Święci poeci. Pieśni mistycznej miłości/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
wielu autorów
Tytuł Święci poeci.
Pieśni mistycznej miłości
Wydawca Księgarnia Wł. Bełzy
Data wyd. 1877
Druk I. Związkowa Drukarnia we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Lucjan Siemieński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ŚWIĘCI POECI.


PIEŚNI
MISTYCZNEJ MIŁOŚCI
zebrał i wytłumaczył
LUCYAN SIEMIEŃSKI.



WE LWOWIE 1877.
Nakładem księgarni Wł. Bełzy.
W HOTELU GEORGE’A.


I. Związkowa Drukarnia we Lwowie, Hotel Żorża.





Objaśnienie dla czytelnika.


Zebrane tu w jedną wiązankę hymny i kancony włoskie św. Franciszka Serafickiego, łacińska pieśń św. Bonawentury, poezye Jakuba z Todi tego trubadura-zakonnika; nareszcie sonety i kantyki hiszpańskie św. Teresy i św. Jana od Krzyża, po pierwszy raz okazują się w tłumaczeniu na język polski. Wprawdzie niektóre z nich ułomki spotykały się u nas przy dawniejszych żywotach tychże świętych, a w nowszych czasach Zygmunt Krasiński zachwycony szczytną pięknością Glosy św. Teresy, parafrazował takową. Niezwróciło to jednak uwagi na te, jedyne w swoim rodzaju utwory, zapewne z tej przyczyny, że nowoczesny kodeks literacki, wyłączając wszystko co tylko wyszło z Kościoła i miało z nim ścisły stosunek, zostawiał świeckiej sztuce, choćby najbardziej pogańskiej, pierwszeństwo; a kwiaty poezyi z ducha chrześciańskiego wykwitające, otaczał zapomnieniem, nie chciał o nich nic wiedzieć.
Czy słuszny był ten ostracyzm estetyczno-literacki? niech osądzą czytelnicy, zwłaszcza ci, którym miłą jest poezya.
Jeżeli tacy natchnieni lirycy średniowieczni, wzbijający się w siódme niebo na skrzydłach mistycznej miłości, nie mają mieć prawa nazywać się poetami, dla tego, że opiewają tajemnicze drogi, po których dusza ogarnięta miłością łączyła się ze swoim Stwórcą — a natomiast pierwszy lepszy składacz światowych rymów, rości sobie prawo do tego tytułu — tedy wypadałoby utrzymywać na tej zasadzie, że ziemska cielesność bogatszem i szczytniejszem jest źródłem poetycznych natchnień, niż tajemniczy a nieograniczony świat duchowy.
Tymczasem niebrak oczywistych dowodów, że dla światowego poety trafiają się momenta, w których czuje się jakby wygnańcem na szerokiej pustyni, gdzie źródła dotychczas zasilające go, powysychały do szczętu. Cóż robi, czem się ratuje w tej puszczy? oto zwraca tęskny wzrok ku wiekom gorącej wiary, prosi ich o kropelkę rosy, aby orzeźwić się w źródle nie wysychającem nigdy.
Tej tajemnicy poetycznej twórczości, można przypisać, dlaczego te hymny i pieśni sięgające tych, ogłoszonych za ciemne i nieartystyczne średnich wieków, zachowały dla nas całą świeżość, całą woń, a nawet tak bardzo ceniony dziś realizm w sztuce. W rzeczy samej są one na wskróś realistyczne w tem rozumieniu, że nie będąc płodem zwykłej wyobraźni, są wiernem odbiciem się tego mistycznego świata, jaki się odkrywał wewnętrznemu oku, i że tak się wyrażę: zmysłami duszy, dał się dotykać w chwilach ekstazy.
Ma więc ta poezya mistycznej miłości, wszystkie warunki poszukiwane w poezyi światowej: będąc duchową, nie przestaje być realną.
Gdy najwznioślejsze i najoryginalniejsze z wytłumaczonych tu kantyków złożone były zaraz po wyjściu ze stanu zachwycenia, a ten stan służył tylko niektórym wybranym i błogosławionym duszom — tedy dla innych, usiłujących się wznieść do tej wysokości natchnienia, a obdarzonych jeniuszem poetycznym, pozostała niejako wskazówka, jakim nastrojem powinny brzmieć ich światowe lutnie, aby nie spadły z tych idealnych wyżyn, w wir niskich celów, popisujących się sztuką dla sztuki.
Za tą wskazówką poszedł u Włochów Dante, Petrarka, Wiktorya Kolonna, Michał Anioł, Torkwato Tasso.... U Hiszpanów Leon z Leonu, Lopez de Vega, Kalderon i wielu innych, którzy nieśmiertelnemi dziełami stworzyli dwie najwspanialsze literatury w całem chrześciaństwie.
W jednej żył rycersko-poetyczny duch św. Franciszka Serafickiego, w drugiej szczytny żar serca św. Teresy. — Jednostronność nowoczesna, mająca nieudaną pretensyę do wielostronności, powinnaby już raz wyjść z ciasnego kółka swoich poglądów, i częściej pytać o te źródła wiekuistej prawdy, z których tryska twórczość natchnienia i natchnienie twórczości.





I.
Ś. FRANCISZEK Z ASYŻU.
Założyciel franciszkańskiego zakonu, urodził się w Asyżu w Umbryi r. 1182. Był synem bogatego kupca nazwiskiem Bernardone. Z razu przeznaczony do stanu kupieckiego, w tym celu wyuczył się francuskiego języka tak biegle, że go przezwano „Francuzem“ i ten przydomek mu pozostał. W pierwszej młodości prowadził życie huczne i światowe; atoli naraz w dwudziestym czwartym roku, wyrzekł się wszelkiej światowości, majątek rozdał między ubogich, a sam wdziawszy włosienicę i siermięgę, poszedł nauczać miłości Bożej, i wielkie tłumy słuchaczów koło siebie gromadził. Znalazłszy wielu uczniów zagrzanych jego ożywczem słowem, a ślubujących tak jak on ubóstwu — utworzył zakon tak zwanych: Braci mniejszych, i nadał im regułę, którą Papież w r. 1215 potwierdził. Uczniowie jego rozsypali się po świecie, nauczając miłości i pokory, i dając wzorem swego świętego mistrza budujący przykład ze siebie. W tym celu i św. Franciszek puścił się na pielgrzymkę do Ziemi Św.; zwiedził Syryę i Egipt. W r. 1224 udał się na górę Alwernię i tam poszcząc i trwając na modlitwie, miał w samą wilię uroczystości Podniesienia Św. Krzyża cudowne widzenie: Objawił mu się Zbawiciel zstępujący z niebiosów pod postacią Serafina przybitego na krzyżu, i podczas tego widzenia otworzyły mu się krwawe rany, stygmata na rękach i nogach, podobne do tych jakie miał Chrystus ukrzyżowany. Z powodu tego widzenia dodano mu nazwę: „Serafickiego“. Zgon tego wielkiego świętego nastąpił w r. 1226 na dniu 4 Października.

Dwie pieśni jego, a osobliwie Hymn Stworzenia, niewątpliwie są Jego utworem. Niektórzy więcej mu przypisują kantyków, atoli te właściwie ułożył kto inny.
O wspaniałym i pełnym wielkiej poezyi hymnie o Bracie Słońcu takie jest podanie: Było to w ośmnastym roku pokuty św. Franciszka, gdy tenże przepędziwszy czterdzieści nocy na czuwaniu, wpadł w zachwycenie, i kazał bratu Leonardowi pod ten czas wziąść pióro i spisywać słowa pomienionego hymnu, który śpiewał. Że zaś to była improwizacya, wezwał potem brata Pacyfika, biegłego w składaniu wierszy, aby słowa te uszykował lepiej i powiązał rymem; przyczem polecił braciom nauczyć się tego kantyku na pamięć i codzień odśpiewywać. Hymn ten nieodrazu miał wszystkie te strofy; dwie ostatnie powstały z następnej okoliczności. Zaszło nieporozumienie między Biskupem a urzędem miejskim; Biskup rzucił interdykt na miasto, a urząd miejski wyjął Biskupa z pod prawa. Zmartwił się tem św. Franciszek, że nie znalazł się rozjemca, któryby strony zwaśnione pogodził; jakoż, chcąc u Boga wyprosić pojednanie, dorobił przedostatnią strofę, i kazał uczniom swoim iść do urzędników miejskich, i prosić ich aby z tą pieśnią poszli do Biskupa i zaśpiewali mu świeżo dodaną zwrotkę. Stało się tak jak kazał, i przy dźwięku tych słów natchnionych mocą Bożą, przebaczono sobie nawzajem.
Później gdy św. Franciszek z nadwątlonem zdrowiem przybył do Foligno, aby się dobrem powietrzem pokrzepić, miał sobie objawione, że cierpienia jego skończą się za dwa lata. Uradowany tą wróżbą, ułożył ostatnią strofę o śmierci, zamykającą cały kantyk.
Pierwsza wiadomość o tej pieśni znajduje się w księdze Bartłomieja z Pizy, pisanej w r. 1385, to jest w 160 lat po zgonie świętego patryarchy.
Co do drugiej pieśni, takowa znajduje się w dziele Bernardona ze Sienny, który powiada, że ją złożył św. Franciszek; a lubo autor jest późniejszy od założyciela zakonu o sto lat, lecz że od młodości należał do franciszkańskiej rodziny, przeto uważany być może za wiarygodnego podawcę tradycyi przechowującej się w zakonie.
Pieśń ta złożona z dziesięciu zwrotek, prostego układu i poprawnego rytmu, pozwala odgadnąć pracę biegłej ręki w sztuce rymotworczej, co zapewne wykonał który z uczniów. Duch św. Franciszka, sposób jego wyrażania się dobitny i malowniczy, przegląda w tej pieśni, którą miał improwizować czasu modlitwy na górze Alwerni, gdy widział z wysokości niebios zstępującą ku sobie postać Serafina o sześciu skrzydłach, przybitą na krzyżu. — Giotto unieśmiertelnił w swoim obrazie ową ekstazę i widzenie.









HYMN STWORZENIA
CZYLI
O BRACIE SŁOŃCU.

Altessimo omnipotente bon signore.

O wszechmogący, dobry gospodynie!
Błogosławieństwo, chwała, cześć we wszystkiem
Tobie jednemu, bo od Ciebie płynie —
I człek niegodzien nazwać Cię nazwiskiem.

Chwała bądź Panu z tworów Jego likiem,
Szczególnie z bratem Słońcem co obdarza,
Dzionkiem nas, świeci swym własnym promykiem,
Jasno-promienne, Boga wyobraża.

Chwała Ci! siostrze Księżycowi gwoli
I chwała gwoli tym gwiazdom na niebie,
Któreś rozsypał jak ziarnka na roli
Czyste, światlane, by patrzyły w Ciebie.

Chwała bądź Panu gwoli Wiatru bratu,
Gwoli powietrzu, chmurom i pogodzie,
By świat wilżyły i wiały po światu,
Ku Twoich stworzeń dobru i wygodzie.


Chwała bądź Panu przez wodę siostrzycę
Czy źródła, rzeki napełnia, czy morze —
Wszak pożyteczna i czyste ma lice,
I zawsze nisko ściele się w pokorze.

Chwała ci Panie w bracie Ogniu, którym
Przyświecasz mrokom i nocom ponurym,
O jak wesoło skrzą się jego głownie!
W pożarze tylko straszny niewymownie.

Chwała bądź Panu gwoli matce Ziemi,
Ona nas żywi i dźwiga na grzbiecie,
Wiosną się stroi kwiatami barwnemi,
Owoc w jesieni nam daje i w lecie.

Chwała bądź Panu, chwała w tych co mogą
Przebaczać krzywdy dla miłości Bożej —
Cierpliwie w życiu iść krzyżową drogą:
Błogosławieni którzy cierpieć mogą,
Pan im zbawienia wieniec na skroń włoży.

Chwała bądź Panu, i w tej siostrze naszej
Śmierci cielesnej, co nieunikniona —
A biada temu, który w grzechu skona,
A błogo temu, kto wolą Twą kona,
Bowiem śmierć druga już go nie przestraszy.

Niechże cześć, chwała, będzie Panu dana;
Pełńcie w pokorze służbę wedle Pana.





WALKA MIŁOŚCI.

In foco amor mi mise.

Miłością gorę bez miary
W miłości wtrącony żary.

Mój oblubieniec młodzieńczy,
Mój rozkochany baranek,
Gdy mię pierścionkiem zaręczy,
I w ślubny ustroi wianek:
Ciężkie okowy mi wkłada,
Piersi przebija żelazem —
Choć w kęsy serce się pada
Kocham i gorę zarazem.

Serce spękało w kawałki,
Ciało upadło bez siły...
Miłością ciśnione strzałki
Całego mię zapaliły;
To mój kochanek tak strzela,
I straszy wojny obrazem;
Konam w rozkoszach wesela
Kochając gorę zarazem.


Umieram z samej słodkości,
Mojej nie dziwcie się śmierci,
Cisnął oszczepem miłości,
Na wskróś mi serce przewierci.
A na oszczepie wsadzone
Żelazo sto stóp mające,
Przebodło na drugą stronę
Serce miłością płonące.

Oszczep się skruszył w mej dłoni
Śmierć widzę na mnie zawziętą —
Chwytam tarcz — czy mię zasłoni?
Lecz i tę w sztuki pocięto!
Czem się od ciosów zastawię
Gdy tak naciera zuchwale?
W proch starty, upadam prawie —
Miłością cały się palę.

Potem miótł takie pociski
Że się już bronić przestałem,
A czując żem śmierci bliski
Na całe gardło krzyczałem:
„Zgwałciłeś prawa szrankowe!“
On na to, kuszę wojenną
Wymierzył prosto mi w głowę —
Miłością gorę płomienną.

Pociski z kuszy miotane,
Tysiąco-funtowe bryły,
Ołowiem pooblewane
Gradem się na mnie waliły

Tak gęstym, że nadaremnie
Chciałem liczyć strzał za strzałem,
Z których każdy trafiał we mnie —
Cały miłością gorzałem.

Nie chybił mnie ani razu,
Tak pociski celne były —
Padłem podobien do głazu
I powstać nie miałem siły.
Z pobitem, podartem ciałem
Niby leżący na marach,
Bez tchu na ziemi leżałem,
W miłości gorejąc żarach.

Umarły! lecz nie trup jeszcze,
Tylko zabity rozkoszą —
W tem przejdą ogniste dreszcze
Własne mię siły podnoszą.
Jużem tak silny, że mogę
Na przewodników skinienie,
Do nieba puścić się w drogę
Miłością wtrącon w płomienie.

Do zmysłów wróciwszy potem
Bój Chrystusowi wydaję,
W zbroi, z nastawionym grotem,
Najeżdżałem jego kraje....
Spotkanego jakem schwycił
Pótym tłoczył mym ciężarem,
Pókim zemsty nie nasycił,
Miłości palony żarem.


Syty tą zemstą i złością
Zgodę zawarłem z Nim wieczną —
Chrystus mię bowiem miłością
Zaraz ukochał serdeczną.
Jego miłością szczęśliwy,
Widzę w serca zachwyceniach
Wizerunek jego żywy —
W miłości gorę płomieniach.

Miłością gorę bez miary
W miłości wtrącony żary.









II.
Św. BONAWENTURA.
Ś. Bonawentura luminarz Kościoła, ozdoba franciszkańskiego zakonu, urodził się w r. 1221 w Bagnorei (Balnea regia) w toskańskiem, z ojca Jana Fidancy i z matki Rytelii, małżonków szlacheckiego rodu. Przy chrzcie dano dziecięciu imię Jan; gdy zaś w czwartym roku zachorowało niebezpiecznie, matka, pobożna niewiasta, zrobiła ślub, że jeżeli jej syn ozdrowieje, odda go do zakonu św. Franciszka. Jakoż poleciła go modlitwom papieża. Zaledwie Ojciec św. odmówił modlitwę na intencyę chłopięcia, takowe w jednej chwili wróciło do zdrowia, czem zdumiony Papież zawołał: Bonaventura! A tak dziecięciu miano to zostało. Inni żywotopisy utrzymują, że nazwę tę dostał od Greków znajdujących się na soborze lugduńskim a to z powodu, że wszystkie jego pomysły i propozycye udawały się najszczęśliwiej, tak były mądre i święte. Przyoblokłszy tedy suknię zakonną młody Bonawentura, odbywał nauki w słynnej akademii paryskiej; otrzymał biret doktorski i w rok potem został jenerałem franciszkańskiego zakonu w Assyżu. Następnie czekały go wielkie godności kościelne. Wyniesiony na stolicę biskupią w Albano, zaszczycony kapeluszem kardynalskim, umarł r. 1274 podczas ostatnich posiedzeń jeneralnego soboru w Lugdunie.

Wielkiej szczytności i głębokości filozoficznej pisma jego, zyskały mu w kościele nazwę Doktora Seraficznego.
Pisał także poezye w języku łacińskim. Między tymi prześliczny hymn do Naj. Panny: Ave coeleste lilium! — Nadewszystkie zaś celuje wdziękiem rytmu, i polotem lirycznym poemat: Philomena.
Przy wydaniach dzieł św. Bonawentury znajduje się zwykle następujące objaśnienie:
„Philomena propterea opusculum hoc inscribitur, quia multa sunt hujus avis propria, quae Sanctus Bonaventura mirifice transfert ad devotum animam, quae sanctis meditationibus velut dulcissimis Philomena cantibus resonans, Salvatoris nostri Jesu Christi vitam et ab eo in nos singularia beneficia collata jugiter contemplatur“.
Słowa te najdokładniej streszczają tę pieśń o Słowiku (philomena) którego przymioty przeniósł święty poeta na duszę pobożną, która w rozmyślaniu i zachwycie śpiewa głosem słowiczym łaski zlane na nas przez Zbawiciela.
Wszakże jest jeszcze coś więcej w tej wspaniałej pieśni, bo cały ten proces wewnętrzny że tak powiem: udramatyzowany przez jaki dusza dochodzi do połączenia się z Bogiem, a co właśnie jest zadaniem chrześciańskiej mistyki.
Poemat ten nigdy nie był na polskie tłumaczony. Filomena w oryginale łacińskim pisana jest strofami ośmiowierszowemi, z tych cztery mają rym jednobrzmiący, czego oddać w tłumaczeniu było niepodobna, bez narażenia się na wymuszoność tonu i stylu.








FILOMENA.


1.

Filomeno! dni wiośnianych
Zwiastunie i wieszczu,
Z tobą wraca pora miła
Bez chłodu i deszczu,
I pierś każdą wskróś przejmują,
Twoje rzewne tony,
Leć tu do mnie mądry ptaszku
Leć, leć upragniony!


2.

Do mnie, do mnie! poszlę ja cię
Gdzie sam iść nie mogę,
Do miłego przyjaciela
Poszlę w górną drogę.
Twojej słodkiej lutni granie
Rozerwie smutnego,
Bo mój słaby głos nie w stanie
Wzbić się aż do Niego.


3.

Litościwa ty ptaszyno
Wyręcz mię niezdarę,
Kochankowi zanieś memu
Choć słówek tych parę.
Mów: że gorę dlań miłością,
Dziwną, niezmierzoną,
I że pragnę ujrzeć Jego
Postać ubóstwioną.


4.

Jeźli spyta kto: dla czego
Wybrałem ja Ciebie,
Abyś wieści niósł odemnie
Do Pana na niebie?
To odpowiedz, że twej pieśni,
Jak mówią, dźwięk czysty
Bardzo sobie upodobał
Pan nasz wiekuisty.


5.

Miłe ptaszę, słuchaj rady.
Ona cię zachęci;
Bo jeżeliś pieśń ptaszęcą,
Zachował w pamięci,
To gdy natchnie Cię Duch święty
Ty piejąc w pokorze,
Mógłbyś zostać muzykantem
Na niebieskim dworze.


6.

Gadka chodzi o słowiku
Że gdy zgon swój czuje,
Na najwyższy, na wierzchołek
Drzewa wylatuje.
I rozpuści swój gardziołek,
Od rannej jutrzenki
Coraz inne, coraz nowe,
Zawodzi piosenki.


7.

I nim jeszcze wstaną zorze
Już dzwoni w krzewinie,
A gdy słońce wstanie złote
O pierwszej godzinie,
Coraz głośniej piosnka jego
W gaju się odzywa,
Oj! to grajek nieznużony,
Nigdy nie spoczywa.


8.

Koło trzeciej już godziny
Aż tak się rozkrzyczy,
Że i miarę traci — wszystek
Rozpłynion w słodyczy.
Gardziołek mu pęka prawie
Od tonów nawału;
Do piękniejszych coraz pieśni
Przybywa zapału.


9.

Lecz w południe, kiedy słońce
Najmocniej dopiéka,
Ot — w ostatniem wysileniu
Pęka pierś słowika.
Oci! oci! — świergot zwykły,
Wydaje ptaszęcy —
I zmysły go opuszczają,
I nie śpiewa więcej!


10.

Słodka lutnia Filomeny
W kawałki rozbita,
A otwarty dziobek jeszcze
Tony jakieś chwyta....
I już kona — gdy dziewiąta
Godzina uderzy —
Ot — już nóżki wyciągnęła
I nieżywa leży.


11.

Owoż drogi przyjacielu,
W krótkości podaną
Historyjkę o tym ptaku
Masz opowiedzianą.
Lecz przypomnij, co mówiłem,
Że ten śpiew prześliczny,
Z Chrystusowym cnym zakonem
Ma sojusz mistyczny.


12.

I cóż znaczy ta ptaszyna
I czemże Cię wzrusza?
Filomena — to cnót pełna
I miłości dusza,
Co pamiętna swej ojczyzny
I tęskniąca do niej
Takie hymny czarujące
Wciąż dzwoni a dzwoni.


13.

By się wyżej, wyżej jeszcze
Wzbiły jej nadzieje,
Więc mistyczny jakiś dzionek
Dla niej zajaśnieje.
Łaski które Bóg nam daje
Mimo nasze winy —
W onym wielkim dniu mistycznym
Są jakby godziny.


14.

Świt poranny przypomina
Byt nasz na tej ziemi,
Rano stworzył Bóg człowieka
Rękami swojemi.
Prima znaczy chwilę, w której
Bóg w człeka się wcielił,
Tertia mówi, jak doczesny
Żywot z nami dzielił.


15.

Sexta znowu, jak się oddał
Pan nasz w zdrajców ręce,
Jak był związan, wleczon, bity,
Jak w krzyżowej męce
Gwoździami mu ogromnemi
Ciało kaleczono,
Opasano świętą głowę
Cierniową koroną.


16.

Nona — to śmierć Chrystusowa —
W godzinie tej wielkiej,
Spełniła się do ostatniej
Ofiara kropelki,
Moc szatana rozerwana,
Sam zwątpił o sobie —
Wieczór ciało Zbawiciela
Pochowano w grobie.


17.

Smutna dusza rozmyślając
O dniu ogrojcowym,
Śmierć dla siebie wyczytuje
W tem drzewie krzyżowem,
Kędy mocny Lew przybity
Zwyciężył swe wrogi,
Bramy piekieł przełamawszy
Śmierć cisnął pod nogi.


18.

Więc na nowo serca struny
W górny ton nastroi
I ze świtem nowy polot
Nada pieśni swojej,
Wyśpiewując chwałę Pańską
Pod niebios sklepieniem
Za doznany cud na sobie
Być jego stworzeniem.


19.

O mój Stwórco! — tak doń mówi —
Ty, dając mi życie
Ze skarbnicy Swej miłości
Czerpałeś sowicie.
Boś ukochał bez zasługi
Mię z niskiego światu,
Jeszcześ zrobił uczestnikiem
Swego Majestatu.


20.

Jakież wielkie na mnie spadło
Naraz dostojeństwo
Gdyś mnie stworzył wielki Boże
Na Swe podobieństwo.
I do większych byś zaszczytów
Jeszcze wzniósł mię Panie,
Gdyby było niezgwałcone
Twoje przykazanie.


21.

Twoja wola była taka,
Bym się oddał Tobie —
I do górnej tej ojczyzny
Tęsknił w każdej dobie.
Tyś mię żywił i nauczał
Jakby dziecko własne,
Abym kiedyś mógł zamieszkać
Twoje niebo jasne.


22.

Odtąd chciałeś — bym z Anioły
Sam stał się Aniołem
A co więcej, chciałeś we mnie
Zamieszkać pospołem.
Czemże takie dobrodziejstwo
Odwdzięczyć Ci Panie?
Nie wiem — chyba całe moje
Oddam Ci kochanie.


23.

O miłości ma jedyna!
Słodyczy poniku!
Ty serc szczerze kochających
Zbawczy pastewniku.
Co mam tylko i mieć mogę,
Na duszy i ciele,
Wszystko Tobie ofiaruję,
I u nóg Twych ścielę.


24.

Takie oci, serce rade
Choć miłość je gnębi,
Śpiewa, wielbiąc swego Stwórcę
Z całej ducha głębi;
Jak nie kochać, jak nie nosić
W sobie Stworzyciela,
Co swojemu rąk zlepkowi
Tyle łask udziela?“


25.

Tak o świcie śpiewa dusza;
Lecz ledwo rozdnieje,
O godzinie pierwszej hymnem
Pobożnym zapieje,
Sławiąc czas ten gdy na ziemię
Smutną i zbolałą,
Pan nasz zstąpił i człowiecze
Wziął na siebie ciało.


26.

Wtedy dusza roztopiona
W płomieniach miłości,
Drżąc rozmyśla o Wszechmocnym
Co na wysokości —
Kwili, teraz ludzkim płaczem
Malutkie pachole,
Przychodzące stare grzechy
Gładzić na padole.


27.

Rozszlochana woła wtedy:
„O miłości żrodło!
Cóż w ubogich Cię pieluszkach
Na ziemię przywiodło?
Któż Ci radził wziąć na barki
Całe brzemię trudu?
Niezmierzona miłość Twoja
Sprawcą tego cudu.


28.

Jakaż miłość potężniejsza
Kiedy od Twej była,
Gdy samego niebieskiego
Pana zwyciężyła,
I zmusiła okutego
W jej święte łańcuchy,
Że wziął na się pacholęce
Ubogie pieluchy.


29.

O prześliczny mój malutki,
Niezrównane dziécię!
Szczęsny, kto mógł wtedy Tobie
Oddać czołobicie.
Nóżki, rączki ucałować,
Z łez otrzyć oczęta,
Pieścić Ciebie, pielęgnować
O dziecino święta.


30.

O! i czemuż mi nie dano
Bawić Go, rozśmieszać;
Gdy zakwili, z jego łzami,
Moje łzy pomieszać?
Lub rozgrzewać zziębłe rączki
Czułemi uściski,
Czuwać we dnie, czuwać nocą
U jego kołyski?


31.

Przecieżby się nie przelękło
Dziecię mym widokiem,
I owszemby popatrzyło
Uśmiechliwem okiem.
I na płacz mój łzyby miało
Dla mojej pociechy,
Litościwie odpuszczając
Wszystkie moje grzechy.


32.

Szczęsny taki, co by wtedy
Wraz z Najświętszą Panną,
Pełnił koło dzieciąteczka
Służbę nieustanną.
I od matki pozwolenie
Dostał, choć niegodzien,
Rączki Syna Najświętszego
Ucałować codzień.


33.

Ochoczobym wodę nosił
Na barkach studzianą,
Malutkiemu na kąpiołkę
Co wieczór i rano.
I Najświętszą wyręczając
Pannę w jej kłopocie,
Prałbym święte pieluszeczki
I wieszał na płocie.


34.

Gdy pobożną duszę przejmie
Na wskróś to uczucie —
Pragnie tylko żyć w ubóstwie,
W pokorze, pokucie.
Dla niej odtąd trud rozkoszą,
Cierpienie słodyczą,
Za to cały przepych świata
Pokusą zwodniczą.


35.

Rozważając Jezusowe
Latka niemowlęce,
Tę godziną pierwszą sławi
W serdecznej piosence.
A gdy trzecia się przybliża,
Pamięcią się trudzi,
Zebrać wszystko co On cierpiał
Gdy nauczał ludzi.


36.

W łzach tonącą, jakaż wtedy
Boleść ją ogarnie,
Kiedy widzi jakie Pan nasz
Przechodził męczarnie.
Głód, pragnienie, chłód i upał,
Płynący pot krwawy,
Wszystko znosił dla grzeszników
Dobra i poprawy.


37.

Głos miłości rozgrzań żarem
W wyższe wpada tony
Oci! oci! wciąż wygrywa
Ptak błogosławiony.
Rozkosz świata przyrównywa
Do brudnej kałuży,
Śmierci pragnie, bo w tym brudzie
Nie wytrzyma dłużej.


38.

Woła przeto: O mój Panie!
O Mistrzu mój drogi!
W Tobie tułacz ma ucieczkę,
Opiekę ubogi,
W Tobie grzesznik żałujący
Zdroje pociech bierze;
W Twych ramionach się pomieszczą,
Dobrzy i szalbierze.


39.

Tyś jest miarą sprawiedliwych,
Dla życia Tyś wzorem,
Dla grzeszników Tyś źwierciadłem
I ścisłym klasztorem.
Tyś balsamem, który goi
Niezgojone blizny;
Tyś balsamem, który leczy
Z suchot i zgnilizny.


40.

Zfundowałeś pierwszą szkołę
Miłości w tym świecie,
Nauczając: Panu chwałę
Oddawać będziecie —
A marnościom tej tu ziemi
Kto służbę wypowie,
Zyszcze białą szatę, w jakiej
Chodzą Aniołowie.


41.

Próżny światek z tej się szkoły
Wyśmiewał zuchwale,
I jej wielkim obietnicom
Ucha nie dał wcale.
Lecz Twa dobroć sobie radzi
Ze złymi inaczej:
I kto serce ma skruszone,
Temu wraz przebaczy.


42.

Miłosierdzie pierwszą cnotą,
Jest u Ciebie Panie!
Ty o miłość więcej stoisz
Niż o ukaranie.
Karasz słowy a nie biczem
Nieposłuszną dziatwę;
I obudzasz w dobroć Twoją
Zaufanie łatwe.


43.

Miłosierdzie nad niewiastą
Tą cudzołożnicą,
Kto okazał, kto zasłonił
Swą świętą prawicą?
Magdalena ma od Ciebie
Win swych przebaczenie,
I grzesznicę obmywają
Łask Twoich strumienie.


44.

Któż policzy wszystkich, którzy
Z Twego korzystali
Miłosierdzia — gdyś ich dźwigał,
Kiedy upadali?
Lub oczyszczał pokalanych,
Tchnął w nich dobre myśli!
Aby w sidła zastawione
Szatańskie nie przyszli.


45.

Szczęśliw, kto się mógł zapisać
Pod Mistrza tej szkoły,
I z ust jego miód wysysać
Jak z kwiatów ssą pszczoły.
Miód niebiański, słodziuteńki,
Co zdrowiem napawa,
I przy którym każda inna
Nie smakuje strawa.“


46.

A tak dusza rozmyślając
O tem i o innem,
Gotuje się uczcić Pana
Śpiewaniem dziękczynnem,
I gdy w sercu żar miłości
Najpilniej roznieci,
Naraz śpiewać zaprzestaje
O godzinie trzeciej.


47.

Oci! Oci! jęczy dusza
Z przejęciem głębokiem
I Chrystusów żywot ziemski
Zlewa łez potokiem,
Nieprzestając gorącemi
Usty Pana sławić.
Z wycierpianych mąk aż tyle
Żeby grzeszne zbawić.


48.

O południu, kiedy słońce
Najmocniej dogrzewa,
Dusza żądzą wysilona
Na poły omdlewa,
Bo miłości żądło coraz
Głębiej serce krwawi,
I już męka Chrystusowa
Jej oczom się jawi.


49.

Rozszlochanej się przedstawia
Niewinny Baranek,
Bieluteńki, a na głowie
Ma cierniowy wianek.
Obie nogi, ręce obie
Gwoździami przebite,
Ciało święte posiniało,
Ranami okryte.


50.

Oci! oci! lamentując
W zachwycenie wpada —
Oci! oci! już umieram
O biada mi! biada!
Mnie nie widzieć Go na krzyżu
Z przebitym już bokiem —
Ani widzieć jak świat żegna
Konającem okiem.


51.

Trzebaż było — mówi ona —
Baranku mój drogi
Wydać się na takie męki
I na zgon tak srogi?
Lecz się stało! by nie szkodził
Nieprzyjaciel wieczny,
Moc miłości Twej go zgniotła
Baranku serdeczny!


52.

A ta miłość ma do siebie
Iż rzeczy poziome,
Chce ożenić ze szczytnemi,
A z trwałém znikome.
A jakeś nas umiłował,
Śmierć Twoja dowodzi
Gdyś się wylał, za nas wszystkich
W krwi własnej powodzi.


53.

Przyjacielem Tyś jest nowym
Jako moszcz winnicy —
Tak mądrości zwie Cię księga
Nie robiąc różnicy.
Wszak z jagody w każdem gronie
Słodki sok wytryska;
Ot twe żyły się porwały,
Krew wyszła z nich wszystka.


54.

Kto te znaki pokajanem
Sercem w siebie bierze,
Ten uwierzy, że się Chrystus
Oddał nam w ofierze.
Cześć dla znaków tych mię broni
Od sideł szatana,
Wściekłość grzechu by pokonać
Tylko im moc dana.


55.

Kiedy patrzę na te znaki,
Oci! oci! śpiewam;
Na tę wątłą miłość dla Cię
O jakże się gniewam!
Kark poddałbym chętnie jarzmu,
Bicz zniósłbym w pokorze —
Jak z miłości dla mnie wziąłeś
Kolczastą obrożę.


56.

Na tę wędkę serce Twoje
Ułowić się dało
I by ludzkość zbawić, na krzyż
Przybito Twe ciało.
Jak ponętną była pastka
Jeśliś uwiązł na niej,
By wybawiać wciąż duszyczki
Z piekielnej otchłani.


57.

Skryty haczyk nie skryłby się
Pewnie przed Twem okiem
Gdyś na widok ostrych kolców
Nie cofnął się krokiem.
Choćbyś nie rad był o Panie
Uwiąznąć na wędce,
Toś się oprzeć nie był w stanie
Potężnieszej chętce.


58.

Mnię chudzinę ukochawszy
W sercuś swem zapisał
Kiedy za mnie śmierci kolec
Krew Twoją wysysał.
A Ty Ojcu przed wiecznemu
Ofiarując życie,
Czyś win moich krwią Twą świętą
Nie spłacił sowicie?


59.

Nie dziwota, że mi serce
Usycha tęsknicą,
Gdyś jak rycerz mię pożądał
Mieć oblubienicą.
To też boleść serca mego
Coraz więcej wzbiera,
Bo ot za mnie Jezus śmiercią,
Okrutną umiera.


60.

Dość już jęczyć i w rozpaczy
Krzyczeć w niebogłosy,
Tak Job wydarł — i ja sobie
Wydrę z bolu włosy...
W boku Twoim skróś przebitym
Gniazdeczko uklecę,
I konając w tej jaskini,
W inny świat ulecę.


61.

Nie odpocznę, póki razem
Nie umrę ja z Tobą.
Oci! oci! wołać będę.
Oci! z każdą dobą...
I w pragnieniu tem szaloną
Stanę się i twardą,
Choćby ze mnie świat się cały
Natrząsał z pogardą.“


62.

Więc w przystępie szału woła:
Pójdźcie tu oprawcy!
Na krzyż wbijcie mię chudzinę
Obok mego Zbawcy.
Z wszystkich śmierci ta śmierć jedna
Dla mnie upragniona,
Gdy konając, Ciebie Chryste
Obejmę w ramiona.


63.

Ten nie inny tylko kordyał
Uleczyć mię może,
Z tej gorączki co mi serce
Pali w każdej porze.
W Tobie cudna moc lecząca
Źródło laski wszelkiej,
Mój Zbawiciel da ochłodę
Na ten upał wielki.


64.

Tyś łagodny lekarz, który
Nie męczysz, nie krajesz,
Nie próbując dzikich leków
Zdrowie sercu dajesz.
Bo ci wszyscy co miłością
Z Tobą połączeni —
Kładąc balsam ten na rany,
Są wnet uzdrowieni.


65.

O jak godną potępienia
Świecie! twa ślepota —
Wróg cię męczy i kaleczy,
A on wciąż się miota
Przeciw temu, co nas trzyma
W swej cudownej pieczy,
I własnemi otwartemi,
Ranami nas leczy.


66.

Czemuż nie chcesz o człowiecze!
Wyryć w swej pamięci,
Tych mąk jakie poniósł Chrystus
Dla nas z własnej chęci?
Aby mocą swej ofiary
Ze szatańskich sideł,
Wybawić Cię i osłonić
Opieką swych skrzydeł


67.

On cię własnem swojem ciałem
Pokrzepił chorego,
On krwią własną obmył ciebie
Grzechem skalanego,
Do przybytku swego serca
Dał ci przystęp wolny,
Patrz! do jakiej to miłości
Chrystus Pan nasz zdolny!<poem>


68.

<poem>
O pokarmie Ty cudowny!
Rzeźwiący ruczaju!
Tych co w Tobie zasmakują
Prowadzisz do raju.
Ciało, krew Twą, kto pożywa,
Sił mu nie zabraknie;
Dusza chłodna i fałszywa
Strawy tej nie łaknie.


69.

Tylko zimny i leniwy
Umysł nie pojmuje,
Czemu Chrystus nam swe serce
Całe ukazuje,
Z ramion krzyża, gdzie rozpięty;
A czyż to nie jasne
Aby w obec tego łoża,
Każdy miał swe własne.


70.

Na to łoże duch pobożny
Spojrzawszy, uczuwa
Jak go ciągnie coś ku niemu
I zaraz przykuwa.
Równie sokół gdy upatrzy
Kawał mięsa z góry,
Krąży nad niem bliżej, bliżej,
Nim wbije pazury.


71.

W tej godzinie duch zawoła
Miłością pijany,
„Słodkie łoże! Święte ciało!
I wy krwawe rany!
Czemuż z Tobą nie cierpiałem
Na drzewo przybity?
Czemuż Panie mi nie dano,
Bym skonał jak i Ty?


72.

Ominął mię zaszczyt wielki,
Małom miał zasługi —
A więc wydam się na męki
I wezmę krzyż drugi.
Płakać będę bez ustanku
I smutkiem się strawię,
Póki zlepek ten mój ziemski
Ziemi nie zostawię.


73.

A tak dusza rozkochana
Im więcej goreje,
Tem się bardziej zmysły mącą
I ciało martwieje.
Usta ledwie coś bełkocą
W ostatnim wybuchu
Tej miłości — członki słabną
I leżą bez ruchu.


74.

Pękła lutnia, pękł gardziołek
Słodziuchny i śpiewny,
Język tylko drga, i głosik
Wydaje niepewny;
Lecz westchnieńmi więcej mówi
Niż słowa wyrażą —
Toż nie mało nieme skargi
U Pana zaważą.


75.

Tem się tylko bolejąca
Duszyczka pociesza,
Że do westchnień z dna dobytych
Gorące łzy miesza.
Że od Jego rąk przebitych
I krwawego czoła,
Ani serca, ani oczu,
Oderwać nie zdoła.


76.

I tak w swoim Oblubieńcu
Wszystka zatopiona,
Jakby się jej Chrystus zjawił,
Gdy na krzyżu kona.
Ciągle widzi krzyż przed sobą
I ciało zkrwawione —
Gdzie kochanka bytność czuje,
W tę zwraca się stronę.


77.

Płacze, jęki i westchnienia
Stłumione i głośne —
To jedyne jej potrawy,
Jej uciechy znośne.
Prawdziwa to męczennica,
Co dla chwały Bożej
Coraz sobie nowe męki
Wymyśla i mnoży.


78.

I zerwawszy już do reszty
Z tą ziemską ojczyzną,
Gardzi światem i tą jego
Rozkoszną trucizną;
Lecz o nonie już na prawdę
Z śmiercią się spotyka,
Żar miłości przegryzł ciało —
Bramę jej odmyka.


79.

Bo gdy wspomni w tej godzinie
Na wołanie owe:
„Spełniło się!“ kiedy Chrystus
Z krzyża zwiesił głowę —
Taki jęk ze siebie wyda,
Jakby głosem Pana
Została na wskróś przeszyta
I zamordowana.


80.

Pchnięciu włóczni potężnemu
Ani się opiera —
I jak rzekłem — w tejże chwili
Szczęśliwie umiera.
Niebios brama promieniąca
Przed nią już otwarta —
Chóry Świętych ją witają —
Tych zaszczytów warta.


81.

Śpiewać Requiem takiej duszy
Wcale niepotrzeba,
Gaudeamus“ tu właściwsze —
Wszak poszła do nieba.
Za taką się męczennicę
Jak za grzeszną modlić,
Jedno znaczy, co cześć Świętych
Poniżyć i spodlić.


82.

Cześć ci duszo! cześć zbawiona!
Cześć, o różo wonna!
O lilijko dolin biała!
O perło koronna!
Czystość Twoja nic wspólnego
Niema z ziemskim brudem,
A śmierć święta zasługuje
Nazywać się cudem.


83.

Dostałaś się tam szczęśliwa,
Gdzie pokój króluje...
Oto już cię oblubieniec
W ramiona przyjmuje.
Połączona z Jego duchem
W jeden węzeł zgodny —
Otrzymasz z ust ukochanych
Pocałunek miodny.


84.

Już się oczka wypłakały
I patrzą pogodnie;
Usta, owoc twych nadziei
Uszczknąć teraz godne.
Bo Ten co cię w walce życia
Darzył łask szafunkiem,
Teraz broni cię od złego
Ust swych pocałunkiem.


85.

Mów, mów, czemu ci duszyczko
Łza w oczach się kręci —
Czy w tym raju ci zostało
Coś z ziemskiej pamięci?
Wszak On jeden nad wszystkimi
A Tyś z Nim złączona —
Wyżej piąć się nad najwyższe,
To już rzecz szalona.


86.

Lecz już kończę, aby pieśnią,
Zbyt długą nie nużyć,
Bo gdybym ją niebiańskiemi
Dziwy chciał przedłużyć,
I wyśpiewał, w jakiem szczęściu
Opływa tam dusza —
Wzięto by mię za szaleńca
Lub faryzeusza.


87.

Niech tam sobie, o mój bracie!
Światek co chce gada;
Wzorem nowej męczennicy
Ty żyj — moja rada.
Gdy się staniesz jako ona,
Uproś Pana w niebie,
By męczeńskiej tej piosenki
Nauczył i Ciebie.


88.

O siostrzyczko! wyśpiewujmy
Codzień ten hymn święty —
Niezaniedbać go dla marnej
Światowej ponęty;
Owszem, serca niech się skrzydłem
Melodyi tej wzbiją,
A przyjmie je w swe objęcia
Jezus wraz z Maryą.


89.

A więc siostro, uderz w struny,
Uderz w serca lutnię
Ochrzcij łzami ją, niech jęczy
Jak męczennik smutnie,
I wygrywaj Chrystusowi
Co tylko sił stanie —
A do Siebie Pan cię weźmie.
W niebie da mieszkanie.


90.

Wtedy jęki twe ustaną,
Skończą się mozoły,
Gdy się ujrzysz otoczoną
Jasnymi Anioły;
I śród pieśni pójdziesz wyżej
Gdzie Cherubów grona —
Przedwiecznemu niebios Panu
Duszo poślubiona.









III.
BŁOG. JAKUB Z TODI.
(Jacopone da Todi.).
W mieście Todi w Umbryi mieszkała szlachecka rodzina Benedettich. W domu tym urodziło się dziecię płci męzkiej około r. 1240, które ochrzczono imieniem Jakuba. Ojciec, zamożny człowiek, dawał synowi staranne wychowanie, a gdy podrósł, posłał go na naukę prawa do Bononii. Jakub Benedetti wrócił po skończonej nauce do rodzinnego miasta, i został adwokatem, ożenił się i robił majątek. Zdarzyło się pewnego razu, że miasto wyprawiało jakiś festyn publiczny na którym znajdowała się także małżonka młodego jurysty. Mąż umieścił ją na estradzie w gronie szlachetnych dam, — estrada się łamie; stosy ofiar zostają przygniecione walącemi się belkami i deskami. Jakub biegnie ratować żonę; wydobywa ją i unosi aby rany opatrzyć: gdy rozpiął jej bogatą i strojną suknię, ujrzał że pod nią nosiła Włosienicę.... Nieszczęśliwa na jego ręku skonała. Ta nagła jej śmierć, to umartwienie ciała pod pokrywką światowej elegancyi, wstrząsnęło umysłem młodego prawnika.... Mówiono w mieście że dostał obłąkania; bo tak ruchomy jak nieruchomy majątek zaczął rozdawać pomiędzy ubogich, a sam okryty łachmanami wałęsał się po ulicach, ścigany przez uliczników wołających na niego: „głupi Jakubek“.

Przez lat dziesięć po tem nieszczęściu, oddawał się nauce Teologii i rozmyślania; poczem w r. 1278 zapukał do fórty klasztornej zakonu franciszkańskiego, prosząc aby go do zgromadzenia przyjęto. Wahano się przyjąć człowieka niespełnych zmysłów; lecz on przyniósł świeżo napisane dwie pieśni, jedną po łacinie, drugą po włosku, które przekonały przełożonego, że miał do czynienia z niepospolitym człowiekiem. Cierpienie i samotność, te dwie wielkie mistrzynie jeniuszu, zrobiły z wymownego niegdyś prawnika, znakomitego poetę.
Przyjęto go więc do zakonu. Kłótnie i spory prawnicze, światowe, które, jak mniemał Jakopone, zostawił był za fórtą klasztorną, czekały go w zawichrzonym kościele. Rodzina franciszkańska podzieliła się na dwa stronnictwa; jedno usiłowało utrzymać pierwotną, surową regułę, drugie chciało się z niej wyłamać. Jakopone trzymał się pierwszego. Do tego wmięszała się gra politycznych stronnictw; trubadur ubóstwa, dał się wciągnąć w te gorszące spory, i srodze za to odpokutował zamknięty w więzieniu przez Papieża Bonifacego VIII. — Uwolnił go następca na Piotrową stolicę Benedykt XI.
Jakopone z Todi zakończył żywot wielkiej świątobliwości w r. 1306.
Dołączone cztery pieśni tak są wybrane, żeby z nich można mieć wyobrażenie o jego sposobie pisania, a mianowicie o wysokim nastroju tego poetycznego ducha.
Zbiór jego poezyi włoskich bardzo jest liczny. Najpierwej wyszły one w Rzymie r. MDLVIII pod tytułem: I cantici del beato Jacopone da Todi itd.
Największą sławę zrobiła temu poecie pieśń łacińska: Stabat mater dolorosa, i druga, niedawno odkryta w manuskryptach bibl. paryskiej: Stabat mater speciosa. Pierwszą z tych pieśni kościół przyjął i rozpowszechnił po całym świecie.









PIEŚŃ O NOWEJ DRODZE ŻYCIA.

Udite nova pazzia
Che mi viene in fantasia.

Posłuchajcie! oto nowy
Bzik zajechał mi do głowy.

Umrzeć, umrzeć chęć mię zbiera
Bo źle żyłem jak przechera,
Roskosz świata chcę porzucić
I na prostą drogę wrócić.

Czym ja człowiek? wraz pokażę:
Sam się zaprę i ukarzę;
Krzyż na plecy włożę sobie
I szaleństwo głośne zrobię.

A szaleństwa rodzaj taki:
Że pójdę między prostaki;
I gdy z niemi czas pobędę
Świętej głupoty nabędę.

Ty wiesz Panie czego pragnę,
Że do świata się nie nagnę,
Jeślim trwał w nim, to dlatego
Żem chciał wyjść na uczonego.


Metafizyk — ja wyświécę
Teologii tajemnicę,
Dojdę jaka wiedzie droga
Przez sfer tyle aż do Boga...

Święta Trójca w jaki sposób
Jest jedna, a nie z trzech osób,
Jak słowo w Maryę wstąpiło
I ród ludzki odkupiło!...

Nauka boska to cnota —
Tygiel do czyszczenia złota,
Lecz gdy w sofizm się zacieka,
Niejednemu wbije ćwieka.

Posłuchajcie co ja myślę,
Niby chory na umyśle:
Chcę dziwaka przyjąć postać
By zupełnym głupcem zostać.

Sylogizmy precz odemnie
I wy kłamiące nikczemnie
Sofizmy, problemy twarde,
Wnioski pajęcze a harde;

Krzyczcie sobie co pierś zniesie
Platonie i Sokratesie:
Dowód z dowodem szermierzy
I w kałuży każdy leży.

Umysł prosty i bez plamy
Sam się wzbije w niebios bramy,

Bez pomocy ich mądrości
Do stóp boskiej Wszechmocności.

Wam zostawiam księgi stare
Którem miłował nad miarę;
Cycerona nawet niechcę
Choć słów dźwiękiem uszy łechce.

Wam zostawiam, śpiewki, lutnie,
Białoszyjki, co okrutnie
Ócz strzałkami serce bodą,
Oczarują, w końcu zwiodą.

Wam zostawiam te fioryny
I dukaty i karliny,
Genueńskie też talary
I podobne im towary.

Chcę się dać na twarde próby
W zakonne oddam się kluby,
A okaże próba ducha
Czym ja spiż czy cyna krucha —

Na bój walny się gotuję
Trud, trud krwawy przewiduję,
Chryste użycz Twego męstwa
A pewny będę zwycięstwa!

Krzyż ukocham ogniem świętym,
Już się czuję ogarniętym,
I pokornie proszę o to
By mnie natchnął swą prostotą.


Rozmyślaniem karmiąc duszę
Tryumf świata jej wymuszę
Niech wesoła to, stęskniona,
Wciąż w słodyczach serca kona.

Czy obrawszy taką drogę
Po niej do raju dojść, mogę
Gdzie anielskich chórów pienie
Głosi Pańskie uwielbienie?

Panie daj znak woli Swojej
A duch mój się uspokoi,
Gdy pójdzie na twe skinienie
Bądź dasz piekło, bądź zbawienie.





W ZACHWYCENIU.


Jezu! miłości krynico!
Niech Twe promienie
Ogień w mem sercu rozniecą,
Rozpędzą cienie.

O słodki zdroju żywota!
W płomiennej obmyj mię fali,
A serce z brudu i z błota,
W jasny się krzyształ wypali.
Ciemności je nieopadną,
Chucią niezmąci się żadną,
Niechże się dla mnie otworzy
Ów strumień miłości Bożej.

Miłości ognista strugo
Wznieć w mojej piersi pożogę,
A będąc wiernym Twym sługą
W zachwytu rozkosz wpaść mogę...
Od wszystkich więc grzechów zmazy
Uciekam jak od zarazy,
Pnąc się wyżej w tajemnicze
Światy, przed Twoje oblicze.


O duszo! ty lotną strzałą
Zachwytu wzbij się do Niego
I w hołdzie otaczaj chwałą
Nad wszystko ukochanego.
Uchem i okiem stęsknionem
Z Tobą tak szczelnie się skleję
Że otulony Twem łonem
Miłości ogniem zgoreję.

Więc dusza zamknięta w Tobie
O słodki Jezu mój Chryste!
Niech czuję o każdej dobie
To zamknięcie oczywiste.
Niech myśl obłudną i złości
Precz, precz ze siebie wymiecie;
I swą miłością w cichości
Ciebie mój Jezu oplecie.

Daj się młodziutkim rosteczkom
Opleść jak splotem powoju;
Niesprzykszy się ssać usteczkom,
Słodycze z Twojego zdroju.
Szatką z twych dzianą promyków
O jakżeż się przyozdobię!
Niewyrzuć mnie z twych tajników
Spoczynek jest tylko w Tobie.


Tylko w twem łonie, o miły!
Spoczynek ma pomieszkanie —
Duch co go zmysły oćmiły
W tym blasku jasnym się stanie —
I w sercu co ci oddane
Inne już żądze nieznane —
Bo kto się z Ciebie wychyli
Ten z Tobą zerwał w tej chwili.





PIEŚŃ O UBÓSTWIE.

Dolce amor di povertade
Quanto ti degiamo amore!
Povertade poverella
Umiltade e tua sorella.

Ubóstwa słodka miłości
Czemże cię serce ugości!
Tyś maluczka, ubożuchna
Jak pokora, twoja druchna.
Nie potrzeba ci nakrycia
Do jedzenia i do picia;
Krom korzonków, wody, chleba,
Ubóstweczku nic nietrzeba;
Wybredniejszą zadowoli
Dorzucona szczypta soli. —
Spokój znać w jej każdym kroku
Niedopatrzeć troski w oku,
Ni się lęka by złodzieje
Włamali się w jej wierzeje.
Bez tłumoczka jak wiatr lekka
Do drzwi puka, u drzwi czeka,
Zwykle z sobą nic nie nosi
Oprócz chleba, co wyprosi,
Niezna co miękkie łóżeczko,
Co swój kącik swe gniazdeczko;

Nie dla niej zastawne stoły,
Objad je na ziemi gołej —
Lecz na śmierć idzie bez wstrętu
I niepisze testamentu;
O spadek po niej najpewniej
Nie pokłócą się jej krewni.....
O Ubóstwo! tyś kochanką
Moją, tyś nieba mieszkanką!
Nosisz w sobie skarby nieba
Więc ci z ziemi nic nietrzeba.
Gdybyć przyszła żądza złota
Wesołość twą zjé zgryzota.....
Ubóstwo nas doskonali
Od pokus trzyma najdalej,
I uczy gardzić tem wszystkiem,
Co robi losu igrzyskiem.
............
Po ulicach każąc chodzi
Do ubóstwa lud nawodzi:
Porzućcie mamonę złudną!
Na tamten świat zabrać trudno
Te majątki i te zbiory
Godności, stroje, bisiory!
Czy wziął kto z sobą majątek
Gdy śmierć przecięła dni wątek?
Chcesz z ubóstwem zawrzeć śluby
Niewdaj się z światem w rachuby,
A sobą gardź bez litości
Wewnątrz i z powierzchowności.
Ubóstwo nic mieć niemoże
Na całym ziemskiem przestworze

Samo niech poniża siebie
Choć z Chrystusem będzie w Niebie.

O Wielki Ubóstwa święty
Franciszku! Ty rozwinięty
Wznieś Proporzec: krzyża godło
Nigdy jeszcze nie zawiodło!





UKRZYŻOWANIE.
ROZMOWA MIĘDZY MATKĄ A SYNEM.


POSŁANIEC.

Bywaj o rajska królowo!
Pojmano twojego Syna,
Straszna nań idzie godzina
On gotów nałożyć głową,
I kto wie czy już w tej chwili
Biczowaniem niezabili?


NAJŚWIĘTSZA PANNA.

A jakiż powód? niewiecież
Z kąd ta zawziętość na niego?
Mój Chrystus nikomu przecież
Nigdy niezrobił nic złego.


POSŁANIEC.

Pospieszaj Pani z obroną!
Synowi Twemu w twarz plwano
Wleczono go i szarpano,
I przed Piłatem stawiono


NAJŚWIĘTSZA PANNA.

Piłacie o mój Piłacie!
Niedajcie męczyć mi syna
Niesłusznie go obwiniacie
Bo jakaż jest jego wina?


POSPÓLSTWO.

Na krzyż, na krzyż zbrodniarza!
Wyroku nic nieodmieni,
On co się królem być mieni
Naszą starszyznę znieważa.


POSŁANIEC.

Patrz już niosą krzyż drewniany
Tłum go stawia obłąkany,
I na krzyża wysokości
Zawiesi światło światłości.


NAJŚWIĘTSZA PANNA.

O krzyżu z jakiej przyczyny
Bierzesz go? On mój jedyny
Możesz być winnym obrazy
Ten, co wolen grzechów zmazy?


POSŁANIEC.

Patrz już za rękę go wzięto
Na krzyżu ją rozcięgnięto —
Dłoń przebił na wskroś gwóźdź wielki
I uwięznął w głębi belki.

Teraz drugą ciągną rękę
Na krzyżową dają mękę,
Ból dopieka coraz gorzej
Bo mąk bez liku się mnoży.
A teraz.... patrz! patrz! Maryjo!
Jak obie nogi przebiją......
Przebili!... i ciała brzemię
Utknęło o krwawe strzemię.


NAJŚWIĘTSZA PANNA.

Cóż pocznę ponim w rospaczy!
Chyba się we łzach rozpłynę....
Za niego mnie było raczej
Wydrzeć to serce matczyne.


CHRYSTUS.

Hamuj żal o Matko miła!
Pragnę abyś mię przeżyła —
I moje ucznie wybrane
Wspierała w dni opłakane.


NAJŚWIĘTSZA PANNA.

O Synu! nie mów tak srodze,
Pozwól mnie umrzeć niebodze —
Krzyża się ramion uchwycę
I skonam patrząc w Twe lice...
A tak Syn i Matka razem...
Ciosem zabici pospołu
Do jednego pójdziem dołu.


CHRYSTUS.

Matko w ręce twe oddaję
Serce, co się wemnie kryje,
Jan mój uczeń ukochany
Będzie Twym Synem nazwany.

(DO JANA)

Janie! Tyś syn méj macierzy
Ukochaj ją jak najszczerzej
Utul, pocieszaj kobiétę
Bo jej serce wskroś przebite.


NAJŚWIĘTSZA PANNA.

Synu dusza z Twego ciała
Przez usta już wyleciała....
O mój świetlany, niewinny,
Światło zaniosłeś w świat inny;
Co zostało poczerniało....
Byłeś biały, jasno-włosy,
Licem wdzięczny jak niebiosy...
Z jakiegoż ludzie powodu
Zabili cię tak zamłodu?!..
A zabili tak zdradziecko
Boleściwej matki dziecko?!
A Ty nowy Synu Janie —
Widziałeś brata skonanie!..
Ból uczułam nie człowieczy
Pierś mi przebodło sto mieczy....









IV.
Ś. TERESA.
Na dniu 28 Marca 1515 r. w Awili, mieście Starej Kastylia przyszła na świat Św. Teresa. Ojcem jej był Alfons-Sanchez Cepede; matką Beatrica Ahumade. Rodzina ta odznaczała się gorącością religijną. Teresa od dzieciństwa przywykłszy słuchać legend o świętych męczennikach gdy miała lat siedm, puściła się ze swoim bratem aby szukać korony męczeńskiej u Maurów. Maluczkich zbiegów zwrócono z drogi. Zato wynalazła sobie w ogrodzie Tebaidę, i jakiś czas bawiła się w życie pustelnicze. Usposobienie ascetyczne zmieniało się parę razy; w końcu przeszedłszy ciężkie choroby, i po długiej walce z rodziną, oblekła suknię karmelitanki w r. 1535. Czytanie widzeń św. Augustyna, wprowadziło ją na drogę mistycznych widzeń. Stan ten kontemplacyjnéj ekstazy trwał u niej do r. 1562; odtąd wstępuje na czynne pole i staje się reformatorką swego zakonu, co dało jej piękną kartę w historyi kościoła. Zreformowała ona 16 klasztorów żeńskich a przez Ś. Jana od krzyża wpłynęła na reformę zakonu karmelitów.

Zgon jej nastąpił w r. 1582, kanonizował ją Grzegorz XV w r. 1621. —
Wiele jej pism religijno-mistycznych przetłumaczono na polskie w ciągu 17go wieku.
Miała ona złożyć wielką liczbę poezyi spirytualnych, atoli te poszły na ogień z porady spowiednika, podobnie jak się to stało z jej wykładem pieśni Salomonowej.
Z pism poetycznych św. Teresy, ocalało tylko cztery kawałki, i piąty wierszyk z maxymą duchowną, co starałem się razem zebrać i oddać w wiernym przekładzie, aczkolwiek sławna jej „Glosa“ — Que muero porque no muero (umieram z nieumierania) tyle nastręczyła trudności, żem każdą strofkę, aby otrzymać jasność i harmonię musiał o jeden wiersz zamplifikować. Dla tego przekład mój jest tylko przybliżoną kopią niedającego się naśladować oryginału, który tak cudnie sparafrazował Zyg. Krasiński.
Historycy Żywota św. Teresy jak Ribera i Yepes, piszą że raz wpadłszy w zachwycenie w którym nadzwyczajnie cierpiała jakby ją kto mieczem przeszywał, gdy cokolwiek przyszła do opamiętania się, chciała w tym kantyku odmalować wszystkie te wewnętrzne męczarnie: jakoż serce jej strofkę po strofce wyrzuciło płomiennym wytryskiem. Z resztą ona sama uchyla zasłonę i wtajemnicza nas w swoją poetykę: „Znałam pewną osobę — tak pisze (w żywocie rozdz. XVI) która nigdy wierszy niepisząc, nagle, śród modlitwy zjednoczenia się w natchnieniu miłości i tęsknoty za niebem — tworzyła rymy pełne uczucia i wyrazu. Głowa jej niemiała w tem żadnego udziału. Ażeby lepiéj upoić się chwałą jakiéj doznawała w tych roskosznych udręczeniach, poczęła wylewać Żale przed Bogiem, a te, mimo jej woli, same układały się w poetyczną melodyę“.
Co do przepysznego Sonetu do Zbawiciela, ani wątpić że jest dziełem św. Teresy, aczkolwiek znana mi jest pieśń łacińska tej samej treści co sonet, pieśń ta przypisywana Św. Franciszkowi Xaweremu tak się zaczyna:

O Deus ego amo te
Nec amo ut salves me
Aut quia non amantes Te
Aeterno punis igne.

Prędzej możnaby przypuścić że jest tłumaczoną z hiszpańskiego oryginału.









DO ZBAWICIELA.
SONET.


Dla mnie pobudką do miłości Boga
Nie jest szęśliwość w Niebie obiecana;
Dla mnie pobudką, że obrazić Pana
Lękam się, — nie jest mąk piekielnych trwoga.

Co mię pobudza — to męczeńska droga
Po której szedłeś na ukrzyżowanie:
Ten cierń, te rany i to urąganie —
Twoja o Jezu na krzyżu śmierć sroga.

Miłość ku Tobie jest pobudką taką
Że i bez Nieba kocha Cię jednako,
A i bez piekła obrazić się boi.

Nie dbaj o Panie! gdy chcesz, o to serce,
Zgaś wniem nadzieję w ostatniej iskierce —
A miłość moja jeszcze się ostoi!





GLOSA.

Vivo sin vivir en mi:
Y tan alta vida espero,
Que muero, porque no muero.

Żyję, nie żyjąc w sobie
W wyższe się życie wydzieram —
Z nieumierania umieram.

Miłością z Bogiem złączona
Cała w Panu moim żyję.
On jeńcem mojego łona,
Swobodniéj serce mi bije.

Lecz Boga trzymać w niewoli,
Uczucie moje się wzbrania, —
To boli, ach srodze boli,
Umierać z nieumierania.

O jakże długie to życie,
A to wygnanie jak mączy!
Kiedyż się męki skończycie,
Kto mię rozkazuje z obręczy?
Czytam już w moim wyroku
Nierychły koniec wygnania.
Miecz srogi tkwi w moim boku —
Umieram z nieumierania.


Żywot mam struty goryczą,
Bo Ciebie nie mam o Panie!
Choć miłość poi słodyczą,
Zabija oczekiwanie.
O Boże! zdejm ze mnie brzemię
Co mię w tę turmę pochłania —
Błagam! wydobądź-że mię
Bo umrę z nieumierania.

Że wytrwam w próbie wygnańczéj
Słodka nadzieja mię krzepi;
Że śmierć mi życie wyniańczy,
I z życiem złączy mię lepiej.
O śmierci! Dawczynio życia
Staw się na moje wołania:
W chwili twojego przybycia
Wraz umrę z nieumierania.

Nie żyję już sama w sobie,
A żyć bez Boga nie mogę;
Cóż z sobą bez Niego zrobię,
Jak życia przebędą drogę?
Sto śmierci na mnie tu czycha;
Od zguby nic nie zasłania —
A choć się życie uśmiécha, —
Umieram z nieumierania.

Ten żywot który tu sączę,
Życia się ujmą nazywa —
I za nim z Tobą się złączę
Jam ciągle jakby nieżywa.

O Boże! usłysz gdy wołam
Od zmroku aż do świtania;
Zniszcz mię, życie we mnie połam,
Niech umrę z nieumierania.

Patrz na tę miłość szaloną,
O życie! przestań mi ciężyć —
Bo chcąc być z tobą złączoną,
Pierwéj cię trzeba zwyciężyć.
O Śmierci! o słodki gończe!
Przyspiesz chwilę rozwiązania:
Niech raz już ze światem skończę
I umrę z nieumierania.

Tylko w nadziemskim tam świecie
Wita nas życie prawdziwe —
Dopóki śmierć nas nie zmiecie
Znamy rozkosze wątpliwe.
Śmierci! niech żaden z twych ciosów,
Mej głowy już nie ochrania —
Grób jest przedsionkiem niebiosów —
Umieram z nieumierania.

Czemże odpłacę Ci Boże!
Coś w piersi zamieszkał mojéj?
Życie Ci oddam w pokorze —
Ta strata z Tobą mię spoi.
A że tylko przez śmierć mogę
Zdobyć ten przedmiot wzdychania —
Więc się wydzieram w tę drogę —
Umieram z nieumierania.


I coż po życiu, skazanéj
Żyć tak od Ciebie daleko?!
Takie życie, to kajdany,
To trumny gniotące wieko.
Już się i sama lituję
Mękom długiego konania —
Gdy niebo mąk mych nie czuje,
Umieram z nieumierania.

Ryba bez wody nie długo
Męczy się i zaumiera —
Śmierć dla cierpiących przysługą,
Im prędzej ich ztąd zabiera.
A moje życie rozpięte
Na katowni rusztowania.
O kiedyż będzie przecięte!
Umieram z nieumierania.

Chociaż doznaję ulżenia,
Gdy Cię widzę w Sakramencie,
Cierpień to moich nie zmienia
Bo w sercu jedno łaknięcie,
I silniej palą tęsknice,
I oczom mgła wciąż zabrania
Oglądać Twe boskie lice —
Umieram z nieumierania.

Choć serce żywi nadzieję
Że ujrzy oblicze Boże,
A przecież ciągle truchleje,
Że odepchnięte być może.

W nieustającej tej trwodze,
W niepewności spodziewania.
Panie! daj pomoc niebodze
Niech umrę z nieumierania.

O Boże! moja ufności!
Weź tę śmierć a daj mi życie —
Niech lecącą w kraj światłości
Nie krępuje to powicie.
Patrz! jak mrę by co prędzéj
Mieć szczęście Cię oglądania —
Bez Ciebie zmarnieć mi w nędzy
Umieram z nieumierania,

O śmierci za tobą płaczę.
Życia odtrącam uśmiechy —
Póki na życie tułacze
Skazanam za moje grzechy.
Kiedyż się spełnią o Boże!
Te moje oczekiwania —
I ziemskie brzemię to złożę?
Niech umrę z nieumierania!





MIECZ BOŻY.


Ostrze miecza w pierś mi godzi;
Czułam, jak mię wskróś przebodło!
Miecz ma Boski herb i godło —
Więc i wielkie czyny zrodzi.

Pchnięcie miecza ranę wierci;
A choć z rany umrzeć muszę,
I przez srogie przejść katusze,
Nowe życie tryśnie z śmierci.

Czyż ożywia, to co zgładza?
Czy śmierć może dawać życie,
Albo zbawiać przez zabicie?
Życie z śmiercią czyż się zgadza?

Jest to dziełem mocy bożej
Że kto przeszedł przez bój taki,
Tryumfalnie w górne szlaki
Wzięci, — wielkie czyny stworzy.





DO WIEKUISTEJ PIĘKNOŚCI.


O promienista pięknoto!
Piękniejsza nad zwykłe wdzięki;
Nie ranisz, a sprawiasz męki,
Aż serce samo z ochotą,
Z cielesną zerwie pieszczotą.

O węźle! twych splotów siła
Dwie istot sprzecznych spoiła....
Nie rwij się, bo z połączenia
Taka duszy moc przybyła,
Że rozkoszą są cierpienia.

Ty żenisz nicość nikczemną
Z tém, co byt ma wiekuisty;
A co przejmie twój ognisty
Duch, to kochasz, — i rzecz ciemną
Przerobisz na dyament czysty.





NOTATKA ZNALEZIONA
W BREWIARZU ŚW. TERESY.


Nie smuć się niczem,
Nie drzyj przed biczem
Złéj doli — wszystko to pył.

Bóg jest niezmienny:
W cel twój promienny,
Cierpliwie zdążaj co sił.

W kim Bóg siedlisko
Obrał — ma wszystko,
I będzie jak mocarz żył.









V.
Ś. JAN OD KRZYŻA.
(San Juan dela Cruz).
Pisma św. Teresy niestworzyły w ścisłem znaczeniu szkoły, lecz zbudziły wiele dzielnych umysłów.

W téj liczbie najznakomitszym był pomocnik jej duchowny nietylko czynem lecz i piórem Jan od Krzyża, postać wybitna charakterem i talentem poetycznym.
Ojciec jego Gonzalo Yepes, szlachcic hiszpański, ożeniwszy się z prostego stanu panienką Katarzyną Alwarez, zmuszony był zerwać z rodziną, i utrzymywać się z ręcznej pracy. Tkactwem zarabiał na życie, atoli miłość i szczęście domowe osładzały jego położenie. Bóg pobłogosławił mu gronem dziatek. Trzeciem z rzędu dzieckiem był Jan urodzony w r. 1542 w Fontibare w Starej Kastylii. Ojciec go wcześnie odumarł — matka wychowywała, w końcu powierzyła go zacnemu imiennikowi w Toledzie który się opiekował chłopcem. Doszedłszy lat młodzieńczych wstąpił Jan do zakonu karmelitów, gdzie gorliwością, przykładem i nauką tak celował że go zawsze wybierano przeorem w różnych klasztorach. Podobnie jak Św. Teresa przeprowadził on reformę, i utworzył zakon karmelitów bosych. Pod koniec życia przeniósł się do klasztoru w górach Sierra-Morena i tam zeszedł ze światu w 1591. Pisał wiele dzieł mistycznych z tych jedno tłumaczone jest na polskie przez Leona hr. Rzewuskiego pod napisem: Wstęp na Górę Karmelu w roku 1855. — O jego poezyach których sporą wiązankę zostawił, z wielką pochwałą mówi George Ticknor w swej wybornej historyi literatury hiszpańskiej; zdaniem jego poezye te tak głębokością treści, jak siłą natchnienia, a przytem wielką elegancyą formy, zajmują bardzo dostojne miejsca między najwonniejszymi kwiatami muzy hiszpańskiej. —
Z tych kilku kawałków które podaję można mieć wyobrażenie tak o jego liryźmie, jak o sferze w której obracają się jego myśli.









PASTERZ.
(EL PASTORCICO).


Był sobie pastérz samotny śród świata,
Nieznał co radość, co wzajemne serce:
Bo choć miłością gorzał ku pasterce
Tysiąc udręczeń pierś jego przygniata.

Niepłacze — choć się krwawią jego rany,
Ani się skarży na śmiertelne bole:
Kiedy mu w sercu i pali i kole —
Płacze — bo od niej czuł się zapominany.

A tak, gdy o nim wcale nie pamięta
Piękna pasterka — znosi te męczarnie:
Śród obcych deptać daje się bezkarnie —
Takie nań miłość nałożyła pęta.

„Biedny ja! woła — biedny z jej przyczyny,
Co moją miłość zdeptała tak dumnie;
Co szczęścia ze mną niechciała, ni u mnie —
Miłość mię karze i dręczy bez winy!“


Po długich mękach, na krzyż wbity w ziemię
Wspiął się, i w krzyża otwarte ramiona
Kładąc się pasterz — głowę zwiesił, kona!
Lecz z sobą uniósł tej miłości brzemię. —





LOT MIŁOŚCI.

Iras de un amoroso lance
Y no de esperanza falto
Volé tan alto, tan alto
Que le di a la caza alcance. —

Miłości rączemi pióry
Nadzieją gnany do góry
Coraz wyżej od padołów
Wzlatując, chwyciłem połów. —

W pogoni za tą boskością
Chcąc łupu dostać z pewnością,
W takiem znalazłem się niebie
Że aż zgubiłem sam siebie.
A choć w tym locie zuchwałym
Zaledwie się posuwałem,
To wciąż wyżej od padołów
W zlatując, schwyciłem połów. —

Gdym się wzbił wyżéj, wysoko,
Wielki blask olśnił mi oko,
I mnie, zwycięzcę w tych gonach,
Noc skryła w swoich osłonach.

Lecz rwany skrzydłem miłości,
Leciałem mimo ciemności,
Coraz wyżej od padołów,
W polocie schwyciłem połów. —

A ilem się wzbijał wyżéj,
Pędząć w górę coraz chyżéj,
O tyle czułem się że spadam,
Słabnę i sobą niewładam.
Oj niezłowić, tego ptaka!
Siebie równam do robaka,
Co tak wzbił się od padołów
Wysoko, by zchwycić połów. —

Już niewiem jak się to stało:
Sto lotów w jeden się zlało...
To nadzieja tak porywa
Im większa, więcéj zdobywa...
W niebo mię niosła nadzieja,
Ona skok dała — a nie ja —
Gdy się wzbiła od padołów
Wysoko, by schwycić połów.





PIEŚŃ DUSZY
W NAJSCIŚLEJSZEM POŁĄCZENIU Z BOGIEM.
(Canciones, que hace et alma en la intima union con Dios).

O llama de amor viva!
que tiernamente hieres
de mi alma en el mas profundo centro.

Żywy płomieniu miłości
Dziwnej jesteś łagodności,
Bez bolu palisz głębie duszy mojej.
Spuść się do dna i niezważaj,
A pychą się nie obrażaj —
Przepal — niech między nami nic niestoi!

O roskoszna sparzelizno!
O ty, pełna łaski blizno!
Ręko! co samem dotknięciem upajasz,
Jak napój z życia krynicy
W której się myją grzesznicy —
Śmierć dajesz i śmierć na życie przestrajasz.

O wy iskry gorejące,
O wy gwiazdy spadające,
W najtajemniejszą uczuć mych głębinę
Dotąd czarną, zimnem skrzepłą,
Teraz tak czystą i ciepłą
Gdy oblubieńca przyjęła w gościnę, —


O jak miłośnie i słodko,
Szczebioczesz moja pieszczotko
W sercu, gdzie siedzisz sam jeden na tronie...
Ty wzdychasz a mnie przeszywa
Niebios szczęśliwość prawdziwa
I snów miłośnych rój na duszę wionie.  —









DODATEK.


VI.
ANIOŁ SZLĄZAK.
(Angelus Silesius).
Jan Szeffler, znany niemiecko-szląski poeta pod imieniem Angelus Silesius, przyszedł na świat we Wrocławiu r. 1624. Ojcem jego był Stanisław Szeffler krakowianin, połączony od dziada z szlacheckiemi rodzinami Glińskich i Dembińskich (Rawiczów). Zasłużony w wielu okazyach pod królem Batorym i Zygmuntem III. wyniesiony został przez tego ostatniego do stanu rycerskiego jak świadczy dyplom wydany mu na Sejmie Warszawskim dnia 17. marca roku 1591.

Niewiadomo co szlachcica polskiego, zaszczyconego klejnotem i łaską królewską mogło zmusić do opuszczenia Rzeczypospolitej; najpewniej niebyła do tego kroku powodem różnica religijna. Szeffler należąc do wyznania Augsburskiego, za przybyciem do Wrocławia wyraźnie oświadczył że jest luteranem i syna swego tamże urodzonego wychowywał w temże wyznaniu. Jan odbył nauki we Wrocławiu; potem na wyższe studia uczęszczał w Strasburgu; przebywał parę lat w Holandyi, a na koniec na uniwersytecie padewskim otrzymał stopień doktora filozofii i medycyny. Za powrotem z Włoch ofiarowano mu miejsce nadwornego lekarza przy księciu Oleśnickim Sylwiuszu Nimrodzie, gdzie trzy lata zostawał. —
Podczas swego pobytu w Holandyi zaczerpnął był filozofii mistycznej, która wyżej stawiała się nad wszystkie religie, a w końcu doprowadziła go do wyrzeczenia się błędów Lutra. Jakoż we Wrocławiu przeszedł na łono rzymskiego kościoła. Gorące serce poety, duch jego ognisty, znalazły się w swoim żywiole. — Uczucia jego długo tłumione, wylały się teraz szerokim strumieniem. Odsłonił on skarbiec swój wewnętrzny wydając w Wiedniu r. 1657 zbiór tysiąca kilkuset dwu wierszy pod tytułem: Cherubinischer Wundersmann (Pielgrzym Cherubiński). — W krótce pokazało się inne jego poetyczne dzieło: Heilige Seelenlust (Święte duszy wesele) czyli Pastorałki w Jezusie zakochanej psychy (duszy) wyśpiewane przez Jana Angelio Silesio, z melodyami ułożonemi przez Georgio Josepho, we Wrocławiu roku 1667.
Ostatnie zaś dzieło: Sinnliche Betrachtung der vier letzten Dinge; (Rozpamiętywanie czterech rzeczy ostatecznych), wyszło w Świdnicy 1675.
Religijne te poezye powstały w ciągu lat ośmiu, w roku bowiem 1661 przywdział habit braci mniejszych św. Franciszka. —
Umarł po długiej chorobie w 53 roku życia na dniu 8 Lipca 1677 roku.
Umierając nic niezostawił po sobie, gdyż znaczny majątek rozdał był na różne fundusze religijne i na ubogich. —
Na próbę, podaję przekład kilkudziesięciu jego dystychów wyjętych z pielgrzyma Cherubińskiego; z Hymnów jego i pieśni śpiewanych po kościołach i zborach (w tych ostatnich z odpowiedniemi odmianami) podaję jedną pieśń w przekładzie: Hetman Chrześciański.









DYSTYCHY.


1.

Jak niewiesz czem są świata Bożego ogromy
Tak nie wiesz, czy okrągłym, jest ten świat widomy. —


2.

Czas jest jak wieczność, wieczność na czas się przemienia
Jeźli nie robisz między nimi rozróżnienia. —


3.

Ty sam czas robisz, — zmysły to kółka w zegarze,
Stłum niepokój; a czas już oczu niepokaże.


4.

Mówią: Czas bieży — w biegu kto widział go przecie?
Czas leży nieruchomy w pojęciu o świecie. —


5.

Świat się kończy — O nigdy! świat nie jest bez duszy,
Lecz Bóg ciężące na nim ciemności pokruszy. —


6.

Im więcéj poznasz Boga, tém mniej jesteś w stanie
Pojąć go i na jego zdobyć się nazwanie. —


7.

Imię Boga chcesz w czasu umieścić obrębie,
Gdy go nazwać nie mogą i wieczności głębie.


8.

Bóg nie stoi na niczem, niczem się niemierzy,
Kto duchem jak on będzie, pozna go, uwierzy.


9.

Bóg jest tak sprawiedliwy, że gdyby dziś może
Był kto wyższy — on czołem biłby mu w pokorze. —


10.

Bóg nie myśli — bo niechby myśl w nim pracowała
Więc mogłaby się zachwiać — myśl Boża — to skała.


11.

Nic nie trwa bez użycia: Sam Bóg się używa —
Bez czego takby usechł jak niezżęta niwa. —


12.

Miłość w naturze Boga, kochać jego rzeczą,
Chcesz być, jak on, miłością kochaj nadczłowieczą.


13.

Bóg nie robi nowości, choć coś nowem zda się,
Dla niego to już było, co ma stać się w czasie. —


14.

Miłosierdziem szeroki, głęboki mądrością,
Wszechpotęgą wysoki, Bóg długi wiecznością. —


15.

Wszystkie liczby spływają w jednostke jedyną
I żyjątka z jednostki Bożej wszystkie płyną. —


16.

Czém jest Bóg? jak go nazwać, czy światłem, czy Rajem
Czy duchem, czy nazwiskiem, jakie Bóstwu dajem?
Czy Mądrością, Rozumem, Wolą lub Miłością?
Czy rzeczą, czy nie rzeczą, ideą, nicością?
Czem on jest, nikt nie powie — próżne głów łamanie,
Dopóki jak On takim, człowiek się nie stanie.


17.

Świat ma ócz dwoje: jedno w czas poziera,
Drugie się na wieczności ocean otwiera. —


18.

Kto nad samego siebie duchem się nie wzbije,
Taki raczej w człowieczym stanie niech nie żyje. —


19.

Cudowna to rzecz człowiek, któremu jest danem
Tak robić, że się zrobi Bogiem lub szatanem.


20.

Mądrość źródłem, z którego im kto więcéj pije,
Tem się staje pełniejsze, wyżej w niebo bije.


21.

Pięknie jest wiele wiedzieć, lecz większa pociecha,
Kiedy kto od dzieciństwa czuje się bez grzecha.


22.

Mędrzec w jeden cel mierzy, bo w dobro najwyższe,
Głupiec za wszystkiem goni i chwyta najbliższe.


23.

Wierzaj mi, jeśli wszystko żądnemi oczyma
Posiąść chcesz, jesteś żebrak i nic w tobie niema —


24.

Poczekaj! gdzie ja pędzę? wszak niebo jest we mnie
Szukać Boga gdzieindziej — daremnie! daremnie!


25.

Najszlachetniejsza z istot w uszlachconem mnóstwie,
Jest człowiek czystej duszy, przy wielkiem ubóstwie. —


26.

Najprościéj iść do Boga przez miłości bramę
Droga nauki wiedzie, przez zakręty same. —


27.

Miłość jest jak królowa; cnoty jak panienki;
Uczynki jak służebne. — Mów, czyjéj chcesz ręki?


28.

Miłość staje przed Bogiem wprost bez opowiedzi, —
Rozum i dowcip długo w przedpokoju siedzi. —


29.

Miłość Boga tu jeszcze słodyczą cię poi,
Kto drży przed Nim, — daleko od Boga on stoi. —


30.

Pokornych każdy kocha, pysznych nikt nie może,
Czemuż tak mało ludzi, ćwiczy się w pokorze?


31.

Róża jest bez „dlaczego“ kwitnie, bo rozkwita,
Niedba o siebie, ani czy ją widzą pyta.


32.

Deszcz pada, słońce świeci, wszystkim z każdej strony —
I tyś dla drugich, nie zaś dla siebie stworzony. —


33.

W Bogu rodzi się człowiek, w Chrystusie umiera,
Dopiero w Duchu świętym, życie się otwiera. —


34.

Choćby Chrystus w Betlejem sto razy się rodził
A nie w tobie, toś przystęp do nieba zagrodził. —


35.

Sam ów krzyż na Golgocie od złego nie zbawi
Jeźli kto w wnętrzu swojem krzyża nie postawi. —


36.

Zmartwychwstanie Chrystusa nic ci nie pomoże,
Dopóki w więzach grzechu leżysz ty nieboże. —


37.

Bóg stając się człowiekiem — tem samem dowodzi,
Że więcéj o mnie, niźli o duchy mu chodzi. —


38.

Nie zów się mądrym, chociaż rozumu masz wiele,
Przed Bogiem mądry tylko katolik w kościele. —


39.

Nie spuszczaj się, żeś chrzczony, o szeptny grzeszniku!
Zbłocona lilia, śmieciem zgnije na śmietniku. —


40.

Chleb Pański ma działanie mądrości kamienia[1]
Co się w nas roztopiło, to w złoto zamienia.


41.

Ciało swe szanuj; skrzynka cudnéj to roboty,
W niej wizerunek Boga chowaj jak klejnoty. —


42.

Sen jest trojaki; w śmierci śpią zwykle grzesznicy;
Leniwi w ziemi; w Bogu — Boga miłośnicy.


43.

Trzeba skosztować piekła choć raz Chrześcianinie;
Unikniesz go za życia, po śmierci nie minie.


44.

Wiele ksiąg kłopot, jędnę czytaj, a najdłużej;
(Rozumiem tu Chrystusa), na wieczność posłuży.


45.

Bogacz na téj tu ziemi jakiż zysk odnosi?
Że wszystko naraz straci, kiedy go śmierć skosi.


46.

Kiedy bogacz na swoje ubóstwo się skarzy,
Wierz mu, niekłamie — większych nieznam ja nędzarzy.





HETMAN.


Za mną! nasz hetman Chrystus tak woła,
Za mną! wy moi Chrześcianie!
Porzućcie świat ten, zdepczcie warchoła,
Dalej na moje wezwanie.
Krzyż swój niech każdy na barki bierze
I gdzie ja idę, za mną rycerze!

Jam jest światłością, pochodnią cnoty,
Święcić wam będę w ciągnieniu.
Kto przyjdzie do mnie, wstąpi w te roty
Niepozostawię go w cieniu.
Jam jest szlak bity, i wiem, którędy
Ciągnąć do prawdy a nie w obłędy.

Serce mam pełne pokory, ciszy,
Miłością duch mój rozgrzany —
Z ust mych nic złego nikt nie usłyszy,
Z nich płynie balsam na rany.
Dusza, uczucie, siła i władza
W Bogu złożona, i z nim się zgadza.

Trud że was lęka? więc idę pierwszy!
Kto słaby ramieniem służę, —

I sam bój stoczę! wyłom najszerszy
Zrobię, i pewnie nie stchórzę.
Lichy pachołek w tyle zostanie,
Kiedy się boi stać przy Hetmanie.

Kto mniema duszę swą uratować
Bezemnie; pewnie ją straci —
A kto ją za mnie chce hazardować,
Zdrowo powróci do braci.
Kto za mną krzyża nie dźwiga swego
Niewart mię, nic już niemam dla niego.

Idźmyż za naszym Hetmanem w ślady!
I krzyż na grzbiecie dźwigajmy
Choć nas żrą smutków i cierpień gady
Wesoło w niebo patrzajmy.
Kto niechciał walczyć, jak rycerz Boży
Wieńców zbawienia na skroń nie włoży.



KONIEC.




  1. Tak zwany kamień filozoficzny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie tłumacza: Lucjan Siemieński.