<<< Dane tekstu >>>
Autor Święty Bonawentura
Tytuł Filomena
Pochodzenie Święci poeci.
Pieśni mistycznej miłości
Wydawca Księgarnia Wł. Bełzy
Data wyd. 1877
Druk I. Związkowa Drukarnia we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Lucjan Siemieński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
FILOMENA.


1.

Filomeno! dni wiośnianych
Zwiastunie i wieszczu,
Z tobą wraca pora miła
Bez chłodu i deszczu,
I pierś każdą wskróś przejmują,
Twoje rzewne tony,
Leć tu do mnie mądry ptaszku
Leć, leć upragniony!


2.

Do mnie, do mnie! poszlę ja cię
Gdzie sam iść nie mogę,
Do miłego przyjaciela
Poszlę w górną drogę.
Twojej słodkiej lutni granie
Rozerwie smutnego,
Bo mój słaby głos nie w stanie
Wzbić się aż do Niego.


3.

Litościwa ty ptaszyno
Wyręcz mię niezdarę,
Kochankowi zanieś memu
Choć słówek tych parę.
Mów: że gorę dlań miłością,
Dziwną, niezmierzoną,
I że pragnę ujrzeć Jego
Postać ubóstwioną.


4.

Jeźli spyta kto: dla czego
Wybrałem ja Ciebie,
Abyś wieści niósł odemnie
Do Pana na niebie?
To odpowiedz, że twej pieśni,
Jak mówią, dźwięk czysty
Bardzo sobie upodobał
Pan nasz wiekuisty.


5.

Miłe ptaszę, słuchaj rady.
Ona cię zachęci;
Bo jeżeliś pieśń ptaszęcą,
Zachował w pamięci,
To gdy natchnie Cię Duch święty
Ty piejąc w pokorze,
Mógłbyś zostać muzykantem
Na niebieskim dworze.


6.

Gadka chodzi o słowiku
Że gdy zgon swój czuje,
Na najwyższy, na wierzchołek
Drzewa wylatuje.
I rozpuści swój gardziołek,
Od rannej jutrzenki
Coraz inne, coraz nowe,
Zawodzi piosenki.


7.

I nim jeszcze wstaną zorze
Już dzwoni w krzewinie,
A gdy słońce wstanie złote
O pierwszej godzinie,
Coraz głośniej piosnka jego
W gaju się odzywa,
Oj! to grajek nieznużony,
Nigdy nie spoczywa.


8.

Koło trzeciej już godziny
Aż tak się rozkrzyczy,
Że i miarę traci — wszystek
Rozpłynion w słodyczy.
Gardziołek mu pęka prawie
Od tonów nawału;
Do piękniejszych coraz pieśni
Przybywa zapału.


9.

Lecz w południe, kiedy słońce
Najmocniej dopiéka,
Ot — w ostatniem wysileniu
Pęka pierś słowika.
Oci! oci! — świergot zwykły,
Wydaje ptaszęcy —
I zmysły go opuszczają,
I nie śpiewa więcej!


10.

Słodka lutnia Filomeny
W kawałki rozbita,
A otwarty dziobek jeszcze
Tony jakieś chwyta....
I już kona — gdy dziewiąta
Godzina uderzy —
Ot — już nóżki wyciągnęła
I nieżywa leży.


11.

Owoż drogi przyjacielu,
W krótkości podaną
Historyjkę o tym ptaku
Masz opowiedzianą.
Lecz przypomnij, co mówiłem,
Że ten śpiew prześliczny,
Z Chrystusowym cnym zakonem
Ma sojusz mistyczny.


12.

I cóż znaczy ta ptaszyna
I czemże Cię wzrusza?
Filomena — to cnót pełna
I miłości dusza,
Co pamiętna swej ojczyzny
I tęskniąca do niej
Takie hymny czarujące
Wciąż dzwoni a dzwoni.


13.

By się wyżej, wyżej jeszcze
Wzbiły jej nadzieje,
Więc mistyczny jakiś dzionek
Dla niej zajaśnieje.
Łaski które Bóg nam daje
Mimo nasze winy —
W onym wielkim dniu mistycznym
Są jakby godziny.


14.

Świt poranny przypomina
Byt nasz na tej ziemi,
Rano stworzył Bóg człowieka
Rękami swojemi.
Prima znaczy chwilę, w której
Bóg w człeka się wcielił,
Tertia mówi, jak doczesny
Żywot z nami dzielił.


15.

Sexta znowu, jak się oddał
Pan nasz w zdrajców ręce,
Jak był związan, wleczon, bity,
Jak w krzyżowej męce
Gwoździami mu ogromnemi
Ciało kaleczono,
Opasano świętą głowę
Cierniową koroną.


16.

Nona — to śmierć Chrystusowa —
W godzinie tej wielkiej,
Spełniła się do ostatniej
Ofiara kropelki,
Moc szatana rozerwana,
Sam zwątpił o sobie —
Wieczór ciało Zbawiciela
Pochowano w grobie.


17.

Smutna dusza rozmyślając
O dniu ogrojcowym,
Śmierć dla siebie wyczytuje
W tem drzewie krzyżowem,
Kędy mocny Lew przybity
Zwyciężył swe wrogi,
Bramy piekieł przełamawszy
Śmierć cisnął pod nogi.


18.

Więc na nowo serca struny
W górny ton nastroi
I ze świtem nowy polot
Nada pieśni swojej,
Wyśpiewując chwałę Pańską
Pod niebios sklepieniem
Za doznany cud na sobie
Być jego stworzeniem.


19.

O mój Stwórco! — tak doń mówi —
Ty, dając mi życie
Ze skarbnicy Swej miłości
Czerpałeś sowicie.
Boś ukochał bez zasługi
Mię z niskiego światu,
Jeszcześ zrobił uczestnikiem
Swego Majestatu.


20.

Jakież wielkie na mnie spadło
Naraz dostojeństwo
Gdyś mnie stworzył wielki Boże
Na Swe podobieństwo.
I do większych byś zaszczytów
Jeszcze wzniósł mię Panie,
Gdyby było niezgwałcone
Twoje przykazanie.


21.

Twoja wola była taka,
Bym się oddał Tobie —
I do górnej tej ojczyzny
Tęsknił w każdej dobie.
Tyś mię żywił i nauczał
Jakby dziecko własne,
Abym kiedyś mógł zamieszkać
Twoje niebo jasne.


22.

Odtąd chciałeś — bym z Anioły
Sam stał się Aniołem
A co więcej, chciałeś we mnie
Zamieszkać pospołem.
Czemże takie dobrodziejstwo
Odwdzięczyć Ci Panie?
Nie wiem — chyba całe moje
Oddam Ci kochanie.


23.

O miłości ma jedyna!
Słodyczy poniku!
Ty serc szczerze kochających
Zbawczy pastewniku.
Co mam tylko i mieć mogę,
Na duszy i ciele,
Wszystko Tobie ofiaruję,
I u nóg Twych ścielę.


24.

Takie oci, serce rade
Choć miłość je gnębi,
Śpiewa, wielbiąc swego Stwórcę
Z całej ducha głębi;
Jak nie kochać, jak nie nosić
W sobie Stworzyciela,
Co swojemu rąk zlepkowi
Tyle łask udziela?“


25.

Tak o świcie śpiewa dusza;
Lecz ledwo rozdnieje,
O godzinie pierwszej hymnem
Pobożnym zapieje,
Sławiąc czas ten gdy na ziemię
Smutną i zbolałą,
Pan nasz zstąpił i człowiecze
Wziął na siebie ciało.


26.

Wtedy dusza roztopiona
W płomieniach miłości,
Drżąc rozmyśla o Wszechmocnym
Co na wysokości —
Kwili, teraz ludzkim płaczem
Malutkie pachole,
Przychodzące stare grzechy
Gładzić na padole.


27.

Rozszlochana woła wtedy:
„O miłości żrodło!
Cóż w ubogich Cię pieluszkach
Na ziemię przywiodło?
Któż Ci radził wziąć na barki
Całe brzemię trudu?
Niezmierzona miłość Twoja
Sprawcą tego cudu.


28.

Jakaż miłość potężniejsza
Kiedy od Twej była,
Gdy samego niebieskiego
Pana zwyciężyła,
I zmusiła okutego
W jej święte łańcuchy,
Że wziął na się pacholęce
Ubogie pieluchy.


29.

O prześliczny mój malutki,
Niezrównane dziécię!
Szczęsny, kto mógł wtedy Tobie
Oddać czołobicie.
Nóżki, rączki ucałować,
Z łez otrzyć oczęta,
Pieścić Ciebie, pielęgnować
O dziecino święta.


30.

O! i czemuż mi nie dano
Bawić Go, rozśmieszać;
Gdy zakwili, z jego łzami,
Moje łzy pomieszać?
Lub rozgrzewać zziębłe rączki
Czułemi uściski,
Czuwać we dnie, czuwać nocą
U jego kołyski?


31.

Przecieżby się nie przelękło
Dziecię mym widokiem,
I owszemby popatrzyło
Uśmiechliwem okiem.
I na płacz mój łzyby miało
Dla mojej pociechy,
Litościwie odpuszczając
Wszystkie moje grzechy.


32.

Szczęsny taki, co by wtedy
Wraz z Najświętszą Panną,
Pełnił koło dzieciąteczka
Służbę nieustanną.
I od matki pozwolenie
Dostał, choć niegodzien,
Rączki Syna Najświętszego
Ucałować codzień.


33.

Ochoczobym wodę nosił
Na barkach studzianą,
Malutkiemu na kąpiołkę
Co wieczór i rano.
I Najświętszą wyręczając
Pannę w jej kłopocie,
Prałbym święte pieluszeczki
I wieszał na płocie.


34.

Gdy pobożną duszę przejmie
Na wskróś to uczucie —
Pragnie tylko żyć w ubóstwie,
W pokorze, pokucie.
Dla niej odtąd trud rozkoszą,
Cierpienie słodyczą,
Za to cały przepych świata
Pokusą zwodniczą.


35.

Rozważając Jezusowe
Latka niemowlęce,
Tę godziną pierwszą sławi
W serdecznej piosence.
A gdy trzecia się przybliża,
Pamięcią się trudzi,
Zebrać wszystko co On cierpiał
Gdy nauczał ludzi.


36.

W łzach tonącą, jakaż wtedy
Boleść ją ogarnie,
Kiedy widzi jakie Pan nasz
Przechodził męczarnie.
Głód, pragnienie, chłód i upał,
Płynący pot krwawy,
Wszystko znosił dla grzeszników
Dobra i poprawy.


37.

Głos miłości rozgrzań żarem
W wyższe wpada tony
Oci! oci! wciąż wygrywa
Ptak błogosławiony.
Rozkosz świata przyrównywa
Do brudnej kałuży,
Śmierci pragnie, bo w tym brudzie
Nie wytrzyma dłużej.


38.

Woła przeto: O mój Panie!
O Mistrzu mój drogi!
W Tobie tułacz ma ucieczkę,
Opiekę ubogi,
W Tobie grzesznik żałujący
Zdroje pociech bierze;
W Twych ramionach się pomieszczą,
Dobrzy i szalbierze.


39.

Tyś jest miarą sprawiedliwych,
Dla życia Tyś wzorem,
Dla grzeszników Tyś źwierciadłem
I ścisłym klasztorem.
Tyś balsamem, który goi
Niezgojone blizny;
Tyś balsamem, który leczy
Z suchot i zgnilizny.


40.

Zfundowałeś pierwszą szkołę
Miłości w tym świecie,
Nauczając: Panu chwałę
Oddawać będziecie —
A marnościom tej tu ziemi
Kto służbę wypowie,
Zyszcze białą szatę, w jakiej
Chodzą Aniołowie.


41.

Próżny światek z tej się szkoły
Wyśmiewał zuchwale,
I jej wielkim obietnicom
Ucha nie dał wcale.
Lecz Twa dobroć sobie radzi
Ze złymi inaczej:
I kto serce ma skruszone,
Temu wraz przebaczy.


42.

Miłosierdzie pierwszą cnotą,
Jest u Ciebie Panie!
Ty o miłość więcej stoisz
Niż o ukaranie.
Karasz słowy a nie biczem
Nieposłuszną dziatwę;
I obudzasz w dobroć Twoją
Zaufanie łatwe.


43.

Miłosierdzie nad niewiastą
Tą cudzołożnicą,
Kto okazał, kto zasłonił
Swą świętą prawicą?
Magdalena ma od Ciebie
Win swych przebaczenie,
I grzesznicę obmywają
Łask Twoich strumienie.


44.

Któż policzy wszystkich, którzy
Z Twego korzystali
Miłosierdzia — gdyś ich dźwigał,
Kiedy upadali?
Lub oczyszczał pokalanych,
Tchnął w nich dobre myśli!
Aby w sidła zastawione
Szatańskie nie przyszli.


45.

Szczęśliw, kto się mógł zapisać
Pod Mistrza tej szkoły,
I z ust jego miód wysysać
Jak z kwiatów ssą pszczoły.
Miód niebiański, słodziuteńki,
Co zdrowiem napawa,
I przy którym każda inna
Nie smakuje strawa.“


46.

A tak dusza rozmyślając
O tem i o innem,
Gotuje się uczcić Pana
Śpiewaniem dziękczynnem,
I gdy w sercu żar miłości
Najpilniej roznieci,
Naraz śpiewać zaprzestaje
O godzinie trzeciej.


47.

Oci! Oci! jęczy dusza
Z przejęciem głębokiem
I Chrystusów żywot ziemski
Zlewa łez potokiem,
Nieprzestając gorącemi
Usty Pana sławić.
Z wycierpianych mąk aż tyle
Żeby grzeszne zbawić.


48.

O południu, kiedy słońce
Najmocniej dogrzewa,
Dusza żądzą wysilona
Na poły omdlewa,
Bo miłości żądło coraz
Głębiej serce krwawi,
I już męka Chrystusowa
Jej oczom się jawi.


49.

Rozszlochanej się przedstawia
Niewinny Baranek,
Bieluteńki, a na głowie
Ma cierniowy wianek.
Obie nogi, ręce obie
Gwoździami przebite,
Ciało święte posiniało,
Ranami okryte.


50.

Oci! oci! lamentując
W zachwycenie wpada —
Oci! oci! już umieram
O biada mi! biada!
Mnie nie widzieć Go na krzyżu
Z przebitym już bokiem —
Ani widzieć jak świat żegna
Konającem okiem.


51.

Trzebaż było — mówi ona —
Baranku mój drogi
Wydać się na takie męki
I na zgon tak srogi?
Lecz się stało! by nie szkodził
Nieprzyjaciel wieczny,
Moc miłości Twej go zgniotła
Baranku serdeczny!


52.

A ta miłość ma do siebie
Iż rzeczy poziome,
Chce ożenić ze szczytnemi,
A z trwałém znikome.
A jakeś nas umiłował,
Śmierć Twoja dowodzi
Gdyś się wylał, za nas wszystkich
W krwi własnej powodzi.


53.

Przyjacielem Tyś jest nowym
Jako moszcz winnicy —
Tak mądrości zwie Cię księga
Nie robiąc różnicy.
Wszak z jagody w każdem gronie
Słodki sok wytryska;
Ot twe żyły się porwały,
Krew wyszła z nich wszystka.


54.

Kto te znaki pokajanem
Sercem w siebie bierze,
Ten uwierzy, że się Chrystus
Oddał nam w ofierze.
Cześć dla znaków tych mię broni
Od sideł szatana,
Wściekłość grzechu by pokonać
Tylko im moc dana.


55.

Kiedy patrzę na te znaki,
Oci! oci! śpiewam;
Na tę wątłą miłość dla Cię
O jakże się gniewam!
Kark poddałbym chętnie jarzmu,
Bicz zniósłbym w pokorze —
Jak z miłości dla mnie wziąłeś
Kolczastą obrożę.


56.

Na tę wędkę serce Twoje
Ułowić się dało
I by ludzkość zbawić, na krzyż
Przybito Twe ciało.
Jak ponętną była pastka
Jeśliś uwiązł na niej,
By wybawiać wciąż duszyczki
Z piekielnej otchłani.


57.

Skryty haczyk nie skryłby się
Pewnie przed Twem okiem
Gdyś na widok ostrych kolców
Nie cofnął się krokiem.
Choćbyś nie rad był o Panie
Uwiąznąć na wędce,
Toś się oprzeć nie był w stanie
Potężnieszej chętce.


58.

Mnię chudzinę ukochawszy
W sercuś swem zapisał
Kiedy za mnie śmierci kolec
Krew Twoją wysysał.
A Ty Ojcu przed wiecznemu
Ofiarując życie,
Czyś win moich krwią Twą świętą
Nie spłacił sowicie?


59.

Nie dziwota, że mi serce
Usycha tęsknicą,
Gdyś jak rycerz mię pożądał
Mieć oblubienicą.
To też boleść serca mego
Coraz więcej wzbiera,
Bo ot za mnie Jezus śmiercią,
Okrutną umiera.


60.

Dość już jęczyć i w rozpaczy
Krzyczeć w niebogłosy,
Tak Job wydarł — i ja sobie
Wydrę z bolu włosy...
W boku Twoim skróś przebitym
Gniazdeczko uklecę,
I konając w tej jaskini,
W inny świat ulecę.


61.

Nie odpocznę, póki razem
Nie umrę ja z Tobą.
Oci! oci! wołać będę.
Oci! z każdą dobą...
I w pragnieniu tem szaloną
Stanę się i twardą,
Choćby ze mnie świat się cały
Natrząsał z pogardą.“


62.

Więc w przystępie szału woła:
Pójdźcie tu oprawcy!
Na krzyż wbijcie mię chudzinę
Obok mego Zbawcy.
Z wszystkich śmierci ta śmierć jedna
Dla mnie upragniona,
Gdy konając, Ciebie Chryste
Obejmę w ramiona.


63.

Ten nie inny tylko kordyał
Uleczyć mię może,
Z tej gorączki co mi serce
Pali w każdej porze.
W Tobie cudna moc lecząca
Źródło laski wszelkiej,
Mój Zbawiciel da ochłodę
Na ten upał wielki.


64.

Tyś łagodny lekarz, który
Nie męczysz, nie krajesz,
Nie próbując dzikich leków
Zdrowie sercu dajesz.
Bo ci wszyscy co miłością
Z Tobą połączeni —
Kładąc balsam ten na rany,
Są wnet uzdrowieni.


65.

O jak godną potępienia
Świecie! twa ślepota —
Wróg cię męczy i kaleczy,
A on wciąż się miota
Przeciw temu, co nas trzyma
W swej cudownej pieczy,
I własnemi otwartemi,
Ranami nas leczy.


66.

Czemuż nie chcesz o człowiecze!
Wyryć w swej pamięci,
Tych mąk jakie poniósł Chrystus
Dla nas z własnej chęci?
Aby mocą swej ofiary
Ze szatańskich sideł,
Wybawić Cię i osłonić
Opieką swych skrzydeł


67.

On cię własnem swojem ciałem
Pokrzepił chorego,
On krwią własną obmył ciebie
Grzechem skalanego,
Do przybytku swego serca
Dał ci przystęp wolny,
Patrz! do jakiej to miłości
Chrystus Pan nasz zdolny!<poem>


68.

<poem>
O pokarmie Ty cudowny!
Rzeźwiący ruczaju!
Tych co w Tobie zasmakują
Prowadzisz do raju.
Ciało, krew Twą, kto pożywa,
Sił mu nie zabraknie;
Dusza chłodna i fałszywa
Strawy tej nie łaknie.


69.

Tylko zimny i leniwy
Umysł nie pojmuje,
Czemu Chrystus nam swe serce
Całe ukazuje,
Z ramion krzyża, gdzie rozpięty;
A czyż to nie jasne
Aby w obec tego łoża,
Każdy miał swe własne.


70.

Na to łoże duch pobożny
Spojrzawszy, uczuwa
Jak go ciągnie coś ku niemu
I zaraz przykuwa.
Równie sokół gdy upatrzy
Kawał mięsa z góry,
Krąży nad niem bliżej, bliżej,
Nim wbije pazury.


71.

W tej godzinie duch zawoła
Miłością pijany,
„Słodkie łoże! Święte ciało!
I wy krwawe rany!
Czemuż z Tobą nie cierpiałem
Na drzewo przybity?
Czemuż Panie mi nie dano,
Bym skonał jak i Ty?


72.

Ominął mię zaszczyt wielki,
Małom miał zasługi —
A więc wydam się na męki
I wezmę krzyż drugi.
Płakać będę bez ustanku
I smutkiem się strawię,
Póki zlepek ten mój ziemski
Ziemi nie zostawię.


73.

A tak dusza rozkochana
Im więcej goreje,
Tem się bardziej zmysły mącą
I ciało martwieje.
Usta ledwie coś bełkocą
W ostatnim wybuchu
Tej miłości — członki słabną
I leżą bez ruchu.


74.

Pękła lutnia, pękł gardziołek
Słodziuchny i śpiewny,
Język tylko drga, i głosik
Wydaje niepewny;
Lecz westchnieńmi więcej mówi
Niż słowa wyrażą —
Toż nie mało nieme skargi
U Pana zaważą.


75.

Tem się tylko bolejąca
Duszyczka pociesza,
Że do westchnień z dna dobytych
Gorące łzy miesza.
Że od Jego rąk przebitych
I krwawego czoła,
Ani serca, ani oczu,
Oderwać nie zdoła.


76.

I tak w swoim Oblubieńcu
Wszystka zatopiona,
Jakby się jej Chrystus zjawił,
Gdy na krzyżu kona.
Ciągle widzi krzyż przed sobą
I ciało zkrwawione —
Gdzie kochanka bytność czuje,
W tę zwraca się stronę.


77.

Płacze, jęki i westchnienia
Stłumione i głośne —
To jedyne jej potrawy,
Jej uciechy znośne.
Prawdziwa to męczennica,
Co dla chwały Bożej
Coraz sobie nowe męki
Wymyśla i mnoży.


78.

I zerwawszy już do reszty
Z tą ziemską ojczyzną,
Gardzi światem i tą jego
Rozkoszną trucizną;
Lecz o nonie już na prawdę
Z śmiercią się spotyka,
Żar miłości przegryzł ciało —
Bramę jej odmyka.


79.

Bo gdy wspomni w tej godzinie
Na wołanie owe:
„Spełniło się!“ kiedy Chrystus
Z krzyża zwiesił głowę —
Taki jęk ze siebie wyda,
Jakby głosem Pana
Została na wskróś przeszyta
I zamordowana.


80.

Pchnięciu włóczni potężnemu
Ani się opiera —
I jak rzekłem — w tejże chwili
Szczęśliwie umiera.
Niebios brama promieniąca
Przed nią już otwarta —
Chóry Świętych ją witają —
Tych zaszczytów warta.


81.

Śpiewać Requiem takiej duszy
Wcale niepotrzeba,
Gaudeamus“ tu właściwsze —
Wszak poszła do nieba.
Za taką się męczennicę
Jak za grzeszną modlić,
Jedno znaczy, co cześć Świętych
Poniżyć i spodlić.


82.

Cześć ci duszo! cześć zbawiona!
Cześć, o różo wonna!
O lilijko dolin biała!
O perło koronna!
Czystość Twoja nic wspólnego
Niema z ziemskim brudem,
A śmierć święta zasługuje
Nazywać się cudem.


83.

Dostałaś się tam szczęśliwa,
Gdzie pokój króluje...
Oto już cię oblubieniec
W ramiona przyjmuje.
Połączona z Jego duchem
W jeden węzeł zgodny —
Otrzymasz z ust ukochanych
Pocałunek miodny.


84.

Już się oczka wypłakały
I patrzą pogodnie;
Usta, owoc twych nadziei
Uszczknąć teraz godne.
Bo Ten co cię w walce życia
Darzył łask szafunkiem,
Teraz broni cię od złego
Ust swych pocałunkiem.


85.

Mów, mów, czemu ci duszyczko
Łza w oczach się kręci —
Czy w tym raju ci zostało
Coś z ziemskiej pamięci?
Wszak On jeden nad wszystkimi
A Tyś z Nim złączona —
Wyżej piąć się nad najwyższe,
To już rzecz szalona.


86.

Lecz już kończę, aby pieśnią,
Zbyt długą nie nużyć,
Bo gdybym ją niebiańskiemi
Dziwy chciał przedłużyć,
I wyśpiewał, w jakiem szczęściu
Opływa tam dusza —
Wzięto by mię za szaleńca
Lub faryzeusza.


87.

Niech tam sobie, o mój bracie!
Światek co chce gada;
Wzorem nowej męczennicy
Ty żyj — moja rada.
Gdy się staniesz jako ona,
Uproś Pana w niebie,
By męczeńskiej tej piosenki
Nauczył i Ciebie.


88.

O siostrzyczko! wyśpiewujmy
Codzień ten hymn święty —
Niezaniedbać go dla marnej
Światowej ponęty;
Owszem, serca niech się skrzydłem
Melodyi tej wzbiją,
A przyjmie je w swe objęcia
Jezus wraz z Maryą.


89.

A więc siostro, uderz w struny,
Uderz w serca lutnię
Ochrzcij łzami ją, niech jęczy
Jak męczennik smutnie,
I wygrywaj Chrystusowi
Co tylko sił stanie —
A do Siebie Pan cię weźmie.
W niebie da mieszkanie.


90.

Wtedy jęki twe ustaną,
Skończą się mozoły,
Gdy się ujrzysz otoczoną
Jasnymi Anioły;
I śród pieśni pójdziesz wyżej
Gdzie Cherubów grona —
Przedwiecznemu niebios Panu
Duszo poślubiona.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Święty Bonawentura i tłumacza: Lucjan Siemieński.