi się nazbyt dworsko niosą
i spoglądają na nas koso —
już w lot ich spenetruję!

BRANDER

Zakład! Targowi to krzykacze.

ALTMAJER

Może.

FROSZ

Już ja ich przeinaczę!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Djabeł tuż, tuż przy ich kołnierzu —
nie wiedzą nic, że są w więcierzu!

FAUST

Witamy!

ZYBEL

Wzajem!

(cicho, obserwując Mefistofelesa)

O, la Boga!
Toćże ten drugi kuternoga!

MEFISTOFELES

Wolno się przysiąść? Widzę napój podły,
ale kompanji zacnej nie brak —
więc korzystamy, gdy nas tu drogi przywiodły.

ALTMAJER

Wybredny widać ma pan smak.

FROSZ

Tak ostro waszeć prosto z mostu kropi,
pewnoś dziś popił z Filipem z Konopi?

MEFISTOFELES
(z ukłonem w stronę Frosza)

Nie dzisiaj! przed kilkoma dniami
widzieliśmy go — właśnie szedł w te strony
mówił, że chce się spotkać z kuzynami
i wam posyła ukłony.

ALTMAJER
(cicho)

Ależ się odciął!

ZYBEL

Szczwaniak tęgi!

FROSZ

Już ja przyciągnę mu popręgi!

MEFISTOFELES

Weszliśmy — słyszym: kipi życie
i śpiew przeplata się z uciechą —
zapewne głos tu znakomicie
odbija sklepień gromkie echo!

FROSZ

A pan wirtuoz?

MEFISTOFELES

Ach, mój panie miły,
ochota byłaby — za słabe siły!

ALTMAJER

Zaśpiewaj wasze!

MEFISTOFELES

Jeśli trzeba —

ZYBEL

Byleby nowość! Nic nam z pleśni!

MEFISTOFELES

Z pod hiszpańskiego idziem nieba
z krainy wina i pieśni.

(śpiewa)

Był król — tak się zaczyna
ta pieśń o wielkiej pchle —

FROSZ

O pchle! słyszycie bracia? — to dobrze wasza mość,
pchła, nie pchła, zawsze gość!

MEFISTOFELES
(śpiewa)

Był król — tak się zaczyna
ta pieśń o wielkiej pchle —
kochał ją król jak syna,
więc raz po krawca śle:
„Ubierz ją krawcze modnie,
ciasno dopinaj spodnie“!

BRANDER

Ale uważaj krawcze świetnie,
bo jak się raz materja przetnie,
to już nie pora na poprawki,
a trudno w spodnie wstawiać skrawki!

MEFISTOFELES

W jedwabiu, w aksamicie
chodziła pchła jak pan,
szat jej zazdrościł skrycie

obłudny dworski klan,
i dnia tego wieczorem
została komandorem,
a siostry jej bez sporu
były damami dworu.

I zaraz łaskę ową
dwór na swej skórze czuł:
służącą i królową
pchli motłoch gryzł i kłuł;
więc drapią się z ostrożna,
bo zabić pchły — nie można!
Lecz nam nikt nie zabroni,
ukłuje pchła — to po niej!

CHÓR
(z werwą)

Lecz nam nikt nie zabroni,
ukłuje pchła — to po niej!

FROSZ

Brawo! a niech cię las ogarnie!

ZYBEL

Tak każda pchła niech ginie marnie!

BRANDER

A na paznokieć z tą gadziną!

ALTMAJER

Niech żyje wolność! wiwat wino!

MEFISTOFELES

I jabym chętnie wypił za zdrowie wolności
cóż kiedy wasza lura pobudza do mdłości!

ZYBEL

Skończ już z tą pustą gadaniną!

MEFISTOFELES

Gdyby gospodarz nie źlił się i nie oponował,
chętniebym arcymiłych gości
winem z mych piwnic poczęstował.

ZYBEL

Dawać! już ja to załagodzę.

FROSZ

Jeno nam pełną dajcie, nie minie was pochwała,
byle szklenica wasza nie była nazbyt mała,
bo jeśli mamy być sędziami
musimy popić srodze!

ALTMAJER
(cicho)

Zapewne reńskich winnic są właścicielami.

MEFISTOFELES

Macie świderek?

BRANDER

A cóż z tego będzie?
Czy beczki macie tam za drzwiami?

ALTMAJER

Tu jest kosz gospodarza z narzędziami.

MEFISTOFELES
(bierze świderek — do Frosza)

Jakież dobrodziej preferuje?

FROSZ

Jakto, różnego macie znaku?

MEFISTOFELES

Każdy wybiera wedle smaku.

ALTMAJER
(do Frosza)

Oho, już wargi oblizuje.

FROSZ

Ano, mam wybrać, w pierwszym zawsze rzędzie
stawiam rodzime — więc niech reńskie będzie!

MEFISTOFELES
(wierci otwór na kraju stołu przed Froszem)

Niech z wosku korki zrobi, kto tam umie!

ALTMAJER

Kuglarskie sztuczki — aha! już rozumię!

MEFISTOFELES
(do Brandera)

A pan?

BRANDER

Ano, niech szampan bieży,
byle musował jak należy.

MEFISTOFELES
(wierci — ktoś ulepił z wosku korki — zatyka)
BRANDER

Ja się do obcej udam ziemi,
gusta się nasze rozminą,
precz z chorobami francuskiemi,
lecz lubię francuskie wino.

ZYBEL
(gdy się Mefistofeles doń zbliża)

Niech sobie kwaśne pije zgraja,
mnie pan słodkiego niech natoczy.

MEFISTOFELES
(wierci)

Więc dam ci dziś tokaja.

ALTMAJER

Spójrz no mi, panie, prosto w oczy,
najoczywiściej nas nabierasz!

MEFISTOFELES

Dalipan — gdzieżbym się odważył
z panami? źlebym wyszedł na tem!
Pozwól bym dalej gospodarzył
— a zatem?

ALTMAJER

Byle raz-dwa, cóżbym się swarzył!

(przed wszystkimi już wywiercone otwory i zatkane)
MEFISTOFELES
(z gestami dziwacznemi)

Winogrona rodzi winna macica,
rogi na łbie ma kozica,
krzewy drzewieją, wino się słodzi,
drewniany stół też wino rodzi;
wszędzie jest tajemnica — świat ciemna pieczara —
by cud się stał, potrzebna jest wiara!
Wyciągać korki — używajcie!

WSZYSCY
(wyciągają korki)
(tryska wino)
(chwytają za szklanki)

Cud! wino tryska — szklenie dajcie!

MEFISTOFELES

Ostrożnie! pijcie — lecz nie rozlewajcie!

(piją po raz drugi)
WSZYSCY
(śpiewają)

Ach, jak nam dobrze się powodzi,
jak świni, gdy po błocie brodzi!

MEFISTOFELES

Lubię niefrasobliwość i humor u ludzi.

FAUST

Odszedłbym z wielką stąd ochotą!

MEFISTOFELES

Zaczekaj chwilę — zwierzęcość się zbudzi
i całą zawładnie hołotą.

ZYBEL
(pije nieostrożnie)
(wino wylewa się na ziemię)
(wystrzelają płomienie)

Ratunku! Ogień! Piekieł progi!

MEFISTOFELES
(zażegnuje płomień)

Uspokój się, żywiole drogi!

(do kompanji)

Tym razem ogień był czyścowy tylko.

ZYBEL

Cóż to? Straszycie? weszliście przed chwilką
i taki zamęt?! Popamiętasz bratku!

FROSZ

Nie radzę ci próbować drugi raz tej sztuczki!

ALTMAJER

Ja radzę obić draba na ostatku!

ZYBEL

Już tu poznali twoje djable kruczki —
nie nas na hokuspokus brać!

MEFISTOFELES

Niechno nie dudni winna kadź!

ZYBEL

Psiamać! Brakuje ci nauczki!

BRANDER

Bracia! Kto w Boga wierzy — prać!

ALTMAJER
(wyciąga korek ze stołu — wystrzela płomień)

Płonę! goreję!

ZYBEL

Czarodzieje!
Nacieraj! naprzód! niech się co chce dzieje!

(wyciągają noże — nacierają na Mefistofelesa)
MEFISTOFELES
(z gestami poważnemi)

Fałszywy obraz, słowa zmylone,
odmienią umysł, przestrzeń i stronę —
bądźcie tu i tam —

(przystają zdumieni — przypatrują się sobie)
ALTMAJER

Gdzież jestem? jakiż cudny kraj!

FROSZ

Winnice!

ZYBEL

Grona! chcę tam iść!

BRANDER

Oto polany chłodny skraj —
Jaki krzew! jaka kiść!

(chwyta Zybla za nos)
(inni też się tam już za nosy wodzą)
(podnoszą noże)
MEFISTOFELES
(jak poprzednio)

Mamidło! ustąp na djabła głos —
tym żartem darzę was w podzięce!

(znika wraz z Faustem)
(bractwo odskakuje od siebie)
ZYBEL

Cóż to?

ALTMAJER

Jak? co?

FROSZ

Czy to twój nos?

BRANDER
(do Zybla)

Czy to twój nos w mej ręce?

ALTMAJER

Ognisty prąd po żyłach mych szaleje!
Podajcie krzesło — mdleję!

FROSZ

Powiedzcie mi — cóż to się stało?

ZYBEL

Dawać hultaja! z duszą i z ciałem!
nie wyjdzie z rąk mych cało!

ALTMAJER

Na własne oczy go widziałem —
na beczce dunął drzwiami;
a nogi mam jak ołowiane!

(zwraca się ku stołowi)

Czy też ostało wino z nami?

ZYBEL

Oszustwo! mamidła nieznane!

FROSZ

Wszak piłem wino — czy to złuda?

BRANDER

A winogrona niesłychane?

ALTMAJER

Jak tu nie wierzyć w cuda!



U CZAROWNICY

FAUST  /  MEFISTOFELES  /
KOCUR KOCZKODAN  /  KOTKA KOCZKODAN  /
MŁODE KOCZKODANY  /  CZAROWNICA

(na niskiem palenisku stoi wielki kocioł; w unoszącym się z nad ognia dymie jawią się rozmaite postacie)
(Kotka koczkodan kuca koło kotła, daje baczenie na wrzątek; Kocur z młodemi stoi z boku; nagrzewa się)
(ściany i powała upstrzone dziwacznemi, czarodziejskiemi przyrządami)
FAUST

Ohydne są te sztuczki czarnoksięskie!
i ty mi każesz wierzyć, że tą drogą
szaleństw — wrócą się moje lata męskie?
że gusła babskie odmłodzić mnie mogą?
że miksturami, które wiedźma warzy,
zniweczy starość i zmarszczki na twarzy?
Jeśli lepszego nie masz nic — to bez protestu
zniosę nadwyżkę starych lat trzydziestu!
widać ni umysł twórczy, ni mądra przyroda,
napoju ożywczego wargom mym nie poda.

MEFISTOFELES

Rozsądnie mówisz, drogi przyjacielu;
lek naturalny też znaleść potrafię,
który do znaczonego doprowadzi celu —
lecz to już w innej księdze, w innym paragrafie!

FAUST

Chcę wiedzieć!

MEFISTOFELES

Owszem! lek ten bez pieniędzy,
bez czarnoksięstwa, mówię, bez lekarza
osiągnąć możesz; lecz musisz co prędzej
pojechać na wieś, sprząc z losem nędzarza,
orać, siać, młócić — i umysł swój chronić,
by go myśleniem zbytniem nie roztrwonić;
żywić się skromnie, żyć w zgodzie z bydlęciem,
po żniwach znowu pole wynawozić;
w ten sposób żyjąc i z tem przedsięwzięciem —
o lat ośmdziesiąt możesz się odmłodzić.

FAUST

Nie dla mnie orka, grabie i motyka,
do tego już się z młodości nawyka,
a mnie nie wabi żywot ciasny, blady.

MEFISTOFELES

A więc do czarownicy! — innej niema rady.

FAUST

Lecz na cóż wiedźma?! Czemuż ty napoju
sam nie uwarzysz?

MEFISTOFELES

Ostaw mnie w spokoju!
Wolałbym tłuc kamienie i mościć rozstaje!
Chociaż się wielka sztuka z wielką wiedzą splata,
dopiero z cierpliwości twór wielki powstaje.
Duch cichy działa, medytuje lata;
z czasu się rodzi, z ciągłości potęga
i owa moc odrodzeń skuteczna i tęga!

A co tu ingredjencji! — jak w tkaninie przędzy,
najzawilsze arkana i przemyślne zioła...
receptę wprawdzie djabeł daje jędzy,
lecz sam wykonać jej nie zdoła!

(spostrzega zwierzęta)

Spójrz, co za kocia familja mizdrząca —
to pan służący — to pani służąca.

(do zwierząt)

Pani zdaje się niema w domu?

ZWIERZĘTA

Nie mówiła nikomu,
kiedy powróci;
kominem wyleciała,
kominem wróci.

MEFISTOFELES

Kiedyż możemy spodziewać się wróżki?

ZWIERZĘTA

Aż sobie przy ogniu zgrzejemy nóżki.

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Cóż — podobają ci się te kocięta?

FAUST

Obrzydłe, szkaradne zwierzęta!

MEFISTOFELES

A właśnie dyszkur z tą czeredą
to dla mnie rozkosz niepojęta.

(do zwierząt)

Powiedzno socjeto przeklęta,
co się w tym djablim kotle praży?

ZWIERZĘTA

Dziadowska zupa dla nędzarzy.

MEFISTOFELES

Więc los was, widzę, gośćmi darzy.

KOCUR
(podchodzi do Mefistofelesa — łasi się)

Grajcie ze mną w kości,
pragnę majętności —
przy mnie wygrana!
Obaczysz wtedy
bogacza z biedy,
z kocura pana.

MEFISTOFELES

Tej małpiej donżuanerji
śni się też stawka na loterji.

(tymczasem młode koczkodany bawią się dużą kulą)
(właśnie ją przytoczyły)
KOCUR

Oto jest ziemska kula —
podnosi się — opada.
Kręci się, toczy, tuła,
a kot nią włada;
jak szkło dźwięczy.
Kto ją rozłamie,
ten się okłamie
pustkami wnętrzy;
błysk, blask tu i tam
omamienie, kłam;
umrzesz z swej winy,
nie baw się banią!
kula jest z gliny,
czerepy zranią.

MEFISTOFELES

Na cóż to sito?

KOCUR
(zdejmuje je)

By cię obito
za twoje myto!

(do kotki)

Spójrz no przez sito,
czy to jest złodziej,
czyli dobrodziej?

MEFISTOFELES
(zbliża się do ognia)

A ten gar na co?

KOCUR I KOTKA

To-ci ladaco
nie wie, co gar,
co kocioł, co war,
matołek!

MEFISTOFELES

Niegrzeczny gbur!

KOCUR

Oto masz wachlarz z piór —
a oto wygodny stołek!

(Mefistofeles zniewolony siada)
FAUST
(przez ten czas wpatruje się w lustro — to odstępuje, to podchodzi)

Cóż za uroczy obraz moim oczom
to czarodziejskie podaje zwierciadło?
Miłości! nieś mnie przestrzenią przeźroczą,

kędy króluje urocze widziadło!
Gdzież ten kraj święty, boże uroczysko,
w którym sen jawą jest — w błękicie żyje!
Stąd ciebie widzę... gdy podchodzę blisko,
mgła cię zazdrosna zasłania i kryje.
O najpiękniejsza niewiasto na świecie,
rozkwitła w krasie niźli róża wonniej!
Piękno i szczęście w tej jednej kobiecie,
której ni serce ni myśl nie zapomni!

MEFISTOFELES

Słusznie! — chcesz wiedzieć, skąd się piękność wzięta;
przez sześć dni długich Bóg pracował znojnie;
zadowolony z swego arcydzieła,
już dnia siódmego odpoczął spokojnie.
Wpatruj się w zjawę — upij się dosyta,
moja moc sprawi, iż pryśnie zasłona,
a piękność żywa, ze snu rozpowita,
padnie szczęśliwa w szczęśliwsze ramiona.

(Faust wpatruje się ustawicznie w zwierciadło)
(Mefistofeles rozpiera się w krześle — bawi się wachlarzem — mówi w dalszym ciągu)

Siedzę jak król na tronie — oto królewski znak —
ten wachlarz — berło moje, jeno korony brak.

ZWIERZĘTA
(które dotychczas w pociesznych podskokach harcowały, przynoszą z wielką wrzawą koronę)

Jedni w pokorze się gną,
drudzy drwią;
zlep tę koronę potem i krwią!

(nieopatrznie wydzierając sobie koronę, łamią ją na dwie części; w podskokach)

Stało się, stało —
symbol — czcze dymy —

Cóż nam zostało?
już tylko rymy!

FAUST
(w stroną lustra)

Ja oszaleję! oszaleję!

MEFISTOFELES
(wskazuje na zwierzęta)

Ze mną się też niedobrze dzieje.

ZWIERZĘTA

Wspak, wpoprzek kryśl,
aż znajdziesz myśl.

FAUST
(jak poprzednio)

Ogień mnie spala, żar mnie dusi,
uchodźmy prędko, prędko stąd!

MEFISTOFELES
(jak poprzednio)

Chcąc nie chcąc, każdy przyznać musi,
że poetycki drży w nich prąd.

(zupa w kotle wykipiała)
(bucha płomień wysoko pod okap komina)
(czarownica wpada poprzez ogień z krzykiem straszliwym)
CZAROWNICA

A! przeklęte bydło, przeklęte świnie,
żar opuszczony,
dom wyogniony,
przeklęte bydło! Kara nie minie!

(zauważyła Fausta i Mefistofelesa)

Kto tu? skąd?
kto tu? skąd?
kto tu się skrada
do mojej włości?
Trąd i zagłada,
żar spali kości!

(nabiera chochlą płomienie z kotła — pryska niemi na Fausta, Mefistofelesa i zwierzęta)
(zwierzęta wyją)
MEFISTOFELES
(trzonem wachlarza tłucze szklanki i garnki)

Na części to — na szczerby to —
stłuczono szkło!
To tylko żart —
takt, bity szyk —
lecz tyle wart,
co i twój krzyk.

(czarownica cofa się zła i przerażona)

Poznałaś już wiedźmo i jędzo
swojego pana i mistrza?
Zawalę dom — ostaną zgliszcza,
a wiatry koty twe rozpędzą!
Gdzież respekt twój przed tą czerwienią —
kogucie pióro — spójrz-no — blisko!
jak się w tym ogniu lśnią i mienią —
cóż? może podać mam nazwisko?

CZAROWNICA

Łaski! przyszliście do mnie skryto!
Gdzież panie — końskie twe kopyto?
Gdzież twoje kruki?

MEFISTOFELES

Dość już na dzisiaj tej nauki!
Dawnoś mnie przecież nie widziała —

myślisz, że przyszedł taki-siaki,
a tu kultura świat opanowała,
która i djabłom dała się we znaki!
Przepadły już dziecinne baśnie,
ogon nikogo już nie złudzi,
a co do nogi końskiej — właśnie
trudno z nią iść pomiędzy ludzi.
Chcę mieć swobodę, korzyść i nogę niebrzydką,
od dawna paraduję z przyprawioną łydką.

CZAROWNICA
(tańczy)

Radością jestem opętana,
dziś gościem mam szatana!

MEFISTOFELES

Nazwisko zamilcz — sza! szkarado!

CZAROWNICA

Czemuż? czy ono wam zawadą?

MEFISTOFELES

Ludzie me imię w baśniach pochowali,
lecz jak źle żyli, tak i żyją zwadą.
Złego pozbyli się — lecz źli zostali!
Tytułuj mnie baronem, to popłaca w świecie
toćże szlachcicem jestem, szlachcicem się czuję;
że w żyłach mam błękitną krew, nie wątpisz przecie,
a oto klejnot, którym ja się pieczętuję.

(gest czyni nieprzyzwoity)
CZAROWNICA
(śmieje się do rozpuku)

Ha, ha, ha! To jest twój wypróbowany sposób,
poznałabym cię kpiarzu, wśród tysiąca osób!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Ucz się, mój przyjacielu, może się przydarzyć,
byś wiedział, jak to wiedźmy sprytnie z mańki zażyć!

CZAROWNICA

Czemże usłużyć mam, wróżbą czy lekiem?

MEFISTOFELES

Trza nam napoju, co młodość przywraca,
musi dostały być, wytrawny wiekiem,
bo krzepkość jego wiek wzbogaca.

CZAROWNICA

Chętnie! — mam starą butelczynę,
z której pociągam sama czasem,
chętnie odstąpię leku krztynę —
a likwor czysty! Ani kwasem
ni siarką już nie zalatuje!

(cicho)

lecz umrzeć może! ryzykuje!

MEFISTOFELES

Daj jeno mocny — będzie zdrów!
Więc do roboty — dalej!
zrób czarci krąg, zaklęcia zmów
i pełną szklankę nalej!

CZAROWNICA
(w cudacznych podskokach i gestach zatacza krąg; ustawia w nim przedmioty fantastyczne — szklane naczynia podzwaniają, kotły dudnią; z dźwięków tych splata się muzyka niesamowita; wreszcie przynosi foljał olbrzymi, grupuje koczkodany w kręgu; dzierżą pochodnie, podtrzymują księgę)
(Fausta wabi do wnętrza)
FAUST
(do Mefistofelesa)

Cóż to jest? powiedz! co to z tego będzie?
Te ruchy obłąkańcze, cudaczne narzędzie
znam nazbyt dobrze — nienawidzę z duszy —
mnie oszukańcza praktyka nie wzruszy!

MEFISTOFELES

Ech! drobiazg, żarty, trochę śmiesznych pokus,
toć istne głupstwo, więc nie wszczynaj sporu,
jak lekarz tak i ona robi hokuspokus,
ażeby napój dojrzał i nabrał wigoru.

(zniewala Fausta do wejścia w krąg)
CZAROWNICA
(recytuje z księgi z wielką przesadą)

Oto twoje uczynki:
dziesiątkę zrób z jedynki,
opuść dwójkę,
natychmiast wezwij trójkę
wszystko dla złotej ery!
Przekreśl cztery
z piątki i szóstki — mówi czarownica —
— niech się siódemka z ósemką wyświeca;
wymotaj z wątka
dla dokończenia:
dziewiątka jedynką, zerem dziewiątka.
Oto czarownic tabliczka mnożenia.

FAUST

Wiedźma wyplata mętne banialuki.

MEFISTOFELES

Och, to nie koniec jeszcze tej nauki,
ja ją przewertowałem — wierzaj, nie szło gładko,

zanim do tego wniosku doszedłem, że w wierze
sprzeczności są dla mędrców i głupców zagadką;
lecz są to sprawy stare — chociaż wiecznie świeże,
z trójcy jedność, z jedności trójcę wyprowadzać,
oto fałsz, którym prawdę czystą się zabija;
a uczą nas i mówią: to się musi zgadzać!
Głupstwo jest wieczne — ludy mrą, ono nie mija.
Zazwyczaj wierzy człowiek, gdy usłyszy słowa,
że pod ich wierzchnią szatą myśl się jakaś chowa.

CZAROWNICA
(w dalszym ciągu)

Potęgi, siły
wiedzy zawiłej,
zamknięte dla świata zgłoski,
kto myśl zatraci
ten się wzbogaci:
zdobędzie ją bez troski.

FAUST

Bajdurzy strasznie czarci stwór —
mnie pęka łeb — ona wciąż więcej!
zda mi się, jakbym słyszał chór
upartych błaznów sto tysięcy.

MEFISTOFELES

Więc dość już tego, zakończ sybillo zabiegi,
niechże mu mocny napój te męki osłodzi,
prędko podawaj kielich — a natocz po brzegi,
przyjacielowi memu pełny nie zaszkodzi;
zresztą doktorska to persona, wielce godna,
niejeden kielich w życiu wychyliła do dna.

CZAROWNICA
(pośród karesów i ceremonji nalewa napój do czary)
(z chwilą, gdy Faust czarę do ust podniósł, wybuchnął z niej płomień)
MEFISTOFELES

Wypij odważnie aż do krzty,
niech ci się lice rozpromieni;
ze samym djabłem jesteś na ty,
a lękasz się płomieni?!

(Czarownica rozwiera krąg)
(Faust występuje z niego)
MEFISTOFELES

Ruszaj się żwawo, spocząć ci nie wolno!

CZAROWNICA

Niechże wam siły lek wróci młodzieńcze!

MEFISTOFELES
(do czarownicy)

Za krzątaninę twą mozolną
na Łysej Górze się odwdzięczę.

CZAROWNICA
(do Fausta)

Oto piosenka — ona da ci władzę
w wszelkiej obierzy doradzi skutecznie.

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Chodź żwawo ze mną — ja cię poprowadzę —
teraz wypocić musisz się koniecznie,
aby napoju czarodziejska siła,
ze sfer zewnętrznych w głębie ku wnętrznościom,
statecznie się rozprowadziła.
Więc ruch! już później wypoczniem do woli;
rychło poczujesz z rozkoszną radością,
jak Amor w tobie tańczy i swawoli.

FAUST

Pozwól mi spojrzeć jeszcze raz w zwierciadło,
raz jeszcze obraz ujrzeć chcę uroczy!

MEFISTOFELES

Poco? niebawem niewieście widziadło
w krew się i ciało wdzięcznie przeistoczy.

(cicho)

Już ciebie żądze jak wicher pożeną;
każda kobieta zda ci się Heleną.



ULICA

FAUST /MAŁGORZATA/ MEFISTOFELES

(Małgorzata przechodzi)
FAUST

Piękności twej, nadobna pani,
moją osobę składam w dani!

MAŁGORZATA

Animci pani, ni nadobna —
przystojniej wracać mi zosobna.

(wymyka się i oddala)
FAUST

Jak mi Bóg miły, śliczne dziecię!
tak pięknej nie spotkałem w świecie,
skromna, cnotliwa, bardzo zgrabna,
zalotna nieco i powabna;
różowość warg, jagód pogoda —
urzekła mnie do cna uroda;
a oczka skrywa jaknajskromniej —
już jej me serce nie zapomni!
Zbyła mnie krótko, węzłowato,
jeszcze ją więcej kocham za to!

(wchodzi Mefistofeles)
FAUST

Moją być musi ta podwika!

MEFISTOFELES

Która?

FAUST

— a właśnie przeszła tędy.

MEFISTOFELES

Ta? — wraca wprost od spowiednika,
przewiny zmazał jej i błędy —
po prawdzie żadne! sam słyszałem,
ukryty za konfesjonałem;
cóż to za spowiedź? sama cnota!
Tu, bracie, na nic ma robota!

FAUST

Skończyła wszak czternaście lat?

MEFISTOFELES

Mówisz jak stary, kuty wyga,
co każdy uszczknąć pragnie kwiat,
co się przed cnotą, czcią nie wzdryga —
sądzi, że wszystko zdobyć można!
Czasem, mój panie, trza z ostrożna!

FAUST

Dajno mi pokój, mój mentorze!
Morały! w niestosownej porze!
To ci powiadam: jeśli ona,
w której gorąca krew rozkwita,
dzisiaj nie padnie w me ramiona —
to koniec z nami, panie, kwita!

MEFISTOFELES

Kąpanyś w warze! zostaw mi
przynajmniej choć czternaście dni —
niech się sposobność dobra zdarzy.

FAUST

W siedmiu godzinach się uwinę,

jak nic, zdobędę tę dziewczynę,
a djabeł o tygodniach gwarzy!

MEFISTOFELES

Francuska w mowie twej manjera;
niechże się waszeć nie upiera:
tak prędko? cóż to za użycie?
przedłużać rozkosz, cicho,
skrycie zabiegać, starać się,
uwodzić, posprzeczać się i znów pogodzić,
aż pieszczotami odurzona,
stęskniona — padnie w twe ramiona,
wszak figle znasz dekamerona!

FAUST

Ja bez tych przypraw czuję żądzę.

MEFISTOFELES

Bez żartów i bez gniewu! sądzę,
że z tą dziewczyną będzie bieda,
bo się zbyt prędko zdobyć nie da;
atakiem nie dopniemy celu,
trzeba się uciec do fortelu.

FAUST

Zaprowadź mnie do jej komnaty,
pozwól mi dotknąć się jej szaty,
lub daj mi piersi jej zasłonę —
podwiązkę bodaj! ogniem płonę!

MEFISTOFELES

Chcę cię przekonać, że twa męka
prawdziwie boli mnie i nęka,
przeto cię zaraz pokryjomu,
dziś jeszcze — wwiodę do jej domu.

FAUST

Zobaczę ją! Posiędę?

MEFISTOFELES

Nie!
Zbyt jednak niecierpliwisz się!
Jest u sąsiadki o tej porze;
tembardziej twa tęsknota może
myślą upajać się samotnie
i barwić przyszłość tysiąckrotnie,
jej bliży odurzona czarem.

FAUST

Więc chodźmy!

MEFISTOFELES

Jeszcze wczesna pora.

FAUST

Chciałbym ją uczcić zacnym darem!

MEFISTOFELES

Już dar? Tak zaraz? myśl twa skora!
Lecz owszem — brawo! nic w tem złego —
przeciwnie — dotrzesz w mig do celu!
Z pośród zaklętych skarbów wielu
wyszukam coś odpowiedniego.

(wychodzą)


KOMNATKA
MAŁGORZATY

MAŁGORZATA /FAUST/ MEFISTOFELES

WIECZÓR
MAŁGORZATA
(zaplata warkocze)

Kto to mógł być? Kto mnie, nieznaną,
zaczepił w mieście dzisiaj rano?
wcale przystojny, coś w nim jest —
krew widać zacna — pański gest,
i wzięcie całe — gładkość twarzy;
ktobądź się przecie nie odważy.

(wychodzi)
(wchodzi Mefistofeles z Faustem)
MEFISTOFELES

Wejdź — tylko cicho! los poszczęścił nam.

FAUST
(milczy chwilę)

Dziękuję — pragnę zostać sam.

MEFISTOFELES
(myszkuje)

Tak schludnych dziewcząt mało znam.

(wychodzi)
FAUST
(rozgląda się)

Witaj mi, cichy zmierzchu dnia,
komnaty tej urocze śnienie!
Serce! miłością spłoń do dna,
nadzieją ukój swe cierpienie!
Jakże ten spokój pieści mnie,
ładu, ufności pieniem cichem!
Każdy tu przedmiot ciszą tchnie,
ubóstwo staje się przepychem!

(siada w skórzanym fotelu przy łóżku)

Przyjm-że mnie ty, coś długie pokolenia
bronił w rozpaczy, przytulał w radości!
Ileż to razy w ciszy twego cienia
dzieci zaznały ojcowskiej miłości!
Może tu właśnie za gwiazdkowe dary
w podzięce szczęsnej, co lice zrumienia,
do ręki dziada przypadałaś starej,
o dziewczę miłe! — Zasłuchany w ciszę,
ducha twojego widzę, jak przecudnie
w takt prac domowych wdzięcznie się kołysze,
jak kobierczykiem stół zaścielasz schludnie —
nawet szmer piasku u stóp twoich słyszę...
Ręko nadobna, twój to cud i władza
sprawia, że chata w niebo się przeradza.
A tu!

(odgarnia zasłonę łóżka)

Rozkoszą, lękiem serce pała!
Ach, marzyć tu godziny, dnie;
tu, gdzie przyroda w cichym śnie
anielską postać kształtowała!
Tu spoczywało wonne ciało,
tu życie w piersiach falowało,
przeczyste świętych cnót przędziwo
przędło jej obraz — boże dziwo!

I stoję tu — i naco — poco?
wzruszenia myśli moje złocą;
serce stęsknione w piersiach drży!
Nieszczęsny Fauście — czy to ty?

Urok opływa sprzęty, ściany;
użyć przyszedłem z miną chwata,
a oto marzę rozkochany!
Czyż nami los jak liśćmi wiatr pomiata?

O tak! bo gdyby teraz się zjawiła
i nagle przekroczyła próg,
błagałbym kornie: wybacz miła!
Faust! wielki! u jej małych nóg!

MEFISTOFELES
(wbiega)

Wraca! uciekaj, póki pora!

FAUST

Odejdź! nie wyjdę stąd!

MEFISTOFELES

Oto szkatułka wcale spora,
nie pytaj — mniejsza skąd;
ukryj ją zgrabnie tutaj w szafie,
już zbałamucić ją potrafię,
możesz mi wierzyć! — Istne cuda
są w tej szkatule — można nią
uwieść niejedną!! Rzecz się uda —
dziecko jest dzieckiem, gra jest grą.

FAUST

Nie wiem doprawdy...

MEFISTOFELES

Co? wahanie?

Skarbu ci żal? a — w tym sposobie
radzę pożądań zbyć się, panie,
dać święty spokój mej osobie,
chwil nie marnować — szkoda czasu!
nie przeczuwałem skąpca w tobie!
Rąk nie żałuję, w łeb się skrobię...

(ustawia szkatułkę w szafie)
(zamyka szafę)

A teraz precz stąd! prędko!
...tak sprawnie manewruję wędką,
by złowić dla cię kąsek smaczny,
a ty w bezwoli tu rozpacznej,
czy w osłupieniu, czy w bezwładzie,
stoisz jak student na wykładzie,
którego troski trapią liczne —
fizyczne i metafizyczne!
Ach dość już! Chodź!

(wychodzą)
MAŁGORZATA
(z lampą)

Tak duszno tutaj i parno,

(otwiera okno)

na dworze wcale nie skwarno.
Jakoś mi dziwnie na duszy,
w tej domu samotnej głuszy —
matka nie wraca, drżę cała
odurzona, struchlała.

(rozbiera się i nuci)

Był w Thuli król wielkiej cnoty
— owiał go legend czar —
otrzymał puhar złoty,
kochanki ostatni dar.

Droższy mu był nad życie,
miłosny żar w nim tkwił—

król łzę ocierał skrycie,
ilekroć z niego pił.

Gdy śmierć nadeszła — spokojnie
przeliczył miasta, wsie,
 rozdał wszystko hojnie,
jeno puhara nie.

Kędy spienione morze
roztrąca się o brzeg —
do uczty ostatniej na łoże
w gronie rycerzy legł.

Grały mu morskie odmęty,
słuchał ich pieśni i pił —
i rzucił puhar święty
w mórz tonie z całych sił.

I patrzał zamglonym wzrokiem
w topiel chłonącą — bez skarg —
aż śmierć zasnuła go mrokiem
z tą kroplą wina u warg.

(chce suknie zawiesić w szafie — spostrzega szkatułę)

Patrzcież — szkatułka jakaś stoi,
ale skąd tutaj? w szafie mojej?
o jakżeż mnie to niepokoi!
Wszakże zamknęłam szafę! — może
to zastaw złożył kto?
Otworzyć? nie otworzyć? Boże!
chyba otworzę! A to co?
Cóż to za cuda te klejnoty —
toć wielka pani i w niedzielę
może się w nich pokazać śmiele!
Ustroję się w ten łańcuch złoty —
— jak się to w słońcu musi skrzyć!
Czyjaż to własność może być?

(przystraja się — podchodzi do lustra)

Gdybym choć te kolczyki miała!
Jak się to zmienia postać cała!
Bo i cóż piękność, młodość wreszcie?
pewno — przydatne to niewieście,
lecz jeśli chwali za to ktoś — to raczej
z litości jeno; — złoto znaczy!
i gorzej:
przed złotem się korzy
i złotem się puszy
cały świat!
Biednemu w oczy wicher prószy!



PRZECHADZKA

FAUST / MEFISTOFELES

(Faust przechadza się w zamyśleniu)
(zbliża się Mefistofeles)
MEFISTOFELES

Na piekielne czeluści! do stu miłosnych omamień!
Mało mi wszystkich wyzwisk! Kląłbym w żywy kamień!

FAUST

Co takiego? cóż się stało?
Jakiż ciebie uciął giez?

MEFISTOFELES

Djabłu-bym oddał ciało,
ale sam jestem bies!

FAUST

Pocieszny jesteś w swym obłędzie!
Djabły szaleją — co to będzie?

MEFISTOFELES

Toć pomyśl jeno — te psie pały
klechy zabrały skarb nasz cały!
Matka klejnoty zobaczyła,
coś niedobrego w nich zwietrzyła —
a ma węch baba — wierzaj mi —
w modlitewnikach wiecznie tkwi —
więc jakieby nie były sprzęty,
wysznuchta: świecki czy też święty;
nie dziw więc, że klejnotów blask
nie zdradzał przed nią zbytku łask.

„— Skarb nienabyty — na złe przecie
wyjść tylko może, moje dziecię.
Matce go ofiarujmy Boskiej,
niech nam łaskawie ujmie troski“.
Małgosia się skrzywiła srodze:
klejnotów żal niebodze.
Myśli, czy może być niecnotą
ten, kto klejnoty daje, złoto?
Lecz matka zaraz woła klechę;
przychodzi, no i ma uciechę —
do skarbu oczy mu się śmieją!
Powiada — jak umieją księża:
„Kto przezwycięża się — zwycięża;
a kościół ma żołądek strusi,
tyle tych skarbów strawić musi,
a na niestrawność nie choruje
— tak słodko obie panie kusi —
więc się i tem nie struje“.

FAUST

To znany zwyczaj — mnie się widzi:
królowie czynią tak i żydzi.

MEFISTOFELES

Ale co dalej — słuchaj proszę:
zabrał bez dzięki całe mienie,
jakby to były marne grosze;
łańcuch, kolczyki i pierścienie
zgarnął do kabzy jak orzechy —
pełen anielskich słów pociechy;
bliźnim zdrój łaski — skarb dla siebie —
a baby były w siódmem niebie.

FAUST

A Małgorzata?

MEFISTOFELES

— No cóż — siedzi,
i medytuje, głowę biedzi —
niespokojnemi widzi snami
tego, co darzył klejnotami.

FAUST

Żal mi jej szczerze! Proszęć serjo,
obdarz ją jeszcze biżuterją,
tamta nie była bardzo ważka.

MEFISTOFELES

Dla ciebie wszystko fraszka!

FAUST

Wypełń sumiennie me zlecenie:
z sąsiadką wejdź w porozumienie —
bądź djabłem wreszcie, nie mazgajem!
A Małgorzacie przynieś złoto.

MEFISTOFELES

Wykonam rozkaz twój z ochotą!

(Faust wychodzi)

Otom do dudka poszedł w najem!
Aby dogodzić kaprysowi
umiłowanej damy swojej,
sprzeda kochliwiec, dudek wieczny,
noc wygwieżdżoną, dzień słoneczny.



U SĄSIADKI

MARTA / MAŁGORZATA / MEFISTOFELES

MARTA
(sama)

Wybacz mężowi memu, Panie,
lecz boskie było z nim skaranie!
Poszedł ni stąd ni zowąd w świat,
a ja tu czekam tyle lat.
Przecież kochałabym go szczerze
i dom-by miał i stół i leże.

(płacze)

Kto wie, odkąd już jestem wdową!
Żeby choć dowód! jedno słowo!

(Małgorzata wchodzi)
MAŁGORZATA

Ach, pani Marto!

MARTA

No cóż? mów!

MAŁGORZATA

Drżę i słów sklecić nie potrafię,
wyobraź sobie, oto znów
szkatułkę w mej znalazłam szafie,
a jakie cuda wewnątrz lśnią!
— gdzietam się pierwszej równać z nią!

MARTA

Nic nie mów matce — jak się dowie,
zaraz spowiednikowi powie.

MAŁGORZATA

Spójrz jeno! popatrz! cóż za dziwa!

MARTA
(przystraja ją)

W czepkuś rodzona i szczęśliwa!

MAŁGORZATA

Szkoda — w kościele ani w domu
nie mogę pokazać się nikomu.

MARTA

Gdy matka wyjdzie, lub się zdrzemnie,
przychodź tu do mnie potajemnie;
ustroisz się przed lustrem ładnie;
ostoję zawsze znajdziesz we mnie.
Gdy się sposobność zdarzy, duszko,
kiermasz lub festyn jakiś w mieście,
stopniowo, nikt nic nie odgadnie,
raz łańcuch włożysz — perłę w uszko —
matka się nie spostrzeże, wreszcie
oczy zamydlić można snadnie.

MAŁGORZATA

Skąd te szkatuły? — powiedz — czyje?
w tem się niesamowitość kryje!

(pukanie)

To matka pewno — już się płoszę!

MARTA
(wyjrzała przez zasłonę)

Pan jakiś obcy; proszę!

(wchodzi Mefistofeles)
MEFISTOFELES

Mojej wizycie obcesowej
raczcie wybaczyć piękne panie!

(cofa się z oznakami czci przed Małgorzatą)

Szukam cnej pani Mieczykowej.

MARTA

To ja — do usług panie.

MEFISTOFELES
(cicho do Marty)

Poznałem panią; na dziś dość
widzę — u pani znaczny gość.
Przepraszam bardzo, iż wejść śmiałem,
przyjdę wieczorem, nie wiedziałem.

MARTA
(głośno)

Wyobraź sobie, moje dziecko,
Pan cię za pannę wziął szlachecką.

MAŁGORZATA

Zbyt łaskaw pan! dziękuję panu,
lecz jestem z mieszczańskiego stanu,
a te klejnoty nie są moje.

MEFISTOFELES

Kobietę stroi wdzięk — nie stroje,
a pani wzięcie ma, spojrzenie;
znajomość bardzo sobie cenię.

MARTA

Wybacz ciekawość mą niewieścią...

MEFISTOFELES

Przychodzę z niewesołą wieścią!
Mąż pani umarł — świeć mu, Panie!
przezemnie śle swe pożegnanie.

MARTA

Umarł! — o serce to nielada!
Umarł mój mąż! Biadaż mi, biada!

MAŁGORZATA

Ach, ona umrze z tej boleści!

MEFISTOFELES

Więc posłuchajcie smutnej wieści.

MAŁGORZATA

Niechaj nie kocham póki żyję!
kochać — to w jednej lec mogile!

MEFISTOFELES

Radość udrękę — męka radość kryje.

MARTA

Jakież ostatnie były jego chwile?

MEFISTOFELES

W Padwie jest jego grób, tam leży
u stóp świętego Antoniego,
anioły w wszelkiej go obierzy
na poświęconej ziemi strzegą.

MARTA

Cóż więcej? mów, choć serce drży!

MEFISTOFELES

Tak, wielka prośba, dla pocieszeń
zamów za niego trzysta mszy!
Pozatem — pusta moja kieszeń.

MARTA

Przecież choć drobiazg jaki dał!
Toćże czeladnik w kabzie na dnie
chowa pamiątkę; gdy tak padnie,
raczej głoduje — a jej strzeże...

MEFISTOFELES

Nic nie poradzę, choćbym chciał;
nie putał grosza, powiem szczerze,
cierpiał za grzechy, klął swój los,
lecz tem się nie wypełni trzos.

MAŁGORZATA

O wielkie ludzkie jest cierpienie!
Wieczne mu Panie odpocznienie.

MEFISTOFELES

Pani powinna znaleść męża —
twa tkliwość mnie zwycięża!

MAŁGORZATA

Czas jeszcze na mirtowy wianek.

MEFISTOFELES

Jeśli nie mąż, to choć kochanek.
Możeż się mierzyć sceptr, czy złoto,
z słodką w ramionach twych pieszczotą?

MAŁGORZATA

Zwyczaj ten u nas nie uchodzi.

MEFISTOFELES

Zwyczaj — obyczaj! cóż to szkodzi —

MARTA

Mówcie panie!

MEFISTOFELES

Nad śmierci jego stałem łożem,
po prawdzie był to barłóg szpetny;
zgon jak i żywot był nieświetny,
lecz zmarł przykładnie z słowem bożem.
Mówił: „o jakże siebie nienawidzę!
dom opuszczony, rzemiosło i żona;
straszne me winy — dziś dopiero widzę!
Ach, te wspomnienia! wybaczyż mi ona?!“

MARTA
(z płaczem)

Kochany człowiek! Wybaczam mu z serca!

MEFISTOFELES

Lecz, rzekł: więcej jej niż mojej winy!

MARTA

Oszczerca!
Kłamał! nie uszanował ostatniej godziny!

MEFISTOFELES

W gorączce tak zapewne bredził,
choć się to na tem znać potrzeba.
Mówił, że życie tak przebiedził
w tem przysparzaniu dzieci, chleba,
słowem wszystkiego, — w wielkim znoju,
a sam nie zaznał, rzekł, spokoju.

MARTA

Zapomniał o miłości naszej, o przysiędze,
o dziennem uganianiu, o nocnej mordędze!

MEFISTOFELES

Nie! Niezupełnie! Owszem — tęsknił duszą, ciałem;
pamiętam, opowiadał: „z Malty wyjeżdżałem —
o zdrowie żony, dzieci, modłym słał do Pana
i wraz się szczęście pokumało z nami;
statek spotkalim wielkiego sułtana
naładowany po burty skarbami —
napadliśmy nań, zdobyli go śmiele
i mnie część łupów przypadła w udziele“.

MARTA

Jakie? gdzie? pewno je zakopał w ziemi?

MEFISTOFELES

Dokładnie nie wiem, co się stało z niemi;
pomnę jedynie, że dziewczynka śniada
zajęła się nim i była zeń rada,
to było w Neapolu; miłego pożycia
pamiątkę nosił aż do końca życia.

MARTA

A szelma! własne dzieci okradł! złodziej!
ty karm je matko, ty je matko odziej,
a mąż z dziewkami po świecie się włóczy!

MEFISTOFELES

Kto się nauczył, już się nie oduczy;
umarł biedaczek z tego! ano, trudno!
Lecz wam w tym stanie wdowim pewnie nudno?
radzę wam: rok żałoby, a potem wesele!

MARTA

O, już takiego, jak nieboszczyk, pewnie
nie znajdę! mój głuptasek! o, takich niewiele!
dorównaż mu kto drugi? płaczę po nim rzewnie;
tylko, że się tak ciągle parał tą włóczęgą,

za babami uganiał, wińsko smolił tęgo,
no i ta gra w kosteczki, ta go rujnowała!

MEFISTOFELES

No, no — toć widzę, nie było tak źle,
bo jeśli tak umowa stała,
ja tobie, a ty mnie,
nawzajem sobie wybaczamy,
to — słowo daję! bez obsłonki!
zmieniłbym z wami rad pierścionki!

MARTA

Ach, wolne żarty! Figlarz z pana!

MEFISTOFELES
(cicho)

A teraz w nogi! Baba szczwana
ślub bodaj z djabłem zawrzeć rada.

(do Małgorzaty)

A któż serduszkiem pani włada?

MAŁGORZATA

Co pan chce rzec?

MEFISTOFELES
(cicho)

Istoto dobra i niewiedna!

(głośno)

Żegnam!

MAŁGORZATA

Żegnajcie!

MARTA

Lecz rzecz jeszcze jedna:

jak to uzyskać — pewnie, panie, wiecie —
o zgonie męża prawne zaświadczenie;
lubię porządek i czyste sumienie,
zgon ogłoszony pragnę mieć w gazecie.

MEFISTOFELES

To drobiazg, pani, który przewidziałem,
zeznania świadków dwóch przed trybunałem
starczą zupełnie! zajmę się tem skrzętnie,
mam przyjaciela, co zaświadczy chętnie;
bardzo wytworny pan; z nim tu przyjdziemy.

MARTA

Bardzo dziękuję!

MEFISTOFELES
(do Małgorzaty)

Panią zastaniemy?
To bardzo miły chłopiec — w podróżach obyty,
dla pań pełen atencji, czci niepospolitej.

MAŁGORZATA

Wstydem się spalę, lica zapłoną szkarłatem.

MEFISTOFELES

W krasie swej stanąć możesz bez wstydu przed światem.

MARTA

Za domem moim jest wirydarz mały,
tam dziś wieczorem będziemy czekały.



ULICA

FAUST / MEFISTOFELES

FAUST

I cóż? więc jakże? jakież wieści?

MEFISTOFELES

Brawo! Pan widzę płonie nie na żarty!
wierę — rychło się panicz z Małgosią popieści.
Dziś wieczór spotkasz się z nią w ogrodzie u Marty.
Co to za baba kuta! ma w niej djabeł służkę,
kuplerka wymarzona! stworzona na wróżkę!

FAUST

Świetnie! Nie będziem czasu tracić!

MEFISTOFELES

Lecz, widzisz, trzeba jej zapłacić.

FAUST

Przysługę wynagrodzić trzeba.

MEFISTOFELES

Musim zaświadczyć jak należy,
że mąż jej przeniósł się do nieba,
a zewłok jego w Padwie leży.

FAUST

Więc w podróż!?

MEFISTOFELES

Wpisz się w głupców bractwo!
Świadectwo złożyć masz, nie jechać!

FAUST

Nie piszę się na to matactwo,
kiepski twój plan, trza go poniechać?

MEFISTOFELES

O mężu świątobliwy! Panie,
czy to raz pierwszy w twojem życiu
fałszywe złożyć masz zeznanie?
Czyliż o Bogu, świecie, o wszelkim żywiole,
o człowieku zamkniętym w wszechistnienia kole,
o świadomości ludzkiej, iż jest nieśmiertelną,
nie plotłeś prawd rzekomych z odwagą bezczelną?
Bądź szczery, przyznaj proszę, że o tem wiesz tyle,
co o pana Mieczyka nieznanej mogile!

FAUST

Byłeś i jesteś kłamcą i sofistą.

MEFISTOFELES

Im głębiej, bardziej mroczno i bardziej jest mglisto;
już jutro z czcią należną, wymowy potęgą
tumanić będziesz dziewkę — z wiarą oczywistą
i poprzesz swoją miłość wieczystą przysięgą.

FAUST

To z serca!

MEFISTOFELES

Pięknie! Rzecz dla mnie nie nowa!
A potem o wierności będą słowa znaczne,
o przemożnym popędzie — ostatnie! rozpaczne!
Czyliż to także będzie — powiedz! serca mowa?

FAUST

Tak jest: bo jeśli czuję
i dla mych uczuć szukam słów,

gdy się wspólnoty nić wysnuje
i w mgłach otchłani gubi znów,
kiedy w wszechświata szukam łonie
najdalszej, w mrokach lśniącej skry,
gdy ogień, który we mnie płonie,
nazwę wiecznością,
czyż to też kłamstwo, czarcie gry?!

MEFISTOFELES

Lecz słuszność przy mnie!

FAUST

Dosyć! prowadź!
Kto umie szpadą słów szermować,
zawsze ma rację; a więc: ty!
Chodźmy! tematu tego więcej nie poruszę —
twoja racja! przegrałem, bo ustąpić — muszę!



OGRÓD

FAUST  /  MAŁGORZATA  /  MEFISTOFELES
MARTA

MAŁGORZATA Z FAUSTEM, MEFISTOFELES Z MARTĄ SPACERUJĄ NAPRZEMIANY
MAŁGORZATA

Ja wiem, pan tylko tak z grzeczności
rozmową bawi mnie układnie.
Wojaże uczą uprzejmości
zażywać gdzie wypadnie.
Jeno mi to jest bardzo dziwno,
że pan rozmawiać chce z naiwną.

FAUST

Ponad mądrości cenię więcej
wzrok, słowo, urok twój dziewczęcy.

(całuje ją w rękę)
MAŁGORZATA

Nie trzeba, nie! przepraszam bardzo,
ja nie mam ręki gładkiej,
robotą ręce me nie gardzą,
z mej woli — z woli matki.

(przeszli)
MARTA

Więc wy tak, panie, zawsze w drodze?

MEFISTOFELES

Ciągle ku innym, nowym krajom
pcha zawód, obowiązki gnają;
czasem ta zmiana boli srodze.

MARTA

W latach młodzieńczych łatwiej sami
dajemy sobie radę w świecie,
lecz kiedy starość już za drzwiami —
samotność gniecie, bardzo gniecie,
lecz pewno sami o tem wiecie.

MEFISTOFELES

Ze zgrozą czasem myślę o tem.

MARTA

Zawczasu zmieńcie się, bo potem...

(przeszli)
MAŁGORZATA

Co z serca — z myśli! mówię śmiele,
choć słowa me prostacze,
przyjaciół ma pan mądrych wiele,
cóż ja tam przy nich znaczę.

FAUST

Wierzaj nadobna, to co zwą mądrością,
zbyt często jest szalbierstwem i próżnością.

MAŁGORZATA

Czy tak?

FAUST

Doprawdy: skromność, cnota
nie umie sycić się swym czarem;
pokora, ufność i prostota
największym są przyrody darem.

MAŁGORZATA

Panu wciąż nowość myśl odmienia,
ja mam dość czasu na wspomnienia.

FAUST

Pani samotna?

MAŁGORZATA

Tak; gospodarstwo jest nieduże,
lecz wszystko trzeba zrobić samej —
więc tak po prawdzie w domu służę,
rozkazy spełniam mamy.
Mamusia bardzo drobiazgowa!
A już jeżeli o tem mowa:
skąpić nie musim! — mamy własny kątek —
wieluby z nami los swój zamieniło;
ojciec zostawił dość ładny majątek:
domek z ogródkiem; schludnie tam i miło.
Obecnie spokój mam po prawdzie duży,
siostra umarła, a brat w wojsku służy.
A z tą siostrzyczką miałam wiele żmudy,
lecz poraź drugi poniosłabym trudy
z radością: — słodka dziecina kochana!

FAUST

Anioł, gdy w ciebie podana.

MAŁGORZATA

Samam to dziecko wychowała
po ojca śmierci narodzone,
mamusia ciężko chorowała,
myślałam — wszystko już stracone;
mama nie mogła karmić wcale
i tak się przy mnie wychowało
i rozwijało się wspaniale
na mleku z wodą; już się śmiało,

zaczęło chodzić, paplać — wierzcie,
maleństwa nigdy nas nie nużą,
— to dziecko właściwie moje.

FAUST

Cichego szczęścia miałaś dużo.

MAŁGORZATA

Ciężkie przeżyłam z siostrą znoje:
w nocy, by zawsze mieć ją blisko,
przysuwałam ją z kołyską
do swego łóżka; praca trudzi,
usypiam prędko — już mnie budzi,
już wstawaj, karm ją, kładź przy sobie,
już płacze, chodź z nią po komnacie,
— czasem płakałyśmy tak obie;
rano w domowym już kieracie —
to pranie, na targ znów iść trzeba,
przynieść jarzyny, mięsa, chleba —
znów gotuj — i tak do wieczora,
to samo jutro co i wczora;
tak, tak mój panie, znój był srogi,
lecz za to jakiż spokój błogi,
gdy się tak dzień przepracowało,
jak smakowało, jak się spało.

(przeszli)
MARTA

Biedne niewiasty! czyż jest sposób
na starokawalerstwo? nie!

MEFISTOFELES

Więcej podobnych pani osób,
a byłoby z nami źle.

MARTA

Czy pan wciąż lata za czemś nowem? —
a może pan związany słowem?

MEFISTOFELES

Przysłowie mówi: szczęście to rodzina,
ognisko własne i miłość żonina.

MARTA

Chętki nie zaznał pan w swem życiu całem?

MEFISTOFELES

Właściwie wszędzie mile czas spędzałem.

MARTA

Rzec chciałam: miał pan zamiary uczciwe?

MEFISTOFELES

O, z niewiastami żarty niegodziwe!

MARTA

Ach, nie rozumie mnie pan?

MEFISTOFELES

To mnie rani
rozumię jedno — żeś grzeczna, o pani!

(przeszli)
FAUST

Mówisz — poznałaś kto ku tobie kroczy,
gdy z towarzyszem weszliśmy w podwoje?

MAŁGORZATA

Wszak zauważył pan: — spuściłam oczy.

FAUST

I wybaczyłaś mi natręctwa moje
z onegdaj, pomnisz, gdy u bram kościoła
ujrzałem ciebie, ujrzałem anioła?

MAŁGORZATA

Wtedy to siebie zapytałam drżącą,
jak to się stało? przecież nigdy o mnie
nikt nigdy mówić nie mógł, iż wyzywająco
stroić się pragnę, lub noszę nieskromnie;
cóż we mnie było, pytałam w obawie,
co mogło mówić o mojej złej sławie?
Rzecz najdziwniejsza dla mnie, chociaż pewna:
żalić się siła wzbraniała nieznana —
na siebie byłam zła i bardzo gniewna,
a nie umiałam gniewać się na pana.

FAUST

Kochanie!

MAŁGORZATA

Chwilkę!

(zrywa margerytkę — obrywa płatki jeden po drugim)
FAUST

Cóż to będzie? wian?

MAŁGORZATA

Zabawka —

FAUST

Jaka?

MAŁGORZATA

Wyśmieje mnie pan!

(zrywa i szepcze)
FAUST

Co mówisz?

MAŁGORZATA
(półgłosem)

Kocha — nie kocha mnie nic!

FAUST

Urzekła mnie, dziewczę, piękność twoich lic!

MAŁGORZATA
(w dalszym ciągu)

Kocha — nie kocha — kocha — nie kocha —

(zrywa ostatni płatek; — z słodką radością)

Kocha mnie!

FAUST

Tak, lube dziecię! Słowem tem rozpocznij
swe nowe życie w tej kwiatów wyroczni:
on kocha ciebie, czy wiesz, co to znaczy?
on kocha ciebie — tak! już nie inaczej!

(bierze jej ręce)
MAŁGORZATA

Drżę cała!

FAUST

Nie drżyj! niechaj w oczu mowie,
niech w tym uścisku rąk cichszym od cienia,
cud niewymowny serca się wypowie:
wielkie oddanie, rozkosz współistnienia,
bezmiar uczucia błękitny, daleki,
co dnie żywota słońcem opromienia
i już do końca — na wieki — na wieki!

MAŁGORZATA
(żegna go uściskiem ręki — zrywa się, wybiega)
(Faust trwa chwilę w zamyśleniu — idzie za nią)
MARTA
(wchodzi)

Zapada noc.

MEFISTOFELES

Już na nas czas.

MARTA

Chętniebym, mili, zatrzymała was
lecz trudno, w ciągłym żyjem swarze,
sąsiedzi straszni to plotkarze!
nic, jeno śledzą wciąż przez całe dnie,
a jak, a skąd, a co, a gdzie,
jakby wdzięczniejszej nie mieli roboty,
jak brać swych bliźnich w obmowne obroty;
cała ich radość, Boże ty mój słodki,
zbierać, hodować i wypuszczać plotki.
Gdzież nasza parka?

MEFISTOFELES

O tam, zakręt mija,
gruchają sobie!

MARTA

Młodzieniec jej sprzyja.

MEFISTOFELES

A ona jemu — tak się zawsze splata
i splatać będzie aż po koniec świata.



 ALTANA

MAŁGORZATA  /  FAUST  /  MARTA
MEFISTOFELES

(Małgorzata wpada do altany — skrywa się za drzwiami — palec na wargach, patrzy przez szczelinę)
MAŁGORZATA

Idzie!

FAUST
(wchodzi)

A tuś mi! szukam malej
a ona tu!

(całuje ją)
MAŁGORZATA
(obejmuje go — oddaje pocałunek)

Kocham cię, drogi, z duszy całej!

(Mefistofeles puka)
FAUST
(zły)

Kto tam?

MEFISTOFELES

Przyjaciel!

FAUST

Zwierzę!

MEFISTOFELES

Na nas czas!

MARTA
(wchodzi)

Już bardzo późno.

FAUST

Czy mogę odprowadzić was?

MAŁGORZATA

Nie, nie! Idź sam! Matka by zaraz do sumienia...

FAUST

Więc muszę iść już? — do widzenia!

MARTA

Adju!

MAŁGORZATA

Do zobaczenia!

(Faust i Mefistofeles wychodzą)
MAŁGORZATA

Boże! Cóż on pomyśli o mnie,
drżę przed nim jak schwytany ptak
i odpowiadam nieprzytomnie,
na wszystko mówię: tak!
Jak dziecko stracham się i trwożę,
a on — cóż we mnie widzieć może?

(wychodzi)


JASKINIA
W LESIE

FAUST  /  MEFISTOFELES

FAUST
(sam)

Dałeś mi wszystko, o duchu potężny,
o co prosiłem. W tajemne ogniska
wzrok skierowałeś, wzrok mój niebosiężny
i tam ujrzałem cud przyrody zbliska;
i panowanie dałeś mi nad światem,
poczucie siły, poczucie użycia,
iż mogłem stać się powiernikiem, bratem
i słyszeć bicie serca w piersi życia!
Szeregom przemian nakazałeś oto,
aby przed wzrokiem mym przeszły w pochodzie
i pozwoliłeś, bym ducha tęsknotą
poznał mych bliźnich w krzach, ogniu i wodzie.
A jeśli burza uderzy szalona
o rozjęczoną czarną lasu ścianę,
jeśli grom runie w kłąb zbitego łona
i strzaska dębu gałęzie rozwiane,
a on w upadku niezbłagany, srogi,
obala w wichrów zaplątany chórze
drzewa bliźniacze w dno śmiertelnej trwogi,
a echo huku góra rzuci górze —
i idzie jęk ten, to burzy wołanie
przez ziemię całą, w wieczności otchłanie —
— wtedy mnie wiedziesz w cichych jaskiń łono
i każesz spojrzeć w swoje własne lice
i własną duszę poznać nieskończoną,

jej ból i radość — sny i tajemnice.
Wtedy przed okiem mojem księżyc wstaje,
ziemię okrywa kojącą poświatą,
i ożywają przeszłości rozstaje,
drzwi otwierają się ku wszystkim światom,
mrok ócz umarłych kirem nie zasłania
w wielkiej godzinie myśli i poznania.

A jednak baśnią ludzka doskonałość,
widzę to jasno w tej chwili upojnej,
gdyś mi dał boskie dojrzenie i źrałość
i wraz pchnął w lęku odmęt niespokojny.
Za towarzysza i za powiernika
wieczną ironję mam, wyrzut sumienia,
co zimnym wzrokiem czyny me przenika
i twe owoce w szary popiół zmienia.
On to czarami z pamięci wyłania
postać barwioną marzeniami skrycie.
Tak żyję w kręgu wiecznego wahania:
żądza mnie spala i kusi użycie.

MEFISTOFELES
(wchodzi)

No — może dość już ukrywania;
przez jakiś okres można — owszem,
lecz dłużej — życie samo wzbrania
i każe tęsknić za czemś nowszem!

FAUST

Czyż nic lepszego nie masz do roboty,
jak dręczyć mnie codziennie?

MEFISTOFELES

Przeszkadzać nie mam ci ochoty,
zwłaszcza, żeś ciągle zły niezmiennie.

Miły towarzysz z ciebie! — Bracie!
wciąż strzec się trzeba — stać na czacie,
co cię umęczy, co zamroczy —
jak pies trza patrzeć w pańskie oczy.

FAUST

Oto właściwy tenor mowy!
Mamże dziękować za udręki?

MEFISTOFELES

Cóżbyś ty synu mój globowy
bez mej pomocnej czynił ręki?
Jakżebyś żyć potrafił?! Z mrzonek
imaginacji wybuchowej
zleczyłem cię w ów piękny dzionek,
w który, sam sobie będąc katem,
chciałeś się żegnać już ze światem;
a waść się teraz w norze chowa
jak gacek, lelek, albo sowa;
mchem i pleśniami karmisz ducha,
jak gad obmierzły, lub ropucha;
ach, pozazdrościć cnej osobie,
wciąż doktór pokutuje w tobie.

FAUST

Gdybyś zrozumiał, jakie życia siły
na tej pustelni we mnie się zrodziły,
gdybyś mógł pojąć! — gniewby djablej mości
imał się srogi — gniew pełen zazdrości.

MEFISTOFELES

O wielkie szczęście — nadświatowe!
na rośnej nocy złożyć głowę,
ziemię i niebo wziąć w ramiona
i u bożego spocząć łona;

miąższ ziemi przeczuć nieświadomie,
dni genezyjskie w ich ogromie;
użyć w poczuciu sił, w ich dumie —
lecz co? sam dobrze nierozumię;
to znów miłosnem rozemdleniem
rozpłynąć się w wszechświecie cieniem, —
znika syn ziemi w snów rozmachu,
a potem — intuicji gmachu

(gest niechlujny)

jak, już nie powiem, zamknąć drzwi!

FAUST

Precz, obrzydliwcze!

MEFISTOFELES

A — nie dogadza ci?
W tem rzecz!
O tak! z słusznością mówisz: „precz“!
Często cnotliwe uszka parzy
o czem cnotliwe serce — marzy!
Sądzisz, że zazdrość widzisz we mnie?!
Okłamuj siebie — to przyjemnie!
O — kłam przed sobą — kłam nadzieje!!
Zresztą — nie wytrwasz tutaj długo,
już się stanowczość twoja chwieje,
trwogi i strachu nędzny sługo!
Lecz dosyć! — Luba twa panienka
samotnie, tęsknie spędza czas
i wypatruje u okienka,
czyli nie zoczy nas.
Najpierw twa miłość tak wezbrała,
jak wiosną zalew rzek,
gdy lubą siła fal porwała
strumyczek zmalał — suchy brzeg.

Zamiast królować tutaj w lesie,
raczej — ukoić tęskny żar! —
niech wielki pan w jej domek wniesie
miłosny, wdzięczny dar.
Biedactwo małe, liczy chmury —
jedna za drugą w dale mknie,
tam po za smutne miejskie mury...
samotne noce, puste dnie —
i jeno śpiew ten: „gdyby ptaszkiem,
skrzydlatym ptaszkiem chwilę być“
snuje się pod gontowym daszkiem,
by się z powrotem w sercu skryć!
Dzień jeden — w nagłem zweseleniu!
Dzień drugi — deszczem łez owiany!
Dzień trzeci — w głuchem drżeniu!
A każdy tobą rozkochany!

FAUST

Żmijo podstępna!

MEFISTOFELES

Już w potrzasku!

FAUST

Przeklęty! mowa twa zbyt śmiała!
Jej imię czyste, białe!
Nie rzucaj na łup żądz jej ciała
przed zmysły oszalałe.

MEFISTOFELES

Nic nie rozumię! Do tej chwili
ona jest pewna, żeś ją rzucił,
sądzę, że zbytnio się nie myli:
nie wierzę, abyś wrócił.

FAUST

Z nią jestem myślą rozkochaną,
baz niej mi ziemia pusta,
zazdroszczę Chrystusowym ranom,
które całują jej usta!

MEFISTOFELES

Zazdrość mnie gryzła w swoim czasie
— tak mówiąc między nami —
o parę jagniąt, co się pasie
pod wonnych róż pąkami.

FAUST

Rajfurze!

MEFISTOFELES

Wyzywasz! ja się śmieję!
Bóg, tworząc płci osobność,
musiał im także dać nadzieję —
więc stworzył i — sposobność!
A teraz chodźmy! bądź radosny —
wesoły wzrok i głos!
masz do komnatki iść miłosnej,
a przecież nie na stos!

FAUST

W słodkich ramionach radość wieczna,
jej pierś ogrzeje mnie słoneczna!
Niedolę jej i dolę znam:
jestem wędrowcem i banitą,
co w parną noc niesamowitą
u zatrzaśniętych stoi bram.

Jak strumień burzą rozszalały
rwałem przez góry, bory, skały

w przepaści straszne dno;
ona w ufności bożej stała
na wonnej hali cicha, biała,
niebieskie za nią tło.

Mały jej świat w tych ścianach chaty,
lecz jakże wdziękiem przebogaty,
a ja skradałem się jak wróg.
Sam nad otchłanią czarną wiszę,
zabrałem spokój jej i ciszę,
przeto mną wzgardził Bóg.

Piekło — już znam do ciebie drogę!
Szatanie — skróć mój czas i trwogę!
Co stać się ma, niech zaraz stanie się!
Biorę na siebie los bezwiednej,
niechaj w przepaści legniem jednej:
los jeden jej i mnie!!

MEFISTOFELES

O jakże wrze i kipi wrzątek!
Do niej! — by prędzej smutek szczezł!
Tam gdzie dopiero jest początek
rozumek ludzki mówi: kres!
Odważni żyją! Życie z nami!
Wszakżeś conieco przedjablony,
a nic głupszego na tej ziemi,
jak djabeł zrozpaczony!



KOMNATKA
MAŁGORZATY

MAŁGORZATA

MAŁGORZATA
(sama; przy kołowrotku)

Spokój mój przeminął,
w sercu płomień burz,
nie zaznam spokoju
nigdy, nigdy już.

Gdzież mój ukochany?
cóż z szukania prób?
cały świat bez niego
czarny zimny grób.

Płonie moja głowa,
w myślach wir i szał,
szczęście i pogodę
ranny wicher zwiał.

Patrzę przez okienko,
szkoda moich ócz:
serce, moje serce,
pustki ty się ucz.

Puste moje życie,
pusty jest mój dom;
przejechał wodami
z ukochanym prom.

Jego chód wyniosły
i postaci czar,

uśmiech ust prześliczny,
oczu jego war,

mowa jego — pienia
wenecjańskich bark,
uścisk jego dłoni,
słodycz jego warg!

Spokój mój przeminął,
w sercu płomień burz,
nie zaznam spokoju
nigdy, nigdy już!

Piersi moje tęsknią,
moje piersi drżą,
bez jego pieszczoty
usychają, mrą.

Przy nim mego życia
ostateczny schron;
przecałować życie!
Przecałować zgon!



OGRÓD MARTY

MAŁGORZATA  /  FAUST
MEFISTOFELES

MAŁGORZATA

Wybacz Henryku —

FAUST

Powiedz proszę.

MAŁGORZATA

Dawno się już z myślami noszę,
czy się zapytać, jak twa sprawa
z religją — jesteś grzeczny
i dobry człowiek i serdeczny,
lecz w tym względzie na niedowiarstwo coś zakrawa.

FAUST

Daj temu spokój! Znasz mnie przecie,
wiesz jak cię kocham, drogie dziecię,
a już gdy kocham — oddam krew i życie!
a przecież nie przeszkadzam wam, którzy wierzycie.

MAŁGORZATA

Niedobrze mówisz, jeszcze trzeba wierzyć!

FAUST

Trzeba?

MAŁGORZATA

Ach! gdybym mogła wiarę twą rozszerzyć!
Wiem to, że nie czcisz świętych sakramentów!

FAUST

Czczę je.

MAŁGORZATA

Bez pragnień duch się próżno biedzi!
Nie chodzisz na mszę, ani do spowiedzi.
Wierzysz ty w Boga?

FAUST

A któż bez wykrętów
rzec może śmiele: Tak! ja w Boga wierzę!
Kapłan czy mędrzec odrzeknąż ci szczerze?
Mogąż powiedzieć: tak czy nie?

MAŁGORZATA

Nie wierzysz w Boga!

FAUST

Nie chciej mnie źle rozumieć, wysłuchaj mnie, droga!
Któż nań imieniem zawoła?
Któż Go ogarnąć zdoła
i rzec: ja w Boga wierzę?!
Któż się ośmieli,
zważy, rozdzieli —
by rzec: ja weń nie wierzę?!
On — wszechogarniający,
On — wszechpodtrzymujący,
czyż nie ogarnia zarazem mnie, ciebie
i samego siebie?!
Nad nami dale błękitnieją,
pod nami twardy ziemski glob,
nocą się wieczne gwiazdy śmieją
jak złote ziarna wsiane w strop.
Patrzą me oczy w twoje oczy —
oto ku sercu i ku myślom
wieczność się święta garnie, tłoczy —

tajemne znaki w mgle się kryślą —
i cały bezmiar sił wszechświata
świetlistem skrzeniem cię oplata —
już tęczą przed twym wzrokiem legł;
napełń swe czucie aż po brzeg
i nazwij to przed wiary progiem
miłością! szczęściem! sercem! Bogiem!
Ja nazwy nie mam na to!
Uczucie to najwyższa władza,
a nazwa to czczy dym,
który świetlistość ćmi, zaczadza.

MAŁGORZATA

Z radością słucham twojej mowy;
ksiądz także tak mniej więcej mówi,
jeno innemi słowy.

FAUST

Pod tem słonecznem, ziemskiem niebem
tak samo każde serce powie,
każde na sposób swój,
więc i ja w swojej mówię mowie.

MAŁGORZATA

Upajam się słów twoich winem,
lecz jest w nich to, czego nie słyszysz:
nie jesteś ty chrześcijaninem...

FAUST

Dziecino...

MAŁGORZATA

I jeszcze jeden ból ci zdradzę —:
czemu on ma nad tobą władzę?
czemu ty z nim się towarzyszysz?

FAUST

Z kim?

MAŁGORZATA

Z człowiekiem, który chodzi z tobą;
czy wiesz co o nim? czy go znasz?
ja lęk przed jego mam osobą,
to człowiek zły i złą ma twarz!
Serce powtarza, wciąż ostrzega:
to człowiek zły i zły kolega.

FAUST

Nie lękaj się go, moja mała!

MAŁGORZATA

Od czasu, gdym go wtedy tu poznała,
obecność jego boli mnie i trwoży;
ja, która w ludziach zawsze dobro widzę,
tego człowieka z duszy nienawidzę;
na ciebie z dnia na dzień działa coraz gorzej!
Gdy stoi przy mnie, jakiś głaz mnie gniecie;
że się z nim wdajesz, pełnam jest rozpaczy;
jeśli go krzywdzę, niech mi Bóg wybaczy.

FAUST

Takie kaduki bywają na świecie.

MAŁGORZATA

Nie chciałabym z nim żyć pod jednym dachem!
ilekroć wchodzi, przejmuje mnie strachem;
zawsze z drwinami i zawsze ze złością,
a nigdy z sercem, prostotą, szczerością.
Z podełba patrzy jakoś chytrze, wrogo —
tacy pokochać nikogo nie mogą;
przeczuwam franta w nim i łgarza!

W twoich ramionach tak słonecznie
i tak swobodnie i bezpiecznie —
jego obecność serce moje zmraża.

FAUST

Przeczucia twoja myśl powtarza.

MAŁGORZATA

Tak lękiem jestem spętana,
że gdy się do nas zbliża,
nie wiem, czy kocham, czym kochana —
myśl trwogą się naniża —
gdy na mnie wzrok swój zły wyszczerza,
to zapominam słów pacierza;
ty pewno też tak czujesz.

FAUST

To antypatja.

MAŁGORZATA

Iść już muszę.

FAUST

Czyż nigdy prośbą cię nie wzruszę?
Tak pragnę chwilę przemilczeć z twem śnieniem
i kochającem objąć cię ramieniem —
serce me stopić z twojem — w duszę wtopić duszę.

MAŁGORZATA

Ach, gdybym, widzisz — w domu spała sama,
drzwi byłyby otwarte, niezamknięta brama.
Lecz, wiesz, matka śpi ze mną, sen ma bardzo lekki,
lada szmer ją przebudzi: otwiera powieki,
a gdyby nas we dwoje ujrzała! O wstydzie!
żyć-bym nie potrafiła w tak strasznej ohydzie!!

FAUST

Na to jest rada, mój aniele,
oto jej trzeba w napój wlać
trzy krople tego: całkiem śmiele,
a będzie twardo spać.

MAŁGORZATA

A co to jest? — czy tak się godzi?

FAUST

Nic jej to, miła, nie zaszkodzi!

MAŁGORZATA

Niczego odmówić ci nie zdolę
w tem miłującem dziele;
coś mnie przymusza pełnić twoją wolę,
choć mogę tak niewiele.

(wychodzi)
MEFISTOFELES
(zbliża się)

Poszła turkawka?

FAUST

Szpiegowałeś?

MEFISTOFELES

Dokładnie doszło do mych uszu
doktorskie katechizowanie;
dobregoś pełen animuszu!
Mają w tem swój interes panie,
nie bez kozery tak mniemają
— wniosek zupełnie słuszny:
kto skromnie podda się zwyczajom,
ten w domu będzie też posłuszny.

FAUST

Tego nie widzisz już, potworze,
że serce to ofiarnie
ogniem miłosnej wiary gorze,
że zanim rozpacz je ogarnie,
broni tą wiarą i sumieniem
mnie! mnie! przed wiecznem potępieniem!

MEFISTOFELES

Duchowa zmysłowości maska!
O, już ty wisisz u jej paska!

FAUST

Pomiocie piekielnego smrodu!

MEFISTOFELES

A jaka ona już za młodu
fizjonomistka! jak ją wzrusza
mej obecności moc nieznana —
wyczuwa we mnie i genjusza,
a może nawet i — szatana —
pod maskę tak się wejrzeć stara!
Więc dzisiaj będzie po harapie?

FAUST

Tobie od tego wara!

MEFISTOFELES

Kąsek uciechy i ja złapię!



 PRZY STUDNI

MAŁGORZATA  /  HALSZKA

(Obie z konewkami)
HALSZKA

Ależ się Basia nam spisała!

MAŁGORZATA

Nic nie wiem.

HALSZKA

Lecz ja wiem napewno!
Tak! „Żeby kózka nie skakała“...
I tak się Basia doigrała,
a chciała być królewną!

MAŁGORZATA

Jakto?

HALSZKA

To wszystko z tej pańskości przecie;
a gdzie jest dwoje, tam jest trzecie,
to już tak bywa na tym świecie.

MAŁGORZATA

Co ty powiadasz?

HALSZKA

Nie żałuję,
nic nie żałuję, sama chciała!
ciągle się z drabem swym swędrała
— jak cień się za nim, bywa, snuje;

przechadzki, tańce i zabawy
przez tyle nocy, tyle dni,
a ino aby zażyć sławy,
że to jest pierwsza w całej wsi;
a on wciąż znosi jadło, wino,
i baraszkuje wciąż z dziewczyną —
a ona dufna w siebie, śmiała
— bezwstydny zatraceniec —
z śmiechem podarki przyjmowała —
no, i na kołku zawisł wieniec.

MAŁGORZATA

Biedna dziewczyna!

HALSZKA

Co? żałować?
Nie! — to my musimy pracować,
nas matka nie wypuszcza z domu
— siedź jedna z drugą przy kądzieli!
a ona idzie pokryjomu — —
czasem pół nocy przesiedzieli
z gaszkiem to w sieni, to na przyzbie,
a nigdy w domu! nigdy w izbie!
Jaka zasiadka, taki łup!
Pewnie, że szatę wdziać pokutną,
po kozaczeniu trochę smutno!

MAŁGORZATA

Powinien wziąć z nią ślub.

HALSZKA

Nie głupi! Szwarny — to wokolu
inną dziewczynę znajdzie snadnie,
a zresztą — szukaj wiatra w polu!

MAŁGORZATA

A to nieładnie!

HALSZKA

Choćby ją zechciał jej kochanek,
my się rozprawim z kochaneczką;
chłopcy jej zerwą z głowy wianek,
a próg jej obsypiemy sieczką.

(wychodzi)
MAŁGORZATA
(zmierza do domu)

O jakżem łatwo przewinienia
dziewczęce potępiała —
starczył mi drobiazg, ba, cień cienia,
skaza nieznaczna, mała,
już mnie raziło to, gniewało —
z wyśmiewem i pogardą
mówiłam: „grzesznaś“ i szłam śmiało,
podnosząc głowę hardo!
Dziś-by mi szukać trza pociechy
za własne winy, własne grzechy;
lecz jest-że winą, co miłością
jest, szczęściem jeno i radością?



 ZAUŁEK

MAŁGORZATA

(we wnęce muru obraz Matki Boskiej Bolesnej)
(przed obrazem kwiaty w dzbankach)
MAŁGORZATA
(stroi kwiatami obraz)

Przed tobą stoję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie, Matko!
O Bolejąca!

Miecz w twojej piersi,
Matko Jedyna!
Patrzysz na męki
swojego Syna!
„Ojcze w niebiesiech“
szepczą Twe wargi —;
ukój mą boleść,
usłysz me skargi.

Takam zstrachana
i taka biedna —
Matko Bolesna
Ty wiesz to jedna!

Wieczny ból we mnie
ból za mną, ze mną —
oczy spłoszone
już się nie zdrzemną.

Samotna jestem
i przeto płaczę —
łzami dróg nędzę
skrapiam i znaczę.

A w Twojem sercu
rany wieczyste —
a na Twych kwiatach
łzy me rzęsiste.

Rwałam je tobie
w dzisiejsze rano,
godziną wczesną
i zapłakaną.

Jeszcze złocista
nie zeszła zorza —
rozpacz mnie gnała
z zimnego łoża.

Spójrz na mnie, Matko,
z gwiaździstej drogi,
ochroń od śmierci,
od hańby srogiej.

Przed Tobą stoję
grzeszna i drżąca,
spójrz na mnie, Matko!
O Bolejąca!



ULICA

ŻOŁNIERZ WALENTY, BRAT MAŁGOSI
FAUST  /  MEFISTOFELES  /  MAŁGORZATA
MARTA  /  MIESZCZANIE

(noc)
(przed domem Małgorzaty)
WALENTY

Gdy się tak w knajpie tęgo piło,
siedziało, grało i gwarzyło,
koledzy, pełni już ochoty
chwalili dziewczyn swoich cnoty.
Przy pełnej flaszy i kielichu
spokojniem patrzył w głośny krąg
i uśmiechałem się pocichu
do tych wiwatujących rąk.
Jeden z drugiego się natrząsa,
ten mówi to, a tamto ów,
a ja podkręcam w górę wąsa
i mówię sobie: gadaj zdrów!
I biorę w garście pełny kielich
i mówię dziarsko, jak to młody,
a któż mej siostrze cnót anielich
nie pozazdrości — jej urody?
— a oni mówią: rację masz!
kto co innego twierdzi: łgarz!
hura! i brzęk i brzęk o szkło —
Zdrowie Małgosi! — toż to szło!!
A teraz — włosy z głowy rwać —
palce ogryzać aż do krwi!

Gdzież się podziała dziarska brać?
już niema — każden jeno drwi —
tu jakieś słówko podejrzane,
tam szpilkę wbije kto znienacka —
kto może, rozdrapuje ranę
i poszła sława w dym wojacka!
Ej! — gdybym krzyknąć mógł — kłamiecie!
i sam przed sobą rzec: nie wierzę!
rozbiłbym w puch to marne śmiecie —
ejże! leciałyby paździerze!

Ktoś idzie! Zbliża się! Czuj duch!
— nie mylę się — tak! idzie dwóch!
— jeśli to on — Małgosin gach —
nie wróci żywy pod swój dach!

(wchodzą Faust i Mefistofeles)
FAUST

Jak to w zakrystji światło właśnie
oliwnej lampki drżące w dali,
co mży i cichnie, pełga, gaśnie
i choć się znagła żywiej pali,
już w czyhające wsiąka ciemnie,
tak właśnie mroczno we mnie.

MEFISTOFELES

A we mnie jakaś chęć raczej łasząca,
uczucie kota, który po drabinie
na dach wychodzi — patrzy do miesiąca
i znów przez rynnę zwinnie się przewinie;
trochę złodziejstwa w tem i lubieżności,
oraz swoistej, rzekłbym, cnotliwości.
Już się w mych żyłach z krwią przelewa
jutrzejszy łysogórski gon,
noc czarodziejska we mnie śpiewa
melodją nietoperzych błon.

FAUST

Kiedyż się wzniesie skarb ku górze,
który rozbłysnął tam przy murze?

MEFISTOFELES

Ach, będziesz mógł wydobyć sam
kociołek z ziemi stary.
Spojrzałem kiedyś tam:
talary — bite talary!

FAUST

Ni dyjademu, ni pierścienia
dla lubej mojej przystrojenia?

MEFISTOFELES

Widziałem, zanim zapiał kur,
w kociołku pereł suty sznur.

FAUST

To bardzo dobrze — wstyd mi broni
tak bez podarków chodzić do niej.

MEFISTOFELES

Toć nie powinno serca chmurzyć,
można za darmo czasem użyć.
— Lecz teraz — gdy tak gwiazdki mżą
i pięknie niebo stroją
do reszty już odurzę ją
moralną piosnką moją.

(śpiewa — przygrywa na gitarze)

O Kasiu moja, powiedz mi,
co u kochanka szukasz drzwi
godziną tak poranną?
chętnie on Kasiu wpuści cię,
lecz z wypuszczeniem będzie źle,
nie wrócisz Kasiu, panną!

Więc Kasiu słodka, rozważ to;
Kasia nie słucha, kocha go,
więc: dobrej nocy w łóżku!
Ej, Kasiu, przestrzegałem cię,
stokrotnie pewniej kochać się
z pierścionkiem na paluszku!

WALENTY
(wpada)

Gruchać przyszedłeś szelmo tu?
Patrzcie no gaszka! — drań, sobaka!
Wpierw z instrumentem do djabłów stu!
teraz się wezmę do śpiewaka!

MEFISTOFELES

Gitara pękła — gra skończona!

WALENTY

Teraz się po łbach będziem prać!
Ty albo ja, ktoś z nas tu skona!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Doktorze! nie uciekać — stać!
tu do mnie! — już się składa,
mądrze się jeno trzeba brać —
zaczynać! z pochwy szpada!

WALENTY

Odparuj!

MEFISTOFELES

Już!

WALENTY

Ten cios...

MEFISTOFELES

I ten!

WALENTY

Moc czarcia! Mdleje dłoń!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Uderzaj!!

WALENTY
(pada)

A!

MEFISTOFELES

Wieczny mu sen!
Doktorze, szpadę skłoń!
A teraz w nogi! Trzeba umknąć zaraz,
zanim się zbiegnie ciekawskich czereda:
z policją jeszcze mniejszy jest ambaras,
lecz z klątwą raz-dwa uporać się nie da.

(wychodzą szybko — tłum się zbiera)
MARTA
(w oknie)

Gwałtu! ratunku!

MAŁGORZATA

Światła dajcie!

MARTA
(jeszcze w oknie)

Bójka, ratunku! Przybywajcie!

TŁUM

Tu już zabity jeden leży!

MARTA
(wychodzi z domu)

Zbrodniczy popełniono czyn!

MAŁGORZATA
(wychodzi z domu)

Kto to?

TŁUM

Twej matki syn!

MAŁGORZATA

Ratuj mnie Chryste z złej obierzy!

WALENTY

Umieram! — to niedługie słowo!
a krótsza jeszcze zgonu chwilka.
Precz z łzami, z potrząsaniem głową!
Przybliżcie się — chcę rzec słów kilka!

(otaczają go wszyscy)

Małgosiu moja! jeszcześ młoda —
tak jakoś wszystko... wielka szkoda...
tak jakoś zrobiłaś opacznie —
niechże śmiertelna ta nauka przypomni,
powie ci, żeś suka!
A teraz się to gorsze zacznie.

MAŁGORZATA

Bracie! Mój Boże! całyś krwawy...

WALENTY

Nie mieszaj Boga do tej sprawy!
Co stać się miało — już się stało;
źle bardzo się podziało — —

Najpierw się z jednym — no tak — lubisz —
i drugi przyjdzie — tak — niewiasto —
i trzeci — tuzin przyhołubisz,
aż w łoże całe wpuścisz miasto!

Gdy hańba na ten świat przychodzi
to w tajni, w mroku, w ćmie się rodzi,
rękę się trzyma u jej warg,
by nie zdradziła się przedwcześnie;
tak się ją kryje wciąż obleśnie —
— najchętniej skręcić-by jej kark!
Lecz gdy podrośnie — furda! basta!
w dzień biały idzie środkiem miasta!
a przecież nic nie wypiękniała,
lecz im kaprawsza — bardziej śmiała!
na rynek pcha się i w południe,
gdy gwarno, rojno, strojno, ludnie,
mizdrzy i puszy się obłudnie.

Ja widzę już przedśmiertnym wzrokiem,
jak ty się stajesz hańby łupem,
jak szybkim cię mijają krokiem
bliźni — w ohydzie — jak przed trupem!
Niech jak choroba wstyd cię toczy,
kiedy ci ludzie spojrzą w oczy!
Ścierko! porzucisz ty złotości,
nie będziesz stawać u ołtarza;
w ozdobie szat i zalotności
już do miejskiego wirydarza
nie pójdziesz — nie! Tobie ciemnica,
ukryty w zgniłej ćmie zaułek,
tam niech ci nędza czerni lica,
twem miejscem szpital i przytułek!
Choć Bóg się wzruszy skargi twemi —
ja cię przeklinam tu — na ziemi!

MARTA

Zamiast się modlić tej godziny,
bluźnierstwem jeno zwiększasz winy!

WALENTY

Rajfurko stara! gdybym mógł
zemstę swą wywrzeć na tobie —
sprościłbym grzeszne szlaki dróg
i spokój znalazł w grobie!

MAŁGORZATA

Bracie! mój bracie! straszny kres!

WALENTY

Zaprzestań płakać! szkoda łez!
Odchodzę — idę na boski sąd
z krwawiącą w sercu raną,
przez twoją rękę i twój błąd
na wieki mi zadaną!
Bóg wydał rozkaz, żołnierz słucha,
przyjmij w Twe ręce mego ducha!



EGZEKWJE

MAŁGORZATA /ZŁY DUCH/ TŁUM

KATEDRA
(nabożeństwo; organy, śpiew)
(w tłumie Małgorzata)
(za nią Zły Duch)
ZŁY DUCH

Jako-żeś inna w swych dniach młodości,
wiary, miłości, cicha, niewinna,
przed ołtarz szła.
Słodko i szczerze twoje pacierze,
jak dym kadzielny, jak wonna mgła
modrzą się, snują,
gdzie Nieśmiertelny w aniołów gronie
w niebie króluje, w gwiezdnej koronie.
Małgosiu — dziecię — kędyż na świecie
serce zgubione, nieodgadnione?
Matka twa siwa, o nieszczęśliwa!
ducha oddała Bogu.
Tyś ją zabiła, sponiewierała —
ty i grzech ciała —!— Nieczysta siła
matkę zabiła.
Małgosiu — krew na twym progu.
A pod twem sercem w strwożonem łonie
już nowe życie tli się i płonie
tajemnie, skrycie —

MAŁGORZATA

O myśli grzeszna, myśli straszliwa!
czemże ją zwalczę ja nieszczęśliwa!

CHÓR

DIES IRAE, DIES ILLA
SOLVET SAECLUM IN FAVILLA.

(organy grają)
ZŁY DUCH

Groza nad tobą? Organy grają,
a groby wnętrza swe otwierają.
Grzech twoje myśli, serce popieli,
jakże z popiołu ogień wystrzeli?!
Drżyj!

MAŁGORZATA

Zamieram w sobie straszną tęsknotą,
psalmy organne głazem mnie gniotą.

CHÓR

JUDEX ERGO CUM SEDEBIT
QUIDQUID LATET ADPAREBIT
NIL INULTUM REMANEBIT.

MAŁGORZATA

Ciemno i duszno! Cierpi sumienie,
wali się na mnie ciężkie sklepienie.
Słupy olbrzymie, ściany kościoła,
duszą mnie, więżą! Śmiertelne koła!
Tchu!

ZŁY DUCH

Ukryj się! Grzechu nic nie ukryje
umrzesz shańbiona, wstyd cię przeżyje.
Wołasz ty — światła, wołasz — powietrza —
wzgardzonej duszy nic nie ulecza!
Biada ci!

CHÓR

QUID SUM MISER TUNC DICTURUS?
QUEM PATRONUM ROGATURUS?
CUM VIX JUSTUS SIT SECURUS.

ZŁY DUCH

Błogosławieni skrywają lica —
umknie się tobie czysta prawica.
Biada twej doli.

CHÓR

QUID SUM MISER TUNC DICTURUS?

MAŁGORZATA

Podajcie mi trzeźwiących soli!

(omdlewa)


SABAT

FAUST / MEFISTOFELES / BŁĘDNIK /
CZAROWNICE / CZAROWNICY / GENERAŁ /
MINISTER / PARWENJUSZ / AUTOR /
STRAGANIARKA / PROKTOFANTAZY /
ZJAWY: LILITH, MEDUZA / SERWIBILIS /
OBERON / TITANJA / ORSZAK WESELNY

ŁYSA GÓRA
MEFISTOFELES

No cóż — przydałoby ci się stylisko?
Ja chętnie dosiadłbym już kozła;
droga daleka — cel nieblisko.

FAUST

Jeszcze mnie krzepko niosą nogi,
sękacz mi tęgi dobrze służy;
piękne widoki są z tej drogi,
więc się i wzrok nie nuży.
Po pochyłościach piąć się ku szczytowi
przez skały, z których spada woda,
u stóp czar dolin — któż wysłowi!
Dzika, wspaniała gór przyroda.
Brzoza już liśćmi się zieleni,
przebujne życie kipi w sośnie;
pławi się w wiośnie las radośnie —
my jedni mamy-ż być znużeni?

MEFISTOFELES

Mnie jakoś mróz po kościach chodzi,
noc czarna — istna sadza,
księżyc niemrawo w chmurach brodzi,
wciąż drogę jakiś pień zagradza
lub skała twarda jak ze stali
omal że głowy nie rozwali;
poprostu byłby nam niezbędny
przewodnik — bodaj ognik błędny;
tam właśnie u kamiennych płyt
błyszczy się błędnik: przyjacielu!
hej! — wyprowadzisz nas na szczyt!

BŁĘDNIK

Chętnie — lecz nie wiem, czy do celu
dojdziecie prędko moim szlakiem,
ja bowiem płynę zygzakiem —
gdzie wiatr — tam i ja.

MEFISTOFELES

Poprostu naśladujesz ludzi?!
Niechno się asan dziś potrudzi!
A nie — to zdmuchnę cię jak świecę.

BŁĘDNIK

Władczy twój głos — już świecę — lecę,
lecz zważcie, czarów dziś godziny!
góry szaleją, wicher wieje,
i czarcie przypomina dzieje,
możemy zbłądzić — nie z mej winy.

FAUST — MEFISTOFELES — BŁĘDNIK
(śpiewają naprzemiany)

W światy czarów, snów i baśni,
które noc i mrok spowiły!

Świeć nam, ogniu, świeć najjaśniej
przez tej drogi szlak zawiły —
w nieobjęty kraj — w przestrzenie!

Drzewa, drzewa i drzew cienie
pędzą, lecą, czas mijają
rzeszą gwarną i pątniczą,
góry grają, lasy grają,
chrapią, wrzeszczą, trąbią, krzyczą.

A strumienie cienko smyczą
na skrzypicach kamienistych;
słyszysz szumy — słyszysz pieśni —
pól i krzów i łąk rosistych?
czy to podziomkowie leśni?
czy to piosnka zagubiona
tej przeszłości, co już kona?
wraca echem baśń wygrana,
zapomniana — przypomniana!

Uhu! Uhu! Puhacz huczy —
stado sów się nocą włóczy,
zwołują się kruki, wrony —
cały ptasi świat zbudzony.
Z pod łopuchów, patrz, ropuchy
wywalają grube brzuchy,
a korzenie, giętkie łozy,
jak kłąb wężów, jak połozy
siecią pnączy zapowiły
pnie, wykroty, skały, iły
i czyhają na wędrowca
u przepaści, u manowca;
człek się trwoży, męczy, dyszy —
aż tu nagle z mchu, z upłazu
tysiącbarwne wojsko myszy
skacze do twych nóg odrazu.

Lud świetlaków skrzy się, roi,
aż się w oczach mży i troi.

Czy stoimy czy idziemy?
wszystko w ruchu, w wirze, w splocie —
nic nie wiemy, nic nie wiemy —
drzewa, skały, świateł krocie —
jakieś duchy na przelocie —
noc się mnoży, tysięcznieje —
dziwa! czarnoksięskie dzieje!

MEFISTOFELES

Chwyć się mocno mego płaszcza,
skała twarda, duża, śliska —
i spójrz teraz! z po za chaszcza
mamonowy skarb rozbłyska.

FAUST

Jakże przedziwnie mroczne dale
rozkwieca odblask złotych zórz,
światło przez lasy i przez hale
przerzuca się od wzgórz do wzgórz;
wpada w przepaście uroczyste,
budzi uśpione, głuche dna,
jaśniejsze wraca, przeźroczyste
i snuje się jak srebrna mgła;
znagła się stapia w mknące źródło,
znów rozpryskuje w tysiąc smug
i szarfą zbladłą i wychłódłą
oplata wązkie linje dróg.
A w bliży grają światła żywe,
jak struny fosforycznych lir —
sypią się iskry urokliwe
na górski szczyt jak złoty żwir;
lecz słysz — lecz słysz — w górzystem łonie
drży serce — drży — od dna po czub —

wybucha pożar! góra płonie!
wyrosła jak ognisty słup!

MEFISTOFELES

Pałac Mamona lśni jaskrawo —
noc wielkich dziś uroczystości!
Z sutą gotują się zabawą
na przyjazd licznych gości.

FAUST

Wiatr oszalałe gna powietrze,
po twarzy smaga, tnie i siecze.

MEFISTOFELES

Chwyć się skał rękami mocno,
bo cię wicher w przepaść rzuci:
iść nam trzeba przez mgłę nocną,
która zwodzi, bałamuci.
Słysz, jak wicher zrywa skały,
mierzwi bory, zgniata drzewa,
znaglonego ognia grzywa
skier zawieją świat zalewa;
a z tej mierzwy płomienistej
raz po razie grom wylata,
błyskawice, huki, świsty,
jakby krwawy koniec świata;
pogłos wrzawy w alarm wali,
leci szarża w tysiąc koni —
ognia!! lecą, tętnią — w dali
stukot kopyt w skały dzwoni;
w dali — w bliży — w dole — w górze —
głosy — krzyki rechotliwe —
czarownice w skier wichurze
lecą żądne i chutliwe.

CHÓR CZAROWNIC

Leci czarownic dziarski chór
żółte rżyska — zielony siew —
pan czarny siedzi na szczycie gór
— śpiewa — w nas kipi krew!
— Przez miasta i wsie
chór czarownic mknie!
Za nami! za nami! wprzód!
przez lasy — przez góry — przez swąd i smród!

GŁOS

Staruszka Baubo na maciorze
w skrach płomienistych wicher porze!

CHÓR

Chwała jej, chwała! za nią! w bieg!
— Matka na świni — czart ich strzegł!

GŁOS

A ty! — skąd jazda?

GŁOS

Z Kamieńca wprost!
Zajrzałem sowie do gniazda —
ślepia rozwarła — uciekła —

GŁOS

Przez djabli most!
Dokąd tak wcwał?!

GŁOS

Noc mnie urzekła,
wicher mnie zwiał —
rana zapiekła —
spala mnie szał.

CHÓR CZAROWNIC

Droga się dłuży, droga się snuje —
cóż to za pęd! cóż to za szczęk!
widły nas bodą, miotła w zad kłuje —
dziecko się dusi, brzuch matce pękł!

PÓŁCHÓR CZAROWNIKÓW

Wleczemy się wśród złomu,
a każdy z nas się biedzi —
w drodze do czarta domu
baba chłopa wyprzedzi.

DRUGI PÓŁCHÓR

Ejże! patrzcie proroków!
Daremne to gadanie,
gdzie baba za sto kroków,
chłop jednym susem stanie.

GŁOS
(z góry)

Do mnie — do mnie! Z jeziora!

GŁOSY
(z dołu)

Ach, chętka nasza skora —
pierzemy — czyste i godne —
cóż z tego — jesteśmy niepłodne!

OBA CHÓRY

Ucicha wicher, gwiazda wschodzi,
księżyc się kryje w chmur powodzi —
chór leci w mgły, zawieje —
ogniste iskry sieje.

GŁOS
(z dołu)

Hola — czekajcie — hej!

GŁOS
(z góry)

Któż to tam woła z kniej?

GŁOS
(z dołu)

Weźcie mnie z sobą — podajcie ręce,
trzysta łat idę w znoju i męce —
każdy rok płaci — każdy rok traci,
dotrzeć nie mogę do moich braci.

OBA CHÓRY

Niesie mnie miotła — dźwiga drąg —
widły unoszą wgórę, wkrąg —
nogami wierzgaj, ręką trzep —
kto dziś nic wzięci — istny kiep.

PÓŁCZAROWNICA

Kuśtykam ztyłu — no i cóż,
nadążyć siostrom ani rusz!
W samotnym domu nie usiedzę,
a tu napróżno nogi biedzę.

CHÓR CZAROWNIC

Pomaga nam skutecznie maść,
spódnice trza na wietrze kłaść,
a wtedy z cebra świetna łódź!
— nie możesz zdążyć, to się wróć!

OBA CHÓRY

Obieżym szczyt najwyższy wkrąg,
wy na nas patrzcie z błotnych łąk!
o czarnoksięstwie myślcie wciąż!
Bywajcie! Chórze, w górę dąż!

(odlatują)
MEFISTOFELES

Cóż to za hałas, wrzask i ścisk!
Krzyk, wycie, rechot, ryk i pisk!
Ogień i chuć — skrzy, świeci, pryska,
na czarnoksięskie mknie igrzyska!
A teraz ze mną! przy mnie stój!
Gdzie jesteś?

FAUST
(z oddali)

Tutaj!

MEFISTOFELES

Już cię rój
latawic porwał w taniec swój?
Już ja tu sobie z tem poradzę!
Trzeba odsłonić swoją władzę!
Rozstąpić się! precz! idzie mistrz!
Miejsca, sławetni!
Doktorze, tu! masz rękę moją —
trza się wydostać z dymu, z zgliszcz;
już mnie samego niepokoją
te tłumy i obrzydliwości,
na to trza dużo cierpliwości.
Tam chodźmy! Nowość mnie pociąga,
choćby rodziła dziwoląga.

FAUST

Sprzeczności duchu! Na toś mnie prowadził
pełen przekory i wraz roztropności,
byś mi tu nagle najpoważniej radził
opuścić czary — ostać w samotności?

MEFISTOFELES

Spójrz jeno — tutaj niema ścisku,
ktoś przecież siedzi przy ognisku,
czyliż ci zaraz tłumu trzeba?

FAUST

Wolałbym jednak być tam w górze,
w płomieniu chmurnym i wichurze;
kędy panuje czarny książę,
jakaś zagadka się rozwiąże.

MEFISTOFELES

Może i jedna się rozwiąże,
lecz nowe drogę ci zagrodzą.
Niechajże wielki świat szaleje.
To już zbyt znane, stare dzieje:
z wielkich się małe światy rodzą.
Ostań na chwilę ze mną tu,
w spokoju nabierzemy tchu,
tembardziej, że tu rojno, widzę:
stare z młodemi w zgodnej lidze,
ależ — czarownic nagich sporo!
a wszystkie młode! stare za to
chętnie się odziewają szatą,
bardzo rozumnie! Chętki biorą
podejść tam nieco; trudu mało,
uciechy dużo; chodźmy śmiało.
A cóż za wstrętna brzmi muzyka!
Do szpiku kości drze, przenika —
tak sobie wszyscy chwile szpecą;
trzeba się przyzwyczaić nieco!
No, chodź już, chodź! ja dobrze radzę —
ja pójdę pierwszy — poprowadzę.

Ależ, mój drogi, toż olbrzymia przestrzeń,
— popatrz no! końca jej nie widać prawie —
a co tu tańców, pijatyki, pieszczeń,
trzeba się przecież przypatrzyć zabawie!

FAUST

W jakiejże roli chcesz się tutaj dostać?
Czy weźmiesz djabła, czyli maga postać?

MEFISTOFELES

Najchętniej inkognito! To najbardziej lubię,
lecz można się z orderem zjawić — właśnie w klubie;
podwiązki nie dostałem od królewskiej żony,
ale mam nóżkę końską — order tu ceniony.
Zresztą tu nawet ślimak już z mojego cienia
orjentuje się dobrze, z kim ma do czynienia;
trudno się, widzisz, ukryć, swój świat swoim światem;
chodźmy! bądź panem młodym, ja będę twym swatem.

(do kilku obstarniejszych zgromadzonych koło ogniska)

A cóż wy tu robicie, dobrodzieje mili?
życzę wam szczerze, byście się zbytnio nie nudzili,
tu uciecha jest prawem i prawem swawola,
nudzić można się w domu, jeśli czyja wola.

GENERAŁ

Narodom ufać? niech to piorun trzaśnie!
Zasługi? to czczy dym!
W narodach, jak u kobiet właśnie,
młodość jedynie dzierży prym.

MINISTER

Wszystko się do upadku chyli —
czemu? rzecz prosta: niema nas!
Wtedy, gdy myśmy wszystkiem byli,
wtedy był złoty czas!

PARWENJUSZ

Na kim się zmełło — na kim skrupi!
Co zakazane — to popłaca!
Tę prawdę tłum odrzucił głupi —
w perzynę poszła nasza praca.

AUTOR

Dziś młodzież jest mądrości katem,
a dobrych książek pełne — strychy!
doprawdy, jeszcze jak świat światem
nie było w młodych tyle pychy!

MEFISTOFELES
(postarzał się nagle)

Przyszedłem tu, lecz pełen smutku.
Sądny dzień idzie! słyszcie głusi!
Gdy ja się kończę pomalutku,
i świat się ze mną skończyć musi.

STRAGANIARKA

Panowie — nie mijajcie! czemu tak zostrożna?
niebywała sposobność — czego pragnie dusza —
kupić nie kupić — potargować można!
popatrzeć — wybrać; kupić nikt nie zmusza.
Czego nigdzie na świecie niema, nie dostanie —
tu właśnie jest — kupujcie!! Na moim straganie
niema ni jednej rzeczy, która bólu nie sprawiła;
ni jednej niema rzeczy, która kogoś nie skrzywdziła;
ten sztylet zabił wielu — z żeber się nie zśliźnie —
ten kielich — jeszcze wilgny po strasznej truciźnie —
oto klejnoty: kupić za nie można cnotę,
oto miecz, zdradzający wieczystą robotę
skrytobójczego mordu; czego pragnie dusza:
popatrzeć! wybrać! kupić nikt nie zmusza!

MEFISTOFELES

Źle coś pojmujesz czasy współczesne, ciotuchno,
co do towaru twego — owszem w tem masz rację,
lecz przestarzałą mocno, toż to samo próchno!
nowe czasy! — więc nowe potrzebne sensacje.

FAUST

Czy ja się mylę? — zdaje się,
tu istny jarmark w lesie.

MEFISTOFELES

Wszystko się w górę zbitą tłoczy zgrają.
Sądzisz, że ty pchasz?! nie! to ciebie pchają!

FAUST

Kto to?!

MEFISTOFELES

Przyjrzyj się dobrze: Lilith pięknowłosa!

FAUST

Kto?

MEFISTOFELES

Lilith Adamowi dana przez niebiosa,
żona pierwsza przed Ewą. — Radzę ci, zmruż oczy,
by nie złowiła źrenic na sidła warkoczy.
Na kogo rzuci urok włosów swoich cudem,
ten z pod władzy okrutnej wychynie się z trudem.

FAUST

A oto, widać, w tańcu chyba przerwa krótka —
siedzą jedna przystarna, ale druga młódka.

MEFISTOFELES

Dziś się nie nuży nikt! Czas opętany!
Już się poczyna! Chodźmy w tany!

FAUST
(tańczy z młodą)

Wiesz, śniło mi się, piękna ma,
że w słonku ślicznie jabłoń płonie,

a na gałęzi jabłuszka dwa
kusiły — wylazłem po nie.

NADOBNA

Już w raju jabłka was kusiły,
tę chętkę waszą znam.
Strasznie się cieszę, panie miły,
że to i ja jabłuszka mam.

MEFISTOFELES
(tańczy ze starą)

Wiesz, śniło mi się, stara ma,
żem wierzbę widział rozłupaną
w nią ...........
zbudziłem się aż rano.

STARA

Pięknie się kłaniam końskiej nóżce —
słodki to sen był, panie mój,
bądź pewien, zawsze twojej służce
będzie smakował ........

PROKTOFANTAZY

Przeklęty tłumie! przeklęta gra!
Tak długo wykładałem wam to w trudzie,
że duch gliniane nogi ma,
a wy tańczycie tu jak ludzie!

NADOBNA
(tańczy)

Pocóż on przyszedł na nasz bal?

FAUST
(tańczy)

Bo, widzisz, byłoby mu żal,
gdyby go nie mógł skrytykować,

nic nie istnieje dlań — czego nie widzi;
a jeśli czegoś nie może zmiarkować,
to albo milczy, albo-li wyszydzi.
Gdybyście jednak tańczyli,
tak jakby on wam grał,
usprawiedliwiłby łaskawie
i taniec wasz i szał;
nawetby rzekł, żeście wspaniali,
gdybyście mu się w pas kłaniali.

PROKTOFANTAZY

Jeszczeście tutaj! — Niesłychane!
Zniknijcie przecie — niema was!
To mrzonki jeno są pijane!
Czem dla was przestrzeń i czem czas?!
To prawda — w zamkach ponoć straszy,
lecz siły to nieznane!
Kiedyż wymiotę z świadomości waszej
te bzdury niesłychane?!

NADOBNA

Przestańże waćpan wreszcie nudzić.

PROKTOFANTAZY

Niechże mnie ktoś tu z was posłucha —
duchy! Nie lubię despotyzmu ducha,
co czysty rozum może zbrudzić!

(tańczą bez przerwy)

Na nic dziś słowa i dorady;
podróży się nie zrzeknę przeto —
czas przyjdzie! O, dam ja rady
i djabłom i poetom!

MEFISTOFELES

Czekajcie chwilę — wnet się mędrzec znuży
i po pijawki pójdzie do kałuży,

a gdy mu z zadu wysączy się jucha,
z duchów wyleczy się — i z ducha!

(do Fausta, który wycofał się z kręgu tańczących)

Czy ona w tańcu się zmęczyła,
czy ciebie zabolał krzyż?

FAUST

Ach — podczas śpiewu wyskoczyła
z jej ust czerwona mysz.

MEFISTOFELES

To drobiazg! żeby chociaż szara —
doprawdy schadzki szkoda!

FAUST

A potem...

MEFISTOFELES

Co?

FAUST

Przedziwna mara —
dziewczyna blada, młoda,
przeszła koło mnie powolutku,
pełna cichego w sobie smutku;
w kolanach jakoby spętana,
a w oczach — jakby czegoś prosi,
nieznana, a wraz przecież znana —
to widmo jest Małgosi!
Spójrz — ona — tam — idzie.

MEFISTOFELES

To, co dojrzałeś w sennym zwidzie
ócz niewidzących majaczeniem —
jest omamieniem, śladem, cieniem;

niedobrze spotkać to widziadło!
Na kogo jej widzenie padło,
temu zastyga w żyłach krew,
w kogo wzrok wwierci, wznosząc brew,
ten się od tego jej spojrzenia
powoli w twardy kamień zmienia:
to Meduza!

FAUST

Zaiste — oczy szklane jak u zmarłej,
których miłosne palce nie zawarły;
lecz to jej piersi, to Małgosi lica!
to ona! ona — z mroków się wyświeca!

MEFISTOFELES

To właśnie czarów mocą jest nieznaną:
wszyscy w niej widzą swoją ukochaną.

FAUST

O, rozkosz czuję i zarazem trwogę,
oczu oderwać nie zdolę, nie mogę;
a jakże zdobi jej łabędzią szyję
czerwony sznurek, co się wkoło wije,
tak wązki, że się ostrzem brzytwy zdaje.

MEFISTOFELES

I ja go widzę stąd i rozpoznaję;
— strach dodam jeszcze twoim własnym strachom:
może swą głowę nosić i pod pachą —
to właśnie ślad jest cięcia Perseusza.
Wiecznem szaleństwem obłąkana dusza!
Chodź! — już się wyzbyć tych majaczeń radzę,
chodź! — tam na wzgórek ciebie wyprowadzę,
festyn tam istny — śmiechu, gwaru tyle —;
ten gmach olbrzymi, jeśli się nie mylę,
to teatr!

SERWIBILIS

Tak! w istocie tak!
Zaraz poczęcia damy znak;
siódmą dziś sztukę odgrywamy,
taki dosiódmy zwyczaj mamy.
Dyletant ją napisał, panie,
i dyletanckie będzie granie,
a jam dyletant też — kurtyniarz!

MEFISTOFELES

Dużo radości mi przyczyniasz,
gdy na właściwem miejscu widzę
głupotę ze szaleństwem w lidze.

INTERMEZZO:
SEN
NOCY
SABATOWEJ
CZYLI
ZŁOTE GODY
OBERONA I TYTANJI
DYREKTOR TEATRU

Dzisiaj odpoczniemy przecie,
dzielni synowie muz;
lepszej sceny niema w świecie,
niż ta wśród gór i łóz.

HEROLD

Lat pięćdziesiąt migiem zleci,
wtedy złotych godów pora;
gdy już słońce zgody świeci,
mogę złoto pchać do wora.

OBERON

Zastęp duchów niechaj spłynie,
czeka na was król z królową,
którzy oto w tej godzinie
pobierają się na nowo.

PUK

Puk zlatuje — Puk się kręci,
zgrabnie w tańcu stopki stawia;
nikt się z duchów dziś nie smęci,
każdy z Pukiem się zabawia.

ARJEL

Śpiew Arjela szczerozłoty,
jak niebiańska brzmi muzyka;
dźwięk jej wabi moc szpetoty,
lecz i piękno wcwał pomyka.

OBERON

Chcesz w małżeństwie żyć szczęśliwie,
nuże, ucz się od nas skoro!
Ci kochają się prawdziwie,
co wpierw rozwód z sobą biorą.

TYTANJA

Pan grymasi, zrzędzi pani,
lek na to pomocny:
południowy biegun dla niej,
dla niego północny.

ORKIESTRA TUTTI
(fortissimo)

Muszych skrzydeł szmer, bzykania
komarze i trzmiele,
rechot żab, świerszczowe grania:
to nasze kapele!

SOLO

Kobza idzie! na bok! z drogi!
To bańka mydlana.
Gra na nosie — mazur srogi —
romtajdiadana.

DUCH, KTÓRY SIĘ DOPIERO KSZTAŁTUJE

Pajęcze nóżki, brzuch ropuszy
i skrzydełka ma ten skrzacik!
chce być zwierzątkiem, już się puszy,
ledwo zeń będzie poemacik.

PARKA

Kroczek mały, skok wysoki;
wonie, rosę chłepce —
nie wyleci nad obłoki,
kto wciąż w kółko drepce.

CIEKAWY PODRÓŻNY

Toć reduta wynaglona!
Mamże wierzyć oczom?
Widzę boga Oberona
osobę uroczą.

ORTODOKS

Nie ma wprawdzie końskiej nogi,
lecz mówię nie żartem:
że jak wszystkie greckie bogi
i on też jest czartem.

ARTYSTA Z PÓŁNOCY

To co widzę, to szkicuję
w swobodzie beztroskiej —
lecz się już przygotowuję
do podróży włoskiej.

PURYSTA

Napytałem sobie biedy:
wpadłem w straszną ruję!
Prawie nikt się z tej czeredy
djablej nie pudruje.

MŁODA CZAROWNICA

Suknia, puder, miły ciołku,
zdatne starej babie;
siedzę goła na koziołku,
jędrnem ciałkiem wabię.

MATRONA

Kto wytworny, słowa waży;
jednak mam nadzieję,
że ciał chutność, powab twarzy
przepadnie, spróchnieje.

KAPELMISTRZ

Ejże! muchy i komary,
do gołej lecicie —?—
żabo szczwana, świerszczu stary,
i wy takt gubicie!

CHORĄGIEWKA NA DACHU
(z tej strony)

Panien na wydaniu mrowie!
Towarzystwo, istny raj!
W chłopa chłop — kawalerowie!
to wesoło, w to mi graj!

CHORĄGIEWKA NA DACHU
(z tamtej strony)

Gdy się w ziemię nie zapadną,
gdy ich los nie skarci,
niech mnie zaraz w piekło na dno
porwą wszyscy czarci!

KSENJE

Ćma owadów leci z cienia
żądlista, zażarta,
niesie cześć i pozdrowienia
dla ojczulka czarta.

KRYTYK

Patrzcie, jak nas zgrają mamią,
rozśmiane, niefrasobliwe!
jeszcze w końcu nas okłamią,
że serduszka mają tkliwe.

PRZEWÓDCA MUZ

Chętniebym w świat ten dziwów wrósł
pośród czartowskiej dziatwy;
bo bardzo trudny jest rząd Muz,
a rząd czarownic łatwy.

BYŁY GENJUSZ CZASU

Z mądrym nie żal tracić czasu.
Dobrniemy do mety!
Łysej Góry i Parnasu
rozłożyste grzbiety.

CIEKAWY PODRÓŻNY

A któż to ten sztywny człek?
Stąpa dumnie pośród szczytów;
„— ach! to taki sobie szpieg,
wszędzie wietrzy Jezuitów“.

ŻÓRAW

Przeźroczyście — trochę mętnie —
łowić można, byle w wodzie;
więc świętoszek żyje chętnie
nawet z djabłem w zacnej zgodzie.

DZIECIĘ ŚWIATA

Dla świętoszków dobra wszędzie
sposobność na popisy;
zejdą się — już bractwo będzie,
choćby na Górze Łysej,

TANCERZ

Już chór nowy ku nam płynie,
jakby werbel bębna głuchy;
jeno cicho! — w szumnej trzcinie
brzęczą bąków zrzędne duchy.

TANCMISTRZ

Każdy nóżki swe naciąga!
Kuternoga dryga!
Tłuścioch w taniec wziął kośląga —
śmieszna to fatyga.

WEREDYK

Chętnieby utopili siebie w łyżce wody,
taka w nich żywię nienawiść zawzięta;
tylko kobza ich jedna i skłania do zgody,
jak lira Orfeusza godziła zwierzęta.

DOGMATYK

Ni krytyka, ni zwątpienie
nie zmoże mnie siłą.
Djabli muszą mieć znaczenie —
boby ich nie było!

IDEALISTA

Wyobraźnia zbyt szaleje,
stwierdzam to ze smutkiem.
Jeśli się to we mnie dzieje,
to już jestem dudkiem.

REALISTA

Istnienie mnie przeraża,
na wszystko patrzę gniewnie;
raz pierwszy mi się zdarza,
że stąpam coś niepewnie.

NADNATURALISTA

Z radosną patrzę nadzieją
i pełen jestem otuchy,
bo jeśli djabły istnieją,
muszą i dobre być duchy.

SCEPTYK

Jak zdobyć skarby i mienie —
tem myśl swą dręczy biedną;
djabeł, to znaczy zwątpienie —
wszakże trafiłem w sedno?

KAPELMISTRZ

Żabo szczwana, świerszczu stary,
precz z dyletantami!
Jeno muchy i komary —
te są muzykami!

ZRĘCZNI

Beztroskliwców rzesza ludna
— z śmiechem co się zowie —
nie zwyczajnie, to rzecz nudna,
chodzimy na głowie.

NIEZARADNI

Miły Boże! Toż się żarło!
Teraz zmiana taka!
Dziś obuwie się podarło —
tańczmy na bosaka!

BŁĘDNIKI

Błędne ogniki — lecimy
z mokradeł, z bagniska;
ach, jak wspaniale świecimy
pośród zbiegowiska.

GWIAZDA SPADAJĄCA

Zabłysnęłam w gwiezdnej sławie,
rozświetliłam się jak zorze,
oto spadłam, leżę w trawie —
któż mi powstać dopomoże?

OCIĘŻALI

Czyńże ruch, latawców zgrajo!
trawa w lęku, w zawierusze;
idą duchy — duchy mają
także tęgość, setną tuszę.

PUK

Ociężale tak kroczycie,
jakby stęp słoniowych nóg —
niech na niezgrabności szczycie
jeden tylko stanie — Puk.

ARJEL

Skrzydła dała wam przyroda,
— za mną do świetlanych wzgórz!
Lećmy, kędy lśni pogoda
w wonnym gaju róż!

ORKIESTRA
(pianissimo)

Lotne chmury, zwiewne mgły,
świetlistość zalewa.
W trzcinach powiew, w drzewach tchy —
wszystko się rozwiewa.



DZIEŃ POSĘPNY

FAUST/ MEFISTOFELES

W SZCZEREM POLU
FAUST

Więc uwięziona! w nędzy, w pohańbieniu!
Trwogą szarpana — ona! — jak zbrodniarze
w strasznej udręce, w ohydnem więzieniu —
w zwidzeniach patrzy w pokrwawione twarze!
Czysta! Niewinna! — A ty, duchu czarny,
szyderstwa czarcie, ukryłeś przedemną
jej poniżenie i jej los ofiarny!
Wpijaj wzrok we mnie ponuro i ciemno —
o, bo ponura i ciemna twa zdrada,
w której niewinność łamie się i pada!
A ty tymczasem w wiecznem pokuszeniu
blekotem zabaw usypiasz mą duszę,
a ona w ducha przeraźliwym cieniu
cierpi i kona! — Wyzwolić ją muszę!

MEFISTOFELES

Nie pierwsza ona ani nie ostatnia.

FAUST

Psie! Psie przeklęty! Straszna twoja matnia,
w którą pociągasz jak pająk w swe sieci —
najniewinniejszych i czystych jak dzieci!
O niezmierzony, niepojęty Duchu!
zamień zbrodniarza w psa! Niechaj na wieki
skomli i wyje i lży na łańcuchu
wśród mrozów nocy i południa spieki.

Niech w iej postaci, w którą sam się przecie
przedzierzga chętnie, u nóg moich leży,
abym go kopać mógł za te na świecie
przewiny czarne! — Niechaj zęby szczerzy,
niechaj złe ślepia miota, lecz na zawsze
będą odjęte czyny mu najkrwawsze!
„Ona nie pierwsza“! — Męki niepojęte!
Ona, ta dusza i serce prześwięte!
Oto śmierć jedna! — męko i rozpaczy —
była — myślałem — Przedwieczny wybaczy
i zbawi serce od męki kielicha,
tej, która biała jest — świętością cicha.
Rzucam w świat straszne, przeraźliwe skargi,
a tobie uśmiech igra koło wargi!

MEFISTOFELES

I oto znowu stanęlim u granic,
gdzie dowcip ludzki nie zda się już na nic.
Czemuż wchodziłeś w tajemne układy,
kiedyś tchórzliwy i na sercu blady?
Chciałbyś ty latać, lecz zawrót ci broni;
szkoda dla tego władzy, kto ją trwoni.
Wszak nie zaprzeczysz w piekle, ani w niebie,
żeś do nas przyszedł, a nie my do ciebie.

FAUST

Duchu przedwieczny, któryś moim oczom
raczył swą światłość objawić przeźroczą —
ty, który znałeś duszę mą i serce,
czemuś zbrodniarza tego i oszczercę
przykuł do boku mego? — Jego, który
kocha nie słońce, lecz gradowe chmury,
nie noc gwiaździstą, ale piorunową,
zamiast zbawienia — potępienia słowo!
co wiecznie dręczy i zdradza i knuje,
klęską się puszy — nieszczęściem raduje!

MEFISTOFELES

Czy już skończyłeś?

FAUST

Ratuj ją, lub biada
tobie na wieki! Z szatanem jest zwada,
wiem o tem dobrze — ale się nie trwożę
i mówię: ratuj ją!! albo ci górze!!

MEFISTOFELES

Chcesz do mnie dotrzeć przez strach i przez trwogę?
zemsty i klątwy uchylić nie mogę!
Ratuj ją — mówisz! wejdź w swoje sumienie:
czy ja ją pchnąłem czy ty w potępienie?

FAUST
(uderza weń wzrokiem)
MEFISTOFELES

Szukasz pioruna! — Zamysł to człowieczy.
Sądzicie, że was zbawi, lub uleczy,
jeśli miast sobie przypisać przyczyny,
na niewinnego przełożycie winy.

FAUST

Prowadź mnie do niej, dziś musi być wolna!

MEFISTOFELES

To nie jest prosta droga, lecz okolna,
zważ, nie zapomnij, obłąkany bracie,
że tam w jej mieście zemsta czeka na cię,
że krew na bruku przez ciebie przelana
właśnie krwią twoją musi być zmazana,
że sprawiedliwi, a już nie oszczerce,
wracającego schwytać chcą mordercę;
a jeszcze gorzej, jeśli się w to wmiesza
duchów mścicieli wygłodniała rzesza.

FAUST

Więc i to także! Lecz nic to i basta —
ratować musisz ją — prowadź do miasta!!

MEFISTOFELES

Wszakże wszechwładnej nie mam w sobie mocy,
uczynić mogę tylko to, co mogę,
jednak udzielić pragnę ci pomocy;
uśpię dozorcę i bramy otworzę;
jeno ją ludzka ręka wywieść może.
Więc wyprowadzisz ją; wszystko co mogę!
Z czarciemi końmi stać będę na dworze —
siądziesz i jazda!

FAUST

A więc naprzód! — W drogę!!



 NOC

FAUST/ MEFISTOFELES

NA KARYCH KONIACH W GALOPIE
FAUST

Cóż to tam przędą od pól ku wzgórzom?

MEFISTOFELES

Nie wiem — coś czynią — gotują —

FAUST

Raz w cieniu się grążą — raz w świetle się nurzą —
gną się — prostują — i snują.

MEFISTOFELES

Zapewne zaklęcia to będą —

FAUST

Coś święcą — coś sieją i przędą —
ku czyjej-ż to czynią obronie?

MEFISTOFELES

Mijajmy — mijajmy — w cwał konie!!



WIĘZIENIE

FAUST  /  MEFISTOFELES  / MAŁGORZATA

FAUST
(z pękiem kluczy i z lampą przed żelaznemi drzwiami)

Dusza w śmiertelnej trwodze kona,
piętrzy się ludzkich cierpień wał.
Tam za murami — w mrokach — ona!
Jej zbrodnią był miłosny szał!

U tych okropnych drżę podwoi,
stoję i bicia serca liczę,
lękam się spojrzeć w jej oblicze!
Naprzód — wahanie mękę dwoi.

(chwyta za klamkę)
ŚPIEW MAŁGORZATY

Zabiła mnie macocha
i ojcu dała zjeść —
siostrzyczka jedyna kocha —
kosteczki pozbierała,
by je na cmęntarz nieść.

Niesie kosteczki — szlocha,
pod wierzbą kopie grób;
zły ojciec — gorsza macocha!
siostrzyczka jedyna kocha —
modli się u mych stóp.

A ja ptaszyną małą
wzleciałam: siostro ma,
serduszko twoje kochało,
siostrzyczkę pochowało —
macocha była zła.

FAUST
(otwiera drzwi)

Zgrzyt łańcuchów, chrzęst słomy na nędznym barłogu;
nie przeczuwa, że miły stoi już na progu.

(wchodzi)
MAŁGORZATA
(kuli się lękliwie na barłogu)

Idą już — idą — wywlec na ostatnią mękę!

FAUST
(szeptem)

Cicho, cicho, ja idę, wolność niosę w darze.

MAŁGORZATA
(tarza się w lęku przed nim)

Jeśliś ty człowiek — odczuj mą udrękę

FAUST

Cicho, przebudzisz straże!

(pragnie uwolnić ją z więzów)
MAŁGORZATA
(na klęczkach)

Któż ci dał, kacie, taką moc,
kto kazał oczom trwogą skrzyć!
Przychodzisz — a to jeszcze noc.
Litości — pragnę żyć!
Nie dość ci czasu jutro rano —?

(wstaje)

wszakżem ci młoda, taka młoda...
na śmierć okrutną mnie skazano.
A byłam piękna — ta uroda
na zgubę wiodła mnie nieznaną.
Ze mną był mój umiłowany —
dziś on nie w moim, obcym świecie —
wianek przedarty i rozwiany —

wiatr zmarłe kwiaty zwiał jak śmiecie.
Nie tykaj! nie szarp straszną siłą —
biedactwo — cóż ci zawiniło?
Błagam cię! Serce twe jak głaz!
Nie znam cię! pierwszy widzę raz!

FAUST

Czy zdołam tyle znieść boleści!

MAŁGORZATA

Ja wiem, że jestem w twojej mocy,
lecz pozwól mi nakarmić dziecię!
Leżało przy mnie dzisiaj w nocy,
to wszystko, co mam na świecie!
Zabrali mi je, a ja w męce —
puste me łoże — puste ręce.
Nigdy się już nie rozweselę!
Mówią, że ja je zabiłam —
za wiele zbrodni — za wiele!
a ja je tylko powiłam!
Śpiewałam pieśń przed chwilą — to stara pieśń gminna
to nie o mnie! nie o mnie! jam w sercu niewinna!

FAUST
(pada na kolana)

U nóg twych ja — umiłowany!
zdjąć z ciebie chcę kajdany!

MAŁGORZATA
(klęka przy nim)

Klęknijmy razem! Pomódlmy się społem!
Słysz! pod progiem, pod podłogą
szatan wiedzie bój z aniołem.
Walkę srogą —!
Wre piekło — płonie nad zatratą —
słyszysz ten huk — ten cios!

FAUST
(głośno)

Małgorzato! Małgorzato!

MAŁGORZATA
(uważnie)

To był miłości głos!

(zrywa się — kajdany opadają)

Gdzież on! Usłyszałam wołanie!
Wolność! ukończone konanie!
Na piersi jego spocznę.
Odpocznę — odpocznę!
Zawołał: Małgorzato! — Tu — tu stał przy ścianie,
Cisza mnie znagła błękitna oblekła,
przez grozę, hałas i wzburzenie piekła —
usłyszałam to słodkie, to miłosne wołanie!

FAUST

To ja!

MAŁGORZATA

Ty?! Powiedz to raz jeszcze!

(obejmuje go)

To on! to on! O męki złowieszcze!
O trwogo więzienna! kajdany!
Wszystko minęło — przyszedł mój kochany!
...oto ulica — i poznanie —
...dłoń twoja — pierwszy dzień —
...oto ogród — i czekanie —
...drzew starych miły cień...

FAUST
(nalega)

Chodź ze mną! chodź!

MAŁGORZATA
(pieszczotliwie)

Chwileńkę!
Przy tobie! za ten ból — za mękę!
ukoić się! ucieszyć!

FAUST

Nie można dłużej! trzeba śpieszyć!
Już czas — nie można chwil marnować!

MAŁGORZATA

Czy już nie umiesz całować?
Całowały mnie twe wargi — niedawno całowały!
O bardzo prędko twoje wargi całować zapomniały.
Chłodem od ciebie powiało!
W twych oczach — w słowach twoich —
zawsze się niebo śmiało,
do tchu utraty całowałeś,
jakoż tak prędko zapomniałeś?
Kochany — całuj — daj ust —

(obejmuje go)

Zimna twa warga — oniemiała,
kędyż twa miłość ostała?
kto mi ją zabrał — kto?

(usuwa się)
FAUST

Chodź! ze mną — chodź! już nagli czas —
Odwagi! Już idą chwile,
w których pieszczota spali nas!

MAŁGORZATA

Lecz czyś to ty? jam nie w mogile?

FAUST

Ja jestem! Chodź!

MAŁGORZATA
(ku niemu podana)

Więzy podarłeś,
głowę na mych kolanach wsparłeś.
A czy ty wiesz, że męka we mnie
nie zcichnie nigdy i nie zdrzemnie?

FAUST

Chodź! chodź! ostatnia chwila prawie!

MAŁGORZATA

Matkę zabiłam w mej niesławie,
a dziecko utopiłam w stawie —
to nasze dziecko! bo i twoje —
Toś ty!... Przywidzeń tak się boję —
daj rękę — więc to nie marzenie!
twa droga ręka!... złe w niej drżenie!!
mokra! obetrzyj! krew jest na niej —
Boże — znów grążysz mnie w otchłani!
Krew na twej ręce — odejdź precz!
Odejdź — i schowaj miecz!

FAUST

Zapomnij — przeszłość nie wraca —
twój ból mi życie skraca!

MAŁGORZATA

Nie — ty zostaniesz! Przecież musi
ktoś grobów strzec — posłuchaj mnie —
najlepsze miejsce dla matusi,
tuż przy niej brat — a troszkę dalej
chcę, aby mnie tam pochowali —
w pobliżu — w jednym rzędzie!...
a ze mną dziecko — już nikt inny
i nigdy przy mnie spać nie będzie,
w tej skrusze mej powinnej.

Przepadło szczęście słodkie moje,
nie położymy się we dwoje
nigdy, już nigdy. — Zmora czyha —
czyli mnie ręka twa odpycha?...
wszak jesteś! — patrzysz tak kochanie...

FAUST

Chodź! — wiesz, że jestem, słyszysz me wołanie!

MAŁGORZATA

Iść? — dokąd?

FAUST

W świat!

MAŁGORZATA

Jeśli tam grób,
jeśli tam śmierć już na mnie czeka
i koniec prób —
idę! bo widzisz — dla człowieka
jedyne wyjście stąd być może:
w śmiertelne, zimne łoże —
Henryku! — Pójdziesz... — Taka sama...

FAUST

Chciej! Wyjdź! Otwarta brama —

MAŁGORZATA

Nie wolno; nie dla mnie nadzieja!
świat to zdradziecka, chytra knieja,
pierwej czy później upolują,
zmordują jeno i zeszczują,
wytropią sprawnie i zdradziecko!

FAUST

Zostanę z tobą —

MAŁGORZATA

O prędko! prędko! ratuj dziecko!
Pędź! droga prosta — wzdłuż strumienia,
tam gdzie się łąka w staw przemienia —
na lewo — tam — przez most — tam staw —
pędź! rękę podaj, dziecko zbaw!
— Podnosi główkę — rączki wznosi —
kwileniem cichem — prosi — prosi —
Henryku! Ratuj!

FAUST

Krok jeden — będziesz wolna!

MAŁGORZATA

A gdy się droga skończy polna,
wejdziemy w bór, w pomrocze —
tam matka siedzi na kamieniu
— jak zimne węże me warkocze —
tam matka siedzi na kamieniu
i głową chwieje w pochyleniu —
O, już nie chwieje — ciężka głowa!
o, już nie mówi — zmarła mowa!
Spała tak długo — już się nie zbudzi,
tak się biedactwo tem spaniem trudzi,
abyśmy kochać mogli się jawno —
to było dawno — to było dawno!

FAUST

Prośby ni groźby nie poradzą —
ręce cię moje wyprowadzą.

MAŁGORZATA

Na co ta nagłość — na co ta siła!
Niczegom tobie nie odmówiła —
lecz dziś — umarły nadzieje!

FAUST

Oto dnieje!

MAŁGORZATA

Ostatni dzień się z mroku wznosi,
wesele moje dziś być miało!
— Nie mów, że byłeś u Małgosi —
o nie mów! — wianek zwiało —
szkoda mi wianka! Już się stało —
O, zobaczymy się! — nie w gwarze,
lecz w ciszy sercem dzwoniącej —
tam przy szafocie — jak przy marze
tłum stoi — czeka milczący —
dzwon woła — dzwon budzi —
rynek, ulice ogarnąć nie mogą,
tyle ludzi!!
A wszyscy czekają z trwogą!
Wiążą mnie — porywają —
do pnia, do pnia podciągają —
Miecz zalśnił — nim uderzył —
pochylają się karki, jakby miecz w nie mierzył!
A to w mój tylko! — Świat milczy jak grób...

FAUST

Oby cię oczy moje nie widziały, świecie!

MEFISTOFELES
(zjawia się)

Prędko, bo przepadniecie;
drżą na chłodzie konie;
mówi się, słucha, plecie,
a tu świt już płonie!

MAŁGORZATA

Kto się z ziemi wyłania?
Świętość wejścia zabrania!
To on! precz — po mnie przyszedł —!

FAUST

Żyć będziesz!

MAŁGORZATA

Tobie, o Boży Sądzie, powierzam mą duszę!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Chodź ty! Jeśli nie pójdziesz, ostawić was muszę!

MAŁGORZATA

Twojam już jeno, Ojcze mój, Boże!
Anieli, serce me ochraniajcie,
skrzydeł opieką mnie osłaniajcie!
Henryku! Ciebie się trwożę!

MEFISTOFELES

Już osądzona!

GŁOS Z GÓRY

Sercem zbawiona!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Ty ze mną!

(znika z Faustem)
GŁOS
(z więzienia — głuchnący)

Henryku! Henryku!

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ



FAUSTA CZĘŚĆ PIERWSZĄ W ORZEKŁADZIE EMILA ZEGADŁOWICZA Z ILUSTRACJĄ MUZYCZNĄ LUDOMIRA RÓŻYCKIEGO ODEGRANO PO RAZ PIERWSZY NA SCENIE TEATRU NARODOWEGO W WARSZAWIE ZA DYREKCJI KAZIMIERZA KAMIŃSKIEGO WE ŚRODĘ DNIA DWUDZIESTEGO SIÓDMEGO STYCZNIA TYSIĄC DZIEWIĘĆSET DWUDZIESTEGO SZÓSTEGO ROKU W DZIEWIĘTNASTU OBRAZACH Z PROLOGIEM W NASTĘPUJĄCEJ OBSADZIE RÓL: GŁOS PANA: J. KOTARBIŃSKI ✽ ARCHANIOŁ RAFAŁ: T. ROLAND ✽ ARCHANIOŁ GABRJEL: J. SZYMAŃSKI ✽ FAUST: J. WĘGRZYN ✽ MEFISTOFELES: J. LESZCZYŃSKI ✽ DUCH ZIEMI: J. CHMIELIŃSKI ✽ MAŁGORZATA: M. NIEDZIELSKA ✽ MARTA: W. JARSZEWSKA ✽ WAGNER: P. OWERŁŁO ✽ WALENTY: W. STOMA ✽ UCZEŃ: R. KIELISZCZYK ✽ CZAROWNICA: J. ZIELIŃSKI ✽ KOCUR MORSKI: F. NORSKI ✽ FROSZ: L. KRASZEWSKI ✽ BRANDER: J. SZYMAŃSKI ✽ ZYBEL: S. JANOWSKI ✽ ALTMAJER: W. SKARŻYŃSKI ✽ HALSZKA: M. LENERÓWNA ✽ OBYWATEL I: J. ZEJDOWSKI ✽ OBYWATEL II: E. BIERNACKI ✽ MIESZCZANKA: J. WIELGARDOWA ✽ NADOBNA: I. MIELĘCKA.
REŻYSERJA KAZIMIERZA KAMIŃSKIEGO DEKORACJE WINCENTEGO DRABIKA GRUPY PLASTYCZNE UKŁADU KURYŁY KAPELMISTRZOWAŁ H. ADAMUS.

W PRZEDSTAWIENIACH DALSZYCH POSTAĆ MEFISTOFELESA KREOWAŁ STEFAN JARACZ, POSTAĆ MAŁGORZATY A. HALSKA

PODOBIZNA RĘKOPISU LUDOMIRA RÓŻYCKIEGO: PIEŚN MAŁGORZATY PRZY KOŁOWROTKU
SIEDEM RYCIN WEDŁUG SCENICZNEGO KSZTAŁTU FAUSTA W TEATRZE NARODOWYM:
PROLOG: ARCHANIOŁ RAFAŁ (T. ROLAND), ARCHANIOŁ GABRJEL (J. SZYMAŃSKI), MEFISTOFELES (J. LESZCZYŃSKI). MEFISTOFELES: PANIE, WŁADNĄCY DNIEM I MROKIEM, RACZYŁEŚ ZEJŚĆ PRZED NIEBA PRÓG; PATRZYSZ ŁASKAWEM NA MNIE OKIEM, PRZETO TU STAJĘ W GRONIE TWOICH SŁUG.
W PIWNICY AUERBACHA: FROSZ (L. KRASZEWSKI), BRANDER (J. SZYMAŃSKI), ZYBEL (S. JANOWSKI), ALTMAJER (W. SKARŻYŃSKI), MEFISTOFELES (J. LESZCZYŃSKI), FAUST (J. WĘGRZYN). MEFISTOFELES (ŚPIEWA): W JEDWABIU, W AKSAMICIE CHODZIŁA PCHŁA JAK PAN, SZAT JEJ ZAZDROŚCIŁ SKRYCIE OBŁUDNY DWORSKI KLAN; I DNIA TEGO WIECZOREM ZOSTAŁA KOMANDOREM, A SIOSTRY JEJ BEZ SPORU BYŁY DAMAMI DWORU.
U SĄSIADKI: MEFISTOFELES (J. LESZCZYŃSKI), MARTA (W. JARSZEWSKA), MAŁGORZATA (A. HALSKA). MEFISTOFELES: — SŁOWO DAJĘ, BEZ OBSŁONKI, ZMIENIŁBYM Z PANIĄ RAD PIERŚCIONKI. MARTA: ACH, WOLNE ŻARTY! FIGLARZ Z PANA!
ULICA PRZED DOMEM MAŁGORZATY: WALENTY (W. STOMA), MAŁGORZATA (M. NIEDZIELSKA), MARTA (W. JARSZEWSKA), OBYWATEL I. (J. ZEJDOWSKI), OBYWATEL II. (E. BIERNACKI), MIESZCZANKA (J. WIELGARDOWA). MAŁGORZATA: BRACIE! MÓJ BOŻE! CAŁYŚ KRWAWY! WALENTY: NIE MIESZAJ BOGA DO TEJ SPRAWY.
PRACOWNIA: FAUST (JÓZEF WĘGRZYN): WSZAKŻEM CIĘ NIE NAPĘDZAŁ W SIECI, CZARCI SYNKU, KTO DJABŁA RAZ PRZYCHWYCIŁ, NIECH GO TRZYMA W RĘKU.
PRACOWNIA: MEFISTOFELES (JERZY LESZCZYŃSKI): JA JESTEM CZĘŚCIĄ OWEJ SIŁY, KTÓREJ WŁADZA PRAGNIE ZŁO ZAWSZE CZYNIĆ, A DOBRO SPROWADZA.
KOMNATKA MAŁGORZATY: MAŁGORZATA (MARJA NIEDZIELSKA): SPOKÓJ MÓJ PRZEMINĄŁ, W SERCU PŁOMIEŃ BURZ, NIE ZAZNAM SPOKOJU NIGDY, NIGDY JUŻ.


KRONIKA
DRUK PIERWSZEJ CZĘŚCI FAUSTA W ILOŚCI TYSIĄCA PIĘĆDZIESIĘCIU EGZEMPLARZY NUMEROWANYCH I PODPISANYCH PRZEZ TŁUMACZA I WYDAWCĘ, ORAZ OŚMIU EGZEMPLARZY BIBLIOTECZNYCH Z ORYGINALNĄ AKWAFORTĄ FRANCISZKA SIEDLECKIEGO NUMEROWANYCH OD I. DO VIII. UKOŃCZONO DNIA OSIEMNASTEGO WRZEŚNIA TYSIĄC DZIEWIĘĆSET DWUDZIESTEGO SZÓSTEGO ROKU — CZCIONKAMI DRUKARNI FRANCISZKA FOLTINA W WADOWICACH. OKŁADKĘ I PORTRET GOETHEGO WEDŁUG AKWAFORTY FRANCISZKA SIEDLECKIEGO, PODOBIZNĘ RĘKOPISU LUDOMIRA RÓŻYCKIEGO ORAZ KLISZE Z FOTOGRAFJI POSZCZEGÓLNYCH SCEN I POSTACI WEDŁUG ZDJĘĆ JANA MALARSKIEGO Z WARSZAWY WYKONAŁ ZAKŁAD GRAFICZNY „ZORZA“ W KRAKOWIE. SKŁADAŁ EDWARD KOŁODZIEJ, TŁOCZYŁ J. PETRYKIEWICZ



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.