Gwiazda przewodnia/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jeanie Gould
Tytuł Gwiazda przewodnia
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Głosu Narodu“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Hartingh
Tytuł orygin. Marjorie’s Quest
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Przyjęcie sierotki do domu sędziego Graya wywołało wrażenie pośród wszystkich jego znajomych; jedni chwalili ten postępek, inni mieli mu go za złe, głównie ze względu na syna jego, Reginalda, i z powodu wielkiego przywiązania, jakie młody chłopiec okazywał dziewczynce. Właśnie tego rodzaju rozmowa toczyła się już od chwili w pokoju babki Reginalda.
— Jest to bardzo niedorzecznie ze strony Dżemsa — mówiła pani Marston, siostra sędziego Graya. — Nie zastanawia się, jakie to może pociągnąć za sobą następstwa. Przekonasz się pani, kochana mistress Livingstone, że jeżeli to dziecko dłużej pozostanie w domu mego brata, nie będzie zdatne później do żadnej ochronki. Reginald tak ją rozpieszcza...
Tu pani Marston przerwała, przypomniawszy sobie w porę, że babcia nie lubiła, aby ganiono jej ulubionego wnuka.
Pani Marston była to piękna kobieta, elegancko wystrojona, jednak w niczem, ani w rysach, ani w usposobieniu, do brata nie podobna.
— Regie tak lubi małe dziewczynki... — uśmiechając się, odparła mistress Livingstone.
— I owszem, ale to jego zachwycanie się dziewczynkami nie tyczy się jakoś jego kuzynek — kwaśno zaprzeczyła pani Marston, spoglądając w stronę okna, przy którem siedziała przesadnie wystrojona dziesięcioletnia dziewczynka. — Prawda, że moja Lilka ma także swoje kaprysiki! Zupełnie słusznie czyni Rachela, że usiłuje tę małą Irlandkę utrzymać na właściwem stanowiska, ale Rachela jest tak dobra, że byle mała była czysto umytą i nie rozsypywała okruszyn po dywanie, to jej pozwala robić, co chce. Dziś wstąpiłam tam po śniadaniu i zastałam dziecko to, siedzące na kanapie, a Reginalda, grającego dla niej na fortepianie! Da pani temu wiarę?
Marjorie już od 10 dni zostawała pod gościnnym dachem sędziego Graya. Zbliżało się Boże Narodzenie, a pani Marston, która przybyła w celu urządzenia choinki dla bratanka, doznała niemiłego zdziwienia, widząc, że choinka już jest prawie przybraną i że drobne podarki, zawieszone na drzewku z napisem: „Marjorie“, były tak liczne, jak i prezenty, przeznaczone dla jej dzieci. Rex nie tylko, że wydał wszystkie swoje pieniądze na zabawki dla swej małej przyjaciółki, ale jeszcze uprosił babci, aby dla niej kupiła ciepłe, choć tanie popielicowe futerko. Dobra staruszka przydała zaś do niego parę czerwonych, wełnianych pończoszek własnej roboty i pudełko owsianego cukru. Zobaczywszy to, pani Marston nie chciała sprzeciwić się wprost bratu, lecz wystąpiła ze swemi żalami przed babcią, sądząc, że znajdzie u niej poparcie.
— Margie jest bardzo miłą i grzeczną dziewczynką — rzekła pani Livingstone, śmiejąc się w duchu z niezadowolenia siostry swego zięcia. — Regie zaś o tyle starszym jest od niej, że nie widzę nic złego w ich przyjaznym stosunku. Wiesz, moja Helenko, że nie wiem wprawdzie dlaczego, ale nie mogę uwierzyć, aby ona była irlandzkiego pochodzenia; mówi tak poprawnie i bez cudzoziemskiego akcentu, że mnie to mocno zadziwia.
— Czy jest Irlandką, czy nie, mniejsza o to, ale jeżeli ją przeznaczają do ochronki, to nie powinna pozostawać dłużej u mego brata — rzekła pani Marston.
— Szkarlatyna panowała w ochronce, więc nie możemy jej tam umieścić, póki obawa zarazy nie minie. Margie jest bardzo wątłą, a doktór Gibs powiedział, że znać, iż w dzieciństwie przechodziła ciężką jakąś chorobę, dlatego też zdrowie jej wymaga wielkiej pieczołowitości. Dziś widziałam się z ochmistrzynią zakładu, która mi mówiła, że jeszcze czworo dzieci leży chorych na wysypkę.
— W takim razie będę trzymać Lilkę zdala od tej dziewczynki. Nie życzę sobie, aby moja córka przebywała w podobnem towarzystwie.
— Tylko nie przesadzaj, moja Helenko — odparła babcia, szybko poruszając drutami. — Obcowanie z czystemi, dobremi dziećmi nikomu ujmy nie przynosi. Moim córkom pozwalałam zawsze bawić się z dziećmi piastunki i nie wynikła stąd żadna dla nich krzywda. — To mówiąc, babcia wyprostowała się z godnością.
Pani Livingstone pochodziła z bardzo znacznej rodziny i miała w sobie wiele rodowej dumy, chociaż nie lubiła przechwalać się swemi stosunkami.
Mroźny i pogodny dzień Bożego Narodzenia zabłysnął nad światem. Reginald, który bawił się z Margie rzucaniem kul śnieżnych na podwórzu, szedł do śniadania wesół i zarumieniony, gdy ciotka Rachela napomniała go, aby poszedł złożyć dziadkom życzenia świąt wesołych.
Po odejściu jego wzięła Marjorie na kolana i zaczęła jej opowiadać biblijną legendę o jasnej, błyszczącej gwieździe, która oczom mędrców i pastuszków zaświtała na niebie w ową cudowną noc zimową. Gdy następnie cała rodzina udała się do kościoła, Margie, która nigdy przedtem nie była w domu Bożym w dzień Bożego Narodzenia, ledwo mogła powstrzymać okrzyk zdumienia na widok złocistej gwiazdy, zwieszonej wśród festonów z kwiatów i zieleni. Gdy zaś poważne, a przejmujące tony organów zabrzmiały wśród ciszy, dziewczynka, zachwycona i zarazem przelękniona, zawołała wpół głośno:
— O! cóż to za wielkie, wielkie skrzypce!
Na te słowa Regie o mało nie zadławił się od śmiechu, nawet miss Rachela zaledwie zdołała utrzymać swoja powagę.
Przez dzień cały dziecinna wyobraźnia Margie podnieconą była do wysokiego stopnia opowiadaniem Rexa o cudach i niespodziankach, kryjących się za szczelnie zamkniętemi drzwiami bibljoteki. Dzień ten wydawał im się nieskończenie długim, pomimo wesołego obiadu u babci, której stół był zastawiony rozmaitemi łakociami.
O godzinie 5-tej rodzina zaczęła się schodzić, a młodzież zebrała się bardzo licznie. Pani Marston przyprowadziła trzy swoje córki; brat sędziego, pan Norton Gray, czterech chłopców i maleńką, trzyletnią córeczkę, a pani Maxwell, jedyna córka babci Livingstone, przybyła z siedmiorgiem dzieci, z których Persy, student z uniwersytetu w Kambridge (Kembridż), o dwa lata był starszy od Reginalda. Po nim następowała Klara, siedemnastoletnia panienka, która za rok już wystąpić miała w świecie jako dorosła panna.
Pani Marston stanowiła wzór elegancji dla Klary, która zachwycała się właśnie jej wachlarzem ze strusich piór.
— Czy widziałaś kiedy w życiu coś piękniejszego? — mówiła do Mety Livingstone.
Meta, wesoła i pełna prostoty i swobody piętnastoletnia dzieweczka, ulubiona przez Reginalda z pomiędzy licznych kuzynek, rozśmiała się.
— Moja Klaro, przyznam ci się, że się wcale na tem nie znam.
Tymczasem Margie, walcząc ze swoją nieśmiałością, stała ukryta za krzesłem miss Racheli i przyglądała się zabawom hałaśliwej dziecinnej gromadki.
— Gdzie może być pan sędzia? — zapytywała siebie w duchu. — Nie widziałam go od obiadu. A Regie? Serduszko jej uderzyło niepokojem na myśl, iż może o niej zapomniał.
Wtem drzwi bibljoteki nagle się otworzyły i w tej samej chwili ktoś pochwycił ją i uniósł do góry.
— A co, maleńka? czy widziałaś kiedy podobnie wspaniałą choinkę? — wesoło zapytał Rex, podtrzymując ją, aby nie spadła ze stołka, na którym ją postawił.
W pośrodku obszernej sali stało drzewo, wierzchołkiem sięgające niemal sufitu. Na zielonych gałązkach, oświetlonych różnokolorowemi stoczkami, wisiało mnóstwo książek, zabawek i łakoci, dokoła których dzieci cisnęły się w radosnem oczekiwaniu.
— Zaczynajmy! — wołała Lilka, niecierpliwiąc się. — Ta śliczna lalka z włosami to pewnie dla mnie!...
— Przestań, Lilko — upominała matka.
Wtem pan Norton Gray zabrał głos:
— Panowie i panie! pozwólcie mi przedstawić sobie dostojnego nieznajomego, który na usilne prośby gospodarza domu, przyszedł zaszczycić nas swoją obecnością. Przybywa on z bardzo daleka, niosąc drogocenne dary dla każdego; ponieważ jednak bardzo mu się śpieszy, gdyż musi dążyć do wielu jeszcze innych domów, gdzie go dzieci z upragnieniem wyczekują, proszeni zatem jesteście nie trudzić go żadnemi pytaniami. Słyszę go już stukającego do okna. Witaj nam, święty Mikołaju!
Oczy wszystkich zwróciły się ku balkonowi, a gdy pan Norton otworzył jedną połowę szklanych drzwi, wszedł przez nie człowiek ubrany w obszerny płaszcz, z długą siwą brodą i białemi włosami, od których spływały sople lodowe. Oczy jego żywo błyszczały, choć plecy uginały się pod dużym tłumokiem, z którego kolejno zaczął wyjmować różne przedmioty. Skłoniwszy się najsamprzód głęboko przed Klarą, rzucił jej na kolana maleńkie lusterko, na widok czego wszystkie dzieci parsknęły głośnym śmiechem, bo próżność młodej dziewczyny znaną była każdemu. Potem z otwartego pudła zaczął padać istny deszcz cukierków i pralinek, zaściełając całą posadzkę; dzieci rzuciły się na nie gromadnie. Wielkie pudełko smażonych zagranicznych owoców dostało się Mecie; Jerzy Gray dostał łyżwy, a mały Dżim Maxwell loteryjkę. Gdy zaś św. Mikołaj przystanął przed Marjorie, broda jego zatrzęsła się tak silnie, że aż odpadł z niej jeden sopel lodowy. Margie, która, stojąc na krześle obok Rexa, z niedającym się opisać zachwytem śledziła ruchy starca, ujrzała go zdejmującego z drzewa ową śliczną, o długich włosach lalkę, będącą celem gorących pragnień kapryśnej Lilki, i przybliżającego się do niej. Twarz Margie przybrała taki wyraz zdumienia i niewysłowionej radości, gdy staruszek złożył tę lalkę w jej ręce, że mniemany św. Mikołaj nie mógł się powstrzymać od uśmiechu; zdradził tem swoje incognito.
— Ależ to pan sędzia! — zawołała Margie w radosnem uniesieniu. — Poznaję jego oczy i zęby!
Grzmot oklasków zawtórował słowom dziewczynki, która, przerażona swoją śmiałością, zbladła i cofała się wtył, gdy sędzia, odrzucając siwą perukę, długą, przyprawioną brodę, oraz białą, fałdzistą suknię, schwycił ją w swoje objęcia.
Nie uszło to złośliwej uwagi pani Marston.
Dzieci z ciekawością zaczęły oglądać swoje podarki; były one piękne, a niektóre kosztowne. Regie otrzymał w darze od ojca i od wuja książki ozdobnie oprawne; ciotka Rachela podarowała mu złote spinki do mankietów, ciotka Marston pierścień z wyrytym na nim familijnym herbem, babcia Livingstone ofiarowała ukochanemu wnukowi parę futrzanych rękawiczek. Klara rozkoszowała się darem ślicznego wachlarza, podobnego do tego, który miała pani Marston, a Meta otrzymała od wuja dwie śliczne bransoletki. Każdy więc był zadowolony, z wyjątkiem jednej tylko Lilki, która znieść nie mogła myśli, że piękna lalka o złocistych puklach i błękitnych, jak niebo, oczach dostała się małej, nieznanej Irlandce.
Dzieci rozeszły się małemi gromadkami po pokoju, a Margie usiadła cichutko pod oknem, tuląc do siebie swoje skarby. Oprócz owej pięknej lalki, na zakupienie której Regie wydał wszystkie swoje pieniądze, i trzech podarunków od babci, dostała ona jeszcze czerwono oprawną książkę z obrazkami od sędziego Graya, a od ciotki Racheli niebieską, włóczkową chusteczkę i mały koszyczek do roboty. Oglądając po szczególe każdy przedmiot, a mianowicie śliczną lalkę, ubraną w białą sukienkę, z błękitnemi kokardami, oraz prześliczne pantofelki na jej nóżkach, obciągniętych ażurowemi pończoszkami, Margie, pogrążona w cichym zachwycie, nie zauważyła, że dzieci podchodzą ku niej.
— Pozwól i mnie przypatrzeć się twojej lalce! — z ładnym uśmieszkiem prosiła Patti Gray.
— I mnie! i mnie! — powtórzyły za nią inne głosy.
— I owszem, proszę! — uprzejmie odparła dziewczynka — tylko nie stłuczcie jej!
Wtem Lili podeszła ku niej i ostrym tonem zapytała:
— Kto ci dał tę lalkę?
— Regie — nieśmiało odparła Margie, rumieniąc się z przestrachu pod surowem wejrzeniem gniewnych oczu, skierowanych ku niej.
— Powinien był mnie ją dać, zamiast jakiejś tam głupiej gry, którą dostałam od niego... Nie cierpię gier! — mówiła, bliska płaczu.
— Wstydź się, Lilko! — napominały dzieci.
— Nie! nie wstydzę się tego, co myślę! — wołała, zapalając się coraz bardziej. — Rex musiał chyba stracić zmysły, żeby taką piękną lalkę darować tej ordynarnej irlandzkiej dziewczynie!
Głos jej przeszedł niemal w łkanie, gdy naraz silna dłoń szarpnęła jej ramieniem.
— Jak śmiesz odzywać się w ten sposób! — zawołał Rex głosem porywczym i drżącym z oburzenia. — Jakiekolwiekby było jej pochodzenie, Marjorie stokroć lepiej jest wychowaną od ciebie.
Podniesiony ton żywo toczącej się rozmowy zwrócił uwagę starszych.
— Co tu się stało, Rexie — spytał sędzia, że jesteś taki wzburzony?
— Lili Marston przezywa Marjorie ordynarną Irlandką. Ciotko Heleno, proszę zabronić jej tego. Margie jest naszym gościem, zarówno jak i inni. Nikt nie ma prawa jej ubliżać!
— Nie mówię tego, coby nie było prawdą! — wtrąciła Lili, blada z gniewu. — Słyszałam wczoraj, jak mama mówiła do babci Livingstone, że Marjorie jest ordynarną irlandzką dziewczyną[1] i że nie życzy sobie, abym przestawała w jej towarzystwie. I... i... zabierz sobie swoją grę, Regie!... nie chcę jej!...
— Lili! Lili! — napominała zawstydzona matka.
— Lili! wstydzę się za ciebie! — przemówił sędzia głosem tak surowym, że rozzłoszczona dziewczynka przestała płakać pod wpływem strachu. — Jak możesz poddawać się tak brzydkiemu uczuciu zazdrości względem tego biednego dziecka, które nigdy w życiu swojem nie zaznało żadnej przyjemności! Proszę cię bardzo, niechaj to będzie po raz ostatni!
— Idź na górę i czekaj tam, aż powóz zajedzie — rozkazała mocno podrażniona matka Lili; potem, zwracając się do brata, dodała:
— Dżemsie, mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie?
— Gniewać się... nie, ale ze smutkiem spostrzegam, jak źle prowadzisz dzieci swoje, Heleno — odparł sędzia.
— Lili zostanie surowo ukaraną — zapewniała matka — ale pozwól sobie powiedzieć, bracie, że i ty jesteś bardzo nieoględnym. Do czego doprowadzi ta twoja przesadna filantropja?
— Nie obawiaj się, moja droga, o Rexa jestem spokojny. — Czy mogę ci służyć filiżanką herbaty?
Babcia, spostrzegłszy, że Margie wyszła z pokoju, poszła jej szukać i zastała ją siedzącą na schodach z główką opartą na ramieniu Reginalda, który daremnie usiłował ją pocieszyć i w płaczu utulić.
— Cóż znowu? — wesoło uspokajała babcia. — Margie, kochanie! nic przecie złego nie zrobiłaś, a wtedy godzi się tylko płakać, gdy się ma nieczyste sumienie.
— Czyż ja jestem inną, niż tamte dziewczynki? — mówiła z płaczem. — Przezywają mnie Irlandką, ale ja nie jestem Irlandką! Mac-Keonowie są Irlandczycy, ale ja nie!
— Uspokój się, moje dziecko — odparła babcia — a w duchu pomyślała sobie, że niejedno bolesne przejście czeka w późniejszem życiu tę tak głęboko uczuciową i wrażliwą dziecięcą naturę.
— Lili nie powinna była w ten sposób przemawiać do mnie!... — mówiła Margie, boleśnie dotknięta jej niesprawiedliwością.
— No przestań już, przestań, maleńka! — prosił Regie — bo zobaczysz, że poobcinam wszystkie loczki lalce i będzie wyglądać jak pudelek małego Tomcia!
Margie uśmiechnęła się wśród łez, nie mogąc oprzeć się przewadze, jaką Regie miał nad nią.
— Gdzie moje dzieci? — zawołał z dołu głos sędziego. — Rexie, przyprowadź mi małą! Chcę jej dać kremu śmietankowego z konfiturami, zje go w towarzystwie świętego Mikołaja. A niechaj pamięta, że to niemały zaszczyt zasiadać w tak świątobliwem towarzystwie! Cóż mała panieneczka na to?
I wprowadziwszy ją za rękę, wziął potem na kolana i usiadł między Metą Livingstone i Emmą. Obie dziewczynki, współczując głęboko z sierotką, zabawiały ją, jak mogły; następnie sędzia zaproponował grę w ciuciubabkę i pierwszy sobie pozwolił zawiązać oczy. Nastąpił hałas i gwar nie do opisania; wesołość zapanowała ogólna. Pani Marston, która zafrasowana siedziała na uboczu, uczuła nagle, jak nieśmiała rączka dotknęła jej ramienia. Obejrzawszy się, spostrzegła obok siebie stojącą Marjorie, z twarzyczką silnie zarumienioną i zakłopotaną.
— Pani! — szepnęła bardzo lękliwie — czy nie mogłabym prosić pani o przywołanie Lili?
— Dlaczego mnie o to prosisz? — spytała pani Marston zdziwiona.
— Bo — ciągnęła dalej dziewczynka, nabrawszy trochę odwagi z łagodnego spojrzenia babci, zachęcająco zwróconego ku niej — bo... musi jej być przykro, iż odsuniętą została od tak wesołej zabawy, a ja... ja się nie gniewam już na nią o to, co powiedziała.
Słowa te wyrzekła z takim spokojem, pełnym jakiejś wrodzonej godności, że pani Marston zwróciła się ku niej z jeszcze większem zdziwieniem.
— Lili znalazła się bardzo niewłaściwie, ale na twoją prośbę przebaczę jej.
Marjorie pocałowała panią Marston w rękę i uradowana odchodziła, gdy babcia nagle przyciągnęła ją do siebie i serdeczny pocałunek złożyła na jej czole.
— Jesteś dobrem, poczciwem dzieckiem — rzekła staruszka ze łzą w oku. — Niech ci Bóg błogosławi za to, że nie przestajesz być szlachetną nawet wtedy, gdy dotknie cię niesprawiedliwość ludzka.
Lili ukazała się wkrótce potem w salonie z zadąsaną minką, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Po skończonej zabawie dzieci rozstały się, uszczęśliwione rozkosznem spędzeniem dnia całego. — Wszyscy, cisnąc się do rąk ukochanego wuja, dziękowali mu za miłe niespodzianki, a sędzia, życząc im wesoło dobrej nocy, kolejno pakował malców do powozu.
Margie, ułożywszy Dolcię (bo tak nazwała córeczkę swoją) do snu, udała się sama na spoczynek i zasnęła, uśmiechnięta słodko i czując niejako, że błogosławieństwo zacnej staruszki spoczywa nad jej dziecięcą główką.







  1. Pogardliwe wyrażenia o Irlandji i Irlandczykach, z jakiemi czytelnik spotka się w ciągu tej powieści, dają miarę, jak brzydko Anglicy obchodzą się z zawojowanym przez nich nieszczęśliwym narodem, dającym jednakże, mimo swego ubóstwa i pognębienia, dowody niezwykłej żywotności i siły moralnej oraz pięknych cnót domowych i narodowych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jeanie Gould i tłumacza: Zofia Hartingh.