Garbus (Féval)/Część trzecia/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
FLORA UŻYWA UROKU.

Noc zapadła. Nic myśleliśmy już o nieznanych włóczęgach. Oddzielały nas teraz od nich olbrzymie, nieprzebyte skały. Gałą uwagę skupiliśmy na naszym mule, którego nogi zaledwie się wlekły po niewygodnej drodze.
Nagle radosny okrzyk Flory oznajmił nam koniec naszych udręczeń. Mieliśmy przed sobą wspaniały widok.
Od kilku minut jechaliśmy między dwoma krawędziami skał, które zasłaniały nam horyzont i niebo. Burza już minęła. Północno-zachodni wiatr przepędził chmury i niebo zaiskrzyło się gwiazdami. Księżyc zalewał ziemię swym białem światłem.
Wyszedłszy z tego wąwozu znaleźliśmy się w małej okrągłej dolince, otoczonej zębiastymi szczytami, na których rosły jeszcze gdzieniegdzie grupy jodeł.
W tej chwili dolinka ta wydawała się nam bezdenną przepaścią. Promienie księżyca oświecały tylko szczyty, zostawiając niziny górskie w cieniu, co nadawało im wygląd niezmiernie głęboki.
Naprzeciwko nas otwierał się drugi wąwóz podobny do tego, któryśmy opuścili. U wejścia do tego wąwozu paliło się duże ognisko, a dokoła niego siedziały kobiety i mężczyźni. Trzy czerwonym blasku ognia widać było twarze chude o wydatnych rysach, a poza niemi poszarpane zręby skał.
Gdy tylko wyszliśmy z wąwozu zauważono naszą obecność. Dzicy ludzie posiadają nadzwyczajnie rozwinięte zmysły. Nie przestano jednak rozmawiać i pić naokoło ogniska, ale dwóch Cyganów powstało i poszło na zwiady. Flora wydała szczególny okrzyk, Cyganie zatrzymali się i na drugi jej okrzyk powrócili spokojnie do ogniska.
Na pierwszy rzut oka zdawało się, że za barwnem kołem Cyganów widać było jakieś czarne cienie, ale miałam się na baczności przeciw złudzeniom wzrokowym. Zamilczałam o tem, a gdy zbliżyliśmy do ogniska, nie widziałam już nic podejrzanego. A jednak gdybym była przestrzegła Henryka!
Gdy doszliśmy mniej więcej do środka doliny, jakiś wysoki mężczyzna, o ogorzałej twarzy, siedzący przy ognisku, wstał i podnosząc w górę długą rusznicę, zawołał coś do nas w swym wschodnim narzeczu. Flora odpowiedziała mu w tym samym języku.
— Witajcie! — rzekł potem do nas człowiek z rusznicą. — damy wam chleba — i soli, ponieważ to siostra nasza was przyprowadza.
Zbliżyliśmy się z ufnością. Przyjęto nas dobrze. Flora ucałowała nogi przewódcy, który uroczyście położył jej ręce na głowie. Potem ten sam wódz nalał wódki do drewnianego, rzeźbionego kubka i podał go ceremonialnie Henrykowi. Cyganie na nowo otoczyli ognisko. Jedna z Cyganek poczęła tańczyć, igrając z płomieniami i potrząsając nad niemi swym szalem. Tak przeszło dziesięć minut, nagle rozległ się głos Henryka, zmieniony i chrapliwy.
— Łotry! — zawołał. — Coście dolali do tego napoju?
Chciał wstać, ale nogi mu zadrżały i padł ciężko na ziemię. Czułam, że serce zamarło mi w piersiach Henryk leżał na ziemi walcząc z odrętwieniem, które owładnęło jego członkami, powieki opadały mu ciężko.
Cyganie zaśmiali się cicho. Poza nimi zobaczyłam kilka czarnych cieni: zbliżyło się pięciu czy sześciu ludzi okrytych płaszczami. Ciemne ich twarze ginęły zupełnie pod szerokie mi skrzydłami kapeluszy.
Nie byli to Cyganie.
Henryk leżał już jak martwy.
Prosiłam Boga, abym także umarła.
Jeden z ludzi okrytych płaszczami rzucił między Cyganów sakiewkę.
— Skończcie z nim zaraz, a dostaniecie! drugie tyle! — rzekł.
Nie znałam wcale głosu tego człowieka.
Wódz Cyganów odpowiedział stanowczo.
— Śmierć nie może być zadana tego samego dnia, ani w tem samem miejscu, gdzie ofiarowano gościnność, trzeba oddalić się o dwanaście mil, musi ubiedz dwanaście godzin.
— Wszystko to komedya! — zawołał mężczyzna w płaszczu — Do roboty, albo dajcie nam załatwić się z nim!
Zbliżał się już do Henryka, dogorywającego na ziemi. Cygan zagrodził mu drogę.
— Zanim dwanaście godzin nie wybije, zanim nie przejdziemy dwunastu mil — powtórzył — będziemy bronić naszego gościa, chociażby przeciw samemu królowi.
Dziwna wiara, dziwni ludzie.
Wszyscy Cyganie otoczyli Henryka.
W tej chwili Flora szepnęła mi do ucha; — Ocalę was oboje, albo sama umrę!

∗             ∗

Było już koło północy. Położono mnie na worku napełnionym mchem, w namiocie wodza, który spał niedaleko odemnie. W blasku lampki widziałam jego oczy nawpół otwarte, tak, że zdawało mi się, iż widzi nawet w uśpieniu. U nóg wodza jak pies leżał jeden Cygan i chrapał głośno. Nie miałam pojęcia gdzie umieszczono Henryka, a Bóg wie, że ani na chwilę nie zamknęłam oczu.
Byłam pod opieką starej Cyganki, która spełniała przy mnie rolę więziennego dozorcy. Położyła się w poprzek, oparłszy głowę na moim ramieniu i przez zbytek ostrożności trzymała mnie jeszcze za rękę.
Oprócz tego za namiotem słyszałam regularne kroki dwóch wartowników.
Klepsydra pokazywała pierwszą godzinę, gdy u wejścia do namiotu usłyszałam jakiś cichy hałas. Odwróciłam się aby zobaczyć co to takiego. Ruch mój rozbudził czujną dozorczynię, która otworzyła oczy, burcząc gniewnie. Spostrzegłam tylko, że ucichły kroki jednego z wartowników, a mniej więcej po kwadransie i drugi przestał chodzić. Zupełna cisza zapanowała dokoła namiotu.
Nagle widzę, że płótno namiotu porusza się lekko, potem ktoś unosi je trochę, a wkońcu ukazuje się twarzyczka figlarna i uśmiechnięta. To Flora. Skinęła mi głową. Nie bała się. Jej giętka i zręczna figurka przesunęła się bez szelestu. Śliczne czarne oczy błyszczały z tryumfem.
— Najtrudniejsze już dokonane — szepnęła. Nie mogłam powstrzymać lekkiego ruchu zdziwienia i dozorczyni moja znowu się obudziła. Flora stała chwil kilka bez ruchu z palcem na ustach. Stara Cyganka zasnęła znowu.
— Trzeba być czarodziejka, żeby uwolnić moje ramię i rękę — pomyślałam.
Miałam racyę. Flora była czarodziejką. Postąpiła naprzód cicho krok jeden, potem drugi Nie szła jednak ku mnie ale do posłania, gdzie leżał wódz. Stanęła przed nim i poczęła patrzeć mu prosto w oczy. Oddech wodza stawał się coraz spokojniejszy. Po kilku minutach Flora nachyliła się nad nim i położyła mu palec na skroniach. Powieki wodza zamknęły się zupełnie.
Spojrzała na mnie, oczy jej błyszczały, jak dwie iskierki.
— To jeden! — rzekła.
Cygan chrapał ciągle u nóg wodza. Położyła mu rękę na czole i wlepiła w niego rozkazujące spojrzenie. Powoli nogi Cygana wyciągnęły się, a głowa opadała na wznak; wyglądał jak nieżywy.
— To drugi! — szepnęła.
Pozostała jeszcze straszna Cyganka. Flora zbliżyła się do niej, powoli, wpatrując się w nią jak wąż, gdy chce wzrokiem obezwładnić swą ofiarę.
Gdy mogła już ją dosięgnę, wyciągnęła rękę i zatrzymała ją nad oczami Cyganki. Czułam jak stara zadrżała gwałtownie i czyniła wy siłek, aby powstać, ale Flora przemówiła:
— Ja nie chcę!
Cyganka opadła z westchnieniem.
Ręka Flory zsunęła się z czoła na piersi Cyganki i tam się zatrzymała, Zdawało się, że z pod jej palców wydziela się jakiś płyn tajemniczy. Ja nawet za pośrednictwem ciała Cyganki czułam dziwne działanie tego płynu. Powieki poczęły opadać mi na oczy.
— Nie zasypiaj! — rozkazała Flora, rzucając mi królewskie spojrzenie.
Cienie, które już latały nad moją głową, od razu zniknęły, ale zdawało mi się, że śnię.
Ręka Flory uniosła się i po raz drugi przesunęła po czole Cyganki, potem oparła się między jej brwiami. Całe ciało starej opadło, czułam, że jest zupełnie bezwładną.
Flora stała wyprostowana, poważna rozkazująca. Uniosła rękę. Po chwili zatoczyła szybko nad głową Cyganki koło; głowa starej natychmiast opadła ciężko, jak ołów.
— Śpisz, Mabel? — zapytała Flora.
— Tak, śpię — odparła pytana.
Miałam wrażenie, że to się odgrywa jakaś komedya.
Zanim dojechaliśmy jeszcze do cygańskiego obozu, Flora wzięła trochę włosów moich i Henryka, żeby je włożyć do medalionika, który nosiła na piersiach. Otworzyła teraz medalik i włożyła włosy Henryka do ręki Cyganki.
— Chcę wiedzieć, gdzie on jest? — rzekła.
Stara poruszyła się, a ja przelękłam się, czy się nie obudziła; wówczas Flora chcąc mnie przekonać, że Cyganka śpi mocno, kopnęła ją silnie nogą. Potem powtórzyła:
— Czy słyszysz, Mabel, chcę wiedzieć, gdzie on jest?
— Słyszę — odparła stara — i szukam go. Co to za miejsce? Grota? Podziemie? Zabrali mu płaszcz. Ach! — zawołała ze drżeniem. — Już widzę! To grób!
Zimny dreszcz wstrząsnął cal m mojem ciałem.
— Żyje jednak — zapytała Flora.
— Żyje — odrzekła Mabel. — śpi.
— A gdzie jest teraz?
— Na północy od obozu. Przed dwoma laty pogrzebano tam starego Hadji. On ma głowę opartą o szkielet Hadji.
— Chcę iść do tego grobu — rzekła Flora.
— Na północy od obozu, — powtórzyła stara — pierwsza szczelina w skale, trzeba podnieść kamień i zejść trzy schodki.
— A jak obudzić?
— Weź sztylet.
— Chodź! — rzekła do mnie Flora..
Bez ceremonii odrzuciła głowę Mebel, która opadła na worek ze mchem, Stara bezwładną była, jak kawał ołowiu. Zobaczyłam ze zdziwieniem, że miała oczy otwarte.
Wyszłyśmy z namiotu. Naokoło dogorywającego ogniska spali Cyganie. Flora wzięła lampę i okryła ją połą swego płaszcza.
— Tam są chrześcijanie — rzekła wskazując mi namiot drugi.
To oni chcieli zamordować mojego Henryka, mojego biednego przyjaciela:
Poszłyśmy na północ obozu. Po drodze Flora kazała mi odwiązać trzy konie, które pasły się na łące. Cyganie nigdy nie używają mułów.
Po kilku krokach dostrzegłyśmy szczelinę w skale. Zapuściłyśmy się do niej. Trzy schodki wydrążone w granicie prowadziły do podziemia założonego kamieniem, które po pewnych wysiłkach zdołałyśmy usunąć. Poza kamieniem, przy świetle lampy, dojrzałam Henryka, napół rozebranego i pogrążonego w śnie. Leżał na mokrej ziemi z głową opartą o ludzki szkielet. Rzuciłam się ku niemu i otoczyłam go ramionami. Zawołałam go po imieniu. Napróżno:
Flora stała poza mną.
— Kochasz go bardzo Auroro? — rzekła, później pokochasz go jeszcze więcej.
— Obudź go! Obudź go! — zawołałam. — W imię Boga, obudź go!
Postawiła lampę na ziemi i ujęła obie ręce Henryka.
— Czary moje nic tu nie pomogą — odrzekła, — bo wypił napój szkockich Cyganów. Będzie spał dotąd, aż gorące żelazo nie dotknie mu dłoni.
— Gorąco żelazo! — powtórzyłam, nie rozumiejąc co mówi.
Spieszmy się! — dodała Flora. — Bo teraz ja, wraz z wami ryzykuję własne życie;
Z fałdów jej sukienki wyciągnęła mały sztylecik z kościaną rączką.
— Zdejmij mu buty! — rozkazała.
Posłuchałam machinalnie, ale ręce moje tak drżały, że nie mogłam rozpiąć klamry obuwia.
— Prędko, prędko! — powtarzała Flora, która przy płomieniu lampki rozpalała do czerwoności mały sztylecik.
Po chwili usłyszałam lekki syk.... to gorące żelazo zatopiło się w dłoni Henryka. Ostrze sztyletu, rozpalone ponownie, dotknęło i dłoni drugiej. Henryk ani drgnął.
— Teraz stopy! zawołała Flora. — Prędko, prędko! Trzeba, żeby doznał bólu cztery razy, równocześnie.
I ostrze sztyletu ogrzało się raz jeszcze. Flora poczęła nucić coś w niezrozumiałym języku. Teraz usta jego ścisnęły się bólem.
— Byłam mu to winna — mówiła Flora i tobie także, moja rozkoszna Auroro. Bez was umarłabym z głodu. Gdyby nie ja, nie pojechalibyśmy tą drogą. To ja mimowoli wprowadziłam was w tę zasadzkę.
Gdy Henryk otworzył oczy, przyłożyłam usta do jego czoła. Rozglądał się dokoła siebie wzrokiem nieprzytomnym i uśmiechnął się do nas wybladłemi ustami. Spostrzegłszy szkielet Hadji, przybrał wyraz zimny i poważny.
— A — rzekł — oto jakiego wybrali mi towarzyszą. Za miesiąc byłbym podobny do niego.
— W drogę! — zawołała Flora. — O wschodzie słońca powinniśmy już przebyć góry.
Henryka powstał w jednej chwili.
U wyjścia z podziemia. czekały na nas konie. Flora jechała na przodzie, bo w miejscach tych była już kilka razy. Gdy słońce wschodziło dojechaliśmy do stolicy Hiszpanii.
Byłam szczęśliwą, ponieważ postanowiliśmy, że Flora pozostanie z nami. Nie mogła przecież po tem, powrocie do swej cygańskiej braci.
— Będziesz miała siostrzyczkę, Auroro — rzekł mi Henryk.
Wszystko szło dobrze przez miesiąc. Flora pragnęła poznać chrześcijańską religię. Więc ją ochrzczono w klasztorze Sakramentek i nadano imię Maryi-Santa Kruz Obydwie razem przystąpiłyśmy do pierwszej komunii.
Ale pewnego razu Flora ubrała się w swój dawny strój cygański i była gotową do drogi.
Henryk uśmiechnął się.
— Długo znosiłaś więzienie, ptaszyno — rzekł.
A ja płakałam, matko droga, bo kochałam moją śliczną Florę, kochałam ją całą duszą!
Gdy się ze mną żegnała, łzy stanęły jej w oczach, ale nawet miłość dla mnie nie mogła jej zatrzymać. Odeszła, przyrzekając że prędko wróci. Niestety! Wieczorem tego samego dnia zobaczyłam ją na Plaza-Santa, między gromadą gawiedzi. Tańczyła z tamburinem w ręku i przepowiadała przyszłość.
Mieszkaliśmy przy małej wązkiej uliczce, ale okna nasze wychodziły na wielkie i piękne ogrody jakiegoś magnackiego pałacu.
Nie cierpieliśmy już niedostatku, Henryk zaraz zajął miejsce między pierwszymi rzeźbiarzami szpad w Madrycie. Nie zyskał sobie jeszcze tej sławy, która później pozwoliła mu dorobić się tak prędko majątku, ale inteligentni mistrzowie dobrze oceniali jego zdolności.
Był to czas spokoju i szczęścia. Flora przychodziła do nas codziennie rano. Rozmawiałyśmy, a ona często żałowała, że nie jest już moją towarzyszką, gdy jej jednak proponowałam żeby powróciła do naszego dawnego życia, śmiała się i uciekała.
Pewnego dnia Henryk powiedział mi:
— Auroro, dziecko to nie jest dla ciebie odpowiednią przyjaciółką.
Nie wiem, co potem nastąpiło, ale Flora rzadko już do mnie przychodziła. Byłyśmy względem siebie zimniejsze.
Już tak jest, że gdy Henryk co mówi, serce moje go słucha. Rzeczy lub osoby, których on nie lubi, i mnie przestają się podobać.
Matko moja, czyż nie tak należy kochać?
Biedna Flora! A jednak gdybym ją teraz zobaczyła, nie mogłabym się powstrzymać, aby jej nie uściskać...
....Teraz, matko droga, muszę ci mówić o wypadkach, które się zdarzyły na krótko przed wyjazdem Henryku bo miałam doświadczyć tego największego nieszczęścia mojego życia. Mój opiekun opuszczał mnie, musiałam zostać długo, długo sama bez jego widoku. Dwa lata matko, dwa lata czy ty to rozumiesz? Ja, która każdego rana budziłam się z jego ojcowskim pocałunkiem na czole! Dotąd nie przeżyłam bez niego ani jednego dnia! Gdy myślę o tych dwóch lata, wydają mi się dłuższe od całego pozostałego życia.
Wiedziałam, że Henryk odkładał małą sumkę pieniędzy, aby udać się w podróż, miał zwiedzić Niemcy i Włochy. Tylko do Francyi nie wolno mu było jechać, nie wiem dlaczego. Powody tej podróży były dla mnie także tajemnicą.
Jednego dnia, gdy wyszedł, jak zwykle rano, poszłam do jego pokoju, aby go uporządkować. Na stole stała otwarta szkatułka, od której kluczyk nosił zawsze przy sobie. Zobaczyłam w niej paczkę papierów zamkniętych w pożółkłej kopercie. Na kopercie tej ujrzałam dwie pieczęcie z herbami i z dewizą w języku łacińskim: Adsum. Spowiednik mój, którego spytałam o znaczeniu tego słowa, rzekł mi, że znaczy ono Jestem!
Pamiętasz matko, że gdy Henryk pędził za porywającymi mnie ludźmi w Venasque, wymawiał te słowa, godząc w swych wrogów:
— Jestem! Jestem!
Na kopercie była jeszcze jedna pieczęć, która należała widocznie do jakiegoś kościoła: lub kaplicy.
Raz widziałam tę kopertę. Po nią to Hemryk wrócił do owej oberży, gdyśmy umknęli przed naszymi prześladowcami, opuściwszy Pampalunę.
Pamiętam że wtedy, ujrzawszy ją nienaruszoną ucieszył się ogromnie.
Oprócz tej koperty, na której nie było żadnego napisu, w szkatułce znajdowała się jakaś lista niedawno spisana. Źle uczyniłam bo ją przeczytałam, ale, matko droga, miałam taką ochotę dowiedzieć się, dlaczego Henryk mnie opuszcza. Lista nie objaśniała mnie w niczem, były na niej tylko nazwiska i adresy. Byli to bez wątpienia ludzie których Henryk miał zobaczyć w swych podróżach.
Przeczytałam następujące nazwiska:
1. Kapitan Lorrain — Neapol.
2. Staupic — Norymbergia.
3. Pinto — Turyn.
4. Matador — Glasgow.
5. Joel Jugan — Morlaix.
6. Faenza — Paryż.
7. Saldani — Paryż.
Potem jeszcze dwa numery: 8-my i 9-ty bez nazwisk.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.